Przeskocz do treści

Fikcje i fakty

Anna Maria Kowalska

Zerknęłam na stronę internetową pewnej cieszącej się szacunkiem uczelni prywatnej, która ostatnio nieco awansowała w hierarchii rankingowej. Patrzę, patrzę – i oczom nie wierzę! Oto władze uczelni zamieszczają na liście wykładowców jednego z wydziałów osoby, z którymi rozstały się już – bagatela – przed dwoma laty! Aż przyjemnie popatrzeć, jak kwitnie kreowanie wizerunku uczelnianego. A jeszcze przyjemniej – uwierzyć, że te osoby rzeczywiście tu wykładają....Dla starającej się na studia braci nie bez znaczenia jest fakt, że dany pracownik figuruje na rzeczonej liście – zwłaszcza, jeśli jest znany w środowisku i cieszy się powszechnym szacunkiem. Jego obecność sugeruje, że dany kierunek można traktować poważnie. Ciągłe przetasowania i roszady wydziałowe nie najlepiej, jak wiadomo, świadczą o kondycji tak samego wydziału, jak i całej instytucji. Podczas gdy brak zmian w obsadzie jest gwarantem stabilności i świadectwem rzeczywistej dbałości o jakość (tak dydaktyki, jak i badań naukowych) – nagłe rozstania z pracownikami (także samodzielnymi!) odstraszają przyszłą brać studencką, starającą się na nowe kierunki – i specjalności. Aby zatem osiągnąć sukces rekrutacyjny, władze uczelni wyspowiadają się ze składu osobowego tuż przed rozpoczęciem nowego roku akademickiego, gdy już złowią na reklamową wędkę nieco naiwnych rybek...

Cóż, oszukani śpiewająco kandydaci Nauk Wszelakich obudzą się zapewne dopiero w październiku, przed powieszonym na pięć przed dwunastą harmonogramem. A co zrobią, kiedy zamiast spodziewanego autorytetu zobaczą przed sobą „kogoś całkiem przeinnego”? Po przeliczeniu kosztów poniesionych opłat – na osłodę zostanie już tylko zaintonowanie unisono: „kap, kap, płyną łzy...”