Przeskocz do treści

Anna Maria Kowalska

Przed kwadransem odesłałam z kwitkiem młodego, na oko dwudziestoparoletniego mężczyznę, który przyszedł do moich Rodziców, by rzekomo skontrolować stan urządzeń gazowych. Wparował do mieszkania bez żenady i jął myszkować po kuchni i łazience. Upierał się, że piecyk łazienkowy jest zbyt stary i koniecznie trzeba go wymienić w ciągu najbliższego miesiąca. Wpierał mi jakieś bzdury, postarzając piec o około pięć lat (co jak co, ale pamięć mam dobrą i wiem, kiedy był montowany!). Na takie dictum serdecznie podziękowałam i oświadczyłam, że piecyk wyrzucę, kiedy zechcę – a i montaż zlecę wedle własnego uznania. Znikł jak kamfora w ciągu sekundy.

Buta, wrzaskliwość, tupet, nachalstwo i zwyczajny brak kindersztuby. A w Internecie – a jakże – informacja o serii oszustw. Nabierają staruszków, wskazując na konieczność aktualizacji sprzętu – i każąc płacić (najczęściej w ratach) jakieś niewyobrażalne, bajońskie sumy....

Kiedy już się uspokoiliśmy, przypomniałam sobie Dezyderatę: „(...) Unikaj głośnych i napastliwych, unikaj głośnych, są udręką ducha”.

Anna Maria Kowalska

Zastanawiam się, skąd tyle szumu medialnego i „polecanek” wokół wielkopostnych zamyśleń rekolekcyjnych? W czasach przedinternetowych szło się do kościoła parafialnego o wyznaczonych godzinach – i – wchodząc na kilka dni w inny rytm życia – medytowało nad słowami, usłyszanymi podczas codziennych konferencji. Człowiek nie szukał złotoustego kapłana, który zachwyci i porwie za sobą tłumy, ale wierzył, że występujący w imieniu Chrystusa duszpasterz powie coś, co go osobiście dotknie i przemieni. I tak się działo. Ta właśnie wiara decydowała o dobrze odprawionych rekolekcjach.

Dziś, wbrew pozorom, także się tak dzieje. Tylko nigdzie się o tym ani nie wspomina, ani nie pisze.

Obyśmy w zgiełku codzienności nie zagubili istoty rzeczy.

Anna Maria Kowalska

Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia. W domach trwają już przygotowania. Dzieci i młodzież codziennie starają się zwyczajowo uczestniczyć we Mszy Świętej roratniej. Tymczasem na  niektórych portalach internetowych, także tych, przyznających się do katolickości – dywagacje o Niepokalanym Poczęciu, spory pseudodogmatyczne, wymądrzanie się trolli, słowem – zamęt. Cały ten bełkot sąsiaduje ze splotem ocen tak duchownych, jak i świeckich, krytycznych wobec tradycji Kościoła Katolickiego i konkretnych biskupów, wizjami „prywatnego” rozumienia niedawno  przetłumaczonego dokumentu Papieża Franciszka (wraz z krytyką jego polskiego tłumaczenia),  czy specyfiką postrzegania Adwentu przez ludzi młodych.

Jak zwyczajny  czytelnik ma w tych warunkach dobrze przygotować się na święta? Jak ma odróżnić to, co dobre i wartościowe od tego, co „światowe”, komercyjne i mniej istotne? Wśród ocen i opinii dominują indywidualne, w dodatku nie opatrywane żadnym komentarzem. Której z nich śledzący tekst ma zatem dać wiarę? Jaką korzyść odniesie dusza ludzka w zetknięciu się z tymi wszystkimi „zhomogenizowanymi” rozważaniami i ocenami, całym ich nadmiarem -  akurat tuż przed Bożym Narodzeniem? Gdzie czas na proste przyjęcie Prawdy i Słowa Wcielonego?

Jeszcze niedawno na jednym z portali w ramach rozważań zaprezentowano znakomitą homilię, rozprawiającą się bezwzględnie ze złudzeniami „sprywatyzowanych” i „unaukowionych” ocen świata i człowieka – w kontekście prostoty rozważań Ewangelii. „Polubiło” ją widać zbyt wielu odbiorców. W krótkim czasie schowano ją w archiwum....A szkoda. Prawda w oczy kole?

Anna Maria Kowalska

„Poczuj się Mikołajem, weź u nas szybką pożyczkę...”. Po raz kolejny wyciągnęłam jakieś małe, ulotkowate a nachalne kawałeczki ze skrzynki pocztowej. Przyznaję – mam tego dosyć. Jeśli komuś się wydaje, że zyska tym sposobem klientów, to chyba nie do końca rozumie psychologiczne mechanizmy reakcji na takie „pranie mózgu”. Mój mechanizm reakcji jest następujący: szybki rzut oka na rzeczony papierek, jeszcze szybszy wrzut papierka do kosza na (nie)segregowane śmieci, a następnie gorzkie wyrzuty, czynione sobie przez jakiś czas (po co tę skrzynkę w ogóle otwierałaś, trzeba było czekać, aż się zapcha, szkoda nóg, lepiej hurtem, marnowanie czasu, itp.) Ale faktycznie, czuję się Mikołajem. Niejakim Mikołajem A., który swego czasu zlekceważył wszystkie zachęty do brania jakichkolwiek pożyczek. I dzięki temu po dziś dzień zapewne śpi spokojnie...

...czego i Państwu z serca przed Świętami życzę.

Anna Maria Kowalska

W okresie dzieciństwa i młodości często chodziło się do teatru. Tak rodzice, jak i szkoła troszczyli się o kontakt młodego widza z prawdziwą Sztuką, co było dla mojego pokolenia źródłem niezapomnianych przeżyć.

Zachowałam większość programów ze spektakli, które naprawdę były wydarzeniami, komentowanymi nie tylko w prasie, ale i w domach (sic!). Te spektakle jakoś we mnie zostały, pomogły mi zrozumieć głębiej polskość. Nie ukrywam, że uczyłam się jej w krakowskich teatrach, zwłaszcza zaś w Teatrze Starym. Myślę tu przede wszystkim, choć nie tylko – o niezapomnianych „Dziadach” Konrada Swinarskiego. To był wstrząs, atomowe przeżycie – a zarazem krótki kurs polskiej – ale i europejskiej romantycznej historiozofii. Przedstawienie to na większość widzów podziałało jak grom z jasnego nieba – i do dziś pozostało wzorem do naśladowania. Zarejestrowane przez TVP – trafiło do złotej setki Teatru Telewizji.

Minęło trochę czasu – i oto, w ramach rozmaitych kulturowych „rewizji” i „redefinicji”, przywoływanych m.in. przez ministra Bogdana Zdrojewskiego w ramach expose podczas Kongresu Kultury Polskiej w Krakowie we wrześniu 2009 roku – za pomocą spektaklu tegoż samego Teatru Starego ten wspaniały gmach, który wzniósł m.in. Swinarski próbuje się w niewyszukany sposób  obalić. I to jak żałośnie! Aż litość wzbiera.

Nic z tego. To się nie uda. Nie w Krakowie. I, mam nadzieję, nie w Polsce, gdzie tego rodzaju spektakle należałoby przykładnie oprotestować – i zbojkotować, ze zwrotem biletów łącznie. Bo gdzie jak gdzie, ale tu są jeszcze ludzie, którzy rozumieją wagę autorytetu reżysera – i potrafią odróżnić prawdziwą Sztukę od sztukopodobnych a hałaśliwych, bluźnierczych, „politycznie poprawnych” podróbek.

Anna Maria Kowalska

Z dala od zgiełku i wielkiego szumu,
W małym kościółku, czy pod górskim szczytem,
Błagajmy Boga o szczyptę rozumu,
I ziarnko wiary – pod sercem ukryte.

Daj nam, o Panie, Polskę, w której Miłość
Połączy w jedno tłum serc rozpierzchniętych...
Oby nam tylko nadziei starczyło...
O to prosimy za przyczyną Świętych.

Anna Maria Kowalska

Dlaczego tak łatwo zabieramy głos w sprawach, na których się – zwyczajnie - nie znamy? Co nas podjudza, by rzecz osądzać z góry, bez znajomości szczegółów i okoliczności – a następnie forsować ten sąd uporczywie, z naciskiem, nie bacząc na fakty?

Czy nie ranimy słowem, jak sztyletem, zbyt łatwo, na oślep? I ile nas to później kosztuje?

Czy odpowiadamy innym na proste pytania o prawdę? Czy też uciekamy przed nimi programowo, dla rozmaitych celów?

Czy dbamy o to, by język, którym mówimy, był zrozumiały dla innych? Czy zależy nam na porozumieniu się w imię wspólnego dobra, czy na poddaniu innych presji manipulacyjnej?

Czy rozumiemy jeszcze, co oznacza słowo: „solidarność”, czy też bez reszty wrośliśmy już w nową odmianę lansowanego obecnie tzw. „zdrowego egocentryzmu”, który ze zdrowiem i kształtowaniem pełni człowieczeństwa we wspólnocie nie ma zwyczajnie nic wspólnego?

Anna Maria Kowalska

Komu w świecie współczesnych mediów audiowizualnych jest potrzebny mądry człowiek? Oglądając media głównego nurtu – stawiam tezę, że nikomu. Mądry człowiek myśli, analizuje, wyciąga wnioski, prowadzi dyskusję w sposób stonowany, uzewnętrzniając racje, a nie emocje. Toż to zgroza, w dodatku taka staroświecka! Przychodzi do studia normalnie ubrany, z dawną elegancją i kindersztubą, a nie współczesną, obraźliwą „fajnowatością” - i od razu budzi sympatię i zainteresowanie na miarę autorytetu. A co z resztą pompowanych medialnych celebrytów, „wychowanych” (?!) na miarę czasów? Nie wytrzymują porównania. Okazują się bardzo szybko „wydmuszkami”, z których wnętrza już dawno uciekła treść (o ile w ogóle tam się znajdowała). Dlatego mądrych w mediach mainstreamu trzeba albo zakrzyczeć, albo spostponować. Można też ich „oszołomić” (przefarbować na oszołoma), ale ten wariant mieści się w drugiej opcji. Trzeciej opcji nie ma i być nie może. Marzeniem właścicieli tego quasi-światka jest wszak hodowanie masowego konsumenta i potakiwacza, wpuszczonego w kanały, z których wyjścia, niestety, nie ma (jedynie przeskok za pomocą klikacza, czy pilota w inny, choć tożsamy, wymiar)...

Mamy zatem dla mediów głównego nurtu dobrą radę: róbcie tak dalej, epatujcie nas reklamami, serialami z „lokowaniem produktu”, grą wstępną przed remontem, zmarszczkami przed obiadem, pożyczkami po kolacji (nie licząc długu konsolidacji), „Światem według Kiepskich”, „Czterema pancernymi...” (nie licząc psa) i biesiadowaniem we wszystkich kanałach tematycznych, a w końcu nawet najbardziej zagorzali czciciele kapitana Hansa Klossa zrozumieją, że jest tych kanałów o wszystkie za dużo.

Anna Maria Kowalska

Radość z nadchodzącej kanonizacji obu Papieży jest ogromna. Pozostaje jednak pytanie – na ile znamy i przyswajamy sobie to dziedzictwo, które nam pozostawili? Na ile staramy się wnikać w sens dokumentów Vaticanum II, by rozumieć je w zgodzie z duchem Urzędu Nauczycielskiego Kościoła?

Sam wyjazd do Rzymu na uroczystości nie wystarczy.

Anna Maria Kowalska

Kolejna moja znajoma traci pracę. Nagle. Ni stąd, ni zowąd dowiedziała się, że nic jej nie uratuje – nawet nienaganne wykonywanie obowiązków przez kilkanaście lat. Ma możliwość przejścia na wcześniejszą emeryturę – i na to się zdecydowała. Trzyma się doskonale, do końca czasu pracy robi wszystko, co do niej należy. A potem? Potem pozostanie się uśmiechnąć jeszcze szerzej, opróżnić biurko – i ruszyć do domu. I tak ma szczęście, mogła wylądować na bruku, jak wiele jej koleżanek.

Znając życie – pozostali pracownicy zapewne okazują jej w ostatnich dniach pełną obojętność, jednocześnie „rozumiejąc ważny interes kierownictwa”. W firmowej hierarchii pełnią rolę podwładnych, a raczej – podnóżków, które się wykorzystuje, kiedy czas po temu, a potem – odstawia na boczny tor, bez żadnych skrupułów. O zwalnianych nie troszczy się nikt. Jeśli nie mieli intuicji, komu się podlizać – trudno, ich strata. Nikt z powodu ich braku sprytu płakał nie będzie.

Jeszcze drobiazg, żeby sprawa była jasna: w firmie nie ma żadnych związków zawodowych.

Anna Maria Kowalska

Siedzę na spotkaniu ze znajomymi po ich niedawnym powrocie z ….tygodniowego pobytu w Egipcie. Opowiadają, jak było „bosko”, jak się znakomicie nurkowało, plażowało przy świetle księżyca... Próba uświadomienia im skali podjętego ryzyka spełza na niczym. Patrzą na mnie tak, jakby chcieli  dyskretnie powiedzieć, że za mój idiotyzm i przewrażliwienie nie odpowiadają. „No i co z tego? Eee, przesadzasz, przecież jesteśmy dorośli” (śmiem wątpić). „No, reagujesz całkiem jak nasza córka, ona też była przeciwna wyjazdowi! W końcu zostawiliśmy ją w domu, z babcią. Histeryczki, dzwoniły do nas codziennie. Wiesz, ile pieniędzy przez to poszło na telefony?” Ale najważniejsze przecież, „że się opalili i wypoczęli”. I jeszcze to, że „all było inclusive”. I ta „adrenalinka”. Będzie o czym opowiadać kolegom w firmie. „To lepsze jak skok na bungee, czy inne paintballe”. „A filmów ile nakręciliśmy! Nie masz pojęcia! Setki. Najwięcej w pokoju hotelowym, jak chodzimy, śpimy, jemy śniadanie, pijemy kawę, gadamy. Łazienkę też sfilmowałam, a co! I kabinę prysznicową, ręczniki i pantofle, a nawet wieszaki w szafie. Samolot też nakręciliśmy”. I „(…) jeszcze faceci z mediów nas na Okęciu witali, jakbyśmy byli jakimiś prezydentami, czy coś”.

Rozstajemy się, płacę za swoją kawę. Już planują kolejny wyjazd, nie wiedzą tylko jeszcze, gdzie... Mam dla nich dobrą radę. Najlepiej do Afganistanu. Albo na Marsa, szukać osławionych „kanałów” z ukrytą kamerą. Może być jeszcze Księżyc, ale zawsze z biletem w jedną stronę. Tak będzie taniej.

Anna Maria Kowalska

Czasem wydaje nam się, że Pan Bóg żąda od nas zbyt wiele. Mamy do Niego o to pretensje. Jak to? Mówimy. To ludzie nas tak skrzywdzili, odebrali dobre imię, wzbudzili w innych nieufność wobec nas – a my mamy ich kochać? Mamy się, wzorem Chrystusa, za Nich modlić? Teraz, kiedy jesteśmy w sytuacji bez wyjścia, bez jakiejkolwiek nadziei? Gdy my cierpimy, a Oni zdają się kwitnąć i opływać w dostatki?

Odpowiedź brzmi – tak. Bo taka jest nasza wiara, że zło dobrem zwyciężamy. A jeśli Bóg daje nam tych nie wiedzących do końca co czynią ludzi pod modlitewną opiekę (a daje, choć przecież wie, jakie to trudne!) – na pewno nam bardzo ufa i bardzo nas kocha.

W każdym cierpieniu, ranie, bólu – jest bowiem zapowiedź i łaska przyszłego duchowego zwycięstwa.

Anna Maria Kowalska

Zacieranie granic między dobrem a złem – z jednoczesnym wzbogacaniem tegoż nadmiarem tzw. „faktów medialnych” to nie tylko domena dyspozycyjnych żurnalistów. Ostatnio na plan pierwszy zdają się wysuwać – zwłaszcza na portalach internetowych – anonimowe „komentarze” trolli i blogerów o rozmaitych pseudonimach, wygadujących niestworzone bajki na temat każdej sprawy. I to niezależnie od tego, czy chodzi o to, że lodów do Międzyzdrojów nie dowieźli – czy o to, jak tłumaczyć czyjeś postawy, czy zachowania w określonej, często niewiele mającej wspólnego z prawdą sytuacji. Gdybyż chodziło jedynie o tego rodzaju bełkot! Sprawa jest znacznie poważniejsza, „komentujący” anonimowi „gracze” nie ograniczają się jedynie do prezentacji samej rzeczy – ale jednoznacznie ferują wyroki, obrażając ludzi, instytucje i Kościół, posługując się przy tej sposobności słownictwem, które przy budce z piwem byłoby uznane za wielce obraźliwe.

Szanowni Państwo! Wielceśmy ciekawi, ile wasi mocodawcy wam za to wywoływanie zamętu i sianie zła w sferze moralnej płacą. Bo oceniając aktywność internetową na portalach i forach – sumy muszą być bajońskie.

Anna Maria Kowalska

Namnożyło się nam ostatnio, oj, namnożyło Specjalistów od Wszystkiego i (wy)Znawców Sztuk Wszelakich, którzy zabierają głos w każdej sprawie, niezależnie od tego, czy się znają na rzeczy, czy też nie. Nadając opinii status dogmatu, a tym samym kreując siebie na autorytet – nieustannie starają się pognębić swych oponentów. Co zresztą czynią, rozdając ciosy per fas et nefas. A potem już tylko marzenia o wawrzynie na skroniach. I oczekiwanie na nagrody, finansowe i prestiżowe. A na deser, gdy trzeba – buzia w ciup, a rączki w małdrzyk. Uciśniona niewinność, skrzywdzona przez kogoś, kto tylko powiedział parę słów prawdy...

Hochsztaplerzy z reguły chadzają stadami. Kiedy się ujawniają? Weźmy pierwszy z brzegu, hipotetyczny przykład: oto wiekowy już naukowiec o nieposzlakowanej opinii i sporej renomie (coraz mniej takich!), poproszony o zabranie głosu w dyskusji publicznej, przedstawia ocenę sytuacji w zgodzie z prawdą, posiadaną wiedzą i prawym sumieniem. W normalnych warunkach opinia ta zostałaby potraktowana jak autorytatywny sąd, którego kwestionowanie wzbudziłoby odruch stukania się palcem w czoło – gdyż jedynie na taką reakcję ów gest zasługuje. Zazwyczaj jednak prawda, do której odwołuje się specjalista, kłóci się z narracją, proponowaną przez wpływowe grupy nacisku. Jest dla tych grup maksymalnie niewygodna, nie do utrzymania w medialnej – zwłaszcza zaś realnej – rzeczywistości. I wtedy się zaczyna. W jednym momencie ze specjalisty robi się wroga numer jeden, a do akcji wkracza stado hochsztaplerów do wynajęcia.

Zaczyna się „dyskusja” na portalach. Łącza rozgrzane do czerwoności. Najpierw wyskakują trolle. Jest ich teoretycznie paru, praktycznie zaś może to być jedna i ta sama osoba, podpisująca się rozmaitymi pseudonimami – i zmieniająca płeć co pół minuty. Gdy już do woli poobrażają i zniesławią naukowca, lub, znając prawdę i występując przeciw niej sprytnie odsądzą go od czci i wiary – przychodzi czas na przygważdżającą wypowiedź użytecznego „kolegi po fachu”, który zna się na rzeczy tyle, co kura na pieprzu. Owszem, ma dyplom podobnego typu uczelni – ale interesuje się czymś zupełnie odmiennym, a zagadnień, o których mowa – nie badał nigdy! Oczywiście, z osobliwie wstrętną erudycją odwraca kota ogonem, robiąc z autentycznego specjalisty „oszołoma”. Trolle dziękują „jak najserdeczniej” za „właściwe” naświetlenie sprawy. I tyle! Grupy wpływowe się cieszą, przeciwnik został zneutralizowany. Skutecznie się z nim rozprawiono. Dziesięć razy się zastanowi, zanim znów zdecyduje się na jakąkolwiek wypowiedź w mediach.

Zresztą – więcej propozycji nie będzie. Propozycja była tylko po to, by go wykończyć. Jego miejsce zajmie użyteczny hochsztapler. Taki, co to i zaśpiewa, i zatańczy, i wykłady z PR-u poprowadzi, gdy trzeba – a gdy nie trzeba – wystąpi jako rzecznik „naukowego światopoglądu”. A im bardziej będzie bredził – z tym większą atencją pochylą się nad jego tzw. „naukowością” tzw. „dziennikarze”.

Anna Maria Kowalska

Zerknęłam na stronę internetową pewnej cieszącej się szacunkiem uczelni prywatnej, która ostatnio nieco awansowała w hierarchii rankingowej. Patrzę, patrzę – i oczom nie wierzę! Oto władze uczelni zamieszczają na liście wykładowców jednego z wydziałów osoby, z którymi rozstały się już – bagatela – przed dwoma laty! Aż przyjemnie popatrzeć, jak kwitnie kreowanie wizerunku uczelnianego. A jeszcze przyjemniej – uwierzyć, że te osoby rzeczywiście tu wykładają....Dla starającej się na studia braci nie bez znaczenia jest fakt, że dany pracownik figuruje na rzeczonej liście – zwłaszcza, jeśli jest znany w środowisku i cieszy się powszechnym szacunkiem. Jego obecność sugeruje, że dany kierunek można traktować poważnie. Ciągłe przetasowania i roszady wydziałowe nie najlepiej, jak wiadomo, świadczą o kondycji tak samego wydziału, jak i całej instytucji. Podczas gdy brak zmian w obsadzie jest gwarantem stabilności i świadectwem rzeczywistej dbałości o jakość (tak dydaktyki, jak i badań naukowych) – nagłe rozstania z pracownikami (także samodzielnymi!) odstraszają przyszłą brać studencką, starającą się na nowe kierunki – i specjalności. Aby zatem osiągnąć sukces rekrutacyjny, władze uczelni wyspowiadają się ze składu osobowego tuż przed rozpoczęciem nowego roku akademickiego, gdy już złowią na reklamową wędkę nieco naiwnych rybek...

Cóż, oszukani śpiewająco kandydaci Nauk Wszelakich obudzą się zapewne dopiero w październiku, przed powieszonym na pięć przed dwunastą harmonogramem. A co zrobią, kiedy zamiast spodziewanego autorytetu zobaczą przed sobą „kogoś całkiem przeinnego”? Po przeliczeniu kosztów poniesionych opłat – na osłodę zostanie już tylko zaintonowanie unisono: „kap, kap, płyną łzy...”

Anna Maria Kowalska

Halina przez lata całe pracowała ofiarnie jako nauczycielka. Niestety, w tym roku obejmuje ją redukcja etatów. Jeszcze nie może uwierzyć, że pierwszego września nie usłyszy szkolnego dzwonka. Odsuwa tę myśl jak najdalej. Tak jest łatwiej.

Jednocześnie nie załamuje rąk. Rozesłała wici wśród znajomych. Pisze i wysyła CV. Prosi o każdą pracę, jakąkolwiek, także fizyczną. Może sprzątanie, albo bawienie dzieci. Gdyby ktoś potrzebował pomocy kuchennej, albo gospodyni – także reflektuje. A może rozdawać ulotki? Niestety, chętnych nie ma. Pracodawcy wolą młodszych.

Próbuje zdobywać dodatkowe uprawnienia. Zgłosiła się na kurs prawa jazdy. Widuje się już dzisiaj, także w Krakowie, kobiety – taksówkarki. Może w tej branży?

Zosia ma gorzej, też jest zwolniona, ale załamała się psychicznie. Z domu nie wychodzi, kontaktu z otoczeniem nie potrzebuje. Całymi dniami wpatruje się w ścianę. Jedyne pytanie, które zadaje wszystkim, brzmi: „dlaczego”? Chce pracować, bardzo chce, ale tylko na dotychczasowym stanowisku. Na innym nie potrafi. Sytuacja zdecydowanie ją przerasta.

W dzisiejszej „Gazecie Wyborczej” minister edukacji Krystyna Szumilas powiada, że rada dla nauczycieli jest jedna: trzeba zmienić branżę i liczyć się ze zwolnieniami. „A komuś się to udało”? Pyta sarkastycznie w porannej audycji komentator pierwszego programu Polskiego Radia.

Szanowna Pani Minister, to są ludzie, nie roboty, które można zaprogramować tak, jak życzy sobie tego rząd. Każdy z tych ludzi reaguje inaczej, i konia z rzędem temu, kto przewidzi ich jednostkowe reakcje, i weźmie za nie odpowiedzialność.

Inżynieria społeczna jeszcze nie wymyśliła wzoru na idealnego obywatela, gotowego na zmianę – zawodu, nawyków, sposobu myślenia – o każdej porze dnia i nocy. Ale próby trwają, eksperymenty wciąż mają miejsce, naturalnie. Tyle, że żaden coaching tu nie pomoże. Specjalistyczne szkolenia i manipulacje psychoanalityków także nie, choćby szły na nie miliony złotych, EURO i dolarów. Jan Paweł II powiada w „Miłości i odpowiedzialności”, że człowiek jest bytem, z którym nie godzi się używanie, instrumentalne traktowanie! Ma zatem ów człowiek, jak to wynika z dedukcji każdego zdroworozsądkowo myślącego człowieka prawo do: minimum stabilizacji zawodowej, spokoju, swobody działania – a nade wszystko – prawdy o przyczynach aktualnej sytuacji w kraju – i perspektywach nowego, sensownego zatrudnienia. O tym jednak się milczy, w zamian za to oferując serie idiotycznych samouczków, szkoleń w zakresie „samodoskonalenia” - i „psychoprasy”, manipulującej ludzkim sposobem istnienia. Zaiste, świetne perspektywy, zwłaszcza dla zwalnianych.

Biolog nie pójdzie pracować do żłobka. Historyk nie zostanie asystentem rodziny, a profesor licealny - polonista nie będzie bawił, ani uczył sześciolatków. Dlaczego? bo się tam, szanowna Pani Minister, nie odnajdzie. Do wszystkiego trzeba mieć dryg, smykałkę, albo, jak kto woli, talent.

Zawód nauczycielski to także powołanie. I tego żadne ekonomiczne uwarunkowania, ani koncerty życzeń, by zaszła w mentalnościach zewnątrzsterowna zmiana – podważyć nie mogą. Warto o tym pamiętać, tym mocniej, im bardziej próbuje się zabijać w nas znajomość tej prostej prawdy.

Anna Maria Kowalska

Trzeba siedzieć cicho, nie odzywać się. A nadto szybko wykonać kolejne, choćby zabójcze dla duszy polecenie. Nic to, że musi się w imię rzekomego dobra firmy kłamać na potęgę. Jeśli do okien ma zapukać widmo bezrobocia i głodu...

Wypełnienie polecenia może i ciąży, ale kładąc na szalę spodziewane zwolnienie i względny „spokój” po zastosowaniu się do, nawet odrażającego, „ukazu” – część z nas przed gwałtem na własnym sumieniu już się nie cofa. Strach przed nieznanym jest zbyt przemożny.

Jakie są granice przyzwoitości, gdy chodzi o ratowanie własnego – zagrożonego –  miejsca pracy? Czy pracodawca jest naszym absolutnym panem i władcą, i może żądać od nas zrobienia absolutnie wszystkiego? Jeśli tak sądzimy, to choćbyśmy mieli usta pełne słodkich frazesów o wolności – wolni nie jesteśmy. Jesteśmy natomiast w pełni plastycznymi, biednymi istotami. Dla często nędznej pensji, urojonej pozycji zawodowej i towarzyskiej, paru mizernych groszy, czy kilku pochlebstw na wyrost – każdy może z nas ulepić takiego bałwana, jaki mu odpowiada.

Czy takiej Polski i Polaków pragnął dla nas – już niedługo święty – Papież Jan Paweł II?

Anna Maria Kowalska

Zadzwonił do mnie znajomy, którego dziecko jakimś cudem nieźle zdało maturę i chce podjąć reklamowane studia interdyscyplinarne na renomowanej krakowskiej uczelni. Rozmowa płynęła jak Niagara aż do momentu, gdy przyszło do konkretów. Okazało się, że dzwoni, bo, jak to określił: „jest w niezłym semantycznym szoku”. Wydawało mu się, że przeczytał już to i owo, a zatem opanował zasób słownictwa, dzięki któremu może przyswajać teksty i je rozumieć. Tymczasem okazało się, że jest w błędzie. Wpadła mu w ręce ulotka, reklamująca kierunek marzeń dziecka. Dziewiętnastolatka przyniosła ją do domu i sprezentowała tacie. Ojciec przeanalizował ją szczegółowo, po czym złapał za telefon, by dowiedzieć się, co ja o tym wszystkim sądzę...

Zaniepokoiło go kilka kwestii. Po pierwsze: uznał, że ulotka nie jest napisana po polsku. Po drugie: zauważył, że została „spreparowana” w języku programowania neurolingwistycznego (NLP). Po trzecie: zawyrokował, że jeśli ta właśnie wyższa uczelnia ucieka się do tego rodzaju „chwytów” - to on traci do niej wieloletni sentyment - a noga jego dziecka na tej uczelni więcej na pewno nie postanie. Trudno. Będzie płacz i zgrzytanie zębów – ale dziecka zmarnować nie da.

Ja również przeczytałam rzeczony „materiał” – i, niestety, musiałam przyznać mu rację. Co gorsza, inne, przeze mnie przejrzane uczelniane ulotki grzeszyły tą samą manierą. Multum „neurolingwistycznego” bełkotu – i zero jakichkolwiek konkretów dotyczących samych studiów. Opowieści o „rozległej wiedzy”, „elastyczności w zakresie wyboru zawodowej kariery”, budowaniu „przyjaznego” otoczenia, a nareszcie: „możliwości podjęcia aktywności badawczej” (prawdopodobnie także wszechstronnej) - można włożyć między bajki. Cóż, uczelnia będzie się musiała obejść smakiem, bo obawiam się, że takich „zatwardzialców” jak mój znajomy raczej przybędzie, jak ubędzie. I powiem Państwu, że jakoś wcale mnie to nie martwi.

Anna Maria Kowalska

wytrwamyiwygramyW jednym dniu otrzymaliśmy dwie wspaniałe wiadomości: Jan Paweł II i Jan XXIII niebawem zostaną kanonizowani, a Telewizja Trwam otrzyma miejsce na cyfrowym multipleksie. To nie jest przypadek, że obie te wiadomości dotarły do nas w pierwszy piątek lipca. Oto spełniają się serdeczne pragnienia Kościoła Powszechnego i Kościoła w Polsce. Prorocze słowa „Santo subito” mają stać się faktem zaledwie kilka lat po śmierci Papieża – Polaka. To kolejne potwierdzenie tego, że prawdziwe zwycięstwo przychodzi tylko poprzez wiarę, cierpienie, wysiłek – i szczerą modlitwę. Także waleczna postawa w obronie Telewizji Trwam tylu wspaniałych ludzi, tak w Kraju, jak poza jego granicami owocuje dziś radością wygranej. Żadne słowa nie opiszą tego, co dzieje się w naszych sercach. Za to wszystko Bogu niech będą dzięki!

(Od Redakcji): Relacje z trzech krakowskich marszy dla Telewizji TRWAM (4 marca i 5 czerwca 2012 roku oraz 16 czerwca 2013 roku) publikujemy tutaj:
https://www.krakowniezalezny.pl/w-obronie-wolnych-mediow-krakow-4-marca-2012-roku
https://www.krakowniezalezny.pl/75-marsz-w-obronie-wolnych-mediow-w-polsce-krakow-nowa-huta
https://www.krakowniezalezny.pl/drugi-malopolski-a-trzeci-krakowski-marsz-dla-telewizji-trwam

Anna Maria Kowalska

Słyszę ostatnio, że skala zwolnień i upadłości we wszelkich branżach nie tylko nie ulega redukcji, ale wręcz się intensyfikuje. Zadawane nieustannie pytanie: „jakie kierunki kształcenia rozwijać w XXI wieku?” pozostaje wciąż otwarte. Wbrew temu, co dotąd głoszono wszem i wobec – tak naprawdę wciąż nie wiadomo, które zawody można określić mianem zawodów przyszłościowych. Zresztą w tej chwili nie ma żadnych realnych prognoz w tym względzie. Ale od czego racjonalizacja? Przecież można otworzyć drzwi zawodów osobom bez dotąd wymaganych kwalifikacji – ba – bez matury! W toku jest sprawa deregulacji zawodów różnorakich (dotknęło to także branży miejskich przewodników turystycznych). Dodaje to tym samym absurd „oszczędnościowych” zwolnień do absurdu rzekomego zmniejszania – tą drogą - bezrobocia. Jeszcze niedawno przewodnik musiał posiadać wykształcenie minimum średnie. Dziś już to se ne vrati. Fakt, po co kogoś edukować i egzaminować, ustalać jakieś komisje wojewódzkie, tracić czas i pieniądze? Lepiej zminimalizować wymagania do niekaralności, a reszta sama się zrobi.

Tylko proszę się potem nie dziwić, że „zderegulowany” przewodnik po Krakowie będzie opowiadał słuchającym z otwartymi z podziwu ustami wycieczkom o najstarszym polskim unickim kościele, zbudowanym przed Chrystusem, a zlokalizowanym przy ulicy św. Marka.

Anna Maria Kowalska

Tegoroczne doświadczenia z sesji egzaminacyjnej przyniosły sporo nowych i ciekawych wniosków. Otóż – wbrew temu, co się powtarza i sądzi – młodzież nie przestała się interesować historią w sposób poważny. Mało tego, wciąż znajdują się tacy, którzy chcą badać naukowo nieodległą przeszłość, w szczególności meandry i nieznane mechanizmy świata cenzury PRL-u. Interesują się także społeczno-kulturalnymi pismami drugoobiegowymi i emigracyjnymi lat 80., zwłaszcza zaś warunkami ich powstawania i egzystencji. Są ciężko poirytowani współczesną szkołą. Twierdzą, że nie zapewnia solidnego wykształcenia, o którym zawsze marzyli. Przy tym wszystkim patrzą zdroworozsądkowo i krytycznie na polską demokrację – nie dając się zaskakiwać rozmaitym medialnym sztuczkom i manipulacjom. Niektórzy z nich, mimo młodego wieku, są dojrzalsi, niż nam się wydaje. I co ważne – w wielu gronach do dobrego tonu należy, przekazany w rodzinach naturalny patriotyzm – i przywiązanie do zrębów nauczania Jana Pawła II.

Tak oto rośnie nam elita – niejako wbrew woli tych, którzy chcieliby młodzież dopasować do nowych, niepolskich, „podsuflowanych” wzorców. Tak trzymać!

Anna Maria Kowalska

6 czerwca 2013 roku w krakowskim Klubie Dziennikarzy „Pod Gruszką” (Sala Fontany) mieliśmy okazję uczestniczyć w wykładzie prof. dr hab. Piotra Jaroszyńskiego (kierownika Katedry Filozofii Kultury KUL) pod znamiennym tytułem: „Jak odbudować polskie elity, by przyszło zwycięstwo”. Problem elit jest jedną z najistotniejszych składowych narodowej kultury. Bez własnych, pracujących dla dobra Ojczyzny elit ani państwo, ani naród nie mają racji bytu.

Profesor Jaroszyński skupił się wstępnie na historycznej ocenie sytuacji elit polskich, ze szczególnym uwzględnieniem  strat osobowych okresu II wojny światowej – i powojnia (straty te wyniosły powyżej 70% stanu osobowego). Wskazał jednocześnie na arcyważną rolę postawy patriotycznej i religijnej, którą po okresie „wielkiej smuty” PRL-u – oraz przeszłego i obecnego „politycznie poprawnego” krytykanctwa – trzeba na nowo zaszczepiać w młodym pokoleniu. Formacja patriotyczna i religijna winna dokonywać się w sposób naturalny, już od najmłodszych lat. Ta właśnie, „domowa edukacja”, w powiązaniu z duchowym i intelektualnym rozwojem młodzieży  stanie się zaczynem odbudowy elit narodowych.

przyjdziezwyciestwoAby jednak maksymalnie wykorzystać czas, przeznaczony na zdobywanie wiedzy i rozwój umiejętności młodzieży – musimy uczyć już dzieci mądrego korzystania z oferty medialnej. Wszechobecne telewizja i Internet niosą ze sobą szereg zagrożeń, których należy się wystrzegać. Także my – ich rodzice i opiekunowie – nie powinniśmy spędzać czasu przed ekranem telewizora, bądź monitorem komputera bezrefleksyjnie. Wbrew pozorom, media mają na nasz stan intelektu i ducha ogromny, często negatywny wpływ. Uwagę zwraca zwłaszcza celowe przyzwolenie na wulgaryzację i zmanipulowanie języka mediów publicznych i komercyjnych. Miarą wartości oglądanych i słuchanych programów jest ich wiarygodność. Jeśli zatem nie mamy pewności, że medium jest godne wiary, lepiej nie polecać go dziecku, nauczyć je podejścia krytycznego, bądź też całkowicie zrezygnować z proponowanej oferty. Wbrew obiegowym opiniom, tak radykalna decyzja, podejmowana przez niektóre rodziny – często przynosi bardzo pozytywne efekty.

Szczególnie ważnym wymogiem budowania zdrowych postaw elitarnych jest długofalowe planowanie przyszłości – i stawianie sobie najwyższych wymagań. Czas powrócić do  swoistego „arystokratyzmu ducha” – zdaje się przekonywać Prelegent. Arystokrata ducha – to człowiek bardzo skromny, jednocześnie wykonujący „pracę nad pracą” nad poziomem własnej kultury,  refleksyjnym trwaniem przy katolickich i chrześcijańskich korzeniach – i koniecznym powrotem do starych, polskich tradycji edukacyjnych. „Arystokrata” jest zatem kimś wymagającym od siebie w duchu myślenia błogosławionego Jana Pawła II. W tym kontekście przypomniana została niezwykła postać Księcia Niezłomnego – kardynała Adama Stefana Sapiehy. Profesor Jaroszyński zaznaczył, że istotne jest „oddolne” tworzenie na nowo szkół o profilach klasycznych. Jako jeden z warunków odbudowy autentycznej elity wymienił także znajomość kilku języków europejskich na poziomie komunikacyjnym. Znając swoją własną, narodową historię i kulturę musimy jednocześnie pozostawać otwarci na tradycje i kultury innych narodów – także dlatego, by umieć w sposób wyważony i zdroworozsądkowy ocenić ich wartość. Trwanie w snobistycznej postawie zachwycania się tym, czego nie znamy i nie rozumiemy jest dla nas na dłuższą metę nietwórcze i szkodliwe.

Wiele zła wyrządził nam, obecny w Polsce (zwłaszcza po 1989 roku) model taniego konsumpcjonizmu, który każe wyżej cenić stan posiadania, jak stan ducha i intelektu. Dramatem jest opuszczanie Polski przez wykształconych ludzi młodych, bezskutecznie szukających pracy w kraju przy narastającym bezrobociu. Trzeba jak najszybciej skończyć z sytuacją, w ramach której Polska, płacąc własnym wyludnieniem, kształci tanią siłę roboczą dla Europy Zachodniej, bądź Stanów Zjednoczonych.

Jak zaznaczył profesor Piotr Jaroszyński, by zatem zbudować prawdziwe elity narodowe, warto rozpocząć od rozbudzania w młodym pokoleniu zdrowych postaw miłości Ojczyzny, przy jednoczesnym rozszerzaniu zakresu wiedzy i kompetencji, połączonej z odpowiednią formacją religijno-moralną.

(Od Redakcji): I jeszcze linka do autorskiej strony www p. Profesora: http://www.piotrjaroszynski.pl

Anna Maria Kowalska

Z końcem 1989 roku (bodaj w grudniu) Telewizja Polska rozpoczęła nadawanie cyklu odcinkowego Dekalog w reżyserii Krzysztofa Kieślowskiego. Emisja serialu trwała aż do czerwca 1990 włącznie. Mieliśmy niepowtarzalną okazję przyjrzeć się Dziesięciorgu Przykazaniom, widzianym przez pryzmat doświadczeń człowieka końca wieku dwudziestego.

Z okazji stulecia kina Papieska Rada ds. Środków Społecznego Przekazu wprowadziła Dekalog na specjalną, watykańską listę 45 wyróżnionych filmów. Jak nietrudno zgadnąć, znalazł się w grupie obrazów o szczególnych walorach moralnych. Chwilę potem, w 1991 roku dotarł do nas z przesłaniem Dekalogu Jan Paweł II, co jeszcze dobitniej zaakcentowało wagę zawartych w filmie przemyśleń.

Może już najwyższy czas, byśmy – obok listy kultowych komedii, „Rejsów”, czy „Misiów”  zaczęli tworzyć listę polskich filmów o szczególnych moralnych walorach? Pewien rodzaj kanonu, dzięki któremu Dekalog Kieślowskiego – dziś zapomniany – miałby szansę zaistnieć w świadomości owładniętych „kulturą telewizyjną” młodych pokoleń?

Anna Maria Kowalska

Po moim powrocie z pracy zadzwonił telefon stacjonarny. Kolejny raz jakaś panienka ze stoickim spokojem usiłowała mnie namówić na udział w spotkaniu promującym kompletnie niepotrzebne produkty.

To już nie pierwsza taka akcja w wykonaniu prywatnych firm, walczących o klienta o każdej porze dnia i nocy. Tego typu telefonów miałam w ostatnich tygodniach – bez przesady – dziesiątki. Nie prowadziłam rozmów, dziękowałam i odkładałam słuchawkę. Mimo to – usługodawcy nie rezygnowali. Twardo robili swoje.

Nareszcie wzięłam się na sposób – i wczoraj zatrzymałam tę ofensywę. Zastosowałam sprawdzony chwyt. Poprosiłam o podanie adresu firmy, która bezprawnie „użyczyła” im mojego numeru telefonu. Odpowiedzi nie było, ale przynajmniej zdali sobie sprawę, w czym uczestniczą. Dotarło do nich, że „konsument” jest świadom swoich praw – i potrafi się bronić.

Może będzie spokój. Oby, czego i Państwu życzę.

Anna Maria Kowalska

Znajomi mają kłopot z synem, jedenastolatkiem. Nie je, nie śpi, tylko bawi się tabletem. Bawi się, bo musi. Jest psychicznie uzależniony.

Gdy go poprosić, żeby przerwał choć na chwilę – udaje, że nie słyszy. Chyba, że dzwoni komórka. Ma od miesiąca nową. Taką z dodatkowym doładowaniem.

Pytam – jak w szkole? O szkole nawet lepiej nie wspominać. Niedawno na wywiadówce matka usłyszała od nauczycielki, że syn nie potrafi udzielić odpowiedzi na najprostsze pytanie. Nie kojarzy. Nie łączy ze sobą przyczyny i skutku. Nie reaguje na jej uwagi. Nie zda do następnej klasy.

Postanowiła, że się z nim rozmówi. Nawet próbowała. Zero reakcji.

A tablet? „Ekstra, wypasiony”. „Dostał od wujka. Na urodziny”. Podobno „najwyższa jakość”.  „Ja też mam swój sprzęt, niedawno zmieniłam monitor, a Joasia to nawet ma dwa smartfony i laptop. Marek jej kupił, bo bez smartfona teraz podobno ani rusz. No, co tak patrzysz? Taka prawda. Jak Joasia nie miała, to żadna dziewczynka w klasie nie chciała się z nią bawić. Teraz jest inaczej, i dziecko weselsze...”.

Marek – to ojciec chłopca. Joasia –  to jego siostra. Ma zaledwie siedem lat.