Przeskocz do treści

Anna Maria Kowalska

Oj, coś chyba nie bardzo wychodzą mediom zabiegi reklamowe wokół sprzedaży olbrzymiego nakładu słynnej książki J. Rowling: „Harry Potter”. Mamy aktualnie spory odwrót od tego typu literatury i produkcji filmowych. Co zastępuje magię i okultyzm Pottera? Wedle danych, pochodzących z prywatnego śledztwa ….stary, poczciwy „Szatan z siódmej klasy” Kornela Makuszyńskiego. Następne w kolejności są „Kamienie na szaniec”...i historia Polski, ze szczególnym uwzględnieniem powstań narodowych.

Zastanawiają się Państwo na pewno – co się takiego stało? Ano – klapki spadają z oczu. Pryska czar – wraca normalność. Zwiedzeni Młodzi, coraz bardziej trzeźwo zaczynają poszukiwać w zupełnie odmiennych, a wolnych od nachalnej masowej propagandy miejscach. I wcale się nie zdziwię, kiedy podczas jutrzejszych uroczystości ku czci św. Stanisława na Skałce pojawi się cały zastęp Młodzieży, świadczącej o wierze i zaangażowaniu w budowanie Cywilizacji Miłości.

Anna Maria Kowalska

Dziś w mediach zdarzyło mi się usłyszeć insynuacje, jakoby matura obecnej doby była „za trudna” dla współczesnego ucznia. W związku z tym zgłaszam postulat radykalnego uproszczenia formuły i pytań egzaminacyjnych. Jeśli uczeń będzie wiedział, jak się nazywa, gdzie mieszka – i wykaże się umiejętnością wpisania numeru PESEL, tudzież złożenia podpisu w odpowiedniej rubryce (uwaga! W wyjątkowych sytuacjach dopuszcza się sprawne postawienie znaku: „X”) - będzie można bez oporów wydać mu świadectwo maturalne. A dalej to już pełna mobilność. Naturalnie – oparta na wiedzy.

Anna Maria Kowalska

Jakiś czas temu zostałam zaproszona do wzięcia udziału w konferencji zamkniętej, w ramach której miały miejsce tylko dwa wystąpienia. Organizatorzy przewidzieli około czterdziestu minut na każdą wypowiedź. Późniejsza, uporządkowana dyskusja ogniskowała się wokół kiku wiodących problemów, ale była naprawdę bardzo cenna, przede wszystkim dla nas – prelegentów (ufamy, że i dla pozostałych Dyskutantów i Słuchaczy, bo o to w tym wszystkim powinno chodzić).

Tymczasem w latach ostatnich nasila się tendencja do nadmiernego „nadmuchiwania ilościowego” list uczestników tego typu spotkań naukowych. Krótko mówiąc – do faworyzowania interdyscyplinarnych „maratonów” konferencyjnych w obrębie nauk humanistycznych i społecznych. Liczba uczestników takich sesji sięga setki. Przykładowo: w ciągu każdego z dwóch dni obrad przewiduje się około pięćdziesięciu piętnastominutowych referatów. Obrady odbywają się w sekcjach, w kilku salach, z kilkoma osobami prowadzącymi. Gorąco, pot leje się z czół, każdy myśli, żeby mieć to już za sobą, kociokwik i szczękościsk murowany. Takiego czegoś nie było, owszem, z rzadka zdarzały się konferencje – fundamenty, uzasadniające obecność wszystkich najważniejszych badaczy jakiegoś nurtu, czy opcji (jakie wtedy bywały dyskusje! Aż miło wspomnieć!), ale, na litość, tu pojawiają się głównie nazwiska ludzi młodych, doktorantów, mierzących się z naprawdę poważnymi zagadnieniami w swoich – niejednokrotnie – pierwszych w ogóle wystąpieniach! Ci, zaraz po starcie, wpadają w ten piekielny kocioł, niejednokrotnie już na wstępie się zniechęcając. Dyskusje po takich „molochach” są bowiem z reguły ostrożne i niemrawe, czemu zresztą nie można się dziwić.

Trudno nie odnieść wrażenia, że w całym tym procederze chodzi głównie o to, żeby takie spotkanie po prostu się odbyło, a następnie liczyło – w jakichś rankingach, punktacjach, czy licho wie jeszcze, czym. Dalibóg, biorąc na rozum, jak można poprowadzić w tak licznym gronie badaczy sensowną dyskusję? Do jakich wniosków można dojść, gdy tematy wystąpień  są zupełnie rozbieżne, owszem, mieszczące się w głównym nurcie rozważań, ale wymagające, zwłaszcza podczas wymiany poglądów, precyzji i metodologicznej rzetelności? Czy w ciągu przeznaczonych na ten cel dwudziestu – trzydziestu minut rozstrzygnie się jakiś spór? Wskaże choćby na najważniejsze problemy polemiczne? Zwłaszcza, gdy prelegenci reprezentują rozmaite szkoły i punkty widzenia, nie mówiąc już o oczywistych odmiennościach metodologicznych, z którymi zawsze liczyć się trzeba?

Wypada zapytać – czemu i komu to wszystko służy? Systemowi? Awansowi młodzieży naukowej? Awansowi uczelni? Poprawie jakości nauczania? A może, zupełnie mimochodem – tworzeniu gigantycznej, globalnej dyscypliny, nazwanej swego czasu przez jednego z literackich klasyków „wszystkologią”? Dyscypliny, w której, w myśl znanego postmodernistycznego credo: „o nic nie chodzi, wszystko uchodzi”?

Anna Maria Kowalska

Już po emocjach. Po raz kolejny dzieci napisały „sprawdzian szóstoklasisty”. I po raz kolejny, przeglądając test można odnieść wrażenie, że dzisiejsza szkoła nie stawia młodym ludziom prawie żadnych „polonistycznych” wymagań. A już na pewno nie kształci w kierunku pogłębionego odbioru tekstu literackiego.

Opinia, że testy egzaminacyjne były łatwiejsze jak próbne przeważa w większości środowisk uczniowskich i nauczycielskich. Wymagania humanistyczne, stawiane szóstoklasistom są żenująco niskie, a pytania testowe z tego zakresu buduje się tak „mądrze”, by, broń Boże, nie zahaczyć o wymagające szerszej wiedzy konteksty materiału nauczania. Sugestia wyboru „jedynie słusznej”, „nacelowanej”, jak cios cepa odpowiedzi – nasuwa się sama.

Co więcej, odnosi się wrażenie, że organizatorzy egzaminacyjnego show wymagają tylko jednego: przeczytania 1, słownie: jednej książki w ciągu sześciu lat i powiedzenia o niej kilku żołnierskich  zdań na paru nędznych liniach arkusza egzaminacyjnego. A co, jeżeli dziecko zaszalało i  przeczytało akurat książkę kucharską z wczesnych lat 60-tych, a nadto chciałoby się nieco szerzej na ten temat wypowiedzieć?

Anna Maria Kowalska

Konklawe rozpoczęło się wczoraj, a liczbę kreowanych w mediach intryg, starć i walk frakcyjnych na przewagi już trudno porachować. Ostatnio widzę także, że jedno z polskich mediów przyznających się do chrześcijaństwa zaczęło na potęgę eksponować takie tematy. Nikt nie sprawdza ich wiarygodności. Papier i Internet przyjmują wszystko. A zamęt się szerzy.

A może, po prostu – trwajmy w dalszym ciągu, na modlitwie o dobry wybór? Reszta niech będzie milczeniem. Wszelkie spekulacje i zaglądania pod dywan – zostawmy na boku. I posłuchajmy, co mówi do nas Duch Święty. Bo jak na razie Jego głos zagłusza dziennikarski bełkot.

Anna Maria Kowalska

Jestem w aptece, żeby wykupić lekarstwa. Nie dla siebie, dla starszej Osoby, która nie ma sił pójść sama po niezbędne medykamenty. Już po chwili Pani Magister sięga po receptę. Ściskam w dłoni kwotę, którą otrzymałam na zakup. To kwota spora, jak na dochody biednego emeryta. Emeryt ma jednak dziwną fantazję – chce jeszcze troszkę pożyć, stąd zmuszony jest, dla dobra sprawy po...estu latach pracy wysupływać, nie wiadomo skąd, ostatnie grosze.

Żyję nadzieją, że może zakupy uda się zrobić szybko. Ale, hola, hola! Przecież mamy system. Niezawodny w takich sytuacjach. Wystarczyło kliknięcie – i naraz okazuje się, że druk recepty stracił ważność! Gwoli ścisłości, recepta była wystawiona przed kilkoma dniami przez lekarza pracującego w szpitalu klinicznym. Sytuacja jest zatem niemal kabaretowa. Kategoryczna diagnoza: „trzeba pójść do lekarza jeszcze raz” - brzmi jak wyrok. To w tej chwili nierealne, pacjentowi zostało pół tabletki podstawowego leku, utrzymującego w jakiej – takiej równowadze pracę serca. Wspomniany lekarz to wysokiej klasy specjalista, a do specjalisty tej klasy niezwykle trudno się dostać.

Na szczęście pojawia się druga Pani Magister. Ogląda receptę i tłumaczy, skąd dziwna blokada w systemie. To skutek tego, że wszystkie leki są pełnopłatne. Koleżanka nareszcie rozumie, kiwa głową.....Sytuacja wyjaśniona. Aliści po małej chwili okazuje się, że pieniędzy nie wystarczy! Cennik leków uległ kolejnej zmianie i za komplet  medykamentów trzeba będzie zapłacić sumę znacznie wyższą od przewidywanej....Masz ci los!

Dokładam ze swoich, odbieram leki. Dziękuję Bogu, że się udało. Ważny jest skutek. Nadzieja, że może uda się starszemu panu przetrwać bez powikłań przez kilka najbliższych miesięcy.

O tym, że ta groteskowa prowizorka może się zmienić w dobrym kierunku – emeryt nawet nie chce słuchać. Za długo już żyje, jak powiada, by wierzyć w takie bajki. Stracił wszelką nadzieję.

Co nas czeka w przyszłości? Ano, wygląda na to, że już niedługo wszyscy, jak jeden mąż, nie będziemy mieli wyjścia. Przy tym stopniu systemowego bałaganu – i tych cenach leków –  trzeba się będzie radzić, co do typu schorzenia wyłącznie w Internecie – i u znachorów. A znając jakość tych „medycznych” porad – jestem dziwnie spokojna, że następny krok to nakrycie się gazetą i mozolne pełznięcie w kierunku Cmentarza Rakowickiego.....

Nareszcie równość, Drodzy Towarzysze i Obywatele. Bez względu na przynależność partyjną, stan konta i wyznanie. Taka piękna neokomuna. Aż żal nie zareklamować.

Anna Maria Kowalska

Pod wpływem silnych nacisków kolegów i szefa Dorota zwolniła się z pracy. Tego od niej oczekiwano. Zupełnie rozbita psychicznie, zbierała się długi czas. Jedyne, co udało się jej uzyskać – to jaki – taki powrót do normalnego funkcjonowania w domu, pod troskliwą opieką męża. O powrocie do pracy zawodowej – szkoda nawet mówić. To w najbliższym czasie nierealne. Gdy ją o to zapytać – momentalnie zaczyna płakać. Ma wyraźnie zaniżone poczucie własnej wartości.

Co nie podobało się prześladowcom w „wizerunku” ofiary? Chyba wszystko. Styl bycia,  znacząco odbiegający od zwyczajów w korporacji, sposób mówienia, pozbawiony skrótów i „ozdobników”, charakteryzujących język „zintegrowanego” (!?) zespołu. Nie podobało się i to, że nie podlizywała się szefowi. I nareszcie – nie podobał się świat wartości, w którym żyła i żyje. Ten denerwował najbardziej.

Miała bowiem odwagę mówić prawdę. Gdy trzeba było bronić niesłusznie oskarżonych – jedynie ona stawała w ich obronie, krytycznie odnosząc się do ich traktowania przez szefa i jego zauszników. Spotykały ją za to szykany, a ci, których broniła, zamiast wyrazić wdzięczność, nierzadko wypierali się bliższej z nią znajomości. Ze strachu, żeby nie stać się kolejną ofiarą szefa i grupy. I żeby nie stracić pracy.

Ostatecznie, gdy wszyscy ją opuścili, gdy została sama – zaczęto jej dawać do zrozumienia, że „ nie pasuje” do reszty zespołu. Broniła się jeszcze bezskutecznie – ale to niewiele dało. „Wypchnięto” ją nieomal za próg firmy. Na jej miejsce przyszedł ktoś ze znajomych szefa. Ona – osoba ze świetnymi kwalifikacjami –  trafiła, ni stąd, ni zowąd, na bruk. A potem do poradni psychologicznej. To „straszak” dla pozostałych, którzy chcieliby walczyć z firmową „grupą decyzyjną”. Nikt się już, zapewne, nie odważy, przy tak wysokim bezrobociu. Zapanuje „milczenie owiec”. I „wielka smuta”, połączona z lękiem i bezradnością.

Ile takich tragedii toczy się za zamkniętymi drzwiami firm i innych zakładów pracy, w których nie ma silnych związków zawodowych? Czy o zjawisku mobbingu będzie się  tylko dyskutować, mniej, lub bardziej naukowo (teoretycznie, i konferencyjnie), czy też ktoś nareszcie realnie ukróci tę falę samowoli i dręczenia psychicznego? Przebiegłość i spryt decydentów nie może decydować o czyimś „być, albo nie być” w pracy. Gdzie podziała się szczytna zasada solidarności i sprawiedliwości?

Anna Maria Kowalska

Jak donosi KAI, w senacie Belgii dyskutuje się o formach legalizacji eutanazji dzieci. Sam fakt możności przeprowadzenia takiej eutanazji, jak się przyznaje, nie budzi już żadnych wątpliwości. Chodzi tylko o wiek, w którym dziecko mogłoby podjąć „samodzielną” decyzję w tym względzie. Czy to ma być dwunastolatek, czy piętnastolatek? W Niemczech z kolei redukuje się place zabaw, bo śmiechy i hałasy dziecięce przeszkadzają postarzałemu „otwartemu społeczeństwu”. W zamian za to niezdecydowanym, jeśli idzie o wybór płci oferuje się w Berlinie „toalety koedukacyjne” dla „osób o binarnym systemie płciowym”. (Vide: W. Maszewski, Dzieci? Tylko hałasują i przeszkadzają, Gazeta Polska Codziennie, sobota – niedziela, 2-3 marca 2013). Pierwsze słyszę, żeby płeć też była „systemowa”. Zatem przed systemem nie ma ucieczki. Jest za to ucieczka przed wyborem czegoś, co, zdroworozsądkowo rzecz ujmując, nigdy możliwości wyboru nie podlegało. Tak to właśnie wyglądają, pozbawione jakiejkolwiek moralnej sankcji, autoprawodawcze europejskie (i światowe) światłe „elity”. Typowe zsekularyzowane ofiary „rewolucji seksualnej”, w majestacie „prawa”(?) godzące się na wpędzenie do grobu każdego, kto się tylko nawinie. W połączeniu z atakami na miejsca kultu religijnego i znieważaniem miejsc świętych, oraz z atakami na samych chrześcijan, którzy, jak żadna inna religia, doświadczają obecnie krwawych prześladowań – mamy obrazek „nowego, wspaniałego świata”. Świata, w którym Bóg Osobowy stał się dla całych rzesz społecznych bardziej wrogi, jak obojętny.

Wciąż poszukujemy optymalnego lekarstwa na olbrzymi kryzys i bezrobocie. Jak je zlikwidować? Eutanazja znakomicie rozwiązuje problem, tak w skali światowej, jak i europejskiej. Cóż za wspaniała perspektywa! Nadmiar jednostek ludzkich się po prostu wytraci. Po wycięciu w pień dzieci, osób starszych i dysfunkcyjnych – zostaną tylko zadowoleni z siebie, piękni i bogaci „binarni” konsumenci. Ci „się wyżywią”. Ale tylko do momentu, gdy ostatecznie zaczną się wzajemnie pożerać – z zazdrości o posiadane dobra, tytuły naukowe, szacunek i prestiż. Przetrwają najsilniejsi, przeszkoleni w zakresie prowadzenia wojny psychologicznej. Walka będzie trwała do ostatniej kropli krwi, do ostatniego żywego tzw.  „binnesmena” i najbardziej sprawnego tzw. „autorytetu naukowego”. A potem? Pusty glob, zaśmiecony nadmiarem sklepów, promocji, towarów i usług. I nareszcie Prawdziwy Koniec. Nie tylko Historii, niestety.

Anna Maria Kowalska

kamilstochPo fantastycznych skokach na odległość 131,5 m i 130 m Kamil Stoch (fot. Wikipedia) 28 lutego 2013 roku powtórzył sukces Adama Małysza z Predazzo sprzed dziesięciu lat.

Bardzo wzruszony, podziękował Rodzinie i kibicom za doping i wsparcie w trudnych chwilach. Przypomniał też zdanie swego ojca, który kiedyś powiedział mu, że aby raz wygrać, trzeba najpierw wielokrotnie przegrać...

Dzisiejszy sukces przejdzie do historii polskiego sportu. Wzorem Mistrza, bądźmy wstrzemięźliwi w słowach. Na podsumowania na pewno przyjdzie jeszcze czas. Tymczasem cieszmy się, że po latach w Predazzo znów zabrzmiał Mazurek Dąbrowskiego.

Anna Maria Kowalska

Koleżanka mi pisze, że poleciła Kolegę na Facebooku. O nieszczęsna, nie wiedziała, co czyni! Kolega z tego powodu od razu uwierzył we własne zdolności w zakresie pisania felietonów i esejów i zaczął prowadzenie dwóch, bardzo do siebie podobnych, by nie powiedzieć: identycznych blogów. A co gorsza, regularnie wysyła do nas (tzn. do mnie i wszystkich wspólnych Znajomych) e-maile z linkami do kolejnych, rojących się od złośliwości i ataków personalnych tekstów. Widać jest bardzo złego mniemania o naszych zdolnościach „klikoznawczych” i musi być pewien efektu, to znaczy mieć pewność, że tekst na sto procent zostanie przyswojony, zrozumiany i przetrawiony. Innej opcji nie ma, nie było i nie będzie.

Krótko nas trzyma. Teksty pojawiają się niemal codziennie.

Kiedy nasz Michałek już roześle swoje pełne jadu uwagi – do akcji wkracza Joasia, która ma z nim naprawdę na pieńku. Na każdą, nawet najbardziej bzdurną notkę skwapliwie odpowiada – i rozsyła to wszystko do nas, prosząc o merytoryczne uwagi.

Szanowni Państwo – Koleżanko i Kolego, oraz Wszyscy, Którzy Tak Czynicie! My naprawdę potrafimy obsługiwać przeglądarki internetowe. W porywach potrafimy także czytać, czasem nawet teksty Szanownego Koleżeństwa. Ale zawsze wydawało nam się, że wyboru tego, co czytamy, dokonujemy sami. Zaś prywatne porachunki, zaszłości i inne takie prosimy załatwiać „w cztery oczy na uboczy”. Chcielibyśmy jeszcze trochę pożyć. Litości!

Anna Maria Kowalska

Przeczytałam sporo uwag, dotyczących abdykacji Benedykta XVI i mającego nastąpić konklawe. Jakkolwiek wiele z tych wypowiedzi cenię, jestem zdania, że część z nich jest zupełnie niepotrzebna. Myślę tu o tych spośród nich, których wyraźnym celem jest zwrócenie uwagi na siebie, jako autora oryginalnych sądów – a nie kierowanie się autentycznym dobrem Kościoła Powszechnego. Podsycanie gorączkowej atmosfery przed konklawe nikomu nie jest potrzebne. Konklawe wymaga ciszy i modlitwy. Trzeba uklęknąć i w łączności z całym Kościołem prosić Boga z pokorą o Pasterza na zbliżające się niełatwe lata. Tak po prostu, zwyczajnie. Bez facebooków i twitterów. Na adoracji przed Najświętszym Sakramentem.

Anna Maria Kowalska

I po kompocie. Premier ogłosił już swoją decyzję w sprawie „rekonstrukcji rządu”. Tak, jak się spodziewałam, trzęsienia ziemi nie było. I nie będzie. Wprawdzie w lecie tego roku należy oczekiwać zmian kolejnych, ale….Wróble ćwierkają, że Państwo Ministrowie mogą spać spokojnie. Napięcie rosło już od godzin porannych. Spekulacji co niemiara, giełda nazwisk rozbuchana, aż tu naraz…balonik pękł. I zostało to, co zawsze. Duża porcja zniesmaczenia.

Konserwowanie status quo w sytuacji rosnącego bezrobocia i kryzysu w każdej dziedzinie grozi nieodwracalną katastrofą. W chwili, gdy potrzeba działań radykalnych – oferuje się opinii publicznej kurczowe trzymanie się uporczywie powtarzanych „dogmatów” o rzekomym dobru Polski. Dyskusji merytorycznej z największym klubem opozycyjnym nie widać. Rząd się okopał i broni straconej pozycji rozpaczliwie i desperacko. Cui bono, Panie Premierze? Cui bono?

Anna Maria Kowalska

Dewastacja pomnika Danuty Siedzikówny „Inki” w krakowskim Parku Jordana jest kolejnym, po ostatnich wyczynach na Cmentarzu Rakowickim przy grobie Tadeusza Kantora brutalnym aktem agresji i wandalizmu. W dodatku dokonano tego czynu w miejscu, które znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie krakowskich Błoń, tylokrotnie goszczących Ojca Świętego – Błogosławionego Jana Pawła II, wskazującego przecież w swym nauczaniu na wartości, którym „Inka” pozostawała wierna do ostatniej chwili życia.

To nie mieści się ani w głowie, ani w sercu.

Anna Maria Kowalska

Ostatnio wyjątkowo nachalnie zachęca się ludzi do otwierania nowych firm i uruchamiania działalności gospodarczej. Nie wiadomo tylko, co zrobimy ze starymi, które jeszcze wprawdzie na rynku trwają, ale lada chwila ogłoszą upadłość.

Mnożą się też agencje doradcze, pisze się multum samouczków biznesowych…Ich tony zalegają w księgarniach. A przecież każde dziecko wie, że tak porady specjalistyczne w tym zakresie, jak edycja tych książek to kolejna strata czasu i pieniędzy. Gdyby którakolwiek z nich mogła zadziałać jak lekarstwo na kryzys – nie mielibyśmy dziś tak gigantycznego bezrobocia.

Wedle doniesień agencyjnych – uratowano znak towarowy i nazwę Wydawnictwa „Ossolineum”. A co z ratowaniem miejsc pracy wspaniałych, znakomicie wykwalifikowanych Osób, zatrudnionych w Wydawnictwie do momentu likwidacji? Czy zostały dla Nich przygotowane jakieś etaty zastępcze, czy też klepią biedę po polsku, czyli na własny koszt? A może, podobnie jak nauczycielom, proponuje się im pracę w charakterze operatorów koparek na planowanych budowach dróg szybkiego ruchu?

Anna Maria Kowalska

OLYMPUS DIGITAL CAMERASypie i sypie. Dzień, noc i dalej.
Choć ty się wścieknij, choć ty oszalej.

Nawisy puchu z czernią konarów
Wrony jak kleksy – podnoszą larum.

Słychać dźwięk dzwonków – to kulig bieży,
Wioząc wybornej grono młodzieży…

Gdzie tylko zajrzy zapustna świta,
Tam ją gościna i śmiech powita.

Pies się przed chwilą urwał z łańcucha.
Zwietrzył zwierzynę… Siadł. Chciwie słucha.

Zza ściany lasu brzeg rzeki zerka:
To tam łasice bawią się w berka.

Czas się zanurzył w śnieżnej pościeli,
Owinął kołdrą przeczystej bieli.

A świat przystanął w obrotach rzeczy…

I tylko sroka na płocie skrzeczy.

Anna Maria Kowalska

„Dawniej w karnawale modne były bale”. Dziś niby też się tak bawimy, ale od zabaw tanecznych bardziej zajmujący zdaje się całoroczny quasi – karnawał w sieci, w tradycyjnych mediach i w „realu”. Quasi – karnawał, od którego, tak naprawdę, nie ma nijakiej ucieczki.

Jak go rozpoznać i włączyć się do ruchu? Nic prostszego. Jest w nas – i my w nim jesteśmy jakby „od zawsze”. Wystarczy otworzyć konto mailowe, lub wejść na jakąkolwiek stronę internetową. Od rana do nocy setki ogłoszeń i zaproszeń – od zachęt do kupna leków na kaca po wyjazdy zagraniczne na Majorkę. Do tego dochodzą reklamy na komórki od nieocenionych operatorów, pchane od rana do nocy – i telefony rozmaitych „agentów” z prywatnych firm, świadczących usługi dla ludności. Te z kolei docierają do nas za pośrednictwem aparatów stacjonarnych. Gdy jeszcze doliczyć centra badania opinii społecznych, regularnie zgłaszające się w godzinach obiadowych z infantylnymi pytaniami – obraz jest prawie kompletny. Prawie, bo istnieją jeszcze ulotki reklamowe, dostarczane do koszyczków i skrzynek pocztowych. I ta sama reklama w sklepach mało – i wielkopowierzchniowych, nie mówiąc już o nachalnej – telewizyjnej, prasowej, radiowej i komunikacyjnej, skonstruowanej na poziomie doznań emocjonalnych i intelektualnych 11-letniego dziecka. Nasi spece przywieźli dobre wzory sprzed ponad pół wieku. Taki wzorcowy typ konsumenta kształtowała standardowa reklama amerykańska wczesnych lat 50-tych.

No i mamy skutki. Nadużywane leków bez recepty, co owocuje zwiększoną śmiertelnością i zatruciami, otyłość i liczne schorzenia jako problem społeczny, nareszcie – nieumiejętność samodzielnego myślenia i wyciągania wniosków u sporej części populacji. I zwiększone wyciąganie rąk po kolejne cacka z dziurką, których już nie potrafimy się wyrzec. I to ma być wzorcowy obraz „społeczeństwa obywatelskiego”? Aż strach pytać.

Anna Maria Kowalska

Nie wiadomo, czym kierowali się barbarzyńcy, którzy, jak donosi Polska Agencja Prasowa, kolejny raz dewastując grób Tadeusza Kantora na krakowskim Cmentarzu Rakowickim ukradli zeń ławeczkę, krzyż i książkę. Jak czytamy w notatce, sytuacja ta miała miejsce prawdopodobnie w ubiegły piątek. Policja została o fakcie powiadomiona.

To już nie pierwszy taki przypadek na Rakowicach – a bodaj czwarty, jeśli idzie o grób Kantora. Z grobu bliskiej mi Osoby także jakiś czas temu ukradziono krzyż – wtopiony w attykę. Przetrwał około 80 lat, nikomu nie przychodziło na myśl, by podnieść nań rękę, ale łowcy krzyży także temu dziełu sztuki dali radę. Zapewnie później je przetapiając i spieniężając.

Dawniej cmentarze były powszechnie szanowane jako miejsca święte. Dziś, w epoce degradacji świętości wyrosła grupa  hien,  traktująca miejskie cmentarze jako dogodne miejsca kradzieży, rozbojów i łatwego łupu. To także element kryzysu etyczno–moralnego i ekonomicznego. I kolejny „odprysk” ideologii  „postępu”.

Anna Maria Kowalska

Dziś już bardzo wiele środowisk – tak związanych z szeroko pojętą humanistyką, jak i z branżą techniczną ma pełną świadomość, że polska reforma szkolnictwa wszystkich szczebli to gigantyczny niewybuch z opóźnionym zapłonem. Pamiętam jednak nie tak znów odległe czasy sprzed kilku lat, gdy zapisów biurokratycznych broniono jak Częstochowy, trudności rozmnażano, a ludziom, którzy najwcześniej podjęli się krytycznej oceny ówczesnej sytuacji rzucano kłody pod nogi. Ciasne, ograniczone, wąskie myślenie zakładało, że tylko wykonanie poleceń poszczególnych ministerstw i pedantyczne trzymanie się procedur przyniesie sukces – tak prestiżowy, jak naukowy i finansowy. Obok tej opcji trwało, i trwa po dziś dzień bezustanne narzekanie w „kuluarach” uczelnianych z podtekstem: „jest bardzo źle, ale co my możemy”? Narzekanie jakże nietrafne – i bezcelowe.

Zaiste, proste drogi do klęski i samozniewolenia. Aż trudno wyobrazić sobie lepsze.

Dziś przekonujemy się do prostej prawdy: to świadome zagrożeń, wynikających z bezkrytycznego przyjęcia reform środowiska naukowe i nauczycielskie powinny nadawać aktualnie ton przemianom edukacyjnym i to od tych środowisk zależy przyszłość Polski. Jeśli nie jest nam obojętny los polskiej oświaty, kultury i edukacji – organizujmy się, twórzmy banki pomysłów w obrębie własnych kierunków i specjalności akademickich. I policzmy się! To ostatnie wydaje się najważniejsze. Nie jest bowiem wykluczone, że jeśli się nie zorganizujemy i nie policzymy,  „rząd dusz” nieodwracalnie przejmie jakieś „Nieokreślone”, albo…. Edek z „Tanga” Mrożka. A tego chyba nikt z nas nie chciałby na pewno doczekać.

Anna Maria Kowalska

Ostatnio obserwuję w urzędach i firmach wszelkiej maści nasilającą się karuzelę przejmowania ról mentorskich i menadżerskich przez pokolenie ludzi młodych. Nie byłoby w tym nic nagannego, gdyby nie wspólna cecha tych specyficznych „awansów”, ujawniająca się w bardzo krótkim czasie. To kompletny brak doświadczenia zawodowego i znajomości branży.

A zaczyna się to wszystko bardzo niewinnie. Kolega poleca koledze „obiecującego pracownika”, „syna pana X”. Mimo rozpisanego konkursu, w którym biorą udział osoby ze sporym doświadczeniem branżowym – konkurs wygrywa wskazany przez kolegę młodzieniec. Ta właśnie, odchuchana i wypieszczona młodzież, zatrudniona „z polecenia”, zamiast skromnie przyuczać się do wykonywania określonego zawodu, wydaje się być od razu stworzona do wyższych celów.  W krótkim czasie trafia na wysokie stołki, z których wędrować już można jedynie wyżej i wyżej, na niebotyczne szczyty kariery. Nic to, że jeden z drugim nie ma zielonego pojęcia o specyfice profesji, którą się aktualnie zajmuje. „Odfajkowane” szkolenia, przychylność prezesa i znajomości gwarantują finansową płynność, utrzymanie się na stołku – i korzystanie z przywilejów i rozkoszy „władzy”. A karuzela dalej się obraca. Nawet wtedy, gdy suma popełnionych błędów jest tak duża, że się ich już w żadnym razie nie da ukryć, po cichu przenosi się delikwenta na inne, równie dobrze płatne miejsce. Bo przecie z czegoś, biedaczek, żyć musi. A najlepiej, jeśli znajomości na to pozwolą, umieścić go na lukratywnych listach doradców i doradców doradcy, świadczących usługi w zakresie „jak się kotu buty szyje i niegrzeczne dzieci bije”. I jest cudnie. Cicho, bezpiecznie i ciepło, bez względu na porę roku i nastroje na rynku pracy.

Wciąż słyszę, że mamy do czynienia z „rewolucją młodych”. Coraz więcej młodych kieruje instytucjami! Coraz więcej młodych doradza! Nie mam nic przeciwko ludziom młodym na stanowiskach. Powinni oni jednak odznaczać się profesjonalizmem i rzeczowością. A jeśli z czymś sobie nie radzą, a to całkowicie wytłumaczalne – dobrze byłoby posłuchać starszych, bardziej doświadczonych. Tych, do których można mieć pełne zaufanie, nie tylko w branży – ale i w życiu.

To jedna z patologii, z którą od jakiegoś czasu przychodzi nam się zmagać. Dopóki, podobnie jak w PRL – u ,w Polsce będzie trwała karuzela stołków, bronionych za każdą cenę, dopóki kwestie „młodzieńczych” awansów będą postawione na głowie, dopóty, tak naprawdę – nie będzie państwa jak się patrzy. A już go i tak coraz mniej. Obyśmy nie obudzili się zbyt późno.

Anna Maria Kowalska

Na tegoroczny ranking szkół ponadgimnazjalnych, publikowany w „Perspektywach” nawet nie czekałam. Szczerze mówiąc, tak do rankingów, jak i do wywiadów sponsorowanych mam ograniczone zaufanie. Nie będę zatem, wzorem rozmaitych mediów, zamartwiać się zbyt niskimi, bądź cieszyć z powodu nader wysokich wyników poszczególnych placówek, także krakowskich. Wierzę natomiast negatywnym opiniom wielu rodziców młodych ludzi z całej Polski, jak też i samym uczniom, którzy szkolną edukację na poziomie licealnym oceniają nie najlepiej. Większość młodzieży z konieczności decyduje się na korepetycje z przedmiotów podstawowych. Dlaczego? Odpowiedź brzmi: „nie zdalibyśmy matury. Mamy sporo do stracenia”.

Powstaje pytanie – co zostało z edukacji w edukacji? Czy tylko polor, ranking, wynik w wyścigu szczurów i samochwalstwo? Czy nie jest tak, że mimo wysiłków wielu doskonałych nauczycieli, pędząca ku „postępowi” oświata, „zjadana” przez kolejne reformy i konieczność dostosowania się do nich, zgubiła po drodze to, co najważniejsze – rzeczywiste edukowanie i wychowywanie uczniów?

Diagnozowana od kilku lat zapaść intelektualno – wychowawcza stale się pogłębia. Satysfakcjonującej  reakcji decydentów nie widać. Jak długo to jeszcze potrwa?

Anna Maria Kowalska

Do niedawna jeszcze irytowałam się, gdy na rzekomo „katolickich” i „chrześcijańskich” portalach internetowych znajdowałam teksty rozpaczliwie i pod każdym względem odbiegające od przyjętego profilu portali. Coś mi jednak mówiło, że teksty takie nie mogą pozostać bez odpowiedniego odzewu. Poza krytycznymi uwagami publicystów musi pojawić się zdrowa reakcja wiernych – Czytelników.

No i nareszcie jest. Czytelnicy, wyczuleni na te sprawy, coraz częściej „wytupują” takie teksty bezlitośnie i niemal natychmiast, demaskując bez ogródek cel ich napisania. Już nie pomaga ofensywa trolli, a próby przeprowadzania idiotycznych, prywatnych „reform” wewnątrzkościelnych, lub nastawiania wiernych przeciwko hierarchom Kościoła Katolickiego są kwitowane „uśmieszkiem”, wzruszeniem ramion i argumentacją, wskazującą na pokrętność  podsuflowywanych pomysłów. A nuż chodzi tu, podobnie jak niektórym mediom świeckim, np. głównie o zwiększenie ilości wejść na stronę i utrzymanie się na medialnej karuzeli? A cała reszta to tylko żałosny dodatek, bo o czymś przecież pisać trzeba?

Czytelnicze reakcje bardzo cieszą. Tak trzymać! Wygląda na to, że głosiciele „sprywatyzowanej” otwartości w Kościele nie będą mieli innego wyjścia, poza zmądrzeniem. Czego z całego serca Wszystkim życzymy. Ostatecznie przecież chrześcijanin jest powołany do otwartości w niesieniu w świat Dobrej Nowiny, a nie ekshibicjonistycznej prezentacji egocentrycznego, zadufanego w sobie, a często potrzebującego nawrócenia „ja”.

Anna Maria Kowalska

Zajrzałam na jedną ze stron internetowych, aktywnie pośredniczących w znalezieniu pracy. Praca jest, jaka jest, czyli – średnia na jeża, ale uwagę moją przykuło spore ogłoszenie, oznajmiające, że oto poszukiwanych jest kilkadziesiąt osób do opieki nad osobami starszymi w Niemczech. Preferowane osoby z biegłym niemieckim….

Emeryci polscy ledwie wiążą koniec z końcem i bez pomocy dzieci i wnuków nie stać ich na godny żywot w Ojczyźnie. Tymczasem te właśnie, bezrobotne dzieci i wnuki, zamiast zająć się swoimi bliskimi tak, jak na to zasługują – wyjeżdżają za granicę, by za walutę „europejską” opiekować się obcokrajowcami….

Wot, mobilność. I uczenie się. Zaiste, przez całe życie.

Anna Maria Kowalska

ojciecjanmikrutWczoraj w godzinach wieczornych dowiedzieliśmy się o śmierci Ojca Jana Mikruta (fot. fatimska.net.pl), redemptorysty, współbudowniczego Radia Maryja. Zmarł 4 stycznia 2013 roku o godzinie 21.00 w gliwickim hospicjum. Przeżył 70 lat.

Żył tak, jak nauczał. Był prawdziwym tytanem ducha, duszpasterzem akademickim i wielkim przyjacielem młodzieży, głęboko zaangażowanym w dzieło Intronizacji Najświętszego Serca Pana Jezusa. Odszedł do Pana w pierwszy piątek stycznia, w godzinie Apelu Jasnogórskiego. Pamiętajmy o Nim w modlitwie. Wieczny odpoczynek, racz Mu dać, Panie…

Jak poinformował na antenie Radia Maryja o. Piotr Chyła, wikariusz Prowincjała Warszawskiej Prowincji Redemptorystów, pogrzeb O. Jana Mikruta odbędzie się w środę, 9 stycznia 2013 w Krakowie. Msza św. pogrzebowa zostanie odprawiona o godz. 11.00 w Sanktuarium Matki Bożej Nieustającej Pomocy przy klasztorze Ojców Redemptorystów (ul. Zamoyskiego 56) w Krakowie – Podgórzu. Od 10.00 będzie można oddać hołd Zmarłemu w kościele sanatoryjnym. Ojciec Jan Mikrut pochowany zostanie na Cmentarzu Podgórskim, w grobowcu Ojców Redemptorystów.

Anna Maria Kowalska

kolednicyPóźnym wieczorem zadzwonił dzwonek domofonu. Cichy, chłopięcy głosik zapytał, czy Ich wpuszczę. Wpuściłam, naturalnie. I już po chwili trzej Kolędnicy – jeden młodszy, dwaj pozostali z wyglądu kilkunastoletni – stanęli u drzwi (fot. udanin.pl).

Śpiewali bardzo zwyczajnie. Szopka też skromna i niepozorna. Ale czuło się, że próbują szczerze swym śpiewem się modlić i wyrazić to, co Niewyrażalne. I to najbardziej chwytało za serce.

W Nowym Roku życzę Państwu przede wszystkim takich właśnie odwiedzin. Odwiedzin, które poruszają i duszę, i serce, i sumienie, i twórczą myśl. A kiedy już się wydarzą – wszystko to, co najlepsze, stanie przed Państwem na wyciągnięcie ręki. I oby tak było.

Anna Maria Kowalska

Koniec roku 2012. Studiuję właśnie długoterminowy spis pierwszo – i drugorzędnych informacji agencyjnych. Co z nich wynika? Jedno spustoszenie, przemieszane z opadaniem rąk. Katastrofa na kolei, bałagan w służbie zdrowia, likwidacja szkół, zwolnienia w administracji. W tle planowane zabawy sylwestrowe. A po nas choćby potop.

Dziwi nas to? Już nie? Przywykliśmy? Taka gmina! O stratach osobowo – moralnych przebąkuje się wstydliwie i nijako. O tych, którzy się zniechęcają do poczynań obecnego rządu – w mediach głównego nurtu jeszcze mniej. Pewnie, że hitem agencyjnym są ostatnio en bloc bezrobotni i zwalniani. Ale niewiele z tego wynika. Mówi się natomiast, od rana do nocy, o zyskach i stratach materialnych. Z tego się rozlicza i za to nagradza. A to już konkret, ulubione słowo dzisiejszych edukatorów. To jest to, co wyznacza horyzont myślowy współczesnych: „ryneczek”, „prywatka” i basta.

Ale jest to także efekt umożliwienia takiej zmiany mentalnej, a ściślej: efekt przyjęcia magicznego spojrzenia na rzeczywistość państwa, z którego sensowna całość decydentom jakoś się nie klei. Systemowi „magicy” i edukatorzy szkoleniowi widzą tylko małe całostki w tym, czy innym unijnym działanio – poddziałaniu i dążą do „doskonalenia” tych mikrocałostek, ku chwale działania. A to wszystko przy jednoczesnym pomijaniu tak wizji całego państwa, jak stosunku do „trybików maszynowych” – czyli wykonawców czynności, zwanych, dla żartu, od czasu do czasu, osobami i pracownikami. Wszystko ma się zgadzać finansowo, w ramach bliżej nieokreślonej średniej ważonej, pomnożonej, albo podzielonej przez tajne i poufne normy, wyjęte jak królik z kapelusza. Albo podpartej przez nagłe pomysły, które wywracają wszystko do góry nogami, zakwitając, jak egzotyczny kwiat na bagnie, w najmniej odpowiednim momencie.

Ale przecież statystycznie wszystko gra. Mikrocałość się broni, poddziałanie w porządku, premie rozdane, reszcie na okrasę życzenia noworoczne…..I na zabawę sylwestrową, albo na inny bal przebierańców. Biegiem!

Chwila, chwila! A gdzie w tym wszystkim sensowna wizja państwa?

A gdzie w tym wszystkim pracujący człowiek?

Bez powrotu do tych pytań niczego, jako Polska, nie zbudujemy. Będziemy tylko osiągać medialne „sukcesy” na miarę EURO 2012.