Przeskocz do treści

norbertpolakNorbert Polak

Tak... Też w to nie wierzę, że właśnie za chwilę skrytykuję mój autorytet, na punkcie którego mam fioła (jak wiecie), czyli Grzegorza Brauna...

Bowiem już od początku zauważałem, że Grzegorz Braun zbyt nieśmiało i za mało mówi o sprawie najważniejszej - o Intronizacji Jezusa Chrystusa Króla na Króla Polski. Jest to wszak sprawa najważniejsza, jest to warunek konieczny, nieodzowny przetrwania naszego Narodu i państwa, jak i odnosi się do każdej innej Nacji.

O ile wcześniej można było mieć nadzieję, że Grzegorz Braun tę sprawę świetnie rozumie i jedynie jest niepotrzebnie nieśmiały i może mówi w ten sposób, gdyż chce, aby i niekatolicy go słuchali, ponieważ jego program jest kompleksowy - Kościół, Szkoła, Strzelnica, Mennica, to jednak ostatnio mam niestety spore wątpliwości co do jego świadomości.

Oprócz mojego spostrzeżenia o zbyt małym omawianiu kwestii Intronizacji, a co dowodem atoli jest, zważywszy na wiarygodność mej relacji, wynikającej ze zapoznawania się przeze mnie z niezwykle dużą liczbą wystąpień publicznych pana Grzegorza, posiadam i inne w tej sprawie dowody. Mianowicie odwołać się muszę do głównego news'a tej publikacyji - do artykułu pana Grzegorza na portalu Polska Niepodległa, opublikowanego 21 marca, pt. ,, Tylko u nas! Grzegorz Braun: Czarne chmury 2016 ". Jest on rewelacyjnym przedstawieniem nadchodzącego (i już się dokonującego) scenariusza rozbiorowego Polski, który potwierdziła mi pewna mistyczka i co pan Grzegorz nazywa kondominium rosyjsko-niemieckim pod żydowskim zarządem powierniczym (oczywiście uwzględniając w rozbiorze naszego kraju także Ukrainę). Aliści dosłownie ostatnie zdanie ujawnia ów problem, do którego zmierzam: ,, F. Sumiennie uczestniczyć w wiosennym jubileuszu 1050-lecia chrztu Polski i jesiennej Intronizacji Chrystusa Króla – bo „jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie”".

chrystuskrolAkt zawierzenia się Jezusowi Chrystusowi Królowi w listopadzie nie będzie Aktem Intronizacji! Zresztą należy spostrzec, iż ów akt nie będzie zawierał tytułu ,, Król Polski ", czyli tytułu nieodzownego, będącego główną osią sporu w październikowym spotkaniu ruchów intronizacyjnych z komisją Konferencji Episkopatu Polski do spraw Intronizacji na Jasnej Górze, na którym sam zresztą byłem. Królowanie Chrystusa odnosi się do konkretnej rzeczywistości, a więc i do każdego Narodu i państwa, co przekłada się na uznanie Jezusa Chrystusa za swego Króla nie tylko w wymiarze indywidualnym, ale i społecznym. Skutkiem tego zobowiązania ma być również oparcie prawa ludzkiego na Prawie Bożym, gdyż dopiero wówczas prawo ludzkie realizuje się w pełni, gdy opiera się na Absolucie, od Którego pochodzi i który wszystko, w tym i człowieka, stworzył. Takie nauczanie pokrywa się z nauczaniem Doktora Świętego Kościoła Katolickiego, Świętego biskupa Augustyna z Hippony. Gdy tylko Episkopat Polski ogłosił zaplanowanie przeprowadzenia aktu zawierzenia w listopadzie obecnego Roku Pańskiego, wówczas, jak mi się wydaje - większość, katolicy zaangażowani w sprawę Intronizacyji przyjęli ową wiadomość z oburzeniem, gdyż ów akt nie spełnia żądań Pana Jezusa przekazanych przez Służebnicę Bożą Rozalię Celakównę oraz współczesnych mistyków. Atoli dlaczegóż ta informacja nie dotarła do pana Grzegorza? W każdym razie, jak widać, pan Grzegorz nie rozumie właściwego znaczenia słowa Intronizacja.

I wreszcie trzecim dowodem ad vocem jest potwierdzenie owego nierozumienia przez pana Grzegorza sprawy dokonania właściwej Intronizacji - potwierdzenie owo otrzymałem pośrednio od jednej z wpływowych osób w Warszawie, która również zajmuje ważne stanowisko wśród ruchów intronizacyjnych. Nazwiska tej osoby jednak nie podam, gdyż mogłaby sobie tego nie życzyć, jak również nazwiska pośrednika jej zdania.

Na wzmocnienie mojej argumentacji podam jeszcze przykład również z autopsji, jak i refleksję które wiążą się z pierwszym dowodem wypisanym w mojej dzisiejszej publikacji. Jest to spotkanie pana Grzegorza Brauna z nami (jego poplecznikami i zainteresowanymi spotkaniem) 29 kwietnia Anno Domini 2015 w Krakowie. Wówczas pan Grzegorz powiedział, iż dla niego bomba atomowa dla Wojska Polskiego i Intronizacja to są dwie równe sprawy. To wywołało pewne małe oburzenie, dlatego znając jednego z organizatorów tego wiecu z Braunem i jego współpracownika, udałem się do niego, aby zainterweniował w powyższej problematyce fatalnego słowa ,, równe " we wspomnianym kontekście zdania. Ta osoba stwierdziła, iż uważa ona wypowiedź pana Grzegorza za wysoce inteligentną, gdyż, w specyficzny sposób oddał on najważniejsze punkty programu, ponoć wcale nie umniejszając Intronizacji, jako rzeczy pierwszej. Atoli, powiedziałem, że dobrze - może i dla ludzi bardziej inteligentnych jest to zrozumiałe, ale dla prostych ludzi zdecydowanie nie. Pożądana interwencja tego współpracownika chyba ostatecznie nie miała miejsca.

Napisałem wszystko, co napisać miałem. Aliści pragnę przestrzec, iż mój artykuł nie ma być oskarżaniem pana Grzegorza o ukrywanie prawdy i jej szarżowaniem. Pan Grzegorz Braun jest wszakże jednym z największych współczesnych Polaków - nie wiele osób zrobiło to, czego on zdołał dokonać poprzez rzeszę swych wystąpień publicznych. Wszelkie ataki na pana Grzegorza będą występowaniem przeciwko polskiej racji stanu! Natomiast pragnę, aby mój tekst był apelem do wszystkich Państwa, by, kto tylko może i oczywiście nie w sposób napastliwy, wyjaśnił panu Grzegorzowi, iż Intronizacja Jezusa Chrystusa Króla na Króla Polski nie jest jedynie rzeczą potrzebną, jak on to określa - przynajmniej takie mam wrażenie, ale konieczną. Proszę mu wyjaśniać, iż listopadowy akt zawierzenia się Jezusowi Chrystusowi Królowi nie jest Aktem Intronizacji, której żąda Trójca Przenajświętsza przy udziale naszej Niepokalanej Królowej Korony Polskiej. Niech nie tylko wpływowe osoby podejmą tę Misję, ale każdy, komu jest tylko dane z panem Grzegorzem kontaktować się. Oczywiście jeszcze raz przypominam - nie napastliwie, ale z troską.

Jak pięknie brzmią słowa na Najświętszej Ofierze, wypowiadane przez kapłana: "Orate fratres". I my módlmy się za naszego bohatera, aby był posłuszny Woli Bożej i właściwie wypełniał tę wielką Misję, za Którą zostanie w wieczności sowicie wynagrodzony.

krakowniezaleznymkInformacja własna

28 sierpnia 2015 roku - podczas krakowskiego spotkania z p. Grzegorzem Braunem oraz sympatykami i współpracownikami Komitetu Wyborczego Wyborców Grzegorza Brauna „Szczęść Boże!” - na temat polityki Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego wobec Polaków na wschodzie wypowiedziała się, mieszkająca we Lwowie, p. Maria Pyż-Pakosz, redaktor serwisów: Polmedia i Radio Lwów. Warto fragmenty tego głosu (spisanego z taśmy filmowej) zapamiętać:

mariapyzpakosz"Na chwilę obecną nie mamy polskiego rządu, jeżeli mamy czystkę etniczną o znamionach ludobójstwa to mówię, że mamy rząd o znamionach polskości (...) musimy stworzyć polską rację stanu, która będzie dbała o Polaków, nie tylko zamieszkałych w Kraju, ale także o Polaków poza granicami Kraju, dlatego, że rząd polski dotuje mniejszości narodowe, w tym bardzo hojnie mniejszość ukraińską na miliony, czego nie mają Polacy na przykład za wschodnią granicą, dlatego, że no mogą ubiegać się, mogą prosić, mogą chodzić, jeździć, ale zawsze pozostaną tą gorszą kastą, tą gorszą nacją, powiedzmy która tam została, i najchętniej by o nich zapomnieli. My tego nie chcemy, chcemy to przełamać" (fot. kadr filmu p. Marka Czapli).

wpolityceplZespół wPolityce.pl / grzegorzbraun2015.pl / es

Grzegorz Braun, który był jednym z jedenastu kandydatów na prezydenta, podziękował na swojej stronie wszystkim swoim wyborcom.

Komunikat Państwowej Komisji Wyborczej przyznaje mi ostatecznie 0,83% głosów – na takim więc poziomie urealnia się na razie perspektywa odzyskiwania katolickiego państwa narodu — oświadczył.

Podkreślił, że „nie walczymy o procenty – walczymy o duszę narodu. Jakiż jej stan ujawnił się właśnie? Z jednej strony okazało się, że zjednoczony front przemilczenia i manipulacji jest szerszy, niż można było przypuszczać”.

Grzegorz Braun zaapelował o obronę cywilizacji na terytorium Polski.

To już teraz wiemy na pewno – z nikąd nie będzie odsieczy — podkreślił.

20150513ad4Zapowiedział również, że zagłosuje na Andrzeja Dudę (fot.YouTube).

Pozostaję niezmiennie krytycznym recenzentem dotychczasowego dorobku mojego Sz. Kontrkandydata, pana Andrzeja Dudy, jak zresztą całej jego formacji politycznej. 24 maja oddam nań głos, ponieważ nie wyznaję zasady „im gorzej, tym lepiej” – a informuję o tym publicznie, ponieważ staram się nie być hipokrytą.

Braun wyraził nadzieję, że Andrzej Duda „pozostanie przynajmniej w jakiejś mierze zakładnikiem własnych słów o potrzebie obrony wolności, własności i godności Polaków.”

Tekst i ilustracja:
http://wpolityce.pl/polityka/244336-grzegorz-braun-popiera-andrzeja-dude-nie-wyznaje-zasady-im-gorzej-tym-lepiej

krakowniezaleznymkInformacja własna

23 marca 2015 roku w Auli Kongresowej Uniwersytetu Rolniczego odbyło się spotkanie z p. Grzegorzem Braunem, reżyserem, publicystą, kandydatem na prezydenta RP.

Relację fotograficzną p. Alicji Rostockiej (fot. 1-15) uzupełniają zdjęcia nadesłane przez p. Janinę Dacę (fot. 16-22), dziękujemy:
https://picasaweb.google.com/103511753291993799832/23Marca2015ar

Zapraszamy do obejrzenia relacji filmowej ze spotkania Krakowskiego Klubu Wtorkowego w pubie „Róg Brackiej i Reformackiej”, ul. Reformacka 3 w Krakowie / 28 października / "Nie". O Mary Wagner.

Gościem Klubu był p. Grzegorz Braun, reżyser.

 
• https://www.youtube.com/watch?v=M2dqlIaPFY8

(Od Redakcji): Dziękujemy za udostępnienie nagrania, dla wspólnej sprawy 😉

agnieszkapiwar1Agnieszka Piwar

Zdjęcia w tekście nadesłał p. Adam Słomka.

2 sierpnia, w sobotę, o godz. 16:00 we Wrocławiu, przy ul. Świebodzkiej 2 - miał miejsce protest przed aresztem śledczym, w którym przebywa p. Grzegorz Braun. Znany reżyser filmów dokumentalnych został aresztowany 29 lipca. Wcześniej w jego mieszkaniu przeprowadzono rewizję.

wobronniegrzegorzabrauna1Skazanie p. Grzegorza Brauna dotyczy absurdalnego procesu, ciągnącego się już siódmy rok! Reżyser występuje w nim jako oskarżony o pobicie kilku policjantów. Grzegorz Braun utrzymuje, że jest niewinny i ma na to dowody. Dostępne informacje na temat przebiegu procesu [np. nagrania z sali rozpraw] wyraźnie wskazują na stronniczość sądu oraz rażące nieprawidłowości.

wobronniegrzegorzabrauna2Tylko podczas jednej z ostatnich rozpraw pozbawiono p. Brauna jego podstawowego prawa do obrony – nie miał możliwości zadania pytań bardzo istotnemu świadkowi. Był nim jeden z oskarżających go byłych policjantów, który za przyzwoleniem sądu opuścił salę rozpraw, bo miał „do podpisania kontrakt za dwa miliony”. Kiedy reżyser zaprotestował wobec tych nieprawidłowości, najpierw został ukarany grzywną, a potem aresztem.

wobronniegrzegorzabrauna3Środowiska patriotyczne są zgodne, że nękanie p. Brauna, ma związek z jego bezkompromisową postawą, odwagą w mówieniu niewygodnej dla wielu prawdy i twórczością filmową. Jego dokumenty, takie jak „Towarzysze Generał”, „Poeta pozwany”, „Plusy dodatnie, plusy ujemne” czy „Transformacja. Od Lenina do Putina” są solą w oku dla panującego systemu. Nie ulega wątpliwości, że p. Grzegorz Braun został więźniem politycznym III RP.

Pikietę „STOP prześladowaniom Grzegorza Brauna” zorganizowały środowiska patriotyczne i niepodległościowe, m.in.: Stowarzyszenie Solidarni2010 i Solidarność Walcząca. Na jednym z portali społecznościowych powstał też profil wyrażający solidarność z reżyserem: Popieram Grzegorza Brauna / https://www.facebook.com/popieramBrauna

agnieszkapiwar1Agnieszka Piwar

Grzegorz Braun: Obowiązujący w Post-PRL-u tzw. „kompromis aborcyjny” jest dokładnie na poziomie tego, co zaprowadził Hitler. Z reżyserem Grzegorzem Braunem, twórcą filmu „Eugenika. W imię postępu” rozmawia Agnieszka Piwar z Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Od kilku tygodni toczy się w Polsce spór, będący konsekwencją decyzji prof. Bogdana Chazana. Dyrektor stołecznego Szpitala im. Świętej Rodziny, powołując się na klauzulę sumienia, odmówił zabicia nienarodzonego chorego dziecka oraz nie wskazał matce miejsca, gdzie mogłaby tego dokonać. Przeciwnicy ginekologa grzmią, że złamał on prawo, nie informując matki gdzie mogłaby przeprowadzić aborcję. Dokąd zabrnęliśmy, skoro publicznie odmawia się człowiekowi jego naturalnego prawa do tego, aby mógł się urodzić?

Pani mówi elegancko: „spór” - ja myślę, że to nie jest adekwatne określenie. Spór to byłby wtedy, gdyby jednym racjom przeciwstawiano inne racje, przy czym obie strony miałyby zbliżone szanse artykulacji poglądów i szerzenia informacji. Tu mamy do czynienia po prostu z nagonką na uczciwego człowieka, którego możliwości samoobrony są radykalnie ograniczone. Dyktatura polit-poprawności kompletnie eliminuje z mediów głównego ścieku znaczną część informacji istotnych w sprawie, a pozostałą częścią nagminnie manipuluje. Przykład: w początkowej fazie rozkręcania kampanii nienawiści wobec prof. dra Chazana kluczowy wątek przemysłu „in vitro” został przed opinią publiczną po prostu skrzętnie zatajony, a kiedy już wyszedł na jaw – jest nadal uparcie marginalizowany.

Zdaje się bowiem, że nagonka na prof. Chazana ma przykryć właśnie tę ważną kwestię, że mianowicie chore dziecko, którego zabicia odmówił, było owocem in vitro. Zabijanie ze względu na wady wrodzone, zapłodnienie pozaustrojowe, sztuczna selekcja człowieka - o tych metodach opowiada Pana film „Eugenika. W imię postępu”. Z dokumentu dowiadujemy się m.in., że zwolennikiem zabijania ze względów eugenicznych był Adolf Hitler. Jak to możliwie, że metody człowieka, którego oficjalnie potępił cały cywilizowany świat, realizowane są – zgodnie z prawem – w Polsce?

A jak to możliwe, że komunistyczni zbrodniarze mają w Polsce pogrzeby z asystą kompanii honorowej? Żyjemy w kraju, który nie przeszedł należytej desowietyzacji – nic dziwnego więc, że prawo obywatelstwa utrzymują tu rozmaite relikty socjalizmu – tego międzynarodowego i tego narodowego. Mianownik jest przecież wspólny: dzielenie ludzi na lepszych i gorszych – wedle podziału na klasy, czy rasy. Skoro ten błąd antropologiczny nie został wyrugowany – to i nie dziwota, że nadal przerażająco szerokie jest przyzwolenie na eliminowanie „życia niewartego życia”. Notabene: obowiązujący w Post-PRL-u tzw. „kompromis aborcyjny” jest dokładnie na poziomie tego, co zaprowadził Hitler: ludzie podejrzani o niedoskonałość mają być eliminowani.

Dzięki postawie prof. Chazana chore dziecko nie zostało rozszarpane na strzępy i mogło się urodzić, a następnie umrzeć względnie spokojnie. Także matka, zamiast zabić, miała szansę z własnym dzieckiem się pożegnać. Tymczasem zwolennicy aborcji oburzają się, że to nieludzkie pozwolić urodzić się dziecku z „mózgiem na wierzchu”, itp... Jak Pan skomentuje tego typu argumentację?

Prawdę mówiąc, zawsze zadziwiało mnie to niezmącenie dobre samopoczucie i bezkrytycznie wysoka samoocena tych ludzi, którzy najwyraźniej samych sami siebie uważają za idealnych. Tymczasem w oczach Stworzyciela wszyscy jesteśmy docześnie – każdy na swój sposób – rażąco nieperfekcyjni. A jednak przyzwala On na nasze istnienie, lituje się nad naszymi usterkami, nad manifestacjami naszej wewnętrznej, czy zewnętrznej brzydoty – i wszystkim daje obietnicę zbliżenia do Siebie, tzn. „promesę” doskonałości. Ale póki co, na tej Ziemi nikt nie jest idealny. Orzekać więc, że niedoskonałości mojego brata są nadto rażące, a moje własne jeszcze do zaakceptowania – to jest niesłychana uzurpacja, świadcząca o niepojętym samozadowoleniu. Kto jest „brzydszy” - dzieciątko, które bez najmniejszej własnej winy rodzi się kalekie, czy domagający się jego śmierci osobnicy, którzy na własne życzenie doprowadzają się do stanu monstrów moralnych - ?

Skąd zaś w tym pięknym dobrym świecie bierze się brzydota, kalectwo i w ogóle zło – niejednokrotnie przekraczające naszą odporność? No, to jest właśnie „mysterium iniquitas”, tajemnica, której nie możemy sami ani pojąć, ani tym bardziej przezwyciężyć – mamy natomiast przyjąć do wiadomości, a przy końcu czasów wszystko się wyjaśni. Ponieważ wiemy, że od Boga nie pochodzi nic, co by nie było dobrem, prawdą i pięknem – jasnym jest, że wszystko, co od tej Boskiej wyśrubowanej normy odbiega, pochodzi od Jego nieprzyjaciela. Pytanie, w jakiej mierze ten ostatni zyskuje w nas chętnych współpracowników w swym dziele - ? Oby się nie okazało, że także i my naszą nieprawością bezpośrednio się przyczyniamy do kalectwa, chorób i wreszcie śmierci naszych bliźnich.

Fragment Przysięgi Hipokratesa brzmi: „Nigdy nikomu, także na żądanie, nie dam zabójczego środka ani też nawet nie udzielę w tym względzie rady; podobnie nie dam żadnej kobiecie dopochwowego środka poronnego”. Tymczasem lekarz, który postępuje zgodnie z tymi zasadami, otrzymuje na kierowany przez siebie szpital potężną karę finansową, prezydent Warszawy podejmuje decyzję o zdjęciu go z funkcji dyrektora placówki, a w prorządowych mediach nieustannie trwają bezwzględne ataki na niego. Kto rządzi tym państwem?

grzegorzbraunhebdow3No tak, ale zdaje się, że „Przysięgę Hipokratesa” w nowych pokoleniach medyków nie wszyscy już znają – została ona przecież zastąpiona jakimś tekstem o powadze nie przewyższającej „przyrzeczenia zuchowego”, w którym jasność dyrektyw została skutecznie rozmyta, więc i o kategorycznym zakazie odbierania życia nie ma już mowy.

Pan prof. dr Chazan swoim postępowaniem naruszył interesy potężnego lobby i wielkiego przemysłu – na straży których stoją w Polsce urzędnicy najrozmaitszych szczebli. Hańba im – a szacunek prof. Chazanowi. On zrobił, co mu sumienie podyktowało – kwestia, co my w tej sprawie zrobimy?

Z tego całego dramatu wynikło także dużo dobra. Niezłomny ginekolog otrzymał ogromne wsparcie od Polaków, stoją za nim liczne organizacje. Także Kościół opowiedział się po stronie prześladowanego lekarza – abp Marek Jędraszewski zapowiedział zbiórkę wśród wiernych, aby pokryć nałożoną przez NFZ karę, a biskup Stanisław Napierała na Pielgrzymce Radia Maryja powiedział, że „prof. Chazan to symbol zmagania się ciemności cywilizacji śmierci z kulturą życia”. Co jeszcze powinniśmy zrobić, aby ostatecznie nie przegrać tej walki?

Powinniśmy przestać się łudzić. Łudzić się, że bezpieczeństwo życia i mienia może być zapewnione przez państwo w tym kształcie ustrojowym - odziedziczonym po Robespierze i Napoleonie, po Bismarcku, Hitlerze i Stalinie.

Podam jeden przykład: posłanką-sprawozdawczynią, która w 1956 roku przedkładała do przyjęcia Sejmowi PRL ustawę aborcyjną, była Maria Jaszczukowa (1915-2007) – żona Bolesława, znacznego aparatczyka pol-sowieckiego - sama członkini Stronnictwa Demokratycznego. Ta organizacja – należąca, jak wiadomo, do systemu fasadowej sow-demokracji u nas – korzeniami sięga przedwojnia, a jej proweniencje są masońskie, co jest faktem dla historyków oczywistym. Prezesem-założycielem SD był prominentny mason, dr med. Mieczysław Michałowicz, który jeszcze po wojnie dostał order od Bieruta. Otóż na czele komitetu redakcyjnego oficjalnej biografii tego Michałowicza z ramienia SD stała właśnie Maria Jaszczukowa – co daje nam wyobrażenie o jej autorytecie w tym środowisku. Udzielała się ona w wielu „postępowych” organizacjach, m.in. w Towarzystwie Przyjaciół Dzieci i w Światowej Demokratycznej Federacji Kobiet. Nota bene: była również założycielką tygodnika „Przyjaciółka” - który w dyskretny, acz niezwykle konsekwentny sposób krzewił „postęp” w obyczajowości i życiu rodzinnym PRL. To pismo, zdaje się, przeżyło swoją matkę-założycielkę i nadal wychodzi?

Otóż właśnie przykład Jaszczukowej - niech się Pan Bóg zlituje nad nią (i nad nami wszystkimi) - pokazuje ścisłe związki aparatu władzy sowieckiej z ideowym zapleczem masonerii w dziejach rewolucji światowej. Dziś mamy władzę post-sowiecką i neo-euro-sowiecką – ale te stare miłości nie rdzewieją. Wręcz przeciwnie – front walki o „nową obyczajowość” wedle wytycznych Engelsa i Aleksandry Kołłątaj znów okazuje się frontem kluczowym.

Zatem aby zapewnić bezpieczeństwo życiu i wolności ludzkiej nie wystarczy obalić władzę Politbiura. Trzeba jeszcze wyzwolić się spod władzy Loży.

Sprawa propagandy i przemysłu aborcyjnego, antykoncepcyjnego, „in vitro” - o tym wszystkim była mowa w filmie „Eugenika”. Teraz wraca pan do tematu – co z filmem o Mary Wagner, do którego zdjęcia zrobił Pan przed paroma miesiącami? (por. https://www.krakowniezalezny.pl/grzegorz-braun-kreci-film-o-jednym-z-najwazniejszych-procesow-naszej-epoki)

Finalizujemy właśnie montaż – i w sierpniu, mam nadzieję, film będzie gotowy. Tytuł roboczy: „Nie o Mary Wagner”. Jestem bardzo szczęśliwy, że akurat teraz ten film powstaje – mam nadzieję, w porę. Praca nieco się opóźni, z przyczyn ode mnie niezależnych – ponieważ najbliższy tydzień spędzę w więzieniu.

Mój adwokat zawiadomił mnie właśnie, że zostałem skazany na tydzień aresztu za obrazę sądu. Zamiast siedzieć non-stop w montażowni w Warszawie, muszę trochę odsiedzieć we Wrocławiu. Bo przecież nie będę czekał, aż któraś GWiazda śmierci rozgłosi – co się już przecież przed rokiem zdarzyło – że jestem poszukiwanym, nieuchwytnym dla Policji przestępcą.

Co takiego się wydarzyło?

Jak Pani wie, jestem we Wrocławiu sądzony za rzekomą napaść na Policję – po tym, jak wiosną 2008 roku to ja zostałem poturbowany przez tajniaków, poskarżyłem się urzędowo, po czym moje skargi zostały odrzucone, a ja sam zostałem postawiony przed sądem. I stoję tak już siódmy rok – a końca nie widać. Na początku tego roku poskarżyłem się wreszcie na przewlekłość postępowania – i tę skargę odrzucono. Na kolejnej rozprawie – a było ich już przecież w kolejnych instancjach razem kilkadziesiąt – sędzia Korzeniewski dopuścił się skandalicznego naruszenia procedury i mojego prawa do obrony: zrezygnował z przesłuchania powołanego świadka. A świadek to istotny: policjant-bandyta, nazwiskiem Balcerzak, który dowodził w 2008 roku tą grupą, która mnie napadła. Dziś nie jest już czynnym funkcjonariuszem – stając w drzwiach sali rozpraw rzucił do sędziego, że się spieszy, bo ma „do podpisania kontrakt za dwa miliony”. I sędzia Korzeniewski puścił go bez żadnych pytań [patrz: http://www.youtube.com/watch?v=6tuNCobXOlA]. Na co zareagowałem – za co z kolei sędzia wymierzył mi kare grzywny. Przy czym w uzasadnieniu tej decyzji przywołał rzekomo obraźliwe słowa, których miałem użyć; „bandyta” i „złodziej”. Bandyta, owszem, tak powiedziałem – bo to fakt. To on przecież nawoływał swoich podwładnych do złamania prawa – kiedy niższy funkcjonariusz nazwiskiem Wadowiec (dziś mój główny fałszywy oskarżyciel) wahał się, czy ma mi się regulaminowo wylegitymować, do czego zgodnie z prawem go wezwałem – wówczas to ów Balcerzak rzucił: „Co się będziesz tu z nim p...” [patrz np.: http://www.blogpress.pl/node/1734]. Więc „bandyta”, owszem. Ale „złodziej” - to sobie Sąd uroił - tego słowa nie użyłem, bo nie jestem przecież wprowadzony w interesy p. Balcerzaka na tyle, by dokonywać takiej ich ewaluacji. Od decyzji o nałożeniu grzywny odwołałem się. I oto kilkanaście dni temu Sąd Odwoławczy, nie wysłuchawszy moich argumentów, tę decyzje podtrzymał – przywołując te samo urojone uzasadnienie decyzji. Kiedy Wysoki Sąd ogłosił wyrok, wstałem, pożegnałem się z moim adwokatem i wyszedłem z trzaskiem zamykając drzwi za sobą. I za to właśnie wysyła się mnie na tydzień do aresztu – lepsze to, niż nic, bo innego urlopu w tym sezonie mieć nie będę.

Dziękuję za rozmowę. Niech Bóg ma Pana w Swojej Opiece!

* GRZEGORZ BRAUN, ur. 1967 - reżyser, publicysta, zdeklarowany monarchista. Jego film „Eugenika. W imię postępu” został nagrodzony podczas festiwalu Katolickiego Stowarzyszenia Filmowców „Niepokalanów 2011” (pierwsze miejsce w kategorii filmów edukacyjnych) oraz otrzymał nagrodę Stowarzyszenia Wydawców Katolickich „Feniks” (2012). Dokument przedstawiający podstawowe założenia eugeniki oraz jej początki w Stanach Zjednoczonych, hitlerowskich Niemczech i międzywojennej Polsce dostępny na stronie producenta: www.ahaaa.pl

agnieszkapiwar1Agnieszka Piwar

Z reżyserem Grzegorzem Braunem rozmawia Agnieszka Piwar z Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

W Toronto trwa proces kanadyjskiej katoliczki więzionej za obronę życia poczętego, a Pan szykuje o tym film. Jak do tego doszło, że Grzegorz Braun zainteresował się sprawą Mary Wagner i przemierza Ocean, by kolejny raz uczestniczyć w jej sądowych bataliach?

Grzegorz Braun: Pierwszy raz widziałem ją w kanadyjskim sądzie przed kwartałem. Znalazłem się tam z pewnego – jak to się mówi po świecku – przypadku. Mianowicie na kolejne zaproszenie mieszkających tam rodaków miałem pokazać moje filmy w Toronto. Okazało się, że akurat w tym samym terminie i w tym samym mieście rusza proces Mary Wagner. Zobaczyłem stającą przed sądem drobną dziewczynę, lat trzydziestu kilku; ale kiedy widzimy ją w kajdankach – no bo tak rutynowo wprowadza się ją i wyprowadza z sali sądu – w otoczeniu o trzy numery większych policjantów i policjantek, no to robi ona wrażenie osoby nieletniej nieledwie. To była krótka rozprawa, poświęcona tylko kwestiom formalnym i ustaleniu dalszych terminów. Na koniec sędzia rutynowo zapytał podsądną, czy nie zechce mimo wszystko skorzystać z możliwości zwolnienia warunkowego – co oznacza w tym wypadku złożenie podpisu pod zobowiązaniem, że nie będzie robić tego, co czyniła do tej pory – a ona po raz kolejny grzecznie odmówiła i poszła w kajdankach do aresztu na następne miesiące. Trudno mi było oprzeć się wrażeniu, że oto właśnie odbywa się być może jeden z najważniejszych procesów naszej epoki.

Drugi raz znalazłem się wśród publiczności w sądzie prowincji Ontario kilkanaście dni temu – już z towarzyszącą mi ekipą, choć notabene samej rozprawy nie pozwolono nam filmować.

Co to jest za sprawa? I o czym właściwie będzie film?

Film będzie skromną relacją przypadku Mary Wagner – na nieco szerszym tle innych tego typu przypadków, w szerszym kontekście walki o ludzkie życie prowadzonej przez aktywistów i organizacje pro-life [za życiem] – i walki przeciwko ludzkiemu życiu prowadzonej przez przemysł aborcyjny i propagandę tzw. pro-choice [za wyborem].

marywagnerMary Wagner dopuściła się złamania prawa kanadyjskiego, ponieważ na terenie prywatnej kliniki aborcyjnej starała się prowadzić akcję informacyjną i – nie bójmy się użyć tego słowa – ewangelizacyjną. Jedno z drugim ma wiele wspólnego. Ewangelia to jest przecież informacja, to jest przecież Dobra Nowina, czyli dobry news. A zatem możemy to wszystko wspólnym mianownikiem akcji informacyjnej podkreślić.

Jak wygląda jej sposób działania?

Mary Wagner prowadzi swoją akcję w sposób szalenie taktowny, gustowny, nieinwazyjny i nieagresywny, broń Boże. Jej modus operandi to rozdawanie kwiatów i ulotek informacyjnych. Przede wszystkim modlitwa, no i dzielenie się informacją, że tzw. aborcja nie jest jedyną opcją i że łatwo znaleźć inne możliwości ułożenia sobie i poczętemu dziecku życia.

Dlaczego więc stanęła przed sądem?

Otóż Mary Wagner tak postępując weszła, nie po raz pierwszy zresztą, w konflikt z prawem kanadyjskim, ponieważ zachęcana przez personel placówki przemysłu aborcyjnego do opuszczenia tego miejsca, wezwania nie usłuchała i w związku z tym policja zaaresztowała ją. Jak wspomniałem, nie przyjmuje ona proponowanych warunków zwolnienia. W sierpniu miną dwa lata od jej aresztowania – ten czas izolacji dawno już przekroczył długość kary, na jaką mógłby opiewać wyrok, gdyby ostatecznie w tej sprawie zapadł. Więc z każdym dniem, z każdym tygodniem, z każdym miesiącem ta sytuacja jest coraz bardziej paradoksalna.

Z jakiego dokładnie paragrafu została postawiona w stan oskarżenia?

Naruszenie praw przysługujących właścicielowi nieruchomości. Popieram prawo własności i respektowanie tego prawa. Każdy właściciel ma dobre prawo nie życzyć sobie na swoim terenie kogo zechce. Podobnie jak analogicznie może zaprosić kogo uzna za stosowne. Ale jak tłumaczy to sądowi prowincji Ontario jej obrońca, dr Charles Lugosi – Mary Wagner działa w stanie wyższej konieczności. Mając bowiem wiedzę o tym, że w takich miejscach pozbawia się ludzi życia, stara się zrobić co może, żeby temu przeciwdziałać.

Jak wygląda linia obrony?

Dr Lugosi wygłaszając 13 maja wspaniałą mowę powołał się m.in. na przykład zaczerpnięty z precedensowego prawa anglosaskiego. Przypomniał mianowicie pewne zdarzenie, które miało miejsce jeszcze w XIX wieku, kiedy to grupa mężczyzn włamała się do cudzego domu, by uratować od zabójstwa żonę właściciela. Ci mężczyźni zostali uniewinnieni. Sąd doskonale zrozumiał i uznał wówczas stan wyższej konieczności. Dr Lugosi zwrócił również uwagę na pewien ciekawy aspekt, który ten przykład ujawnia i rysuje się dzięki temu interesująca analogia. Mianowicie w XIX wieku, kiedy to zdarzenie miało miejsce kobiety nie cieszyły się pełnią praw. Nie były podmiotami prawa, jak mężczyźni. Otóż – argumentuje Mary Wagner i jej prawnik – mamy właśnie do czynienia z analogiczną sytuacją. Ludzie, istoty ludzkie, osoby, które już są na tym świecie zrządzeniem Bożym, nie cieszą się pełnią praw – jak to się mówi – obywatelskich. Z mocy prawa nie przysługuje im prawo do obrony, ochrony życia i zdrowia. Tym niemniej są to ludzie. I nie może prawo stawać na drodze temu, kto – mając świadomość, że oto ktoś może właśnie stracić życie w okolicznościach drastycznych, okrutnych i nieludzkich – chciałby reagować. Prawo nie może przeszkodzić temu, kto chciałby spieszyć na ratunek takiemu bliźniemu, chociaż bardzo małemu i jeszcze nie mogącemu się upomnieć o swoje prawo własnym głosem.

Czego możemy się spodziewać w kolejnych odsłonach procesu?

Dr Charles Lugosi jest wybitnym prawnikiem i akademikiem. Obronił pracę naukową, która poświęcona była właśnie aspektom prawnym ochrony życia ludzkiego. W sprawie Mary Wagner chce on powołać przed sąd najwybitniejszych ekspertów ze Stanów Zjednoczonych. Tłumaczy bowiem, że nie może sąd podejmować decyzji nie wniknąwszy w samą istotę sprawy.

Aktualnie w Kanadzie nie obowiązuje żadne prawo aborcyjne. Nie ma żadnej ustawy. Status quo opiera się na definicji życia ludzkiego, prawnej definicji osoby ludzkiej, która to definicja, oparta na archaicznym światopoglądzie jest bardzo krótka i zwięzła: człowiekiem jest w Kanadzie ten kto się zdrowo urodził, a zatem technicznie, fizycznie opuści drogi rodne swojej matki. Tylko ten jest człowiekiem. Tylko temu zatem przysługuje prawo do obrony. Dr Lugosi w swojej mowie starał się zwrócić uwagę Wysokiemu Sądowi na fakt nienaukowości tej definicji. Jest to właśnie ten przypadek, w którym rzekomo nowoczesny system prawny odwołuje się do przesądów ugruntowanych w minionych stuleciach.

Pani prokurator Tracey Vogel argumentuje, że żadne szersze wywody i wnikanie w materię medyczną, biologiczną zupełnie nie są tutaj potrzebne, bo stan prawny jest oczywisty. Jest ewidentne, że Mary Wagner narusza prawa własności i prawa biznesowe, prawa do działania w sferze legalnej i w związku z tym sąd nie powinien mitrężyć czasu – tak argumentuje pani prokurator.

Sędzia Fergus O’Donnell ma ogłosić swoją decyzję przed 30 maja*. Jeśli sąd zgodzi się na wystąpienie ekspertów powołanych przez dr Lugosi, to ich zeznania usłyszymy już w połowie czerwca. Jeśli natomiast decyzja sądu będzie negatywna, to proces ten będzie zmierzał do szybkiego zakończenia w tej instancji. Obie strony nie wątpią, że sprawa ta i tak trafi do Sądu Najwyższego Kanady. A zatem trzeba powiedzieć, że Mary Wagner i jej adwokat już osiągnęli w tej sprawie bardzo wiele. Samo bowiem postawienie sprawy zagrożenia życia ludzkiego na takim szczeblu i to w tak niekonwencjonalny sposób jest poważnym osiągnięciem.

Twierdzi Pan, że może być to jeden z najważniejszych procesów naszej epoki. Czy zainteresowanie mediów to potwierdza?

Ten proces rozgrywa się gdzieś na marginesie. Wprawdzie publiczność szczelnie wypełniła salę, ale trzeba powiedzieć, że nie ma żadnego zainteresowania mediów głównego ścieku tą sprawą. Żadnej innej ekipy filmowej – po za tą, która mnie tam towarzyszyła – w okolicy sądu nie widziałem.

Ten brak zainteresowania mediów nie dziwi w aktualnym kontekście politycznym. Np. bardzo niedawno aktualny przewodniczący Liberalnej Partii Kanady Justin Trudeau, syn byłego premiera Kanady Pierre’a Trudeau – nota bene to wszystko, zdaje się, prominentna masoneria – publicznie stwierdził, że ktoś, kto by się nie opowiedział, za tak zwanym „prawem do wyboru” w tej dziedzinie, ten na pewno nie znajdzie się wśród kandydatów do parlamentu z list tej partii. Bardzo radykalne stwierdzenie.

Więc na sprawie Mary Wagner żadnych kamer, żadnych mikrofonów. Owszem spotkałem tam paru dziennikarzy, ale to są media pro life, a więc o bardzo wyraźnym profilu. I tylko tam możemy szukać informacji o Mary Wagner – polecam np. Life Site News (http://www.lifesitenews.com/). Prasa i telewizja głównego nurtu zainteresowały się jej osobą tylko wtedy, kiedy wraz z Lindą Gibbons została nagrodzona pewnego rodzaju honorowym wyróżnieniem, które w Kanadzie jest przyznawane w imieniu Królowej. Ktoś postarał się o to, aby takie wyróżnienie honorowe ją spotkało. I wtedy na moment sprawa weszła na wokandę w głównych mediach. Mianowicie, niektórzy uznali za stosowne podzielić się oburzeniem z tego tytułu, że oto kryminalistki właśnie są wyróżniane.

Kim jest Linda Gibbons?

To jest bardzo istotna postać – weteranka walki o prawa człowieka, także człowieka nienarodzonego. Użyję porównania: w moim filmie (jeśli szczęśliwie uda się go zrobić) Mary Wagner to jest główny protagonista – jak Luke Skywalker z „Gwiezdnych wojen” walczączy z Gwiazdą Śmierci. A wówczas Linda Gibbons to Obi-Wan Kenobi w tej historii - mistrz i mentor, który z dawien dawna stawia czoła systemowi.

Linda Gibbons jest zaangażowana w obronę dzieci nienarodzonych już od dziesięcioleci. Sama opowiada swoją historię i powołuje się na przypadek własnej aborcji, której poddała się jak mówi, jeszcze zanim się nawróciła. Sukcesywne docieranie do niej prawdy o tym czym jest aborcja, radykalnie uświadomiło jej, jak bardzo ta sprawa domaga się jej reakcji. I otóż uczestniczyła ona w takich działaniach przez lata. A w ciągu ostatnich dwudziestu lat, dokładnie od roku 1994 Linda Gibbons spędziła w więzieniach i aresztach dziesięć lat i cztery miesiące - !

Jakich zatem przestępstw dopuściła się Linda Gibbons, by z ostatnich dwudziestu lat ponad połowę spędzić za kratkami?

Naruszenie prawa własności; naruszenie cudzej przestrzeni, cudzej nieruchomości. A także podnoszono przed sądami takie argumenty, że otóż działalność proliferska psuje legalny biznes. W związku z tym rzecz nabiera charakteru szkodzenia w legalnej działalności gospodarczej. Tego typu to są zarzuty.

Otóż każdy kto choć przez moment zobaczy Mary Wagner oraz jej poprzedniczkę i towarzyszkę –już ostatnich latach tak się zdarzało, że spotykały się w tych samych ośrodkach odosobnienia – ten świetnie rozumie, że nie może być tutaj mowy o żadnych aktach przemocy. Są to osoby drobne i raczej same budzące instynkty opiekuńcze, niż lęk przed ewentualną agresją.

Czy wiadomo coś na temat samego pobytu Mary Wagner ośrodku karnym?

Pozostając w izolacji od świata zewnętrznego Mary Wagner pozytywnie wpływa na życie duchowe niektórych swoich współwięźniarek. Przejawia się to praktycznie większym zainteresowaniem możliwości korzystania z pomocy duszpasterskiej. Wiem to z pierwszej ręki, od spowiednika pracującego w tym więzieniu, do którego Mary zawsze przyprowadza większość ilość dziewczyn pragnących przystąpić do sakramentów. Warto o tym wspomnieć, aby zaznaczyć, że Mary Wagner nie jest osobą, która by specjalizowała się w tej jednej tylko dziedzinie.

A jak społeczeństwo kanadyjskie reaguje na jej działalność i sam proces?

Myślę, że przy ogólnej bierności jest rosnąca liczba ludzi świadomych tego z jakim procederem mają do czynienia. Wyraża się liczbami uczestników manifestacji za życiem. Taka manifestacja odbyła się niedawno w Ottawie. 9 maja przeszedł tam 17. ogólnokrajowy Marsz Życia, w którym wzięło udział kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Wiem też o tym, że w jednym z miast w pobliżu Toronto zlikwidowano tamtejszą klinikę aborcyjną. Przykład ten pokazuję, żeby mieć świadomość, że nic tutaj nie jest przesądzone. Dynamika tego procesu dziejowego nie jest bynajmniej jednokierunkowa i nie mamy tutaj do czynienia z beznadziejną walką z wiatrakami.

Dobra wiadomość do odnotowania na łamach polskiej prasy, że zgromadzona na sali sądowej publiczności w liczbie ok. 70 osób składała się – wedle mojej oceny – w co najmniej jednej czwartej z Polaków i osób ewidentnie polskiego pochodzenia. Mój znajomy dziennikarz z Toronto uważa, że niedoszacowaniem i według niego Polaków była tam co najmniej połowa. Dobrze to świadczy o naszych rodakach.

Wróćmy do filmu. Jakie wywiady udało się już zrealizować?

Z wszystkim kluczowymi dla tej sprawy osobami – poza samą Mary Wagner. Tak długo, jak długo pozostaje ona aresztantką bez wyroku – a nie skazanym więźniem – zgody na wywiad nie będzie. Staraliśmy się również o zgodę na rejestrację rozprawy – i tę formalną prośbę również załatwiono odmownie. W przeddzień z biura prawnego z Calgary, które występowało w moim imieniu, nadeszła informacja, że owszem możemy sfilmować salę sądu, ale pustą (sic!). Skwapliwie skorzystałem z tej możliwości – rzecz będzie może nawet jeszcze ciekawsza. W anglosaskim obyczaju prawnym z zasady nie dopuszcza się do sal sądowych obiektywów i mikrofonów. W związku z tym telewizje posługują się rysunkami. I z takiej możliwości skorzystałem – barwne szkice sporządził na użytek mojego filmu jeden z rysowników na co dzień współpracująych z tamtejszą telewizją. W ogóle wszystkie te restrykcje i ograniczenia pracy nad filmem ani nie popsują, ani nie zatrzymają – uczynią go tylko, mam nadzieję, jeszcze ciekawszym.

Kto podjął się produkcji i kiedy możemy spodziewać się premiery?

Film produkuje kol. Robert Kaczmarek, Film Open Group – mogę więc liczyć na wybitnych i sprawdzonych współpracowników i współtwórców. Poza tym jednak nie było by mowy o realizacji tego filmu bez nieocenionej pomocy rodaków w Kanadzie. Ich życzliwość, opieka i bardzo praktyczne zaangażowanie umożliwiły wyjazd mojej ekipy do Toronto. Mam nadzieję, że tego wysiłku nie zmarnujemy - i że przed końcem lata powstanie z tego film. To będzie film skromny, nieduży – tak właśnie adekwatny do sytuacji. Ale mam nadzieję, że jak w małej soczewce powiększającej zobaczymy przez tę sprawę szerszy obraz i sprawę większą. To jest właśnie sprawę zagrożenia ludzkiego życia przez współczesną antycywilizację. I dlatego sądzę, jak już wspominałem, że to być może jeden z najważniejszych procesów sądowych naszej epoki. Oby był to punkt zwrotny w tej historii - zawracający z drogi do piekła na ziemi.

Dziękuję za rozmowę.

* - Decyzję sądu poznaliśmy już 22 maja (http://www.lifesitenews.com/news/judge-turns-down-application-to-have-experts-testify-to-humanity-of-unborn) – jest ona odmowna: sąd nie zgadza się na powołanie jako świadków ekspertów-naukowców, którzy wypowiedzieliby się na temat początków życia i tym samym pozwolili dowodnie stwierdzić, że Mary Wagner działa w stanie wyższej konieczności bezpośredniego zagrożenia życia ludzkiego.

agnieszkapiwar1Agnieszka Piwar: Jak ocenia Pan media w Polsce relacjonujące wydarzenia zapoczątkowane na kijowskim Majdanie, a których konsekwencje trwają do teraz?

Grzegorz Braun: Ciarki mnie przechodzą, kiedy naraz wszyscy zaczynają mówić jednym głosem - i media zależne od Adama Michnika, i media zależne od Adama Lipińskiego; kiedy nagle na podobną nutę zaczynają grać sprawozdawcy i komentatorzy Torunia, i Wiertniczej, a lider opozycji oklaskuje premiera – i odwrotnie – a wszystko to w ramach zjednoczonego frontu anty-putinowskiego. Funkcjonariusz zbrodniczej organizacji Włodzimierz Putin nie jest bohaterem mojego romansu – co, jakby się kto pytał, jasno wynika z moich filmów (np. „Defilada zwycięzców”, „Marsz wyzwolicieli”, „Transformacja – od Lenina do Putina”). Ale dostrzeganie inspiratorów wojny ukraińskiej tylko na Kremlu - to dowód poważnej wady wzroku. Kto przekonuje dziś Polaków, że tylko Rosja zagraża wolności narodów w naszej części świata – ten jest albo nie dość bystry, albo nie dość szczery. Warto dostrzegać aktywną rolę i interesy także innych imperiów – np. niemieckiego, które wszak od stu lat usiłuje w kolejnych podejściach realizować koncepcję „gospodarki wielkiego obszaru” w Mitteleuropie. Pilne geostrategiczne interesy imperium amerykańskiego splatają się tu również z tradycyjnymi aspiracjami „mocarstwa anonimowego”, którego agendy działają pod różnymi szyldami, np. Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Ten ostatni jest wszak w nieustannej potrzebie poszerzania swych terenów łowieckich, a raczej pasterskich – bo chodzi przecież o nowe stada owiec, które można będzie strzyc do gołej skóry.

Odbiorca mediów może czuć się mocno zdezorientowany. Czy jest jakaś recepta na to, by nie dać się omamić etatowym dezinformatorom, których nie brakuje zarówno z lewej jak i tzw. prawej strony?

grzegorzbraunhebdow2Był to, trzeba przyznać, fascynujący spektakl – to nagłe odwracanie się tylu różnych chorągiewek na wietrze historii. Te wszystkie Moniki-„Stokrotki”, Cioski i Michniki – ludzie, którzy zawsze etatowo zajmowali się dezinformowaniem i usypianiem opinii publicznej w sprawach wschodnich – teraz nagle zatroskani o bezpieczeństwo państwa i dostrzegający perfidię liderów post-sowieckiej Rosji. To oczywiście normalne - agentura wpływu musi teraz najgłośniej gardłować, żeby się uwiarygodnić na nowym etapie. Jedyna rada na to: starać się nie zapominać, skąd komu tutaj nogi wyrastają, kto kim był i co wygadywał na poprzednim etapie. Warto np. sprawdzić, kto w ramach spotkań tzw. Klubu Wałdajskiego bywał na daczy Putina [m.in. Adam Michnik]. Warto odświeżyć pamięć propagandy „pojednania” zaraz po zamachu smoleńskim i w dniach wizyty patriarchy Cyryla [TW KGB „Michajłow”]. Nie powtarzajmy starych błędów – takich jak te, które popełniały polskie rządy w Londynie od lata 1941 godząc się pod wpływem nacisków naszych aliantów na uproszczoną narrację, w której jedynym wrogiem cywilizowanego świata jest Hitler. Pewnie, że był – ale nie tylko on przecież. Zresztą nie przypuszczam, by niesnaski na linii Waszyngton-Moskwa miały potrwać dłużej. Amerykanie potrzebują przecież rosyjskiego zaangażowania po swojej stronie w przyszłej wojnie z Chinami. Przypuszczam więc, że Ukraina, to tylko sposób na zajęcie dogodniejszej pozycji negocjacyjnej. W przypuszczeniu tym umacnia mnie np. „Zbig” Brzeziński publicznie wyrażający rozczarowanie, że Ukraińcy za słabo się biją – podczas gdy w Waszyngtonie nikt nie ukrywa, że żadnego realnego zaangażowania w ten konflikt się nie przewiduje. Zresztą, nic dziwnego – skoro zaledwie co szósty Amerykanin orientuje się w ogóle, gdzie leży Ukraina. Może więc istotnie zależy niektórym na tym, by Rosjan zmiękczyć, by np. wymienić tego Putina (na jakiegoś innego „Putina”) – ale tak, czy inaczej nowa Jałta nastąpi szybciej, niż się spodziewają koleżanki i koledzy z „Gazety Polskiej”.

Do Polski przybyli nowi „goście” - spadochroniarze armii Stanów Zjednoczonych. Jak Pan odczytuje ich „wizytę”?

Jeszcze kilkanaście lat temu ucieszyłbym się pewnie jak dziecko. Ale dziś, po tym jak Biały Dom zdążył nas znów kilkakrotnie „wykorzystać i porzucić” – uwikłać nas na własny koszt w misje żandarmeryjne, po to, by ostatecznie w ramach „resetu” podać Moskalom i Prusakom na tacy – trudno o bezkrytyczny entuzjazm. Można oczywiście przyjąwszy za dobrą monetę deklaracje prezydentów liczyć na to, że to trwały zwrot w polityce amerykańskiej – i że dzięki temu będziemy mogli podnieść naszą armię na wyższy poziom. Ja jednak nie znajduję powodów, by z góry kategorycznie odrzucać hipotezę, że rzeczywiste cele obecności amerykańskiej w naszym rejonie na kolejnym etapie mogą okazać się nie całkiem tożsame z celami dziś deklarowanymi – że za parę lat okaże się, że Imperium Amerykańskie stoi tu na straży jakiejś całkiem innej, nie polskiej racji stanu.

W tej sytuacji dobrze byłoby mieć w Warszawie polski rząd, który nie sprzeda nas po raz kolejny „za garść dolarów” w jakichś Kiejkutach. Nawiasem mówiąc, taki prawdziwy rząd polski powinien na początek zaznaczyć swoje realistyczne stanowisko przez pilne przywrócenie wiz dla obywateli USA. Jak bardzo oburzający jest brak wzajemności w tej prostej, elementarnej kwestii, tego nie zrozumie nikt, kto nie został poddany procedurze transgranicznej przez amerykańskich dziarskich chłopców, których rutynowa opieszałość i jednoczesna arogancja mnie osobiście nasuwają wprost wspomnienia z dawnej żelaznej kurtyny.

Patrzmy zatem na konkrety: czy Amerykanie w najbliższym czasie przekażą nam jakiekolwiek warte zachodu technologie lotnicze i rakietowe? Czy znowu każą nam samemu za wszystko płacić, czy może jednak w końcu zainwestują tu jakieś kwoty – porównywalne bodaj tylko z drobną częścią tego, co rutynowo inwestują w Izrael, czy choćby Turcję - ? I niechże to będzie płatne z góry – a nie w jakiejś bliżej nie określonej przyszłości, w jakimś „off-secie”.

Do czego według Pana to wszystko zmierza?

Powtórzę po raz kolejny opinię, którą dzieliłem się publicznie już nie raz. Dla nas wszystkich – Polaków i Ukraińców, Litwinów i Rumunów, dla wszystkich mieszkańców międzymorza bałtycko-adriatycko-czarnomorskiego – przewidziany jest jeden wspólny scenariusz: kondominium rosyjsko-niemieckie pod żydowskim zarządem powierniczym.

Jest kilka czynników, które mogą ten scenariusz zmienić. Po pierwsze – w najgłębszym sensie i w najszerszym planie dziejowym – takim czynnikiem jest i będzie Tradycja katolicka. Jedynie trwanie przy Niej może przybliżyć realizację „dyrektywy fatimskiej”, tj. dokonanie się koniecznego dla uratowania świata nawrócenia Rosji.

Z innych czynników – w planie już bardziej praktycznym, geopolitycznym – które sprawiają, że sytuacja może nie rozwinąć się całkiem po myśli ww. „scenarzystów”, są oczywiście Chiny. To ich wejście do gry (m.in. 20 mln hektarów ziemi zakupionej podobno w ostatnich latach przez Pekin na Ukrainie) sprawia, że teraz już nic nie może się potoczyć dokładnie według sprawdzonych w XIX i XX wieku planów „wielkiej gry” mocarstw. Ale to temat na osobną rozmowę.

Pamiętam jak niespełna dwa lata temu, podczas Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej 2012 prezydent stolicy wydała zgodę na przemarsz rosyjskich kibiców ulicami Warszawy z racji przypadającego w dniu meczu Polska-Rosja święta narodowego Rosjan. Media i portale społecznościowe wykorzystały to do rozkręcenia spirali wrogości, by negatywnie nastawić jednych kibiców przeciw drugim. Ktoś z jednej strony rozpuścił informację, że nasi wschodni sąsiedzi mają nieść ze sobą symbole sowieckie, ktoś inny to podkręcał, itd... Trudno nie odnieść wrażenia, że decyzja Gronkiewicz-Waltz i rola mediów były przemyślane w konkretnym celu. W efekcie, w dniu meczu do Warszawy zjechały dzikie tłumy policji, którym sprezentowano „darmowe” ćwiczenia. Widziałam na własne oczy jak policja urządziła sobie w centrum stolicy testy operacyjne na wcześniej odpowiednio podkręconych i rozwścieczonych „buntownikach”, ale też zwykłych uczestnikach sportowej imprezy. Miałam wrażenie, że obserwuję jakąś „próbą generalną” przed czymś większym, czymś co ma dopiero nastąpić... W jaki sposób na przyszłość powinniśmy się bronić przed prowokacjami władzy, by nie dać im „pretekstu” do pacyfikowania pałką i kajdanami?

Podzielam te wrażenia – i chętnie dzielę się przy różnych okazjach przeświadczeniem, że władza zmierza do przeprowadzenia „kryzysu kontrolowanego”. Władza, która działa z obcego nadania, może wyłącznie licytować w dół – może już tylko wyprzedawać polskie interesy narodowe, za cenę łaskawego przyzwolenia na dalsze urzędowanie. Dając swoim mocodawcom rękojmię sprawnego pacyfikowania ew. sprzeciwu własnych obywateli, warszawskie władze (gminne i państwowe) najwyraźniej właśnie starają się zagwarantować sobie ciągłość, tj. zmaksymalizować szanse, że ją oficerowie prowadzący (ruscy, pruscy, izraelscy i inni) zostawią „na zimę”.

Przede wszystkim więc: nie należy przyjmować bitwy na polu upatrzonym przez przeciwnika. Nie należy też angażować się w działania amatorskie, nieprofesjonalne, improwizowane – w spontanicznej odpowiedzi na prowokacje władzy. A którędy droga do profesjonalizmu patriotycznego? To już na tych łamach kiedyś postulowałem: KOŚCIÓŁ – SZKOŁA – STRZELNICA.

Dziękuję za rozmowę.

*GRZEGORZ BRAUN, ur. 1967 - reżyser, publicysta, zdeklarowany monarchista; autor m.in. filmów dokumentalnych: „PLUSY DODATNIE, PLUSY UJEMNE”, „EUGENIKA – W IMIĘ POSTĘPU”, „TRANSFORMACJA – OD LENINA DO PUTINA” (najnowsza, trzecia część filmu dostępna na stronie producenta: www.ahaaa.pl).

Za: http://ksd.media.pl/aktualnosci/2097-grzegorz-braun-dla-ksd-dostrzeganie-inspiratorow-wojny-ukrainskiej-tylko-na-kremlu-to-dowod-powaznej-wady-wzroku

agnieszkapiwar1Agnieszka Piwar* 

„Transformacja - od Lenina do Putina” Grzegorza Brauna to nie tylko rewelacyjna lekcja historii, ale przede wszystkim ukazanie tego, jak za pomocą rozmaitych technik manipulacji pogrywano milionami istnień ludzkich. Obraz ten nie jest historią zamkniętą, ponieważ – jak zauważył sam autor filmu – transformacja się nie kończy.

W piątek 21 lutego w warszawskim kinie Luna odbył się prasowy pokaz trzeciej części cyklu o transformacji, zatytułowanej „Nomenklatura, dezinformacja i kryzysy kontrolowane”. Dwie poprzednie części opowiadają o epoce „ojców założycieli” systemu sowieckiego: Lenina, Trockiego, Dzierżyńskiego i Stalina. Trzecia natomiast nawiązuje do czasów chruszczowszczyzny i breżniewszczyzny, pokazuje kulisy zdarzeń, które znamy jako węzłowe, zwrotne w historii Polski i świata: rok 1956, 1962 - kryzys kubański; 1968 - od polskiego Marca do sierpniowej inwazji na Czechosłowację. Cały projekt ma się zamknąć w pięciu częściach, ostatnie z nich opowiedzą o przełomie lat 80/90. i współczesności.

Grzegorz Braun przyznaje, że zajmuje się dziejami tzw. „transformacji ustrojowej”, by lepiej zrozumieć, kto i jak właściwie urządził mu życie. Reżyser wyjaśnił po projekcji, że jego film nie jest próbą encyklopedycznego zebrania pełnej wiedzy o historii XX wieku, ani nawet o samym Związku Sowieckim. „To jest tylko próba wypatrzenia w tych dziejach pewnych elementów powtarzalnych, pewnych stałych wariantów gry, stałych chwytów, które zostały przećwiczone także i na nas” - zaznaczył. Nie dziwi więc powszechny bojkot twórczości reżysera w mediach głównego nurtu. Nie dziwi też próba marginalizacji Brauna w środowiskach tzw. „prawicy”. Jego „Transformacja” jest bowiem jak antidotum na truciznę, którą zostaliśmy zarażeni także i my, Polacy. To obraz niezwykle niebezpieczny dla wciąż panującego układu, w którym jak się okazuje również i opozycja ma do odegrania z góry ustaloną przez reżim rolę.

transformacja3W trzeciej części cyklu „Transformacja - od Lenina do Putina”, podobnie jak w poprzednich mamy komentarze m.in. historyków, świadków historii i sowietologów. Wyjaśniają oni na czym polegały rozmaite ewolucje, które wykonywał system sowiecki, po to żeby przetrwać. Opowiadana historia, już sama w sobie jest na tyle mocna, że napięcie pojawia się siłą rzeczy. Dodatkowo wyobraźnię pobudzają stworzone specjalnie na potrzeby filmu animacje autorstwa Michała Czubaka, które stanowią niezwykle oryginalny komentarz do całości obrazu. „Nomenklatura, dezinformacja i kryzysy kontrolowane” przedstawia również sporo ciekawych, do tej pory nigdzie niepublikowanych dokumentów przywiezionych z archiwów białoruskich i ukraińskich. Z filmu dowiemy się m.in. na czym tak naprawdę polegała słynna destalinizacja Chruszczowa, oraz inne zabiegi, które pozwoliły sowietom utrzymać pełną kontrolę nad społeczeństwem. Dzieło Brauna opisuje metody systemu totalitarnego takie jak inwigilacja i dezinformacja. Nieodzowną rolę pełniło tutaj KGB, a celem było zachowanie sowietów przy władzy.

Trzeba zaznaczyć, że „Transformacja” jest produkcją całkowicie prywatną. A zatem, mamy do czynienia z dziełem wolnym i niezależnym, co dodatkowo podbija jego wartość. Żadna z telewizji nie wykazuje zainteresowania zamówieniem cyklu o transformacji ustrojowej, nie mniej jednak, fakt ten zdaje się nie martwić producenta Roberta Kaczmarka. Jak sam przyznał, oglądalność wszystkich stacji dramatycznie spada, zaś postęp techniczny pozwala już oglądać dostępne w Internecie filmy w bardzo dobrej jakości na normalnych odbiornikach.

Od niedawna produkcje Kaczmarka, w tym filmy Grzegorza Brauna można oglądać na specjalnie stworzonym w tym celu portalu http://www.ahaaa.pl. Za opłatą, na którą stać każdego – poznamy treści, których darmo szukać w podręcznikach do historii czy przekazach medialnych. Dodatkowo, każdy odbiorca przyczyni się w ten sposób do umożliwienia realizacji kolejnych produkcji.

Cykl „Transformacja - od Lenina do Putina” to nie tylko historia, którą skrzętnie próbują ukryć przed nami decydenci, opowiedziana w atrakcyjnej artystycznie formule. To przede wszystkim obraz pozwalający lepiej nam zrozumieć, o co tak naprawdę chodzi w systemie, w który zostaliśmy uwikłani. Dlatego też niezwykle ważne jest, aby ten film docierał do Polaków, ponieważ jeśli chcemy w końcu ruszyć do przodu, to musimy najpierw zrozumieć co nas zatrzymuje.

* Autorka należy do Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Na potrzebę wykupienia przez Naród Polski pasterzy Kościoła katolickiego zwrócił uwagę Grzegorz Braun. Reżyser, publicysta i dokumentalista w rozmowie Agnieszką Piwar z KSD przytoczył druzgoczące przykłady, w jaki sposób rządzące nami państwo – które na pewno nie jest państwem polskim – doprowadziło do pozbawienia Kościoła suwerenności. Braun wskazuje m.in. na uwikłanie Kościoła przez włączenie go w charakterze żyranta w tzw. transformację ustrojową ll. 80./90., a następnie umowy euro-kołchozowe, czyli system korumpowania elit znany jako tzw. dotacje europejskie; uwikłanie Kościoła w system antypolskiej i antykatolickiej edukacji wg kołłątajowsko-stalinowskiego systemu spod znaku Komisji Edukacji Narodowej; wreszcie -uwikłanie w system wyzysku fiskalnego przez wpisanie Kościoła katolickiego w PIT. Zdaniem Grzegorza Brauna to tragiczne i bardzo źle rokujące fakty. Jego zdaniem można ten tragiczny trend odwrócić realizując pozytywny program oparty o trzy ośrodki „pracy organicznej”: KOŚCIÓŁ, SZKOŁĘ i STRZELNICĘ.

Lata PRL. Cisiec - niewielka miejscowość na Żywiecczyźnie. Mieszkańcy pragną mieć swój kościół, a władze nie wyrażają zgody na budowę świątyni. Po wielu odmowach komunistów wierni z Ciśca pod przewodem ks. Władysława Nowobilskiego z pobliskiej Milówki podejmują dzieło budowy: wspólnymi siłami w ciągu 24 godzin, wbrew pogróżkom władz i pomimo prześladowań ze strony esbecji budują upragniony kościół, który stoi tam do dziś. Historia ta pokazuje, że z pomocą Bożej Opatrzności nie ma rzeczy niemożliwych. Czy postanowił Pan opowiedzieć losy mieszkańców Ciśca w formie filmu dokumentalnego, aby pokazać, że cuda naprawdę się dzieją i w ten sposób dodać otuchy Polakom?

Pięknie to Pani ujmuje – nic dodać, nić ująć – będę szczęśliwy, jeśli mój skromny film kogoś taką otuchą natchnie. Historia kościoła w Ciścu jest wyjątkowa także ze względu na swoją „filmowość”: obfituje w momenty wzruszające, nawet i zabawne, ale także bardzo dramatyczne, wręcz tragiczne – jak np. śmierć jednego z uczestników nielegalnej budowy z rąk tzw. „nieznanych sprawców”. Dzieje budowy kościoła w Ciścu bezwzględnie zasługują na rozpropagowanie – stara się to czynić niestrudzony ks. prałat Nowobilski. Przy okazji polecam jego piękną, skromną książeczkę: „On namaścił moje dłonie” – ten tytułowy „on” to bł. Karol Wojtyła, który jako abp krakowski udzielał ks. Nowobilskiemu święceń, a potem odegrał opatrznościową rolę w walce o cisiecki kościółek. Trudno doprawdy wymyślić ciekawszy scenariusz: przyszły Papież jako „deus ex machina” przesądzający o happy-endzie całej opowieści. Najpierw trzeba jednak film skończyć – to, co mogłem na zaproszenie KSD zaprezentować, to zaledwie próbka wstępnego montażu.

Jednak jak dotąd nie udało się dokończyć produkcji. Dlaczego?

Pozostało sporo pracy do wykonania – na przeszkodzie stoją tymczasem inne moje zobowiązania zawodowe, ale przede wszystkim brak dostatecznych środków. Projektów jest bez liku, a dobrych pomysłów i pobożnych życzeń jeszcze więcej. Natomiast możliwości realizacji tych projektów są bardzo mocno zredukowane i limitowane przez mało sprzyjające „okoliczności przyrody”. Być może prasa, media katolickie już na tyle stężały w jakieś koncerny, że może zechcą kiedyś zamówić taki film.

Innym problemem jest powszechny wśród naszych rodaków nawyk – ugruntowany przez dekady socjalistycznej propagandy –  że media, nauka i kultura, czyli wszystkie produkty sfery intelektualnej i duchowej mają być „darmowe”. A to nie stwarza perspektyw kontynuacji jakiejkolwiek działalności – poza, ma się rozumieć, paradygmatem etatystycznym, poza układem państwowych dotacji i instytucji, do partycypacji w którym niezbędne jest wykazanie się legitymacją lojalizmu wobec władzy, jaka by ona nie była. Ten fatalny stan rzeczy polska inteligencja przywykła uważać za jedną ze swych „zdobyczy” – nic to, że tracimy państwo, byle by nam władza dalej fundowała „obiady czwartkowe”; byle by dalej mieć etat w jakimś „Teatrze Narodowym”, czy zaczepić się na posadzie w jakichś „Łazienkach” aktualnego króla Stasia. To jest efekt  2,5 stulecia propagandy oświeceniowej, która doprowadziła do zetatyzowania nauki i kultury. Bo jak wiadomo w Komisji Edukacji Narodowej wszystko jest „darmowe”... –  tylko najpierw trzeba obrabować parę klasztorów, rozgrabić skarbce i roztrwonić księgozbiory, a potem legion urzędników zatrudnić... Nota bene: KEN to była pierwsza tak rozbudowana biurokracja w dziejach Polski. To doprawdy tragiczna ironia losu, że zafałszowaną pamięć tej instytucji – powołanej wszak do istnienia przez masonerię przede wszystkim jako narzędzie walki z Tradycją katolicką w Polsce – kultywują dziś także katoliccy publicyści, nauczyciele, ba, nawet duchowni. „Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy” – „żyjemy” na koszt podatnika na państwowych posadach, „my”, tj. zetatyzowana inteligencja, dla której Polska = Księstwo Warszawskie.

Podczas konferencji zorganizowanej przez Katolickie Stowarzyszenie Dziennikarzy w Hebdowie powiedział Pan, że jedyną instancją, która może coś zmienić na lepsze w tej szerokości geograficznej jest Kościół katolicki, ponieważ  jest z istoty i natury opatrznościowo cudownie reakcyjny. Czy może Pan szerzej wyjaśnić co miał na myśli?

Oczywiście Kościół katolicki pod każdą szerokością geograficzną jest generatorem cywilizacji – w każdych czasach uczy ludzi być relatywnie najbardziej wolnymi i solidarnymi, jak tylko to możliwe.

Kościół jest ze swej istoty ostoją „kontrrewolucji” – modlimy się wszak o nadejście „królestwa”, a nie, Boże broń, „ludowo-demokratycznej republiki niebieskiej”. Kościół nieustannie wzywa nas, owszem, do „rewolucji” – ale w naszym życiu wewnętrznym, nie społecznym. Każda rewolucja społeczna prędzej, czy później, dokonuje zamachu na suwerenność, a potem i sam byt Kościoła. Dlaczego? Ponieważ rewolucjoniści potrzebują zawsze „nowego człowieka” – muszą więc „starych” i niereformowalnych wyeliminować, a „nowych”, młodych po swojemu wychować. Usiłują stworzyć nową, sztuczną wspólnotę, opartą na ich kolektywistycznych ideologii – muszą więc wyrwać ludzi ze wspólnot naturalnych, przyrodzonych, na straży których stoi właśnie Kościół. Kościół jest piastunem rodzin i narodów – ci, którzy pragną zniszczyć rodzinę i naród muszą więc zneutralizować Kościół. Tak jest zawsze – i za czasów Jana Amosa Komeńskiego i Hugona Kołłątaja; i za Engelsa, i za Cohn-Bendita.

Pomijając tu na chwilę kwestie nadprzyrodzone, kwestie Bożych obietnic dotyczących Kościoła – i roboczo sprowadzając rzecz do czysto świeckiej i doczesnej pragmatyki: po prostu nie ma na ziemi żadnej innej organizacji, która miałaby taką niezależność. Fundamentem, marksowską „bazą” wszelkiej niezależności, jest oczywiście niezależność materialna. Dlatego zamachy na suwerenność Kościoła zawsze zaczynają się od zwykłej grabieży. Zawsze tak samo - i za Henryka VIII i za Bieruta - majątek Kościoła pozostaje wiecznie obiektem najpilniejszych zakusów i najpodlejszych napaści.

Aktualna „mądrość etapu” wyklucza pospolite rabunki na większa skalę – system działa na razie bardziej podstępnie, finezyjnie, posługując np. się klasyczną retoryką Judasza: iluż biednych możnaby nakarmić, gdyby klechy nie robijały się dobrymi samochodami itp. Niby nic nowego – przez 2000 lat był czas, żeby się przyzwyczaić – ale mimo wszystko wciąz jest wielu katolików, którzy tej judaszowej retoryce ulegają.

W wielu polskich miastach odbywają się liczne spotkania autorskie czy debaty, na które jest Pan zapraszany. Podczas dyskusji często powtarza Pan, że należy wykupić naszych pasterzy z niewoli. Wychodzi więc na to, że aby Kościół mógł wspierać Polaków, to Polacy najpierw muszą wykupić swoich księży - ?

grzegorzbraunhebdow1A owszem, wykupić naszych pasterzy „z niewoli babilońskiej” – to muszą przede wszystkim uczynić polscy patrioci, jeśli w ogóle chcą jeszcze Polski. Niezależność Kościoła została bowiem nadwątlona przede wszystkim przez systemowe uzależnienie ekonomiczne. W zbyt wielu parafiach pensje katechetów stanowią najważniejszą bodaj, stała pozycję w budżecie; w zbyt wielu diecezjach europejskie dotacje do gruntów, do remontów świątyń etc. stanowią lwią część stałych przychodów – to rodzi uzależnienia. Kto bierze pieniądze od władzy, ten – chciał nie chciał – będzie bodaj instynktownie moderować, jeśli nie wprost konformizować swoje opinie. I póki rzucamy na tacę symboliczną złotóweczkę – to się nie zmieni. Musimy sami zapewnić naszym pasterzom poczucie bezpieczeństwa – bowiem „godzien jest robotnik zapłaty swojej”. To nie jest żadna cudowna recepta do błyskawicznej realizacji – tego nie da się zrobić z dnia na dzień. Ale zrobić trzeba.

Zastanawiam się, czy łatwo będzie przekonać do tego naszych rodaków. Przecież każdego dnia jesteśmy świadkami ogromnych - i co gorsza bezkarnych - ataków na Kościół katolicki. Jakoś nie widać stanowczych reakcji Polaków na szykany wobec Kościoła. Jak to możliwe, że w kraju, w którym zdecydowana większość Narodu przyznaje się do wiary katolickiej dzieją się takie rzeczy?

Czarna propaganda antykatolicka odnosi niewątpliwie sukcesy. Polska inteligencja zlewicowała się, zsocjalizowała ze szczętem w ciągu ostatnich trzech stuleci – i nie ma się co dziwić, że czasem bezwiednie, nawet bez najgorszych intencji, wtóruje wrogom Kościoła. Tu właśnie rolę odegrać musi katolickie szkolnictwo. Dramatyczną pomyłką było likwidowanie salek katechetycznych przed 25. laty. Należało rozumieć, że wejście z katechezą do państwowych szkół jest potrzebne, owszem, jako konieczność chwili – ale że krótki, jak zawsze w dziejach, okres „odwilży” nie będzie trwał wiecznie. A tymczasem większość z nas – arcypasterzy nie wyłączając – uwierzyła chyba w propagandę „końca historii”. Tak samo, jak uwierzono w zapewnienia gen. Kiszczaka, że akta Departamentu IV MSW nigdy nie wypłyną – tak uwierzono w trwałość konkordatowego modus vivendi z demokratyczną władzą.

A czy była realna alternatywa?

Ja nie jestem takim mądralą, co się dzisiaj będzie wymądrzał, że może nie należało wchodzić z katechezą do szkół. Nie. Z całą pewnością należało. Ale należało rozumieć, że to jest tylko „pieriedyszka” w ciągle trwającej rewolucji światowej. To jest tylko krótki monet, kiedy śruba została poluzowana, została odkręcona. Wchodząc z katechezą do szkół należało równocześnie pracować nad tym, jak salki katechetyczne prowadzić do rangi szkółek, szkół a potem uczelni. Tymczasem zostały zamknięte na cztery spusty salki katechetyczne, które stanowiły jakąś bazę dla systemu edukacji ogólnopolską sieć, która mogła stanowić punkt wyjścia do pracy edukacyjnej. Po ćwierć wieku mamy taki stan, że w monopolistycznym systemie kołłątajowsko-stalinowskiej edukacji antykatolickiej i antypolskiej obecność Kościoła dopuszczona jest zaledwie warunkowo. I oczywiście jest to doskonałą okazją do nieustannych szyderstw i nieustannego rozliczania Kościoła, zaglądania księżom proboszczom do kieszeni właśnie pod tym pretekstem, że państwo wypłaca pensję katechetom. A zatem, sprawa katolicka i sprawa polska cierpi podwójnie z tego powodu.

Podwójnie?

Doraźny zysk przynosi długofalowe straty – cierpi prestiż Kościoła, a nadzieja na uratowanie Polski oddala się. Jeden Toruń wiosny nie uczyni. Podam smutny przykład z moich stron. Ćwierć wieku temu, ledwie Uniwersytet Wrocławski zdjął ze swojego szyldu imię swojego patrona Bolesława Bieruta, wówczas senat tej uczelni przegłosował, że NIE życzy sobie powrotu teologii w mury tej wyższej uczelni. Niestety ówczesny nasz arcypasterz zamiast „strząsnąć pył z sandałów”, niczym niezrażony nadal odgrywał rolę dyżurnego facecjonisty, żyranta regionalnego układu post-sowieckich i neo-kolonialnych grup interesów. I zamiast przystąpić do natychmiastowej, energicznej rozbudowy uczelni katolickiej - której zrąb stanowić mógł Papieski Fakultet Teologiczny na Ostrowie Tumskim we Wrocławiu - Kuria Archidiecezjalna przespała ponad 20 lat. W tym czasie postkomuniści i eurofederaści otwierali niezliczone szkoły prywatne, bynajmniej nie katolickie. I oto po latach - jakaż to żenada i jakiż brak poczucia własnej wartości, poczucia godności i urzędu i Kościoła, który się reprezentuje - kolejny arcypasterz podjął był kroki w celu wysondowania, czy przypadkiem Uniwersytet Wrocławski jednak łaskawie nie przyjąłby teologii u siebie. I minęło kolejnych parę zmarnowanych lat. Mam szczerą nadzieję, że teraz wreszcie, po kolejnej zmianie na stolicy arcybiskupiej, położony zostanie kres tej tragedii dziejowej. Bo tragedią jest fakt, że po 25 latach od końca PRL nie ma we Wrocławiu i na Dolnym Śląsku, katolickiego uniwersytetu. Proszę zobaczyć – zwłaszcza teraz, po tym jak daleko KUL zabrnął w autokompromitację – jakaż by to była potęga: Katolicki Uniwersytet Wrocławski. I ci żałośni durnie z U.Wr. - któremu powinno się tymczasem zasłużenie przywrócić sobie imię Bieruta - sami by przyszli do księdza Arcybiskupa prosić, żeby przyzwolił na otwarcie wydziału teologicznego...

Wspomniał Pan, że Kościół popada w głębszą zależność finansową od państwa. Na czym polega to pogłębienie?

Miniony rok 2013 jest prawdziwie czarną datą w dziejach Kościoła katolickiego w Polsce. Komisja delegowana przez Episkopat zasiadła do rozmów z ministrem Bonim – nb człowiekiem, który był donosicielem sowieckiej, polskojęzycznej bezpieki, czemu następnie wiele lat publicznie zpaprzeczał przyczyniając się do oczerniania ludzi, którzy tę prawdę ujawnili, a zatem przyzwoici ludzie panu Boniemu ręki nie powinni mu podawać, a co dopiero siadać z nim przy jednym stole. No ale przedstawiciele Episkopatu nie tylko siedli, ale i przychylili się do projektu wprowadzenia de facto ustanowienia „podatku kościelnego”, czyli wpisania Kościoła katolickiego w PIT. Dlaczego mówię, że to jest czarna data i tragiczny akt w dziejach polskiego Kościoła? Dlatego, że to oznacza, iż Kościół zostaje formalnie włączony w mechanizm opresji ekonomicznej, jakiej podlegają wszyscy Polacy. Kościół został włączony w charakterze żyranta do tego systemu kradzieży zuchwałej jaką niewątpliwie jest system wyzysku fiskalnego egzekwowany przez państwo post-PRL-owskie. Chodziło również o to, by uzyskać ze strony księży biskupów ostateczną akceptację rabunku, jakiego Kościół padł ofiarą kilkadziesiąt lat temu. I otóż uzyskano tę akceptację. Księża biskupi, w tym książęta Kościoła, zaakceptowali fakt, że zrabowana majętność w większości nigdy zostanie zwrócona - bo przecież to, co Kościołowi oddano, to jest nikła część tego majątku zrabowanego. A więc wrogowie Kościoła po pierwsze uzyskali pełne rozgrzeszenie z grabieży i paserstwa, a po wtóre  udało im się stworzyć wspaniałą okazję do dalszego zohydzania Kościoła, wobec zdezorientowanych wiernych. Z punktu widzenia wrogów Kościoła katolickiego trudno o coś lepszego.

Dlaczego?

Bo cóż może być bardziej obrzydliwszego niż formularze rocznego zeznania podatkowego - ? Perspektywa wpisywania w ten formularz Kościoła katolickiego, to jest rzecz fatalna – ale taka właśnie jest mądrość aktualnego etapu rewolucji światowej: najpierw trzeba Kościół wciągnąć na grząski grunt, aby potem do woli korzystać z okazji do inicjowania kolejnych kampanii antykatolickich. Prawdziwy majstersztyk – bo przecież w tym samym czasie udało się jeszcze przeprowadzić z wielkim sukcesem szereg kolejnych kampanii propagandowych czarnego pi-aru, których obiektem był Kościół. W ostatnich sezonach mogliśmy całymi miesiącami czytać i słuchać o tym, jak to się klechy nakradły, jak chciwie sięgają po zabytki „należące do narodu”, jakie to roszczenia mają. To przecież dla „resortowych dzieci” jest kwestia 15 minut, żeby znaleźć tuzin takich tematów – a teraz dostają do ręki kolejną pałkę na katoli: wpisanie Kościoła w PIT. Trzeba się modlić, by nasi pasterze zdołali wycofać się z tej pułapki, zanim będzie za późno.

Być może wyolbrzymia Pan niebezpieczeństwo - ? A może są inne uwarunkowania, których Pan z kolei nie dostrzega - ?

Może i wyolbrzymiam... Choć opieram się w moich diagnozach na empirii historycznej. Józefinizm nigdy, w żadnej postaci nie służył dobru Kościoła. A że działają i inne uwarunkowania – to jest rzecz pewna. Z jednej strony mamy wszak dziedzictwo sowieckiej bezpieki – wciąż nieopisane należycie, a częstokroć histerycznie negowane i wypierane w podświadomość. To niestety spora góra lodowa, której wierzchołki od czasu do czasu gdzieś zamajaczą – patrz: ostatnio np. casus abpa Bolonka.

A w okresie propagandy akcesyjnej do euro-kołchozu nastąpił szereg dalszych powikłań i uwikłań quasi korupcyjnych. Bo przecież to jest system korumpowania elit – te wszystkie gruszki na wierzbie, które euro-kołchoz obiecuje, by zapewnić sobie poparcie, a przynajmniej neutralność elit krajowych wobec projektu budowy ober-państwa, kolejnej wersji wieży Babel.

Tragicznym paradoksem jest to, że Kościół, który swą niezależność materialną, a zatem w ogóle jakąkolwiek niezależność, był w stanie zachować nawet w czasach działania państwa sowieckiego - traci ją i popada w głębszą zależność finansową od państwa teraz, kiedy moskiewskiego sowietu już nie ma. A dzieje się tak, ponieważ nasi pasterze, którzy jednak w znakomitej większości, nie dali się ani złudzić, ani złamać systemowi moskiewsko-sowieckiemu, dali się złudzić i omamić systemowi euro-sowieckiemu.

Po kolei. Co nazywa Pan systemem euro-sowieckim?

A jak mam nazywać system, który realizuje rewolucyjne pryncypia zarówno w gospodarce, czy urbanistyce (poprzez nakazowo-rozdzielczy system centralnego planowania), jak i w nauce, kulturze, w obyczajowości (poprzez ideologiczny dyktat polit-poprawności) - ? Przykłady? Nie potrzeba tu wozić drzewa do lasu – wszyscy członkowie KSD, a także czytelnicy tego portalu z pewnością znają znakomity i bardzo w porę (nareszcie!) list naszego Episkopatu sprzed paru tygodni. Otóż to jest system programowo bezbożny – jego architekci bardzo jasno stwierdzili, że miejsca dla Pana Boga w euro-kołchozowym życiu publicznym nie ma i nie będzie. Ja jestem rocznik 67. – trudno, żebym miał inne skojarzenia, niż z władzą sowiecką. Zresztą analogie są dalej idące i ściślejsze, niż się to z pozorów zdaje. Wszak w tym projekcie, w którym obwiązuje frazes demokratyczny, w istocie rządzi jakaś Rada Komisarzy - ludzie, których mandat wcale nie pochodzi z wyborów, tylko z mianowania przez Bóg wie jakie loże. Moskiewski zamordyzm i post-sowiecka agentura – owszem, to jest problem wielki i bynajmniej niesłabnący, ale mimo wszystko prostszy - nie nastręczający, jak się zdaje, poważniejszych trudności intelektualnych, ani rozterek duchowych. To kolejny smutny paradoks naszych dziejów, że jesteśmy dziś obiektem neokolonialnego wyzysku i ideologicznej agresji z Zachodu. I tego zagrożenia nie da się zażegnać, ani nawet właściwie rozpoznać, jeśli pozostaje się w paradygmacie demokratycznym. A z wyżej wspomnianych przyczyn jest to paradygmat obowiązujący w polskich elitach – katolickich hierarchów nie wyłączając.

Nie pierwszy raz krytycznie wyraża się Pan o hierarchii katolickiej - ?

grzegorzbraunhebdow2Nic podobnego. Nigdy nie krytykuję hierarchii jako takiej, bo ją bezwarunkowo szanuję – jako katolik w ogóle, a w indywidualnym szczególe także jako monarchista. Kościół jako jedyny i ostatni w tym zdemokratyzowanym, powierzchownie egalitarnym świecie, jest jeszcze ostoją hierarchiczności – więc i ostatnim bastionem normalności. Krytykować mogę, owszem, hierarchów – ale wyłącznie jako osoby publiczne, nigdy duchowne. Na krytykę zasługują zaś ci, którzy swój autorytet kapłański, ba, nawet autorytet Urzędu Nauczycielskiego, angażują w sprawy zgoła świeckie, jak np. sprawa agenturalnych powiązań z sowiecką czy inną bezpieką, albo z tą czy inną lożą. Przypadki takiej perfidii, niewątpliwie skutkujące zamętem wśród wiernych, niestety się zdarzały – i kiedy ktoś mnie o to grzecznie pyta, to po prostu dzielę się moją wiedzą i oceną.

Wracając do kwestii współczesnych uwikłań – trudno o nich mówić nie sięgając do korzeni tzw. transformacji ustrojowej. Wówczas to Kościół został wmanipulowany – nie bez zaangażowania właśnie sowieckiej i innej agentury w szeregach kleru, i świeckich - w rolę żyranta tej epokowej transakcji, którą ówczesny ambasador USA w Warszawie, Davies nazywał w swej tajnej korespondencji: „układ Jaruzelski-Geremek”. Polska była tej transakcji jedynie przedmiotem. Głównymi podmiotami byli zaś z jednej strony zbankrutowani Sowieci, a z drugiej - ich wierzyciele: Bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz Walutowy et consortes. Podobnie zostali wykorzystani ludzie Kościoła do podżyrowania – tj. uczestniczenia w zabezpieczeniu propagandowym - tych kolejnych układów, które doprowadziły do ostatecznej abdykacji władz warszawskich z suwerenności. I dziś, kiedy sprawy zaszły już bardzo daleko, trudno poważnym ludziom Kościoła przyznać, że wystąpili w charakterze przyzwoitki w towarzystwie, w którym w ogóle nie powinni bywać.

A tymczasem leninowski „NEP” dobiega końca, zmienia się mądrość kolejnego etapu, zaczyna się ponowne dokręcanie śruby – widać, że to wszystko była tylko „pieriedyszka”, niedługi okres, w którym wrogowie Kościoła zastosowali sprawdzoną taktykę: pokazali nieco więcej marchewki, a teraz chętnie i bez ogródek znów sięgają po kij. Ot, nie tak dawno mogliśmy np. przeczytać, że  jakieś feminazisktki już przystępują do rozliczania Kościoła z tego, czy realizował dyrektywy europejskie, które formalnie powinien realizować, skoro partycypuje systemie dotacji euro-kołchozowych.

Rozumiem, że w tej tragicznej sytuacji, jedynym ratunkiem jest to, co tak często Pan powtarza - aby „wykupić” duchownych?

Tak jest. Nie można się obrażać na fakty. A fakty są takie, że nasi pasterze nie są Marsjanami z kosmosu, nie są Aniołami z Nieba, tylko są z nas, z polskiego ludu. Chodzili do tych samych szkół, na te same komunistyczne i postkomunistyczne uczelnie. I w związku z tym ich horyzonty polityczne, ekonomiczne zakreślone są podobnie jak ogółu Polaków - po setkach lat obróbki, eksterminacji, ekspropriacji, mordów, rabunków, wyzysku, deprawacji. Nasi pasterze, jak wiadomo, wyszli z tego pogromu XX-wiecznego z wielkimi stratami, ale i w zankomitej większości przypadków z honorem. Kiedy mówię „straty”, to mam na myśli przede wszystkim straty biologiczne. To są ważne dane statystyczne, które warto zapamiętać, że Kościół katolicki w Polsce w czasie II wojny światowej poniósł największe wśród „cywilów” straty personale. Kler katolicki była to grupa zawodowa, z której najwięcej – zaraz po oficerach (sic!) - Niemcy, Sowieci, niestety także i Ukraińcy wymordowali. Zaraz po oficerach Wojska Polskiego, to właśnie księży, braci i sióstr zakonnych najwięcej straciliśmy. Co piąty ksiądz katolicki w Polsce nie przeżył wojny. Co trzeci był prześladowany, aresztowany. A przecież zagłada polskiego kleru nie zaczęło się w 39 roku, tylko ponad dwadzieścia lat wcześniej – nikt chyba dotąd nie zliczył wszystkich męczeńskich ofiar władzy sowieckiej wśród duchowieństwa.

Z czasów PRL, chwała Bogu, zachowały się niektóre dokumenty komunistycznego bezprawia – i dzięki temu możemy z naukową ścisłością stwierdzić, że zachowana była norma ewangeliczna: z dwunastu jeden zdradził. Oczywiście im wyżej w hierarchii, tym ta średnia gorzej się rysuje – ale i tak lepiej, niż w innych grupach, np. wśród profesury, czy innych zawodach zaufania publicznego. A przecież żadna inna grupa nie podlegała takiej presji, jak właśnie duchowieństwo katolickie. Tylko wstąpienie do stanu duchownego wiązało się z automatycznym założeniem tzw. teczki. Jest w tym piękne dla Kościoła świadectwo: komuniści traktowali kler jako „wroga” i sam zamiar wstąpienia do stanu duchownego kwalifikowali jako „zagrożenie”. A za założeniem teczki szły przecież konkretne „działania operacyjne” – od „zwykłej” inwigilacji, rozpracowywania przez podstawioną agenturę, przez „kombinacje operacyjne” z plotką, potwarzą, prowokacją jako podstawowymi narzędziami pracy SB i WSW; przez inne formy nękania, także fizycznego, aż po zatrzymania, aresztowania, więzienia, czy wreszcie bezpośrednie ataki i zamachy na zdrowie i życie. A mimo to, większość naszych pasterzy nie uległa i zachowała wierność. Ma przecież Kościół powszechny polskich męczenników – bezbronne i niewinne ofiary komunistycznych represji, z bł księdzem Jerzym na czele. Nie możemy w pełni zrozumieć ofiary ks. Jerzego, a także księży: Niedzielaka, Zycha, Suchowolca, wcześniej księdza Kotlarza, księdza biskupa Baraniaka i innych ofiar „nieznanych sprawców”, z biskupem Łukomskim i innymi ofiarami „niewyjaśnionych wypadków” – nie możemy ich dzielności i wierności należycie ocenić i docenić, jeśli nie zdamy sobie sprawy z realiów epoki. A do tych realiów należą smutne przypadki zdrajców i zaprzańców. Ale nie można oddać należnej chwały bohaterom, jeśli się udaje, że nie ma dezerterów. Gdyby nie zdarzały się sytuacje, w których niejeden stchórzy i zaprze się – to zimna krew i wierność przysiędze nie byłyby niczym nadzwyczajnym.

A zatem projekt „wykupienia” naszych pasterzy z niewoli, w którą popadli – to nie jest żadna ekstrawagancja myślowa, tylko oczywisty wniosek. Polacy i tak nigdy nie zdołają spłacić tego długu wdzięczności, jaką winni są swemu Kościołowi, który nie opuszczał ich w największej potrzebie i w najgorszych czasach.

Ale jak Polacy mają wykupić pasterzy, skoro sami w większości borykają się z biedą z racji panującego socjalizmu?

Celnie wskazuje Pani, w czym tkwi sedno sprawy. Tak, w Polsce nie ma wolności gospodarczej; w Polsce zaprowadzono kapitalizm dla wybranych. Kapitalizm, z którego pełnych owoców ma prawo korzystać tylko bezpieka i licencjonowani przez nią politycy, a nie normalni Polacy. Otóż ten stan rzeczy trzeba zmieniać. Każdy na taką skalę na jaką może. Z tej diagnozy sytuacji powinno dla każdego wynikać, że jeśli ktoś życzy dobrze Kościołowi katolickiemu i państwu polskiemu - to znaczy po prostu życzy dobrze samemu sobie: żeby przetrwał Kościół katolicki będący Polski piastunem i żeby przetrwała Polska bywająca czasem podporą Kościoła – każdy, kto tego chce, powinien rozumieć, że sprawa wolności gospodarczej jest kluczowa. A zatem każdy przytomny katolik powinien być szermierzem wolności gospodarczej. Nie może rozsądny, prawowierny Polak machać na to ręką i akceptować porządków socjalistycznych w Polsce. Czego zresztą częstokroć zdają się kompletnie nie rozumieć politycy mieniący się katolickimi, a o zgrozo także i pasterze, nawet i arcypasterze Kościoła katolickiego. Dlaczego przypuszczam, że w stopniu niedostatecznym pojmuje się wagę sprawy wolności gospodarczej w Polsce? Wnioskuję to m.in. z tego fatalnego symptomu, jakim jest wyżej wspomniany akt akceptacji „podatku kościelnego”.

Zanim jednak uporamy się z upiorem jakim jest euro-socjalizm może minąć wiele lat. Wynika to również z tego, że wspomniani przez Pana politycy mieniący się katolikami zdają się nie rozumieć do końca sedna problemu. Tymczasem sprawa ratowania Kościoła katolickiego wydaję się być pilna, wręcz pierwszorzędna. Jak więc możemy pomóc już dziś, za pomocą tych narzędzi, którymi biedny, borykający się z socjalizmem Naród na obecną chwilę dysponuje?

Nie ma co się łudzić: na warunkach dyktowanych przez demokratycznych fanatyków Polska ma prawo istnieć co najwyżej na zasadach rezerwatu indiańskiego, a Wiara katolicka ma być w niej dopuszczona na zasadzie etnograficznej ciekawostki. Nie zmienią tego „republikańskie” recepty na „Polskę – wielki projekt”, którymi egzaltuje się niestety część obozu patriotycznego. Potrzebna jest prawdziwa kontrrewolucja, a nie jakaś „kiereńszczyzna”.

Obecny trend może być odwrócony wyłącznie wtedy, gdy ludzie Kościoła przestaną ulegać postępackim przesądom, do których zaliczam: DEMOKRATYZM, ETATYZM, MODERNIZM, PACYFIZM i ABSTRAKCJONIZM geopolityczno-historyczny (którego powszechną odmianą jest JUDEOIDEALIZM). Te właśnie przesądy składają się na syndrom urojeniowo-uroszczeniowy, któremu gremialnie hołduje polska inteligencja.

Zamiast łudzić i mamić kolejne pokolenia tymi przesądami trzeba zabrać się poważnie za realizację programu: KOŚCIÓŁ, SZKOŁA, STRZELNICA – trzeba dbać o powrót i bezpieczeństwo katolickiej TRADYCJI (przez największe „T” pisanej), trzeba restytuować katolickie szkolnictwo i ćwiczyć patriotyczną kaligrafię (tj. sztukę celnego strzelania). Na szczęście jedno i drugie, i trzecie wielu zapobiegliwych ludzi już w Polsce czyni – czego np. Toruń dostarcza spektakularnych przykładów. Na szczęście nie wszyscy duszpasterze czekają na wykupienie z niewoli. Bo żeby spełnić ww. warunki, potrzebna jest jeszcze marksowska „baza”: MENNICA – czyli polskie pieniądze w polskiej kieszeni. Ale, chwała Bogu, duch księdza Wawrzyniaka, księdza Blizińskiego – wspaniałych duszpasterzy, a za razem wybitnych organizatorów, przedsiębiorców i społeczników – ten duch nie ginie. Obyśmy potrafili i obyśmy zdążyli na większą skalę ten wzorzec patriotyzmu wskrzesić.

Dziękuję za rozmowę.

Źródło: ksd.media.pl

GRZEGORZ BRAUN, ur. 1967 - reżyser, publicysta, zdeklarowany monarchista; autor m.in. filmów dokumentalnych: „PLUSY DODATNIE, PLUSY UJEMNE”, „EUGENIKA – W IMIĘ POSTĘPU”, „TRANSFORMACJA – OD LENINA DO PUTINA”.

krakowniezaleznymkInformacja własna

12 lutego gościł w Krakowie p. Grzegorz Braun, reżyser, scenarzysta i publicysta, autor kilkunastu filmów dokumentalnych m.in. "Marsz wyzwolicieli" i "Defilada zwycięzców" oraz filmów o współpracy Wałęsy z SB, a także współreżyser głośnego filmu "Towarzysz Generał".

20140212gbP. Grzegorz Braun, który w rozmowie z p. Krystianem Kratiukiem i licznie zebraną Publicznością mówił o przesądach polskiej inteligencji: demokratyzmie, etatyzmie, modernizmie, indyferentyzmie i judeoidealizmie, przyjechał do Naszego Miasta na zaproszenie Klubu "Polonii Christiany" (fot. p. Anna Loch).