Przeskocz do treści

Jan Szczepankiewicz

W ostatnich tygodniach mieliśmy w Polsce dwa święta. Pierwszym z nich było tzw. „święto demokracji”, czyli powszechne i wolne wybory samorządowe, a drugim równie powszechne obchody 100 rocznicy odzyskania przez naród niepodległości fetowane w prawdziwie wolnym, choć znów nie całkiem suwerennym państwie.

W zasadzie narracja tak krajowej „totalnej opozycji”, jak wspierających ją jawnie wrogich nam imperialistów od początku zmiany układu władzy nie ma nic wspólnego z dobrą wolą, czy nawet minimum przyzwoitości. Zdumiewająco nie liczy się także z faktami.

Warto w tym miejscu przypomnieć słowa amerykańskiego polityka Hirama Johnsona żyjącego na przełomie wieków XIX i XX , który w swoim senackim przemówieniu z roku 1918. zauważył, że to właśnie „prawda jest pierwszą ofiarą wojny”.

Gdy gra idzie o wielką władzę i przeogromne pieniądze warunkiem uzyskania zysku jest zniewolenie umysłów oraz dezinformacja, skutkujące ogłupieniem narodu na celowniku tak, by ten zaniechał oporu, opuścił rzeczywistych przywódców, a swoim „ugodowcom” dał najlepiej tzw. demokratyczny mandat - do kapitulacji.

Zatem jeśli w każdym przypadku ofiarą wojny staje się Prawda, to właśnie obserwowane jakże masywne zjawisko uświadamia nam, że nie toczymy obecnie dobrosąsiedzkich sporów, historycznych debat, czy ideologicznych dyskusji, a trudnej drogi do konsensusu nikt z nami przemierzać nie myśli. Będzie jak zawsze na wojnie, tylko „kto kogo”, koszty zapłacą przegrani, a historię napiszą zwycięzcy.

Wracając do naszych świąt. Pierwsze w wyborczy wieczór wykreowało o dziwo samych wygranych. Nawet stronnictwo, które w stosunku do poprzedniego wyniku odnotowało utratę połowy mandatów usiłowało publice zrobić „wodę z mózgu”, wieszcząc ogromny sukces. Nie inaczej było z resztą opozycyjnych partii. Zapanowała w nich wielka radość, motywowana głównie tym, że nie stracono wszystkiego, a PiS nie wszędzie wygrał.

Mizerię wyborczych rezultatów dla potrzeb swojego elektoratu, jak również obcych „przyjaciół” przekuto zatem medialnie wprost w gigantyczną wiktorię. Liczby, ani proporcje nie uczyniły w tym względzie żadnej istotnej przeszkody. Na wojnie liczą się przecież nie fakty, czy ich rzetelna ocena, a propaganda, która jeśli nawet nie może przekonać wroga, to winna chronić własne szeregi przed defetyzmem i konserwować sojusze.

Nie inaczej stało się zatem przy drugim święcie, które tym razem znowu zapisać można po stronie sukcesów nie tylko „pisowskich” władz, ale de facto wszystkich uczciwych Polaków radujących się w całym kraju, jak też poza jego granicami rodzinnie, bezpiecznie i co bardzo tu ważne - godnie.

Ponad ćwierć miliona uczestników Marszu Niepodległości - „Dla Ciebie Polsko”, który realizował ideę jedności całego narodu, demokratycznej partycypacji wszystkich środowisk, a przy tym ukazał doskonałą myśl polityczną władz, sprawność wszelakich służb i siłę państwa, za naszą zachodnią granicą okrzyknięto nie tylko naszą „katastrofą”, ale wręcz wydarzeniem groźnym dla całej jedynie słusznej i obowiązującej idei „demokracji liberalnej” w wymiarze europejskim.

Nb. przywoływana tu „liberalna demokracja”, której zagrażać mają świętujący swą niepodległość Polacy tak naprawdę także nie jest tam ani liberalna, ani demokratyczna. Podobnie rzecz ma się z wszechobecnym „faszyzmem”, który nie musi być nawet równanym z nim, a zupełnie inaczej definiowanym nacjonalizmem, czy już zupełnie niewinnym i nieprzystającym patriotyzmem. On się pojawia tam, gdzie jest propagandzie potrzebny, czyli bez związku z bezużyteczną - Prawdą.

Jak zwykle nie poznajemy w licznych, a zawsze podobnie brzmiących relacjach ani siebie, ani rzeczywistości, która nas otacza. Gdy korespondentka Tageszeitung pisze w kontekście Marszu o „katastrofie dla polskiej demokracji” i dalej, że w naszym kraju „już wszyscy przyzwyczaili się do tego, że przez polskie miasta maszerują ekstremiści, którzy rycząc antysemickie i rasistowskie hasła palą unijne flagi oraz atrapy Żyda”, to trudno nam sobie przypomnieć choć jeden podobny widok.

Z kolei Frankfurter Allgemeine Zeitung zauważa zupełnie niepożądaną gloryfikację przez Polaków ich II Rzeczypospolitej, która podobnie, jak i ówczesne Niemcy miała być państwem niedemokratycznym, wręcz autorytarnym (czyt. faszystowskim?). Zatem nasz cały szacunek dla Ojców Niepodległej oraz obrońców tejże z września 1939. także musi być przesadzony? Bo nie ma z czego się cieszyć, nie ma czego żałować? Dowiadujemy się, że bardzo była podobna do III Rzeszy!

Taki obraz obchodów polskiego święta, jako żywo ma wpisać się w stary, bo znany nam od stuleci przekaz, że ponoć Polacy sami rządzić się nie potrafią, toteż zawsze trzeba im „pomóc”.

Jednakże w omawianym przypadku bismarckowskie szyderstwo nijak nie może znaleźć potwierdzeń wobec tysięcy imprez z ponad ćwierćmilionowym Marszem na czele, przeprowadzonym bezpiecznie i z organizacyjną precyzją podobną do nie tak dawnych, także budzących powszechny podziw Światowych Dni Młodzieży.

Wszystko to w czasie, gdy na fatalnie rokującym „zachodzie” trwa chaos, szaleje terror, organizacje prawdziwych „neofaszystów” maszerują non stop, a liczba incydentów antysemickich sytuuje te najmądrzejsze z krajów na czele światowych rankingów, zmuszając państwową policję do permanentnej ochrony żydowskich praktyk. W przeciwieństwie do demokratycznej, bezpiecznej i obiektywnie, bo potwierdzonej wiarygodnymi liczbami tolerancyjnej, a przy tym bezpiecznej Polski.

Toczy się jednak wojna prawdziwa o prolongatę życia na cudzy koszt, w czym niewątpliwie przeszkodą jest trzeźwy osąd podmiotów na które zagięły parol władze społeczeństw starych, sytych i zdemoralizowanych.

Ich „wolne media”, które poddają obywatelom tylko poprawne opisy własnej rzeczywistości, w naszym kontekście także uprawiać muszą typowo wojenną propagandę, której sam Goebbels powstydzić by się nie musiał. Polak nie widzi w takich relacjach siebie? Nie szkodzi. Grunt że się wstydzi za swoich rodaków, swój rząd i cały „ten kraj”. Że znów jest niepewny swego, chętny do pracy bądź gdzie, wdzięczny za dobre słowo.

Jedyną prawdą akceptowaną przez hegemonów jest stan umysłów i rzeczy, w którym demokracja istnieje wtedy, kiedy w prowincji imperium wygrywa opcja na służbie imperialisty, zaś z politycznej debaty każdą możliwą metodą, w tym także kłamstwem ruguje się nawet bardzo liczne grupy obywateli, słusznie niwecząc ich wolność, a dalej prawa, w tym to najpierwsze, prawo do realnego samostanowienia.

janszczepankiewiczJan Szczepankiewicz

Kraków, 9 grudnia 2017 r.

Wiek dziewiętnasty bardzo niesprawiedliwie obchodził się z narodami Europy. O ile zamieszkujące jej zachód wspominać będą w następnym stuleciu spokojną Belle Epoque, to umiejscowione w środku i na wschodzie kontynentu zniewolone Kongresem Wiedeńskim zanotują najgorszy czas w swojej historii. Zdecydowanie najbardziej znaczącym zjawiskiem, pod każdym względem niszczącym i obciążającym sumienie cywilizowanej Europy była zgoda na ostateczny rozbiór największego państwa kontynentu, bastionu łacińskiej cywilizacji oraz ojczyzny porządku konstytucyjnego Rzeczypospolitej Polskiej. Podczas gdy Wiek Węgla i Stali wprowadzał Anglików, Francuzów, czy Niemców w nowy etap nauki, produkcji, konsumpcji i powszechniejącego dostatku, walczący z Azją Polacy tracili życie, wolność, majątki, a w skali rozdartego na części kraju możliwości równej konkurencji oraz rozwoju.

W takiej to rzeczywistości w warunkach jednoczenia się państw niemieckich oraz narodzin koncepcji europejskiej hegemonii Niemiec żyje, tworzy i działa na politycznej niwie poeta Emanuel Geilbel, zwany Heroldem Rzeszy.

Po drugiej stronie na wskroś odmienną wizję przedstawia polski powstaniec, pisarz i wizjoner, autor narodowej, a zarazem demokratycznej koncepcji integracji europejskiej Stefan Buszczyński, który zasłużenie zapracował na miano Strażnika Rzeczypospolitej.

Pieniądze, tytuły, honory…

Urodzony w Lubece w roku 1815 Geilbel był synem kaznodziei reformowanego kościoła i córki kupca. Przez dwa semestry studiował w Bonn teologię, potem w Berlinie literaturę klasyczną, by następnie zająć się beztroskim pisaniem wierszy, na co pozwalały mu regularne świadczenia ze strony monarchów, m.in. dożywotnia emerytura przyznana przez króla pruskiego Fryderyka Wilhelma IV. Pracę naukową umożliwiał mu natomiast doktorat uzyskany zaocznie dzięki protekcji Georga Rheinwalda na Uniwersytecie w Jenie, kuriozalnie dostępny bez przedłożenia stosownej pracy, którą Geibel obiecał jedynie dostarczyć w terminie późniejszym. W uznaniu zasług otrzymał też od króla Bawarii Maksymiliana II honorowe profesury estetyki i literatury niemieckiej oraz obietnicę dożywotniej renty.

Wyrok śmierci, emigracja, szykany kolaborantów…

stefanbuszczynskiZ kolei Stefan Buszczyński h. Strzemię (fot. Wikipedia) urodził się w roku 1821 w Mołodkowicach na Podolu w polskiej rodzinie szlacheckiej, ukończył studia humanistyczne w Kijowie, a po wyjątkowo kreatywnym udziale w Powstaniu Styczniowym otrzymał zaoczny wyrok śmierci i musiał zostawiając majątek, opuścić zabór rosyjski. Po powrocie z Zachodu zamieszkał w Krakowie, gdzie kontynuował działalność literacką, naukową i patriotyczną, lecz tutejszy lojalista, pozostający na służbie cesarskiego dworu Józef Szujski uniemożliwił mu otrzymanie docentury na Uniwersytecie Jagiellońskim, co sprowadziło na Buszczyńskiego konieczność powtórnej emigracji.

Z wiatrem historii

Geibel pozostając de facto na utrzymaniu monarchów głównie oddawał się pisaniu wierszy, dobrze ocenianych przez współczesnych, z których niektóre przyniosły mu dużą popularność. Ich forma była niezwykle czysta i klarowna. Gorzej przyjmowano nieliczne dramaty, które jak choćby „Król Roderich”, „Brunhilde”, czy „Sophonisbe” budziły raczej mieszane uczucia krytyków. Geibel pozostawił po sobie również libretto „Lorerey” do niedokończonego projektu operowego, który podjął we współpracy z Mendelssohnem Barholdy oraz bardzo wiele cenionych tłumaczeń poezji francuskiej, hiszpańskiej, greckiej i łacińskiej.

Poeta był członkiem Towarzystwa Literackiego, Die Krokodile, Kręgu Poetów „Northern Lights”, a także aktywnym działaczem ruchu odnowy politycznej Jung Lubeck, który w 1848 roku wprowadzał reformę konstytucyjną.

Wybrany przez Geibela sposób utrzymania nie pozostawał bez wpływu na jego zaangażowanie polityczne. Namiętny piewca Zygfryda i Nibylungów, stał się z czasem tubą dworu pruskiego, przez co stracił pieniądze oferowane przez dwór bawarski, co natychmiast wynagrodził mu finansowo drugi sponsor. Poeta stał się wielkim orędownikiem zjednoczenia Niemiec pod przywództwem tego właśnie monarchy w oparciu o zasady konstytucyjne, sprzeciwiając się rewolucyjnym tendencjom Młodych Niemców.

Jego wiersze zawarte w tomiku „Zeitstimmen” z 1841 roku, skupiły wielką polityczną uwagę współczesnych. Sporo kontrowersji wywołały tutaj utwory ”Do Georga Hewegh” i „Do Króla Prus”. Drugi zbiór wierszy Geilbela zatytułowany „Junius lieder” z 1848 roku jeszcze za życia autora doczekał ponad 50-ciu edycji.

Geibel stał się wpływowym artystą, którego twórczość inspirowała takich kompozytorów, jak Robert Schumann, Hugo Wolf, Johannes Brahms i Felix Mendelsohn Bartholdy, w rzeczywistości był też czynnym niemieckim nacjonalistą.

Z pieśni wędrownych do dziś znany jest utwór „Maj przyszedł”, przekuwający zachowania wiosennej przyrody w przesłanie do przezwyciężającego przeciwności wzrostu.

Najlepszym przykładem politycznego zaangażowania poety jest jednak werset związany z jego „Deutschlands Beruf”, w którym autor wyrażą nadzieje, że „świat może odzyskać zdrowie poprzez niemiecką naturę”, przekształcony przez cesarza Niemiec w slogan polityczny sugerujący, że „niemiecki charakter może uleczy świat”.

Tą „niemiecką istotą” o zbawiennym charakterze ma być zjednoczone państwo niemieckie, które spowoduje odrodzenie się świata i z którego będzie emanował efekt pokojowy na strukturę całego państwa europejskiego.

Cesarz Niemiec Wilhelm II użył tego hasła m.in. w swoim przemówieniu wygłoszonym dnia 1 sierpnia 1907 roku.

Pod wiatr

W tym samym czasie Stefan Buszczyński służy sprawie narodowej pisząc, wydając i kolportując własnym sumptem broszurę „Cierpliwość czy rewolucja”. Także w roku 1862-gim publikuje „Podole, Wołyń i Ukraina. Prawa Korony Polskiej do tych krajów”.

upadekeuropysbJuż na emigracji w napisanym 1867 roku dziele pt. „Upadek Europy”  (fot. polona.pl) Buszczyński zwraca uwagę na powszechny rozkład fundamentów naszej cywilizacji, krytykuje ustrój polityczny, powszechną materializację kultury i zanik wszelkich wartości duchowych. Jak pisze „wszędzie szerzy się, niczym zaraza, upadek zarówno logiki, jak i sumienia”.

Zagrożenia wynikają m.in. z cywilizacyjnej degradacji Niemców, którzy „nie czują cierpień społeczeństwa, nie rozumieją zasad narodowości, ani też rzeczywistej praktycznej wolności innych ludów”.

W kontekście hegemonistycznych ambicji ich państwa, kolejnym złowrogim zjawiskiem jawi się Buszczyńskiemu europejska obecność obcych tu kulturowo Rosjan, przy zupełnym niezrozumieniu zasad polityki moskiewskiej przez rządzących krajami Zachodu.

W przeciwieństwie do nacjonalistycznych projekcji Gelbela i jego mocodawców, Buszczyński tworzy kompletny projekt integracji europejskiej w formule Europy Wolnych Ojczyzn, której narodowy, a zarazem demokratyczny charakter ma stanowić antidotum na imperialistyczne zapędy Niemców, które wg twórcy, niechybnie sprowadzą na Stary Kontynent nowe niebezpieczeństwa.

W latach 1884 -85 wydaje „Rany Europy” w których stwierdza, że bezpiecznie zjednoczona Europa ma stanowić nie „wspólnotę monarchów”, a „wspólnotę narodów”, w której główny nacisk będzie kładziony na suwerenność tychże narodów oraz wolność ludzi, korzystających bez przeszkód „z wolnego ruchu, wolnej myśli i wolnej pracy”, które są przyrodzonymi prawami każdego człowieka.

Postuluje zniesienie w Europie wszystkich sztucznych barier o charakterze politycznym, które hamują łączność ludzi, wymianę idei, a także swobodny przemysł i handel.

Buszczyński stanowczo stwierdza, że żadna wspólnota nie może naruszać „prawa narodu do wolności, własności, oraz życia w przyrodzonych granicach oraz wyłaniania władzy wg zasad i kompetencji, które sam uzna za słuszne”.

Działał na wszystkich możliwych frontach. Był członkiem Towarzystwa Historyczno-Literackiego w Paryżu, Ligi Polskiej, zarządzał Fundacją Raperswilską, Krakowskim Towarzystwem Naukowym, Akademią Umiejętności. Publikował w czasopismach „Kraj”, „Nowa Reforma” i „Ruch Literacki”.

Pozostawił po sobie monumentalne dzieła. Poza wcześniej wymienionym należy choćby wymienić takie pozycje, jak: „Przyszłość Austrii” z 1869 r., „Ameryka i Europa” z 1876 r. , „Rękopis XX wieku po Chrystusie” z 1881 r. „Znaczenie dziejów Polski i walk o niepodległość” z 1882 r., czy „Słowiańska sprawa Polski i prawa narodów” z 1884 r.

Zdawałoby się beznadziejne położenie Polaków po upadku Powstania Styczniowego, bynajmniej nie skłaniało Buszczyńskiego do zarzucenia walki o niepodległe państwo. Był twardym przeciwnikiem ugody z zaborcami i przewidywał konieczność podjęcia walki zbrojnej dla wybicia się na niepodległość. To wg niego była jedyna możliwa droga. Buszczyński godził ze sobą wszystkie postulaty realnych działań, które miały przygotować Polaków do ostatecznej rozprawy i bynajmniej nie poprzestawał na romantycznym idealizmie.

W ostatnich latach życia napisał trzy tomy „Obrony spotwarzonego narodu” (wyd. w latach 1884–1894), w których uczciwie przedstawiał rzeczywiste przyczyny narodowej tragedii, w tym także wybuchu oraz upadku powstań, przeciwstawiając się tym samym ordynarnym atakom lojalistów z tzw. historycznej szkoły krakowskiej opłacanych i honorowanym przez dwór zaborcy.

Stefana Buszczyńskiego można z pewnością uznać za prekursora solidnej pod względem warsztatowym polityki i publicystyki historycznej, a także wizjonera, który widział możliwość zapobieżenia hekatombie nieszczęść niesionych przez Niemców i Rosjan, poprzez realizację koncepcji Europy zjednoczonej na fundamencie chrześcijańskich wartości, niezbywalnych prawach każdego człowieka do wolności, a każdego narodu do samostanowienia o sobie.

Pokłosie

Nazywany „Heroldem Rzeszy” Emanuel Geibel, ostatnie lata swego życia spędził w Lubece, gdzie otoczony powszechną czcią prowadził wraz z przyjacielem Heinrichem Schunckiem Literacki Krąg Czytelniczy.

Kiedy po długiej chorobie zmarł, jego pogrzeb osiągnął rozmiary, jakich Lubeka nigdy przedtem, ani potem nie widziała. Mowę pożegnalną wygłosił jego szwagier Ludwig Trummer, który był proboszczem kościoła pw. Św. Piotra, a uroczystościami kierował jego bratanek Heinrich Lindenberg. Imię poety szybko znalazło się na planie miasta (Geibelplatz), gdzie wystawiono mu bardzo okazały pomnik. Poza działaniami cesarskimi, czy książęcymi, które miały czcić jego pamięć, powstawały niezliczone komitety pamięci m.in. w Hamburgu, Frankfurcie, Zurichu i Stuttgarcie.

Popularność twórczości Emanuela Geibela spowodowała, że jego poezja wydana w dużym nakładzie, jako broszura była rozpowszechniana wśród żołnierzy niemieckich walczących na frontach I Wojny Światowej dla „umocnienia duchowo – moralnego”. Francuska propaganda odpowiedziała na to ulotkami przedstawiającymi żołnierzy niemieckich atakujących w maskach gazowych pod sztandarem z napisem „Niemiecki charakter może uleczyć świat”.

Twórczość poety z lat 1860–1871, w której intensywnie wpierał ideę zjednoczenia Niemiec, zinstrumentalizowana i użyta dla uwiarygodnienia niemieckiej agresji w celu uzyskania dominacji nad światem, a dalej wojennego barbarzyństwa ich armii, już po roku 1918 obróciła się przeciw jej autorowi. Geibel nagle przestał być popularny, a po II Wojnie Światowej jego przesłanie zaczęto wstydliwie pomijać, Dziś jego wiersze z trudem mieszczą się w popularnych antologiach.

sbuszczynskinagrobekW roku 1892 w zdegradowanym pod zaborem austriackim Krakowie odszedł z tego świata Stefan Buszczyński. Jego pogrzeb stał się ogromną manifestacją, tak pod względem liczby jej uczestników, jak i nagromadzonych emocji Niezliczone tłumy odprowadzały niestrudzonego patriotę na miejsce wiecznego spoczynku w Kwaterze Powstańców Listopadowych i Styczniowych „Polonia” na Cmentarzu Rakowickim (fot. Wikipedia).

Trudno jednoznacznie wyrokować, dlaczego po odzyskaniu niepodległości tak genialny, aktywny i uczciwy pod każdym względem Polak nie doczekał się należnego mu miejsca w podręcznikach historii, a w Krakowie, w którym mieszkał, pracował, a na koniec spoczął nie nazwano jego imieniem nawet żadnej ulicy, nie mówiąc już o postawieniu mu pomnika, czy choćby wmurowaniu tablicy.

Europejskie wizje Buszczyńskiego stały się natomiast tematem dyskusji w obliczu konieczności urządzenia Starego Kontynentu po tragicznej w swych skutkach cywilizacyjnych I Wojnie Światowej. Buszczyński stojąc na straży honoru Polaków i państwowej tradycji Rzeczypospolitej, jednocześnie trafnie ocenił rolę niemieckiego nacjonalizmu oraz obecności Rosji na europejskiej scenie politycznej w nadchodzącym XX stuleciu.

Polacy nie znają jednak ani oczywistych zasług, ani imponującej spuścizny Rodaka, który pozostaje poza wszelka kontrowersją, a ze swoim geniuszem i uczciwością nie pasuje do żywiącej się sporem przestrzeni publicznej III RP. Znany i doceniany w Europie zachodniej, zwalczany przez płatnych zdrajców pod zaborami, został niemal doszczętnie skazany na zapomnienie w wolnej Polsce.

Na początku XXI stulecia o pamięć wielkiego Polaka upominają się głównie niezależne środowiska Europy Wolnych Ojczyzn, Krajowego Forum Przedsiębiorczości, Orderu Świętego Stanisława oraz Instytutu Królowej Jadwigi, licząc na zdecydowany przełom w sprawie i udział w promocji Stefana Buszczyńskiego także instytucji odrodzonego państwa.

janszczepankiewiczJan Szczepankiewicz

Kraków, 29 maja 2016 r.

Wypada przychylić się do zdania klasyka politycznego realizmu Winstona Churchilla i przyjąć, że choć demokracja jest ustrojem ułomnym, to na dziś trudno zastąpić ją czymś, co byłoby na prawdę lepsze. Skoro tak, należy zatem uczynić ją maksymalnie bezpieczną dla suwerena oraz skuteczną w rzeczywistej obronie jego interesów, przede wszystkim przez przywrócenie stałych i budujących punktów odniesienia.

Od „turysty” do obywatela

„Władza ludu” realizowana za pośrednictwem działających dla dobra wspólnego „polityków” z samej niejako definicji permanentnie musi borykać się z zamachami realizowanymi a to przez ambitne jednostki, a to przez żądne wpływów mniejszości, a to przez reprezentujące obcy interes ośrodki zewnętrzne.

Świadome „społeczeństwo obywatelskie” pozostaje z kolei bytem, który oficjalnie jest pożądany i popierany, lecz w rzeczywistości pojawia się sporadycznie lub permanentnie pozostaje „w budowie”. Politycy przeważnie widzą w nim kłopot przy zdobywaniu, czy praktykowaniu władzy, niż wsparcie dla swoich działań. Z zasady wolą ludźmi manipulować, niż z nimi współpracować.

Na uwagę zasługuje obrazowe ujęcie problemu autorstwa Marka Migalskiego, który porównał sferę działań wyborczych do oblanej wodami wyspy, na jakiej codziennie bytują „tubylcy” tj. politycy, komentatorzy, czy publicyści, a na którą z okazji kolejnego „święta demokracji” przybywają „turyści” uosabiając przeważnie dość obojętny, a zatem bardzo słabo zorientowany elektorat.

Zajęci swoim „grillowaniem” ludzie, nawet jeżeli sobie przy piwie „politykują”, to reagują żywiej jedynie na głośną kłótnię urabiających w brudnym żywiole „wyspiarzy”.
W tej sytuacji można „plażowiczom” wiele wmówić, a jeszcze więcej obrzydzić, przez co ich demokratyczna sielanka przestaje być higieniczne, a z czasem może się stać wręcz niebezpieczna, bo po wyborach to nadal „wyspa” decyduje o ich codziennym życiu.

Demokratyczny decydent na każdym poziomie, by moc dokonywać wyborów pro publico bono, musi na co dzień utożsamiać się z własnym państwem narodowym, w adekwatnym zakresie posiąść wiedzę o jego sytuacji, a dalej zachować trzeźwość umysłu i osobistą lojalność. Tylko podejście stricte obywatelskie daje demokracji odporność na permanentne zamachy wewnętrzne i zewnętrzne, czyniąc ją użytecznym instrumentem dla rzeczywistej ochrony dóbr konstytucyjnego suwerena.

Między Moskwą, a Brukselą

Wiele lat temu na nieco surrealistycznym spotkaniu w Radzie Miasta Krakowa pn. „Magistracka Lekcji Zdrowia” postkomunistyczny polityk Marek Borowski przekonywał przyprowadzone przez nauczycieli dzieciaki, że niezbędną cechą definiującą niejako byt demokracji nie tyle jest realizacja woli większości, lecz tkliwa dbałość o samopoczucie rozmaitych mniejszości.

Zauważając już nie tak nową narrację skądinąd uparcie marksistowskiej lewicy, należy zadać pytanie o zakres oraz charakter postulowanego samoograniczenia władzy rządzącej w imieniu większości, na rzecz ludzi „obcych” i „innych”. Osób i grup często z natury rzeczy lub własnego wyboru skonfliktowanych z otoczeniem, a sfrustrowanych nie tylko przez najczęściej tu podnoszone „odrzucenie”.

Czy na przykład realizację woli Polaków przekonanych do tradycyjnych wartości, w tym utrzymania naturalnych wspólnot - rodzinnych, religijnych i narodowych ma cechować pozostawienie mniejszościom przyjaznego marginesu swobód, czy wręcz wycofanie się z przestrzeni publicznej, z oddaniem pola ideologiom konkurencyjnym? Czy tolerancja oznaczać ma mądre znoszenie w granicach, czy „poprawną politycznie” bezwarunkową kapitulację?

A może demokracja może być słuszną jedynie wtedy, gdy realizuje postulat wybranej ideologii, czy interesów, a kiedy werdykt ludu rozbiega się z oczekiwaniem, staje się automatycznie „pomyłką” zeźlonych wyborców i drogą do „dyktatury”?

Czy „omyłkowo” wyłoniona władza nie może już mieć mandatu do realizacji programu, bo jej relacje z wyborcą godzą wprost w „demokratyczne zasady”, a wśród tych znajdujemy prawo - przegranej mniejszości do co najmniej wspólnego sprawowania władzy, przy pozostaniu jednak w totalnej opozycji do - wygranej większości?

Unijne „dziel i rządź”

Polska jest dziś państwem fenomenalnie wprost jednolitym pod względem narodowym, czy religijnym, a jednak pozbawionym naturalnie ukształtowanych elit oraz obciążonym realnym podziałem nadal biegnącym wzdłuż linii zewnętrznej zdrady.

Wciąż żywa spuścizna nie suwerennej, antydemokratycznej i z gruntu amoralnej Polski Ludowej także współcześnie skutkuje oficjalnymi prośbami o obcą interwencję, która ma unieważnić wolne wybory Polaków.

Przedstawiciele uprzywilejowanej mniejszości, mającej nadal olbrzymią nad - reprezentację w sferze finansów, gospodarki, kultury, mediów, czy wreszcie polityki posądzają „miejscowych” o nacjonalizm i brak tolerancji. Nie patrząc na prowokowane przez siebie konflikty i niechęć, kierują wobec najżyczliwszego im otoczenia kolejne fałszywe oskarżenia oraz coraz to nowe roszczenia.

„Kongresy kobiet” na których brylują osoby podające się za rzeczniczki płci pięknej, operują wręcz modelowym „językiem nienawiści”. Rozhisteryzowane „prezydentki miast”, „profesorki”, „ministerki” i „byłe pierwsze damy” nakładając na głowy papierowe torby, wmawiają innym, że w Polsce panuje dyskryminacja i trudny dostęp kobiet do społecznego awansu. Same przy tym stanowiąc niepodważalny dowód na nieprawdziwość tych sądów.

Największym zmartwieniem nie owijającej już niczego w bawełnę niemieckiej Unii po trwającym ćwierć wieku jałowieniu gospodarczym i demograficznym wciąż żywej Polski, jest jak dokonać decydującego zamachu na spójność wewnętrzną, narodowe tradycje i budujący spokój społeczny. Skutecznym środkiem może być choćby siłowe, lecz nagłe wprowadzenie zagrożeń wynikających z importu obcych kultur, a dalej konfliktów na obserwowaną za granicami skalę. Dla konkurencji nasza demokracja będzie tylko wtedy dość dobra, kiedy pozwoli po raz kolejny w historii rozłożyć państwo Polaków, a naturalnie ukształtowane poczucie narodowej przynależności oszukańczym produktem „europejskiej obywatelskości”.

Narodowy punkt odniesienia

Wśród rozmaitych paradoksów, prowokacji i pospolitych głupot należy niezbędnie przyjąć kilka nienaruszalnych punktów odniesienia.

Państwo narodowe jest nam niezbędnie potrzebne. Świadczy o tym tak bardzo długa lista tragedii dawnych, jak też obecny stan i opresyjny charakter każdej z kreowanych ponad nim, rzekomo neutralnych, bo „ponadnarodowych wspólnot”.

Demokracja może być realizowana jedynie przez suwerena, czyli podmiot, którego dotyczyć mają wybory. Bez suwerenności nie może być zatem mowy o rzeczywistej demokracji w żadnym kraju. Z kolei obowiązkiem narodowych elit powinna być nie tylko techniczna sprawność w zdobywaniu władzy, ale też dbałość o możliwie świadomy, czyli obywatelski charakter dokonywanych wyborów.

Pomimo przyrodzonych ułomności systemu, demokracja w konstytucyjnie określonym trybie wyłania rządy zdeklarowanej w wyborach większości. Tego werdyktu nie można kwestionować, prowadząc permanentną kampanię, która wytwarza chaos i godzi wprost w trwanie narodowego państwa.

Jak pisał Stefan Buszczyński wielki dziewiętnastowieczny patriota, uczony, pisarz i wizjoner „tylko władza narodowa pochodzi od Boga”, czyli słusznie wyłoniona może być sprawiedliwą oraz działać w interesie tegoż narodu. Europa z kolei powinna przezwyciężyć widoczny w każdej dziedzinie życia „kryzys logiki i sumienia”, strzec się przed niemieckim dążeniem do hegemonii i wreszcie zrozumieć odmienność ducha polityki Rosji. Stary Kontynent musi być Europą Wolnych Ojczyzn, albo popełni samobójstwo w najgorszym możliwym stylu.

Wszelkie europejskie projekty integracyjne należy zatem realizować bez uszczerbku dla niezależności, a więc żywotnych interesów tworzących te wspólne przestrzenie państw narodowych. W innym przypadku wykreujemy w sposób niezawodny nie deklarowaną demokrację, poszanowanie praw człowieka, czy standardy państwa prawa, lecz ponadnarodową tyranię sterowana przez wspólnotowych uzurpatorów. Europejski projekt integracyjny należy pilnie wyjąć z rąk historycznych nieudaczników, pamiętając, że nie są to ręce czyste, a przy tym odważnie reagując na nader oczywisty powrót do myślenia imperialnego, czy wręcz kolonialnego.

Tekst pochodzi z Biuletynu Europy Wolnych Ojczyzn, Wiosna 2016.

janszczepankiewiczJan Szczepankiewicz

Kraków, 15 stycznia 2016 r.

Niemcy po raz trzeci w przeciągu stu lat aspirują do roli europejskiego hegemona i znów stają się w swoich ambicjach niebezpieczni.

Naród zdawałoby się kulturalny, niezmiennie próbuje realizować swe interesy w sposób nieuczciwy, a pozór czynnego żalu za zbrodnie ojców z miejsca potrafi przekuć w teutońską pychę i polityczną agresję.

Warto zauważyć, że o ile w samej RFN zachowywane są demokratyczne normy, to w relacjach sąsiedzkich, czy wspólnotowych bezczelny dyktat zastępuje partnerstwo, a prawa narodów do wypowiadania się choćby w kwestiach traktatowych, bywają brutalnie gwałcone. Dzieje się tak w imię przeforsowania zapisów premiujących niemiecką gospodarkę i utrwalających polityczną przewagę Berlina we władzach Unii.

Przyjazne gesty opłacaliśmy zbyt długo przyjmując tragiczne dla Polski warunki unijnej akcesji, ratyfikując z gruntu niesprawiedliwy Traktat z Lizbony, czy pozwalając latami na transfer wielu procent naszego PKB głównie koncernom niemieckim.

Kiedy z mandatu wyborcy władze RP zapowiedziały rewizję niekorzystnych rozwiązań, spotkaliśmy się z miejsca z chamską nagonką niemieckich polityków oraz atakiem ze strony instytucji przez nich zdominowanych. Na polską demokrację, na narodową walutę, na reputację finansową, na prawo do obecności naszych artystów w „europejskich” mediach…

Recydywa stronnictw działających na rzecz sąsiednich państw, która niejednokrotnie sprowadzała na Rzeczpospolitą istną hekatombę, musi zostać przerwana. W polskiej polityce nie może być miejsca na lobby, czyniące z dużego europejskiego kraju o imponujących dziejach oraz znaczącym potencjale, pozór cywilizacyjnego beneficjenta. Działające w Polsce media nie powinny nam wciskać niczym nie uzasadnionego kompleksu ubogich krewnych.

Geopolityczne nieszczęście sprawiło, że sąsiadujemy z państwami, które dopuszczały się największych zbrodni w historii całej ludzkości. Liczonych w dziesiątkach milionów eksterminacji, trwających wieki grabieży, ideologicznych gwałtów na cywilizacji.

Polacy nie mogą z dumą powtarzać, że po ćwierćwieczu wolności nadal są „wzorem przemian” postkomunistycznych, czy „prymusem” w niemieckiej szkole „wartości europejskich”, bo to nie oni prokurowali sobie historyczne nieszczęścia, bo to nie oni niszczą europejską cywilizację w dniu dzisiejszym.

Zmowa XVIII wiecznych rozbiorów, układ Ribbentrop - Mołotow, odrażająca zdrada sojuszników z września 1939, czy z Jałty, powaliłyby na ziemię każdy, najlepiej nawet rządzony naród.

Samotnie stawiając czoła systemów totalitarnych oraz posiadając czwartą liczebnie aliancką armię II wojny światowej, zostaliśmy poświęceni przez Zachód, nie otrzymując nawet wojennych odszkodowań za zrujnowany kraj. Nie mamy za co być wdzięczni, możemy co najwyżej przyjmować wyrazy skruchy.

Współczesne Niemcy lecząc zbrodniczy nazizm nowoczesnymi trendami, narzucają sobie i innym kaganiec lewackiej poprawności tylko do czasu, gdy sytuacja nie zaczyna wymykać im się spod kontroli.

Nikt nie ma wątpliwości, że politycy niemieccy przebrani w „komisaryczne” garniturki, bronią w istocie nie jakkolwiek nawet definiowanych „europejskich wartości”, czy „demokracji”, której w Unii nigdy nie było, lecz imperialnych interesów Berlina.

Nie tak dawno przecież media bez zażenowania nazywały Kanclerz Merkel „Prezydentem Europy”, a dziś eurodeputowany z ramienia SPD, Przewodniczący PE Schulz twierdzi, że jako Niemiec ma prawo wtrącać się w polskie wewnętrzne sprawy i kierować pod naszym adresem groźby.

W tej sytuacji będziemy musieli przeprowadzić rewizje wszystkich dyskryminujących nas traktatów, wznowić dyskusję nad formułą integracji kontynentalnej, zasadami naszego członkowstwa w socjalistycznej Unii, statusem mniejszości narodowych, nowymi przypadkami germanizacji polskich dzieci.

Dzisiaj to my, Polacy, uosabiamy autentyczne wartości, jakie budowały cywilizację Europy i nie musimy importować ani lewicowego zepsucia, ani powielać samobójczych zapędów, ani też płacić za fałszywą przychylności, która historycznie przeważnie się nie sprawdzała w momentach próby.

Tylko polityka narodowa, której zewnętrzną formułą będzie Europa Wolnych Ojczyzn, pozwalająca na suwerenny byt integrowanych państw, może dobrze służyć zachowaniu budujących wspólnot naturalnych.

Nie wolno niszczyć tożsamości uosabianych przez wartości rodzinne, religijne i narodowe, gdyż żadne kordony, ni płoty nie ochronią chorej Europy przed barbarzyńcami, których wabi dziś trupi odór wielkiej kiedyś cywilizacji.