Przeskocz do treści

leszeksmagowiczLeszek Smagowicz

3 października w Krakowie - równocześnie z odbywającym się w czarnej tonacji protestem - odbyła się niezwykle czysta w swych intencjach i jasna w przekazie impreza. Państwo Elżbieta i Wacław Kujbidowie od lat 80-ych na co dzień mieszkający w Ottawie, zaprosili na projekcję filmu, który w całości jest ich prywatnym dziełem. Dziełem, kosztującym małżeństwo Kujbidów wiele czasu i wyrzeczeń. Podczas prawie czterech lat (2013-16), w czasie których Pan Wacław min. musiał zrezygnować z pracy, gromadzili materiały, książki, stare i nowe zdjęcia, odwiedzali miejsca i świadków wydarzeń sprzed 75 lat, poświęcając oprócz czasu wiele swoich prywatnych środków.

„Jedwabne - naoczni świadkowie, spisane świadectwa, pominięte fakty”. Długi, trwający sto dziesięć minut film dokumentalny, podzielony jest na kilkanaście części, tworzy jedną wielką spójną i najważniejsze – logiczną – całość.

W filmie pierwszym świadkiem jest Hieronima Wilczewska z domu Kowalewska, która w dniu mordu była w wieku „przed komunijnym”. Opowiada jak wyglądały tragiczne wydarzenia oczami dziecka mieszkającego w sąsiadującej z Jedwabnem wiosce Kucze Wielkie. Padają zdania: „Niemcami otoczona grupa Żydów; Polacy zmuszani pod karabinami do pomocy; benzyna i miotacze ognia z broni” Na drugi dzień widziała, że w zgliszczach spalonej stodoły nie wszyscy spłonęli, że ci którzy byli pod spodem raczej zostali jakby osmoleni, nadpaleni, przyczadzeni ale wciąż żywi… próbując pomóc ofiarom (podać wodę) jest zatrzymana przez dwóch „gestapowców” z których jeden w języku niemieckim a drugi tłumacząc po rosyjsku mówi: „żeby się napatrzyła co robią Żydami, bo jak skończą z Żydami to będą to z Polakami to robić…” Pyta, „jakie to byli Polacy skoro po rosyjsku do mnie mówił, a był w niemieckim mundurze”? Dramatyczną historię kończy stwierdzeniem, że niespaleni żywcem ludzie wciąż pilnowani kordonem, zginęli wycieńczeni śmiercią głodową. W między czasie pani Hieronima dodaje również, że zanim wyjechała pierwszy raz do USA w 1980 roku zrobiła zdjęcie kamieniowi, na którym napisane było: „MIEJSCE KAŹNI ŻYDOWSKIEJ. GESTAPO I ŻANDARMERIA HITLEROWSKA SPALIŁA ŻYWCEM 1600 OSÓB. 10 VII 1941”.

Z kolei w filmie przedstawione są dwie książki napisane w języku angielskim. Jedna napisana przez Harolda Zissmana, pt. „Wojownicy. Moje życie jako sowiecko-żydowskiego partyzanta” wydana przez Uniwersytet w Syracuse w USA w 2005 roku. Druga to pamiętnik Michała Maika pt. „Uwolnienie” wydaną przez Avigdor i Laia Ben-Dov w Izraelu w 2004 roku. Cytowane fragmenty, jasno dają do zrozumienia kto był autorem masakry w Jedwabnem, jak i w wielu innych miejscach w tej części polskich ziem, a okupowanych dotąd przez Sowietów.

Następnie przedstawiona jest historia z tuż przed wybuchu II Woj. Św. aż do lipca 1941. Pakt Ribbentrop–Mołotow, bitwa pod Wizną, agresja Sowietów, układ z 22 września w Brześciu na mocy którego Niemcy ustępują Sowietom zagarnięty z rozpędu teren i przesuwają się za linię demarkacyjną do swojego zaboru. Ziemie te przez prawie dwa lata stają się częścią Białoruskiej SRR pod okupacją Sowiecką. Ludność pochodzenia żydowskiego wita żołnierzy Armii Czerwonej entuzjastycznie! Na podstawie wspomnień z obu książek dowiadujemy się o rozpoczętej przez część ludności żydowskiej współpracy z władzami komunistycznymi; Żydzi stawali się funkcjonariuszami publicznymi a nawet wcielani do NKWD. Jako część aparatu komunistycznego, Żydzi biorą współudział w eksterminacji Polaków, patriotów, żołnierzy, księży, inteligencji. Tropią, aresztują i wysyłają w bydlęcych warunkach na Sybir swoich sąsiadów.

W czasie okupacji sowieckiej dochodzi do czterech wielkich deportacji Polaków na Sybir. Do ostatniego takiego aktu dochodzi 20 czerwca 1941 roku. A więc dwadzieścia dni (SIC!) przed spaleniem „słynnej” stodoły Śleszyńskiego, gromadzą kilkadziesiąt polskich rodzin na tym samym rynku w Jedwabnem by wysłać ich na śmierć na Sybir lub do Kazachstanu. W sumie wysłano około 1,5 miliona Polaków z czego na pewno 10 % a więc około 150 tysięcy naszych rodaków.

Pan Wacław Kujbida snuje swoją dalszą opowieść przeplatając ponownie wersy z obu książek, jak i puszczając fragmenty wywiadów z kolejnym żyjącym świadkiem Stefanem Boczkowskim. 22.06.1941 na tereny wkraczają ponownie wojska hitlerowskie w ramach planu Barbarossa. Cytowane są następne fragmenty potwierdzające gehennę Żydów cyklicznie mordowanych przez Łomżyński Oddział Specjalny SS „Płock – Ciechanów” w oryginalnej nazwie (raczej nie brzmiący po polsku) Einsatzkommando Ss „Zichenau – Schrottersburg”. Omówiona zostaje szczegółowo formacja do eksterminacji grup etnicznych nazywanych Einsatzgruppen. Ukazane są w liczbach jej „osiągnięcia” oraz dalsze plany. Do części B owych niesławnych jednostek, odpowiedzialnych za masowe mordy na obywatelach polskich żydowskiego pochodzenia, należy właśnie Pierwszy Oddział Specjalny SS „Płock – Ciechanów” dowodzony przez komisarza policji kryminalnej III Rzeszy Hauptsturmfuhrera SS Hermanna Schapera, któremu przypisuje się współsprawstwo i inspirację mordów na Żydach w Łomżyńskim. Od początku lipca do początku września, od miejscowości Grajewo przez Łomżę aż do Białegostoku zbrodniarz wojenny Hermann Schaper przeprowadza swoisty „rajd” w tym samym schemacie. Gromadzono ludność polską pochodzenia żydowskiego pod pozorem zbiórki na roboty. Pędzono ich do stodół i następnie palono… autor mówi, cytując nie przybliżonego w filmie świadka przesłuchiwanego w Niemczech po wojnie, że „to był niejako sposób, a przeprowadzona tak zbrodnia jest pieczątką Hermanna Schapera”. Krwawy szlak tego zbrodniarza to min. Wąsosz 5.07.41; Radziłów 7.07.41; Jedwabne 10.07.41; Wizna 28.07.41; Łomża 7.08.41; Tykocin 25-26.08.41; itd. Ludzi palono żywcem lub zasypywano żywcem w dołach czasem tylko rozstrzeliwując. „Po 419 latach istnienia (1522 – 1941) cmentarz żydowski w Tykocinach przestał być potrzebny, ponieważ od 26 sierpnia w Tykocinie i w okolicach nie było już społeczności żydowskiej”.

W dalszej części filmu autorzy cytują książkę Jerzego Smurzyńskiego wydaną w 1997 roku pt. „Czarne lata ziemi łomżyńskiej” gdzie wyliczone są zbrodnie niemieckie z okresu 1941 – 1945 na tym rejonie okupacji hitlerowskiej. Wyliczono, że łącznie „dokonano” 998 zbrodni w 486 miejscach. Ogółem zginęło 36790 mieszkańców; z czego 11683 to Polacy 24955 to Żydzi a 152 to Cyganie.

Jedną z najbardziej kontrowersyjnych rzeczy wokół mordu w Jedwabnem była liczba ofiar, które zginęły wówczas w tej stodole. Również w tym filmie poruszona jest ta drażliwa sprawa. Autorzy sugerują, że podawana często liczba 1600 mieszkańców okolicznych wsi jest niemożliwa z kilku powodów. Po pierwsze w czerwcu 1941 roku w Jedwabnem i okolicach mogło znajdować się maksymalnie 300-500 mieszkańców żydowskiego pochodzenia. Potem świadek Stefan Boczkowski mówi, że w 1940 roku władze białoruskie przeprowadziły spis ludności żydowskiej i rok przed masakrą w Jedwabne żyło około 500 Żydów. Następnie wymienia wiele powodów dla których według niego w dniu tragedii mogło być w Jedwabnem i okolicach około 150 – 200 ludzi wyznania mojżeszowego. Wcześniej pani Hieronima Wilczewska mówiła, że stodoła była dużo mniejsza niż dziś stojące tam kamienie, okalające miejsce kaźni.

Oficjalna zakłamana wersja historia tragedii umieszcza Polaków jako głównych inspiratorów oraz jedynych sprawców mordu w Jedwabnem. Tymczasem kolejne fragmenty filmu mówią zupełnie co innego. Według naocznych świadków Niemieccy żołnierze pod groźbą śmierci zmuszali Polaków do wskazywania miejsc gdzie są ukryci ich żydowscy sąsiedzi. Jak mówi pani Hieronima: „pod strachem z karabinu”, choć nie wyklucza, „że, może i był tam jaki ochotnik… gdyż jak mówi: temu nie będę przeczyć…”. Gdzie indziej opowiada ze szczegółami konkretne świadectwa osób z pistoletem przy skroni. W innym przypadku dodaje pan Stefan Boczkowski: „rozstrzeliwują cię na miejscu… od razu kula w łeb za wprowadzenie nas w błąd… to była zasada generalna.” Następnie Niemcy zmuszali Polaków do asystowaniu Żydom podczas marszu jak i do pilnowania ich na samym rynku. Wręczano im w tym celu kije do rąk.

Kłamstwo dramatu w Jedwabne jest podwójne. Nie tylko zmienia Polaków w grono zwyrodniałych bandytów, ale całkiem przemilcza ich chwalebne czyny. Sam pan Stefan Boczkowski w czasie wywiadu w 2013 roku wymienia z imienia i nazwiska szereg członków rodziny oraz innych osób z okolic, którzy uratowali życie ukrywając wielu Polaków żydowskiego pochodzenia. Co więcej wymienia kilku wciąż żyjących członków ocalonych rodzin. To niewiarygodne…

To niewiarygodne, bo niedokończone prace ekshumacyjne, jak podają źródła, dowiodły że liczba osób pomordowanych mogła się wahać pomiędzy 150 a 250. To niewiarygodne, bo źródła te informują, że w pogorzelisku odnaleziono ponad sto łusek z broni palnej, w tym 46 sztuk typu Mauser MG 34. Przecież nasi rodacy nie mogli posiadać nie tylko broni, ale benzyny czy nawet radia. Z czego Polacy mieli strzelać do swoich sąsiadów. Może z tych kijów?!

To równie niewiarygodne jak samo zatrzymanie prac ekshumacyjnych w 2001 roku, których dalsze rezultaty pozwoliłyby rozwiać polityczno – medialną chmurę kłamstw, przeinaczeń i przemilczeń wokół masakry w Jedwabne i w pozostałych okolicach gdzie w 1941 roku dokonywano masowych mordów na ludziach wyznania mojżeszowego. Państwo Kujbidowie powołują się na szereg publikacji w tym również z tygodnika „Wprost” z 26 grudnia 2012.

Czy to nie jest niewiarygodne, że 15 lutego br. Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu z IPN-u w Białymstoku odmówiła upublicznienia na poczet tego filmu „protokołu przekazania niektórych dowodów rzeczowych” oraz „samego protokołu z ekshumacji” z przerwanego śledztwa w Jedwabnem w 2001r.? Pytam więc czytających, czy dziwić mogą w taki razie inne postanowienia IPN-u z Białegostoku i z Warszawy w tej sprawie, jak i w wątkach jej towarzyszących np. dotyczących publikacji Jana Grossa?

Szokujące są dalsze losy kryminalisty Hermanna Schapera ukrywającego się po wojnie w Niemczech pod polskim (sic!) nazwiskiem. Równie „niezwykłe” są dziwne zmiany mające miejsce w ostatnich latach na miejscach straceń ludności żydowskiej na ziemi łomżyńskiej. Znikają stare napisy i tablice na których pojawiają się nowe, na których najczęściej nie ma sprawców lub daty wydarzeń, albo pojawiają się nowe niezgodne z prawdą informacje. Zdjęcia i nagrania na filmie państwa Kujbidów pokazują zmiany na pomnikach i tablicach pamiątkowych. Do istniejących tablic dodawane są kolejne, które jak celnie zauważa pani Hieronima Wilczewska, wyglądają na celową prowokację.

Świetna narracja plus czytelna informacja oraz dokumentacja zdjęciowa, mapy, i ilustracje powodują, że długi film ogląda się z zapartym tchem. Pokręcona historia losów wojennych tamtych miejsc wokół Jedwabnego, ziemi przechodzącej dwa razy z rąk hitlerowskich oprawców do rąk sowieckich bandytów; gdzie Polacy nie mieli od 5 września 39’ nic do powiedzenia; gdzie Polacy byli raczej przeznaczeni w 1941 roku do eksterminacji przez NKWD i jego lokalnych współpracowników (przecież mieli być w ostatnim tygodniu czerwca 41’ wywiezieni na Sybir) oraz dowody zebrane świadczą zupełnie o innym przebiegu tragedii niż głosi od 27 lat oficjalnie promowana wersja. Świadczy o tym dodatkowo całkowita zbieżność głoszonych tez przez polskich naocznych świadków z zapisanymi kartami w obu wymienionych książkach żydowskich obywateli, innych świadków tamtych czasów.

Zamiast być dumni z postawy Polaków – opisywanych w filmie przez naocznych świadków, lub np. tak ilustrowanych w książce Chrisa Bishop’a pt.”Zagraniczne formacje SS. Zagraniczni ochotnicy w Waffen-SS 1940-1945”, który w swojej pracy pisze tak: „strona polska wycierpiała okrutnie. Co szósty Polak zginął, głównie w rezultacie brutalnych represji ze strony niemieckich sił bezpieczeństwa. Polacy mogą być dumni, że nie kolaborowali z Niemcami - prawdopodobnie jako jeden, jedyny kraj który tego nie robił.” – musimy wciąż zaprzeczać kłamstwom.

Pochodzące z Krakowa małżeństwo Kujbidów zawitało tym razem do grodu Kraka ze swoją produkcją na zaproszenie Stowarzyszenie im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Krakowie, a całe spotkanie przy ul. Józefa Piłsudskiego w krakowskim Sokole poprowadził p. dr Mirosław Boruta. Państwo Kujbidowie prowadzą od kilku lat swoją dwujęzyczną stronę internetową oraz posiadają prywatną telewizję również w necie jak i kanale Youtube.com. Wszystkie ich pomysły sygnowane są znakiem Telewizja Niezależna Polonia, z charakterystyczną głową białego orła w koronie, znajdującą się na tle czerwonego kanadyjskiego klonowego liścia.

Pracowali ponad 3 lata, gromadząc materiały, odwiedzając miejsca kaźni, żyjących świadków i ludzi oraz instytucje posiadające inne świadectwa. Ten niezwykły wysiłek włożony w tę kilkuletnią pracę poświęcony był odkłamywaniu zabrudzonych kart naszej historii. Za czas i za trud na chwałę Rzeczpospolitej i za zwrócony honor, czystość sumień i właściwą tożsamość dla potomków niesprawiedliwe oskarżonych w Jedwabnem serdecznie w ich imieniu dziękuję.

leszeksmagowiczLeszek Smagowicz

Nie da się zacząć inaczej informacji z Euro jak o jednej wielkiej solidarności. Solidarności angielskich piłkarzy z brytyjskim społeczeństwem. Wszyscy razem w ciągu nie co ponad 48 godzin zgodnie wyszli z Europy. Choć przyglądając się mapie trzeba się dobrze zastanowić czy oni kiedykolwiek byli w niej naprawdę… Jak jednak Brexit Brytyjczyków z UE od dawna wisiał w powietrzu, tak Exit Anglików z Euro jest piłkarsko apokaliptyczną sensacją. Teraz by jeszcze bardziej dobić Angoli i bez względu na to, co wydarzy się dalej, proklamuję Islandię Mistrzem Wysp Europejskich, bowiem jednocześnie spakowali się wszyscy Irlandczycy na wypas owiec. O Islandii pisałem ostatnim razem, dlatego by jeszcze dobić dumny Albion, ogłaszam niniejszym Księstwo Walii Mistrzem Wielkiej Brytanii.

snowdonwaliaJest co raz ciekawiej. Oprócz naszych biało-czerwonych orłów z 4-go koszyka w najlepszej ósemce jest jedna reprezentacja z 5-go Walia (fot. Snowdon, w hrabstwie Gwynedd, najwyższa góra Walii) i z 6-go Islandia. Oprócz Wyspiarzy do domu spakowali się również na typowy sezon wypasu owiec górale i juhasi z Chorwacji, Szwajcarii, Słowacji i Węgier, dołączając tym samym do kolegów z Czech, baców z ukraińskich wyżyn, oraz prawie wszystkich Turków i Albańczyków. Z innych nietypowych informacji UEFA ogłosiła, że po kwadransie meczu pomiędzy Hiszpanią a Italią na płycie Stade de France leżało najwięcej żelu w historii futbolu. Przechodząca nad Saint-Denis ulewa pozmywała wszystkie doskonałe kreacje. Specjalna komórka UEFA stwierdziła, że obie drużyny okupują dwa pierwsze miejsca pod względem zużycia żelu na jednego zawodnika, oraz dodała że biorąc pod uwagę nieobecność w naszej drużynie kontuzjowanego Szczęsnego oraz specyficznej fryzury Pazdana nasze orły są na zaszczytnym trzecim miejscu.

lizbonazestawWracając do Biało–Czerwonych…, nie da się objaśnić naszego przypadkowego spotkania z Portugalią (fot. Widoki Lizbony) w ćwierćfinale wprost za pomocą Bożej Opatrzności. Niestety żadna rocznica, ani żadne święto nie przypada w tym czasie. Przedostatnią bramkę w zremisowanym 2:2 meczu z Portugalią strzelił Lewandowski, ale Mariusz. W dwóch ostatnich naszych wygranych z Portugalią bramki dla nas strzelał klan Smolarków, ale trzeciego nie ma… Nic nie pasuje mi do najbliższego meczu, poza nieobecnością naszego kata Paulety. Aż w końcu znalazłem. 30 czerwiec do Dzień Motyla Kapustnika. Co prawda zaraz dowiedziałem się, że to szkodnik, ale połączyłem to z obchodzonym w tym samym czasie Dniu Rozwalania Zabawek. Nie pozostaje nic innego by liczyć, że zwolniony z aresztu Bartek porozwala Krystynie i koleżankom wszystkie zabawki… Po takim spotkaniu mogą go znów aresztować.

SNa drugi dzień Walijskie Smoki spotykają się z jednak z Czerwonymi Diabłami, co ciekawe nie pierwszy raz w czasie tego Euro. Otóż obie te drużyny spotkały się razem w grupie eliminacyjnej, gdzie po bezbramkowym remisie w Brukseli (fot. p. Mirosław Boruta), Belgia uległa Walii w Cardiff po bramce… nie zgadniecie kogo. Oczywiście Gareth’a Bale. Na dzień dzisiejszy wydaje się, że Walijczycy właśnie mają jednego swojego prawdziwie groźnego Smoka. Z Czerwonych Diabłów tylko to drugie jest prawdą, jest ich liczba mnoga. Czemu jednak nie są czerwone pewnie sami się domyślacie. Jest wiele powodów dlaczego kibicuję Walijczykom. Mają dobrych piosenkarzy: Shakin Stevens, Tom Jones i Bonnie Tyler. Historyka piszącego z zachwytem o Polsce Normana Davies’a czy w końcu klub Swansea City AFC w którym pierwszoplanową rolę pełni as atutowy naszej reprezentacji Fabiański. Dlatego mam nadzieję, że w najbliższy piątek Smok zrobi Diabłom „Milczenie owiec”. W końcu Anthony Hopkins to też Walijczyk. Choć obstawianie wyniku tego spotkania to… jeden wielki Hazard.

widokiberlinaHiszpanie olali wraz z oberwaniem chmury obronę podwójnej korony i bez specjalnego wysiłku zdecydowali pojechać tym razem wcześniej na wakacje. Czy oni tez mają owce? Przy okazji zdecydowali, by inkwizycji na niewiernych przybyszach z okolic Berlina (fot. Widoki Berlina) – Shkodran Mustafi, Glao Tah, Jérôme Agyenim Boateng, Emre Can, Sami Khedira, Mesut Özil – dokonał Rzym. A myśleliśmy, że wszyscy Turcy już wyjechali… Błękitne Legiony Rzymskie czeka jednak nie lada przeprawa, gdyż Germanie mają oprócz Schweinsteiger’a w swoich szeregach również oryginalnych Tygrysów. Niemcy zajęli bowiem Słowację jak zawsze bez wystrzału, a jedną asystę i trzecią bramkę w meczu bez historii zdobył świetny Draxler. W sobotę Italię z Niemcami czeka więc drugi finał. W półfinale (być może) także zmierzą się w kolejnym finałowym meczu. Tym razem być może z Francją. Dopiero w finale z nami rzymskie media napiszą, że w końcu grają jakiś mecz półfinałowy.

paryzbibliotekapolskaAle Francuzi najpierw zmierzą się z 38-ą w Europie Islandią. Po tym jak Wikingowie ucięli głowę Royowi Hodgson’owi wróżyć z fusów nie będę. A, że Apokalipsa tuż tuż niczego nie wykluczam, zwłaszcza, że obie drużyny mają na fazę pucharową identyczną taktykę. Żeby nie było łatwiej, w drugiej minucie podpuszczają przeciwników prokurując rzut karny, by następnie w niedługim odstępie czasu wyrównać i strzelić zwycięską bramkę. Pytanie zasadnicze, kto pierwszy spróbuje tego dokonać w ćwierćfinale? (Fot. Biblioteka Polska w Paryżu to najstarsza instytucja polska poza granicami kraju. Od 1853 Biblioteka ma własny budynek na Wyspie św. Ludwika przy Quai d'Orléans. Od 1903 przy Bibliotece funkcjonuje Muzeum Adama Mickiewicza w Paryżu. Po 1926 zreorganizował ją Franciszek Jan Pułaski i był jej długoletnim (1926-1956) dyrektorem. W 1989 księgozbiór wynosił ok. 220 000 woluminów, posiada ok. 5 000 map polskich i 7 000 rycin od XVI do XX wieku, również zbiór Towarzystwa Historyczno-Literackiego, za: Wikipedią).

godlopolskiNa koniec jeszcze raz spójrzmy do naszego ćwierćfinału z Portugalią. Nie wymyślę ciekawej taktyki, bo mógłbym się poMylik. Lewy noga Mylika… nie lepiej Lewy graj do Błaszczyka… Jak pisałem u góry… może to będzie dzień Motyla Kapustki, może Mylika Kapustki, a może Glika Grosika, a może jak zawsze Kuby. W każdym razie w Marsylii, po horrorze z Ukrainą już wygraliśmy, a Goździki nie mają jeszcze doświadczenia z tym kartofliskiem. Jako jedyni również awansowaliśmy po remisie… W każdym razie dużo lepiej dla Biedronek będzie w Polsce, jak nasza Krycha będzie lepsza od Goździkowej Krystyny, czyżby etopiryna zaczęła działać… (il. Herb Rzeczypospolitej Polskiej ustanowiony w 1956 r. przez Rząd na Uchodźstwie, za: Wikipedią). Poza tym znamy naszego bohatera nr 1. A póki Kuba dobrze Bogu, póty Bóg dobrze Kubie. Was teraz też do pacierza zachęcam… Amen.

leszeksmagowiczLeszek Smagowicz

No i stało się. Apokalipsa zaczęła się od… niespodziewanego miejsca. Od piłki nożnej.

Przy „zakładanym” wyjściu przez nas z drugiego miejsca Gospodarze przygotowali nam kolonizatorów z wielkiej starej armady. Mieliśmy mieć za przeciwników Anglię, Hiszpanię i Portugalię. Byliśmy bez szans. Wszystkie nasze porty i stocznie mamy od lat nieczynne. Statków nie dokujemy i nie wodujemy od lat. Jedyną Marynarką jaką kojarzę u nas jest dwurzędówka Wałęsy. Ta z kompletu od sandałów (Portugalii w ostatniej chwili drzwi kuchenne do play-off otworzył Kapryldo – majtek z Madrytu).

alpywszwajcariiA tymczasem Niebiosa wysłuchały naszych modlitw i zafundowały nam górską drogę dla naszych skrzydlatych szwoleżerów spod Somosierry na początek poprzez szwajcarskie Alpy (fot. Wikipedia). Po nich tylko chorwackie – mniejsze od Tatr – Dynary, lub wspomniani rodacy Kolumba europejscy Brasileiros. Ćwierćfinał Fatimy z Jasną Górą mógłby uchylić rąbka III tajemnicy. A w prawie stulecie objawień, jest to jest jedyny sensowny powód za jakim przemawiałby sens rozgrywania meczu z płaczliwymi Goździkami (Pepe, Ronaldo) znad Tagu.

polakwegierPrzed finałem nie będzie II odsieczy wiedeńskiej. Zarówno habsburskie Austriaki jak i Turki zabrały się wraz z własnymi walizkami bronić granic przed napływającym od południa Islamem. Za to będziemy mieli (oby) bratobójczy pojedynek naszej biało-czerwonej husarii z naszymi braćmi z Siedmiogrodu i Budapesztu. Chyba że ci wcześniej potkną się – czego im z całego serca nie życzymy – na apokaliptycznych czerwonych diabłach z Eurosodomy lub na walijskim smoku.

A tymczasem w drugiej połówce Armagedon w najlepszym wydaniu.

paryzluktriumfalnyZlaicyzowana Francja walczy na śmierć i życie z chrześcijańską Irlandią, która właśnie zmogła sam niezwyciężony wcześniej Watykan. Nawet jeżeli uda się im ściąć na szafocie piłkarską głowę Świętym Patrykom, to kolejne głowy na pewno noszą niejedną – czy to piłkarską, czy to królewską - koronę. Ale co jak co, oni mają w tej kategorii spore doświadczenie… i pamiętajmy, że w składzie mają tylko jednego Koscielnego (fot. Łuk Triumfalny w Paryżu, za: Wikipedią).

Koledzy papa mobile z Imperium Rzymskiego zagrają zupełnym przypadkiem z obrończynią podwójnego tytułu ortodoksyjną – wieki temu – hiszpańską koroną. Piszę przypadkiem, bo powodem była „nowo” odkryta odmiana grypy „hiszpanki”, przenoszona drogą powietrzną zwaną syndromem Perišicia. Italia i España rozegrają przy okazji rewanż za poprzedni finał już w 1/16. Z tego wyniknąć może tylko kolejna schizma w katolickim kościele.

murberlinskiMistrzowie świata jak przed II-ą WŚ tak i przed III-ą najpierw muszą zająć Słowację. Czego im nie życzę, ale my jak zawsze nic nie mamy w tym temacie do powiedzenia. Dalsze analogie poprowadzą Germanów do kolejnej bitwy o Anglię. Wieści niosą, że "Jogi" Löw przygotowuje naboje dla swojego Luftwaffe skręcając kulki gdzie tylko może, ale od niedawna gdzie kamera nie sięga (fot. Mur Berliński, za: Wikipedią). Co na to apokaliptyczny anioł, strącony w marcu od pełnej władzy w landach – Angela?

widokilondynuLöw’a chcą pokonać Lwy Albionu (fot. Widoki Londynu, za: Wikipedią), którzy wcześniej spotkają się z mistrzem Skandynawii Islandią. Islandia która ma mniej ludności niż dziś jest w Bydgoszczy zostawiła daleko w tyle wylatującą za burtę Szwecję, nieobecną Danię, Norwegię i Finlandię, przy okazji stając się listkiem figowym dla piłkarsko obnażonego holenderskiego tulipana . Holandia nie wyszła wcześniej z grupy z Czechami i Turkami, którzy jak wiadomo wracają na tarczy. Czy to nie ironia losu, że Holandia w wielu miejscach na świecie nazywana jest krajem tulipanów. Czy u nas nie brzmi to wręcz dosłownie…

Wracając na chwilę do Islandii. Z niej należy brać przykład. Przecież to ta wyspa pogoniła banksterów ze swojego kraju oraz olała akces do Euro kołchozu. Islandia pod względem ludności, to też jakby 3 x Kalisz choć patrząc na zdjęcie wydaje się, że to niemożliwe. Za Gibraltar, za zdradę Churchila, jestem za tym by Islandia została europejskim mistrzem wyspiarzy i dlatego jestem za szybkim Bexit’em Anglii z dalszego udziału w… Euro. Dodatkowo ostatnio za zdeptaną naszą banderę!

20140307dlaukrainy2Jak już jestem przy Banderze, to jak pisałem kilka dni temu, gdyby Banderowcy w meczu z nami mieli lepiej nastawione celowniki to wstyd dla Putina byłby jeszcze większy (W obronie Ukrainy przed rosyjską agresją, Kraków 7 marca 2014, fot. p. Jakub Pałka). A tak to Putin w wewnętrznej rozgrywce jest na 1 miejscu, 2. Ukraina, a na 3. Białoruś , która w Mińsku i Kijowie przegrała oba mecze w eliminacjach. Teraz już jednak wszyscy razem mogą zakładać zamiast dresów mundury i za miast korków naboje do kabury… bo…

wzwrzr…analizując zaistniałą sytuację dochodzę do niepokojących wniosków. Pułkownik Putin i Banderowcy już we własnych okopach. Łupaszenka i państwa Bałtyckie też nosa nie wychyliły (il. p. Mirosław Boruta). Mosad (Izrael) nie dostał się nawet do baraży, a pokrywa się to wszystko zbiegiem okoliczności z obecnością wojsk USA na naszym terytorium. Zaniepokojony tym wszystkim proszę wszystkich – na poważnie – o modlitwę. A nie na poważnie o trzymanie kciuków, by nasze Orły powalczyły o końcowe zwycięstwo w turnieju w którym Niebiosa nam sprzyjają. Przy takim sukcesie nikt nie ośmieli się tu nam podłożyć, ani podrzucić żadnej apokaliptycznej bombki…

leszeksmagowiczLeszek Smagowicz

Kraków-Warszawa-Kraków 17-18 maja 2015 r.

Za oknem ociężałe chmury z wielkim wysiłkiem unoszą rąbek swoich zasłon, by wpuścić pierwsze chwile nowego dnia. Kotary w różnych odcieniach szarości powoli odsłaniają zieleniejący polski maj. Z szuwarów grupa kilkunastu ptaków podniosła ku niebu następną firankę, aby dostatecznie rozjaśnić spóźnionemu dziś słońcu, że już dawno przyszła odpowiednia pora na zakończenie drzemki. Choć falbany wiosennego deszczu dodatkowo przyciemniają obraz całości, to nieuchronnie nadchodzi nowy dzień.

Zaspane oko błękitu wciąż walczy z niedzielną pierzyną, ale dla nas kurtyna poszła w górę. Szaleńcze tempo podróży, pozwala jedynie bujnej jak wiosenna przyroda wyobraźni, dopisać historię, do każdego kadru wypatrzonego przez szybę autokaru. Za opłotkami Krakowa, z obu stron pojazdu mijamy trawy, krzewy, zarośla a dalej pola, zaorane i czarne jak sól tej ziemi – nasz węgiel. Dalej te, co wcześniej obsiane już dawno zakiełkowały, załzawionymi liśćmi pełnymi rosy tęsknią za słońcem.

Wpadamy w kolejny obraz. Tym razem sady, które już cudownie kwitną niepokojem o los swych owoców. Za nimi niespokojnie kołyszą się płuca. To wciąż polskie lasy. Wciąż polskie i wciąż nie sprzedane. Nieopodatkowany wiatr, który smętnie kręci odnawialną energią w dwóch turbinach wiatrowych, gwiżdże równocześnie w koronach leszczyn, olch i sosen. Kłaniają mu się w pas malutkimi listkami potężne, ponad pięciometrowe, niszczycielskie zdradziecko brzozy, dla niepoznaki obsypane pokojowo białą korą.

Czy w tej sytuacji zgarbione życiem wierzby mają nie płakać? Zwłaszcza, że z ich czupryn jednocześnie wystrzeliło w niebo kilkaset ptaków naraz burząc im misternie układaną fryzurę. Tu niewielki ptak porwał w górę gałązkę i zmierza z nią zapewne do swego polskiego gniazda. Zadanie dobrze wykonane, ale średnio oceniane przez dominującą wokół niego poprawność. Tam trzy kawki – dokładnie tyle, co wypiłem – grają w powietrznego berka, a zaraz obok nich wystraszona klaksonem para synogarlic, wzleciała ku słońcu zwyciężającemu w końcu majową słotę. Para. Zawsze para. Zawsze samiczka i samiec.

Mijamy kolejne kwitnące miejscowości. Ciekawe zjawisko widać przez krzywe zwierciadło naszego autokaru, a przez tę soczewkę można zauważyć jak pięknieje miejscowość na naszej kielecczyźnie, ale młodzież z niej pięknieje jeszcze bardziej na obczyźnie. Widocznie tam tak mają. Za Kielcami dumnie kroczącego bociana to w ząb nie obchodzi, on tu z dziada – pradziada i żadne reformy go do zmiany nie zmuszą. Na przejściu dla nie pieszych mądre sarny czekają na swą kolej, a my mijając kolejne hektary polskich płuc „płyniemy” jedną z głównych komunikacyjnych aort do nadal bijącego serca naszej przeuroczej krainy. Do Warszawy.

Dziś w wielkiej stolicy wielka uroczystość. Jeden z jej bohaterów ma swój dzień. W maju przecież, jak co roku, jest jego rocznica urodzin i śmierci. W tym roku nie ma żadnej okrągłej, ale i tak jest, co świętować. Jest uroczysty marsz, jest koncert, jest i niejedna Msza Święta w jego intencji. Będzie cudownie. Na początek trafiamy jednak do Muzeum Powstania Warszawskiego. Nie byliśmy tam wcześniej, ale i tak po dzisiejszej wizycie nie zrecenzujemy wam tego wydarzenia. To jest nie możliwe. Mieliśmy zapasu trzy godzinki, a tu kilka pięterek, kilkadziesiąt pomieszczeń, setki skrytek i zakamarków z eksponatami, dokumentami, nagraniami i tysiące, tysiące widzów. Dlatego poruszanie się śród mnóstwa audiowizualnych archiwów i aktualnych treści widzianych okiem jeszcze czasem żyjących bohaterów 63 dni sierpnia i września 44’, było dziś mocno ograniczone.

wczasieciszy1Ale pośród tysięcy ludzi i rekwizytów znaleźliśmy również dzisiejszego bohatera. Na jednej z fotografii znaleźliśmy naszego rotmistrza. Witold Pilecki jest na nim dumny jak zawsze, ale nieobecny duchem jak na większości zdjęć z okresu haniebnego procesu. To taki, swego rodzaju Stańczyk - pędzla mistrza Matejki - połowy XX wieku, lecz o wiele bardziej dramatyczny… Czyżby przeczuwał dalsze losy naszej ojczyzny?

Wychodząc z Muzeum PW na warszawskie ulice trafiamy dosłownie i w przenośni na Nowy Świat. Warszawka żyje i ma się dobrze. To i dobrze. Oni z nami nie pójdą, ale jeszcze jest przecież wielu innych. Ja z dwoma córkami tylko nieznacznie zasilę nasze wielotysięczne pospolite ruszenie, które zawezwał pośmiertnie sam kapitan kawalerii (rotmistrz) Pilecki. Bohema w końcu też musi przysłużyć się dzisiejszej ojczyźnie i słusznie podzielić się z gastronomią stolicy, zarobionymi w pocie czoła niechcianymi w ich kręgach złotówkami.

wczasieciszy2Na Krakowskim Przedmieściu córki pytają mnie: - „co mam do Prezydenta”? Dziś nie czas na politykę kochane – mówię. Może, kiedy indziej… Pod kolumną Zygmunta duża pikieta w sprawach ukraińskich. Obok mniejsza protestuje przeciwko pierwszej, że teraz nie czas by stawać się wieprzowiną armatnią, a raczej należy nią handlować. To chyba dobry znak – myślimy. Tu dużo osób, to tam zapewne tylko więcej.

Jesteśmy w Archikatedrze Św. Jana. Wewnątrz jedna ze ścian bazyliki pośmiertnie połączyła dwóch, prawdziwie zasłużonych dla drugiej polskiej państwowości, Polaków. Wojciech Korfantego i Józefa Piłsudskiego. Za życia wyjątkowo nie przepadali zbytnio za sobą. Dziś, ich płaskorzeźby nie mają nic przeciwko wspólnemu sąsiedztwu. Mszę celebruje zasłużony wyklętej sprawie ks. Józef Maj. Wyjątkowo pominę nieprzygotowane kazanie. Jedno ważne zdanie, które pada na końcu na temat postulowanej beatyfikacji rotmistrza Witolda Pileckiego i tak przyjmujemy z ogromną radością.

wczasieciszy3Po zakończonej Mszy Św. rusza pochód, który ulicami stolicy ma nas zaprowadzić pod pewną warszawską kamienicę. To z niej we wrześniu 40’ roku dowódca roty (rotmistrz) wyszedł, by za zgodą dowództwa Tajnej Armii Polskiej dołączyć do łapanki zorganizowanej przez niemieckiego okupanta i trafić do obozu w Auschwitz. Wcześniejsze i późniejsze niesamowite historie życia naszego bohatera, próbuje nam przedstawić podczas przemarszu głos, ze źle zorganizowanego nagłośnienia.

Czoło marszu prowadzi 91 Warszawska Drużyna Harcerzy „Burza” imieniem właśnie Rotmistrza Pileckiego. Dalsza opowieść niestety upłynie pod „patronatem” liczby dwa. Niestety, za drużyną harcerską sznur „warszawiaków” liczy prawie dwa tysiące obywateli. Niestety jak na prawie dwu milionową metropolię to skrajnie niewiele by godnie uczcić pamięć o Ochotniku do Auschwitz. To ledwie promil. Nawet nie dwa. W drugiej godzinie docieramy na miejsce, czyli na ulicę Wojska Polskiego 40 na warszawskim Żoliborzu gdzie schwytano „Tomasza Serafińskiego”. Po uroczystym spacerze mało znaczącymi warszawskimi ulicami, na których mijamy niewielu gapiów, kilkanaście krótszych lub dłuższych przemówień to o kilka za dużo. Przy skromniutkiej tablicy, która cały czas od dwudziestu sześciu lat „wolnej Polski” zastępuje niezmiennie nieistniejący pomnik wielkiego rodaka, jedynie drugi mówca potrafi wstrząsnąć naszą, jak do tej pory, wolno płynącą krwią w zmęczonych ciałach.

wczasieciszy4Tadeusz Płużański, bo o nim mowa, przytacza dwie sceny już spoza życia polskiego „bohatera najwyższej próby”. Pierwsza dotyczy świadectwa księdza Józefa Stępnia, który widział jak wynoszą ciało „najdzielniejszego z dzielnych” z celi, by wykonać wyrok. Z jego opisu wynika, że wywlekane ciało rotmistrza nie dawało oznak życia. „Ubecy prowadzili go pod ręce, a on powłóczył nogami”. Zastrzelono, już martwego, okrutnie torturowanego, zakatowanego na śmierć, najodważniejszego - dla włoskich i brytyjskich historyków - człowieka II wojny światowej.

Druga opowieść Płużańskiego dotyczy wydobycia zwłok rotmistrza Pileckiego z miejsca jego „pochówku”. Jego i ponad stu innych (w sumie ponad trzystu) wrzucono do bezimiennych jam w Kwaterze Ł na tzw. „Łączce”. Urządzono tam kompostownię a później śmietnik. Wśród nich min. gen. Augusta Emila Fieldorfa „Nila” i pułkownika Łukasza „Pługa” Cieplińskiego. To właśnie nieżyjąca już Pani Maria, córka Fieldorfa przyszła w „noc stanu wojennego” do jego twórcy Wojciecha Jaruzelskiego z prośbą o wydobycie, haniebnie zrzuconych do dołów śmierci, zwłok swojego ojca, by jeszcze za swojego życia godnie pochować jego szczątki. Niestety nie dano jest szansy zostać Antygoną. A współtwórca czystek antyżydowskich w PRL-owskim wojsku, podwykonawca wyroku śmierci na Praską Wiosnę w 1968r, morderca stoczniowców na polskim wybrzeżu w grudniu 70’, grabarz polskiego Sierpnia 80’ i prawdziwej polskiej międzyludzkiej Solidarności, nie tylko nie zezwolił na ekshumację i pogrzeb „bohatera trzech wojen” generała Nila, ale dodatkowo wpadł na przeraźliwie demoniczny pomysł, by od tego momentu, czyli od 1982 roku nad zwłokami polskich bohaterów chowano ich oprawców! Skutkiem tego, dziś nad wciąż nieodnalezionymi zwłokami rotmistrza leży pochowany z honorami sędzia, który wydał na niego wyrok śmierci Roman Kryże.

Dziś, w wolnej Polsce, oprawcy są dalej chowani z honorami, świtą i wojskową asystą, a dzieci ich ofiar zgodę na wydobycie zwłok swoich ojców i dziadków mają uniemożliwioną, gdyż jest ona uzależniona od zgody rodzin komunistycznych zbrodniarzy oraz wciąż niezawisłych sądów. Ponieważ zgoda buduje, więc zgodnie z zaleceniami generała Jaruzelskiego zbudowano w PRL-u warownię i pochowano w niej czerwonych cerberów, którzy przy asyście dzisiejszej wolnościowej władzy wspólnymi – zgodnymi – wysiłkami pilnują, by nie „podniósł łba demon polskiego patriotyzmu”. W tym ten najgroźniejszy z groźnych, z wyszytym i wytatuowanym numerem obozowym KL Auschwitz 4859. To jeden z momentów, tego dnia, gdy chciałbym odpowiedzieć moim córkom „co mam do Prezydenta…”

wczasieciszy5Zmęczeni odpoczywamy w żoliborskiej zieleni. W parafii Świętego Stanisława Kostki dzwony zapraszają na kolejną mszę w intencji rotmistrza. Po niej, w usytuowanych obok ogrodach Lech Makowiecki swoją balladą poświęconą rotmistrzowi otwiera koncert zorganizowany przez Fundację „Sztafeta”, podczas którego młodzież Juliana Czaporowskiego z „Garwolińskiego Teatru Muzycznego od Czapy” wykonuje utwory napisane min. przez samego rotmistrza Pileckiego, a także Józefa „Ziutka” Szczepańskiego, Zbigniewa Herberta i chyba Jacka Kaczmarskiego. Oprócz niezwykle liczebnej rodziny Pospieszalskich, grają Budkiewicz z DePress i Jan Trebunia Tutka. Nad młodą wiarą i jej duchem czuwają: kompozytorka – dziś również śpiewająca – Lidia Pospieszalska i Ania Żochowska. Całości dopilnowuje Radosław Pazura. Muzyczną część koncertu uzupełnia przybliżając nam mniej znane chwile z życia rotmistrza a sam świetną interpretacją wierszy Marii Doroty Pieńkowskiej uświetnia całe wydarzenie.

Koncert dobiega końca a wraz z nim nasz dzień. W polnych klonach żoliborskiego Skweru Niegolewskiego hula wiatr, który na finał koncertu przygnał mnóstwo ciemnych chmur, a wraz z nimi niemiłą deszczowo-śnieżną niespodziankę. Wolne, wielopokoleniowe warszawskie ptaki wraz ze swymi pisklętami bisują „Pałacykiem”. Wśród nich szczęśliwy i wzruszony syn rotmistrza Pileckiego, Pan Andrzej Pilecki.

Ogromna ilość wrażeń wydaje się być ponad siły moich córek. Ale odwiedzamy jeszcze, pełni zadumy, grób błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki. One jeszcze wciąż mało wiedzą, wciąż nie rozumieją wielu rzeczy. Czemu, gdy wokół tak pięknie oprowadzam ich po jakichś grobach, przypominam miejsca kaźni, opowiadam jakieś straszne historie? Czemu im, wciąż jeszcze małym ptaszynom, zatruwam spokojne życie w spoko Polsce? Nie potrafię im jeszcze rozsądnie wytłumaczyć, czemu dwóch polskich wielkich herosów odwagi, miłości do bliźniego i prawdy, których połączyła warszawska ziemia, zamordowali w skrytobójczy sposób ludzie pełni strachu? Nie potrafię im sensownie opowiedzieć, czemu ich wcześniej bestialsko torturowano i - w jak dotąd niewyjaśnionych okolicznościach - zabito? Że, jedno z masakrowanych ciał wrzucono po wielu dniach do Wisły, a drugie nie odnajdzie się dopóty, dopóki fajna Polska nie ustąpi przodownictwa czarno-grodzianom. Jak mam im wyjaśnić, że mający krew na rękach kaci w togach, prokuratorzy i sędziowie zarówno w PRL-u jak i w „wolnej Polsce” mieli się świetnie przez całe swoje życie, Czy ktoś z Was może pomóc mi uzasadnić, dlaczego domniemani mordercy patrona hutniczej Solidarności – bandziory z bezpieki – czas spędzony w areszcie, mają doliczony do wysokich emerytur?

Dziewczyny padają. Późna pora, a nasz autokar rusza w jupiterach fajnej Warszawy w daleką drogę do Zakopanego, do co raz bardziej warszawskich Krupówek. Oczami wyobraźni widzę wszystkie ptaki z dzisiejszego dnia. Zostawiamy za sobą warszawskie dudki, papugi, sowy, sekretarze i dzięcioły to tylko duża część obywatelskiej stolicy. Niczym nie różnią się przecież od krakowskich sów, pawi, uzależnionych łabędzi i dokarmianych gołębi. Są piękne, nie raz nawet bardzo. Co po niektóry z nich ma mniej lub bardziej piękną klatkę, ale większości wystarcza dach nad głową, ukraszony czasem występem w ekranowym cyrku.

Ale w dniu dzisiejszym spotkaliśmy również inne ptaki. Te, na co dzień pochowane przed światem, słowiki i poranne, jak u Słowackiego, konfederackie skowronki. To one, a nie piękne pióra z papuzich czy z pawich ogonów nadają od wieków naszym duszom treści. To ich trele i śpiew, opiewające czyny naszych wolnych od tysiąca lat orłów przekazują Chrystusowe idee prawdy i wolności polskiego ducha, którymi kierował się przez całe swoje życie wolny ptak nr 4859.

leszeksmagowiczLeszek Smagowicz

Co powie twa stopa nie ozuta w skarpetę
jak się poskarżyć może reszcie twego ciała
gdy do wyjściowych butów miniesz ją niestety -
lub gdy na spacer pomnisz jednego sandała...

Jak się poczuje wobec lewej dłoni ręka
twa prawa gdy zapomnisz dla niej rękawicy,
czy musi marznąć i czy dopuścisz by w jękach
głośnych z chłodu i z zazdrości lżyła lewicy...

smolensk2010pA jak radę da sobie jedno z twoich oczu
gdy latami żyjesz bez młodzieńczego wzroku,
a tu złym trafem jedno ze szkieł się wytoczy -
czy długo ślepotą zechcesz karać swe oko...

A co się zdarzy rankiem z organizmem twoim
kiedy miast okulara masz zaćmę na twarzy
w rękawicę pomniałeś swą dłoń uzbroić
i w sandała stopę? Co się wtedy okaże?!

Albo jeszcze lepiej! Kiedy owego ranka
stracisz stopę i nogę - co ci pozostanie
gdy wyłupią ci oko i odrąbią rękę?!
Na co ci twój okular?!!! Na co ci ubranie?!!!

jestesmysmolenskimpomnikiemDlaczego więc kaleczysz swe zbolałe ciało,
czemu plujesz na siebie i jadzisz w nim strachem
kiedy pół korpusu i członków rozerwała
smoleńska ziemia w tobie za jednym zamachem!

Piąty rok zaszczepiają w skaleczonym ciele
dziesiątki kłamstw, wrzutek i obce ci implanty
rządy konowałów z tefałenów palanty -
bliźniakoznawcy niczym sam doktor Mengele...

krzyzsmolenskiŚlepnij dalej. Skalpel resortowych chirurgów
drugie płuco i nerkę amputuje czule
znów kopiąc na metr w głąb twoją drugą półkulę
przemysłem pogardy - paszczami demiurgów...

Tym w strój hipokratesa strojnych hipokrytów
to srebrnikami sypiesz w laskowe koryta,
to dajesz z brzozy kołek w ich łajdackie ręce
które wciąż przebijają twe bijące serca.

Jednooki pamiętaj! – Choć wśród ślepych jesteś królem,
gdy kaleczą co dzień twe narządy bliźniacze
Narodzie - miast być dumny - szydzisz swoim bólem -
Sam z siebie się śmiejesz!!! Czy jest może inaczej...

leszeksmagowiczLeszek Smagowicz

10 kwietnia 2015 roku 

W hołdzie Prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu

Wczoraj

We mgle? – Bladym świtem? Błysnął? Znak szachownicy...
Wtem... cisza… huk silników zgasł… Jak szubienicy
Cień brzozowego pnia pięć lat złowrogo liże,
Smoleńską ziemię – dzień w dzień – zamiast krzyży.

Tam w błocie złym… i tu… „Państwo egzamin zdało!” –
Lecz kłamstwo to! Wszak rząd Judaszy stał okrakiem.
Zaś łgarz i tchórz, ten co się wstydzi być Polakiem,
Sołdatom hołd oddawał – A Państwo klęczało!

Gdzie są świadkowie, wrak i skrzynki spośród liści?
Gdzie śledztwo, służby – gdzie duma twa, dialog twardy?
Nic – tylko trupi swąd wznieca przemysł pogardy –
I kazirodczą siostrę – mowę nienawiści!

W podwójny front rzucają do okopów zdrajców:
Pilota błąd! – Nacisk! - Wieszają winowajców!
Hу что?! Бардак – Ис вами – Пьяный генерал!
(Nu szto?! Bardak! – A z wami – Pijanyj Gieneral!)
– Prezydent Lech Kaczyński drugi raz umiera…

Przez szkiełko kainowy jad ślą moraliści –
Prezydent? – Wawel? – Hańba!!! – Reszta to faszyści!
A świat? – Nie musi nic! – wszak Państwo głośno… milczy
A Naród wolność swą, krzyżami znowu liczy…

Dziś

Z fotela wstań by powstać z kolan Szczepie Wielkich...
Ojczyzno królów, wieszczów, Chopina i Matejki
Dziś w dobie wizji Babel tratują Twego Ducha!
Spójrz głębiej... poza szklanych ryjów zawieruchę.

Słyszysz to?! Tam czoła podnieśli ponad szaniec,
W ręku jak bagnet lśni... krucyfiks i różaniec.
Trwają... Trwać będą. Szkli oko pot – solą karmi,
Tych nazistów – w mundurach – moherowej Armii!

Naprzeciw tym co po awansach tkwią przy żłobie,
Wierni przodkom przy Prezydenta stoją grobie,
Jan Paweł II na sztandarach, z nim ksiądz Jerzy.
A suwerenność Naród rocznicami mierzy!

Pojutrze

Twój pałac się nie kłaniał przed carami w hołdzie,
Z odwagą miłując najodważniejszych druhów.
Bez lęku świadczyć chciałeś o katyńskim mordzie,
Za to wśród nieśmiertelnych leżysz Królów – Duchów.

A to najbardziej boli – nie nas – ale widzów
Sztuki z trummiennych desek granej maskirowki,
Aktorzy w togach i w mundurach niby szydzą
Lecz w starchu bladych mikrofonów drżą im zgłoski.

Honoru Twego bronić cel nasz – lekkie brzemię.
Ojczyzna – dzielna jak nikt inny – znów rozważy,
Rotę przysięgi która czeka Twoje Plemię –
Powtórnie niepodległość powstaniami ważyć…

leszeksmagowiczLesław Smagowicz

Ilustracja poniżej z sieci...

 

Wierzącym
Ewangelia
Serca
Otwiera,
Łzy
Ekspiacyjne
Glorią
Ociera,

radujsiepolskoAby
Lepiej
Losy
Egzystencji
Ludzkiej
Ukazało
Jego
Arcydzieło.

Pan
Ofiarował
Ludziom
Syna
Ku
Odkupieniu,

Cierpienia
Hekatombą
Rozkruszył
Zmartwychwstały
Emanuel
Śmierć.
Chwalmy
Imię
Jezusa -
Adorujmy
Niezwyciężonego!

leszeksmagowiczLeszek Smagowicz

Tu gdzie do szczytu niebios słońca brzask nie sięga,
dnia nie dzieląc z gwiazdami na równe połowy.
Tu srebrzy korony drzew i bez koron głowy
księżycowa poświata... i Twoja potęga.

Nie dojrzy granic Twych biegnących za horyzont
Beauforta skali najlepszy teoretyk,
ni sokoli orła wzrok – ni oko lunety
smaganej dla kaprysu niespokojną bryzą.

nordland1I niezmierzona siła potęgi Twego tronu
co z Posejdona księstwem jak z dzieckiem się bawi,
raz ryknie groźnie jak lew – raz z kłów ułaskawi...
by przejść z ciszy w szkwału gniew – gniew oka cyklonu...

Trzeszczy świata powała na latarni wsparta,
tym co wbijają swój wzrok w ten płomień nadziei.
Choć im nieba pękają podczas tej zawieji
ślesz bałwany na burty i tsunami w żartach...

Ty – który jeśli zechcesz w swojej namiętności,
gdy rozdrażniony toczysz morza wściekłej piany,
żółć wylewając przy tym o skalne kurhany,
to wznosisz gmachy z wód – to spruwasz im wnętrzności...

nordland2Ty – z zachodu i wschodu zganiasz wszystkie wichry,
pod biegunem je burzysz nam na nieboskłonie
i nie mając umiaru ciskasz w nasze skronie –
Trzymaj je w swej garści! – I spraw by ucichły!!!

To przez Ciebie linami kutry skrępowane
kotwiczą – a do kantyn los rzucasz rybaków,
zatrzymując im czas – jak w powietrzu lot ptaków...
Tym chociaż dachy z ich gniazd nie są pozrywane...

Panie – czy tu nie zobowiązuje przysięga...
czy nic nie znaczą Twe słowa znad tamtego morza...
wszakże tu też się mieni na tęczowo zorza,
czy Ci nie wystarczy raz nad przymierzem wstęga...

nordland3Z pokorą dziś wznosimy ręce ponad morze,
miej litość nad synami wciąż marnotrawnymi
z ludzkimi marzeniami tu wyrzuconymi...
odpuść nam winy i wiatr – prosim dobry Boże...

Przywróć ciszę i spokój na nasze pustkowie,
porwij wszystkie nieszczęścia hen za siódme góry,
oby już nie wróciła żadna z sióstr wichury...
I niech bezchmurny lazur – odbije się w Tobie.

leszeksmagowiczLeszek Smagowicz

Kilka dni przed słynną, niezaprzeczalnie bardzo dobrą konwencją Andrzeja Dudy, profesor Andrzej Nowak napisał prawie równie słynny list:
http://portal.arcana.pl/Prof-andrzej-nowak-glos-wyborczy-w-roku-2015,4297.html

Doszło do kompletnej konsternacji po prawej stronie Wisły. Na skutek owej konfuzji, na lewym jej brzegu, zawyły ze szczęścia prawie wszystkie farbowane lisy, próbując wykorzystać owe wydarzenia. Kiedy po pierwszym liczeniu (w terminologii bokserskiej liczenie następuje po mocnym trafieniu przeciwnika) odezwały się pierwsze „ocucone” prawe głowy, z niepokojem uznały, iż uczony po prostu się najzupełniej był-obraził. Po, wspomnianym już przeze mnie na początku, pierwszym sukcesie kampanijnym pretendenta do fotela prezydenta, prawobrzeżna Wisła utwierdziła się w swojej wcześniejszej „analizie”. W kierunku profesora poleciały, ze strony jak do tej pory jego najczęstszych akolitów, przeróżne przedmioty. Pełne śmiechu ogryzki, pomidory, plastikowe stołki, oraz prawicowe pomyje, epitety, i inne moralizatorskie gryzmoły z gatunku - trawestując klasyka (byłego mistrza wagi ciężkiej – choć z innego obozu) – „Profesorze Andrzeju i Nowaku... nie idźcie tą drogą”. Oczywiście, znakomitej większości tych którzy prawdziwie zmartwili się słowami uczonego z Krakowa, nie odmawiam posiadania swych sercowych racji i nie mam zamiaru negować ich szczerej troski o przyszłość Rzeczpospolitej, nierozerwalnie związanej z osobą Jarosława Kaczyńskiego. Martwi mnie jedynie, że ani przed konwencją Prawa i Sprawiedliwości, ani po niej, nie zadali oni sobie kilka dodatkowych pytań jeszcze raz – chociażby tych kilku, które nasuwają się same. Dlaczego profesor napisał ten list akurat teraz? Dlaczego nie napisał go wcześniej, lub później? W końcu dlaczego nie na samej konwencji? Czy nie mógł się wstrzymać do czasu konwencji, by zobaczyć co będzie po niej? Czy rzeczywiście zawsze stanowczy profesor aby na pewno uniósł się urażoną męską ambicją...? Myślę, że jeszcze minimum jedno pytanie, każdy z państwa mógłby sam dodać...

Kiedy jestem w Krakowie, na bieżąco mogę uzupełniać stan swojej wiedzy, na tematy poruszane przez profesora Nowaka. Tak więc, zdaję sobie sprawę o niezmienionych a zarazem nieukrywanych wieloletnich sympatiach politycznych, jak i stanowczym podejściu, krakowskiego historyka „warszawskiej szkoły historycznej”, do „Katynia naszych czasów”. Dla osób dalej niezbyt rozumiejących poruszane przeze mnie zagadnienie informuję, że od czasu ogłoszenia kandydatury Prawa i Sprawiedliwości, które nastąpiło ponad trzy miesiące temu podczas obchodów Święta Niepodległości właśnie w Krakowie, profesor Andrzej Nowak w każdym swoim wystąpieniu niezmiernie wspierał swojego imiennika. I czyni to nadal. Ba, w jego najnowszej książce (wydanej w grudniu ubiegłego roku), „ULEGŁOŚĆ CZY NIEPODLEGŁOŚĆ” podkreślił to wyraźnie w ostatnim rozdziale... Ile więc trzeba posiadać w sobie naiwności, lub małości wiedząc o zaistniałych faktach, a jednak dalej komentować słowa we wspominany przeze mnie sposób. Słowa, które miały dać wiele do myślenia, stały się jedynie pożywką dla prawicowych ozorów. Niestety, jedynie ignorancja, wynikająca a to z braku dostępu do źródeł, a to z samoograniczenia się w myśleniu i powtarzaniu co powiedzą „mądrzejsi” ode mnie, a to z płytkości nas samych wynikających z mierzenia innych (choćby i uczonych w piśmie) własną łyżeczką – jest wytłumaczeniem lemingowego tonięcia w prawym nurcie... Skandaliczne są słowa mówiące o rzekomej agenturalności profesora. Basta!...

Pozwolę zacytować siebie samego, z jednej z moich nocnych dyskusji z kolegą z Londynu, który jak większość z mądralińskich – zawsze wszystko wiedzących, takim oto bon motem na temat listu profesora Andrzeja Nowaka się był-popisał:”...ot wygłupilł się, zamiast biegać z ulotkami po mieście....chyba jednak nie kupię jego książki o historii RP... ” A to fragmenty mojej odpowiedzi. „Świetnie, że PR-owo Duda radzi sobie dobrze z nowoczesną kampanią. Świetnie, że Duda ma takie walory a nie inne, i nie są one naciągane. To prawdziwy strzał w 10-tkę i gdyby wszystko rozgrywało się w miarę w normalnych warunkach, to nie bałbym się o wynik końcowy wyścigu. Racz jednak zauważyć, że póki co, to całość tego biegu rozgrywa się tylko i wyłącznie: w „naszych powiatach”, w „naszej telewizji”, w „naszych gazetach i tygodnikach” (choć nie jednym głosem) i na szczęście w całym wolnym od „onetów” internecie. To wciąż daleko za mało! Świadomość między innymi takiej sytuacji podpowiada (taka jest moja intuicja) by prof. Andrzej Nowak napisał takie słowa przed konwencją, poparte troską (wizją dalszej degrengolady Polski, kolejnego upadlania przegranego n-ty raz PiS-u – co równa się niszczeniu pamięci też i o Smoleńsku oraz pozostałych geszeftów z kliku ostatnich lat) o przyszłość RP. Przyszłość nie tylko tę tu za rok, dwa, trzy. To człowiek z innej bajki. Nie takiej pisanej na kilka tysięcy funtów do przodu. Tylko na kilkaset lat do tyłu i kilkadziesiąt do przodu”.

Zaraz po popełnieniu przez profesora Nowaka w formie pisemnej grzechu ciężkiego, zastanowiłem się czym się kierował? Dziś, jak i wówczas (nie minęły w końcu nawet dwa tygodnie) wychodzę z tego samego założenia. Jeżeli do tej pory użyłem kilku sformułowań pochodzących z okolic ringu bokserskiego, to w tym wypadku się nie da. Nie ma bowiem takiego boksera na świecie, ani nie było wcześniej, który przewidziałby kilkanaście ruchów przeciwnika. To charakteryzuje tylko wybitnych szachistów. Co więc przewidział „Kasparow” z Krakowa? Przede wszystkim profesor Nowak wykazał się refleksem. Po ogłoszeniu w dniu 4 lutego przez Sikorskiego terminu wyborów na 10 maja – celowo wybranym w ten, a nie inny dzień – zdążył z takim o to przekazem.

Po pierwsze po takim liście, Jarosław Kaczyński, przy całym szacunku dla niego, gdyby nawet chciał wyjść tego dnia na mównicę podczas konwencji (a oczywiście nie ma na to najmniejszych przesłanek, że wcześniej było takie wystąpienie zaplanowane), musiałby się ustosunkować do zaistniałej sytuacji. Cały mainstreamowy nurt mendiów tylko czekał na tę chwilę. Zastanówcie się, co najbardziej bolało wszystkich resortowych nadredaktorów. Właśnie jego nieobecność. Materiały były przygotowane, a tu nic... Jak się później gimnastykowały małpy z krzywym szkiełkiem w ręku i z wycelowanym wcześniej mikrofonem... Bezcenne...

Po drugie, jeżeli Andrzej Nowak zaproponował przesunięcie premiera Kaczyńskiego w okresie przedwyborczym o krok do tyłu, automatycznie przesunął w tym samym kierunku Sprawę 10.04.10. Jarosław Kaczyński – a co za tym idzie Andrzej Duda – który nierozerwalnie „skazany” jest, na tą tragiczną smoleńską „łatkę”, uniknie bezpośredniej nagonki „grania trumnami”. I tak nie zmieni to faktu, że od 5 rocznicy, a więc równo przez miesiąc będzie to wałkowane non stop. Tak samo myśli profesor, redagując już dzień po konwencji, a więc Andrzeja Dudy "drugą mniej znaną część listu":
http://portal.arcana.pl/List-do-pani-agnieszki-romaszewskiej-po-konwencji-wyborczej-andrzeja-dudy,4298.html

będącą również odpowiedzią na stawiane mu zarzuty. "...Przeszkodą główną jest ciężki jak kamień młyński u szyi negatywny „imaż”, który został do Jarosława Kaczyńskiego przyklejony w oczach milionów naszych, czy nam się to podoba czy nie, współobywateli, naszych współwyborców. Ten żelazny, negatywny elektorat prezesa Kaczyńskiego, który nasi przeciwnicy mogą zwołać, poruszyć na jedno gwizdnięcie kontaktowym gwizdkiem – to jest także nasz problem. Zgadzam się: to nie jest sprawiedliwe, że trzeba zastanawiać się nad skutkami fałszywych oskarżeń, nie mającej nic wspólnego z rzeczywistością, wieloletniej nagonki propagandowej, ale ona jest niestety częścią rzeczywistości, jest realnym w niej zagrożeniem..."

Twierdzę, że gdyby „kandydatem pod żyrandol 2015” nie był obrońca wsi, a berliński ratlerek, wówczas można byłoby bez żadnych przeszkód grać „smoleńskim marszem”. Bez „specjalnej” wiedzy widać jak chłopina umoczony jest w pierwszą i trzecią rundę smoleńskiej tragedii, jeżeli przyjmiemy za wspólny mianownik, że drugą rundą jest te kilkanaście sekund poranka z 10 kwietnia. Choć w przypadku „berlińczyka” co nie ruszyć, to można by działa odpalać... Stąd go wśród nas właśnie nie ma...

Po trzecie, czy wyobrażacie sobie – czytelnicy tego artykułu – że profesor zredagował w całości ten list kilkanaście dni, tygodni, czy miesięcy wcześniej i tylko czekał z odpaleniem lontu? Owszem wiele z tych myśli, które zostały przelane na papier czy na ekran monitora, kołatało się od lat w sercu i duszy krakowskiego „szarlatana” , ale dopiero uważna lektura listu zwłaszcza jego początku: ”Wysoki i bardzo przeze mnie szanowany przedstawiciel Prawa i Sprawiedliwości zaprosił mnie we wtorek na sobotnią konwencję, która ma zainaugurować oficjalnie kampanię prezydencką dr. Andrzeja Dudy. W czwartek zadzwonił do mnie jeszcze wyższy (może nie wzrostem, ale znaczeniem) i równie przeze mnie szanowany przedstawiciel PiS i ponowił zaproszenie, prosząc o powiedzenie na konwencji kilku zdań...” daje pewność, że jest on podyktowany impulsem wychodzącym nie ze szklanej kuli, a z aksonów umysłu, biegle obserwującego kampanię, błyskawicznie umiejącego porównać ją do wszystkich poprzednich i próbującego ratować sytuację przed kolejnym, ostatecznym upadkiem... Tak więc po trzecie, czy wyobrażacie sobie, co będzie jeżeli Andrzej Duda w maju, oraz (profesor Nowak wyraźnie podkreśla to "oraz" jako „nierozerwalne” ) PiS na jesieni przegrają kolejne wybory, a w trakcie obu kampanii nie nastąpiłyby jakiekolwiek zmiany? Historyk wytłuszcza że porażka w wyborach, tłumaczona narzekaniem na medialną słabość prawicy, a także nieuczciwość w liczeniu głosów, zakończy supremację tego ugrupowania na prawej stronie. Byłaby to przede wszystkim, kolejna przegrana Jarosława Kaczyńskiego.

Po czwarte, czy profesor Nowak w pełni świadom zarówno swoich słów, jak i przyszłych reakcji na nie same, miałby wsadzić kij w mrowisko na samej konwencji? Proszę sobie odpowiedzieć samemu, jaki efekt przyniosłoby poruszenie przez Andrzeja Nowaka tylko kilku z wątków tego listu podczas samej konwencji?!!! Co wówczas dałoby jego „naukowe moralizowanie”? Proszę również odpowiedzieć na pytanie: a co gdyby list powstał później, po konwencji, np. teraz, dziś, jutro, pojutrze? Prawdopodobnie, jeżeli ukazałby się w innym momencie niż został opublikowany, nie dałby nic pozytywnego. Jedynie „stajnia dożywotnich hien roku” miałaby pożywkę. Przede wszystkim nie dotarłby do adresatów głównych tego listu. A my nimi, tak do końca, nie jesteśmy. Są nimi, przede wszystkim, wszyscy najważniejsi politycy Prawa i Sprawiedliwości. A ci notable, usatysfakcjonowani udaną konwencją jeszcze bardziej spoczęliby na laurach. Profesor pisze wyraźnie: ”...Konwencje w amerykańskim stylu, objazd wszystkich powiatów przez kandydata – to nie wystarczy, to tylko narzędzia...”, To kolejny dowód na to, że za pewne bardzo dużą część listu profesor Nowak pisał w ostatniej chwili. Skąd u diabła miał niby wiedzieć, jak nie z pierwszej ręki, że konwencja będzie w „amerykańskim stylu”?

Nie wiem czy nazwać inaczej takie słowa profesora z Krakowa, jak nie „przedwyborczą mądrością etapu”. W liście tym, w ostatnich dwóch akapitach Andrzej Nowak dał tylko kilkanaście przykładów co można, a co należy zrobić. Tak więc, niech właśnie te PARTYJNE głowy ruszą przyzwyczajone do poselskich diet dupska i walczą. Niech walczą o zaufanie Polaków, a więc o Polskę, na każdy z wymienionych przez profesora sposobów. I na dziesiątki jeszcze innych dróg. Konwencja udowodniła, że potrafią. Niech walą głową w mur jak będzie trzeba. „Głową muru nie przebijesz, ale jeśli zawiodły inne metody, należy spróbować i tej” – mawiał Marszałek Piłsudski. Niech więc walą według swoich talentów i według swoich możliwości. Niech walą tak, jak rozdzieli im obowiązki niepodważalny lider PiS, „...Jarosław Kaczyński, wyrastający swoimi kwalifikacjami, przede wszystkim swoją polityczną mądrością o głowę ponad ogromną większość dzisiejszych polityków w Polsce...” uważany za takiego, nie tylko według profesora Nowaka.

Panie Jarosławie wygrywając wszystko, zmieni Pan premiera kiedy Pan tylko będzie chciał, lub kiedy polska racja stanu będzie tego od Pana wymagać... Tylko najpierw trzeba wygrać to wszystko... Dla Polski warto...

leszeksmagowiczLeszek Smagowicz

W dniu dzisiejszym o godzinie 19.00 odbył się „bezpartyjny” protest pod Wieżą Ratuszową na Rynku Głównym w Krakowie! Protest oczywiście dotyczył sytuacji związanej z przebiegiem wyborów do samorządów i z wciąż z świeżo napływającymi, skandalicznymi informacjami mającymi związek z fałszerstwami na ogólnopolską skalę.

20141120wiec1W zgromadzeniu kontestującym przebieg „wyborów” – trzeba dodać wciąż trwających – udział wzięli min: Nowa Prawica, Stowarzyszenie Studenci dla Rzeczypospolitej, Polska Razem, Małopolscy Patrioci, Młodzi dla Polityki Realnej, Młodzież Wszechpolska, ONR Brygada Małopolska i Ruch Narodowy Małopolska i Klub Gazety Polskiej im. Janusza Kurtyki oraz członkowie NSZZ „Solidarność”.

20141120wiec2W licznym proteście uczestniczyła przede wszystkim młodzież, a głos na temat Polskiej Kompromitacji Wyborczej zabrali min. Grzegorz Piątkowski i Konrad Berkowicz. Następnie kilkutysięczny tłum przeszedł dookoła Rynku, przez ulicę Grodzką przed Małopolski Urząd Wojewódzki na ulicę Basztową. Podczas przemarszu liczba protestujących z minuty na minutę wzrastała. Oprócz standardowych haseł: o czerwonej hołocie, wiosennych wisielcach, brukowym rządzie, skandowano hasła bezpośrednio dotyczące przebiegu wyborów min. „Sfałszowali!”, „Wybory – Powtórzyć!”, oraz „Komorowski – zdrajca Polski!”, także bez ceremonii tyczące PKW „Leśne dziadki do odsiadki!!!”

20141120wiec3Na ulicy Basztowej doszło do godzinnego zatrzymania ruchu tramwajowego, choć organizatorzy współpracując z Policją starali się przepuszczać tabor MPK. Przed UW również było kilka spontanicznych przemówień. Tym razem, oprócz młodych, do głosu doszli też, poruszeni młodzieżowym zapałem, starzy wiarusi pamiętający protesty z marca 68’ i z kolejnych festiwali PRL-owskiej wolności. Przerywano je kolejnymi hasłami np. te dotyczący resortowej Moniki: „weź Stokrotkę na wywrotkę!” Największą wrzawę i burzę oklasków wywołała informacja o opanowaniu komisji PKW przez protestujących w Warszawie.

20141120wiec4Były próby przypominania słów Dmowskiego i Karola Wojtyły z okresu papieskiej posługi. Na samym końcu odśpiewano wszystkie cztery zwrotki Mazurka Dąbrowskiego, a następnie Rotę Marii Konopnickiej. Wiec, co prawda, zakończył się pokojowym wezwaniem do rozejścia, lecz organizatorzy zapowiedzieli zarówno wcześniej pod Ratuszem, jak i później pod Urzędem kolejne takowe w grodzie Kraka. Zgromadzonych poproszono o przyprowadzanie swoich kolegów, koleżanki i przyjaciół z drugiej strony polskiej barykady na kolejne protesty (fot. ze stopni krakowskiego Ratusza, p. Andrzej Kalinowski).

Rodacy czas się włączać! Zapachniało Majdanem…

Zapraszamy Państwa także do obejrzenia 51 zdjęć, autorstwa p. Andrzeja Kalinowskiego:
https://picasaweb.google.com/103511753291993799832/20Listopada2014ak
oraz relacji filmowej przygotowanej przez p. Stefana Budziaszka:


• https://www.youtube.com/watch?v=azrEgIaSja4

leszeksmagowiczLeszek Smagowicz

„Przystanek Niepodległość” to tytuł pięknego spektaklu, jaki odbył się w ramach obchodów Dnia Niepodległości 11 listopada w krakowskim Sokole, który jak na tę uroczystość przystało znajduje się przy ul. Marszałka Józefa Piłsudskiego. Spektakl przygotował wrocławski zespół pod wdzięczną nazwą „grupa 44”. Wojciech Popkiewicz Rohatyn, szef bandu, a zarazem autor wszystkich tekstów i znakomitej części muzycznej, również reżyser i jeden z czworga wykonawców, zaprosił nas w sentymentalną podróż przez pokręcone dzieje naszej ojczyzny.

20141111g44bJuż pierwszy utwór zasygnalizował nam cele tej podróży. A cele były dwa. Pierwszy to przedstawienie walki naszych pradziadów o wolność od czasów Racławic, drugi to ocena dnia dzisiejszego (fot. p. Mirosław Boruta). Za pomocą racławickiej panoramy, połączył autor obszerne fragmenty naszej historii od końcowych chwil I-ej Rzeczpospolitej aż do czasów dzisiejszych, spinając jak klamrą początek i koniec tej wzruszającej sztuki wątkiem przewodnim: ”nie opuszczaj rąk – walka trwa”.

20141111g44aNiezauważalnie, poznając losy dziadka i mamy autora, oprócz swoich rodzinnych stron ukazał nam twórca ciężkie chwile, jakie przeżywali nasi rodacy zamieszkujący wschodnie rubieże II-ej Rzeczpospolitej. Losy ich osnuwały dźwięki bandury, podkreślając stepowy charakter naszych kresów, a towarzyszył im łatwo rozpoznawalny, lecz niestety, co raz rzadszy lwowski akcent. Czarę goryczy wołającej z tamtej ziemi przelewa historia rzezi, która wydarzyła się w Podkamieniu, będąca krwawą ilustracją roku 1943, w przejmującym wykonaniu w duecie, razem z anielsko utalentowaną Urszulą Milewską (fot. p. Mirosław Boruta).

Inscenizację przeplatały historie opowiadane przez Rohatyna, które barwnie dopełniały treść utworów. Jedną z nich, którą tu przytoczę, jest historia spotkania autora z córką komendanta głównego AK Stefana „Grota” Roweckiego, panią Ireną Rowecką-Mielczarską. Pani Irena wspomniała mu, podkreślając tym wielkość AK, iż nie wiedziała, kim był jej ojciec w podziemnym państwie, on zaś nie wiedział, że córka działa w organizacji, w której on stoi na czele.

W najdłuższym utworze pt. „Polonez 44”, przedstawiona nam została apokaliptyczna wizja Powstania Warszawskiego. Twórca, w nienaruszonej strukturze Poloneza fis-moll op.44 Fryderyka Chopina, ukazał nam wielowątkową i pełną dramaturgii, historię narodowego zrywu naszej zbolałej stolicy. Oprócz Anioła Zagłady są zapowiedzi, dziecko nad mogiłą matki, ślub, norwidowski fortepian i marzenia, co jakiś czas wybrzmiewające: „Polska musi żyć!”.

20141111g44cTytułowy utwór „Przystanek Niepodległość”, który pojawił się na samym końcu to krytyczna ocena ostatnich kilkudziesięciu lat istnienia naszej Ojczyzny na tle marzeń Marszałka Piłsudskiego i samego architekta przedstawienia, który postać naszego bohatera narodowego przywołuje w tej pieśni, raz po raz. Obrachunek dzisiejszych dni w kontraście z uczuciem do własnego kraju jeszcze wyraźniej brzmi w krótkim utworze wykonanym przez Jarosława Królikowskiego pt. „Zwyczajne dni”. Niezwykle wzruszająca interpretacja tej kompozycji najbardziej utkwiła w moim sercu (fot. p. Leszek Smagowicz). To właśnie jej fragment umieściłem w dzisiejszym tytule…

Wzruszającym tekstom Pana Wojciecha towarzyszyła niesamowita muzyka płynąca z akordeonu reżysera, bądź to z fortepianu, przy którym zamiennie z głównym animatorem zasiadał młody adept szkoły muzycznej pan Sławomir Krysa. Znakomite wykonania partii fortepianowych podkreślało piękno głosu pani Urszuli, która wystąpiła w solowym, traktującym o miłości utworze pt. „W rytmie serca”. Pani Urszula przypomniała również inny, genialny utwór pana Wojciecha pt. „Kocham świat”, a oparty na motywie kolejnego Poloneza Chopina As dur. Dla mnie osobiście, wykonanie to było lepsze od pierwowzoru śpiewanego przez Joannę Rawik.

Witold Gadowski, współorganizator tego wydarzenia, z ramienia krakowskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, powiedział min. „wierzę w słowo” myśląc o poezji śpiewanej w takiej postaci. „Poznałem Wojtka, znałem jego wcześniejsze dokonania i repertuar, teksty pisane min dla Agnieszki Fatygi, więc nie zdziwiłem się, jak wypełniona publicznością sala wzruszała się duchem Niepodległej.” Prezesowi, PTG „Sokół” Konradowi Firlejowi najbardziej utkwił w pamięci ten lwowski koloryt utworów, który współgrał z miejscem koncertu. Pamiętajmy, że szczytne towarzystwo Sokół powstało na polskich ziemiach jeszcze pod zaborami właśnie we Lwowie.

Krzysztof Skowroński, człowiek instytucja, będący na drugim krakowskim wieczorze z „grupą 44”, który odbył się dzień później w Klubie Dziennikarzy „Pod Gruszką” stwierdził: „dawno nie słyszałem poezji w tym wydaniu, zrozumiałem na nowo, jakby kolejny raz jak trafia do serca poezja i muzyka. Zwłaszcza razem.” I nie można dziwić się, wrażeniom wszystkich zgromadzonych na obu wydarzeniach, którzy wyklaskiwali na stojąco bisy. Dobór utworów dokonany przez autora pokazał nam, ile w jego romantycznym – pełnym Chopina i Norwida – sercu podróżnika jest miejsca na miłość do tradycji, do Krzyża, do muzyki, do Ojczyzny, do matki, do drugiego człowieka, do całego świata.

Post scriptum krakowskich obchodów przyniósł wieczorny koncert pod Krzyżem Katyńskim u wylotu ul. Grodzkiej przy kościele św. Idziego. U stóp Wawelu w Dniu Niepodległości wystąpiło kilku innych ”niepoprawnych” wykonawców. Byli to min. Paweł Piekarczyk, Andrzej Kołakowski i Stanisław Markowski. Dziś oni i im podobni porozsypywani są po całej, naszej Polsce grając po placach, salkach katechetycznych czy w najlepszym wypadku w domach kultury. Czy dożyjemy takich czasów by zarówno oni, jak i inni wykonawcy pieśni patriotycznej jak raper Tadek lub Garwoliński Teatr Od Czapy występowali przy pełnej publice w największych polskich salach i amfiteatrach w towarzystwie większości polskich kamer? To w ramach hołdu należy się naszym przodkom. To należy się również naszym artystom, którzy przypominają nam o nich nie tylko od święta. To w końcu należy się nam wszystkim, którym na sercu leży Polska. Bo to jest nasz kraj…

leszeksmagowiczLeszek Smagowicz

Życie wywiało mnie za chlebem na północny skrawek europejskiego kontynentu. Właściwie to już nawet nie kontynentu. Północno-zachodnia część Norwegii znajdująca się za linią koła podbiegunowego, to – oprócz właściwego lądu kontynentalnego – kraina pełna wszelakich wielkości wysp. Biegnie ona wzdłuż norweskiego brzegu kierując się „drogą na północ” w kierunku „polskiego” Spitsbergenu.

Bo właśnie, Norwegia to nic innego, jak tylko z języka norweskiego „droga na północ” – Nordvegen. Na tej „drodze” znajduje się pierwsza i zarazem najbardziej znana kraina geograficzna Lofoty (Lofoten). Znana oczywiście z pięknych fiordów, krajobrazu zimą i tzw. „latem”, oraz starego typu zabudową osad. Opis jej pominiemy, gdyż znam go tylko z opowiadań innych osób. Jedynie co mogę o niej powiedzieć, to że jest tam jeszcze piękniej niż tu.

Tu, to następna, patrząc się na mapę w kierunku północnym, kraina. Nazywa się Vesteralen i jest ona archipelagiem swego rodzaju wysp. Wyspy te połączone są między sobą pięknymi mostami, tunelami, bywa że nawet podmorskimi. Rozciąga się pomiędzy cieśniną Roftsundet, oddzielającą ją na południu od Lofotów, a na północy, do koniuszków wyspy Andoya. Krainę z zachodu otacza opływające ją Morze Norweskie, a ze wschodu zamyka zachodnia część największej norweskiej wyspy Hinnoya (o powierzchni 2204,7 km² - czyli prawie 10 razy większa od największej polskiej wyspy Wolin), na której znajduje się charakterystyczny (górna partia szczytu to wielkie rozległe, prawie zawsze ośnieżone siodło), największy szczyt tej części Norwegii Moysalen (1262 m npm).

norwegia1lsÓw „archipelag” zbudowany jest ze skał pochodzenia wulkanicznego oraz metamorficznego, a ich wiek, wyznawcy teorii ewolucjonizmu oceniają na 2,5 do 3 miliardów lat, przez co zaliczane są do najstarszych gór i ogólnie miejsc na naszym globie. Dla mnie osobiście mogą być nawet najstarsze na świecie, ale i tak o te miliardy lat są młodsze. Jestem wyznawcą „Bożego” kreacjonizmu i mam w poważaniu religię ewolucjonistów na czele z ich „bing-bangiem”. Jednak bez względu na to, górskie masywy wypiętrzają się prosto z morza. Wierzchołki są ostro zaznaczone, a granie postrzępione. Częstokroć przypominają człekokształtne istoty i to właśnie te kształty spowodowały, że dawni Skandynawowie wymyślili trolle, czyli ohydne zarówno wielkoludy jak i karły, które dokuczały tamtejszej ludzkości. Nie znosiły światła, przez co pojawiały nocą, a te, które nie zdążyły ukryć się przed dniem, skamieniały. Podobno trolle zapominały drogę do swoich domów (być może dlatego w Norwegii występuje swego rodzaju prohibicja). Trolli namnożyło się tutaj bez mała tyle co w polskim Internecie. Przyczyną tego może być jednak inne zjawisko. Może nim być występujący tu tzw. dzień polarny. Niemalże od połowy maja do trzeciej dekady lipca słońce nie zachodzi tutaj przez cała dobę.

Należy zwrócić uwagę na aurę. Pomimo dalekiego wysunięcia na północ naszego globu, kraina ta, nie grzeszy zbyt często niskimi temperaturami. Ciepłe prądy morskie (Golfsztrom) powodują, że występuje tu klimat kontynentalny. Zimą słupek rtęci rzadko spada poniżej -5°C. Do najbardziej spektakularnych zjawisk należą oczywiście w tym czasie sztormy (czasem kilkutygodniowe) i przede wszystkim zimowe zorze polarne. Piszę zimowe, bo występują podobno także letnie zorze polarne, zauważalne (nie dla mnie) w ciągu dnia. Miejscowi, zwłaszcza młodzi ludzie narzekają jednakże na lato, nazywając odpowiednio pory roku: „białą zimą” i „zieloną zimą”. Jednakże na przekór im w tym roku lato w czerwcu i lipcu było bardzo piękne. W ciągu dnia, temperatury bardzo często przeskakiwały 30 kreskę w czerwonej części termometru, co wielu tubylców uważało za dość dziwne zjawisko. Jesienią (odnalazłem tu taką porę), która stara się dorównywać naszej polskiej jesieni, prawie codziennie gości tu tęcza i pomimo, że różni się od tej „naszej” warszawskiej miałem ją na wyciągnięcie ręki. Była prawie dosłownie na mojej dłoni. Niestety w czasie wykonywanej pracy, nie uwieczniłem tego zjawiska na zdjęciu.

Od samego początku przebywam na wyspie Langoya. Jest to trzecia co do wielkości wyspa w Norwegii. Zimową porą mieszkałem w części najbardziej wysuniętej na północ. Powiedziałbym, że za chlebem trafiłem na piętkę jednego z norweskich wypieków. Wieś Sto liczy ok. 150 mieszkańców, a charakteryzuję się tym, że droga lądowa ma tam swój kres, na końcu którego znajduje się średniej wielkości zatoka rybacka i port, do którego zwłaszcza zimą przybywa dzień w dzień, (nie licząc dni podczas sztormu) dziesiątki małych kutrów rybackich i kilka większych trałowców. Przemył rybny kwitnie w całej Norwegii. W tym rejonie poławiany jest przede wszystkim dorsz (torsk). W sezonie zimowym w rybackich sieciach znajdzie się łupacz (hyse) czyli plamiak dla znawców tematu wędkarstwa morskiego, oraz czarniak (sei), wyłupiasty karmazyn (uer) i halibut (kveite). Ryby w morzach opływających Norwegię wyławiane są niemalże przez okrągły rok.

Nie jestem rybakiem (jak dotąd), ani wędkarzem (nigdy nim nie będę), ale smak oraz zapach ryby często gości w mojej kuchni, czy to w Polsce, czy także tu w Norwegi. Dlatego mogę z całym przekonaniem powiedzieć, że na moim podniebieniu, nic nie wprawia kubków smakowych w stan euforii bardziej niż smak halibuta. Dodam jednak, że pomimo iż jest on rybą drapieżną, to nie wygryzie on ze stołu wigilijnego tradycyjnego, świątecznego karpia.

Oprócz przetwórstwa rybnego, źródłem utrzymania mieszkańców w tej części Norwegii (w którym lwią część stanowią dotacje państwowe), jest hodowla bydła domowego głównie owiec i krów. Specyficzną częścią jest letni wypas owiec. Zwierzęta ta wywozi się (od kilkuset metrów do kilkunastu kilometrów od farmy) na przełomie kwietnia i maja w górzyste tereny, a następnie wypuszcza samopas. Na początku września gospodarze próbują wyłapać swoją własność. Mimo, że jest ona oczywiście dobrze oznaczona, nie zawsze udaje się ją skompletować. Skutkiem takiej polityki, te niewysokie, ale bardzo strome góry zamieszkują na wpół dzikie, wciąż dzwoniące, owieczki i barany oraz coś podobnego do kozy.

norwegia2lsW tej części wyspy znajdują się jeszcze inne ciekawe miejsca, do których należy przede wszystkim Nyksund. Ta uboga miejscowość rybacka w XVIII w. zaczęła liczyć się na rynku dorsza wiek później. Z powodu złej infrastruktury, (brak drogi dojazdowej) a także na skutek braku możliwości obsługi coraz to większych statków rybackich, życie w Nyksund całkowicie zamarło pod koniec lat 60’ XX w. Opuszczone „miasto duchów” odkryto na nowo po 30 latach. Dziś pełni rolę atrakcji turystycznej, ale zimą przebywa tam tylko kilka najwytrwalszych dusz. Charakterystyczne, dla tej małej wioski rybackiej, jest jej kolorowe budownictwo. Drewniane domy mieszkańców (rorbuer) zbudowane są na skalnych półkach lub na palach wbitych w morskie podłoże.

W maju przeniosłem się 15 km na południe do małej mieściny Myre, co jak wynika ma wiele wspólnego z bagnem (myr). Także nieźle wylądowałem. A tak na poważnie jest to największa, licząca około 2 i pół tysiąca mieszkańców, miejscowość w promieniu 50km. Jest to szeroko rozumiane centrum dla przylegających miejscowości. Również i kulturalne. To tu, 17 maja, widziałem mini uroczystości święta konstytucji norweskiej. To w Myre znajduje się luterański kościół. W zimie otwarty jest co tydzień przed południem. W lecie mniej więcej raz na miesiąc, gdyż na skutek przeogromnych pustek w norweskich kościołach, w ramach uświetnienia Dnia Pańskiego urządza się tu „kółko objazdowe” jeżdżące po okolicznych, raz w miesiącu otwieranych „parafiach”. Zimową porą w małej salce należącej do budynku kościelnego, odprawiana jest raz na miesiąc Msza Święta w obrządku katolickim. Celebruje ją niemiecki ksiądz, którego rodzice byli Polakami ze Śląska. Modlą się wówczas, oprócz Polaków będących na sezonie za chlebem, Filipińczycy razem ze swoimi norweskimi rodzinami. Jest to dość egotyczne, gdyż w czasie Mszy Św. czytania, modlitwy i śpiewy czasem występują w aż czterech językach.

To tyle co do „miejscowego folkloru”. Co do naszych, polskich akcentów… Ciężko je tu odnaleźć. Samych rodaków jest tu niewielu. Jak się już odnajdą, to ciężko w nich samych odnaleźć akurat ten pierwiastek polskości, którego poszukuję. Jestem tym niezmiernie przybity.

Podczas całej mojej półtorarocznej emigracji znalazłem niewielu krajan wrażliwych na nasz specyficzny punkt widzenia tego co polskie. Lecz nawet wśród nich wszystko to, co mogłoby być zarówno duchowe jak i empiryczne w lawinowym tempie zaczyna zlewać się, tworząc papkę nijakości, powtarzalności, schematyczności. Lawina zachodniego stylu życia, która spadła do naszego polskiego źródła zrobiła wielkie spustoszenia. Porównałbym to z efektem wpadnięcia do wulkanicznej lawy. Jak już się do niej wpadnie, to nie ma najmniejszych szans się z niej wydostać. Musi się płynąć w jej nurcie, który i tak spala… zastygasz, stajesz się magmą…, jednym maleńkim elementem tej wielkiej bezpostaciowej masy…

Dlatego niezmiernie mi tęskno do kraju, rodziny, Ojczyzny. Dlatego, pomimo że jest tu naprawdę pięknie, tęskno mi za brakiem tęsknoty (to chyba z Norwida). Tam jeszcze się życie wśród ludzisk tli. I w tym moja nadzieja. Wśród ich kłopotów i zmartwień. W przeciwieństwie do Norwegów. Ci nie potrzebują niczego do szczęścia. Problemów za wielkich nie mają. Żyją z dnia na dzień. Boga nie szukają, ni przyjaciół, ni wrażeń…

leszeksmagowiczLeszek Smagowicz

Można cię było zhańbić i pomówić,
skrobać o tobie prasowe paszkwile
groźby swe mnożąc w anonimach sile
i popróbować pałką ci przemówić…

Lecz nie dane było diabłu ciebie zwabić,
by Ducha Chrystusa choć trochę osłabić…

Mogli rzucić w cię - przekleństwem lub cegłą
wywieźć do lasu, tam ukamienować,
wyrwać ci język, w Wiśle ukrzyżować
by z workiem u nóg zakończyć twe piekło…

Mogli i po śmierci z człowieczeństwa grabić,
ale w duszach naszych, nie mogli cię zabić…

leszeksmagowiczLeszek Smagowicz

Czterdzieści lat – błądzenia – szedłem do Ciebie
Ziemio obiecana…
Gdym już myślał że stąpam mocno po Twej glebie
Jesteś mi zabrana…

Słowa jego – sól w oku – a nie ogrom gromów
Z Twego nieboskłonu
Świątynię rozszarpały biorąc jej atomy
W jasyr Babilonu…

Dziś na grobach – duszy mej – Jahwe i Mojżesza
Jedynie zostanie
Krzyż – świadectwo miłości i śmierci co wskrzesza
Twoje Zmartwychwstanie…

leszeksmagowiczLeszek Smagowicz

O Panie - w buszu, w dziewiczej puszczy gdzieś
wśród dzikich chaszczy słychać szept zarośli;
- wydaje się być zagubiony syn Twój
gdyż wtargnął w matnię niby martwych roślin.

I na pustynnej głuszy księżycowej
gdzie stopy me o łaskę proszą głazy
tu też wydaję się być zagubiony
pośród zastygłych z trolli bohomazów…

Wszak mnie nie straszy straszna ta udręka
i żywo mnie nie martwi martwa cisza
przebita żwawym tętnem na mych skroniach
i kroplą potu, którą głaz usłyszał.

To ja uszedłem wczas ze środka dżungli
gdzie chochoł szczurów z tańca nie obudzi
lecz szczują kłamstwem sycząc wciąż obłudą;
uciekłem z matni niby żywych ludzi…

leszeksmagowiczLeszek Smagowicz

Tak mało miejsca jest na tej karteczce,
tak wiele piękna jednak ona mieści,
chciałbym by w Twojej się zmieściło teczce
i w sercu, które jeszcze więcej zmieści.

Bo tylko z głębin serca piękno bije,
bo tylko ono wszystko może zmienić,
jak z głębi ziemi rośnie to co żyje,
z czarnej jak noc – a kolorami mieni.

Pomnażaj miłość dzieląc się uśmiechem,
dodaj otuchy i odejmuj żale,
niech serce Twoje zawsze walczy z grzechem
tak jak w tie-breaku, ku siatkarskiej chwale.

Dzisiaj dla Boga, Polski i rodziny
bij sercem wszystkich, walcz rozumem w szkole,
by w wolnym czasie – nie z innej przyczyny
zwiedzić norweskie cuda w Vesteralen.

leszeksmagowiczLeszek Smagowicz

Siedziałem nad brzegiem
wyrzutów rytmicznego morza
raz po raz słuchając
z jego głębi wciąż tę samą treść
malowaną słońcem
zimnym pędzlem przy niebiańskiej zorzy
ale refren fali
przypominał że smutna to pieśń…

Słuchałem tętna fal
i ptaków trele nad brzegiem raju
patrzyłem jak w górę
na sam szczyt podążają drzew pnie
widziałem jak w niebie
łamie się morze przygrywając
szarość nut – kartki biel
bo w tej panoramie nie ma cię…

leszeksmagowiczLeszek Smagowicz

Czytałem święte wersety
i po jednej kropce
jednej i wciąż tej samej
stan mój skupienia niestety
ulatywał w twoje wzgórza
i lasy twego podnóża…

Trawiłem Łukasza słowa
gdy magiczną kropką
jak perpetuum mobile
co raz zakręcała głowa
w przestrzenie pełne niskości
zapachu twojej bliskości…

Kartkowałem miłość świętą
o mym powołaniu
pierwszym, wtórym, kolejnym
a serce mi wziemiowzięto
gdzie potem zroszona gleba
w krainie twojego nieba…

leszeksmagowiczLeszek Smagowicz

Gdzieś za kupą kamieni „W pustyni i w puszczy”,
na uboczu od kamer, motłochu i tłuszczy,
u przyjaciółki Sowy, która ledwie słyszy,
spotkało się z szeryfem dwóch tajnych klawiszy.

Ściągnęli tu „Za chlebem” na służbie cesarskiej,
dziś temat: jak uniknąć „Niewoli tatarskiej”,
i dalej „Bez dogmatu”, bez ideologii,
jak zapewnić „Krzyżakom” dostęp do „Trylogii”.

Szeryf Bartek Zwiadowca ten co ma „Legiony”,
ten co z „Ogniem i mieczem” chadza pod stadiony,
władając i widelcem i „Quo vadis” biegle,
„Na jasnym brzegu” belki, pisze „Szkice węglem”.

Ten - to Banko Ryzykant, tow. i z krwi i z kości,
„W krainie złota” broni swej niepodległości.
Kiedyś pędził „Przez stepy” końca socjalizmu,
Dziś natomiast „Latarnik”... pełen realizmu.

Zaś „Ta trzecia” osoba, prosto z „PO-łanieckich”,
to „Stary sługa” - Ritmo z branki prosowieckiej.
Typowy mózg z zaplecza - intelektualny...
prześmiewca od rozmiaru rzędów dygotalnych.

Wrzucają w politykę „Humoreski z teki…”,
sondując a to siebie, to z zewnątrz przecieki,
w „Wiry” idzie, „Na marne”, „Jemioła”, wysiłek:
inwestycji „Potop” to, „Komedia z pomyłek”…

„Z pamiętnika…” u Sowy wyżłopali trunki,
przetrwił i zapłacił... podatnik rachunki.
Bartek, Banko i Ritmo za jednym zamachem
obalili ministra, opozycję, flachę.

Tak też miało wyniknąć z banknotów przyrostu
lecz Sowa odsprzedała pamiętnik do „Wprostu”.
Cyrk się zaczął dopiero za kupą kamieni,
odtąd „Pójdźmy za Nim!” gołą... się dziś mieni.

Nasiadówka u Sowy to początek draki
o czym nawet nie śniły te jurne chłopaki.
Teraz ręce zaciera tuż za żyrandolem
„Sachem”-tyna i „Hania”, Bronek wraz z UB-olem.

Więc się nie ciesz lemingu, że masz spokój z forsą,
wajcha choć przestawiona to nadciąga g”Orso”…
Bodajże i Kmicica ześle im cud boski,
A na czele nam będzie „Pan Wołodyjowski”.

leszeksmagowiczLeszek Smagowicz

Dziś sztuka w Twym amfiteatrze
widownia pełna po horyzont
właśnie trwa antrakt gdy tak patrzę
i czekam braw nim muchy mnie zagryzą

krawaty skały poprawiły
śnieżne widziałem koloratki
suknie traw w stawach się odbiły
kurtyna wpuszcza słońce w akt ostatni

wstał stary aktor, w tle braw nie ma
epilog dotąd to rzecz prosta
łydki zadrżały – zjadła trema…
dramat – czy góra przed nim tak urosła?

nie było wcześniej żadnej próby
więc wspomóż Panie głaszcząc wiatrem
uchroń i ocal go od zguby
aby zarażał innych Twym teatrem…

leszeksmagowiczLeszek Smagowicz

Zdjęcia w tekście: Autor i wpolityce.pl

Nie biorę już udziału w akcji której nie ma,
Radio milczy i nikt nie widział w telewizji
Nie pisze Michnik toż to pewnie wielka ściema,
Bo bez Owsiaka akcję robić to brak wizji.

Skoro nie biorę to z pisania będą nici
Szkoda gdyż miałem już początek oraz środek
I nie napiszę, że KBW to kosmici,
Profesor Bauman był porwany przez ich spodek.

leszeksmagowicz2Nigdy więc nie mógł łapać band lub strzelać w lesie,
Z awansem na majora nic wspólnego nie miał
I nic warchołom grzebać w jego życiorysie
Czy Krzyż Walecznych od Bieruta mu polśniewał…

Filozof Bauman był od razu profesorem
Nie ma tematu o przeszłości komunisty
Każdy kto wobec takiej prawdy agresorem
Ochrzczony mianem w TVN-ie jest faszysty.

Nie ma tematu więc innego niż rozprawa
Gdzie oskarżają tych co śmią innego twierdzić
W sali panuje w czas wyroku wielka wrzawa
Gdy sędzia zamyka podsądnych miesiąc w twierdzy.

mariasokolowskaNie śmieszno w mediach tym, co byli za wykładem
Nie tryumfują wokół potomkowie towarzyszy
Sąd niezawisły niezawodnie wraz z układem
Niczym nas nie zaskoczył, teraz niech usłyszy:

Nie zamilczycie wszystkich niewygodnych faktów
Nie założycie nam na usta swoich kłódek
Będziemy burzyć mur czerwonej katarakty
Będziemy w kłamstwa wasze walić bez ogródek.

Akcja trwa, bo pęka w narodzie, czas się zmienia,
Internet jeszcze wolny jest od sądów w sieci
Rosną Marysie już polskiego pokolenia,
I tak nas przecież wszystkich nie zamkniecie!

leszeksmagowiczLeszek Smagowicz

Równo dwadzieścia pięć lat wisiała zasłona.
Aż współtwórca świątyni musiał w końcu skonać,
By z trzeciej pospolitej obory Augiasza
Zombi tłum nam pokazał swojego mesjasza...
Zbawcę Barabasza!

Zza kurtyny szeregi towarzyszy wyszły
W podzięce za opieką tu do urny przyszły
Okrągłostołowego hołdując Fidiasza,
By „nigdy nie oddana władza była nasza”...
Brońmy Barabasza!

Choć w morderczy uniform w Gdyni był ozuty,
Choć o górnikach z Wujka krwią spływają nuty,
Choć na Kremlu armię czerwoną w strachu spraszał,
Choć wolność butem zdławił w mundurze Kajfasza...
Kult trwa Barabasza!

Z ulgą, że już nie trzeba kreować pozorów,
Tak jak wcześniej sędziowie, dziś chór redaktorów,
Łzą myjących Piłatów haniebnie ogłasza
Nietykalnie świętym moskiewskiego Judasza...
Chwała Barabasza!

Jeszcze drwiąc z nas chrześcijan w szatach kabotyna
Sypią proch nam na głowę, wielbiąc Moskwy syna...
I choć każdy z nas w złości chce dobyć pałasza,
Chryste, śladem Jerzego u Ciebie wypraszam.
Wskrześ im Barabasza...

leszeksmagowiczLeszek Smagowicz

Umiera artysta pełen duszy i dumy,
Przez całe swe życie z krwi i kości do końca
Odchodzi nie w glorii, lecz w ciszy pełnej zadumy
Niepostrzeżenie dla rządowego gońca...

* * * * * * *

Padł też drwiąco z losu, w dzień śmierci Rotmistrza
Animator rozjechanych czołgiem nadziei,
Po których z Solidarności zostały zgliszcza…
Pochowają go z pompą w zasłużonych alei.

Jak ci nie wstyd przed tymi którychś wygnał z Polski
Przed żonami i dziećmi represjonowanych,
Przed tymi którychś sprzedał jako TW Wolski
Przed wieloma innymi w kraju zapomnianych...

Dokąd kroczysz kraju zastrzelonych górników?!
Gdzie zmierzasz ojczyzno mordowanych stoczniowców,
Skatowanego księdza patrona hutników,
Hołubiąc ojca chrzestnego bijących zomowców...

Rotmistrzu! Wstań z miejsca gdzie Twe zwłoki zwleczono
Zmaltretowane ciało, z dziurą w tyle głowy
Bo zhańbiono wraz z Tobą nam orła z koroną
A naród chce herosa i salw honorowych...

leszeksmagowiczLeszek Smagowicz

Jesteś swój pierwszy dzień,
Każda chwila twego życia to jeszcze lęku cień.
Szukasz aksamitu Jej głosu, bo znasz go kilka miesięcy,
I gdy usłyszysz, do szczęścia nie potrzebujesz już nic więcej.
Tylko ty jeden wiesz ile to trwało,
Czy to za mało?

Jak już skończysz miesiąc,
Jest tysiące powodów by cały czas się kłębiąc
Słuchać jak Jej serce bije i szukać Jej ciepłego ciała,
Nic wielkiego twoja buzia i rączka bez niego nie zdziała.
Ile to twoje jestestwo skamlało,
Czy to wciąż mało?

Minął ci pierwszy rok,
I gdy tak dzielnie stawiasz swój pierwszy niepewny krok,
Wśród wodospadów z warkoczy szukasz oceanu Jej oczu,
To z nich słona głębia radości skropli się i cię zaskoczy.
I z tego uśmiechu coś ci zostało,
Jeszcze za mało?

Za to jedno życie,
Nie ważne że w środku sztafety, a nie na szczycie,
Poszukaj do Niej najbliższej drogi by na dywanie z kwiatów,
Za niewolniczą miłość złożyć hołd u stóp Pani Wszechświatów:
Kocham cię Mamo, jedyną, wspaniałą,
I wiem że to mało!

leszeksmagowiczLeszek Smagowicz

Stoi na stacji Los Pendolinos
Stoi na wiosnę, jesienią, zimą.
Po co to kino?

Ani nie dyszy, ani nie dmucha,
A z łba ministra już para bucha.
Uch – taka flota!
Puff – kasa w błota!
Uff – jaka kwota!!!
Choć budżet sapie i ledwie zipie,
To Unia w kolej euro dosypie.

Grubasów z przodu podoczepiali,
By w fleszach dumnie pierś wypinali,
Wicemarszałków oraz ministrów,
Tych od zegarków i tych od przysłów.
I pełno takich w pierwszym przedziale
Siedzą i bredzą jak doskonale,
Jest w Intercity tuż po reformie,
Gdy „wahadełko” na tej platformie
Jest holowane przez wszystkie landy,
W celach pijaru i propagandy.
W drugim przedziale pełnym humoru
Kawały sypią o zmianie torów.
W trzecim minister infrastruktury
O magistrali tka kalambury.
W czwartym zachwala ktoś osiągi,
I że nie grożą w nim przeciągi.
W piątym dziennikarz na żywo baja,
Że dalej stoi wiedzę okraja.
W szóstym kiełbasa była wyborcza,
Ale starczyło tylko do dworca.
W ostatnim Premier schował się z grajkiem,
Bo kolejarze grożą strajkiem...

Lecz choćby zrównać góry z doliną
To „wahadełko” vel Pendolino
Nawet jak przyjdzie łagodna zima
To nie przejedzie, taki tu klimat...

Radia – gwizd!
Mediów – świst!
Prasa – w ruch!
TV – buch!

Najpierw – reklama – błysk lamp – doskonale
Ruszyła – kampania – na każdym – kanale
Szarpnęła sondaże i ciągnie ochoczo,
Minister znów kręci i kręci uroczo,
I chociaż wyjęli wychylne pudełko
To czadzi, to czadzi, to kadzidełko.
I pędzi, i pędzi bo każdy się stara,
By nowa zabawka o kształtach cygara,
Taka to, piękna to, błękitna strzała,
Jak piłka latała, nie ciągle stała.
A po co ten? Na co ten ambaras?
Na meczyk, na meczyk, na meczyk, na czas!
Choć trakcji brakuje to mielą ozorem,
I rozciągają wciąż tor za torem.
I pędzą przed nim, i ścielą dywany
Rekordy biją prędkości i piany.

To gdzie to, to gdzie to, to gdzie to tak gna?
Czy ktoś to ciągnie? Czy ktoś to pcha?
Widziano to koło Konina, Grybowa,
Na dworcu wrocławskim, mijał Włoszczową,
Na targach w Gdańsku, most na Pilicy,
I na odcinku Olsztyn – Nidzica.
I gnają, i pchają i kasa się toczy,
Bo prasa tłumoków wciąż tłoczy i tłoczy.
Pomimo że prędkość to same zera,
I że rdzewieje brat dreamlinera.
Tak wczoraj, tak teraz, tak wczoraj, tak teraz,
Kolejna afera, afera, afera...