Przeskocz do treści

Wielka nadzieja i mały bunt

elzbietamorawiecElżbieta Morawiec

Kiedy się pamięta, jak ja, protesty w obronie wolności słowa w r.1967/8 po zdjęciu przez komunistów „Dziadów” Dejmka w Teatrze Narodowym i słyszy się o „buncie „ zespołu w Starym Teatrze w Krakowie - ręce opadają. Nad Starym, w dniu rozstrzygnięcia Kon kursu na dyrektora tej sceny – zawisły żałobne flagi… Konkurs wygrał Marek Mikos, dziennikarz, osoba mało rozpoznawalna, zgoda. Na pewno – przyzwoity człowiek. Ale nie on będzie nowym budowniczym sceny. Będzie nim artysta w Polsce mało znany (realizacja opery „Maria” w Gdyni), ale ktoś, kto dał się już poznać jako osobowość wybitna na scenach Europy, Ameryki, nawet w Afryce Południowej. Michał (Michael) Gieleta (lat 43), Polak, wykształcony w Oxfordzie, do swoich osiągnięć doszedł własną, wielką pracą. Terminował u największych - Franka Zefirellego, Georgio Strehlera, Luki Ronconiego. Realizował wielkie opery w teatrach muzycznych całego świata, ma za sobą także bogaty dorobek dramaturgii teatralnej – zarówno Szekspira, jak i pisarzy współczesnych. Z jego wypowiedzi wynika, że jest absolutnym przeciwnikiem czegoś, co jest rozpowszechnione w Europie środkowej, tzw. regietheater. A co się sprawdza do bezceremonialnych przeróbek oryginalnego tekstu dramaturga. A co jest plagą, nagminną praktyką w teatrze polskim. Czy mogą być lepsze rekomendacje? Ale ze Starego Teatru usłyszałam głos pewnej pani, która stwierdziła: „nikt z zewnątrz nie będzie nam nic narzucał”. I jeszcze – „nie pozwolimy, aby  r z ą d  nam coś narzucał”. Tak jakby konkursy nie zakładały, że zawsze jest to ktoś z zewnątrz i jakby Stary Teatr utrzymywał się sam, bez 14 milionowej dotacji od tego, „złego” rządu…

Te czarne flagi – to „żałoba” po Janie Klacie. Startował w konkursie i przegrał. Przyjmijmy na chwilę, że niesprawiedliwie. Buntownikom ze Starego Teatru należy postawić jedno tylko pytanie : Co takiego nieprzemijającego, wielkiego pozostawił za sobą ten, ich zdaniem „wielki skrzywdzony”? Patrzę na teatr polski, opisuję go od ponad 50 lat, byłam świadkiem i uczestniczką wielkiej ery Starego Teatru – w moim najgłębszym przekonaniu, czemu dawałam wielekroć wyraz publicznie - Klata to jeden z największych niszczycieli tradycji teatru, ktoś, kto pozostawia po sobie - spaloną ziemię. Konia z rzędem temu, kto wymieni jedna bodaj rolę aktorską, jaka zaistniała w przedstawieniach samego Klaty bądź reżyserów przezeń angażowanych.

Po objęciu dyrekcji Klata zapowiadał buńczucznie: rzucę Kraków na kolana i odwoływał się do swojego idola… Steve’a Jobsa! Wcześniej jako reżyser gościnny zafundował Krakowowi adaptację „Trylogii” Sienkiewicza. Przyprawioną a la mode, lansowana prze „Gazetę wyborczą” jako element „filozofii wstydu” za polska historię. W tym lustrze sceny Polacy byli zaciekłymi antysemitami i groteskowymi rycerzami bezsensownej walki o wolność. Filozofia sceniczna Jana Klaty już podczas dyrekcji miała jako podstawowe przesłanie - walkę z wartościami polskiej tradycji. I tradycji Starego Teatru. Niszczyć, anihilować - taka była niepisana dewiza.

Na pierwszy ogień miał pójść Konrad Swinarski i jego legendarna „Nie-boska komedia” sprzed lat. Brudnej roboty podjął się niezawodny Olivier Frljić, bezczelny skandalista jak Europa długa. W spektaklu tezą był: 1. antysemityzm Krasińskiego, 2. antysemityzm Swinarskiego 3. antysemityzm Polaków jako nacji. Bunt wybitnych aktorów wobec tekstu, w którym z Krasińskiego nic nie dostało – (8 aktorów m.in. Anna Dymna, Tadeusz Huk oddało role, Anna Polony odeszła w proteście ze Starego) zapobiegł katastrofie. Ale Klata – nie odpuścił – zorganizował w foyer teatralnym tzw. happening - niby o katastrofie pod Damaszkiem, w istocie o Smoleńsku. Obrzydliwy, gorszący, mówiąc eufemistycznie. Jako były kierownik literacki Starego skierowałam wówczas do aktorów list, który chce tu zacytować „śledztwo w sprawie śmierci Konrada Swinarskiego pod Damaszkiem, /…/ którego wielkość z bezprzykładnym brakiem kultury staracie się zniszczyć to zaledwie pretekst. Konrad Swinarski zbudował wielkość tego teatru i żadne wasze happeningi nie są w stanie zniszczyć jego wielkości. Po nim, w tych murach pozostała wielkość, po was zostaną tylko ruiny./…/

We własnym mniemaniu jesteście buntownikami. Nic obłędniejszego. Płyniecie zgodnie z obowiązująca w Europie fala, która na wszystkich polach, przede wszystkim w kulturze dąży do zniszczenia tego, co w kulturze wartościowe, co jest fundamentem europejskości. /…/ W tym teatrze od 10 miesięcy mamy nieustający festyn barbarzyństwa szkalowania tradycji. Tu się postponowało Piłsudskiego i gloryfikowało czerwonego kata i zdrajcę, Dzierżyńskiego Chcecie powrotu bolszewickiej Polski spod znaku Kohna, Marchlewskiego z r.1920 – dalej się tak bawcie. Nowy Dzierżyński albo wielkorządca Putin wskażą wam wasze miejsce w kulturze. I pomyśleć, że dla was i za was – wasi rówieśnicy z różnych pokoleń oddawali życie, byście mieli wolność. Pytam, co zrobiliście z wolnością, która was nic nie kosztowała?”

Apel pozostał bez echa. Potem było już tylko gorzej albo – tak samo. Skandaliczne „Do Damaszku”, wielki metafizyczny dramat Strindberga, z którego niewiele pozostało. Ale w pamięci mam żenującą scenę, w której wybitny aktor, Globisz, kąsa własną rękę, niczym zwierzątko, półpornograficzne sceny, z udziałem Doroty Segdy.. Jeden ze spektakli został zerwany przez publiczność. Bez efektu. A był jeszcze „Poczet królów polskich (reż. Krzysztof Garbaczewski) tandetny kabaret, drwina z polskiego podziemia niepodległościowego czasu okupacji, Było „Akropolis” (reż. Łukasz Twardowski), gdzie z Wyspiańskiego kamień na kamieniu nie został, zastąpiony multimedialnymi błyskotkami, był „Król Lear” samego Klaty, gdzie król stał się… papieżem z córkami. Ale dość tej wyliczanki. Wnioski ogólne są ważniejsze. A praktyce Klaty (i przezeń zatrudnianych reżyserów) sprowadzają się:

1. do anihilacji tekstu dramaturga,
2. obniżaniu rangi scenerii dramatu, co w konsekwencji jest niszczeniem pamięci i tożsamości kulturowej widza,
3. odhumanizowania aktora, pozbawienia go możliwości kreowania postaci, osoby ludzkiej,
4. całkowitemu zamazaniu  p r z e k a z u  płynącego do widza,
5. w konsekwencji, przez lekceważenie i aktora, i widza - zniszczenie podstawowej, wspólnotowej misji teatru.

Klata nie był w tych praktykach odosobniony. Takie są tendencje wśród tzw. „młodych najzdolniejszych”. Ale pytam was, buntowników spod żałobnej flagi – naprawdę chcecie powrotu do  t a k i e g o  teatru? Nie widzicie wielkiej, wspaniałej nadziei na odnowienie wielkości waszej wspaniałej sceny, jaką stwarza wam konkursowe zwycięstwo Michała Gielety i Marka Mikosa? Chcecie dalej być aktorami bez ról, teatrem bez miejsca w gmachu kultury wielkiej, wysokiej?