Przeskocz do treści

Anna Maria Kowalska

Pęd ku mitycznej „europejskości” owładnął nami tak dokładnie, że nawet nie zauważamy faktu, że zawsze żyliśmy i żyjemy w centrum Europy. I zamiast przekuć to w czyn, czytaj: potraktować to jako zaletę, zadatek, którym trzeba umiejętnie gospodarzyć – na zasadzie masochizmu wciąż dajemy sobie wmówić, żeśmy, nie wiedzieć dlaczego, gorsi.

A potem każdy publicysta mainstreamu może nami pomiatać, zmuszając z góry do bicia się w piersi za cudze winy. Tak postępuje tylko ktoś, kto:

1. kieruje się złą wolą,

2. nigdy nie badał szczegółowo fascynującej historii Polski, polskiej kultury, nauki, sztuki – i literatury.

Co z tym fantem zrobić?

Przywrócenie poczucia dumy narodowej mogą, obok jedności z Kościołem i marszów Solidarności przynieść tylko indywidualne studia historyczne i filologiczne. Mówiąc „studia”, mam na myśli siedzenie i czytanie ze zrozumieniem – i refleksją, a nie powierzchowne dotknięcie problemu poprzez rzucenie okiem na czyjś, pożal się, Boże – często przewrotnie napisany felieton.

Jak się jednak za nie zabrać? Muszą nam w tym pomóc fachowcy. W mediach niezależnych  powinno zagościć więcej prelekcji naukowych i popularnonaukowych o polskiej kulturze, filozofii, literaturze – obserwowanej z perspektywy historycznej. Może czas na nowy, humanistyczny, multimedialny Uniwersytet? Uzbrojeni w fakty – damy nareszcie odpór bełkotliwym publicystom i złośliwym trollom – sami urządzając prelekcje video na dany temat. Konkret, siła spokoju, rzeczowy argument, zwarta grupa Wykładowców z cenzusem naukowym w niezależnych mediach  – to gwarancja murowanego sukcesu. Pomyślmy o tym.

Małgorzata Janiec

„Tadek” Polkowski – młody, znakomity twórca hip hopowy, w swoim pierwszym projekcie muzycznym pt. „Niewygodna prawda” opowiada o rzeczach, które potrzebują zmian. Przypomina bohaterów z historii wymazanych. Tych, którzy za Honor i Ojczyznę oddawali życie.

Jest młodym Polakiem, który wierzy w wartości. Chce swoją płytą zachęcić młodych – i nie tylko młodych – ludzi do poznania historii. Są na tej płycie teksty o zdrajcach i o prawdziwych bohaterach. O dumnych i tragicznych wątkach w polskiej historii. Walczy o wartości, nie o korzyść własną.

„Teraz młode pokolenie, przyszła na Was kolej…Więc zakasuj rękawy… Niech się z karą spotka zdrada”. „Potrzebni są dziś ludzie, tak jak Ty niezłomni…”

niewygodnaprawdaNa tej płycie zgodnie z tytułem jest „Niewygodna prawda” (fot. glamrap.pl). Jest piękny tekst o Ince, o rotmistrzu Witoldzie Pileckim, o sierżancie Mieczysławie Dziemieszkiewiczu „Roju”, o „Żołnierzach Wyklętych” ale także o strajku głodowym w obronie lekcji historii w polskich szkołach.

Polecam tę płytę. Wsłuchajmy się w piękne i głęboko patriotyczne teksty. Mnie szczególnie wzruszył „kawałek” o Ince: „Partyzantko uśmiechnięta, jednocześnie jak ze skały, co ja mogę zrobić? Nagram dla Ciebie kawałek”…

Anna Maria Kowalska

Na odnowę duchową i moralną Narodu nie możemy patrzeć jak na cel nie do zrealizowania. Pragnienie odrodzenia duchowego noszą w sobie setki Osób, wyraźnie zmęczonych aktualnym stylem „uprawiania polityki” przez partie rządzące.

Przemiana wewnętrzna – rachunek sumienia, powrót do więzi z Kościołem katolickim, Dekalogiem i Biblią, a zatem spojrzenie na pojedynczego Człowieka i Naród w perspektywie Wieczności – będzie rzutować na zmiany w strukturach władzy, zmianę sposobu myślenia o Polsce i tym samym zmiany w sposobie rządzenia: opartym na prawdzie, mądrości serca i zdrowo rozumianego dialogu oraz tolerancji wobec inaczej myślących. U władzy muszą znaleźć się ludzie uczciwi, brzydzący się kłamstwem, wielkiego hartu ducha i wielkiej odpowiedzialności za każde polskie życie. Każdy z nas musi zatem rozpocząć od pracy nad sobą – i tej przemiany autentycznie pragnąć.

Wbrew pozorom – to nie jest utopia. O wewnętrzną przemianę dla wszystkich nas trzeba się stale modlić. Czy nie po to u progu odzyskanej suwerenności Jan Paweł II przywiózł nam Dekalog? Czy nie to także pragnął nam przekazać, niejako w testamencie, w trosce o nasze dziś i jutro?

Anna Maria Kowalska

Zawsze zastanawiał mnie i zastanawia po dziś dzień wielki zapał, jaki mieli w sercu Autorzy  pogadanek historycznych, pisanych w okresie międzywojennym dla dorastającej młodzieży. Uczniowie szkół powszechnych, czytając je z ogniem w oczach sposobili się do  mającej niebawem nadejść zawieruchy wojennej. Oto próbka ówczesnego stylu: „Płomyk” z 4 maja 1939 roku – i artykuł, który pisze W. Malczyk: „Wilno w Powstaniu 1863”. Może – w świetle niedawnych perturbacji „powstańczych” w Sejmie RP warto powrócić raz jeszcze do tych historii, pisanych z myślą o pamięci historycznej – ale i ku pokrzepieniu serc?

„Krwawe manifestacje w Warszawie głośnym echem odbiły się i w Wilnie. Młodzież organizuje obchody patriotyczne w Katedrze, Ostrej Bramie, na Śnipiszkach. Mogiła Szymona Konarskiego stała się miejscem wycieczek i pochodów. Liczne tłumy śpiewały pieśni patriotyczne, a pieśń „Boże, coś Polskę” uzupełniono następującą zwrotką:

„Za długiej nocy niezgłębione cienie,
za cichą mękę i ofiary krwawe
najświętsze nasze spełnić racz marzenie:
na wieki połącz Wilno i Warszawę”.

plomyk331122W sierpniu 1861 na Pohulance ukryte oddziały wojska rosyjskiego zaczęły strzelać do tłumów. Padło 11 zabitych, a przeszło sto osób raniono. Rzeź bezbronnej ludności wywołała straszliwe oburzenie. Odtąd miasto dąży do zbrojnego czynu (fot. Okładka „Płomyka”, 22 listopada 1933 roku, archiwum KN).

Młodzież wileńska uciekała skrycie i wstępowała do oddziałów powstańczych na prowincji, gdyż wszelka próba zbrojnego powstania w samym mieście, strzeżonym przez silne oddziały wojska rosyjskiego była z góry skazana na niepowodzenie.  Po ogłoszeniu powstania przez Rząd Narodowy w Królestwie powstaje w Wilnie Komitet, który ma kierować ruchem zbrojnym na ziemiach dawnego Księstwa Litewskiego. Wybitnym członkiem Komitetu jest młody, 26 – letni Konstanty Kalinowski, człowiek rozumny i energiczny. Wierzył on w siłę ludu wiejskiego, dlatego pisał odezwy do chłopów, nawołujące do tworzenia oddziałów powstańczych. Wśród licznych grup powstańczych spotykamy oddziały, dowodzone przez samych chłopów, jak Pudjaka, Bitisa i Łukaszunasa. Kalinowski mieszkał w Wilnie w murach Świętojańskich, omijając zastawione sidła carskich żandarmów.

Naczelnikiem powstania został podpułkownik Zygmunt Sierakowski. Porzucił on świetne stanowisko w sztabie generalnym w stolicy Rosji, aby pójść za głosem swego serca i stanąć w polskich szeregach. Był on bardzo kochany przez swoich żołnierzy, których miał przeszło 2.500. Pod jego rozkazami bili się słynni dowódcy oddziałów: ks. Mackiewicz i Bolesław Kołyszko”.

Monika Chomątowska

„Divide et impera” głosi stara rzymska maksyma polityczna – „Dziel i rządź”. Nie ma bowiem nic prostszego nad rządzenie ludźmi skłóconymi. Tacy nie sprzeciwią się bowiem władzy, gdyż ich wzajemne – że tak powiem, braterskie – antagonizmy skutecznie uniemożliwiają konsolidację i zainicjowanie oporu.

Usłyszawszy o tworzeniu się nowego ruchu społecznego, tzw. Ruchu Narodowego, pierwsze skojarzenie, jakie przyszło mi do głowy, to właśnie było to hasło. Nie mam absolutnie żadnych antypatii do „narodowców”. Nie twierdzę również, że organizatorzy nowego Ruchu Narodowego mają złe intencje. Sądzę natomiast, że brakuje im realizmu politycznego i długodystansowego spojrzenia, co niestety może zostać brutalnie wykorzystane paradoksalnie właśnie przez tych, z którymi chcą walczyć politycznie, czyli przez obecnie rządzącą partię.

Już Arystoteles mówił: „dobry prawodawca i prawdziwy mąż stanu powinien znać zarówno najlepszy ustrój, jak i możliwie najlepszy w istniejących okolicznościach” [1]. Być może wielu Polaków widziałoby w części ideałów głoszonych przez nowo powstający ruch słuszne postulaty. Niemniej realizm i zmysł polityczny każą zawsze zadać sobie pytanie nie tylko o to, co chcemy osiągnąć, ale także kiedy i w jaki sposób. Osoby powołujące do życia nowy ruch zapewniają, że w najbliższej perspektywie nie chodzi im o działalność polityczną. Pozostaje mi wierzyć im na słowo. Obawiam się jednak, że perspektywa 3 lat może już nie być dla nich „najbliższą”, a świadomość uzyskania być może zauważalnego poparcia wśród obywateli, zwłaszcza młodych patriotów, może stać się pokusą do rejestracji ugrupowania politycznego przed wyborami parlamentarnymi. Oby nie okazało się to prawdą. 

Powtarzam po raz kolejny – nie mam nic przeciwko „narodowcom”. Próbuję jednak, na ile to możliwe, być realistką. Aby być w stanie przejąć władzę, nie wystarczy poparcie społeczne (które również może być w tym przypadku złudne, gdyż wielu ludzi uczestniczyło w Marszu Niepodległości, jak przed rokiem i dwoma latami z chęci zamanifestowania swojego patriotyzmu, a nie z racji popierania poglądów politycznych organizatorów). Do rządzenia krajem trzeba posiadać również odpowiednie struktury organizacyjne, zaplecze eksperckie, potrzebną wiedzę i umiejętności, a także środki finansowe, które ułatwiają organizację kampanii wyborczej. Nie ujmując nic pełnym ideałów ludziom, zwłaszcza młodym, jednocześnie ciesząc się ich prawdziwą i odważną manifestacją patriotyzmu, żywię jednak przeświadczenie, że wielu  z wymienionych wcześniej elementów nowy ruch po prostu nie posiada.

Nie będzie dobrze dla Polski, jeżeli nasza scena polityczna stanie się dwupartyjna. Niemniej równie źle się stanie, jeśli będziemy mieli dziesiątki małych partii niezdolnych do zbudowania trwałej koalicji w przypadku wygrania wyborów.  Problem ten jest tym boleśniejszy, gdy widzimy narastające rozpraszanie sił na prawicy i częste ustawianie się poszczególnych ugrupowań w opozycji względem tych, z którymi ideowo jest im najbliżej. Moim zdaniem nie zbudujemy niczego trwałego i sensownego, jeżeli będziemy walczyć między sobą, zamiast wzbić się ponad to, co nas dzieli (często dzieli słusznie, bo niektórych poglądów po prostu ze sobą nie pogodzimy), aby skonsolidować siły wokół tego, co nas łączy. Jestem przekonana, że polską prawicę łączy dużo więcej i zbliżając się powoli do tak ważnej politycznej rozgrywki, jaka przed nią stoi najpóźniej za trzy lata, powinna raczej uczynić wszystko, by umożliwić sobie przejęcie władzy. Mamy w Polsce już kilka partii po prawej stronie – ze znaczniejszych Prawo i Sprawiedliwość, Prawica Rzeczypospolitej, czy Solidarna Polska. Nie wiem, czy wszystkie są w stanie podjąć wspólne działanie, ale warto się zastanowić, czy nie lepiej zbudować coś na kształt porozumienia BBWR (mam tu na myśli sam fakt podjęcia próby współpracy ponad partyjnymi podziałami w imię dobra wspólnego) i razem stanąć do wyborów. Przecież można stworzyć komitet wyborczy, zachowując odrębność partyjną. A jeśli to nie jest realne, może lepiej zacisnąć zęby i poprzeć tego, kto spośród wymienionych ma realne możliwości przejęcia władzy, nawet jeśli ta partia nie jest wg narodowców idealna? Wtedy, jeśli uważają to za cenne i potrzebne, organizatorzy Marszu Niepodległości, mogliby budować ugrupowanie polityczne o zabarwieniu wyraźniej narodowym, mając świadomość, że u steru jest ugrupowanie, które przynajmniej częściowo (według nich) popiera patriotyczne ideały.

Proszę o zastanowienie się tych, którzy utożsamiają się z prawicą i jednocześnie leży im na sercu dobro Polski. Czy roztropnie jest teraz podejmować próbę budowania od zera? Czy nie będzie to raczej coś, co ucieszy obecnie rządzących? Czy „warta skórka za wyprawkę”? Czy teraz? Ktoś może powie – przecież zawsze będzie można zbudować koalicję. To prawda, ale warto mieć w pamięci, że rządy koalicyjne są mniej stabilne, dają większe możliwości zrzucania winy za ewentualne niepowodzenia na koalicjanta, no a poza tym… jaka jest gwarancja, że wiele małych partii przekroczy w ogóle próg wyborczy? Przecież mogą równie dobrze „zabrać” głosy dużej sile politycznej, same nie wejść do parlamentu, a jednocześnie uniemożliwić tejże dużej sile wygranie wyborów.

W myśl nauki społecznej Kościoła polityka to rozsądna troska o dobro wspólne. Każdy z elementów tej definicji jest równie istotny. Dobro wspólne musimy postawić ponad partykularne interesy, nawet jeśli same w sobie nie są one złe. Nasze działanie w kierunku dobra wspólnego musi być rozsądne. A rozsądne to znaczy realizowane adekwatnymi do sytuacji środkami, mądre i oczyszczone z emocjonalnych impulsów chwili. Pozostaje mi ufać w rozsądek twórców Ruchu Narodowego, licząc na to, że w perspektywie najbliższych trzech lat ograniczą się do działania na polu społecznym, przyczyniając się skutecznie do przejęcia władzy przez opozycję i budząc patriotyczną świadomość, co jak rozumiem, jest też ich głównym celem.

- – - – - – -

[1] Arystoteles, „Polityka”, księga IV, rozdz. I „ Ustrój bezwzględnie i względnie najlepszy”, w przekładzie Ludwika Piotrowicza, PWN Warszawa 2006

tomaszkorneckiTomasz Kornecki

Matura, matura, matura. W listopadzie? Tak, w listopadzie. We wtorek odbyła się matura próbna z języka polskiego. Wydawca „Operon” dostarczył uczniom tak zwane arkusze maturalne – mówiąc po ludzku kartki z pytaniami. A w nich pierwsze pytanie w oparciu o tekst… Gazety Wyborczej. Tekst stary jak świat bo mający prawie rok. Swoją drogą takie umieszczenie tytułu prasowego w zadaniu maturalnym to niezła reklama szczególnie dla dogorywającej Wyborczej.

Bez odpowiedzi pozostaje pytanie dlaczego uczniowie muszą analizować teksty prasowe, gdzieś na boku pozostawiając pisarzy czy poetów? Pytanie dotyczące poezji Tuwima znalazło się w ostatniej części pracy.

Ale wróćmy do rzeczonego tekstu noszącego tytuł: Pochwała myślącego lenia autorstwa M. Beylina. Już na samym początku tych, przydługich nieco rozważań, pojawia się stwierdzenie o jakiś bliżej niezidentyfikowanych Europejczykach. Już nie ma pojęcia Polacy. Pojęcia ostrego i wyraźnego.

Autor zrobił głęboki ukłon w stronę naukowców pisząc, iż „odkrycia naukowe to uboczny produkt niepraktycznej ciekawości”. W imieniu wszystkich naukowców dziękuję serdecznie za ciepłe słowa. To niezwykle miłe, gdy dziennikarz, tak ponoć poczytnej gazety i intelektualnej, stwierdza, że nauka to jakaś bezsensowna ciekawość. Nie wiem czy on wie, że nauka rodzi się z inteligencji, skoro zatem Wyborcza to dziennik inteligencji, więc wychodzi na to, że organ Michnika traktuje swoich czytelników, jako tych którzy kochają… „niepraktyczną ciekawość”.

Jest jeszcze bardziej odkrywcze stwierdzenie, iż nasza cywilizacja tak naprawdę jest oparta na bezużytecznej wiedzy. Wręcz genialne. I absurdalne. Czy Beylin zapomniał, że cywilizacja Europy oparta jest na prawie rzymskim, filozofii greckiej i chrześcijaństwie? Raczej mało pasuje tu stwierdzenie o bezużytecznej wiedzy.

A na koniec majstersztyk intelektualny. Autor wychwala opieszałość. Nazywając ją „cnotą społeczną” i dywagując, iż to dzięki niej możemy z innymi rozmawiać i wymyślać sensowne rzeczy. Nie wiem czy Pochwała myślącego lenia zrodziła się z opieszałości, ale na pewno towarzyszyła jej  ignorancja i mylenie pojęć. Gdyby czytały to pojedyncze osoby siedzące na kanapach można by przełknąć. Jednak ta papka dostarczona została na siłę młodzieży, która szuka wzorców. Szkoda, że otrzymuje je w postaci tekstów Wyborczej.

miroslawborutaMirosław Boruta

14 listopada z pewnością zapisze się w historii Krakowskiego Klubu Gazety Polskiej. Naszym Gościem był bowiem w tym dniu p. Dariusz Olszewski z Klubu Gazety Polskiej Chicago II, który – choć z pochodzenia wrocławianin i działacz tamtejszej, słynnej „Solidarności Walczącej” Kornela Morawieckiego – już po kilku pierwszych zdaniach stał się naszym, zdało się, znajomym od lat.

kkgp121114aSwobodny, uśmiechnięty, a jednocześnie na swój sposób wspaniale ironiczny wobec obecnych władz, przeprowadził nas ścieżkami swojego (i swojej rodziny) życiorysu przez lata osiemdziesiąte anty-PRL-owskiej opozycji, doświadczeń emigranta, aż do dzisiejszych i wciąż opozycyjnych bojów o prawdę w życiu Polski i chicagowskich Polaków. Znana nam z wielu źródeł, katastroficzna sytuacja kadrowa polskich (już chyba tylko z nazwy) placówek dyplomatycznych, pełnych reliktów dawnej epoki, ludzi szkoły antypatriotycznego lewactwa czy TW, nakazuje podjęcie natychmiastowych działań naprawczych. Polskie Chicago (fot. klubygp.pl/kluby/chicagoII), zawsze wygrywające wybory dla posłów prawicy musi zostać wzmocnione patriotyczną obsadą placówek. Może już po najbliższych wyborach?

kkgp121114bDziękujemy za to spotkanie, za wspaniały prezent, autentyczny chicagowski „transparent smoleński”, który z dumą poniesiemy w Krakowie już 10 grudnia oraz za… krótką wizytę w naszym Klubie redaktora naczelnego „Gazety Polskiej”, p. Tomasza Sakiewicza (fot. Jan Lorek), którą swoją obecnością i przemową nasze nowe krakowsko-chicagowskie porozumienie przypieczętował.

I jeszcze notka o naszym chicagowskim Gościu: Dariusz Olszewski (fot. poniżej Jan Lorek), ur. 13 V 1957 we Wrocławiu. Ukończył Technikum Mechaniczne nr 2 tamże (1978). Podharcmistrz w ZHP. 1978–1981 ratownik górniczy w Stacji Ratownictwa Górniczego Kombinatu Górniczo-Hutniczego Miedzi w Lubinie (1979–1981 zasadnicza służba wojskowa).

kkgp121114cOd IX 1981 w „S”. 13 XII 1981 organizator strajku w kopalni Sieroszowice, 14 XII uczestnik starć z pacyfikującymi zakład oddziałami wojska i ZOMO, zwolniony z pracy; do 1986 prace dorywcze (ratownik wodny, specjalista usług wysokościowych, nast. drukarz struktur podziemnych).

Po pacyfikacji KGHM organizator przygotowań do kolejnego strajku w kopalni, m.in. gromadził materiały wybuchowe dla potrzeb obrony zakładu. Od XII 1981 współpracownik struktury poligraficznej RKS; od I 1982 współorganizator kolportażu czasopism podziemnych w regionie. Od VI 1982 w Solidarności Walczącej; prowadził szkolenia drukarzy oraz kursy samoobrony i sztuk walki; organizator i przywódca grup stawiających czynny opór atakującym demonstracje oddziałom ZOMO. Ochroniarz przew. SW Kornela Morawieckiego i in. działaczy (m.in. Władysława Frasyniuka), organizator służby ochraniającej tajne posiedzenia przywódców SW. Po aresztowaniach 1983/1984 w SW we Wrocławiu, organizator i koordynator kolportażu prasy podziemnej na Dolnym Śląsku. Od 1984 kierował pocztą SW (projektant i drukarz znaczków). W 1986 współtwórca Niezależnej Oficyny Studenckiej. Latem 1986 2-krotnie zatrzymywany za tzw. akcje kanapkowe (akcja indywidualna: spacerowanie po ulicach z planszami zawieszonymi z przodu i na plecach), 2-krotnie skazywany przez Kolegium ds. Wykroczeń na 3 mies. aresztu z zamianą na grzywnę.

kkgp121114dOd 1986 na emigracji w USA; jeden z zagranicznych przedstawicieli SW. W 1988 organizator pobytu w USA deportowanego z Polski K. Morawieckiego. Organizator wielu demonstracji pod siedzibami ambasad PRL i ZSRS oraz wystaw i spotkań Polonii zaangażowanej w ruch solidarnościowy. Odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski (2007).

Za: Artur Adamski, http://www.encyklopedia-solidarnosci.pl/wiki/index.php?title=Dariusz_Olszewski

stefanbudziaszekStefan Budziaszek

17 listopada 2012 roku, w auli Jana Pawła II przy Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w krakowskich Łagiewnikach, odbyła się promocja książki-albumu „Oburzeni”. W dyskusji na temat „Ruch Oburzonych jako reakcja na stan państwa polskiego” udział wzięli autorzy książki. Swoim wystąpieniem oraz krótką modlitwą w intencji Ojczyzny dyskusję rozpoczął ksiądz kardynał Stanisław Nagy. Spotkanie prowadził Leszek Sosnowski – dziennikarz, wydawca albumu, założyciel i prezes wydawnictwa „Biały Kruk”:
http://www.youtube.com/watch?v=EHvBhgN_1DQ

A fotorelację, autorstwa p. Anny Loch można obejrzeć tutaj:
https://picasaweb.google.com/109729583599681222653/OburzeniWAgiewnikachKrakow20121117?authuser=0&feat=directlink

Anna Maria Kowalska

Czy jesteśmy solidarni? Czy w skrajnych przypadkach stajemy w obronie zwalnianych? Czy też kunktatorsko zastanawiamy się, co z tego będziemy mieli? Dotyczy to wszystkich zakładów pracy: obok wielkich korporacji przemysłowych, także redakcji czasopism (ten problem poruszyła w  dzisiejszej GPC Joanna Lichocka) i szkół wszelkiego szczebla, w tym uczelni wyższych, w których przypadki zwolnień nie są wbrew pozorom w wolnej Polsce aż taką rzadkością?

Czy potrafimy ująć się za pracownikami, podlegającymi stresorodnemu mobbingowi pracodawcy, czy też chyłkiem, milczkiem, ze spuszczoną głową, wykonujemy każde, także upadlające polecenie „pana i władcy” żeby, broń Boże, nie padło na nas, żeby nie podzielić losu zwalnianego, bądź nie stracić lukratywnego stanowiska? A może w duchu cieszymy się z tego, że oto wykrusza się konkurencja, zostajemy sami na placu boju i dopiero teraz rozwiniemy naprawdę skrzydła…

Nie, niczego nie rozwiniemy. Zbudzimy się tylko prędzej, czy później z kacem moralnym. I świadomością, że już po nas, że siedzimy na dnie przepaści. Bośmy w kalkulacjach i „szkole przetrwania” za wszelką cenę rozmienili na drobne nasze człowieczeństwo.

stefanbudziaszekStefan Budziaszek

16 listopada 2012 roku, p. Jacek Smagowicz – uczestnik prac Krajowej Komisji Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność” był przesłuchiwany przez krakowską policję w sprawie usunięcia napisu „im. Lenina” z bramy Stoczni Gdańskiej. P. Jacek Smagowicz to legendarny działacz Solidarności, odznaczony w 2006 roku Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski przez Prezydenta Rzeczypospolitej Lecha Kaczyńskiego:
http://www.youtube.com/watch?v=AbtKUiF8uf0

barbarahenkeBarbara Henke

... czyli historia powszechna po belgijsku

Powszechnie wiadomo, że nikt nie jest idealny i każdy ma prawo do pomyłek – „nawet” nauczyciel w szkole, czy wykładowca na uczelni. Zresztą, któż  nie zna słynnych „żartów zeszytów szkolnych”, wypełniających Internet, kalendarze itp. Osobiście wręcz lubuję się w tego typu żartach, sądziłam więc, że nic nie jest w stanie mnie rozśmieszyć, czy zbulwersować. Jednak myliłam się. Bowiem to, co usłyszałam w belgijskiej szkole podczas lekcji historii, przebija wszystko.

Przez ostatnie dwa dni lekcje prowadziła stażystka – studentka ostatniego roku Wydziału Historii, jednego z belgijskich uniwersytetów. Tematem lekcji był „stalinizm”. Słuchałam dość uważnie, chciałam bowiem wiedzieć, jak widzą Stalina „Ludzie Zachodu”. Od początku lekcji prelegentka była nieco zdenerwowana, mówiła zbyt szybko ale mimo to dość klarownie i ciekawie.

paktribbentropmolotowJednak pod koniec lekcji, podczas omawiania „Głównych konsekwencji reżimu stalinowskiego”, stażystka powiedziała: „W 1939 roku Stalin, chcąc zabezpieczyć się przed atakiem ze strony Hitlera doprowadził do podpisania Paktu Brest–Litovsk, dzięki temu Hitler zaatakował jako pierwszą Francję, co było początkiem II Wojny Światowej”. Myślałam, że się przesłyszałam, więc spytałam prelegentkę: „Przepraszam, a Pakt Ribbentrop–Mołotow i atak na Polskę we wrześniu 1939 roku?” (fot. Podpisanie paktu: Mołotow, za nim Ribbentrop i Stalin, za: Wikipedia). Na to zmieszana i skonfundowana stażystka odpowiedziała: „Być może, ale nie wiem.”

Zaskoczyła mnie nie tylko odpowiedź ale także brak reakcji ze strony nauczyciela historii, który obserwował sposób prowadzenia lekcji przez stażystkę. Być może spowodowane to było dzwonkiem, zapowiadającym koniec lekcji, jednak taki błąd na lekcji historii???

Zapytałam więc moich kolegów z klasy, jakie jest ich zdanie na temat tego, co powiedziała stażystka. O dziwo, większość z nich „wyłapała” tę  bzdurę z jej wypowiedzi oraz zauważyła jej brak kompetencji. Okoliczność ta wywołała również burzliwą dyskusję, w której udział wzięli także niektórzy nauczyciele.

Być może błąd tej wynikł jedynie za zdenerwowania stażystki, nie z braku wiedzy, jednak stanowisko uczniów w obliczu tego zdarzenia daje nadzieję na to, że młodzi w Belgii, tak jak wszędzie na świecie, będą mieli odwagę, a przede wszystkim ochotę, by dążyć ku prawdzie w każdej sytuacji i kreować w ten sposób otaczające ich społeczeństwo.

Bogusława Cichoń

13 listopada 2012 roku Trybunał Konstytucyjny rozpoznał wniosek senatorów Prawa i Sprawiedliwości o stwierdzenie niezgodności z Konstytucją przepisów ustawy z 16 grudnia 2010 roku o zmianie ustawy o finansach publicznych oraz niektórych innych ustaw, które zawieszały prawo do emerytury osobom jednocześnie pracującym nadal. Senatorów reprezentował adwokat, Zbigniew Cichoń poprzednio występujący też jako wnioskodawca.

Trybunał podzielił zastrzeżenia senatorów Prawa i Sprawiedliwości stwierdzając, że przepisy naruszają art. 2 Konstytucji, tj. wywodzoną z niego zasadę zaufania  do stanowionego przez parlament prawa przez odebranie prawa osobom, które nabyły prawa do emerytury w okresie od 8 stycznia 2009 roku do  31 grudnia 2010 roku.

Sprawa dotyczy około 20 tys. osób, którym ZUS zawiesił wypłatę emerytur i obecnie mają one prawo do żądania zwrotu świadczeń im zawieszonych. Sprawa jest przykładem, jak nie należy stanowić prawa w pośpiechu i dla doraźnych korzyści finansowych czy populistycznych.

Ustawę przeforsowano wbrew opiniom pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego i konstytucjonalistom, a także parlamentarzystów Prawa i Sprawiedliwości, którzy wskazywali na jej sprzeczność z Konstytucją. Teraz to, co zaoszczędził budżet państwa wydzierając pieniądze, będzie musiał emerytom zwrócić.

stefankaszaStefan Kasza

Koncert pt. "Lekcja pamięci" odbył się 15 listopada 2012 roku w sali Klubu Oficerskiego przy ul. Mikołaja Zyblikiewicza 1 w Krakowie. Zespół "Promyki Krakowa" działa przy krakowskiej Szkole Muzycznej im. Mieczysława Karłowicza, pod kierunkiem p. Romy Doniec-Krzemień.

Poniżej linka do filmu i zdjęć z Krakowa i Holandii:


http://www.youtube.com/watch?v=ydX3EQi4GLM

maciejmiezianMaciej Miezian

Poprzednim razem skończyliśmy na tym, że Kluby „Gazety Polskiej” doszły do Placu Na Rozdrożu. Jeszcze wcześniej, przy Placu Unii Lubelskiej, urwałem się na chwilę, by wypić kawkę. Wszedłem do kawiarni, odstałem swoje w kolejce, zamówiłem, poczekałem na „realizację”, wziąłem napój, poszukałem stolika, wróciłem się po cukier, posłodziłem, znów zacząłem szukać stolika, aż w końcu usiadłem i wdałem się w rozmowę, z jednym z klubowiczów, który postanowił zrobić to co ja.

mnmm4Tymczasem za oknem nieprzerwanie ciągnął tłum z flagami. I ciągnął, i ciągnął, i ciągnął i nie było widać końca tego ciągnięcia. Pewnie – pomyślałem – napiszą jutro, że przyszła garstka „oszołomów”. Spokojnie dopiłem kawę i ruszyłem odzyskiwać Lubą Ojczyznę. Przejście przez Aleję Szucha już opisałem, więc zajmijmy się tym, co się działo po wejściu na Aleje Ujazdowskie. Gdy tylko nasz „wąż” minął Plac Na Rozdrożu usłyszałem nagle, że tłum skanduje coś, co z daleka brzmi jak: „Lech Wałęsa, Lech Wałęsa”. Osłupiałem, bo wszystkiego bym się spodziewał tylko nie tego. No może gdyby to było 20 lat wcześniej mogliby tak krzyczeć ale teraz ? Jednak gdy stojące bliżej mnie osoby również zaczęły skandować to okazało się, że nie jest to „Lech Wałęsa” tylko  „Krew na rękach” – z dala ukazał się bowiem gmach Kancelarii Prezesa Urzędu Rady Ministrów. Budynek ten w ramach jakiegoś dziwnego pomysłu został podświetlony z góry na biało, a od dołu na czerwono. Prawdopodobnie w zamyśle urzędników było to nawiązanie do barw narodowych, ale z daleka wyglądał tak jak gdyby był do połowy zanurzony we krwi  – przyznam, że sam bym nie wymyślił lepszej metafory rządów Tuska i jego komilitonów.

mnmm5Zanim jednak tam dotarliśmy, by patrząc na umieszczony na gmachu napis „Honor i Ojczyzna” zadać  gremialnie pytanie „Gdzie jest Bóg?”, czekała nas kolejna niespodzianka – otóż staliśmy się gwiazdami filmowymi. Szeroka w tym miejscu ulica została przewężona przez dwa prostokąty oddziałów prewencji, które stały po obu stronach ulicy i ścieśniały przejście. Musieliśmy więc wejść w specjalną „uliczkę”, na końcu której stała funkcjonariuszka i zawzięcie, przy pomocy małej kamerki, filmował twarz każdego kto szedł w stronę Belwederu. W ten sposób niechcąco wystawiliśmy sobie „pomnik trwalszy od spiżu”, bo jak coś trafi do policyjnych archiwów to z reguły pozostaje tam na wieki. Z drugiej strony – pomyślałem – każdy z nas będzie mieć niezbity dowód na to, że był na marszu, co może się przydać w nieodległej przyszłości, gdy rząd wolnej Polski, będzie rozdawał medale za zasługi. No, ale nie przyszliśmy tu po medale (zresztą z tych rąk, które je dzisiaj rozdają nawet byśmy ich nie przyjęli). Naszym celem był nie tyle Belweder (przynajmniej na razie) co stojący obok  pomnik Marszałka Piłsudskiego. Minęliśmy więc skąpany w krwawej poświacie gmach Kancelarii URM-u i ruszyliśmy pod monument, który – by przypodobać się Narodowi – ufundował onegdaj Aleksander Kwaśniewski.

mnmm6Tu karny dotąd tłum rozlał się w szeroki wachlarz, a do mikrofonu podszedł redaktor Sakiewicz i wygłosił płomienne przemówienie (ależ ten to jest „złotousty”). Gdy tylko wspomniał o grupie Węgrów, którzy maszerowali razem z nami, tłum od razu zaczął skandować podziękowanie. Zresztą okrzyki na cześć Węgrów padały od samego początku marszu, a gdy po drodze, bodajże na Placu Konstytucji, zaczęli oni śpiewać swój hymn, to stojący w pobliżu ludzie ściągali czapki z głów, choć oczywiście nie rozumieli ani słowa. Po redaktorze Sakiewiczu występowała jakaś starsza Pani, która walczyła w Szarych Szeregach, a na koniec do „sitka” podszedł Jana Pietrzak. Zaśpiewaliśmy z nim „Żeby Polska była Polską”. Wcześniej był jeszcze hymn (wszystkie zwrotki), a na koniec „Pierwsza Brygada”.  Po czym nastąpiło oficjalne rozwiązanie marszu.

Wszystko się skończyło. Plac wokół pomnika opustoszał. Jako ostatni, po 6 godzinach od rozpoczęcia marszu, opuszczał to miejsce Krakowski Klub „Gazety Polskiej”. Chciałbym oczywiście napisać, że to wynik naszego hartu ducha, przywiązania do tradycji… etc. Ale prawda była bardziej prozaiczna – po prostu ktoś nam się zgubił i musieliśmy na niego czekać tak długo, że w końcu zostaliśmy pod pomnikiem sami.  Zatem jako niezaplanowana ariergarda Wielkiej Armii wracaliśmy z rozwiniętymi flagami, mijając po drodze ładujące się do wozów oddziały prewencji. Na koniec zostaliśmy całkowicie sami, jeśli oczywiście nie liczyć kilku facetów, którzy jedli kiełbaski w budkach pod pomnikiem Dmowskiego.

Ponieważ nie wpuszczano autobusów na al. Ujazdowskie musieliśmy iść na piechotę aż na „Torwar”. Skręciliśmy więc przed „Barem na Rozdrożu” w Agrykolę. Było tam zupełnie ciemno. Po drodze mijaliśmy Pałac na Wodzie króla „Stasia”, jasno oświetlony pomnik Jana III Sobieskiego oraz dawną Podchorążówkę – słowem te miejsca, w których 29 listopada 1830 r. zaczęło się powstanie listopadowe . Popatrzyłem na potykających się w mroku klubowiczów i sam omal nie poleciałem, bo chodnik urywał się niespodziewanie i ponownie zaczynał pół metra niżej.  Wtedy sobie pomyślałem, że czasy się zmieniają, że się jednoczą „rządy, ludy, zdania”, a my biedni rebelianci ciągle musimy się plątać po tej nieoświetlonej Agrykoli w poszukiwaniu naszej wyśnionej Niepodległej.

Na koniec doszliśmy w okolice „Torwaru” pod ambasadę pogrążonej w kryzysie Republiki Hiszpanii. Po drugiej stronie ulicy stały jakieś milicyjne budy, do których pakowali się ostatni uczestnicy manifestacji, z tym, że z tej drugiej, opancerzonej i uzbrojonej strony. Za naszymi plecami, w mroku, majaczył ów potężny budynek do którego zwożono trumny ofiar katastrofy smoleńskiej. Jeśli ktoś chciałby w tym dostrzec jakąś metaforę to proszę bardzo. My byliśmy na to już zbyt zmęczeni. Pakując się do autobusów, które w końcu zajechały, mieliśmy poczucie dobrze spełnionego obowiązku. A teraz – kierunek Kraków, paciorek i spać 😉

Anna Maria Kowalska

Dziś podczas oglądania jednego z bardziej ambitnych teleturniejów TVP usłyszałam pytanie o inicjatora pierwszego rozbioru Polski. I oto okazało się, że żaden z uczestników programu zaproszonych do ścisłego finału nie ma o tym pojęcia. Jeśli weźmiemy pod uwagę okoliczność, że w programie tym występują Osoby, których poziom wiedzy ogólnej jest rzeczywiście wyjątkowo wysoki – wieje grozą. Co jak co, ale temat rozbiorów i powstań narodowych trzeba mieć obowiązkowo w małym paluszku. Bez tego – ani do proga. Śmiem twierdzić, że nie znając tych właśnie faktów współczesny Polak nie tylko nie rozumie wiele z dzisiejszej europejskiej polityki zagranicznej, ale sam skazuje siebie na postawę biernego „zjadacza newsów”, biorąc każdy, nawet najbardziej absurdalny osąd mainstreamu za dobrą monetę.

stefanbudziaszekStefan Budziaszek

11 listopada 2012 roku, w dniu Narodowego Święta Niepodległości w Archikatedrze Wawelskiej w Krakowie została odprawiona Msza Święta w intencji Ojczyzny. W manifestacji patriotycznej ze Wzgórza Wawelskiego, Traktem Królewskim na Plac Matejki, uczestniczyli parlamentarzyści, członkowie i sympatycy Prawa i Sprawiedliwości na czele z posłami na Sejm Rzeczypospolitej, pp. Barbarą Bubulą i dr. Andrzejem Dudą oraz członkowie Klubu Gazety Polskiej w Krakowie im. Janusza Kurtyki z jego przewodniczącym dr. Mirosławem Borutą:

http://www.youtube.com/watch?v=vPT31hhIWhw

Impresje fotograficzne z Marszu nadesłali pp. Kazimierz Bartel i Andrzej Rychławski, dziękujemy:
https://picasaweb.google.com/103511753291993799832/11Listopada2012kb
https://picasaweb.google.com/103511753291993799832/11Listopada2012ar1
Zapraszamy także do obejrzenia filmu p. Marcina Hałata:
http://www.youtube.com/watch?v=c2IWqwCJSIY

maciejmiezianMaciej Miezian

Ostatnio skończyliśmy na wyruszeniu  narodowców spod Pałacu Kultury i Nauki na marsz.  Początkowo panowało lekkie zamieszanie, co było nieuniknione. Na miejsce zbiórki wybrali sobie bowiem ten wielki plac od strony ul. Marszałkowskiej i ciężko im było upilnować ludzi, którzy zamiast gromadzić się w wyznaczonych miejscach, rozchodzili się na wszystkie strony. Na dodatek nieustannie odpalane petardy zagłuszały komendy organizatorów. Nie pomagała też policja, która nie chciała wpuścić pochodu na ulice dopóki nie zostaną usunięci z niej „gapie”, co wymagało od organizatorów wysłania straży porządkowej, która z kolei potrzebna była gdzie indziej.  

W końcu jednak, z lekkim opóźnieniem, udało się  im sformować czoło pochodu i marsz wyruszył. Już na Rondzie Dmowskiego zapłonęły race. Przyglądałem się temu pochodowi, a potem wróciłem do naszych, bo byłem przekonany, że niedługo ruszymy. Tymczasem marsz minął rondo i wszedł w ul. Marszałkowską. 

mnmm1Kluby „Gazety Polskiej” stały przy stacji Warszawa Śródmieście, prezentując zupełnie odmienny widok. Czy sprawił to geniusz taktyczny redaktora Sakiewicza, wcześniejsze doświadczenia czy też był to zwykły przypadek, panował tam zadziwiający ład i porządek. Tłum klubowiczów stał bowiem na chodniku pomiędzy dwoma trawnikami a, że w Polsce nadal nie ma zwyczaju deptania trawy, nikt nawet nie próbował rozchodzić się na boki. Co dziwniejsze ten szyk został utrzymany aż do samego końca, więc chyba był raczej wynikiem doświadczenia i dyscypliny. 

W końcu nasz pochód ruszył w kierunku Al. Jerozolimskich. By dostać się na odpowiedni pas musieliśmy obejść metalową barierkę stojącą wzdłuż szyn tramwajowych. Tłum przemieszczał się bardzo sprawnie zajmując miejsce z tyłu. Atmosfera była fantastyczna: skandowania, piosenki, przemówienia. Nagle wszystko stanęło. Przez megafon ogłoszono, że na ul. Marszałkowskiej trwają walki. Musimy odwrócić się w drugą stronę i iść jedną z równoległych ulic. Wszyscy się odwrócili. Wtedy nagle padło hasło od służby porządkowej, że mamy iść ul. Poznańską, która znajdowała się mniej więcej w połowie tłumu, właśnie tam gdzie stałem.  Jeśli władza ludowa liczyła na to, że wprowadzi jakiś chaos, który zniechęci ludzi do marszu, albo chociażby rozerwie kolumnę na parę mniejszych to się… przeliczyła.

Tłum grzecznie zakręcił w ul. Poznańską i zamiast iść nią do końca, jak chcieli przedstawiciele policji, doszedł tylko do pierwszego skrzyżowania i skręcił w lewo na ul. Marszałkowską.  Ja zaś skorzystałem z okazji i postanowiłem przebiec się na Plac Konstytucji, by zobaczyć co się tam dzieje. Po drodze przypadkowo odnalazłem jeden z ciekawszych budynków dawnej Warszawy, przedwojenną ambasadę ZSRS. Na jej fasadzie do dziś zachowało się godło tego nieistniejącego już (przynajmniej teoretycznie) państwa: glob okolony wieńcami zboża. Tyle tylko, że usunięto z niego sierp i młot.

Akurat zjawiłem się na Placu Konstytucji równo z czołem puszczonego wreszcie pochodu narodowców. Starcia spowodowane prowokacją policji (o tym, że była to prowokacja słyszałem już wtedy) rozerwały pochód, który musiał się na nowo zorganizować. Chodnikiem przemieszczały się też szybkim marszem oddziały prewencji.

mnmm2Pochód narodowców ruszył w stronę Ronda Jazdy Polskiej a ja pobiegłem do swoich i zająłem miejsce w pochodzie tuż za Węgrami. Bez większych trudności dotarliśmy do Placu Jazdy. Wszyscy byli już zmęczeni, ale jednocześnie uśmiechnięci i zdeterminowani, by dojść do samego końca. Cały czas skandowaliśmy hasła i śpiewaliśmy piosenki.

Nazwy ulic: Armii Ludowej i Waryńskiego wskazywały, że już gdzieś niedaleko muszą być siedziby naszej „ukochanej” władzy. No i rzeczywiście, wkrótce minęliśmy Plac Unii Lubelskiej i naszym oczom ukazały się gmachy przy ul. Szucha. Minąwszy nuncjaturę zobaczyliśmy spory oddział prewencji pilnujący jakiegoś płotu z bramą. Ni jak nie mogłem się domyślić po co akurat stoją w tym miejscu, a okazało się, że jest to tylne wyjście z kancelarii Prezesa Urzędu Rady Ministrów, którym zapewne w stosownym czasie Donald Tusk i jego kumple uciekną przed gniewem rozwścieczonego ludu. Ale to oczywiście „pieśń przyszłości” (miejmy nadzieję, że niedalekiej).

O wiele ciekawiej było po drugiej stronie ulicy, gdzie w dawnej siedzibie niemieckiego gestapo mieszczą się dziś urzędy wielkiego zwolennika wzmocnienia roli Niemiec w Europie, Radka Sikorskiego, oraz resort pani Szumilas czyli Ministerstwo Edukacji Narodowej. Co ciekawe – o ile pod resortem Sikorskiego stali tylko pojedynczy milicjanci o tyle MEN był tak obstawiony, że robiło się aż czarno w oczach od zgromadzonych tam oddziałów prewencji. Pomiędzy nimi stali chłopcy i dziewczyny ubrani tak jak „kibole”, w czapkach „kominiarkach” na głowach, którzy odwracali twarze do muru lub ukrywali się za plecami kolegów. Nie muszę chyba mówić kim byli i co tam robili, bo tłum skandował w ich stronę: „Prowokatorzy, prowokatorzy”.

mnmm3Tak przy okazji zauważyłem, ze spora część tych policjantów z prewencji jest jakaś niska i drobnej postury. Okazało się, że to dziewczyny!!! Nasza władza chowa się za spódnicę, realizuje ustawę o „parytetach”, bądź posyła do walki kobiety, by potem media mogły rozdzierająco płakać, że demonstranci pobili „kobietę-policjanta” – tu Czytelniku wybierz sobie odpowiednia wersję sam. Ja głosuję na wszystkie te trzy opcje naraz.  

Idziemy zatem dalej. Na Placu Na Rozdrożu widać już pomnik Dmowskiego, pod którym stoją narodowcy.  Nasz „wąż” zatrzymuje się tam przez chwilę poczym wchodzi w aleje Ujazdowskie i wyrusza w stronę Belwederu… Cdn.

miroslawborutastefanbudziaszekMirosław Boruta, Stefan Budziaszek

Premier Jarosław Kaczyński owacyjnie przyjęty na Wzgórzu Wawelskim i u stóp Krzyża Narodowej Pamięci.

11 listopada 2012 roku prezes Prawa i Sprawiedliwości, premier Jarosław Kaczyński w godzinach popołudniowych złożył wizytę w Krakowie. W dniu Narodowego Święta Niepodległości pokłonił się przed sarkofagiem Marszałka Józefa Piłsudskiego, modlił się za swojego Brata, śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego i Jego Małżonkę, śp. Marię, złożył także wiązanki kwiatów przed pomnikiem Błogosławionego Jana Pawła II Wzgórzu Wawelskim i u stóp Krzyża Narodowej Pamięci (Krzyża Katyńskiego).

Podczas krótkiego oświadczenia dla prasy powiedział m.in., że: „11 listopada to powinno być święto autentycznych polskich patriotów. Tych, którzy chcą, żeby Polska trwała. Nie chcą jej roztapiać w żadnych szerszych strukturach. Chcą, żeby trwała polska kultura, naród polski, bo nie ma narodu bez kultury. Chcą, żebyśmy byli państwem znaczącym, państwem, z którym się liczą. Odrzucają politykę, która prowadzi do rezygnacji z polskich interesów, zarówno tych w sferze moralnej, to bardzo, bardzo ważne, jak i tych w sferze materialnej. To powinno być święto polskich patriotów i mamy nadzieję, że kolejne święta będą już wyglądały inaczej”.

Premierowi Jarosławowi Kaczyńskiemu towarzyszyła liczna grupa parlamentarzystów Prawa i Sprawiedliwości, wzmocniona siłami krakowskich struktur partii oraz Krakowianie - sympatycy największej polskiej partii opozycyjnej.

Jarosław Kaczyński pokazał jak – w dniu W dniu Narodowego Święta Niepodległości, 11 listopada – powinien zachować się Premier Rządu Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, na takiego premiera czekamy.

Redakcja Krakowa Niezależnego serdecznie dziękuje Prezesowi Zarządu Okręgu Małopolskiego Prawa i Sprawiedliwości, p. posłowi Andrzejowi Adamczykowi za pomoc w realizacji filmu i zgodę na towarzyszenie delegacji z premierem Jarosławem Kaczyńskim na czele we wszystkich miejscach jej pobytu w Krakowie.


http://www.youtube.com/watch?v=AH2EdQ0gxkU

I jeszcze fotorelacja p. Andrzeja Rychławskiego:
https://picasaweb.google.com/103511753291993799832/11Listopada2012ar2

Naszą relację mogą Państwo porównać z ujęciami filmowymi (a już szczególnie z komentarzem) telewizji „publicznej” na stronie www „Kroniki Krakowskiej” (3:08-4:00): http://www.tvp.pl/krakow/kronika/wideo/11-xi-2012-godz-2145/9070348

maciejmiezianMaciej Miezian

Krakowianie na Marszu 11 listopada 2012 roku – Odzyskajmy Polskę!

Wczoraj (11 listopada) z samego rana spod krakowskiego „Domu Turysty” wyruszyły na warszawski marsz dwa autobusy wynajęte przez lokalne kluby „Gazety Polskiej”. I bynajmniej nie jechały na ogłoszony przez media sukcesem marsz organizowany przez Prezydenta Komorowskiego, tylko ten drugi, który jak wiadomo zakończył się klęską, choć przyszło na niego stokroć więcej uczestników niż na pierwszy.

knm1Klubowicze (fot. Alicja Rostocka) właściwie już po drodze nie dali sobie szans na to, by święto 11 listopada uczcić z godnością (czyli tak jak chce władza). Od razu rozprowadzili wśród siebie egzemplarze „GPC” z śpiewnikiem zawierającym reakcyjne piosenki. Nie tylko owe utwory przećwiczyli (i to ze wszystkimi zwrotkami), ale jeszcze rozochoceni zaczęli śpiewać dalej i to wszystko co się dało, łącznie z hymnem Szkoły Rycerskiej „Święta miłości kochanej Ojczyzny / Czują cię tylko umysły poczciwe”. Taka pamięć powinna być zakazana, tym bardziej, że na Marszu Prezydenckim, który powinien być dla nas wzorem, jego uczestnicy nie mogli sobie przypomnieć zwrotek hymnu narodowego, poza pierwszą. 

Opowiadanych dowcipów czy tekstów, które padały nie będę przytaczać by nie urazić ucha nastawionych państwotwórczo obywateli, ale jednego bulwersującego przykładu nie mogę tu pominąć. Otóż obawiano się tam, że autobus może zostać po drodze złośliwie zatrzymany przez policję, co faktycznie się stało, ale źródłem zatrzymania nie była złośliwość lecz chęć pomocy.

knm2Stróże prawa sprawdzili luki bagażowe, wypytali się o średnią wieku ludzi przebywających w autobusie oraz o to „kto jest organizatorem wyjazdu”. Dostawszy te ważne z punktu kierowania ruchem drogowym wiadomości puścili nas dalej, zatrzymując kolejny autobus – tym razem z ONR-em (więc tu chyba badanie było bardziej szczegółowe).   

Tak dojechaliśmy do Raszyna, gdzie przy słynnej grobli, na której onegdaj z fajką w zębach prowadził do boju swoich wiarusów ks. Józef Poniatowski, znów nas zatrzymano, głównie chyba po to byśmy nie przegapili tego historycznego miejsca. Po krótkiej rozmowie przydzielono nam eskortę policyjną i poprzedzani nyską dojechaliśmy na ul. Emilii Plater pod Pałac Kultury i Nauki.

Było trochę czasu więc poszedłem do sąsiedniego kościoła św. Barbary i przypadkowo trafiłem na mszę narodowców. Cały kościół był wypełniony młodzieżą. Przed ołtarzem stały grupy rekonstrukcyjne w powstańczych „panterkach”, a wielu ludzi dookoła mnie miało biało-czerwone opaski ze znakiem „kotwicy”. Tak – pomyślałem – musiały wyglądać msze przed wojną: kazanie – „zero” poprawności politycznej, ksiądz mówił ostro, nazywając rzeczy po imieniu, wokół widniały biało-czerwone flagi, a na największej z nich napis głosił: „TO BYŁ ZAMACH”.

knm3Potem poszedłem do swoich. Choć było jeszcze godzinę do rozpoczęcia to już przed pałacem stały tysiące ludzi. Kluby „GP” ulokowały się przy stacji Warszawa – Śródmieście, a narodowcy gromadzili się na placu od strony ul. Marszałkowskiej, także obie grupy nawet się nie widziały. Policja, wbrew temu się mówi, ż wtedy była czynna i nie czekając na ową „16.30” oddziały prewencji już otaczały grupki młodych ludzi, licząc zapewne na sprowokowanie burd. Ale się nie doczekały. Uczestnicy marszu byli wyjątkowo spokojni. To też policja w pewnym momencie też dała sobie spokój i odstąpiła. Pozwolono uformować pochód, co trochę trwało, bo trzeba było odnaleźć i przesunąć na czoło grupy rekonstrukcyjne oraz ludzi z wieńcami. W końcu pochód ruszył i wydawało się, że wszystko pójdzie dobrze. Aliści… i tu zrobimy sobie pauzę. Ciąg dalszy nastąpi 😉

Na fotoreportaż z wyprawy składają się zdjęcia autorstwa pp. Marii Machl (fot. 1-5), Macieja Mieziana (fot. 6-33), Alicji Rostockiej (fot. 34-49) i Jana Pieczyraka (fot. 50-57):
https://picasaweb.google.com/103511753291993799832/11Listopada2012op

miroslawborutaMirosław Boruta

Są takie chwile, gdy po latach pracy, wysiłków i zmagań z innymi i… ze sobą przychodzi Dzień Triumfu. Taki dzień przeżył niedawno (4 listopada 2012 roku),  występując w finale turnieju tenisowego BNP Paribas Masters w Paryżu, Jerzy Janowicz – a my wraz z nim.

jerzyjanowiczPo blisko ćwierćwieczu polscy kibice tenisa – sportu pięknego, wymagającego i cieszącego się zasłużonym prestiżem w świecie doczekali się Polaka - Jerzego Janowicza (fot. Wikipedia) w finale znaczącego turnieju.

Justyna Kowalczyk, Tomasz Adamek, Robert Kubica, Adam Małysz i… Jerzy Janowicz – by wymienić tylko Polkę i Polaków, sportowców w indywidualnych zmaganiach. Dodają nam sił i wyzwalają dobre emocje, dobre dla Polski i naszej narodowej dumy – dziękujemy Im za to. A dlaczego przypominamy ten artykuł sprzed kilku dni właśnie dzisiaj? Bo właśnie dzisiaj (13 listopada, tak – to ”Skorpion”) p. Jerzy ma urodziny! Wszystkiego Najlepszego!

tomaszkorneckiTomasz Kornecki

Krakowianie protestują przeciwko zmianom w komunikacji miejskiej. Organizują się na Facebooku pod adresem „Komunikacja zbiorowa jest dla ludzi, nie ludzie dla komunikacji”. Piszą na stronie: „Protest przeciwko decyzji ZIKiT-u dot. zmiany tras linii tramwajowych i autobusowych w Krakowie”.

SNowa siatka połączeń stworzona bez konsultacji społecznych. „Rewolucyjne zmiany”, które w opinii mieszkańców Krakowa znacznie wydłużają czas podróży, zwiększają koszty przejazdów i utrudniają życie. To wydarzenie powstało z myślą o nas, tak aby każdy mógł się wypowiedzieć, dlaczego ZIKiT nie powinien zmieniać starych rozkładów i dobrze znanych tras. Chcemy być wysłuchani i w sprawie NASZEJ KOMUNIKACJI mamy wiele do powiedzenia! (Fot. Mirosław Boruta, 4 VIII 2013 roku).

Wyjdźmy wreszcie z domów i zaprotestujmy! Pokażmy, że nasze potrzeby nie pokrywają się z elektronicznymi symulacjami autorstwa specjalistów ZIKiT-u. Zbierajmy się prędko, bo im szybciej spotkamy się wspólnie na Placu Wszystkich Świętych, tym większa szansa, że wrócimy do domu starą, ulubioną trasą. Znacznie szybciej i bez komplikacji“.

tomaszkorneckiTomasz Kornecki

W mediach głównego nurtu przeważają jednostronne relacje z Marszu Niepodległości. Winni zamieszek są uczestnicy, niewinna policja. Prosto i łopatologicznie. Zły i dobry. Dyskusji nie ma. Informacje te docierają do nas, mimo tego, iż w Internecie obejrzeć można niejeden film z Marszu, który pokazuje, że było całkowicie inaczej.  Policjanci nie chcieli podawać swoich numerów identyfikacyjnych, uczestnicy byli od siebie oddzielani kordonem służb policji, wreszcie siły porządkowe były zbyt liczne. To tylko niektóre przykłady tego, co działo się 11 listopada w Warszawie. Niestety, albo nie docierają one do nas przez  media głównego nurtu, albo są spychane na margines z tezą, że racja leży po stronie policji. Szkoda, że większość dziennikarzy w Polsce nie podała informacji o szykanowaniu przez policję i ABW osób udających się na Marsz. Szkoda, że dziennikarze z większości mediów nie szukają odpowiedzi na pytanie kto tak naprawdę wywołał zamieszki. Jeśli policja to kto wydał rozkaz.

Relacjonowanie niedzielnych wydarzeń to niezła szkoła propagandy. Media, które powinny patrzeć władzy i urzędnikom na ręce – policjanci to przecież urzędnicy państwowi, stają po ich stronie, wbrew faktom. A z faktami się nie dyskutuje. W polskiej przestrzeni medialnej, jak widać można nie tylko z faktami dyskutować, ale również je zmieniać.  A wszystko po to, by zdyskredytować tysiące młodych i nie tylko młodych ludzi szukających źródeł patriotyzmu, stawiających pytania, chcących żyć we normalnym kraju.

Media w naszym kraju, w znakomitej większości, już dawno przestały ukazywać rzeczywistość, mówić o niej.  Po prostu ją kreują. Relacja z manifestacji to jeden z wielu, bardzo wielu przykładów łamania standardów dziennikarskich. Elementarnych standardów takich jak etyka, prawda i oczywiście obiektywizm. Jan Paweł II zalecał, w odniesieniu do środków społecznego przekazu, że należy stosować następującą zasadę: widzieć, oceniać, działać. Widzieliśmy relacje, powinniśmy ją ocenić a następnie wyciągnąć wnioski i podjąć odpowiednie działania. Pierwszym z nich to ograniczone zaufanie wobec przekazu płynącego z głównego nurtu.

Anna Maria Kowalska

Pamiętają Państwo jeszcze słowa uroczej piosenki Skaldów: „Czy kto widział, jak biegnie króliczek ulicą…”? („Króliczek”) Na pewno. Gorzej, że z tym króliczkiem kończyło się tak jakoś nieosobliwie: nie chodziło o to, aby go złapać, ale – aby tylko gonić. Czytając dzisiejszy „Dziennik Gazetę Prawną” („DzGP” z dn. 12 listopada 2012), odniosłam wrażenie, że tak samo jest z naszym szkolnictwem wyższym. Po reformie wszystkie uczelniane podmioty: i państwowe, i prywatne -  gonią króliczka na potęgę. A im dłużej trwa kryzys postreformiany, tym częściej gonienie króliczka przeistacza się w regularne polowanie z nagonką. Polowanie, które – choć wielokrotnie uwieńczone sukcesem – przynosi ostatecznie gorzki plon.

Niestety, króliczek nie jest anonimowy. To student polskiej uczelni, uzasadniający jej prawo do istnienia – i oddalający widmo spodziewanego bankructwa. Każdy podmiot uczelniany chce mieć studentów jak najwięcej. Za studentem idą pieniądze. Żacy są zatem dobrem wyższego rzędu, „lekiem na całe zło i nadzieją na przyszły rok”. Nic zatem dziwnego, że na rynku zaczynają powstawać holdingi akademickie, zmniejszające koszta administracyjno – zatrudnieniowe, zaś w uczelniach technicznych zwiększa się – zgodnie z wolą Pani Minister Kudryckiej -  liczbę przyjęć na zamawiane kierunki (vide: E. Wesołowska, Wyższa szkoła przeżycia; taż, Szkoły wyższe uczą się walki o studentów; M. Suchodolska, Uczelnie upadają z pożytkiem dla studentów; s. A1 – A3).

Studenta pozyskuje się wszędzie: na portalach społecznościowych, w tramwajach, autobusach. Na płotach i słupach ogłoszeniowych wiszą setki, jeśli nie tysiące agresywnych ogłoszeń i reklam o rewelacyjnych warunkach studiowania – nie tylko w branży technicznej. Więcej – niektóre uczelnie redukują koszta studiów, gdy dana osoba przyprowadzi ze sobą jeszcze kilku kandydatów do pisania licencjatu, czy magisterki. Łapanka trwa do pierwszych dni października. Student jest coraz bardziej dopieszczany, w wielu wypadkach obsługiwany jak angielski król, często pozbawiany wymagań (bo się zniechęci i zrezygnuje), nareszcie wypuszczany z dyplomem, wyższym wykształceniem – i z nadzieją, że stanie się na  pewno żywą „wizytówką” uczelni.

Od kilku lat robię pewien eksperyment: spotkanych jakiś czas po ukończeniu studiów moich byłych studentów – humanistów pytam o wykonywaną aktualnie pracę i jej charakter. I proszę sobie wyobrazić, że duży procent osób kończących studia w ostatnich latach albo nie pracuje (intensywnie szuka), albo działa w korporacjach kompletnie niezwiązanych z ukończonym kierunkiem – oczywiście, w ramach zatrudnienia „śmieciowego”. Umowy śmieciowe podpisują dzięki znajomościom, bo nawet do udzielania prostych korepetycji ustawiają się dzień w dzień gigantyczne kolejki. Ambitni wysyłają po kilkadziesiąt CV dziennie, z czego przychodzą dwie, albo trzy odpowiedzi – z reguły odmowne. Niektórzy mają już rodziny, jedno, bądź kilkoro dzieci. Inni zakładania rodzin nawet nie planują, bo w aktualnym chaosie nie widzą możliwości stabilnej egzystencji. Tu nawet nie chodzi o to, że są „egoistycznymi singlami”. Przeciwnie – są odpowiedzialni i nie chcą skazywać tak siebie, jak i „drugiej połowy”, o dzieciach nie wspominając – na ciągłą huśtawkę finansowo – nastrojową. „Single”, zwłaszcza mężczyźni, patrzą w przyszłość raczej optymistycznie. Są uparci i pewni swego. Związanym węzłem małżeńskim, a zwłaszcza kobietom zaczyna być coraz częściej wszystko jedno. Tracą nadzieję na znalezienie jakiejkolwiek stabilnej pracy nad Wisłą. Tym samym  są niejako zmuszeni do emigracji na stałe – i to od razu. Kierunek – najczęściej Niemcy i Wielka Brytania, choć i Stany Zjednoczone majaczą w tle.

Czas odwrócić sens piosenki „Skaldów”. Nie powinno chodzić o to, by gonić króliczka, a potem wypuszczać go w bliżej nieokreśloną stronę świata, zyskując w rankingach „mobilności”, ale – by „złowić go”. Złowić i utrzymać dla Polski. Po co? Ano, po to, by nam się Polska ostatecznie nie wyludniła. By młode pokolenie nie uciekało falami ku tęczowym, światowym mirażom. I byśmy na własne życzenie  nie oddawali światu tego, co najcenniejsze.

barbarahenkeBarbara Henke

Rzecz o obchodach 11 Listopada w Belgii

Dla nas, Polaków, dzień 11 listopada to święto szczególne. Prawdę powiedziawszy, nie zdawałam sobie sprawy, że jest to także wyróżniający się dzień w Belgii. Jest on ustawowo wolny od pracy i obchodzony pod nazwą Dnia Żołnierza lub Święta Wyzwolenia (oficjalne zakończenie I Wojny Światowej).

Jako, że dzień ten wypadł w tym roku w niedzielę, chciałabym krótko opowiedzieć jak obchodzony jest on w koście. Podobnie jak w Polsce suma jest Mszą Świętą, odprawianą w intencji Ojczyzny. Zapraszani są na nią miejscowi Kombatanci.

11listopadawbelgiiUwagę z pewnością przykuwały 2 flagi – belgijska i francuska (zdjęcie obok), umieszczone na przeciwległych bokach prezbiterium. Na koniec tej Eucharystii odśpiewany, a raczej „odstany i odsłuchany”, został hymn Belgii. Bowiem, niestety, przeciętny Belg nie zna słów swojego własnego hymnu państwowego, jedynie melodię.

Także podczas innych Mszy Świętych, pod koniec, odmawiana jest krótka modlitwa za Ojczyznę i pokój na świecie.

Zadziwiło mnie to, jak rzeczywista jest powszechność Kościoła Katolickiego. Nawet w kraju typowo laickim, nierzadko odwracającym się od wiary,  multikulturowym, nie mającym zakorzenionych w historii współpracy Państwa z Kościołem oraz jedności narodowej, takich jakie ma Polska, mimo wszystko Kościół otacza je swoją modlitewną opieką. Jest to naprawdę piękne i daje nadzieję na przyszłość.