Przeskocz do treści

stefanbudziaszekStefan Budziaszek

13 sierpnia 2012 roku w Księgarni Gazety Polskiej w Krakowie przy ul. Jagiellońskiej 11, odbyło się kolejne spotkanie z cyklu „Spotkania Autorskie”. Tym razem gościem był prof. Andrzej Zybertowicz z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu – publicysta Radia Maryja, Naszego Dziennika i Gazety Polskiej, autor książki „Pociąg do Polski. Polska do pociągu”.


http://www.youtube.com/watch?v=gSD1m2G961A

Zdjęcia autorstwa p. Anny Loch można obejrzeć tutaj:
https://picasaweb.google.com/103511753291993799832/13Sierpnia2012al

tomaszkorneckiTomasz Kornecki

Ładna dziewczyna, śpiewająca mocne kawałki, pisząca do nich teksty. I jej czterech kolegów. Moim gościem jest Paulina Mazur wokalistka zespołu Heavymetria. Zapraszam na rozmowę.

Tomasz Kornecki: Grudzień 2010 roku, powstaje nowy, metalowy zespół. Jak zrodził się pomysł na Heavymetrię?

Paulina Mazur: Witam. Przede wszystkim od zawsze chciałam grać rocka i wszystkimi siłami dążyłam do tego, aby stworzyć zespół, który odzwierciedla moje inspiracje, pozwoli mi wyrazić siebie na scenie i da mi przepustkę do rockowego świata, którego nie chciałam oglądać tylko jako widz i słuchacz. I wtedy właśnie poznałam chłopaków, okazało się, że czują podobnie. Zrodził się pomysł wspólnego grania, a już po paru długich nocach spędzonych na dyskusjach na temat tego, co będziemy robić, kiedy już będziemy gwiazdami rocka. Skrystalizowała się nazwa zespołu.

TK: Muzyka Heavymetrii jest połączeniem różnych brzmień, nie tylko czysto metalowego.

PM: Ach, jest to absolutny miks 😉 Ale wszystko w granicach żywego rocka. Generalnie wzorujemy się na legendach z przeszłości, jednak jest nas pięcioro, więc robi się 5 razy więcej legend 😉 Są w naszej muzyce wpływy zarówno stricte metalowe, ale przede wszystkim hardrockowe i progresywne, z elementami grunge’u. Szukamy wspólnego mianownika dla siebie i dzięki temu udaje nam się stworzyć coś zupełnie własnego.

TK: Każdy utwór jest inny. Właśnie oglądam teledysk do piosenki „Pytanie“, Jest fenomenalny i zrobiony w 100 procentach przez zespół.

heavymetriaPM: Dziękujemy. Niestety, brak środków zmusza nas czasami do różnych działań na własną rękę, niskim nakładem kosztów, ale z tego teledysku jesteśmy akurat bardzo dumni (fot. zespołu p. Grzegorz Dzięgiel). Jest to nasz pierwszy klip i zawsze będziemy go wspominać z „łezką w oku“, niemniej jednak chcielibyśmy już niebawem nakręcić coś bardziej profesjonalnego.

TK: Czy nie jest trochę tak, że nie ma większego problemu z promocją „gwiazdek” średniej jakości grających muzykę pop o kiepskim przekazie, a zespoły takie jak Pani grupa mają problem z pozyskaniem środków na zrobienie klipu?

PM: Oczywiście, że tak jest. Zarówno w naszym kraju jak i na całym świecie muzyka niszowa niestety jest upychana w podziemiu, jak jakieś dzikie, brudne zwierzę. Zdarzają się oczywiście wyjątki, ale rzeczywiście w większości przypadków zespoły rockowe, którym obecnie udaje się do czegoś dojść, robią wszystko zupełnie same. Ale jesteśmy artystami, ciężkie warunki wzmacniają nasze charaktery. Co nie zmienia faktu, że promocja w mediach by nam się przydała. Bardzo fajnie by było móc po prostu siedzieć i tworzyć muzykę, pisać teksty, jeździć po kraju i grać koncerty które ktoś nam załatwił, ale tak to niestety nie działa.

TK: Nie sądzi Pani, że w latach 70 czy 80 było łatwiej takim zespołom, nawet w czasach totalitarnej komuny. Pamiętam jak o tych latach opowiadał mi kiedyś Wojciech Hoffmann z Turbo. Było inaczej mimo wszystko, także mimo cenzury łatwiej. Może dzisiaj dysponentom mediów nie odpowiadają metalowe czy rockowe teksty. Może łatwiej grać utwór faceta śpiewającego o czterech osiemnastkach?

PM: Zdecydowanie było im ‚łatwiej’ jeśli można użyć takiego słowa, bo przecież tak jak mówisz również borykali się z różnego rodzaju problemami. Ale łatwiej było przede wszystkim dlatego, że kultura rocka dopiero się rozkręcała, pojawili się Zeppelini, to był najlepszy czas dla tej muzy. Zespoły tak bezspornie oczywiście wspaniałe jak Turbo czy TSA, wstrzeliły się dokładnie w lukę. Zostali polskimi pionierami muzyki metalowej i choć dziś jest już zatrzęsienie kapel grających podobnie, też czadowych i też ze świetnymi muzykami, to to już wszystko było:-) I dlatego tak ciężko się przebić.

TK: Wspomniałaś o TSA, Andrzej Nowak jest w szpitalu, czego chciałabyś mu życzyć?

PM: Och, przede wszystkim WIELKIEJ SIŁY, żeby udało Mu się podnieść. Mieliśmy z zespołem to szczęście poznać Pana Andrzeja osobiście, kiedy supportowaliśmy TSA na jednym z koncertów i szczerze powiem, że rzadko się zdarza tak niesamowicie otwarty i przyjazny człowiek. Byliśmy dla Niego przecież obcymi właściwie ludźmi, ‚raczkującymi’ na scenie muzycznej, a On podczas rozmowy sprawił, że poczuliśmy, że mimo różnicy pokoleniowej jesteśmy ulepieni z jednej gliny. Także Andrzejowi przede wszystkim życzę żeby ten power, który tyle lat dawał od siebie na scenie i w życiu, teraz pomógł Mu się podnieść.

TK: To prawda. Andrzej jest niesamowicie otwarty i ciepły. Powróć my na moment do Heavymetrii i do waszych tekstów. O czym są?

PM: O, to jest bardzo szerokie spektrum. Piszę dokładnie o tym, co mi w duszy gra. Głównie są to moje własne przemyślenia na temat świata, rozterki z którymi borykam, sytuacje z którymi się spotkałam, pragnienia… Długo by opowiadać. Często spotykam się z opiniami czasem obcych ludzi, że niektóre z moich tekstów pomogły im odnaleźć życiową drogę, co jest bardzo miłe 😉 Często są bardzo osobiste, czasami mocno abstrakcyjne, o uczuciach, które drzemią głęboko skrywane w podświadomości, czasami po prostu w sposób oczywisty opisują sytuację. Jak w utworze „Przy Książu”, który jest właściwie autentycznym zapisem rozmowy przy piwie, na temat bolesnego rozstania i odnalezieniu w sobie siły by dalej iść.

TK: A te teksty w niesamowitej oprawie muzycznej mogą Państwo odnaleźć na youtube. Najbliższe plany koncertowe?

PM: Najbliższy koncert będziemy grali w miejscowości Kozy, koło Bielska, 7 września. Będzie to koncert charytatywny, na rzecz Fundacji pana Bohdana Smolenia, który jako w tej chwili człowiek mocno schorowany, potrzebuje pomocy. Jest to fundacja, zajmująca się hipoterapią. http://www.fundacja-smolenia.org. Koncert odbędzie się w klubie Esencja.

TK: Kozy znajdują się przy trasie z Krakowa do Bielska-Białej. Każdy bus jadący w tę stronę się tam zatrzymuje. Trochę „urwałem” temat tekstów, ale jeśli pozwolisz – w trakcie rozmowy łagodnie przeszliśmy z „Pan”, „Pani”, na „Ty” – wrócimy do niej w kolejnym wywiadzie?

PM: Tak, z miłą chęcią.

TK: Dziękuję za rozmowę i życzę zrealizowania planów artystycznych, w tym trudnym dla artystów kraju.

PM: Dziękuję również, było mi bardzo miło i pozdrawiam wszystkich fanów cięższych brzmień! Zapraszamy do zapoznania się z naszą twórczością.

(Od Redakcji): A twórczość tę odnajdą Państwo m.in. na youtube i myspace.

Anna Maria Kowalska

Szukałam ostatnio ofert letnich młodzieżowych obozów i kolonii i aż przysiadłam na piętach z wrażenia. Jeśli komuś się zdaje, że naszym pociechom wystarczą zwyczajne wakacje pod gruszą, czy obóz harcerski – bardzo się mylą. Dzieci i młodzież, pozostając często pod presją wymagających sukcesu rodziców potrzebują mocnych wrażeń i podniet! I oto mamy obozy, uczące jak być liderem – odkrywające tajniki PR i HR. Na innych tego typu „imprezach” z kolei dziewczynki, zafascynowane własną cielesnością, dowiadują się, jak zostać celebrytką – piosenkarką. Oczywiście – nic za darmo. Naiwnych nie brakuje.

Obok tych odkryć dla „maluczkich” – jeszcze teoria savoir – vivre’u. Na pierwszym planie: praktyczna nauka manipulowania innymi, czyli – ustanawianie pozycji w zespole. Innymi słowy trening „umiejętności pracy w grupie”. Dla każdego coś miłego. Aż dziw bierze, jak wiele osób daje się na to nabrać.

Wbrew pozorom – prawdziwy lider nigdy nie jest „produktem” PR – u. Umiejętności przywódcze, charyzma, cnota mądrości to dar Opatrzności. Dar, który domaga się rozwoju i wsparcia, ale nie „szlifowania” podług reguł socjotechnicznych. Każdy z nas jest jedyny i niepowtarzalny. I każdy potrzebuje innych uwarunkowań, aby jego talent mógł w pełni się ujawnić. Zmuszanie ludzi do pisania, formułowania myśli i mówienia w języku NLP także nic tu nie da. To strata czasu, wraz z energią. Nie da rady „klonować” liderów takimi metodami. Kto nie wierzy – ten się przekona.

Jaki jest zatem sekret dobrego przywództwa? Żadne tam PR – owe sztuczki, czy obwarowanie się armią wyspecjalizowanych coachów, tylko autentyczność i charyzma. Jedność słów, czynów i myśli. Przejrzystość intencji. Prawda i czystość wewnętrzna. Że to trudne? Pewnie, że tak. Ale warte zachodu. Wymagające? Oczywiście. Ale jeśli wymagać, to przede wszystkim od siebie. Niektórzy twierdzą, że to „niewykonalne” i „skomplikowane”. Dodają jeszcze, że „naiwne”. Nie wierzmy im. Może po prostu nie dotarła do nich jeszcze prosta prawda, że kształcenie w jakichś tam akademiach rozwoju osobistego, czy urabianie w tym kierunku kadr to – w pewnym sensie –  płacenie podatku od głupoty?

Panorama Ottawska Telewizji Niezależna Polonia prezentuje wystąpienie dr. inż. Aleksandra Macieja Jabłońskiego – absolwenta I Liceum Ogólnokształcącego im. Bartłomieja Nowodworskiego w Krakowie i Politechniki Krakowskiej im. Tadeusza Kościuszki, wiceprezesa Polskiego Instytutu Naukowego w Kanadzie – który wypowiada się na temat książki „Inferno of choices”, promowanej przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych rządu Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego:
http://www.youtube.com/watch?v=cHuDle9nRAQ

Anna Maria Kowalska

Los dziecka, które walczy o życie z powodu… …ścisłego zachowania procedur w pogotowiu lotniczym to chyba najwyższy szczyt absurdu w zarządzaniu instytucją, bądź co bądź, zaufania publicznego. Rzecz to tym bardziej dotkliwa, że TVP w głównym wydaniu „Wiadomości” pokazała nam postawę decydenta tejże instytucji, w którego wypowiedzi, mimo wiedzy o skutkach zaniechania działań ratunkowych nadal słychać było odcień przeświadczenia o absolutnej wadze instytucjonalnych rozporządzeń. Zauważmy jednak, jakie są tego konsekwencje: jeśli najważniejsze są procedury, to wszelkiego rodzaju niestandardowe sytuacje, które nie mieszczą się w ich granicach – nie mają prawa zaistnieć, a jeśli zaistnieją – tym gorzej dla nich. Jaki stąd wniosek? Istota trzymania się procedur sprowadza się zatem do kurczowego tworzenia sobie fikcyjnego – bezpiecznego i przewidywalnego, acz alternatywnego wobec „realu” świata bez ryzyka, który z tym namacalnie istniejącym nie ma nic wspólnego.

Tyle pogotowie. A co z setkami innych instytucji, które na podstawie chorych procedur, kreujących fikcyjny, a bezpieczny, urzędniczy świat krępują nas i lekceważą nas codziennie ile i jak się tylko da?

kkgpimjk13 sierpnia, o godz. 8:20 w Kościele Zmartwychwstania Pańskiego na Cmentarzu Rakowickim (w Alei Głównej) odprawiona została Msza Święta za spokój duszy śp. Profesora Janusza Kurtyki, prezesa Instytutu Pamięci Narodowej w latach 2005-2010. Po jej zakończeniu uczestnicy przeszli do grobu Profesora, gdzie odbyła się krótka uroczystość.

13 sierpnia 2012 roku śp. Profesor Janusz Kurtyka obchodziłby swoje 52. urodziny. Mszę świętą zamówili oraz uroczystości organizowali wspólnie Żona i Synowie Profesora oraz Krakowski Klub Gazety Polskiej im. Janusza Kurtyki.

Zdjęcia autorstwa p. Anny Loch można obejrzeć tutaj:
https://picasaweb.google.com/103511753291993799832/13Sierpnia2012

List dr Zuzanny Kurtyki na dzień urodzin Jej Męża – 13 sierpnia:

Szanowni Państwo, Moi Drodzy,

januszkurtyka1Janusz, gdyby żył, miałby dziś 52 lata. Tak się złożyło, że zginął w najbardziej twórczym wieku dla każdego człowieka. Wieku, w którym wynikająca z doświadczenia mądrość wraz z pełną aktywnością zawodową i życiową, tworzy najlepsze i najtrwalsze dzieła i dokonania.

Janusz zawsze bardzo się spieszył ze swoją pracą, nieświadomie, tak jakby wiedział, że tego czasu może mu zabraknąć, że straci najlepsze lata. Bez względu na to ile zdołał. napisać, wydać, dokonać, zabrakło mu czasu na wychowanie naszych dzieci, nawet na doprowadzenie ich do startu w dorosłość i samodzielność. I to boli najbardziej.

Jego kolejne urodziny obchodziliśmy zawsze na wakacjach. Bardzo dobrze pamiętam te ostatnie- 49-te. Wyjeżdżaliśmy zawsze po 1-szym sierpnia, bo Janusz nie wyobrażał sobie, że mógłby być nieobecny na obchodach rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. Na te obchody przyjeżdżaliśmy do Warszawy razem. Dziś, gdy czytam w różnych mediach komentarze pełne zdziwienia, na temat wygwizdywania „osobistości” z PO na tych obchodach, jestem totalnie zaskoczona. Przecież oni byli wygwizdywani na Powązkach od dobrych paru lat! Byłam tego naocznym świadkiem. Były lata, że nie mieli odwagi tam się pokazać. Najwyraźniej w tym roku się odważyli i… okazało się, że jeszcze nie pora, jeszcze nie udało się zdławić strachem i ogłupić wszystkich do końca.

50-te urodziny mojego męża miały być inne. Mieliśmy być już po urlopie. Janusz z wielkim rozmachem planował obchody 10-lecia IPN-u. Miało to być wielkie spotkanie i święto tego typu instytucji ze wszystkich posowieckich krajów Europy. Polski IPN powoli wyrastał na lidera, nasi sąsiedzi przyjeżdżali do Warszawy się uczyć, opierali się na polskich doświadczeniach. Obchody miały, w postaci konferencji, spotkań , publikacji, wystaw, akcji, bilbordów trwać przez cały sierpień i połączyć się z obchodami rocznicy Porozumień Sierpniowych, chociaż z oficjalnych, rządowych obchodów tej rocznicy IPN został cynicznie „ wyrolowany” – to jest chyba najbardziej trafne chociaż mało literackie określenie. Janusz bardzo to przeżywał. Podobnie jak zablokowanie niezależności IPN-u i funkcji prezesa przez nowelizację ustawy o IPN-nie.

W dzisiejszej rzeczywistości nie potrafiłby sobie znaleźć miejsca. Ale gdyby żył na pewno do końca walczyłby o prawdę o Smoleńsku, na pewno walczyłby o wartości, które byłby mu bliskie przez całe życie. Dla których poświęcił swoją ukochaną pracę naukową i zaczął pracować w Instytucie Pamięci Narodowej, dla których w sobotni ranek 10 kwietnia 2010 roku poleciał z prezydentem Lechem Kaczyńskim do Katynia.

Myślę, że po to są takie dni i rocznice, by umacniać nas, pozostałych jeszcze na tej ziemi, w tym byśmy trwali w walce o podmiotowość człowieka i narodu. Do końca. Tak jak Ci, którzy zginęli. Nie pozwólmy sobie odebrać prawa do takich rocznic. Dziękuję Wam z całego serca, że jesteście dziś ze mną i jakby za mnie. Chociaż ja i tak, jestem przy grobie mojego męża cały czas.

Zuzanna Kurtyka

stefanbudziaszekStefan Budziaszek

O Polsce przy Krzyżu

10 sierpnia 2012 roku w Katedrze Wawelskiej została odprawiona uroczysta Msza Święta w intencji Pary Prezydenckiej oraz wszystkich Ofiar poległych w katastrofie nad Smoleńskiem. Następnie, pod Krzyżem Narodowej Pamięci (Krzyżem Katyńskim) odbył się kolejny, czwarty już wykład z cyklu „O Polsce przy Krzyżu” – wygłosił go wiceprzewodniczący Krakowskiego Klubu Gazety Polskiej, p. Marek Michno. Poniżej relacja filmowa:
http://www.youtube.com/watch?v=c6incxlqUVA

I jeszcze fotorelacje pp. Tomasza Kowalczyka i Anny Loch:
https://picasaweb.google.com/103511753291993799832/10Sierpnia2012
https://picasaweb.google.com/103511753291993799832/10Sierpnia2012al

Od Redakcji: poniżej publikujemy także Apel Klubów „Gazety Polskiej”.

10 kwietnia 2010 r. na pierwszy sygnał o tragedii nad Smoleńskiem Polacy spontanicznie ruszyli pod Pałac prezydencki by modlić się za naszego prezydenta i  wszystkie ofiary tragedii. Kilka dni później postawiono w tym miejscu Krzyż Pamięci, ślad naszej wiary w to, że Bóg jest z tymi, którzy cierpią. Krzyż stał się obiektem wściekłej nienawiści elit rządzących, największych mediów i pijanej tłuszczy, która zobaczyła w nim znienawidzony symbol odrodzenia narodu i wiary.

Krzyż w otoczeniu setek funkcjonariuszy został internowany. Od tego momentu rozpoczął się w Polsce silny ruch polityczny mający na celu delegalizowanie chrześcijańskich symboli. Obrona tych symboli stała się naszym wyznaniem wiary ale też walką o narodową tożsamość. Tam gdzie brakowało głosu ważnych autorytetów pojawiali się ludzie, którzy modlitwą i swoją obecnością dawali świadectwo. Nie było w tym żadnej kalkulacji politycznej, była za to wierność temu w czym nas przez lata kształtowano. Było wołanie o zachowanie godności i tego co w naszym narodzie najcenniejsze.

Polacy powinni umieć podać sobie i innym narodom dłoń. Jednak żadne porozumienie nie może być budowane na kłamstwie. Nie można zapominać ani tragedii z 10 kwietnia, ani też tego kto dąży do niszczenia w Polsce chrześcijaństwa. Bez tej pamięci nie będzie ani pojednania ani nawrócenia.

stefanbudziaszekStefan Budziaszek

10 sierpnia 2012 roku przed siedzibą partii o nazwie Platforma Obywatelska w Krakowie, przy ulicy Św. Gertrudy (Hotel Royal), odbyła się pikieta zorganizowana przez Związek Konfederatów Polski Niepodległej 1979-1989. Pikietę prowadził przedstawiciel Związku, p. Krzysztof Bzdyl. W manifestacji udział wzięli także członkowie i sympatycy Krakowskiego Klubu Gazety Polskiej im. Janusza Kurtyki.


http://www.youtube.com/watch?v=6jzhA91ASw0

(Od Redakcji): I jeszcze fragment – wart zapamiętania – urzędowego zgłoszenia manifestacji: Cel zgromadzenia: protest przeciwko sprzecznej z interesem Narodu Polskiego postawie parlamentarzystów PO oraz dokonanie krytycznej oceny działań rządów Tuska. Program: wystąpienia uczestników zgromadzenia omawiające najgorsze ustawy sejmowe, nieudolne i złe rządy premiera Tuska, omówienie obstrukcji sejmowej w wykonaniu marszałka Ewy Kopacz, wręczenie petycji do parlamentarzystów PO w sprawie przywrócenia nauki historii w liceach oraz w sprawie usunięcia reliktów komunistycznych, polskie pieśni narodowe i patriotyczne, spektakl słowno-muzyczny dla uczczenia 68. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego „63 dni – Raport z oblężonej Warszawy” – z cyklu poznaj historię Polski.

Anna Maria Kowalska

Wstępne wyniki tegorocznych matur, podane do wiadomości publicznej , nie pozostawiły złudzeń – o ile mnie pamięć nie myli,  jednym z najłatwiejszych obowiązkowych egzaminów maturalnych był w tym roku język polski pisemny na poziomie podstawowym. Uwaga, że tym razem zdało 97% abiturientów wkrótce stanie się kolejną miarą „sukcesu” polskiej edukacji. Widzicie, malkontenci? Wy tu narzekacie, podnosicie oczy ku niebu, a tymczasem młodzież, dzielnie przedzierając się przez rafy koralowe i omijając ojczyste mielizny, bezpiecznie wpływa do portu. I co? Nie wstyd wam? Fakt, że poprzeczka tegorocznego egzaminu „podstawowego” była ustawiona na poziomie słynnego: „Co to jest? Po wodzie pływa, kaczka się nazywa”, a próg „zdawalności” był i jest także niebezpiecznie niski – za jakiś czas ujdzie uwadze, tym bardziej, że są już planowane pewne zmiany.

A jakie? Wielkie! „Odważne”! Zwłaszcza w zakresie egzaminów ustnych z języka ojczystego. Od 2015 roku znikną wreszcie nieszczęsne, kontrowersyjne i krytykowane prezentacje. Mają zostać zastąpione, jak wieść gminna niesie, 10 – minutowym monologiem abiturienta i 5 – minutową dyskusją z komisją egzaminacyjną o wylosowanym „tekście kultury”. Do tego monologu i dyskusji będzie się można przygotowywać przez 15 minut. Tak monolog, jak i dyskusja mają być oceniane holistycznie (tak, jak i cała matura), co zostało wyraźnie podkreślone w ministerialnym komunikacie prasowym.

Komunikat z zasady musi być lakoniczny. Warto jednak, mimo że do roku 2015 pozostało jeszcze trochę czasu, zapytać (bez uprzedzeń) od razu o parę spraw podstawowych, związanych tak z przeprowadzeniem matury ustnej w nowym kształcie, jak i z nowym sposobem oceniania samego egzaminu. Jako osobnik niedokształcony w tej materii, a dociekliwie uczący się przez całe życie, chciałabym się od MEN – u dowiedzieć choćby:

Po pierwsze: jakie są źródła ideologiczne oceniania holistycznego, a co za tym idzie: skąd holizm wziął się m.in. w polskiej  szkole?

Po drugie: w jaki sposób Ministerstwo definiuje pojęcie holizmu – i co w tym wypadku oznacza zmiana sposobu oceniania abiturienta?

Po trzecie: jak nowa forma oceny ma się do stosowanej do tej pory formy oceniania analitycznego? Czy obie formy będą stosowane komplementarnie, czy też metoda analityczna zostanie ostatecznie zarzucona na rzecz dominującej – holistycznej?

Niestety, tego wszystkiego jeszcze nie wiemy. Zaznaczono tylko, że podczas oceniania matury ustnej w nowej odsłonie pod uwagę będą brane: poprawność merytoryczna wypowiedzi, sprawność językowa i umiejętności komunikacyjne abiturienta. Ale to niczego nie wyjaśnia i o niczym nie przesądza, a wystarczy prześledzić choćby to, co o holistycznym ocenianiu powiadał np. Bolesław Niemierko, by nieco przestraszyć się rewolucji, która nas czeka. I tu również pytania cisną się na usta. Gdybym mogła, zapytałabym Panią Minister między innymi o to:

Gdy rzecz się tyczy egzaminu ustnego: czy, np. podczas krótkiego w końcu egzaminu komisja oceniająca ma realną możliwość prześledzenia całościowego toku myślowego każdego ucznia i czy na podstawie owego domniemanego „toku” potrafi określić stopień „dojrzałości” komunikacyjnej maturzysty? W jaki sposób i podług jakich kryteriów komisja będzie ową indywidualistyczną „dojrzałość” toku myślowego rozpoznawać? Jakie są niebezpieczeństwa i paradoksy, związane z wprowadzeniem oceny holistycznej kosztem zawieszenia, bądź zaniechania metody analitycznej? Pytam o to tym chętniej, im mniej o tym czytam w komunikacie prasowym MEN.

Obok tych niewiadomych, jak na ironię, mamy niezwykle precyzyjny rozkład czasowy: przygotowania do egzaminu, wypowiedzi, dialogu z komisją. Nie wiem, czy jak w „Wielkiej Grze” ktoś ogłosi gromko: „czas minął”, czy też, dla redukcji kosztów, nastawi się na sali egzaminacyjnej jedynie automatyczny brzęczyk? Ależ to będzie wyglądało! Taśmowa robota! Jeden sprawdza dowody osobiste, drugi wpuszcza, wylosowanie tematu, siad, brzęczyk, przygotować się, szybko, kolejny brzęczyk, wstać, szybko podejść do zielonego stolika, brzęczyk, mówić, brzęczyk, szybko, przestać mówić, brzęczyk, dyskusja, brzęczyk, wyjść, czekać na decyzję komisji (narada powinna trwać 1 minutę, dla dodatkowego usprawnienia procesu, i także musi zaczynać się i kończyć brzęczykiem), znowu wejść, szybko wysłuchać szybkiego werdyktu, brzęczyk, do widzenia, następny, szybko, brzęczyk. Fatalnie. O piętnaście setnych sekundy za wolno.

A jeszcze przed rządami „systemu” i przed reformami było tak normalnie….Egzaminy ustne zdawało się różnie: bywało, że około 45 minut, albo i krócej – i nikt z tego problemu nie robił. Nikt nikogo nie limitował, nie poganiał. Nauczyciele sami ustalali czas rozmowy z abiturientem. Bo jeden potrzebował więcej minut dla przełamania lodów, a inny odpowiadał od razu, jak szybkostrzelny karabin maszynowy. Brało się pod uwagę zróżnicowanie osobowościowe kandydatów do otrzymania świadectwa dojrzałości. Działały zdrowe nawyki psychologiczne. I było, po prostu – po ludzku. A dziś – wytyczne są, ale człowiek gdzieś się zagubił.

Nic to! Przekonuje nas swymi decyzjami ministerstwo. Jak mawiali Szczepcio i Tońcio: „bedzie lepiej!”Wprawdzie klimat fordowskiej taśmy dotarł i tu, ale przecież czas to pieniądz!

Tak sobie siedzę, piszę i myślę. Orłem to ja pewnie nie jestem, ale wiem jedno: młodzież jest intelektualnie zróżnicowana. Wbrew pozorom, tej uzdolnionej i mądrej w Polsce nigdy nie brakowało i teraz też nie brakuje. Rzecz w tym, że mimo „papierowych” deklaracji w kwestii dbałości o „diamenty”, jakoś nikt z decydentów w ostatnim czasie nie pozwalał i, jak widać, nadal nie pozwoli młodym rozwinąć skrzydeł i zaprezentować swych walorów na maturze z języka polskiego…

Marek Morawski

Sierpień, 2012

W ostatnim czasie bardzo często spotykam się z nowymi, przypadkami raka, albo ze zwycięstwem tej choroby. Człowiek został pokonany. Pozostał smutek, żal, żałoba. I pozostaje pytanie? Dlaczego jest tak ogromna mnogość zachorowań? Rak staje się główną przyczyną zgonów w Polsce. Nie to mnie jednak interesuje, tylko co jest przyczyną tak wielu zachorowań na raka?

Kiedy wydarzyła się katastrofa w Czarnobylu 26 kwietnia 1986 roku władze sowieckie zataiły tę informację, a władze PRL podały ją do wiadomości dopiero 28 kwietnia. Skuteczność zapobieżenia skutkom napromieniowania zależy od czasu podania preparatów jodowych od momentu napromieniowania. To już 26 lat temu. W końcu podano jod i płyn Lugola prawie 18,5mln ludzi młodych, ale minęło kilka dni. Można się sprzeczać czy ta akcja była wystarczająca, czy dawki napromieniowania były wystarczająco duże, czy wystarczająco małe by szkodzić.

Może co innego jest przyczyną obecnego tak ogromnego wzrostu zachorowań na raka. Może to poziom zanieczyszczeń w naszym kraju poszybował w górę, może jakość żywności uległa katastrofalnemu pogorszeniu? Może to przepisy są lekceważone przez pazernych przedsiębiorców, a może są winni urzędnicy i odpowiednie urzędy przymykające oczy na kiepską jakość produktów i procesu produkowania? Może to import złej żywności i szkodliwych surowców?

Nie będę przeprowadzał analizy, bo nie jest to moim celem. Od tego są odpowiednie służby, placówki, instytuty, urzędy oczywiście też i sporo ludzi coś czyniących lub też udających, że robią coś pożytecznego. Tak jak niemal wszędzie.

Minister Rostowski pewnie w swym rachunku ubytku ludności Polski o kilkanaście milionów w następnych latach wziął pod uwagę również czynnik nowotworowy. Ja chciałbym jednak wiedzieć, jakie kroki podejmie mój Rząd w sprawie tak poważnego problemu? Nie chodzi mi o to, czy wystarczy trumien i miejsca na cmentarzach, ale o opisanie dokładnie przyczyn tak katastrofalnego stanu rzeczy oraz podjęcie długofalowych kroków w celu wyeliminowania lub ograniczenia niekorzystnych zdarzeń drastycznie wpływających na wzrost umieralności na raka. To nie przypadek, że w najbliższym kręgu znanych mi ludzi kilkanaście osób choruje lub zachorowało na raka. Jeśli nie jest to przypadek, to jest bardzo poważny problem na skalę krajową. Nie potrzeba powoływać specjalnej komisji. Nie musi być mnóstwo placówek pozorujących pracę. Wystarczy nawet jedna odpowiedzialna placówka, która udzieli odpowiedzi na zadane przeze mnie pytanie i nakreśli realny program zaradczy. Taki raport powinien być przedstawiony społeczeństwu wraz z decyzjami naszego Rządu. Chyba od tego jest właśnie mój Rząd, a nie w Syrii czy innych krajach, o których się tak wiele pisze czy mówi – w Polsce.

Metoda strusia jest mało skuteczna, chociaż oddala problem rozwiązania. Warto pamiętać, że kuper strusia wówczas wysoko wystaje.

Im wcześniej podejmie się efektywny wysiłek, tym lepiej. Uzyskanie poprawy to lata skutecznej i wytężonej pracy wielu ludzi, zmiana nawyków i spore pieniądze. Mnie na tym zależy. Chyba warto?

Warto, by podjęli się tego ludzie kompetentni, jednoznacznie odpowiedzialni, uczciwi. Nie można oszukiwać społeczeństwa i stwarzać polukrowanego raportu, jeśli będzie źle. Finanse i środki na ten cel powinien wygospodarować mój Rząd, o ile na zdrowiu społeczeństwa, a nie eutanazji zależy tej ekipie. Następnie podjąć się realizacji programu naprawczego, systematycznie i konsekwentnie. Bez bicia piany.

pawelkuklaPaweł Kukla

9 sierpnia o godz. 14:00 przed Magistratem Krakowskim odbyła się pikieta zorganizowana przez Ligę Obrony Suwerenności, upamiętniająca 148. rocznicę urodzin Romana Dmowskiego. Tablica upamiętniająca postać naszego architekta niepodległości mieści się w podworcu Magistratu i jest to jedyne miejsce poświęcone Romanowi Dmowskiemu w Krakowie. Był to pierwszy powód wybrania miejsca pikiety, drugim powodem było – w ten szczególny dzień – powstanie Społecznego Komitetu Budowy Pomnika Romana Dmowskiego, o czym chcieliśmy poinformować Urząd Miasta Krakowa oraz przybyłe media.

20120809los1Pierwsza część manifestacji poświęcona była obchodom rocznicowym  urodzin Romana Dmowskiego.

Przedstawiliśmy krótką biografię życia naszego Ojca Niepodległości, a także przybliżyliśmy idee ruchu narodowego jakże dzisiaj w kłamliwy sposób przedstawianego naszemu społeczeństwu. Po czym nasza delegacja złożyła kwiaty pod wcześniej wspomnianą tablicą.

20120809los2W drugiej części naszej pikiety przedstawiliśmy wszystkim przybyłym (oraz mediom) postulaty naszego przedsięwzięcia w kwestii budowy pomnika Romanowi Dmowskiemu w Krakowie.

Naszą inicjatywę można opisać w krótkich słowach wypowiedzianych w dniu dzisiejszym przez naszego pełnomocnika: „Jestem Polakiem więc mam obowiązki Polskie” – walka o pomnik dla naszego architekta niepodległości, autora tych wspaniałych słów, jest poniekąd naszym zadaniem, jak w tych słowach wypełnieniem tego obowiązku bycia Polakiem.

Relację filmową z tej uroczystości sporządził p. Marek Czapla:
http://www.youtube.com/watch?v=ROKWmkMVpqk

tomaszkorneckiTomasz Kornecki

Wprawdzie trwają wakacje, ale problem związany ze szkołami powraca. Okazało się, że pracownicy szkół niepublicznych oraz niektórych przedszkoli, a także instytucji kulturalnych nie otrzymali – jak podaje Radio Kraków – wypłaty za lipiec. Spowodowane to jest dużymi problemami finansowymi miasta.

Dochodzi do paradoksu polegającego na tym, że dyrektorzy niektórych szkół niepublicznych zaciągają kredyty po to, by zapłacić pensje. Miastu brakuje dla tych szkół 12 milionów złotych. Radio Kraków podaje również, że te opóźnienia zdarzają się już od ponad roku, np. pieniądze za grudzień wpłynęły w styczniu.

Niepewna jest też sytuacja związana z nauczaniem religii w szkołach publicznych, gdyż jej finansowaniem rząd obciążył … samorządy. Jak będzie wyglądała sytuacja lekcji katechezy w zadłużonym Krakowie tego nie wiemy.

Anna Maria Kowalska

Mamy lato, upały, zatem klimat bardziej plażowo-rozrywkowy. Myślałam, że Ministerstwo Edukacji Narodowej przynajmniej na czas wakacji letnich da o sobie zapomnieć. Niestety. Zadbano o to, by w sezonie  owocobrania uraczyć nas zepsutymi owocami wewnątrzresortowej „polityki”. Nie ma już sensu powracać w koło Macieju do historii zatrudnionego na wysokim stanowisku byłego pasera, czy niedawno sygnalizowanej narracji z e-podręcznikami w tle,  aktualnie drobiazgowo badanej przez CBA. Szkoda strzępić pióro i silić się na oryginalne złośliwości. Warto  jednak podsumować całą paranoję jednym krótkim zdaniem: jaki do niedawna p.o. dyrektora Ośrodka Rozwoju Edukacji, takie i – pod rządami obecnej koalicji – nadzwyczajne szanse rozwojowe polskiej szkoły. Nic dodać, nic ująć.

Jakby tego wszystkiego było mało, w dzisiejszej „Gazecie Polskiej Codziennie” (poniedziałek, 6 sierpnia 2012) czytam krótki artykuł Wojciecha Muchy i Przemysława Harczuka: „Podwykonawcy: rząd świętuje nasze bankructwo”. Wynika z niego, że podczas gdy podwykonawcy autostrady A2 bankrutują, czekając wciąż beznadziejnie na pieniądze za wykonaną pracę, Ministerstwo Transportu urządza wykwintny piknik bez udziału prasy na okoliczność „dziękczynną” dla swych pracowników i zaproszonych gości, wylewających zapewne siódme poty podczas organizacji Euro 2012. Informacje o odbytym wczoraj pikniku mamy dość drobiazgowe, wieści o towarzyszących mu atrakcjach także, szkoda tylko, że P.T. Autorzy zapomnieli określić dokładnie miejsce, gdzie się ów bankiet za państwowe pieniądze odbywał. Ciekawe byłoby niewątpliwie dowiedzieć się, na jakimż to boisku strzelano ministrowi Nowakowi rzuty karne, albo czyjeż to dzieci miały okazję zaprawiać się w trudnej sztuce budowania autostrady z piasku.

Zwłaszcza tym ostatnim konkurencjom i nabywanym umiejętnościom nie ma co się dziwić! Wszak pod rządami obecnej koalicji Polska jak długa i szeroka zmienia się w gigantyczną pustynię, z której wymiata i ludzi, i firmy. Wymiata zaś dlatego, że niesłusznie podyktowane „rzuty karne” zamykają im drogę do normalnego funkcjonowania i rozwoju. Na gruzach tego, co do niedawna jeszcze nazywano majątkiem narodowym trwa za to nieustająca piaskowa burza mózgów, prowokowana przez działania obecnej ekipy i podporządkowanych jej resortów. A że wszystko bez przerwy się sypie i końca tego nie widać? Skoro od początku było budowane na piasku i z piasku – inaczej nie będzie, bo być nie może. Naturalna kolej rzeczy.

stefanbudziaszekStefan Budziaszek

4 września 2011 roku w Krakowie, w Dworku Białoprądnickim, odbyło się spotkanie patriotyczno-solidarnościowe z okazji Porozumień Sierpniowych. Rozpoczęto je Mszą Świętą a później wystąpili Paweł Piekarczyk i Marcin Wolski. W spotkaniu udział wzięli m.in. politycy Prawa i Sprawiedliwości oraz członkowie i sympatycy Krakowskiego Klubu Gazety Polskiej.

http://www.youtube.com/watch?v=gsg1T6M1FLk

miroslawborutaMirosław Boruta

1) Na tytule i podtytule – sprawdźmy czy sonda jest o Powstaniu Warszawskim (jak głosi tytuł), czy o gwizdach (jak głosi podtytuł), czy o gwiżdżących, czy o powstańcach, czy o „wojnie na górze” (kto ją wywołał?), czy o „wolności słowa” czy też może o IQ („trudno powiedzieć”) lub manierach odpowiadających („nie obchodzi mnie to”). Warsztatowa, ewidentna porażka układającego „sondażysty”.

2) Czy gwizdy i okrzyki były rzeczywiście podczas obchodów czy podczas fragmentów (momentów) obchodów, gdy rolę pierwszoplanową grała prezydent miasta?

3) Czy były one krytyką Powstania lub Powstańców czy też aktualnego układu rządzącego Stolicą? Np. „Wystawiają jedynie złe świadectwo obecnym władzom Stolicy” – dlaczego nie ma takiej odpowiedzi? Np. „Są wyrazem sprzeciwu wobec obecnych władz Stolicy” – dlaczego nie ma takiej odpowiedzi?

4) Szczególnie niefortunna (lub celowa) jest odpowiedź „Mamy wolność słowa, każdy może…”, typowy produkt lewackiej nowomowy. Taki wariant odpowiedzi ma w rzeczywistości skompromitować wolność jako wartość i wolność opartą o wartości.

niedlatakiejsondy5) Dlaczego nie ma odpowiedzi „nie chcę brać udziału w tej sondzie, uważam ją za rodzaj manipulacji”. Czyżby autorzy bali się zmierzenia ilości takich wypowiedzi. Bo jak inaczej wyłowić je spośród tych, którzy przeczytali sondę i ujrzawszy czym jest – zlekceważyli ją?

6) A dlaczego nie ma opisanych powyżej możliwości wśród odpowiedzi sondy? Dlatego, że nie jest to sonda tylko manipulacja opisem rzeczywistości społecznej. Media natomiast powinny opisywać a nie kreować, nieprawdaż?

7) „Sondażystyka” to z całą pewnością coś innego niż socjologia 😉

stefanbudziaszekStefan Budziaszek

1 sierpnia 2012 roku przypadła 68. rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego i Akcji „Burza”. Z tej okazji w godzinie „W”, czyli o 17:00, przy dźwiękach miejskich syren, Krakowianie zatrzymali się na chwilę by uczcić pamięć poległych Powstańców. Zaraz potem, w Bazylice Najświętszej Maryi Panny w Krakowie (Bazylika Mariacka), odprawiona została uroczysta Msza Święta w intencji poległych i żyjących Bohaterów Powstania Warszawskiego.

Następnie odbyła się manifestacja zakończona wiecem na pl. Jana Matejki, przy Grobie Nieznanego Żołnierza u stóp Pomnika Grunwaldzkiego. Udział w manifestacji i wiecu patriotycznym wzięli m.in. przedstawiciele władz Miasta Krakowa i Sejmiku Małopolskiego, Klub Krakowski Gazety Polskiej im. Janusza Kurtyki oraz Liga Obrony Suwerenności – Małopolska. Wszystkie osoby i stowarzyszenia składające wieńce i wiązanki kwiatów mogą Państwo obejrzeć na załączonym filmie.

Do udziału w uroczystościach zaprosili nas w tym roku: Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej Okręg Małopolska, Małopolska Rada Kombatantów i Osób Represjonowanych, Porozumienie Organizacji Kombatanckich i Niepodległościowych, Polski Związek Więźniów Komunizmu, Zespół Historyczny Okręgowej Rady Adwokackiej, Muzeum Armii Krajowej oraz Prezydent Miasta Krakowa Jacek Majchrowski.

http://www.youtube.com/watch?v=swdBSmMd1CM

I jeszcze fotorelacja pp. Mirosława Boruty (fot. 1-8) i Pauliny Szpak (fot. 9-37):
https://picasaweb.google.com/103511753291993799832/1Sierpnia2012

Marek Morawski

Czy to ważne? Przecież śpiewu prawdziwie uczy się tylko w seminariach duchownych i w szkołach artystycznych, muzycznych.

Było Euro. Przegraliśmy, ale nie o to chodzi. Ujawniliśmy, że nie śpiewamy, ale ryczymy jak barany. Francuzi śpiewali Marsyliankę i miło było słuchać. Z gardeł naszych rodaków wynurzał się jakiś kiepsko brzmiący, ni to wykrzyczany, ni to wyśpiewany, a jeszcze fałszowany tekst. Trudno to nazwać śpiewem, a te dźwięki melodią. A przecież wiadomo było, że tak będzie. Czy nie można było przygotować płyty z podkładem muzycznym, akompaniamentem do naszego hymnu, aby poprowadził śpiewających?

Nie nauczono śpiewu w szkołach. Niczego nie chce się uczyć, bo to kosztuje. Rozdać dyplomy pseudowykształcenia i wysłać za granicę. Ale nawet posługiwania łopatą trzeba się nauczyć, aby nie doprowadzić do dyskopatii.

Wydano miliardy na wybudowanie stadionów. Nie w tym jest zło, tylko w niezwykle wysokich kosztach budowy i wybudowaniu stadionów jednofunkcyjnych, tylko piłkarskich. Takie stadiony, przede wszystkim wielofunkcyjne, buduje się znacznie taniej na świecie niż te na Euro w Polsce, wówczas zostałoby więcej pieniędzy na uczenie choćby śpiewu, aby kiedyś obywatele mogli poprawnie, ładnie zaśpiewać swój własny hymn na jakiś zawodach sportowych, może i na tych stadionach. To oczywiście mrzonka, bo nauka hymnu to już patriotyzm, to już nauka patriotyzmu. Nieprawda?

Marek Morawski

Ktoś powie, że przesadzam, że jestem zawzięty na władzę. I tak i nie. Jestem zawzięty wyłącznie wtedy, jeśli ktokolwiek chce ze mnie zrobić durnia lub uważa mnie za durnia. Nie po to mnie kształciło państwo, a raczej rodzice za pośrednictwem państwa, nie po to uzyskiwałem dobre lokaty w tej nauce, by dzisiaj uważać się za durnia. Udało mi się uzyskać dobre podstawy do samodzielnego myślenia, do analizowania i dokonywania syntezy tego, co obserwuję, czego się dowiaduję, co mi podają do wiadomości.

Nie będę rozważał wszelkich tematów, ale wezmę pod uwagę opiekę medyczną społeczeństwa. W ostatnich latach tworzy się hybrydę ni to państwową, ni to prywatną. Państwo, które finansowało powstanie placówek służby zdrowia (przychodni, szpitali, sanatoriów etc. dopuszcza do uwłaszczenia się na tym wspólnym, naszym obywateli majątku nielicznych lekarzy i innych ludzi nie wiedzieć na jakiej zasadzie. Powstają twory, które wymuszają na pacjentach tak odległe terminy udzielania pomocy lekarskiej, że w normalnym kraju musiałyby być zaskarżone, jako przynajmniej niebezpieczne dla życia, stwarzające możliwość utraty życia lub zdrowia. Pomoc kardiologa czy onkologa za 3-6 miesięcy jest kpiną. To samo dotyczy ogromnej ilości specjalności. Stworzono procedury postępowania kosztowne, zbiurokratyzowane.

Do tego dochodzi sprawa dostępności do lekarstw. Szermowanie powiedzeniem, że zmiana list refundacyjnych ma służyć interesowi pacjenta jest niezwykle obłudne. W jaki sposób? Czy kiedykolwiek podwyższenie cen było ich obniżeniem? Z dnia na dzień pozbawiono ludzi refundacji podwyższając ceny leków kilkadziesiąt razy. Nie wszystkich. Prawda. Tylko nikt nie zapytał się, jak ten pacjent mający dochody 1 tysiąc czy nawet 2 może 3 tysiące złotych miesięcznie zwiąże przysłowiowy koniec z końcem. Owszem, to nie dotyczy zarabiających sto tysięcy złotych czy nawet kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie. Prezes ARR, jak podają ujawnione taśmy, to 50 tysięcy złotych plus pokrycie kosztów wszelkich fanaberii całej jego rodziny. To już pełny komunizm – tylko że dotyczy to pana prezesa, a nie całego społeczeństwa, dotyczy nie prywatnych pieniędzy tylko – jak to nazwać? UKRADZIONYCH?

Pomieszano więc jak w tyglu listami refundacyjnymi i spróbowano przerzucić winę na lekarzy i obarczyć ich karami, by zwiększyć dochody budżetu. „To nie my, tylko lekarze. Oni są winni”. Kolejne cyniczne zagranie. Kiedy ludzie zaczęli się buntować, zmieniono prezesa NFZ. „To on winien – krzyczano, nie zgadzał się z Ministrem Zdrowia”. Znaleziono kozła ofiarnego. Tylko co to obchodzi pacjentów, którzy są ubezpieczeni. Kiedy zachorują, chcą iść do lekarza nie za 3 tygodnie czy miesiące tylko nazajutrz, za dwa, trzy dni.

Tak nakazuje logika. Jeśli tak się nie dzieje, to znaczy, że coś szwankuje, coś jest źle zorganizowane, coś za dużo kosztuje, zbyt wielu biurokratów jest podpiętych pod każdego lekarza. To nie lekarze są winni, choć nikt nie jest bez winy, ale okrutnie złe zarządzanie, złe zorganizowanie służby zdrowia. Potem winę zwala się na wszystkich, tylko nie ma takiego, który powinien uderzyć się w piersi i powiedzieć: „Nie umiem zarządzać.”

Zwalanie winy na lekarzy, na pacjentów jest niezwykle cyniczne. Każdy pacjent to wie.

Cały czas chodzi o wyciagnięcie od pacjentów i lekarzy kilku miliardów złotych. Rząd nie ma odwagi powiedzieć tego wprost, że przeputano pieniądze na zdrowie obywateli i teraz brakuje. Nie przyzna się, że takie przypadki jak z prezesem ARR w sposób zawrotny podwyższają koszty utrzymania państwa, ale za to przysparzają zwolenników partii rządzącej. Ponieważ pula na wydatki jest jedna, to trzeba komuś odebrać. Najlepiej tym, którzy nie mają sił, nie mają zdrowia i nie mają zbyt wielu pieniędzy. Tylko są ich miliony, co tworzy miliardy po podwyższeniu odpłatności za lekarstwa. To nie przypadek, że brakło pieniędzy, kiedy wydatki państwa są poza kontrolą.

Brak odwagi powiedzenia prawdy, przyznania się do nieudolności zarządzania wydatkami państwa, pozwalanie na krezusowskie apanaże i przerzucanie tych wydatków na grupę najbardziej dotkniętych przez los jest nie tylko nieetyczne, ale i wysoce cyniczne. RZĄD SIĘ WYŻYWI jest nadal aktualne.

Marek Morawski

Zawsze kojarzyły mi się z reprezentacyjną arterią. W całości musiało coś wyróżniać w końcu taką ulicę. Mogły to być budynki i budowle, szerokość jednej lub częściej dwóch jezdni, drzewa zdobiące taki trakt, kwietniki. Mało mamy alei, bo nasze ulice nie odznaczają się czymś nadzwyczajnym. Czasami jednak coś się udaje. W Krakowie była taka trasa, która wyglądała niebywale. Miała dwie jezdnie i była wysadzana smukłymi topolami liczącymi już dziesiątki lat. Mieściła się na Osiedlu Oficerskim, na którym wybudowali swoje domy przed II Wojną oficerowie polscy. Stać ich było. Ulica jednolita w niewysokiej zabudowie i tylko te smukłe topole wyróżniające trakt do Cmentarza Rakowickiego. Po nastaniu nowych porządków przemianowano na Aleje Marchlewskiego, wątpliwej polskości, by po nastaniu nowych zmian nadać imię zasłużonego pułkownika Władysława Beliny-Prażmowskiego. Z jakiegoś powodu, podjęto zabieg skutecznie konserwujący te piękne topole. Wycięto je w pień. Po kilku latach posadzono smukłe dęby. Miało być pięknie. Nie było i nie jest.

Ktoś z magistratu czy zieleni miejskiej, wszystko jedno, nie umiał policzyć, by sadzonek starczyło. W rezultacie ulicę tę ubogacono tak, jak wyszczerbionego rozrabiakę po bitce. Mało tego. Znaczna część sadzonek była III klasy, zatem część wyschła, część się nie przyjęła, a na część ulicy po prostu zabrakło drzewek. To co miało wyglądać reprezentacyjnie, wygląda byle jak. Jest to syndrom naszych czasów. Bylejakość – nawet w tak prostej materii, jak posadzenie sadzonek tak, by wszystko grało. Przecież jest przedsiębiorstwo zieleni miejskiej, pełne fachowców od… Czegoż, kogóż tam nie ma. Zięciowie, synowe, pociotki, znajomki. Do tego dziesiątki firm prywatnych, które krążą wokół jak przyciągane księżyce dookoła planety. „A jednak się kręci” – powiedziałby Galileusz – w jego czasach palono na stosach, teraz natomiast satelici mają się jak pączki w maśle, no może w smalcu.

Anna Maria Kowalska

Stasio dziś do dom w wielkim zachwycie
Pędzi. „Przyjęli! Przede mną życie!
Po budowlanej jam olimpiadzie,
A lekarz ze mnie będzie lada dzień!
Uczelnia żadnych jednak zastrzeżeń
Nie zgłasza wcale. Oczom nie wierzę!
Najpierw myślałem: ktoś mnie nabiera.
Jednak niesłusznie. Fach inżyniera
To sprawa dobra. Lecz medycyna?
Z nią konkurencji nic nie wytrzyma!”

I tak to młodzież wpada we wnyki,
Edukacyjnej quasi – logiki.

Starczy chęć szczera i olimpiada?

Na medycynę każdy(a) się nada?

Marek Morawski

8 lipca 2012 został zwodowany największy polski statek pasażerski śródlądowy. 40 metrów długości, prawie 6 metrów szerokości. Będzie mógł zabrać 330 pasażerów. Wybudowany przez stocznię gdańską „Jabo”. Wydaje się, że jest to okazja, aby takiemu statkowi nadać szczególne imię albo jakiegoś zasłużonego żeglarza, marynarza, Polaka, albo określające szczególne przymioty, cechy, zalety naszego wybitnego rodaka.

Statek nazwano „Swoboda” i zacumowano na rzece Netta.

W Internecie podają, że tak się nazywa jedno z jezior i jedna ze śluz na Kanale Augustowskim. Dlaczego umieszczono to tłumaczenie nazwy statku? Czy to nie szukanie usprawiedliwienia?

Dlaczego jednak nie „Liberty”? Dlaczego nie „Wolność”? Tak po prostu, tak po polsku. Jeden z protoplastów, już dawno nieżyjący, mieszkający całe życie w Kongresówce, jakiś czas po II Wojnie Światowej mówił: „ eh, psia mać taka swoboda”. Ciekawe dlaczego?

Mikołaj Rej znacznie wcześniej pisał „Niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają”. Podobnie jak nieco później polskości języka bronił mistrz Jan Kochanowski (XVI w.).

W tym przypadku jednak chodzi o coś znacznie ważniejszego. Jest to aktualnie największa polska jednostka śródlądowa. W każdym kraju nadaje się wówczas szczególne miano związane z własnym krajem, jego zasłużonymi obywatelami. Tymczasem już kolejny raz słyszę o lekceważeniu mego kraju, Polski, lekceważeniu Polaków. Stawia się pomniki najeźdźcom mej Ojczyzny, tym, którzy mordowali moich protoplastów. Ja się na to nie godzę. Co innego mogiły – każdy powinien ją mieć, ale nie pomniki. Nie chce tworzenia nowej historii metodą faktów dokonanych, fałszujących rzeczywistość zarówno przeszłą jak i współczesną. Tak się nie tylko nie godzi. To jest zdrada mej Ojczyzny. Za mocne słowa? Niby dlaczego? Proszę zatem zaproponować Rosjanom, by przywrócono nazwę Królewca, albo by nazwali swój największy statek „Bitwą Warszawską”. Prawda, że aż śmieszne!

Marek Morawski

Ostatnio usłyszałem wypowiedź starszej pani, której córka wyjechała do Austrii. Tam mieszka, pracuje, płaci podatki dla dobra Austrii, ma swoją rodzinę. Pani ta ubolewa bardzo nad tą sytuacją, ale córka nie chce wracać do Polski, nienawidzi Polski.

Padły takie mocne słowa. Nigdy się z czymś takim nie zetknąłem. Nigdy nie słyszałem od ludzi o pokolenie czy dwa starszych takich sformułowań. Nie słyszałem takich słów od tych, co wyemigrowali w XX wieku, a nawet XIX wieku. Ludzie emigrowali z powodów ekonomicznych, z powodów prześladowań politycznych. Zawsze z wielkim żalem i smutkiem, że opuszczają ojczyznę. Przeżywali tragedię opuszczenia swojego kraju. Decyzja zawsze była bardzo trudna. Teraz młodzi ludzie uciekają z tego kraju, z Polski nie tylko z nadzieją na lepsze życie, ale i z radością, że w końcu wyjadą z tego potworne źle zorganizowanego państwa, z państwa, które nie dba o wszystkich obywateli w takim  samym stopniu, są lepsi i gorsi, jest sekowanie ludzi, które tworzy prawo trudne do życia, prawo, które w swym majestacie zachowuje się jak Janosik: odbiera wielu ludziom, by dać innym. Prawo, które nie jest zgodne z principiami zawartymi w konstytucji, nie jest zgodne z normalną przyzwoitością. Państwo jest niewygodne, trudne, stronnicze, dzielące społeczeństwo na lepszych i gorszych. To nie przypadek, że wyjechało ponad 2 miliony młodych ludzi pełnych sił, przedsiębiorczych, posiadających przecież jakieś walory, które można sprzedać w postaci pracy za granicą. DWA MILIONY OBYWATELI, którzy powiedzieli temu państwu NIE. Oznacza to, że do budżetu państwa nie wpływa kilka miliardów złotych w postaci podatku miesięcznie. Czy nie zatkałyby one dziury w budżecie?

Kto zostaje w kraju? Mniej zaradni, mniej wykształceni i już nie tak młodzi. Zostają ustosunkowani. Państwo nic nie zrobiło nie tylko dla tych, co wyjechali, ale i dla tych, co zostają. Decydenci wciąż wszystko robią, ale dla siebie samych, dla warstwy uprzywilejowanych. Reszta niech się sama martwi o siebie. Nie będzie lekarstw, nie będzie dostępna opieka medyczna, to ci najbardziej potrzebujący wymrą. Mniejsze będą wydatki, mniej emerytów, więcej usług pogrzebowych. Tak to się w praktyce przekłada.

Czy można uczyć nienawiści do własnego kraju? Tak, można i mam wrażenie od pewnego czasu, że to się czyni na wielką skalę. Sposobów jest wiele. Jednym z nich jest takie zorganizowanie państwa, by ludzie młodzi sami uciekali, mając dość nie tylko niemożliwości znalezienia pracy, ale i warunków życia, niesprawiedliwego traktowania obywateli, zakłamywania rzeczywistości, stronniczości sądów i prokuratury, trywializowania poważnych problemów prawie 40 milionowego narodu, a wyolbrzymianie spraw niewielkich do wielkiej rangi. Wszystko zostaje przedstawiane w niewłaściwych proporcjach.

Owszem wiele dokonano, ale zadajmy sobie pytanie, kto tego dokonał? Miasta i wioski są uporządkowane, mury odnowione, ogródki przystrzyżone, buduje się jakieś zakłady pracy. To widać. Tylko, że tego dokonali sami mieszkańcy tego kraju. Mogli kupić choćby kosiarki i przystrzyc trawę dookoła domu. Są farby. Można wymalować domostwo. Tyle, że na tych kosiarkach, farbach i innych materiałach zarabiają firmy zagraniczne. Mamy sklepy wielkopowierzchniowe. Na nich znowu zarabiają współcześni kolonialiści, czyli kapitał i państwa zagraniczne. To nie jest pikuś. To jest ponad STO MILIARDÓW wywożonego kapitału w postaci zysku opodatkowanego i nieopodatkowanego. Czy wyrażamy zgodę na okradanie nas przez kapitał zagraniczny za przyzwoleniem władz?

Polski drobny handel właściwie całkowicie padł. Nie miał szans, bowiem państwo stworzyło obcemu kapitałowi warunki lepsze niż kapitałowi krajowemu, własnemu. W efekcie w Polsce jest coraz mniej polskiej majętności.

Jest jeszcze inny sposób zmieniania stosunku do własnego kraju. Szerzenie polityki antypatriotycznej, co się czyni na wielką skalę, wypaczanie historii dawnej i współczesnej, eliminowanie własnej historii i propagowanie historii obcej, zawieranie umów niekorzystnych dla własnego kraju i mnóstwo innych sposobów.

Jesteśmy chyba jedynym państwem na świecie, które prowadzi politykę antypatriotyczną, którego establishment otwarcie wyśmiewa się z polskości, w którym jest tolerancja na hańbienie własnej flagi, wyśmiewanie się otwarcie z ludzi wierzących, ignorowanie większości, propagowanie zachowań niszczących rodzinę przy propagandzie niby obrony rodziny itd.

Moją zatem odpowiedź na postawione pytanie jest niestety TAK. Tego nigdy w ponad tysiącletniej historii Polski nie było. Nawet  w czasach Targowicy. Tego nie ma w jakimkolwiek kraju na świecie.

Marek Morawski

Mieszkam w chyba najdziwniejszym kraju świata. Niegdyś sam Jean-Paul Sartre pisał, że Polska (Ludowa) jest krajem paradoksów. Było to jednak w czasach demoludów, pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt lat temu. Teraz, jak wielu podaje, ponoć się zmieniło. Pozostało jednak stwierdzenie Sartre’a, że prozę warto pisać jedynie w kraju wolnym, w demokracji. Nie można się z tym nie zgodzić. Piszę zatem o problemie, który mnie od dawna nurtuje: Czy należy uczyć miłości Ojczyzny? Dla mnie Ojczyzny pisanej zawsze z dużej litery. W chwili zadania powyższego pytania myśli zaczynają się kłębić. Sartre pisał o Polsce jako o dziwnym kraju, kontrowersyjnym, pełnym sprzeczności. Tym razem nie stawiam kwestii jak sam egzystencjalista Sartre, że przeciętnie w Polsce zarabia się 2000zł, a wydaje 3000zł. Jest kwestia zasad, pryncypiów, istnienia Polski i Polaków, a nie pełnego żołądka. Dlatego piszę o Polsce, jako o najdziwniejszym kraju świata. Nie znam, nie czytałem o żadnym kraju, obojętnie jakiego ustroju, w którym patriotyzm nie byłby ważny dla władz państwowych, dla rządzących, dla elit danego kraju, dla obywateli tego kraju, dla establishmentu. Obywatele mogą chcieć obalenia monarchy, dyktatora, samowładcy czy partii rządzącej, ale nie słyszałem o wyparciu się swego kraju, chyba że chodziło o uzyskanie samodzielności jak w kraju Basków, Tybecie, Katalonii.

Wszystkie kraje dbają o stworzenie i utrzymanie pewnych specyficznych rytuałów podczas podniosłych uroczystości, specjalnych momentów w życiu swego kraju. Szacunek dla nich, dla hymnu, barw narodowych, flag, symboli jest bezwzględnie wymagany pod rygorem sankcji karnych. Tak się dzieje w starych demokracjach jak w USA, w monarchii angielskiej, ale kraju demokratycznym, nowych krajach afrykańskich czy państwach azjatyckich. Wszędzie pieczołowicie przestrzega się wszelkich narodowych rytuałów, podkreśla swoją historię, wstawia na piedestały swoich bohaterów narodowych. I jest to świętość. Tak jest w Meksyku, tak traktują swój kraj Tybetańczycy, którym odbiera się ich kraj, chce pozbawić tożsamości polityką, inżynierią demograficzną. W wielu krajach to nie jest temat w ogóle do dyskusji. Patriotyzm jest oczywistością, jest koniecznością, inaczej traci się swój kraj, traci wolność, staje się niewolnikiem niby we własnym kraju.

Jacy synowie mogą chcieć odwrócić się od swej Ojczyzny, od swojej historii, swej tożsamości? Komu oni naprawdę służą? Jak to się wówczas nazywa? JAK TO SIĘ WÓWCZAS NAZYWA?

Nauka patriotyzmu jest koniecznością, a nie możnością!!! To jest principium każdego sprawującego władzę, za wyjątkiem tych, co pełnią ją jako namiestnicy w obcym imieniu.

Jakże pięknie uczucie to wyrażają słowa hymnu napisanego (opublikowanego) w 1774 roku przez Ignacego Krasickiego:

„Święta miłości kochanej Ojczyzny,
Czują cię tylko umysły poczciwe*…”

* wówczas określenie „poczciwy” znaczyło zacny w przeciwieństwie do obłudny, zdradziecki, fałszywy.

Anna Maria Kowalska

Po raz kolejny obiecano mi złote góry – i nie dotrzymano obietnicy. Po czymś takim człowiek gorzknieje, zamyka się w sobie. I ma poniekąd całkowitą rację.

Im częściej takie rzeczy się zdarzają, tym bardziej uzasadniają one potrzebę budowania świata, w którym składane obietnice są  rzeczą ważną. Jeśli zaś z istotnych przyczyn ktoś nie jest w stanie ich dotrzymać – po prostu przeprasza, przede wszystkim dlatego, że z zasady nie lekceważy tych, którym cokolwiek obiecuje. Ten sam obyczaj powinien obowiązywać tak w życiu prywatnym, towarzyskim – jak i w życiu społeczno – politycznym, na wszelkich, także najwyższych szczeblach władzy. Tak postępowali i postępują ludzie przyzwoici, sumienni i honorowi.

Starajmy się tworzyć wokół siebie świat lepszy także pod tym względem. Akurat to zależy w zupełności od nas samych.

tomaszkorneckiTomasz Kornecki

Jest pierwszy sierpnia. W Stolicy jej mieszkańcy wyrażają swój stosunek do władzy, w tym także Hanny Gronkiewicz-Waltz, m.in. poprzez gwizdy. Można też było usłyszeć skandowanie „precz z komuną”. Na drugi dzień, w mediach „głównego nurtu”, zaczęły nas pouczać „autorytety” wspierane przez prowadzących programy, że to było niewłaściwe, niegodne etc, a skandujący ludzie zostali obrzuceni inwektywami. Te same media i ich dziennikarze tyle nam mówią o wolności, tolerancji etc. Nagle, stają się fundamentalistyczne, a tym samym niebezpieczne.

Polscy żołnierze walczyli nie tylko z Niemcami, ale także z Rosjanami, pokazywali, że w Polsce nie ma miejsca dla komunizmu i komunistów. Co zatem złego w skandowaniu „precz z komuną”? To tak samo jakby skandować „precz z nazizmem”. A może nie to samo? Rosyjscy komuniści zamordowali o wiele więcej osób niż niemieccy naziści. Nazizm jest kultywowany w nielicznych środowiskach. Komunizm ciągle jest żywy, a my odczuwamy dość silnie jego skutki. Dlaczego „precz z komuną” jest dziś w Polsce zakazanym zwrotem? Proszę sobie odpowiedzieć na to pytanie.

18 kwietnia bieżącego roku, w dniu drugiej rocznicy Pogrzebu Śp. Pary Prezydenckiej, kilkudziesięcioosobowa grupa, w czasie przemówienia premiera Jarosława Kaczyńskiego, krzyczała „zabierz brata do Warszawy”. W czasie gdy mówiła mecenas Małgorzata Wassermann były gwizdy, towarzyszyły one również przemówieniom innych osób i modlitwie. Oto brat poległego Prezydenta i córka polskiego ministra musieli wysłuchiwać tego skandalicznego zachowania. Niezwykle boleśnie uderzającego w uczucia. Dotyczące bliskich tych, którzy polegli i dotyczące też samych Poległych. W kulturze europejskiej nie atakuje się tych, którzy cierpią i nie atakuje się zmarłych. Poza tym szanuje się prawo do modlitwy. Szkoda, że wówczas nie zauważyli tego „dziennikarze” mediów „głównego nurtu”. Może dla nich takie zachowanie jest „cool”? Tylko gdzie tu jest prawdziwe dziennikarstwo? I przyzwoitość?