Marek Kolasiński
Nie milkną echa małpich wygłupów Bronisława Komorowskiego w japońskim parlamencie. Oczywiście od razu odezwał się chór działaczy Platformy Obywatelskiej, którzy próbują jakoś usprawiedliwiać japońskie ekscesy pana Bronisława. Najbardziej kuriozalną próbą usprawiedliwiania zachowania Komorowskiego w Japonii była chyba ta zaprezentowana przez pewnego złotoustego polityka Platformy Obywatelskiej, który udowadniał, że to gospodarze są odpowiedzialni za przebieg wizyty, a więc to Japończycy są winni tego, że pan Bronisław wygłupił się w japońskim parlamencie. Paradoksalnie, nie można temu stwierdzeniu odmówić pewnej pokrętnej logiki, ponieważ gdyby Japończycy nie wpuścili Komorowskiego do Japonii to do kompromitacji rzeczywiście by nie doszło. Zastanawia mnie tylko to, czy ów polityk Platformy Obywatelskiej wykaże się konsekwencją i przed kolejną zagraniczną wizytą pana Komorowskiego wystosuje oficjalny apel do gospodarzy wizyty, o to żeby już na lotnisku związali Bronisława Komorowskiego w kaftan bezpieczeństwa, zakneblowali i wozili wszędzie na wózku inwalidzkim? Tylko wtedy gospodarze będą mieli pewność, że pan Bronisław nie wlezie tam gdzie nie powinien, nie sięgnie przez pomyłkę po nie swój kieliszek i nie będzie opowiadał czegoś o kaszalotach, szogunach i bigosie.
Innym elementem obrony wygłupów Komorowskiego w Japonii była próba ich marginalizacji poprzez twierdzenie, że to była tylko taka zabawna gafa, a sami Japończycy mają przecież poczucie humoru, więc nic wielkiego się nie stało (fot. z sieci). Owszem, Japończycy mają poczucie humoru i to na dodatek dość specyficzne. Różnica między nimi a panem Bronisławem polega jednak na tym, że nawet jeśli Japończyk wygłupia się wieczorem w barze karaoke upijając się przy tym sake, to już następnego dnia, podczas oficjalnego spotkania, ten sam Japończyk będzie kłaniał się w pas i uważał na każde wypowiadane słowo. Rozgraniczenie pomiędzy oficjalnymi spotkaniami, a tymi prywatnymi jest zresztą rygorystycznie przestrzegane nie tylko w Japonii, ale w całym cywilizowanym świecie.
Pan Komorowski najwyraźniej nie jest jednak w stanie zrozumieć, że opowiadanie dowcipów o wierności żony będzie dobrze przyjęte podczas spotkania przy piwie z kolegami, ale już niekoniecznie podczas oficjalnego spotkania z prezydentem Stanów Zjednoczonych. Pan Komorowski nie jest też w stanie zrozumieć, że nazywanie kobiet "kaszalotami" wzbudzi pewnie rechot pijanych kolegów, ale mówienie takich rzeczy publicznie, w obecności dziennikarzy i telewizyjnych kamer, jest traktowane jako przejaw już nawet nie prostactwa, ale zwykłego chamstwa. Niestety, tak jak Bronisław Komorowski nie nauczy się już tajników ortografii, tak nie nauczy on się również tego jak osoba zajmująca eksponowane stanowisko powinna się zachowywać podczas oficjalnych wizyt. Bronisław Komorowski jest po prostu chodzącym obciachem.
Oczekiwanie więc, że pan Komorowski się zmieni, zreflektuje i przestanie nas ośmieszać na arenie międzynarodowej jest oczekiwaniem, że pan Komorowski wyrzeknie się samego siebie (fot. z sieci). Kolejnym elementem obrony wygłupów Bronisława Komorowskiego w japońskim parlamencie była próba ich przykrycia „wrzutką” pod tytułem „plagiat”. W programach innych kandydatów na prezydenta nie ma jednak błędów ortograficznych, więc o plagiatowaniu pana Komorowskiego raczej nie może być mowy. Zgodnie jednak z tym tokiem rozumowania największymi plagiatorami Bronisława Komorowskiego są uczniowie czwartej klasy szkoły podstawowej podczas pisania dyktanda ortograficznego.
Najbardziej ryzykowną próbą obrony wygłupów Komorowskiego w Japonii było jednak ich relatywizowanie, poprzez twierdzenie, że może i Komorowski popełnia gafy i nas ośmiesza, ale inni politycy też je popełniają i nie są od niego lepsi. Faktycznie, najwyższy urząd w naszym państwie sprawował już kiedyś pewien pan znany z "niekonwencjonalnych" zachowań, wielki myśliciel i wybitny znawca etykiety, szczególnie w zakresie podawania nogi. Przywoływanie tej osoby dzisiaj jest jednak bardzo ryzykowne, ponieważ w kontekście małpich wygłupów Bronisława Komorowskiego w japońskim parlamencie wielu Polaków ma ochotę powtórzyć słowa przez nią kiedyś wypowiedziane "durnia mamy za prezydenta".