Przeskocz do treści

rekolekcja1Antoni Gazda*

Pierwszy Filatelista,
Ten Który ludzi kocha,
pragnie – rzecz oczywista,
szczęścia każdego pieszczocha.

Każdemu Miejsce Pierwsze
przeznacza w Swej kolekcji
rekolekcja2jednak niejeden "Znaczek"
wymaga rekolekcji.

Tam wady, zaplamienia –
czarniejsze niż atrament,
przechodzą w stan olśnienia
na wielki wieków amen.

* Wiersz napisany do wielkanocnego numeru miesięcznika "Filatelista" pod pseudonimem aco.

Zofia Kossak-Szczucka

Ilustracje w tekście p. Maciej Miezian.

"Jam jest Polska, Ojczyzna Twoja, ziemia Ojców, z której wzrosłeś. Wszystko, czymś jest, po Bogu - mnie zawdzięczasz.

20140410zks11. Nie będziesz miał ukochania ziemskiego nade mnie.
2. Nie będziesz wzywał imienia Polski dla własnej kariery, chwały albo nagrody.
3. Pamiętaj, abyś Polsce oddał bez wahania majątek, szczęście osobiste i Życie.
4. Czcij Polskę, Ojczyznę Twoją, jak matkę rodzoną.
5. Z wrogami Polski walcz wytrwale do ostatniego tchu, do ostatniej kropli krwi w żyłach Twoich.
20140410zks26. Walcz z własnym wygodnictwem i tchórzostwem. Pamiętaj, że tchórz nie może być Polakiem.
7. Bądź bez litości dla zdrajców imienia Polskiego.
8. Zawsze i wszędzie śmiało stwierdzaj, że jesteś Polakiem.
9. Nie dopuść, by wątpiono w Polskę.
10. Nie pozwól, by ubliżano Polsce, poniżając Jej wielkość i Jej zasługi, Jej dorobek i Majestat.

Będziesz miłował Polskę pierwszą po Bogu miłością. Będziesz Ją miłował więcej niż samego siebie".

Warto dodać, że dzięki p. Maciejowi Miezianowi możemy zobaczyć także dom - Muzeum Zofii Kossak-Szczuckiej (później Zofii Kossak-Szatkowskiej) w "Domku Ogrodnika" w Górkach Wielkich nieopodal Skoczowa, a także miejsce Jej wiecznego spoczynku na tamtejszym cmentarzu:
https://picasaweb.google.com/103511753291993799832/11Kwietnia2014mm

ksdokomojezycie

(Od Redakcji): zapraszamy do lektury dwóch wywiadów ze strony Frondy:

Ks. Oko dla Fronda.pl: Mam w sobie gen fighterstwa
http://www.fronda.pl/a/ks-oko-dla-frondapl-mam-w-sobie-gen-fighterstwa,36217.html

Piotr Litka dla Fronda.pl: Ks. Oko pokazał niedoskonałości mojej wiary
http://www.fronda.pl/a/piotr-litka-dla-frondapl-ks-oko-pokazal-niedoskonalosci-mojej-wiary,36234.html

Informacja własna

We środę, 2 kwietnia 2014 roku, zagościli w Krakowie autorzy albumu „Dokąd zmierzasz”, będącego wotum wdzięczności Polaków za dar papieża Jana Pawła II. „Dokąd zmierzasz” to niezwykłe świadectwo wiary zrodzone z życiowych doświadczeń, a w sposób szczególny umocnione w czerwcu 1979 roku, podczas pamiętnej pielgrzymki papieża Jana Pawła II do Ojczyzny.

dokadzmierzasz- Album „Dokąd zmierzasz” (fot. apostolicum.pl) jest podziękowaniem Polaków za dar obecności Jana Pawła II. To także wyraz jedności, którą przeżywać będziemy 27 kwietnia 2014 roku. Tego dnia bowiem nasz wielki Rodak, który poprzez modlitwę, uśmiech i cierpienie uczył nas, jak żyć, zostanie ogłoszony przez papieża Franciszka świętym – pisze o swojej książce autorka, Małgorzata Kupiszewska.

„Całą noc słyszałam, jak nieprzebrany ludzki potok wędrował ulicą Żwirki i Wigury w stronę warszawskiego lotniska. A potem wybuchła wrzawa, bo nadjeżdżał samochód z Ojcem Świętym. Pamiętam, jak wołałam: „Pobłogosław mnie”. A Jan Paweł II hojnie rozdawał błogosławieństwa. Kilkanaście lat później dotarliśmy całą rodziną do Rzymu (…)” – fragment Od Autora z albumu „Dokąd zmierzasz”.

moirodziceNajbardziej wyczekiwana książka ostatnich lat. O Lechu i Marii Kaczyńskich opowiada ich córka. To przede wszystkim historia wielkiej, czułej miłości. Poza tym to saga rodzinna – dowiemy się z niej, jakim ojcem i dziadkiem był Prezydent RP i jakie ubranka dla lalek szyła Pierwsza Dama.

Ale Marta Kaczyńska nie unika też tematów politycznych. Opowiada o dawnych przyjaciołach ojca, którzy stali się jego wrogami. I kreśli portret Lecha Kaczyńskiego jako wizjonerskiego męża stanu. Szczególnie poruszające są wspomnienia Autorki z tragicznego kwietnia 2010 roku. Książkę ilustruje ponad 120 unikatowych zdjęć, głównie z prywatnego archiwum Marty Kaczyńskiej.

Za: http://www.empik.com/moi-rodzice-kaczynska-marta-losiewicz-dorota,p1095285305,ksiazka-p

Zdjęcia Autorki, zrobione podczas Jej wernisażu malarskiego w Galerii „Stańczyk”, przy ul. Królewskiej 94 (28 stycznia 2014 roku), p. Elżbieta Serafin. 

slawabednarczyk1JESIEŃ

Opustoszały już drzew korony
odfrunęły ptaki w odległe krainy
a srebrem jesień lśni, łzą tęsknoty ...
I płaczą uschłe wawrzyny...

Zimowe odloty, wiosenne powroty
ptaszęcych spraw...
JAK MOJA NADZIEJA NA MOJE ZWĄTPIENIA
bo sercu żal...

To moje odloty i moje powroty
to tu to tam...
I choć nie łatwo
JA DALEJ TRWAM.

PLENER

Sztuką malujesz swoje rany,
wschodzące słońca i zachody,
nic już nie stoi na przeszkodzie
w ITACE czeka cię kochany...

slawabednarczyk2RODAKOM

Skuty w kajdany, z kulą u nogi
o mur oparta zmęczona głowa,
dzisiaj ubliżać można do woli
więc protestuje, że "wolność słowa!"

W kraty uderza garnkiem blaszanym
wycinki z gazet w rękawie chowa,
głos jego tłumią więzienne ściany
kiedy znów krzyczy, że: "wolność słowa!"

Zrywa się świtem, biegnie do okna,
ma znów nadzieję - co dzień od nowa,
gromadzi siły, zbiera energię
by znów wykrzyczeć, że: "wolność słowa!"

A niedaleko stąd, w innym mieście
trwa konferencja ważna, prasowa;
rzecze król  s k r y b o m: piszcie co chcecie,
byle po myśli - TO WOLNOŚĆ SŁOWA!

slawabednarczyk3TESTAMENT I

Zabierzcie w spadku
to co zostało...
w tym lustro
kanapę i łóżko.

Wam pozostawiam
balast mego życia
ciężki  l a t a m i...

Spieniężcie sofę
skarpetki
i miskę...

do zsypu wrzućcie
filiżankę wspomnień
i dotyk krzesła...

i ziemię kresową
zapisaną w duszy...

i...
w kurzu archiwach...

Tak niech zostanie
jak zostać powinno...
sieroctwo moje.

slawabednarczyk4TESTAMENT II

Córko! Zbuduj mi kurhan
słowiański pachnący
i postaw sosnę
z wyrytym w niej KRZYŻEM...

Niech góral szczery
siekierą wyrzeźbi
symbol Zwycięstwa
ŻYCIA nad ciemnością...

Proste kamienie
niechaj zwieńczą kurhan
i kilka dołóż
z świętych miejsc Maryjnych...

Niech mi zawodzą pieśń
wieczności życia
szepcząc modlitwę
uwielbienia PANA...

Umieść też napis:

"BUNTU ISKIERKĄ ROZNIECISZ PŁOMIEŃ PIELGRZYMKI ŻYWOTA
BYŚ Z MARTWYCH POWSTAŁ..."

leszeksmagowiczLeszek Smagowicz

Wyspo! Szczęście ty moje! Nadziejo zielona!
Gdzie Twoja nienormalność w poprzek wzdłuż dzielona?
Przez ponad trzysta lat targana pasmem wojen,
Zdradą i rozbiorem – wewnętrznym niepokojem…
Tak oto dziś pan i zbawca w hełmie miedzianym,
Od siedmiu lat w ferworze walki uwikłany
Tańczę na linie w czas sztormu ponad przepaścią,
Kręcąc piruety, chronię Ciebie przed zapaścią…
Stawiam dźwiękoszczelne ekrany w stepie, w lesie,
Jak wieść gminna PO, WSI oraz miasteczkach niesie,
By walczyć w ten sposób z europejskim kryzysem,
Mistrz Adam sam świadczy pismem głównym, ekran lisem…
Natenczas przenieś moją duszę uśmierconą,
W odległe dzieje zdradą wielu naznaczoną,
Gdy czas zatrzymał wiek kominów malowanych,
Młodzieńczych traw palonych, okowitą lanych…
By rzucić mnie w koryta głąb do szamb na Wiejską
Za sprawą wróżki Magdalenki – czarodziejską.
Tej fabuły nie powstydziłby się sam Tolkien,
Gdy w wieczorynki czas zmieniałem Cię wraz z Bolkiem…

Dziś własnym doświadczeniem będąc nauczony,
Pilnuję mocą służb fotela z każdej strony;
Liberum veto oraz Ustaw propozycji
Zamrożę wzrokiem swym, szeregi opozycji
Zakopię na jeden metr w głąb marszałkową laską,
Chwycę za kark, zmarszczę brew, Nerona kciukiem – łaską…
By akweduktem kranów pełnych ciepłej wody
Wpompować miłość, grillem narodowej zgody!
Czy ciemny ludzie w ramach zgody chcesz swych Igrzysk?!
To będziesz miał! W rewanżu dam fiskalny wyzysk
Na pokolenia cztery w ratach podzielony;
Lecz cóż to?! Wszak najdroższe masz stadiony!
Jak chcę to w jeden dzień otworzę – zamknę w drugi,
Różnicy nie ma. Zbyt! I tak przynoszą długi…
Na przekór temu, że sam z szalikiem wśród kiboli
Biegałem swego czasu – dziś niech was nie boli
Nadto potylica, ni żaden inny członek,
Ja wroga dojrzę: na trybunach… pod stadionem…
I choćby wczas się zamknął dach nad Narodowym
Basenem – to w mig utopię ich w szklance wody!

Nie patyczkując się jak wcześniej z pedofilem!
Wykastrowałem go?  Nie?!!! To zrobię to za chwilę!
Wypuszczę z kryminału,  potem go osaczę,
Zamknę i … wypuszczę, jak króla dopalaczy.
Za karę wymienię gabinet tych idiotów:
Ministrę, ministra i innych pal ich gniotów;
Poślę do lamusa, pozmieniam jak zegarki,
Ściągnę celebrytów, aktorów, tramwajarki.
Z nowego ministerstwa do walki z biurokracją.
Nepotyzmowi w nos dam, bo w tym ogrom racji;
Na pożarcie rzucę plebsowi duchowieństwo,
Niech znowu igrzysk smak poczuje społeczeństwo.

Nie klęknę przed księdzem… no, chyba że czasami
Małżeński wyjątek – tylko przed wyborami,
Gdyż to okres dziki, więc nawet nie zaszkodzi
Podreperować sondaż na wałach w czas powodzi,
Przegonić w kąt z cmentarzy hieny w dzień zadumy,
Z medalami jak wódz triumf święcić zaraz z tłumem…
By móc po chwili przerwy, na łono Ojczyzny
Front powrócić z uśmiechem, do walki z kaczyzmem.
Bo, któż jeszcze rozgrzać rodaków tak potrafi,
Jak ten nienawistny skrzat – faszysta kaczafi.
Ja się staram jak mogę – ten zaś kwękoli ooo…
Że dreamlinery stoją razem z Pendolino.
Ja otwieram odcinek co metr autostrady,
A ten, że nie przejezdna, niby nie da rady;
Oto fotoradary jakby nazbyt gęsto,
Że pociągi spóźniają, albo w śniegu grzęzną.
Ja muszę dopiąć budżet, eksport bezrobocia,
Ów o emigracji, smoleńskim samolocie…
Genderem zakrywam transfery w ZUS od OFE,
Ten mi zaś na nerwach odświeża katastrofę.
Zbliża się krokami brunatna ta rocznica,
Jak co rok moherem pokryje się stolica…
Jak nisko szelma ta upadła w swych absurdach,
Poświadczy lasek brzóz i Anodiny kubrak,
Eksperymenty zaś badaczy – popleczników
Wyszydzi na szpaltach rządowych periodyków:
Reżyser, aktor bądź ktoś z resortowych dzieci,
Przyjazny głos z TV, na falach z radia, z sieci…

Bo za subwencji trzos ich wpuszczam na antenę,
By w eter mogli pleść, że jestem supermenem:
Ratuję Grecji los i przed kryzysem Euro,
W czasie prezydencji najpiękniej trzymam berło…
Więc pora zacząć wprzód kampanii grę kolejną
Wytaplać  w błocie słów prawicę beznadziejną,
Wyszydzić ciemnogród – żelazny elektorat.
Do tuskobusa zaś, tuskolot włączyć pora
I napiąć muskuły na tle skończonej armii,
Niech naród swym strachem przed wojną się nakarmi,
Niech widzi: jak ścigam bandy kniazia z Kijowa,
Ministra narcyza wysyłam w ostrych słowach.
W Europie szachuję sam jeden tylko cara!
Nie cofam się przed zbójem, jak wielka ma ofiara!!!
Tak wielka, jak kanclerz, co z carem czasem dzwoni…
To co będzie dalej, dowiem się wkrótce po nim…
Polityka moja to teatr kukiełkowy,
A sznurek z Berlina to mój ośrodek mowy.
Polityka Wyspo? Piastowska? Jagiellońska?
Zdecyduje rzecznik Imć Kiwana z Boiska,
Marszałek kopnie się po hetmana Giedroycia,
Z tarczą ObambUSA w poniedziałek zbroić się
Zacznę. A we wtorek zostanę pacyfistą,
W środę liberałem, a czwartek socjalistą.
Jak trzeba to zmienię platformę na Wiertniczą
Dywersją w Bałtyku łupkową obietnicą…

Natenczas wystarczy: zwrot akcji – wyciszenie,
Gdy trzeba obudzę pospolite ruszenie;
Więc w piątek spotkanie z natowskim generałem,
W sobotę pod skocznią, w niedzielę zagram w gałę…
Ile się trzeba cenić? Swój czas i wysiłek…
By nie stracić kondycji, dojść do każdej z piłek.
Strzelę więc z woleja czołem prosto w poprzeczkę,
By słupki poparcia skoczyły tak… troszeczkę.
Na ławce kosmetyk, z nim trener od pijaru…
Jeszcze w Internecie niedobitków paru
Trybunałem straszy i Ostatecznym Sądem,
Niby za korupcję w kolorze Amber Golden…
Z komisji hazardu chcą bym był przepytany…
Choć od ilości afer kończą się dywany,
To ja Cię Wyspo ma z rąk nigdy nie wypuszczę!
Gdzie można tupnę, gdzie indziej naślę tłuszczę!
A póki co grasiu wyczaruj, wyczarteruj
Wycieczkę w Dolomity, albo w słoneczne Peru…
Któż na nią zasłużył? Któż drugi tak się starał?
Tak! Muszę nabrać tchu, by puścić dym z cygara,
I z kółek kubańskich w świetle kamer wywróżyć
Ile wciąż kadencji bez idei wydłużyć,
By wszystkim żyło się lepiej, wszem dookoła,
Zwłaszcza kto czwarty raz zagłosować podoła!
Gdy w majówki czas ciepło zrobi się w Łazienkach,
Zatęsknią lemingi za premierem… w spodenkach…
Jedna zagadka targa duszą niewątpliwa…
Powie do mnie wajcha? Sorry taki mam klimat!

kanonizacyjnaimSzanowni Państwo!

Rada Stała Konferencji Episkopatu Polski zleciła Fundacji „Dzieło Nowego Tysiąclecia” oraz „Stowarzyszeniu Absolwentów Dzieło” przeprowadzenie ogólnopolskiego wydarzenia w ramach przygotowania do kanonizacji Ojca Świętego błogosławionego Jana Pawła II. Hasłem wspomnianego wydarzenia jest Kanonizacyjna Iskra Miłosierdzia.

Od 9 marca można na stronie internetowej www.iskramilosierdzia.pl publikować oraz czytać krótkie wpisy związane ze Świętym Papieżem Polakiem. Ujęte w formy podziękowań, próśb i postanowień stworzą niepowtarzalny, zbiorowy akt zawierzenia Bogu. Wpisy będzie można też przekazywać za pomocą: SMS-ów (nr 70 040 - 0,62 zł z VAT), e-maili (iskramilosierdzia@dzielo.pl), tradycyjnych listów wysłanych na adres Fundacji "Dzieło Nowego Tysiąclecia" (Skwer Ks. Kard. Stefana Wyszyńskiego 6, 01-015 Warszawa, z dopiskiem: KSIĘGA), a także papierowych formularzy dostępnych w parafiach w całej Polsce.

janpaweliiNiedługo przed kanonizacją bł. Jana Pawła II wpisy zostaną wydrukowane i zebrane w postaci pamiątkowej Księgi. Jej przygotowaniem zajmie się Polska Wytwórnia Papierów Wartościowych, która dysponuje techniką mikrodruku, potrzebną przy dużej liczbie wpisów. Księga zostanie przewieziona do Watykanu i złożona tam podczas uroczystości kanonizacyjnych jako duchowy dar Polaków (...)

Do pozostałych informacji o wydarzeniach związanych z Kanonizacyjną Iskrą Miłosierdzia (w tym uroczystej Mszy świętej w Łagiewnikach podczas której pobłogosławiony przez Jana Pawła II ogień otrzyma m.in. przedstawiciele kilkudziesięciu instytucji kościelnych, państwowych i społecznych) odsyłam do naszej strony internetowej www.iskramilosierdzia.pl .

Serdecznie zachęcam do włączenia się w tą jedyną w swoim rodzaju szansę udzielenia odpowiedzi na słowa Jana Pawła II jaką otrzymają Polacy w ramach akcji Kanonizacyjna Iskra Miłosierdzia. Mam nadzieję, że razem uda nam się stworzyć piękne wotum na kanonizację Papieża Polaka.

Z wyrazami szacunku, ks. Jan Drob
przewodniczący Zarządu Fundacji Fundacja "Dzieło Nowego Tysiąclecia"
Skwer Ks. Kard. S. Wyszyńskiego 6 / 01-015 Warszawa / www.dzielo.pl

pawelbinekPaweł Binek

PWPoczta Wrocławska

Jak ja nie cierpię być na czasie! Ale muszę być, bo zostałem powołany do życia jak my wszyscy. I muszę cierpieć. Przecież każde z nas tak czy inaczej cierpi, a przy okazji odpoczywa. Czasem trochę jest zabawy. I tak nieco na tym czasie stojąc, wisząc, leżąc, siedząc, przysypiając, wołam ha, ha, ha, a nieco dyndu, dyndu, bo przecież to też i wisielczy humor. No, może nie zawsze, bo czasem pod krzyżem się staje, poważnieje. A kto mówi, że przed nami i za nami sama błogość, myli się, mylne jego dróżki, manowce. Ale jest wesoło. Bo to jest Droga dla Pańskiego doga i Prawda, i Życie. I tak idę. W końcu to Euaggelion (a w wymowie Ewangelion, czyli ta Ewangelia, a w istocie ten Ewangelion). To ta Dobra Nowina, a – jak już wiemy – w istocie ten Dobry Ewangelion, który jest w istocie – tej istocie. To Bóg Ojciec. I Syn Boży. I Duch Święty. Trójjedyny. Droga. Dukt. Idę Nim tak, jak umiem. On Jest Panem. Panem czasu,  a więc i dziejów. Jak więc iść na Nim? Jak to ścierpieć? Ale i On nieraz niesie mnie na swoich rozkrzyżowanych ramionach. Zwisam Mu przez ramię, przez tę czy tamtą ranę krzyżową. Wszyscy tak mają, jeżeli tylko będą pragnąć. Ja pragnę.

Pojazd czasu wpuszcza mnie w czasy dawne. Przynajmniej dla najmłodszych dawne. Muszę wracać do mojego dziennika, bo chodzi po drodze, przy okazji, przy oku widzącym, a w każdym razie chcącym widzieć, o sprawę pułkownika Ryszarda Kuklińskiego. Oto bowiem u początku lutego 2014 ukazał się film Jack Strong. Zostawmy tu na boku występy w telewizji panów bandziorów pseudooficerów z byłego LWP w związku z filmem, którym przyzwoity człowiek nie splunie nawet w twarz. Zostawmy też kwestię jakości filmu miłośnika wulgaryzmów. Chodzi o istotę. Idziemy:

28 sierpnia 2010 roku

Ogród, którego nie ma w tym, co dzisiaj widzialne. Ostatecznie zniszczyła go powódź 1997 roku. Przez lata ten ogród uprawiał mój Ojciec, chociaż nigdy nie był jego własnością. Dzierżawa. Dzisiaj przyszedł mi na myśl. Ojciec w swoim ziemskim życiu. Nie dorobił się niczego, co miałoby większą materialną wartość. Powiedział ktoś kiedyś mojej Matce: „Pani mąż to dobry człowiek, ale głupi”. Dlaczego tak powiedział? Bo ten mąż nie zapisał się do PZPR, jak się wówczas mawiało – nie należał do partii, a to zapisanie dawało korzyści finansowe. Nie był członkiem ZBOWID-u, czyli Związku Bojowników o Wolność i Demokrację, do którego gremialnie zapisywali się także przeniesieni do rezerwy żołnierze I i II Armii WP. Ojciec się nie zapisał, chociaż w czasie II wojny światowej był żołnierzem I Armii, a później oficerem frontowym; ba, walczył w zwiadzie artyleryjskim. Pamiętam, że jeszcze chłopcem kilkunastoletnim będąc, tłumaczyłem jakiejś kobiecie, że mój Ojciec nie należy do ZBOWID-u, chociaż był na wojnie. „Jak to? – ona na to. – Jak był na wojnie, to musi należeć do      ZBOWID-u!”. Tymczasem faktem było to, że nie musiał. Ale kiedy starał się o uprawnienia kombatanckie, przechodząc po zawale serca na rentę, PRL-owskie urzędasy próbowały go zmusić do musu, twierdząc, że skoro nie należy, to nie walczył na froncie. Poszedł tedy Ojciec do WKU z pytaniem o mus i oficer stosowny wydał dokument dodatkowy, stwierdzający przebycie szlaku bojowego aż po udział w zdobywaniu Berlina. I Ojciec się nie zapisał. Przychodzili też do niego werbownicy milicyjni, gdy z wojska już był przeniesiony do rezerwy, i namawiali, żeby został milicjantem. Za każdym razem odmawiał. A w tle pokój z kuchnią, kran tylko z zimną wodą, stare meble, ubikacja na korytarzu, piec kaflowy w pokoju. Mieszkanie, oczywiście, czynszowe, wynajmowane. W najlepszym gatunku biedy. Z popękaną ścianą w rogu kuchni. I tak aż do końca życia na ziemi. Dzierżawa.

jakjanie1Czy myślał o tym, pisząc o realnym socjalizmie? Ten fragment jego Zapisków, który zacytowałem trzydzieści siedem dni temu… To trzeba policzyć. Dokładnie. Każdy szczegół. Napisał: „W 1947 roku zwalniają mnie z wojska, bo mam rodzinę w Anglii, innych spotyka to samo za to, że mają księdza w rodzinie, za pochodzenie i licho wie za co. I to jest realny socjalizm”. Wiem, jak to wyglądało. Ojciec opowiadał o tym nieraz. Nie wiem tylko, czy był tego świadom, że za całą sprawą stał szpicel, taki w typie sympatycznego Wojtka Jaruzelskiego, który donosił o wszystkich rozmowach ze swoimi kolegami. Oficer polityczny, zwany też oświatowym, wzywał Ojca, gdy był w szkole oficerskiej w 1946 roku, i pytał. Robił to kilkakrotnie. Za każdym razem czynność ta wyglądała następująco: „Wiemy, że wasz ojciec jest w Londynie. Powiedzcie nam, dlaczego nie wraca”. Ojciec odpowiadał: „Nie wiem”. I na tym kończyła się rozmowa. Kiedy jednak wezwania powtarzały się bez ustanku, Ojciec wziął pewnego razu ze sobą adres londyński mojego Dziadka i po wysłuchaniu formułki wypowiadanej przez politruka odparł: „Tu jest adres mojego ojca. To już dorosły człowiek. Jeśli pan ciekaw, dlaczego nie wraca, niech pan do niego napisze. Może panu odpowie”. Było to wezwanie ostatnie. Po czym Ojciec przestał być słuchaczem szkoły oficerskiej i został przeniesiony do rezerwy.

Miał świadomość tego, że styka się z próbą werbunku na informatora, z iskiereczką, która mruga na Wojtusia. Tyle że nie było mu Wojtuś na imię. Nie zaświeciły mu się oczy jak temu, który poinformował stosowne organy o sytuacji rodzinnej kolegi, rozważny, usłużny, psi. Nie zaświeciły mu się oczy jak temu, więc nie oślepł i nie stracił rozeznania. Właściwie – jak mówił – miał dosyć słuchania tej gadaniny. Jego imiennik i rówieśnik pisał o takich stanach odczuć, sprawach naturalnych i oczywistych:

„Nasze oczy i uszy odmówiły posłuchu
książęta naszych zmysłów wybrały dumne wygnanie”.

A teraz następny krok. Ale ostrzegam – tu wszystko jest tak poplątane, że kto nie ma pełnej oraz dynamicznej świadomości zdarzeń, ten może się zaplątać i paść albo w błogości pochwał dla biednych i utrudzonych życiem, albo we wściekłości względem niegodnych. Idziemy przez mentalną dżunglę. To wymaga nieraz wiele czasu. Sam też nieraz potknąłem się o jakieś coś. Taki krótki fragment Zapisków mojego Ojca (zapis z 28 sierpnia 1982 roku):

„W maju 1944 roku wracają sowieci. Zabierają do wojska, podobno polskiego, ale czy tak jest naprawdę, nikt nie wie. Równie dobrze może to być wywóz na Sybir. Mnie jak i innych zatrzymuje patrol w drodze do pracy, odprowadza do wojenkomatu, tu rejestracja i odjazd do tego wojska. I to jest realny socjalizm. W tym wojsku oficerami są w 95 % Rosjanie.

Kończy się wojna, front, jest nowa Polska, dziwna Polska. Propaganda w tej nowej dziwnej Polsce, propaganda partyjno-rządowa zaczyna opluwać kolejno – przedwojenną Polskę, AK, rząd polski z Londynu, żołnierzy z Zachodu. Opluwa się wszystko i wszystkich, gdyż siebie uznaje się za alfę i omegę. Zaczyna swe zbrodnie UB”.

Tu następuje akapit wyżej cytowany o wyrzuceniu Ojca z wojska. A teraz kolejny przeskok w czasie. Fragment zapisu mojego dziennika z 13 grudnia 2010 roku:

Po latach czytam Zapiski Ojca, pamiętając, że stały się wraz z upływem czasu ważnym dokumentem historycznym; jednym z wielu, a przecież takim właśnie dokumentem. Ich geneza wiąże się z reakcją na stan wojenny. Pierwsze ich zdanie, zapisane piętnastego grudnia 1981 roku, brzmi: „A więc mamy w Kraju stan wojenny”.

jakjanie2Drugiego stycznia 1982 roku Ojciec zanotował: „Byłem dzisiaj w mieście. Na każdym rogu ulicy 2-3 milicjantów z ZOMO, patrole wojskowe z automatami na ‘gotuj broń’, co chwila przejeżdżają samochody z milicją i wojskiem. Gdy tak patrzyłem na tych żołnierzy z bronią gotową do strzału patrolujących miasto, pomyślałem sobie, że albo się rzeczywiście boją, albo tak ich nastawili oficerowie. Przypomniały mi się walki w czasie szturmu Berlina, gdy była prawdziwa wojna, gdy naprawdę można było dostać serię zza jakiegoś rogu. Otóż wtenczas w wolnych chwilach łaziliśmy z kolegami po już zajętych dzielnicach Berlina, ot tak przez ciekawość, pogapić się, ale myśmy wtenczas nosili swoje automaty zwyczajnie na pasie, a nie gotowe do strzału. Jak to jest, nie rozumiem, przecież myśmy wtenczas nie byli jakimiś bohaterami, ale zwykłymi młodymi chłopcami, może nawet młodszymi od tych z patroli na ulicach Wrocławia obecnie. Do czego ta straszna partia na obcych usługach doprowadziła ludzi, że dzisiaj na uzbrojonych żołnierzy na ulicach miasta patrzy się jak na okupantów, choć noszą polskie mundury i orzełki na czapkach”.

Uderzająca w tym zapisie jest różnica w reagowaniu żołnierzy frontowych na dopiero co zdobytym terytorium wroga i umundurowanych nieszczęśników albo sprzedawczyków i tchórzy w stanie wojennym. Ci drudzy są wyraźnie złachmanieni. Irytuje mnie nazywanie żołnierzy I i II Armii WP najeźdźcami i zdrajcami przez niektórych spośród tych publicystów i historyków, którzy myślą o sobie „najniezłomniejsi”, a prochu nigdy nie wąchali, pole bitwy zaś i śmierć widzieli tylko na obrazkach. Podobne głupstwa wygadują zresztą ci, co dzieląc czule włos na czworo, opowiadają banialuki o niejednoznaczności postaci Berlinga czy Jaruzelskiego albo Kiszczaka. Żołnierze frontowi w I i II Armii, a nie oddziały specjalne i tzw. Informacja oraz milicja, nie byli żadnymi najeźdźcami i walczyli z wojskiem niemieckim Hitlera. Zdrajcami okazali się zaś ci, którzy od początku współpracowali z komunistami, a więc wyżsi dowódcy jak Berling, a następnie wszyscy ci, co podczas czystek lat 1945-1948 poddali się, to znaczy – weszli w tworzoną strukturę totalitarną wojska nazwanego Ludowym Wojskiem Polskim, a więc przystąpili do szpicli, morderców żołnierzy AK, WIN-u, NSZ-u, pełnej ideologizacji i ateizacji. Stali się w ten sposób łachmaniarzami, którymi żołnierze frontowi nie byli. Co zresztą widać także z opisu mojego Ojca.

To nie jest myślenie według schematu: „Prawda leży pośrodku”. To nie jest w ogóle myślenie według schematu, którym wygodnie posługują się najniezłomniejsi oraz dzielący czule włos na czworo. Obydwa typy relatywizują rzeczywistość. Wartościowe zaś jest docieranie do prawdy obiektywnej.

Piętnasty stycznia 1982 roku w Zapiskach mojego Ojca: „Słuchając radia zagranicznych stacji jak BBC czy Waszyngtonu, nie mogę się nadziwić przypuszczeniom, że gen. Jaruzelski to być może patriota, a nie marionetka sowiecka. Dla mnie i kręgu moich znajomych tutaj nie ma żadnych wątpliwości, że Jaruzelski to gorliwy sługa swych moskiewskich mocodawców. Razem przygotowali ten stan wojenny u nas i to, co się teraz u nas dzieje, razem wykonują, choć polskimi sprzedajnymi rękoma”.

Powiedział mi kiedyś Ojciec, tak na krótko przed swoją śmiercią, choć o tym nie wiedzieliśmy jeszcze, że wkrótce umrze (miałem dziewiętnaście lat, kiedy to się stało), a mi było blisko do poboru w PRL-owskie sołdaty: „Pamiętaj, że przysięga złożona pod przymusem ciebie nie obowiązuje!”. Zapamiętałem sobie to bardzo dobrze, chociaż nigdy do tego czegoś nie trafiłem, albowiem zacząłem studia w 1989 roku, kiedy to w końcu zlikwidowano studium wojskowe. I była ta pamięć śladem postawy Ojca – ratować, gdy się da, a tymczasem nie skutkuje bój militarny, nie dać się wybić, szanując tych, którzy poszli na stos. Oczywiście, kiedy już nie ma innego wyjścia, trzeba dać świadectwo, jak mój Ojciec, który nie wyparł się swojego ojca i nie wdał się w matactwa. A to niewdawanie się, co uświadomiłem sobie po latach, w istocie groziło śmiercią. No, tak, ale dopóki można, trzeba trwać, tego trzeba, taka jest potrzeba wraz z rozumieniem tych, którzy nie wytrzymali tego egzystencjalnego boju albo zaczęli krzyczeć z nadmiaru cierpienia jak Ryszard Siwiec. O tym jest ten wiersz, nawiązujący też do innego o Ryszardzie Siwcu właśnie, a w dali do tego o generale Emilu Fieldorfie (fot. Wikipedia). Oto on:

augustemilieldorfnilPrzypomnienie

Popychany.
Ugniatany.

Wieści Hioba są takie.
Z prawa dociskany wskazującym palcem z lewa.
Dopadną cię albo nie, bo nie można cię złamać.

Wargi ruchliwe smrodem obłudy, który obsiada radą robaczywych mędrców.
Ruchliwe bulgoczącym gnojem rechotu za plecami.
Chcą wejść na głowę, wbijając kłamstwa w skronie.

Świeccy w kapłańskich szatach.
I duchowni bez ducha.
Nadzy do znudzenia.
Oświeceni, oświecający.
Nuda, nuda.

Nic dziwnego, że nie wszystkim wystarcza cierpliwości.
Tego kruszcu jest mało i trudno go zdobyć.
Spoczywa w głębinach obwarowanej twierdzy.
Na szczycie jej wieży czuwa kruk o perlistym dziobie jak zaostrzony młot.
Ma przenikliwy wzrok błękitu i szorstkie pióra bieli.

A wieści Hioba są takie.
Wie przecież, czego doświadczył.

Dlatego umęczeni czasem płoną, przypominając krzak gorejący.
A ty pośród nielicznych przypominasz skałę.

I krótki wiersz świadczący o podobieństwie postaw. O tym, czego w Polsce uczono od dawna, że są rzeki różne. Uczono, uczono, choć zdarzało się, że jeden ktoś zakrzykiwał drugiego kogoś. Ale uczono. Także nad tą rzeką metaforyczną, do której odwołuje się właśnie ten mój krótki wiersz:

Nil

Który nie miałeś grobu.
Który nie byłeś pochowany.
Który wszedłeś w powietrze.
Którego ciała odnaleźć nie mieliśmy sposobu.
Który płyniesz w wietrze.

W ciągłym ruchu zostajesz oczom nieuchwytny.
Kiedy mierzymy trakty, przenikasz nasze miary.
Jeszcze jedna kaskada, jeszcze jeden wysiłek przejścia katarakty.
A może się zobaczymy i będziemy wreszcie istnieć.
Jak ty, który jesteś wielką rzeką wśród tysięcy wspaniałych.

Który jesteś żołnierzem.
Który bronisz życia.
Który masz na imię

August
Emil.

jakjanie3To o gen. Fieldorfie, jak widać, choć nie tylko. I jak widać także, tu w tym miejscu umieszczenie tego wiersza nie jest zestawianiem rang wojskowych (mój Ojciec opuścił wojsko w stopniu podporucznika) ani zasług, ale pozostaje myślą o wspólnocie postaw. Ta wspólnota postaw tych, którzy wiedzą o co chodzi, wyraziła się specyficznie w sierpniu 1980 roku, kiedy Ojciec spotkał się w Wielkiej Brytanii z siostrą i bratem po czterdziestu latach, ale też ze swoją kuzynką i jej mężem, Juliuszem Pilawa Kamienieckim, walczącym swego czasu pod Monte Cassino  (na fotografii od lewej - Juliusz Pilawa Kamieniecki, Janina Pilawa Kamieniecka, Zbigniew Binek), który mu ofiarował swoje patki mundurowe, a ten później umieścił je w miejscu honorowym wraz ze swoimi odznaczeniami w gabinecie własnego domu.

jakjanie4 Sentymenty? Również. Ale przecie też, a może zwłaszcza – wąchanie prochu. Prochu ziemi i nie tylko. Tej ziemi. Tej, która została nam dana, by czynić ją poddaną. Także wbrew wężom, które prochem się żywią. Pamiętając, że cieleśnie z prochu powstaliśmy i w proch się obrócimy. A w tych obrotach ciał niebieskich podnosząc się i padając, padając i podnosząc się, idziemy. Ojciec wspomniał kiedyś, że w czasie szturmu najtrudniej pod ostrzałem podnieść się z ziemi. No, ale podnosić się trzeba, taka jest potrzeba. Stawania w potrzebie.

Mój Ojciec wędrował całe życie. A teraz jest przy mnie, przy mojej siostrze i przy moim bracie. Wszędzie. On – Zbigniew Binek. Słyszę go w Bolero Ravela (bardzo lubił ten utwór). Nadchodzi. Był kierownikiem ambulansu pocztowego – cały czas na stojąco noc czy dzień we wnętrzu wagonu tuż za lokomotywą (tego już teraz nie ma). Chciał studiować geografię, ale warunki nie pozwoliły. A jednak został geografem. Wyznaczał, jak umiał, mojemu rodzeństwu i mnie azymut. Moralny – zaznaczam, żeby nie było wątpliwości. Oczywiście to jest rozumiane jak najszerzej – od tego, żeby się myć, poprzez to, żeby się uczyć, aż po to, żeby być przyzwoitym człowiekiem. No i jeszcze jedno – miał świetną chwytliwość języków obcych. Mówił po rosyjsku tak, że te oficery i szeregowce Krasnej Armii nie wierzyły, że jest Polakiem. A wiemy przecież, że wśród tego, co początkowo nazywało się I i II Armią WP, było pełno Rosjan poprzebieranych. Ojciec nie był poprzebierany. Rozumiał ludzi innych narodów, nie przyjmował zła, które czynili, ale dobro i naturę różnic i podobieństw ludzkiej egzystencji – tak. Czytał Wojnę i pokój Tołstoja w oryginale; do dziś mam ten egzemplarz tej powieści. Mówił też dobrze po niemiecku. A kiedy byliśmy w Australii (Ojciec miał już wtedy sześćdziesiąt lat) pojawiło się takie zdanie w rozmowie szeptem pomiędzy naszymi znajomymi: „Ty nie mów wszystkiego, bo on zaczyna rozumieć po angielsku”. Pewnie z tych zdolności wzięły się moje naukowe zainteresowania przekładoznawcze. Ale to tutaj mało ważne. Ważny jest azymut. Jechałem ongi na drugi koniec Polski do jednej z ciotek, straszliwej dziwaczki, która potrafiła wywołać awanturę o nic z niczego. To drobiazg. Ojciec powiedział mi wtedy: „Gdyby coś było nie tak, pakuj się i natychmiast wracaj, nawet się nie zastanawiaj”. To drobiazg. A przecież już wtedy dowiedziałem się, że tam oddalony, gdzieś pod Ełkiem, co naprawdę daleko jest od Wrocławia, mogę liczyć, choćby i z bezgroszem w kieszeni, na ten punkt orientacyjny, na dom, z którego wyjdzie mi na spotkanie w punkt, na którym mogę się oprzeć. Opieram się do dziś, żeby ustać na nogach i oprzeć się złu. A był ostry nieraz, ale i wcześniej czy później z przymrużeniem oka. Aż boję się powiedzieć, że z przymrużeniem Oka Opatrzności, które czuwa, ale i pogodne jest. Nie jest to chyba bluźnierstwo, bo chodzi tu o ślad ojcowskiej troski różnie wyrażanej na wzór Najwyższego.

Ojciec nigdy nie zdradził. Ani swoich przekonań, ani bliskich. To może wydawać się oleodrukowe. Ale to tylko tak się wydaje. Tak było. Wiem o tym. I tak jest. Byli tacy ludzie. I bywają. Nieliczni, to prawda, ale jednak. I tak - nie trzeba tu cytować całego mojego wiersza pt. Wybór. Tylko ten jego fragment wkomponowany w zapis dziennika z dnia następnego względem wyżej cytowanego:

Brak znamion rozkładu na duszy ekshumowanego.

Za życia ciała przeniesiono go poza krąg epidemii.

Błędnie ją wówczas nazywając zdrowiem.

Minął kordon.
Złożył broń.
Odpiął oficerski pas.

I spokojnym krokiem poszedł w swoją stronę.

Nie zapisał się do związku bojowników.
Nie żył nigdy w partii zjednoczonej mordem.
Od milczenia wobec tłumu najemników żuchwy ma złożone.

pulkownikryszardkuklinskiCiekawe, że w tym samym mniej więcej czasie, gdy mój Ojciec został przeniesiony do rezerwy, a więc na krótko przed początkiem lat pięćdziesiątych XX wieku, swoją karierę w wojsku, które wkrótce zaczęło być zwane LWP, zaczynał przyszły płk. Ryszard Kukliński. Mojego Ojca wyrzucano ze szkoły oficerskiej, on do niej wstępował. I to we Wrocławiu! Nie widzę w tym żadnego zbiegu, choć może i on jest. Nie to jest ważne. Komuniści, choćby Kiszczak czy Jaruzelski, uznają Kuklińskiego za zdrajcę. Ba, kiedyś nawet Wałęsa rzekł, że jeśli chodzi o Kuklińskiego, to on, Wałęsa, nie ma zamiaru promować zdrady. Co miał w związku z tym na myśli, trudno pojąć, bo w ogóle trudno tego człowieka pojąć. Niemniej z kolei antykomuniści mają płk. Kuklińskiego za bohatera, przynajmniej niektórzy z nich, a niektórzy z tych niektórych przydają jeszcze pułkownikowi nimb postaci wallenrodycznej. I tak przepychają się jedni z drugimi. Ale że – jak wiemy dzięki Juliuszowi Słowackiemu – wallenrodyczność to rzecz nowa, ja bym był ostrożny w używaniu tego słówka. Mówiąc po prostu – wallenrodyczność to debilizm świadomy i straganiarski chwyt. Co tu dużo mówić – Kukliński był zdrajcą, a był właśnie wtedy, gdy zaczął się kształcić na oficera LWP, i kiedy przyzwoitych ludzi zaczęto z wojska wyrzucać.

plkkuklinskiopPo czym bez wątpienia od zdrady odstąpił, zaczynając współpracę z wywiadem wojskowym Stanów Zjednoczonych i pomagając w zwalczaniu ZSRS. Dzięki temu też działał na rzecz niepodległości Polski, i nie tylko niepodległości, ale wręcz istnienia Polaków oraz obszaru, na którym żyli, bo plany wojenne sowietów przy zgodzie na to władz PRL-u zakładały możliwość zniesienia z powierzchni ziemi Polski jako takiej podczas wojny atomowej. Informacja o decyzji wprowadzenia stanu wojennego, którą płk. Kukliński przekazał Amerykanom, była finałem jego działalności i kwestią nie najważniejszą wobec globalnych planów sowieckich. To, że Kukliński musiał uciekać z PRL-u, nie wiązało się przede wszystkim z przekazaniem tej akurat informacji, lecz z jego aktywnością wcześniejszą i możliwością dekonspiracji jego osoby. Pisał o tym niejeden wiele razy. I rzeczywiście płk. Ryszard Kukliński stał się polskim bohaterem narodowym, ale nie za sprawą jakiegoś tam kretyńskiego wallenrodyzmu, tylko dzięki zerwaniu ze zdradą, a następnie narażaniu życia na niebezpieczeństwo dla Polski i w końcu poniesieniu ofiary z dwóch swoich synów oraz przedwczesnej śmierci własnej.

W dżungli mentalnej w sposób naturalny robimy przecinkę. W przypadku wallenrodyczności jako rzeczy nowej chodzi oczywiście o dwudziestą dziewiątą oktawę pieśni drugiej Beniowskiego, gdzie czytamy:

Wallenrodyczność, czyli wallenrodyzm,
Ten wiele zrobił dobrego – najwięcéj!
Wprowadził pewny do zdrady metodyzm,
Z jednego zrobił zdrajców sto tysięcy.
Tu nie mam więcej już rymu na „odyzm”,
Co od włoskiego „odiar-lo” – najpręcéj
Może zastąpić brak polskiego słowa;
Wallenrodyczność więc – jest to rzecz nowa.

Warto zresztą poczytywać okoliczne oktawy, począwszy od tej zaczynającej się od słów Ów Dzieduszycki był to regimentarz aż po tę rozpoczynającą się od Zwalił to wprawdzie na króla rozkazy. Bardzo to ciekawy opis wikłania i wikłania się w zdradę oraz możliwości wywikływania się ze zdrady. Wszystko wciąż aktualne, a opis – jak to potocznie mawiają – ostry jak brzytwa, a nawet – dodajmy – precyzyjny jak lancet, czyli ozdrowieńczy, choć bolesny. Jak to u Słowackiego zwłaszcza od czasów Beniowskiego.

I tak to widzę wierszem sprzed lat, żadną tam paralelą do Mickiewiczowskiej Śmierci pułkownika, ale i paralelą – aż do śmierci:

Spowiedź Pułkownika

Przestały wybuchać pociski drugiej wojny.
Już nie świstały. Nastał czas nielotów.

Odtąd pękały bomby z gazem rozweselającym.
Prędkie jak struś, który pazurami łamie żebra.

Rozdziera serce.
Nie używa rąk.
Nie jego są ręce.

Śmieszny i straszny.
Z ukrytą głową w piasku.

Szybszy jest od człowieka w biegu.
Gaz wypełnia jego wnętrze.

Dlatego tłumy zakładają maski.
Galopujące śmiechem do pokoju.

Gnane do okopów.
Żeby zaczęły się walki pozycyjne.
Tym razem na zimno.

Chłód nierozpoznanych.

Gdzie tłumy?
Gdzie ludzie byli?
Kiedy być przestali?
Kiedy maski?

Wtedy zdradziłem.

Ziemię.
Orających braci.
Siostry zbierające.

Łzy i snopy.
I przodków naszych.

Byłem w kamaryli.
Pośród wrogów ojczyzny.

Zobaczyłem śmierć mojego narodu.
Kiedy w cień się obracał pozbawiony prochu.

A z niego powstał, ale go nie było.
Gdy nie zostawał z niego nawet popiół.

Gdzie żywy struś znalazł się tylko w porównaniu.
Tam wszyscy są równi w planach, wyzwoleni od przenośni.
Bo i przenosić by nie było czego.

Ani ziarna grobu.
Drzewa.
Domu.

Skrawka papieru na wyklejce książki.
Nic.

To stopień u zdrajców zdobyty.
Odstąpiłem od nich.

A teraz nie wiem, czy ktoś powie.

Czy o mnie?
Czy się potknie?

Pułkownik?

Czy przyjmą mnie przodkowie?

Moje czyny.
Złe, a potem dobre.

Odprawiłem żal.
Odkupiłem winy.

Zginęli tylko moi synowie.
Tylko ciało moje.

W wierszu ten skrawek papieru na wyklejce książki to najstarszy zapis Bogurodzicy, który w takiej formie został po wiekach odnaleziony w jednym z kodeksów, czyli starych ksiąg. Tak ocalał, by być jednym z najdroższych. Powiada bowiem Chrystus – nie bójcie się tych, którzy mogą zabić wasze ciała, ale tych, którzy chcą zabić wasze dusze. SOS! Save our souls! Ratujcie nasze dusze! To wezwanie modlitewne poprzez ludzi do Boga Trójjedynego.

stefanbudziaszekStefan Budziaszek

8 marca 2014 roku, przed rosyjskim konsulatem w Krakowie, odbyła się manifestacja solidarności z Ukrainą, a przeciwko rosyjskiej agresji. W trakcie manifestacji wystąpił p. Paweł Piekarczyk, piosenkarz i dziennikarz Gazety Polskiej.


https://www.youtube.com/watch?v=MKQ2X01i0i8

agnieszkapiwar1Agnieszka Piwar* 

„Transformacja - od Lenina do Putina” Grzegorza Brauna to nie tylko rewelacyjna lekcja historii, ale przede wszystkim ukazanie tego, jak za pomocą rozmaitych technik manipulacji pogrywano milionami istnień ludzkich. Obraz ten nie jest historią zamkniętą, ponieważ – jak zauważył sam autor filmu – transformacja się nie kończy.

W piątek 21 lutego w warszawskim kinie Luna odbył się prasowy pokaz trzeciej części cyklu o transformacji, zatytułowanej „Nomenklatura, dezinformacja i kryzysy kontrolowane”. Dwie poprzednie części opowiadają o epoce „ojców założycieli” systemu sowieckiego: Lenina, Trockiego, Dzierżyńskiego i Stalina. Trzecia natomiast nawiązuje do czasów chruszczowszczyzny i breżniewszczyzny, pokazuje kulisy zdarzeń, które znamy jako węzłowe, zwrotne w historii Polski i świata: rok 1956, 1962 - kryzys kubański; 1968 - od polskiego Marca do sierpniowej inwazji na Czechosłowację. Cały projekt ma się zamknąć w pięciu częściach, ostatnie z nich opowiedzą o przełomie lat 80/90. i współczesności.

Grzegorz Braun przyznaje, że zajmuje się dziejami tzw. „transformacji ustrojowej”, by lepiej zrozumieć, kto i jak właściwie urządził mu życie. Reżyser wyjaśnił po projekcji, że jego film nie jest próbą encyklopedycznego zebrania pełnej wiedzy o historii XX wieku, ani nawet o samym Związku Sowieckim. „To jest tylko próba wypatrzenia w tych dziejach pewnych elementów powtarzalnych, pewnych stałych wariantów gry, stałych chwytów, które zostały przećwiczone także i na nas” - zaznaczył. Nie dziwi więc powszechny bojkot twórczości reżysera w mediach głównego nurtu. Nie dziwi też próba marginalizacji Brauna w środowiskach tzw. „prawicy”. Jego „Transformacja” jest bowiem jak antidotum na truciznę, którą zostaliśmy zarażeni także i my, Polacy. To obraz niezwykle niebezpieczny dla wciąż panującego układu, w którym jak się okazuje również i opozycja ma do odegrania z góry ustaloną przez reżim rolę.

transformacja3W trzeciej części cyklu „Transformacja - od Lenina do Putina”, podobnie jak w poprzednich mamy komentarze m.in. historyków, świadków historii i sowietologów. Wyjaśniają oni na czym polegały rozmaite ewolucje, które wykonywał system sowiecki, po to żeby przetrwać. Opowiadana historia, już sama w sobie jest na tyle mocna, że napięcie pojawia się siłą rzeczy. Dodatkowo wyobraźnię pobudzają stworzone specjalnie na potrzeby filmu animacje autorstwa Michała Czubaka, które stanowią niezwykle oryginalny komentarz do całości obrazu. „Nomenklatura, dezinformacja i kryzysy kontrolowane” przedstawia również sporo ciekawych, do tej pory nigdzie niepublikowanych dokumentów przywiezionych z archiwów białoruskich i ukraińskich. Z filmu dowiemy się m.in. na czym tak naprawdę polegała słynna destalinizacja Chruszczowa, oraz inne zabiegi, które pozwoliły sowietom utrzymać pełną kontrolę nad społeczeństwem. Dzieło Brauna opisuje metody systemu totalitarnego takie jak inwigilacja i dezinformacja. Nieodzowną rolę pełniło tutaj KGB, a celem było zachowanie sowietów przy władzy.

Trzeba zaznaczyć, że „Transformacja” jest produkcją całkowicie prywatną. A zatem, mamy do czynienia z dziełem wolnym i niezależnym, co dodatkowo podbija jego wartość. Żadna z telewizji nie wykazuje zainteresowania zamówieniem cyklu o transformacji ustrojowej, nie mniej jednak, fakt ten zdaje się nie martwić producenta Roberta Kaczmarka. Jak sam przyznał, oglądalność wszystkich stacji dramatycznie spada, zaś postęp techniczny pozwala już oglądać dostępne w Internecie filmy w bardzo dobrej jakości na normalnych odbiornikach.

Od niedawna produkcje Kaczmarka, w tym filmy Grzegorza Brauna można oglądać na specjalnie stworzonym w tym celu portalu http://www.ahaaa.pl. Za opłatą, na którą stać każdego – poznamy treści, których darmo szukać w podręcznikach do historii czy przekazach medialnych. Dodatkowo, każdy odbiorca przyczyni się w ten sposób do umożliwienia realizacji kolejnych produkcji.

Cykl „Transformacja - od Lenina do Putina” to nie tylko historia, którą skrzętnie próbują ukryć przed nami decydenci, opowiedziana w atrakcyjnej artystycznie formule. To przede wszystkim obraz pozwalający lepiej nam zrozumieć, o co tak naprawdę chodzi w systemie, w który zostaliśmy uwikłani. Dlatego też niezwykle ważne jest, aby ten film docierał do Polaków, ponieważ jeśli chcemy w końcu ruszyć do przodu, to musimy najpierw zrozumieć co nas zatrzymuje.

* Autorka należy do Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Najpierw jesteśmy Polakami...

11 lutego 2014 roku, na krótko przed tegorocznymi obchodami Święta Żołnierzy Niezłomnych, rozmawialiśmy z p. kapitanem Konstantym Kopfem - żołnierzem m.in. Związku Jaszczurczego i Narodowych Sił Zbrojnych. P. kapitan Konstanty Kopf wstąpił do Młodzieży Wszechpolskiej już przez 1939 rokiem w Rzeszowie (części ówczesnego województwa lwowskiego), obecnie jest przewodniczącym Rady Naczelnej Związku Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych.

Rozmawialiśmy oczywiście o II Rzeczypospolitej, latach wojny, PRL-u i obecnym okresie w historii Polski, ale także i o ruchu narodowym, umiłowaniu Ojczyzny, polskich wartościach kulturowych: Bogu i kościele, rodzinie i domu, narodzie i państwie. O polskości w konfrontacji z innymi narodami, sąsiadami Polski i idei europejskiej, gdzie lewacki plan zastąpił wspaniałe chrześcijańskie fundamenty i koncepcję Europy Państw oraz o… polskich przywódcach. A w nawiązaniu do tego ostatniego tematu, także i o tym na kogo głosować w nadchodzących wyborach 😉
https://www.youtube.com/watch?v=NrZIuETwsBM

pawelbinekPaweł Binek

PWPoczta Wrocławska

Widzę wyrzucane z bydlęcych wagonów w pędzie postępu trupki niemowląt. Mrożone. Sztywne. Takie sztywniaki. Świeżusie. Jest luty 1940 roku. Dla wyrzucających to mniam, mniam. To sowieci naprani samogonem albo trzeźwi jak szklanka w swojej trzeźwości ciemnoty księcia ciemności, zimnej i bezlitosnej, niszczą życie razem z esesmanami, co to paradują w swojej unowocześnionej (e, jacy i jakie oni i one nowocześni modernizatorzy) od Bismarcka lewicowej Kulturkampf, w tej od samego początku lewicowej Mein Kampf, tej tęczowej paradzie miłości, w tym tylko moje, w tym ja lepsze, w tym jakże to naukowym, w tym litościwym nad nieszczęśnikiem i nieszczęśniczką, którym ja cudowne w cudzysłowie pomóc jest gotowe w każdej chwili mordem i pogardą. I będzie to ja, ja i ja nadziewać dzidzię, embriona, zygotę świeżo urodzoną, świeżusią na sztachety płotów jak banderowcy nadziewali polskie dzieci, jak ten taki i owaki już zbliżający się do pięćdziesiątki w krótkich gaciach smarkacza wdziewał polską flagę w ekskrementy, żeby tylko nie być staruszkiem, którego z chęcią waliłby w łeb durny, moherem odziany łeb, i do przytułku – niech zdechnie jak najprędzej, co tam się zajmować dziadem albo i dziadówką. Widzę bezdomnych, opuchniętych nieraz od wódy, nieumiejących sobie z nią radzić, niekiedy półprzytomnych od nieszczęścia, którym dawałem późną nocą albo o świcie czy w samo południe papierosa, złotówkę, kawałek chleba, raz nawet pewnej kobiecie kupiłem obiad na dworcu PKP w Krakowie… Widzę całkiem nieźle brodę moją już szpakowatą, ja, szpak, mój rym do wersów Jana Kochanowskiego, powiadającego: „Broda, mój rym!”. Już jestem po czterdziestce bez ustosunkowań i do odstrzału jak byłem tuż po poczęciu do wyłyżeczkowania w gadkach lekarzyn mroków oświecenia i PRL (jak to brzmi! łyżeczki! łyżeczki cukru pełne cukierkowate!). To się dawniej nazywało spędzenie płodu. A jakże: spędzić, wypędzić chcieliby i chciałyby. A teraz mówią o tym, aby brzmiało uczenie – aborcja. Tylko że matka z ojcem nie pozwolili na to, żeby mnie wyssała maszyna aborcyjna, ta dokonująca abordażu, pirackiego ataku na pokład łodzi, rozszarpując człowieka na krwawe strzępy, albo – żeby mnie wygniatali, wyrywając cęgami: najpierw głowa, potem ręce, tułów, nogi – i won do śmietnika! Moja matka, gdy mnie rodziła, była starsza ode mnie teraźniejszego (miała 45 lat). I ojciec też był starszy (miał 46 lat). A mówili im, że spłodzą mongoła. Tak mówili dawniej różni i różne o dzieciach z zespołem Downa, bo rysy tych dzieci podobne są do mongolskich. I coś by się tu zgadzało, bo mam w sobie też krew tatarów. Trochę jak Aleksander Sulkiewicz, Duzman Emirza beg Sulkiewicz, zwany „Mały”, „Michał Czarny”, „Kizia”, „Tatar”, który zginął za Polskę w I Brygadzie Legionów w bitwie pod Sitowiczami. Jak wielu tych tatarów, którym Jan III Sobieski król przyznał szlachectwo, całym sercem muzułmanów i całym sercem wiernych Polsce. A więc zważcie, byście nie spotkali się z kindżałem, gdy zechcecie uderzyć i mnie zaatakować. Może nawet usłyszycie: Ałłach akbar! Bóg jest Jeden! Żeby tylko wam wystarczyło po kieszonkach tolerancji dla islamu. Tak, jestem mongołem, który wykłada na uniwersytecie, ma doktorat i pisze wciąż artykuły naukowe. A gdybym był niepełnosprawnym, nieumiejącym czytać ani pisać, nawet mówić, obłożnie chorym i wypróżniającym się do łóżka, zasmarkanym, krwawiącym i jęczącym z bólu, czy z lżejszym sercem – jeżeli w ogóle macie serce i mózg - radzilibyście, żeby wywalić ten kawał gówna (nie mówcie mi, że tak o nas nie myślicie w głębi serca bez serca i z pozorami serca i mózgu, głupcy i bandyci płci obojga), wywalić to, tę zygotkę (no, przecież dla was nie kogoś) do rowu?  Pachniecie perfumętami, aż mi się niedobrze robi na wasz węch. Ugarnirowani w marynary i spodnie na miarę, ustrojone w kolorki spódnic. Ależ słyszę już Bonjour z 1789 i Zdrastwujtie z 1917 i 1920, i Guten Morgen z 1933 i 1939, i Good Afternoon z 1945 w Jałcie czy Poczdamie. Piekło dobrymi chęciami jest wybrukowane. Celne nasze polskie przysłowie.

Może to jakieś udogodnienie, że nie zostałem duchownym? Bo uderzam w stół jak żołnierz (to z tradycji Korpusu Ochrony Pogranicza – jednej ze służb specjalnych II Rzeczypospolitej – w którym służył zawodowo mój dziadek).

sniezynki1A szło ku temu we wczesnej mojej młodości. Do dziś dopadają mnie myśli, czy nie zmarnowałem powołania. Byłbym wszakże wzorującym się na pochowanym w krakowskim kościele św. św. Piotra i Pawła ks. Skardze, a w istocie – jeżeli chodzi o wzór najwyraźniejszy – na Chrystusie, bijącym słowem twardym na odlew łobuzerię, przestrzegającym przed zgubą. Stąd moja ekstrawagancja. Także ta dedykowana niezapomnianemu ks. Kazimierzowi Malinosiowi, który długo myślał o mnie jako o przyszłym duchownym (fot. Maria Binek (matka autora), Paweł Binek, ks. Kazimierz Malinoś, ks. Jacek Michalewski):

Ekstrawagancja

ks. Kazimierzowi Malinosiowi (1934-2011)

Byłem wagantem, to znaczy – uciekinierem z kleryckiej gromady.
Tyle razy gubiłem drogę, aż stanąłem na jej początku.
Musiałem dojrzeć prawdę, żeby stała się owocem.

Dzisiaj już wiem tylko to, co słabość ludzka może wiedzieć.
Niesłusznie dziwiłem się temu niewymówionymi myślami. 

Tam, gdzie wyrachowaniem grzeszni stąpają w swój bezpieczny limes.
Dlaczego tam podchodzą do mnie słabego grzesznicy wygnani na margines?

I tak w cierpieniu domyślam się, że przeczuwają ślad powołania.
Ten, który nie zniknie przez całe ziemskie bycie waganta.
Ale zostanie zaledwie muśnięciem łaski, jaka mogła się dopełnić.

A przecież i ono wystarczy, żeby prosić o ratunek i czynić dobro.
Żeby wracać bez ustanku i nie mówić o plewach jak o uczcie.

Może potrzeba dziś także wojujących księży? Nie wrzeszczących, lecz gotowych na śmierć w obronie prawdy Chrystusowej w myśl pradawnej triady Kościoła pielgrzymującego, Kościoła wojującego i Kościoła uwielbionego? Czasy mamy takie, że trzeba stawać na szańcach. Nie bez powodu Jan Paweł II mówił i pisał o nieocenionej wartości ofiary męczenników. I nie chodzi o duchownych z pistoletem u pasa. Lewacki tytuł pseudo-reportażu Chrystus z karabinem na ramieniu niejakiego Ryszarda Kapuścińskiego pozostaje tu jedną z najbardziej bałamutnych bzdur, wrzynających się w podświadomość półgłówków.

sniezynki2To jest jadowita niby teologia, zwana teologią wyzwolenia, wyzwolenia z moralności, marksistowsko-leninowskie bredzenie, któremu w Nikaragui Jan Paweł II zaprzeczył, po ojcowsku pouczając ks. Ernesto Cardenala w 1983 roku, który wdał się we współpracę z komunistami. Bo trzeba wiedzieć, na jaką drogę się wchodzi, zwłaszcza gdy jest to droga uczestnictwa w kapłaństwie Chrystusa. Dlatego nie wstąpiłem ot, tak sobie do seminarium. To odpowiedzialność niesamowita.

A Cardenal powinien chyba nazywać się Carnaval – od karnawału, od zabawy w prawdę życia. Poeta, który zdradził poezję na rzecz propagandy, nie mówiąc już o sprawie uczestnictwa w kapłaństwie Chrystusa. Już tylko ze znaków zewnętrznych świadczy o tym brak – nie chodzi nawet w koloratce, a gdzie tam o sutannie pomyśleć.

sniezynki2aFotografuje się w berecie wyraźnie stylizowanym na bandytę i mordercę Che Guevarę. Nie nawrócił się do dziś. Ma osiemdziesiąt dziewięć lat. Jest nie tylko równolatkiem mojej matki, która wraz z moim ojcem przekazała mi życie od Boga, ale urodził się zaledwie dzień przed nią. I co? Przypomina agenta zła. I nie dlatego, że wygląda, jak wygląda. To tylko theatrum mundi. Przedstawienie. Wielu tak może wyglądać. Ja też. Ale co jest we wnętrzu? I komu, czemu służy przedstawienie? Nic złego w samym teatrze. Teatr jest czymś wspaniałym. Lecz gdy przestaje oczyszczać, zatruwa i przestaje być teatrem, staje się manipulacją, oszustwem, kłamstwem. No i co? Powiedział gdzieś, kiedyś, że Jezus był rewolucjonistą i wywrotowcem. To tak dla zmyłki, bo Jezus jest znakiem sprzeciwu wobec zła. Stąd wobec Cardenala i jemu podobnych, ale przede wszystkim po to, by zacząć dzień i noc, przypominam sobie, co napisałem:

Ergo

Tak więc ja, człek kontrrewolucjonista,
Bogu składam hołd w imię króla Jezu Krysta.
Tak zaczynam dzień i noc. 

Stąd niepokoją mnie niektóre poczynania papieża Franciszka (zresztą jezuity z Ameryki Łacińskiej) w sprawach materialnych (ale nie w sprawach wiary, tu papież podlega dogmatowi nieomylności; tak właśnie – podlega niczym prawu i widać, że prawo to wypełnia), takich jak symbolizowanie złota jako czegoś gorszego w oczach Boga, gdzie pojawia się pozłacany pierścień miast złotego pierścienia jako symbolu władzy Piotrowej. A przecież złoto tak samo zostało stworzone przez Boga jak słoma! Jestem głęboko związany z tradycją franciszkańską i nie mówię tego dla żartu. Moim trzecim imieniem (z bierzmowania) jest imię św. Franciszka z Asyżu, od lat sypiam na podłodze. Jak w tym wierszu:  

Przepowiednia

Przepowiadał mi śmierć już niedługo.
I niedługo przepowiadał.

A ja trochę wcześniej ją widziałem snem.
Wychodziła zza zakrętu korytarza.
Wprost z łazienki.

Mogła prosto iść.
Mogła skręcić.

I naprzeciw wyjść moich leży.
Moich koców. Tam, gdzie śpię.
Na podłodze.

Moim własnym obyczajem.
Ni zakonnym.
Ni żołnierskim.

Wyglądała.
Przez widzenie.
Chociaż śpię do ziemi twarzą.

Czarny tiul prześwietlony białoniebieskawym światłem.
Czarny tiul, w którym postać mogła tylko kształtem.
Czarny tiul, który kończy się u szczytu kosy haustem.

Ojciec widział ją kościstszą.
Z uniesienia głowy jawą.

Raz – w dzieciństwie.
Raz – w starości.

Najpierw na stanicy wschodniej.
Później przy zachodniej był granicy.

Najpierw dom otaczał śnieg i zamieć.
Później chłód jesieni. Zawsze – nocna pora.

No, a tamten niepoprawny prorok grał wspaniale.
Nie znał pism i bełkotał imię Piotra w niby grece.

Miało znaczyć zdrajcę Zbawiciela.
Nic o skale.

Dobrze wiedział jedno.
Bóg jest nad nim.

Recydywa.
Szedł z więzienia do więzienia.

Dobrze grał to dla jedzenia.
Chleb mu dałem.

Przy ulicy.
Nocą.

Za to dobrze przepowiedział.
Poprzez mowę tych, którzy słowom wciąż próbują zabrać konkret.

Trzeba mieć odwagę.
Mieć przy sobie.

Ważyć słowa.
A nie warzyć.
 
I nie przegotować.
Ale przygotować.
Czyny z wagi.

Omnia mea.
Już niedługo.
Już niedługo.

Słowem -  i złoto, i słoma okazuje się ostatecznie dzięki Bogu Koheletową marnością nad marnościami, podczas gdy jeden pierścień Piotrowy nie nakarmi tłumów, a pozostaje symbolem namiestnika św. Piotra. Chrystus nakarmił pięć tysięcy ludzi z dwóch chlebów i pięciu ryb (zresztą nazywali Go żarłokiem i pijakiem). I to jest perspektywa wiary, ale i ostatecznie konkretu wziętego z pragnienia pomocy. Powiada Jan Kochanowski:

Złota też, wiem, nie pragniesz, bo to wszytko Twoje,
Cokolwiek na tym świecie człowiek mieni swoje. 

A więc? Wszystko, co mamy na tym świecie dobrego, pochodzi od Boga. Trzeba więc nam jedynie nie być chciwcami. Pragnącymi miłości, ale nie chciwcami (Chrystus na krzyżu rzekł: Pragnę, a nie: Chce mi się). Trzeba dzielić się darami (darami!) materialnymi i duchowymi. Czy nie mówi nam o tym czegoś opowieść o Midasie, który uwierzył w materię i wszystko, czego dotknął, stawało się złotem, którego jeść się nie da… Opowieść pogańska, ale świadcząca o spostrzegawczości. Jest po prostu różnica między złotem a chlebem, ale jedno i drugie pozostaje darem bożym. Niektórym to się myli. Chce im się jeść złoto, a nie chleb. Współpracować, nie pracować, nie być robotnikiem w winnicy Pańskiej. Tacy zawsze opuszczą w potrzebie. Czy nie widać teraz – w 2013 i 2014 roku – takich współpracowników, czyli kolaborantów? Jak bardzo inni są ci, których widać w Cristiadzie meksykańskiej, gotowych na męczeństwo i na obronę mordowanych! Ci z okrzykiem: Que viva Cristo Rei! Jak ministranci, których pozdrowieniem jest: Króluj nam Chryste!  A warto to wiedzieć, jak wielkim zobowiązaniem pozostaje to zawołanie, jak rycerskim. Byłem ministrantem przez kilkanaście lat i wiem, co mówię. Dlatego też jestem skrajnym i zdecydowanym przeciwnikiem przypuszczania dziewcząt do ministrantury. Nie ma bowiem żadnych prawdziwych feministek ani chrześcijańskich feministek – to bluźnierstwo! – ani prawdziwych feministek/sufrażystek. I to jest ważne także w liturgii i wśród osób konsekrowanych. Różnica między kobietą a mężczyzną nie jest kwestią umowy, ale faktów. Nie ma żadnej płci społecznej, jak próbują nam wmówić genderyści. Jest cud różnicy, który dąży ku wzajemności, uzupełnianiu się. Mówiąc uczenie – jest to droga z integralności własnej duszy, psychiki, ciała w integralność wzajemności. Jeżeli tylko integralności nie niszczymy i nie mieszamy pojęć. Istnieją jedynie prawdziwi ludzie w swojej naturze stworzeni, jak nie ma prawdziwych maskulinistów. Każdy został wszak stworzony jak go i ją Pan Bóg stworzył. A kiedy kto pyta o waleczność, to każde stworzenie ma swój wzór waleczności. Wielu nawet sobie nie wyobraża, jak odważne w swojej naturze potrafią być kobiety, zakonnice – zwłaszcza one – ale też kobiety świeckie! Jak polscy żołnierze 1920 roku brodzący własnym wysiłkiem w cudzie nad Wisłą u stóp Najświętszej Maryi Panny. To tak jak w zdaniu o. Józefa M. Bocheńskiego, który rzekł razu pewnego: „Czy kiedy przyjdą do ciebie mordercy i będą chcieli zabić twoją matkę, będziesz stać i patrzyć, jak ją zarzynają?”. No, nie!

Może więc trzeba księży wojujących. Jak ks. Stanisław Małkowski. Zawsze chodzi w sutannie. Pamiętający, że został ocalony nie bez powodu. On miał być zabity jako pierwszy przed ks. Jerzym Popiełuszką. Ale przetrwał tu w konkretnym celu. I odczuć można to głęboko, że on wie, co to za cel. To cel Chrystusowy. I jest też tak z ks. Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim, acz to opowieść na inny tekst. I z wieloma innymi. Z ks. Dariuszem Oko. A przecież żniwo wielkie, robotników mało. A jednak… Jeszcze znajdą się młodzi i młode. A niech tam!  Pewnie pójdą tam i tu. Każde według darowanego mu charyzmatu, nie charyzmatycznej osobowości. Każde wszak według danego mu powołania należy do narodu kapłańskiego, Chrystusowego. Mężczyźni w udział w kapłaństwie Chrystusa albo w braterstwo zakonne, albo w ojcostwo rodzinne, kobiety zasię w siostrzeństwo (siostrzeństwo wobec sióstr, ale i braci jak bracia w braterstwo wobec sióstr i braci) albo macierzyństwo zakonu albo po prostu w świeckie mamą bycie. A jeszcze świeccy sami tu i ówdzie, ale nie samotni, pomagając. A ja już jestem za stary na kleryka, ale na śmierć gotowy. Jak wonczas, kiedy dowiedziałem się, że przyjdą też po mnie jacyś genderowi, niegendorowi przebierańcy, grożący mi nie wiadomo czym jako jednemu z członków Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Lecha Kaczyńskiego w Poznaniu. Napisałem tedy:

Barbarzyńcy

Niech przyjdą.
Spotka ich nóż we własnym sercu.
Wirujący na śmierć.
W jej stronę.
Aż do zgonu.

Nagle.
Powoli.
Według woli.
Własnej.
Zgodnie.
Z nią.

Nie wchodzi się bowiem bezkarnie do cudzego domu, ziejąc mordem.
Nie służy się zniszczeniu dobra, nie niszcząc siebie. Na nic groźby.
Albo raczej – na wszystko. W sobie. Już tylko zniknienie. W grobie.

O, to już same cienie.
Bez ludzi.

Zaczął się czas kośby.
Oddzielenie zboża od chwastu.

Już nic ich nie obudzi.
Chyba żeby zawrócili z drogi wybicia.
Chyba żeby się nawrócili. Do życia.

Tymczasem to już trupy. 

Wrocław, 10 lutego 2013 roku

Podstawą egzystencjalną tego wiersza jest konkretne zdarzenie z okolic 10 lutego. Dlaczego z tych okolic? Czy ci nieszczęśnicy wiedzieli wokół jakich rejonów krążą? Oczywiście dopóki tylko pyszczą, nic mnie te stworki nie obchodzą. Zresztą wystarczy, kiedy zaczynają grozić i brać się do bitki czy gwałtu, ściągnąć pasa i spuścić manto smarkaterii, bo smarkaterią ino są. Ale gdyby zagrozili mojemu życiu, żywi by ze spotkania ze mną nie wyszli. I nie jest to groźba, ale prosta deklaracja obrony własnej. A także mój obowiązek chrześcijanina obrony życia. Muszę po prostu bronić mojego życia, bo jeżeli dam się zabić tak sobie bez względu na wszystko, to czy nie okazuję się samobójcą? A jeżeli dam się zamordować, bo komuś mordować się zachciało, to czy nie zgadzam się na mord? A kiedy pozwolę na to, to czy mój trup obroni kogokolwiek obrony wymagającego? Jak w tym moim wierszu, jednym z najnowszych:

Nagim

Jeżeli ktoś każe mi nie odcinać łba bestii, skazuje mnie.
Zmawia się ze złym. Każe mi się zabić. Kazi mnie.
Odmawia. Mówi: „Nie będziesz służył życiu. Dasz się zabić”.
Mówi: „Popełnisz samobóstwo, samobójstwo”. A kiedy tak mówi, słyszę.
Tak słyszę kazanie diabła. Odmawianą modlitwę szatana.
Do samego siebie osamotnionego i wielbionego w swojej nadzwyczajności.
Nic ze zwyczajności Stwórcy. Nic z pokory boju.
Nic z pragnienia pokoju na krzyżu, gdzie Zbawiciel.
Podany jest drugi policzek, kiedy już nic nie można zrobić.
Kiedy gwałcą ci żonę, matkę, brata, siostrę, przyjaciół.
I jeszcze przyjaciółki, ciebie. Stoisz. Dajesz płaszcz.
Nagim. Czyli jestem nagi. A kto ci powiedział, że jesteś nagi? 

Stąd też wstaję. Z tych pytań. Zapalam świecę w oknie. Dla dzieci zmrożonych tą wieścią, że umierają w bydlęcym wagonie roku 1940 w lutym. To zaczęło się dziesiątego dnia tego miesiąca i roku. Wywozili z domu na śmierć żywe istoty bytu mordercy i morderczynie dumnie przynależni do NKWD. Jak im pokrewni esesmani i esesmanki w służbie NSDAP gnali dzieci do Auschwitz, żeby mordować i eksperymentować z tym (dla nich – z tym). A wszystko wśród zabijanych i mrących starców i staruszek, młodych chłopaków i dziewuszek, chłopów na schwał i dziewuch – fizycznie bezbronnych. Może uda mi się powiedzieć tak tylko jedno słowo w obronie życia, i to nie tylko jako ten, który należy do Klubu Przyjaciół Ludzkiego Życia z Gdańska. (Kto nie chciał umierać za Gdańsk? Dlaczego nie chciał umierać za Wolne Miasto Gdańsk? Czy tam ludzie nie żyli?) Może się uda. Spróbuję.

W tym też miejscu spotkać da się (jeden z darów przez Boga przekazanych, z których skorzystać można, tylko chcieć) refleksję rozumu z sercem związaną nierozerwalnie. Skąd wzięła się cywilizacja śmierci? Ta, o której mówił i pisał Jan Paweł II. Ta, z którą nie mógł poradzić sobie Tadeusz Borowski w swoich opowiadaniach (jak bardzo go rozumiem w tekstach U nas w Auschwitzu… albo w Proszę państwa do gazu!). W końcu nie wytrzymał i zabił się. Trochę inaczej niż rotmistrz (mimo przemianowań oficjalnych wciąż pozostanie rot mistrzem) Witold Pilecki. Borowski być może najpierw wziął siłę komunizmu za większą od zła narodowego socjalizmu, a wreszcie zrozumiał, że to jest zaledwie walka zła ze złem, po prostu porachunki gangsterów, ale nie miał już siły, by dalej walczyć… Nie wiem. Gustaw Herling-Grudziński w opisanym przez siebie Innym świecie poradził inaczej. Nie poddał się śmierci. Próbowałem o tym napisać w tym wierszu:

List oczywisty

A kiedy przyjadę, żeby zobaczyć Neapol i nie umrzeć,
Panie Gustawie, niech Pan mnie duchem zaprowadzi do najlepszych miejsc.

Do tych, które zbudowane są jak prawdomówność i dlatego wciąż stoją tam, gdzie
Wezuwiusz uwalnia od przymusu wiecznej szczęśliwości na przemijającej ziemi.
Na zawsze pokazuje zbrodnię niemiejsc, gdy miło czują się w nich niewolnicy przemilczenia.

W takich wypadkach trzeba pierwszej pomocy wolnej przestrzeni, zapełnionej pamięcią żywych.
Wśród głosów ludzi, którzy nie są ukąszeni, oddychających.
W powietrzu odwiecznym, w kolorach, domach, ulicach, obrazach i polach.
W zapachach, w dźwiękach, a jeśli można – w szumie morza.
Panie Gustawie, niech Pan prowadzi.

Po latach, w których chciałem wysłać do Pana list oczywisty.
A więc o tym, że nie poddał się Pan rozpaczy i wybrał życie.
Bliskość odczuć jednak może być bezsłowna.

W ten sposób będę już jak zawsze pisać na Via Crispi.

Jak o tym opowiedzieć? To jest jak infekcja, którą Herling przezwyciężył. To dawniej nazywało się zarażeniem śmiercią. Są tacy, którzy są bardziej odporni na wirusy, ale i tacy, którzy nie wytrzymują ataku, a oprócz tego tacy, którzy chcą poddać się chorobie, czy to dla źle rozumianej przyjemności, czy bardzo często z głupoty jak ci mądrale manifestujący zarażanie wirusem HIV tak sobie, ze złośliwości. Istotnie – to nie wzięło się z niczego, choć z nicości zła z pewnością. A teraz Polska wymiera. I nie tylko Polska. Bo nie rodzą się dzieci, bo rodzi się ich mało. Coraz częściej brak życia, brak oddechu, tchu, tchnienia, Ducha, tak – Ducha Świętego, a tak po prostu właśnie Ducha, bo zły duch nie jest Duchem, lecz podróbką niedającą oddychać, duszącą. Stąd nagle pełno złośliwości, podejrzliwości, potocznego chamstwa. A tu trzeba chcieć tchnienia, bośmy wolni. Zaczerpnąć powietrza. Wiatr wionie, kędy chce. Wszędzie. Dar wszechbogaty. Trzeba prosić, modlić się, czyli mówić. A przyjdzie. Już przychodzi. Nawet nie wiemy – kiedy. Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi! Kto to powiedział? I nic tu nie pomoże technologia in vitro, bo jest tylko technologią. A mówiąc z grecka – techne nigdy także u Greków nie była samotna w wymiarze ogólnym. Zawsze towarzyszyła jej filosofija, przyjaciel i przyjaciółka mądrości. A tu in vitro, czyli w szkle, w tym niby witrażu, ale przecież nie w witrażu. Dobre chęci, a właściwie niby dobre chęci. Bruk piekła. I selekcja do gazu. Ktoś kiedyś niejeden raz to do tego porównał. Bo tak to w tym pozornym świecie jest: Proszę państwa do gazu! Gaz wchodzący w powietrze. Jak w okopach pierwszej wojny, jak w obozach drugiej wojny.

sniezynki3Skończyła się wojna totalna, nazywana drugą wojną światową. A ja po dziesiątkach lat piszę prozę poetycką, patrząc na zdjęcie dziewczyny, właściwie już kobiety, która była ośmioletnią dziewczynką w 1940 roku i cudem boskim ocalała razem ze swoim jedenastoletnim bratem z sowieckiego zesłania. Tak, to wielkie szczęście, że ocalała. I pamięta te dziewczynki i chłopców, którzy zmarli w drodze. Wiem o tym, że pamięta, choć o tym nie mówi. Będzie miała już wkrótce osiemdziesiąt pięć lat. Urszula Beaumont de domo Binek. A mnie ogarnia w końcu nie wściekłość, ale gniew boży, kiedy myślę o mordowaniu dzieci, ludzi. Powiedział Chrystus – bądźcie jak dzieci. Zaprawdę wiedział, co mówi. To ludzie, dzieci boże. Jeden jest tylko grzech niewybaczalny, grzech przeciwko Duchowi Świętemu, nazywanie dobra złem, o czym mówi Pismo. Dlatego napisałem tę prozę poetycką:

Odwrót

I oto napisała na odwrocie zdjęcia: „Jedno ze zwierząt dwunożnych w Parku”. Wszystko na odwrót. Wszystko do niego przygotowane. Tak stajemy u wrót, jesteśmy od wrót. Tak zaczyna się sztuka. Pierwsza niezwykłość. Ale w jakim Parku, u Boga, że aż opatrzonym ze wszystkich możliwych dotąd ran dużym P! W którym z nich, wygnanym z rajskiego ogrodu? W tym od mistera Hyde’a, który wcale od niego nie jest, a on może i by mógł być misterem któregoś roku? W tym, w którym można wykrzyczeć cały ból, a każdy słysząc, przejdzie obojętnie? Miała osiem lat, kiedy wepchnięta do bydlęcego wagonu sowieckimi sapogami nic nie rozumiała w łzach. Tego skurwysynom i kurwom nie wybaczę do ostatniego mojego czarnego podniebienia od Nieba i biało-czerwonego oddechu. Jakże podobna do niej Liza Minnelli! I tylko Liza nie wie, czym naprawdę jest cierpienie, i ta jej tam Sally Bowles, chociaż kto wie, czy nie równie pięknie śpiewa, że życie jest kabaretem. Który to rok w tej nieszczęsnej szczęśliwego przeżycia Wielkiej Brytanii? Które z tych naszych temporalnych, tymczasowych pomieszczeń? Być może lata pięćdziesiąte dwudziestego wieku po Chrystusie, któremu jednak nie przestała wierzyć. Żadnej daty. I tylko dane dane. Być może. O, Boże! Musiała wtedy mieć dwadzieścia kilka lat. Taki nasz mus raz w życiu. A nad nią dwie smugi światła, nie linie cienia. To mogło być po wschodzie albo po zachodzie. Wtedy powstają najczęściej takie refleksy. To mogła być taka opowieść. I ona w wyszywanej cudem sukience, w białej bluzce, w strzępionej u łokci narzutce, w sandałach, tam umieszczona, siedząca na leżaku ustawionym jak krzesło, z prawym przedramieniem zgiętym na oparciu, a w dłoni lufka z dymiącym papierosem. Nieoczekiwany wystrzał. Całe dorosłe życie leczyła ludziom oczy. A tu spod włosów do ramion patrzy przed siebie. W dal.

Wrocław, 10 września 2012 roku, na tydzień przed 17 września

A w filmie Grzegorza Brauna Eugenika. W imię postępu mówi pani genetyk o tych zarodkach, o tych dzieciach, które w selekcji są odrzucane albo czekają latami w lodówkach na przemądrzałą decyzję – zostawimy do rozwoju albo wyrzucimy do śmieci – mówi, że nazywają je ci, którzy chcą ratować, którzy chcą oddechu, nazywają śnieżynkami.

Niech mi wybaczą ci, którzy to czytają, to, co może się wydać nadmiarem słów. Ale kiedy się to wszystko pamięta, pragnie się mówić i mówić. A pamiętasz ją? A pamiętasz jego? Jeszcze jeden wiersz, jeszcze tylko jeden. Już bez komentarza. Chyba tylko z takim, że po arabsku kirmiz, a po hebrajsku kermes znaczy karmazyn.

Rozpalone tarcze karmazynu

sniezynki4Stoję tam w czasoprzestrzennych wymiarach.
A pod stopami śpi Westminster Bridge.

Za moimi plecami pokazuje godzinę
Big Ben na czterech zegarach.

Jest za pięć dwunasta.
Sierpień rażącego słońca.
Dzień szósty.

Spod przymrużonych oczu mam wszystko powiedzieć.
Że w podziemiach katedry św. Pawła jest nazwisko, które noszę.
Że ożywia je imię krewnego, który stoi obok.
A w stronach nieodległych żyje siostra jego.

A wtedy, gdy w zagrabionej Polsce sowieci ładowali dziećmi bydlęce wagony?
Wtedy to były dzieci, jak tam na Kołymie, zbielałe, bielsze od śniegu.
Już tylko w garstce bólu wyszły z umęczonej ziemi.

O, kirmiz!
W Persji.

O, kermes!
W Palestynie.
 
W nieustającej drodze do Egiptu.

Już nigdy nie wróciły do miejsc urodzenia.
Lecz nadal trzymały w dłoniach palmy czynu.

Żegnały się przed snem pustyni.
Jak rozpalone tarcze karmazynu.

Jeszcze trzepoczą skrzydła namiotów.
Ostre światło słońca razi w zenicie.
To światło spod przymrużonych oczu podrywa się do lotu.
Ogarnia wzrokiem, co dyktuje życie.

Przymykam oczy niczym ślepiec Homer. Podnoszę głowę z sercem ku niebu. Patrzę. Śnieżynki. Lecą z nieba.

krakowniezaleznymkInformacja własna

W sobotę 25 stycznia 2014 roku, odbyło się w Krakowie duże wydarzenie artystyczne, charytatywny koncert najpiękniejszych polskich kolęd i pastorałek w wykonaniu wybitnych krakowskich artystów.

Relację i zdjęcia, zdjęcia, zdjęcia... publikujemy tutaj:
https://www.krakowniezalezny.pl/koncert-charytatywny-koledy-do-nieba

A poniżej piękne podziękowanie 😉

20140125kdnp

miroslawborutaMirosław Boruta

Od 1945 roku wydawana jest w Krakowie gazeta codzienna pod nazwą "Dziennik Polski". Miała w swojej historii różne epizody, z pewnością była (bo być musiała) gazetą "komunistycznej" propagandy, pewnie przez chwilę była polską gazetą, był przecież w Polsce okres wolności lada jakiej, obecnie jest gazetą niemiecką.

oonpolskapresseTreść informacji w stopce dziennika to:
Polskapresse Oddział Prasa Krakowska, Al. Pokoju 3, 31-548 Kraków
Prezes: Małgorzata Cetera Bulka
Wydawane tytuły prasowe: Polska Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto
http://www.dziennikpolski24.pl/pl/stopka/o-gazecie/994169-o-gazecie.html

oonplatformaobywatelskaDodatkowo, zaglądając do sieci, można dowiedzieć się, że: "W październiku 2013 roku Grupa Polskapresse finalizuje zakup spółki Media Regionalne, do której należy m.in. dziewięć dzienników regionalnych, pięć drukarni oraz dwanaście bezpłatnych tygodników, a także sieć 12 nowoczesnych serwisów regionalnych i 30 portali informacyjno-społecznościowych MMMojeMiasto". Grupa Polskapresse jest częścią Verlagsgruppe Passau, niemieckiej grupy medialnej obecnej w Niemczech, Czechach i Polsce.
http://www.polskapresse.pl/kat/10.html

Przywołując te dane chcę wzbudzić refleksję na interesujący mnie od dawna temat: kto wymyślił mit, że nazwisk w polszczyźnie się nie odmienia? Bo to - w odróżnieniu od języka niemieckiego - w języku polskim jest tylko mit... i "psucie języka".

Ludzie, w chwilach dramatycznych i tragicznych dla rodzin, przyjaciół i znajomych, zamieszczają na łamach gazety nekrologi. Jeśli nawet sami nie wiedzą, że popełniają błędy, to są przecież w gazecie pracownicy przyjmujący te nekrologi, im także nie zależy na poprawnej polszczyźnie? Nie dość, że kilka lat temu zastąpiono w nekrologach Krzyż... listkiem, to już nawet polszczyzna ma być tam okaleczana? Aż korci, żeby dopowiedzieć "niemieckie to sztuczki"...

Przykłady z dzisiaj (5 lutego):

Drogiemu koledze Jarosławowi Miłek... (Jarosławowi Miłkowi)
Zarząd i Pracownicy Firmy SoftNet Sp. z o.o.

Jadwidze Bucała, Aleksandrowi Bucała (Jadwidze Bucale, Aleksandrowi Bucale a jeszcze lepiej Jadwidze i Aleksandrowi Bucałom)
Pracownicy Spółki „Herbapol” w Krakowie

Dr. Jackowi Pera (Jackowi Perze)
Koleżanki i Koledzy z Katedry Międzynarodowych Stosunków Gospodarczych oraz Katedry Handlu Zagranicznego Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie

Pominę dwie pierwsze firmy, ale żeby koledzy pracujący w Uniwersytecie nie wiedzieli, "co to za Uniwersytet"? Ilustracją tej notki są dwa znaczki graficzne: Grupy Polskapresse i Platformy Obywatelskiej. Dlaczego - ot, po prostu - są  takie podobne 😉

krakowniezaleznymkInformacja własna

28 stycznia w Galerii "Stańczyk" przy ul. Królewskiej 94 (przystanek tramwajowy "Uniwersytet Pedagogiczny") miał miejsce wernisaż malarski p. Sławy Bednarczyk, wernisaż zatytułowany "Poszukiwania". Radowano się obrazem, słowem i dźwiękiem.

Zapraszamy do obejrzenia fotografii z tego wydarzenia. Ich autorką jest p. Elżbieta Serafin:
https://picasaweb.google.com/103511753291993799832/28Stycznia2014es
i kilkunastu zdjęć "komórkowych", ich autorem jest p. Mirosław Boruta:
https://picasaweb.google.com/103511753291993799832/28Stycznia2014mb

krakowniezaleznymkInformacja własna

„Staropolskim jest obyczajem, by w ten czas, kolędą radość wyrażać z narodzin Boga-Człowieka i nadzieję na życie wieczne, na życie z tymi, którzy od nas odeszli. Ten koncert będzie koncertem wyjątkowym. Najwięksi artyści krakowskich scen oddadzą hołd Panu Na Wysokościach, byśmy mogli, tu na  ziemi, uhonorować tych, których zabrał On ze służby Ojczyźnie na wieczną swoją służbę”.

Zuzanna Kurtyka, prezes Stowarzyszenia Rodzin Katyń

20140125kdnWczoraj, w sobotę 25 stycznia 2014 roku, odbyło się w Krakowie duże wydarzenie artystyczne, charytatywny koncert najpiękniejszych polskich kolęd i pastorałek w wykonaniu wybitnych krakowskich artystów.

Koncert odbył się w Kościele Św. Katarzyny, w Krakowie, przy ul. Augustiańskiej 7.

Ideą tego wydarzenia, zorganizowanego przez p. Jolantę Janus,  było zebranie środków na realizację projektu płaskorzeźby „Pieta Smoleńska” autorstwa artysty rzeźbiarza Piotra Suchodolskiego.

Zapraszamy Państwa do obejrzenia trzech fotoreportaży. Ich autorzy to pp. Elżbieta Serafin, Kazimierz Bartel i Andrzej Kalinowski (tutaj również zdjęcia z wnętrz kościoła):
https://picasaweb.google.com/103511753291993799832/25Stycznia2014
https://picasaweb.google.com/103511753291993799832/25Stycznia2014kb
https://picasaweb.google.com/103511753291993799832/25Stycznia2014ak

Anna Wiśniewska

Informacja o tych wydarzeniach obiegła i zelektryzowała całą Polskę. Połowa listopada ubiegłego roku, Teatr Stary w Krakowie. Podczas przedstawienia „Do Damaszku”, grupa widzów, oburzona obscenicznymi scenami, krzyczy „Hańba!” i opuszcza widownię. Reżyser spektaklu, Jan Klata, żegna zniesmaczonych widzów słowami „Wynoście się!”.

czasopismo1336To wydarzenie stało się początkiem wielkiej, ogólnospołecznej dyskusji – o granicach sztuki, o roli teatru  w życiu społeczeństwa, o tym, co wolno aktorom, reżyserom, widzom. Jednym z głosów w tej dyskusji jest najnowszy, styczniowo – lutowy numer dwumiesięcznika „Polonia Christiana”. Jaki to głos? Wyrazisty, jednoznaczny, stający po stronie widza. Mówiący: widz ma prawo czuć się oburzony, gdy ktoś obraża wartości, które wyznaje, przekracza granice dobrego smaku i estetyki. Do dyskusji o granicach sztuki twórcy dwumiesięcznika „Polonia Christiana” zaprosili ludzi najbardziej zjawiskiem zainteresowanych, czyli przedstawicieli środowisk artystycznych. Tomasz Żak, reżyser i twórca niezależnego teatru „Nie Teraz” brzmi bardzo wiarygodnie, mówiąc: - Nie ma w sztuce wolności absolutnej. Gdybyśmy tak uznali, to doszlibyśmy do swoistego teatru absurdu, do takiej sytuacji, w której artysta bezkarnie będzie nas obrażał – nasze poczucie etyki i uczucia religijne oraz naszą estetykę, ukształtowaną na obiektywnych kanonach piękna”.

Krakowskie wydarzenia były tym bardziej szokujące, że nie działy się na deskach małej, eksperymentalnej sceny nowoczesnej, ale narodowego teatru z tradycjami.  Na łamach najnowszej „Polonii” Kazimierz Braun („Spór o Teatr Narodowy”) oraz Jerzy Wolak („Narodowy – nie państwowy”) zastanawiają się na czym, we współczesnej Polsce polega, a na czym polegać powinna, rola teatru narodowego, prezentującego widzom klasykę polskiej literatury.

Szczególne wrażenie robi jednak tekst Temidy Stankiewicz-Podhoreckiej zatytułowany „Teatr – zabijanie tożsamości narodowej”. Autorka mocno sprzeciwia się sposobowi, w jaki w teatrze pokazywane są polskie realia. Sposób ów opisuje tak: Jeśli pojawia się w teatrze temat rodziny, to zawsze jest to rodzina patologiczna, w której relacje między jej członkami są (…) toksyczne. Żadnych pozytywnych wzorców. Jeśli na scenie widzimy postać uosabiającą wiarę katolicką, to okazuje się, że jest to hipokryta – na zewnątrz świętoszkowaty, w rzeczywistości okazuje się figurą bardzo negatywną, wręcz obrzydliwą. Jeśli temat spektaklu dotyka patriotyzmu, to wyłącznie w kategorii prześmiewczej albo też ukazując patriotyzm jako niebezpieczny, wojujący nacjonalizm. (…) Jeśli zaś w przedstawieniu mówi się pozytywnie o miłości, to tylko wtedy, gdy dotyczy to związków dewiacyjnych, jednopłciowych, homoseksualnych.” Stankiewicz – Podhorecka nie przebiera w słowach, ale trudno nie przyznać jej racji. Teatr powinien dostrzegać i pokazywać zmieniające się obyczaje i strukturę społeczną. Nie powinien natomiast i nie może, skupiać się tylko na ekstremizmach, dziwactwach, wynaturzeniach. A współczesny teatr polski – generalizując – coraz częściej to właśnie robi. Teatr od zawsze uważany był przecież za miejsce, w którym gości kultura wysoka. Szczególnie od sceny narodowej oczekuje się, że będzie placówką elitarną, która zajmie się edukowaniem społeczeństwa i zaznajamianiem go z narodową tożsamością i kanonem polskiej literatury. Teatr to nie telewizyjne show nadawane przez komercyjną telewizję w godzinach najwyższej oglądalności. To nie serial, którego scenarzyści zrobią wszystko, by utrzymać zainteresowanie widza i sprawić, by w chwili znudzenia nie sięgnął po pilota…

W styczniowo-lutowym numerze „Polonii” przeczytać można także o Rosji, która wykorzystuje swoje bogate zasoby gazu, by znów stać się politycznym imperium (Maria Przełomiec, „Energetyczny szantaż”), o tym, z jakich źródeł finansowane są organizacje feministyczne, wspierające homoseksualistów i ideologię gender (Monika Kacprzak, „Kto finansuje ideologiczną truciznę”) i o stanowisku Kościoła wobec rzekomych objawień Matki Bożej (Kajetan Rajski, „Mity Medjugorie”).

Tematem przewodnim numeru jest setna rocznica wybuchu pierwszej wojny światowej. Wojny, jaka otworzyła „stulecie apokalipsy”, które pochłonęło największa liczbę ofiar w dotychczasowej historii działań wojennych na świecie. Na wszystkich czytelników pisma czeka masa ciekawych, mądrych i inspirujących tekstów. Dodatkowo, tym, którzy „Polonię” czytują od dawna z pewnością przypadnie go gustu graficzne odświeżenie pisma. Warto sięgnąć po tę lekturę!

krakowniezaleznymkInformacja własna

Fot. w tekście: Mirosław Boruta.

carteblanche0W drugim dniu Nowego - 2014 - Roku, Cracovia Andante pp. Aranki i Aleksandra Małkiewiczów zaproponowała nam - Krakowianom i Gościom Naszego Miasta wspaniały wieczór. Noworoczny Koncert podczas którego zagrali znakomici polscy muzycy, ze specjalnym udziałem Roby’ego Lakatosa, koncert zatytułowany "Carte Blanche".

SW czwartkowym koncercie, który odbył się w "Starej Zajezdni" przy ul. Św. Wawrzyńca 12, miejscu o niezwykłej architekturze i... atmosferze – w obu jego częściach – zagrali: gość specjalny – Roby Lakatos  (urodzony w 1965 roku na Węgrzech w rodzinie znakomitych muzyków, potomków legendarnego wirtuoza Janosa Bihariego – „Króla Cygańskich Skrzypków”) – skrzypce; Piotr Baron - saksofon; Michał Heller – perkusja; Szymon Klima – klarnet; Adam Kowalewski – kontrabas, Wiktor Modrzejewski - skrzypce oraz Piotr Wyleżoł – fortepian.

SWśród jazzowych interpretacji zespołowych i oczywiście indywidualnych popisów muzycznych nie zabrakło takich przebojów jak: "Nie oczekuję dziś nikogo", "Oczy czarne" czy "Ta ostatnia niedziela" (niespodziewanie acz cudownie uzupełniona przez Piotra Barona tematem "Besame mucho")... Oby więcej takich początków roku, to i do Wiednia nie trzeba będzie jeździć 😉

(Od Redakcji): Dziękujemy pp. Arance i Aleksandrowi Małkiewiczom - niezmordowanym krzewicielom polsko-węgierskich relacji - nie tylko za wspaniały koncert, ale także za możliwość objęcia tej imprezy patronatem medialnym „Krakowa Niezależnego”.

Zapraszamy Państwa także do obejrzenia fotoreportażu (23 zdjęcia), którego autorką jest p. Maria Machl:
https://plus.google.com/photos/113826734217089771149/albums/5964412344580174417

pawelbinekPaweł Binek

PWPoczta Wrocławska

Nocne Polaków rozmowy. Tak mówiła o naszym gwarzeniu rzeczywiście nocnym przed zaśnięciem zanim każde z nas zostawało w swoim pokoju, we własnym już uspokojeniu, ukojeniu, moja ciocia Janina. Mówiła. Oczywiście nawiązując do literatury pięknej, jak przystało na człowieka urodzonego w 1915 roku. To było w Nottingham trzy razy między 1988 a 1995 rokiem. Trzy długie i niezapomniane razy. Przeprawiałem się tam na kołach wraz z mniej lub bardziej hałaśliwymi, którzy niezmiennie otorbieni przemądrzałością z torbami wielu ładunków jechali w swoim przekonaniu do raju, bo zarobek, choćby i na czarno, bo forsa od krewnych i znajomych, bo lepsze państwo, bo British is the best, bo wiadomo – Anglicy, no, wyżsi. A ja wsiadałem na prom, przewożony przez jakiegoś mechanicznego Charona, gdzieś w jakimś Hamburgu, Amsterdamie, Calais, żeby przedostać się do krain całkiem innych.

Naturalnie interesowały mnie brytyjskie przypadki. Interesują do dziś. W końcu mam w tym specyficznym narodzie krewnych i powinowatych. W końcu nie bez powodu napisałem swego czasu sonet angielski, związany z pierwszym wyjazdem do nich w 1988 roku:

MCMLXXXVIII

stratford1988Wolno przez Stratford idę w ulewie.
Jej płaszcz chroni mnie przed hordą turystów.
O tej wycieczce żaden z nich nie wie.
Nie mogą przechwycić lisy listów.
Marne stworzenia bez żywej ziemi.
Deszcz zmywa farbę z ogonów i stóp.
Zbieracze doznań zostają niemi.
Lisy w obcej mowie znajdują grób.
Powinowaty Beaumontów jestem.
A więc z konkurencji, lecz  polskich piór.
Nie stroję się w cudze żadnym gestem.
Przygotowuję odpowiedź na mór.
   Bo żyją poeci cyklem globu.
   Jak zażyć go, szukają sposobu. 

Tu trzeba wyjaśniać albo tylko przypominać lub jedynie potwierdzać znajomość faktów historycznych, a zarazem historycznoliterackich, co rozbija mi tok wypowiedzi, ale muszę, co może i poza tym jest ciekawym gestem – bicie talerzami o ziemię zawsze zwraca uwagę swoim hałasem przynajmniej. Otóż ród Beaumontów jest dość starym rodem, wywodzącym się zarazem ze starej Francji i czasów wczesnego średniowiecza, złączonym z dziejami Brytanii, która władana była również przez monarchów francuskich. Stąd też późniejsze animozje francusko-angielskie, wojny także, wieki trwające dążenia do pojednania. Tymczasem ród Beaumontów zasłynął w XVII wieku dzięki Francisowi Beaumontowi, o którym autorzy zbioru przekładów sztuk Dramat elżbietański piszą, że urodził się w majątku Grace-Dieu, w hrabstwie Leicester, własności arystokratycznej rodziny Beaumontów, a  jego ojcem był sir Francis, sędzia trybunału do spraw cywilnych w hrabstwie Leicester. Poza rodziną, znajomymi i genealogami niewiele osób słyszałoby o rodzie, gdyby nie syn Francis, który stał się obok Bena Jonsona największym współczesnym konkurentem Williama Szekspira (od czasu do czasu na spółkę z Johnem Fletcherem). Konkurentem był niebanalnym, sądząc już tylko po tytule jego najsłynniejszej sztuki: The Knight of the Burning PestleRycerz ognistego pieprzu. I tak mógłbym się snobować, pisząc, że powinowactwo nas łączy w artystycznych staraniach, ale siostra mojego ojca wyszła przed laty za jednego z Beaumontów i oto powinowatym Beaumontów jestem dosłownie. Krewnym zresztą też, skoro moimi kuzynami są ludzie o tym nazwisku, choćby Eric – rysownik, a też ilustrator w londyńskim „The Times”.

I po co ja o tym wszystkim piszę? Zbieram materiały do nocnych Polaków rozmów w dwunastą noc raz w roku. Jest to dwunasta noc od Bożego Narodzenia, czas święta Trzech Króli, obchodzonego w dziejach dłużej niż samo Boże Narodzenie. Wyrażenie dwunasta noc wziąłem od Szekspira z tytułu jego komedii Twelfth Night, or, What You Will. Po polsku jest to przekładane jako Wieczór Trzech Króli albo co chcecie. Musiałem tak wziąć. Z obowiązku rodzinnego konkurowania z Szekspirem. Żartuję niczym błazen Feste z Twelfth Night, który w finale śpiewa pieśń poważną. Bo też jest to konkurowanie poważne, a więc poprzez nawiązania do tematów, podejmowanie ich na nowo, a nie niszczenie wszystkiego, co było, albo odwracanie wszystkich pojęć. Konkurowanie jak w słynnej ripoście Zbigniewa Herberta na absurdalne pytanie, dlaczego pisze wiersze: żeby prześcignąć Szekspira!

janinakamienieckaJa bym dodał – żeby prześcignąć Dantego. Choć tu i tam szczególny dla mnie to wyścig. Jak dokładanie cegieł do istniejącego już i budowanego wciąż domu. W nieustającym gwarze rozmów. Nie z zaćmą telewizyjną w oczach, nie z papką prasową w ustach. Dante, Dante. Patron emigrantów, którzy nie mieli już wrócić docześnie do ojczyzny. Jak Mojżesz, który widział ją przed zgonem tylko z dala. Dante. Jego ukochana Florencja, ale i Rzym, w którym sześćset osiemdziesiąt lat po jego urodzeniu moja ciocia Janina (na zdjęciu z Autorem, 29 kwietnia 1995 roku) brała ślub z Juliuszem. Nigdy nie przyjechali do PRL, nigdy nie pogardzali Polakami. Czekali Polski. Niezłomni. Ona po dwóch latach medycyny na Uniwersytecie Stefana Batorego. Po wybuchu II wojny światowej krótko w AK, aresztowana przez NKWD. Po pobycie w wileńskim więzieniu wywieziona na Sybir. Udało jej przedostać się do Palestyny do II Korpusu, w którym przeszła cały szlak wojenny jako kwalifikowana pielęgniarka. Na tym szlaku poznała Juliusza. On nazywał się Juliusz Pilawa Kamieniecki. Szlachcic urodzony w Warszawie. Absolwent Uniwersytetu Józefa Piłsudskiego. Magister obojga praw. I – to chyba dla niego najważniejsze – jak się wówczas mawiało – doktor filozofii w zakresie psychologii. Zajmował się zwłaszcza nieletnimi uwikłanymi w przestępczość. Nic więc dziwnego, że zetknął się w swojej pracy z dwadzieścia cztery lata starszym, doświadczonym w pomocy sierotom, ale i młodocianym łobuzom, Starym Doktorem, Januszem Korczakiem. A potem, gdy wybuchła wojna, po wrześniu 1939 przeszedł zieloną granicę, dostał się do Wojska Polskiego, pełnił różne funkcje wymagające biegłej znajomości języków obcych (francuski i angielski), nawet tak niby prozaiczne jak transportowanie dzieci gen. Kopańskiego do Wielkiej Brytanii. Ostatecznie brał udział w najważniejszych bitwach, począwszy od Tobruku, poprzez Monte Cassino, aż po Rzym. Melchior Wańkowicz pisał o nim, a o wielu pisał, w Bitwie o Monte Cassino:

wysunietykamieniecki‘W schronie został rozpięty między trzema telefonami dwojga fakultetów doktór onże plutonowy i szef kancelarii Kamieniecki, który zamiast meldować się „Wysunięty rzut kwatermistrzostwa 3 DSK – przy telefonie plutonowy Kamieniecki”, chrypiał po prostu we wszystkie trzy słuchawki naraz „Wysunięty Kamieniecki”’. I już nie wiem, czy coś nadto znaczy w tej perspektywie spojrzeń i przypomnień następne zdanie Wańkowiczowskie: „– Jeśli będę miał dwanaście nocy – zdążę – obiecał ppłk Rolland dowódcy dywizji”. Dwanaście nocy? Rolland? Pieśń o Rolandzie? Toć to była w swym ogromie bitwa średniowieczna, wspaniała i rycerska. W każdym razie później Juliusz dosłużył się stopnia porucznika. Po wojnie już z żoną, kuzynką mojego ojca, został w Wielkiej Brytanii. Zaczął pracę jako psycholog – najpierw w Londynie, a potem w Nottingham. I tak aż do emerytury. A potem osiemdziesięciodwuletniego, który wysiadał z autobusu, potrącił siedemnastoletni na motocyklu rozpędzonym do wizgu silnika, co stało się w roku orwellowskim, kiedy byłem w Australii.

Piszę o tym bez bólu. Tyle żywotów zmarnowanych, w których miejsce na terenach Polski weszły miernoty. Tyle lisów farbowanych. Tylu całe życie uczciwych, którzy żyją w biedzie. Piszę tak jak w Trzecim wierszu:

Trzeci wiersz

Dwieście osiemdziesiąt osiem listów.
Może trzysta.
Nad Odrę.

I tyle samo nad Trent.
Nie do odzyskania.

Juliusz herbu Pilawa żył jeszcze.
Zanim go zabił smarkacz motocyklista.

Nie z rajdu, nie z tras.
Może znalazłby się czas.

Znał Korczaka, bo pracowali z nieletnimi przestępcami w tym samym mieście.
Chciał czegoś od niego Wańkowicz po bitwie i wspomniał o nim, pisząc trzy tomy.
Widzieli wszystko z bliska.

Ale fałsz błyska.
Fałsz ruchliwością świateł się mieni.
Chce powyrywać z mięsa duszę.

Odjąć końce łuku od ziemi.
Wyprostować myśl napiętą w czasoprzestrzeni.

Gnozę nazwać wiedzą.
Dzielić byt na dwie siły równe sobie.

Potrzeba na to odpowiedzi.
Kiedy codzienność do bojowania rusza.

A więc może znalazłby się czas.
Lecz Juliusz zmienił wymiary.

Niestety.
A ja byłem wtedy na drugiej półkuli planety.
W drugiej części mózgu tej samej mózgoczaszki.

Tam problem był równie ważki.
Tam gerbery w ogrodzie wyrastały.
Tam dingo Pańskie warcząc, stały.

Stamtąd też wysyłałem listy do żony Juliusza.
A dziś nie wiadomo, czy jest pochowane jej ciało ciałem.
I gdzie!

Siedemdziesiąt lat po Witkacym.
W październiku.

Kiedy wracałem.
Nad oceanem do domu.
Jeszcze padały pytania.

Deszcz słów.
Śnieg słów.
Rozpogodzenie.

Między radością a cierpieniem.
Jak zwykle.
Jak dawniej.

Szedł raport za raportem.
Nad Trent.

Dwa wpadły w ręce wroga.
Posłane nieopatrznie.
Pod złe adresy.

Jeszcze nie znałem zdrajców powołania.
Sprzedajnych i bandytów.

Niedoręczających.
Pseudolistonoszy.

Przy których palce trzeba liczyć.
Dla których listy to śmieci.

Którzy rzucają słowa byle gdzie.
Z urzędu mordercy z wapnem do rowu.

A jednak o tym powinienem wiedzieć.
Z diabłem paktów się nie podpisuje.

Powinienem wiedzieć.
Mosty w nicość utrudniają przeprawę.
I wzmaga się inwazja głupoty.

Chroniczny płacz.
Chroniczny śmiech.

Aż zdaje się, że dobro ze świata uleci.
Że ma ze złem pojednanie.

Dlatego piszę ten wiersz trzeci.
To nie jest wygodne posłanie.
To naostrzony słuch przed snem.

Cięte pióro, bo przytępione nie słyszy.
I do pisania się nie nadaje.

Tylko to.
Proste.
Choć boli.

Deszcz.
Śnieg.
Promienie.

To słyszę.

Nie poddawać się.
Nawet w niewoli.
Nawet wśród graczy.

Nie poddawać się.
Nie zażywać cyjankali.
Rozpaczy.

Hm, ostatni wers jest nieco norwidowski. Można go czytać jako rzeczownik, ale i jako czasownik. Bo Norwid miał różne pomysły słowotwórcze, nie zawsze zgodne z gramatyką historyczną języka polskiego, ale artystycznie twórcze, właśnie – słowo-twórcze i znaczeniotwórcze. I tak wyraz rozpacz łączył z czasownikami paczyć, wypaczyć, za czym szedł podobnie rozumiany czasownik dokonany rozpaczyć obok niedokonanego rozpaczać. Rozpacz stawała się w takim kontekście czymś, co rozdziera, wykrzywia, wypacza od wewnątrz, co przypomina pień drzewa rozgięty w drzazgach od środka na zewnątrz, a więc jest objawem z własnego wnętrza wziętego wypaczenia, skrzywienia. Trzeba temu zaradzić polską mową.

I tak powstają notatki do następujących właśnie krokiem spokojnym nocnych Polaków rozmów, do jednej z ich szczytowych nocy – tej dwunastej. Jest za pięć dwunasta. Trzeba zdążyć na czas. Trzeba mówić, rozmawiać, opowiadać dzieje, czyli to, co się wydarzyło z naszymi przodkami i z nami. Bo zdarzyli się już, a pewnie jeszcze się zdarzą tacy, którzy nie chcą, żeby nasze dzieci znały historię narodu, a więc tych, którzy się narodzili, a więc tych z naszych rodzin (toż to właśnie jest naród – nasze rodziny!).

I tak to tylko skromny fragment zdarzeń, które mógłbym opowiedzieć, jak każdy ma opowieści własnych tysiące. To mogłoby by być o walkach w Berlinie albo o Powstaniu Warszawskim, albo o wojnie polsko-bolszewickiej 1920 roku, albo o kolejach lwowskich, albo o pogonieniu sowieckiego żołdaka, który chciał okraść moją babcię, a ojciec wytłumaczył mu oficerskim pistoletem, gdzie ma iść. I to mogłoby by być o lepieniu pierogów, które – jak pragnę zdrowia! – nie są ruskie, a kto tak je nazywa, jest idiotą. I jeszcze o tym, że polski żołnierz nie nosi krawata, chyba że u obcych, ale kołnierzyk i koszulę ze stójką, a kapitan ma trzy gwiazdki, nie cztery jak u sowieckich bandytów. I o tym, że PKiN należy zburzyć jak swego czasu carski sobór w II Rzeczypospolitej (sobór, czyli katedrę prawosławną, acz w czasach zaborów jedynie symbol rosyjskiej okupacji). To moje ceterum censeo. Tak, poza tym uważam jako warszawiak po rodowitej i jeszcze dziewiętnastowiecznej warszawiance, matce mojego ojca, że PKiN należy zburzyć, bo jest to pałac wzniesiony pod imieniem ludobójcy Stalina, a do dziś niszczy architekturę mojej ukochanej Warszawy, stolicy Polski, estetycznie obrzydliwy i przytłaczający.

I mógłbym jeszcze wiele powiedzieć. Ale przystaję w prawym dolnym rogu, żeby też posłuchać innych opowieści, bo opowiadać trzeba, składać opowieści prawdziwe, nie rozpaczać. Im więcej spotkań i opowieści, tym lepiej.

I jeszcze tylko uwagi, spojrzenia uważne. Czy podtytuł Szekspirowskiego Wieczoru Trzech Królior, What You Will (albo co chcecie) – nie jest Augustyński? To znaczy – czy nie wiąże się ze słynnym zdaniem św. Augustyna: „Kochaj i rób, co chcesz”? Sztuka dotyczy miłości między kobietą a mężczyzną, wielu komplikacji takich właśnie więzi, a owo kochaj i rób, co chcesz wskazuje na prostą drogę – kochaj, a jeśli kochasz, nie będziesz nigdy krzywdził/krzywdziła, myślał/myślała tylko o sobie, schodził/schodziła w zboczenia, wykorzystywał/wykorzystywała słabości bliskiej ci osoby, w istocie stanowiącej z tobą jedno. Logika miłości jest prosta – jeżeli kochasz, robisz, co chcesz, a chcesz miłości, a więc nie czynisz tego, co złe, bo to nie mieści się w miłości, to jest nie do przyjęcia. Może więc i Szekspir to zaznaczył w tytule?

lilleshallabbeyPowiadają, że był zakonspirowanym katolikiem w oszalałej swego czasu antykatolickiej Brytanii, niszczącej kościoły i klasztory katolickie (sam widziałem i byłem w ruinach jednego z abbey Brytanii katolickiej - fot. Lilleshall Abbey, 1988 rok). Szekspir naprawdę znał doskonale literaturę antyku pogańskiego i chrześcijańskiego. Tylko w miłości ratunek. A więc i w drodze Trzech Króli, trzech gwiazdek oficerskich, w podążaniu za gwiazdą przewodnią mimo Heroda. Ku mądrości. Tych trzech (choć w dziejach mówiło się, że było ich nawet dwunastu!) zwie się wszak także mędrcami. I nie bez powodu.

I jeszcze jedno słowo. Muszę kończyć, bo świta. A chodzi o wątek australijski w Trzecim wierszu. To rzeczywiście był rok orwellowski. Rok 1984. Po latach uświadomiłem sobie, że siedemdziesiąt lat przede mną był tam Stanisław Ignacy Witkiewicz – Witkacy, który po latach (30 października 1926 roku) napisał w przedmowie do powieści Pożegnanie jesieni o wspomnieniu o pobycie w Australii w 1914 roku: „Musiałem się z tym pochwalić, bo jeśli mam snobizm, to tylko australijski”. Ze mną jest podobnie. A Witkacy w tym samym mniej więcej czasie roku (lipiec – sierpień) siedemdziesiąt lat wcześniej, wędrując z Bronisławem Malinowskim (wystarczy przeczytać o tym Malinowskiego Dziennik w ścisłym znaczeniu tego wyrazu), dowiedział się o wybuchu I wojny światowej. A ja po powrocie z końcem września zastałem listy czarnym atramentem pisane o śmierci Juliusza, a w październiku: cios – mord na ks. Jerzym. I jak to wszystko połączyć? W tym australijskim wędrowaniu, gdzie nie ma już Wielkiego Wozu, a jest Krzyż Południa, kiedy potężny samolot jumbo jet schodzi w Sydney nad oceanem do lądowania, kiedy wcześniej widać, jak na niebie noc łączy się z dniem, bo jedna połowa widnokręgu jest granatowa, a druga jasna i rozsłoneczniona. Albo kiedy w Bangkoku wysiadając, wchodzi się w powietrze, które sprawia wrażenie upalnej wody, która jest powietrzem. Cud Boga. Wspaniałość. Wciąż padają pytania. To może nie wszystkim jest znane. Witkacy do końca próbował walczyć. Nie jak różne tam intelektuały. Dążąc z Warszawy na wschód po wybuchu wojny z tłumami uciekinierów, zgłaszał się w każdym możliwym punkcie do jednostki wojskowej, żeby go przyjęli, żeby i on się bił po żołniersku, ale mówili, że za stary, że nie mają mundurów i inne takie… Gdy więc 17 września usłyszał, że sowieci idą w sukurs Niemcom, zrobił, co zrobił, bo pamiętał nadwrażliwy rewolucję morderców 1917 roku. Obrzydliwość zbrodniarzy przesłoniła mu to, co wspaniałe.

Pamiętając o jego wypadku (z nadzieją, że po długiej czyśćcowej pokucie jednak nie trafi do piekła jako mimo wszystko gorliwy, choć błądzący), przystaję. Po czym lekko chwiejąc krokiem jak w piosence Paolo Conte It’s Wonderful, mojego imiennika niezbyt pięknego i w tej niezbytniej piękności niby to lekceważąco mrużącego oczy wobec ogromu stworzenia, idę dalej. A to po to, by zbierać opowieści zasłyszane i własne na dwunastą noc z dwunastu nocy, z dwunastu apostołów, których echem okazują się baśnie tysiąca i jednej nocy, jakże bajecznym echem, gdy te tutaj życie tworzą. Prawdziwie królewskie.

nowyrok2014Najserdeczniejsze życzenia wszelkiego szczęścia, powodzenia i dobrego Nowego Roku!
Oby rok 2014 był rokiem zmian, zmian których potrzebuje Polska, których potrzebę widzi teraz bardzo wielu Polaków.
Wszystkim Rodakom życzę by ten rok był dobry, dobry dla Polski, dobry dla każdego z nas.
Dziękuję.

A teraz zagadka: Kto jest Autorem tych życzeń? Odpowiedź na stronach portalu 😉 A fotografię - ilustrację do życzeń zamieszczamy za portalem tapeciarnia.pl.

teresabachledakominekTeresa Bachleda-Kominek

Jak przystało w Nowym Roku
- rok w rok to samo czynimy
najróżniejszych życzeń moc
wzajemnie sobie życzymy

Zatem:
 
Witoj nom Śtyrnostko!!!
Dej kozdemu, cego fce,
a nojwiyncyj siły, zdrowio,
pociesenio i tyz niek
nic nikogo nie frasuje,
a norymne utrapienia
niek ulotniom sie z kamforom,
coby az fciało sie śpiewać.
I tyz grosiont by nie chybło,
tym, co chlebem radzi som
I dukaty niek sie sypiom,
tym, co wiecnie jesce fcom!
Bezdomnym wiyncej radości,
scyryk wsparć z inksyk stron,
prostym twórcom i artystom
niek przychylnie bije dzwon.
Wschodów słońca, głowy w chmurak,
wiecnego gynsiego pióra,
dłut i pyndzli, sztalug, farb,
cego ino dusa pragnie,
i tyz Boze, ściągnij z cłeka,
o cym wies barzyj dokładnie.
zakopanenocaNiek koździuśko sprzyjo pora
dlo nadziei, dlo miłości
i tyz niek jeden drugiemu
nadto zycio nie zozdrości.
Historia Ojcyzny nasyj 
niek nie gasi prowdy swej,
Kto ci za Niom zycie oddoł,
niek docko nagrody swej.
I spokoju rac dać Panie
niek sie telo lud nie tłuce
i niek diasek roz na amen
zlikwiduje cały śtucer.
A poza tym dobry Panie,
kozdy z Bogiem niek ostanie.

(Od Redakcji): A fotografia Zakopanego nocą pochodzi z Wikipedii 😉

TV Niezależna Polonia już po raz drugi rozmawia ze znaną postacią Krakowa, p. Stanisławem Markowskim. Tym razem tematem jest poziom, do którego stoczyła się scena Teatru Starego w Krakowie, kiedyś jedna z najbardziej cenionych scen w Polsce a szczególne skandal wokół sztuki "Do Damaszku".

Ale nie tylko. Wywiad porusza też zagadnienia współczesnej tożsamości narodowej i suwerenności bytu Państwa Polskiego. Czy jedynym prawem młodego pokolenia Polaków - tych, którzy nie należą ani do politycznych łże-elit czy liberalno-lewackich pseudo salonów - jest wyłącznie emigracja i wyjazd z własnej ojczyzny? Czy mają dalej obojętnie patrzeć na to, jak ktoś w ich własnym kraju i za ich pieniądze każe im się stąd wynosić? Kto właściwie obecnie rządzi Polską? Te i inne tematy znajdą Państwo w kolejnej rozmowie z p. Stanisławem Markowskim.

(Od Redakcji): Serdecznie dziękujemy pp. Elżbiecie i Wacławowi Kujbidom z Telewizji Niezależna Polonia w Ottawie za umożliwienie publikacji filmu.


http://www.tvniezaleznapolonia.org/upadek-teatru-starego-w-krakowie-rozmowa-ze-stanislawem-markowskim

(Od Redakcji): dzięki współpracy z wydawnictwem Patria Media i otrzymanej zgodzie publikujemy poniżej materiały poświęcowne najnowszsej książce profesora Jana Żaryna, zapraszamy do lektury:

Albo Polska będzie chrześcijańska, albo nie będzie jej wcale - to motto najnowszej książki prof. Jana Żaryna pt. "Polska na poważnie", którą można już kupić bezpośrednio od wydawcy w internecie:
http://allegro.pl/prof-jan-zaryn-polska-na-powaznie-i3789306007.html

Seria: „Biblioteka Liderów Opinii”, tom II
Premiera: 21 listopada 2013 r.
Format: A5 (148 x 210 mm)
Liczba stron: 384 + 4 (kolorowa wkładka zdjęciowa)

Adam Chmielecki / Patria Media / www.patriamedia.pl
tel. 0 535 728 742 / adam.chmielecki@patriamedia.pl

polskanapoważnieCzy polityka historyczna jest potrzebna? Co różniło chadeków i narodowców? Dlaczego polscy katolicy ratowali Żydów? Jak działała „czerwona dyplomacja” wokół Stolicy Apostolskiej? Kiedy skończyła się „bezkompromisowa inteligencja”? Czy Polska to pole niczyje? Jak wyglądał sojusz Kościoła z „Solidarnością”? Jakie były drogi polskich prymasów? Dlaczego bohaterowie polskiego podziemia nie złożyli broni w 1945 r.? Na te – i nie tylko – pytania odpowiada prof. Jan Żaryn w najbardziej osobistej ze swoich książek.

Najbardziej osobistej, bo z „Polski na poważnie” dowiemy się także, jak dzisiejszy profesor skłonił całą szkołę do udziału w pielgrzymce Jana Pawła II do Polski lub jak jeździł autostopem po Europie. W rozdziale „Pamiętam więc jestem” Jan Żaryn wspomina przyjaciół i bliskich współpracowników, łącząc „wielką historię” z doświadczeniem osobistym. To książka wyjątkowo aktualna, zawierająca m.in. pośmiertną ocenę polityki Tadeusza Mazowieckiego.

Na kartach „Polski na poważnie” znajdziemy zarówno analizę polityki historycznej, jaką prowadzić powinna Polska jako nowoczesne i silne, ale zakorzenione w swej tradycji państwo, jak i sylwetki niezłomnych, najczęściej zapomnianych patriotów – działaczy społecznych, polityków, kapłanów, „Żołnierzy Wyklętych” – którzy, tak jak Autor książki i jeden z jego ideowych mistrzów Roman Dmowski, „na poważnie” traktują polskie obowiązki.

Układ książki: Część I: Narodowcy i chadecy / Część II: Polacy i Żydzi / Część III: Kościół w PRL / Część IV: Wokół „Solidarności” / Część V: Z ambon na pola bitewne / Część VI: Polityka historyczna / Część VII: Pamiętam, więc jestem.

Profesor Jan Żaryn: Urodzony w 1958 r., profesor historii, wykładowca Uniwersytety Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, pracownik Instytutu Pamięci Narodowej (w l. 2006–2010 dyrektor pionu edukacyjnego IPN), redaktor naczelny miesięcznika „wSieci Historii”, redaktor programowy serii komentator życia publicznego, jeden z liderów katolickiej opinii publicznej w Polsce.

Badacz dziejów najnowszych, zwłaszcza historii Kościoła katolickiego, obozu narodowego i chrześcijańsko-demokratycznego, emigracji politycznej, aparatu bezpieczeństwa PRL oraz stosunków polsko-żydowskich w XX w. Autor, współautor lub redaktor  kilkunastu książek, m.in. Kościół, naród, człowiek, czyli opowieść optymistyczna o Polakach w XX wieku; Taniec na linie nad przepaścią. Organizacja Polska na wychodźstwie i jej łączność z krajem w latach 1945 – 1955; Dzieje Kościoła katolickiego w Polsce (1944–1989); Kościół w PRL.

Działacz społeczny – prezes Stowarzyszenia Polska Jest Najważniejsza, członek-założyciel i koordynator Rady Programowej Ruchu Społecznego im. Prezydenta Rzeczypospolitej Lecha Kaczyńskiego, członek Rady Programowej Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Wyszyńskiego, przewodniczący Komisji Historycznej Komitetu dla Upamiętnienia Polaków Ratujących Żydów, Komitetu Budowy Pomnika Narodowych Sił Zbrojnych w Warszawie, Rady Programowej Muzeum Rodziny Ulmów w Markowej oraz Kapituły Nagrody im. Jacka Maziarskiego.

Mąż Małgorzaty, ojciec trójki dzieci. Miłośnik książek, architektury sakralnej i podróży po Europie. W 2009 r. odznaczony przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.

adamzyzmanAdam Zyzman

- Zapewniam pana, że moje dyrektorowanie w Starym Teatrze będzie długim marszem i musi się pan z tym pogodzić – mówił Jan Klata, dyrektor Narodowego Starego Teatru w Krakowie, do redaktora Wacława Krupińskiego z „Dziennika Polskiego” w czasie kolejnego „Krakowskiego Kolokwium” organizowanego przez Muzeum Historyczne Miasta Krakowa, a poświęconego tym razem roli placówek Teatru Narodowego we współczesnej Polsce.

– To będzie długi marsz, w którym będzie miejsce na tysiąc kwiatów – dodawał jakby nie zdając sobie sprawy, z tego, że cytuje maoistów z okresu „rewolucji kulturalnej”, a sam swoją wiarą w to, że wszystko, co czyni, robi słusznie upodabnia się do ślepych wykonawców absurdalnej idei Mao Tse Tunga, mającej zniszczyć kulturowy dorobek poprzednich pokoleń, czyli hunweibinów. Jakoż w swej działalności na stanowisku dyrektora Klata rzeczywiście rolę takiego hunweibina spełnia wysługując się władzy, której szef rządu uważa, że „polskość to nienormalność”, a prezydent kraju porównuje urząd prezydenta do „strażnika żyrandola” ignorując ideę majestatu Rzeczypospolitej. W tym kontekście fakt, że minister kultury broni dyrektora teatru narodowego, który niszczy ideę tej placówki, jest w zupełności zrozumiały i dyrektor wie, że może być pewny swego stanowiska, bo przecież w pełni realizuje zlecone mu zadanie. Oznacza to jednak, że Teatr Narodowy został społeczeństwu, jako całości odebrany, a oddany w ręce jednej tylko grupy politycznej i to tej, dla której słowa „polski”, „narodowy”, czy „patriotyczny” wydają się być zagrożeniem dla ich „europejskości”.

Oczywiście dyrektor Klata dorabia różnego rodzaju ideologie dla swej działalności, próbując przekuć krytykę swego działania w sukces i wiesza na Rynku Głównym plakaty informujące, że jego sztuka jest tak kontrowersyjna, iż wzburzeni widzowie wychodzą ze spektaklu, nie dodając już tego, co przy tym mówią. Innym pomysłem było umieszczenie tuż przed ową dyskusją, w witrynie Teatru definicji Teatru Narodowego informującej, że „Teatr Narodowy stawał się teatrem władzy, ale też Teatr Narodowy był teatrem oporu i buntu skierowanego przeciwko obcej narzuconej władzy.” z sugestią, że to, z czym mamy obecnie do czynienia w Krakowie, to ta druga sytuacja, czyli „teatr buntu”. Sugestia o tyleż oszukańcza, co i absurdalna, gdyż po pierwsze w kontekście stanowiska ministra, trudno zaprzeczyć, że jest to teatr władzy, a po drugie, jeśli mowa tu o jakimś buncie, to jest to z pewnością bunt przeciwko tradycji narodowej. Bunt, który Polaków dziś przede wszystkim dzieli, a nie jednoczy! Taką mamy władzę i taki mamy teatr!

Ale Jan Klata jest na tyle inteligentny, że wie jak się zachować, by nie urażać Krakowian na każdym kroku, toteż, gdy informuje o tym, że podobni mu „artyści” tracą pracę na Węgrzech, nie komentuje tego, pozwalając, by to przybyli z Warszawy „ideowi napaleńcy” sformułowali wnioski o „faszyzacji życia kulturalnego na Węgrzech”. Nie wraca do wydarzeń, które spowodowały protesty, ale skarży się na krytykę ze strony autorytetów w dziedzinie teatru. Odwołuje się do tradycji wielkich rewolucjonistów teatru, jak Wyspiański, czy Swinarski, ale umiejętnie uprawia demagogię zafałszowując fakty historyczne, jak choćby w przypadku „Wesela”, twierdząc, że kontrowersje wokół pierwszej inscenizacji tej sztuki dotyczyły wymowy dzieła, a nie sportretowania konkretnych ludzi z naszego miasta. Dlatego też nie należy lekceważyć go jako przeciwnika i traktować, jak pajaca, choć w pierwszym odruchu takie traktowanie właśnie prowokuje.

Powstaje jednak pytanie, jak Polacy, którzy chcą czuć się Polakami mają odzyskać swój Teatr Narodowy? Stanowisko rządu i innych instytucji, jak choćby organizatorów wspomnianego Kolokwium, które dało szanse odfajkowania „dyskusji o sytuacji w polskim teatrze”, choć nie zaproszono na nie krakowskich krytyków Klaty, ale wręcz wybrano termin spotkania, co, do którego wiedziano, że będą oni gdzie indziej, sugerują, że Klata będzie miał swych obrońców. Czy w tej sytuacji nie powinniśmy wziąć przykład z naszych pobratymców – Ukraińców, którzy bez względu na pogodę okupują centrum swej stolicy domagając się spełnienia aspiracji narodu? Czy nie powinniśmy zorganizować okupacji wejścia do Teatru Starego w imię przywrócenia narodowi Teatru Narodowego? Czy nie powinniśmy poinformować o tym światowych mediów i wszystkich struktur instytucji europejskich? Czy nie powinniśmy oczekiwać od nich takiej samej reakcji, jak wobec tych zgromadzonych na kijowskim Majdanie?

Argumenty o tym, że sytuacja w Polsce jest inna niż za wschodnią granicą są demagogią. – Wszak wybory na Ukrainie były monitorowane przez obserwatorów KBWE i nie było większych zastrzeżeń! Nawet takich, że serwery komisji wyborczej liczące głosy były w Moskwie, jak to było w przypadku... naszych wyborów! Wszystkie dokumenty prawne Unii Europejskiej gwarantują nam prawo identyfikacji narodowej w swoim własnym kraju i mamy prawo domagać się obrony tego prawa przez całą Unię i jej instytucje!

Wszystkie te argumenty przemawiają za tym, że taka okupacja jest nie tylko działaniem racjonalnym, ale, świadczą o tym, że jeśli tego nie zrobimy, to za kilka miesięcy Klata wystawi jednak tę wersję „Nie-boskiej komedii”, w której w naszym imieniu będzie przepraszał za nasz antysemityzm, a polskojęzyczne media będą się rozpisywały o odkrywczości i artyzmie takiej inscenizacji!