Przeskocz do treści

Anna Maria Kowalska

Jak informuje w dzisiejszej „Rzeczpospolitej” Jolanta Ojczyk: (Dzieci ubywa, nauczycieli nie. Rzeczpospolita, poniedziałek, 14 maja 2012, nr 111, s. 1; C 6) „dzieci nie przybywa i do szkół chodzi ich coraz mniej, ale liczba nauczycieli nie zmalała. Nie można dostosować liczby pedagogów do potrzeb edukacyjnych, bo Karta Nauczyciela zbyt mocno chroni ich miejsca pracy, utrudniając racjonalne zarządzanie kadrami w szkołach. Winni są również dyrektorzy szkół, którzy nie znają prawa i nie potrafią skutecznie zwalniać nauczycieli. Dowodzi tego orzecznictwo sądów”.

Co zatem można zrobić w tej sprawie? Ano, wzmocnić wiedzę dyrektorów szkół z zakresu prawa i przypomnieć, że istnieje słynny już art. 20 Ustawy z 26 stycznia 1982 r. Karta Nauczyciela (tekst jedn. DzU z 2006 r nr 97, poz. 647), przypominany w niniejszym artykule. Kierując się literą prawa „w razie likwidacji szkoły lub zmian organizacyjnych powodujących zmniejszenie liczby oddziałów oraz zmian planu nauczania uniemożliwiających dalsze zatrudnianie nauczyciela w pełnym wymiarze zajęć rozwiązuje się z nim stosunek pracy”.

Jak wspomina na swym blogu przywoływany przez Autorkę Dariusz Chętkowski, łódzki nauczyciel LO, wydziały edukacji niektórych miast organizują obowiązkowe szkolenia, w ramach których, cytuję za artykułem:  „dyrektorzy szkół kształcą się w sztuce zwalniania z pracy”. Na wręczenie wypowiedzeń mają czas, wedle Autorki, do końca maja.

Teraz już rozumiemy, co to znaczy skutecznie „zarządzać kadrami”. Już widzę dyrektorów na warsztatach z asertywności: władczych, twardych, nieugiętych, wręczających seryjne wypowiedzenia z powołaniem się na konkretny paragraf i bez mrugnięcia okiem. Przy okazji przybył nam nowy kierunek w sztuce współczesnej: „sztuka zwalniania z pracy”. Tylko co na to artyści i historycy sztuki?

Anna Maria Kowalska

I tak oto doczekaliśmy się nowoczesnych urządzeń w służbie ściągania maturalnego. Wystarczy podpiąć to „coś” do telefonu komórkowego… I efekt gotowy. To najlepszy dowód, jak bardzo jesteśmy bezradni wobec „udogodnień” technicznych, oddanych ludziom dalekim od przestrzegania norm moralnych i podstawowych zasad przyzwoitości.

Czas zatem, zamiast bezsilnie utyskiwać na dzisiejszą młodzież, zacząć od siebie. Wrócić do starych, sprawdzonych metod, które gwarantują osiąganie realnych celów edukacyjnych.

Zrehabilitujmy dochodzenie do wiedzy w pocie czoła. Oby nauka oznaczała wysiłek, pracę nad sobą, a nie, jak obecnie, zabawę – „radosne” „prześlizgiwanie” się po powierzchni rzeczy. Doceniajmy także walkę z własnym lenistwem, słabością.

Zacznijmy promować i nagradzać wymagających nauczycieli, wychowawców, doceniać nauczycieli akademickich, zwłaszcza takich, którzy stawiają oceny niedostateczne. To znak, że traktują swoich podopiecznych serio i autentycznie im na nich zależy. Wtedy w sposób naturalny wytworzy się zapoznana relacja: mistrz – uczeń. Im szybciej – tym lepiej.

Nie bójmy się nakazu! Uczeń powinien nauczyć się pewnych rzeczy także na pamięć! Z czego zbuduje na późniejszym etapie edukacji gmach własnej erudycji? Nie kształćmy pokoleń, niewolniczo przytroczonych do pecetów, laptopów, palmtopów, etc., bo technika bywa zawodna i lubi szwankować. I co wtedy? Czarna dziura? Dziecko nie doda dwóch do dwóch bez kalkulatora?

Służmy Prawdzie! Dajmy młodym szansę zapoznać się z faktami ale także z ich krytyczną oceną.. Uczmy kultury dyskusji. A o nas samych niech świadczy jedność słów, myśli i czynów. I z tego najczęściej „egzaminujmy” własne sumienia.

Czas także na rewizję samego pojęcia „wiedzy”. Niech to nie będzie (w zakresie szeroko pojętej humanistyki) konstrukt teoretyczny, wytwarzany w trudzie kolektywnym, z pomocą ideologii „politycznej poprawności”, ale zebranie obiektywnych danych, opatrzonych stosownymi komentarzami, które pozwalają na trzeźwą ocenę sytuacji i samodzielne wnioskowanie.

Tylko tyle – i aż tyle. Jest nad czym myśleć…

Anna Maria Kowalska

Mam doskonałe wiadomości! Już wiemy, na czym ma polegać w praktyce reforma szkolnictwa wyższego, przystosowująca je do rynku pracy! Mogliśmy to wywnioskować już dawno z wypowiedzi Pani Minister Barbary Kudryckiej, ale wczoraj rzecz dotarła do nas jeszcze bardziej jednoznacznie. W programie „Tomasz Lis na żywo” Prezes PZU Andrzej Klesyk stwierdził m.in., że młodzież w ramach studiów jest kształcona indywidualistycznie, a on chce osoby pracującej w grupie (i w pełni „posłusznej” „firmie” – uwaga moja – A.K.). A co zrobić, żeby taki efekt uzyskać? I tu głos Pana Prezesa zabrzmiał jak Dzwon Zygmunta. Otóż, jak twierdzi (cytuję za blogiem Prof. Bogusława Śliwerskiego, wpis z dnia 8.05.2012): „zbyt mało jest tu zagranicznych profesorów”! Muszą nam zatem pomóc obcokrajowcy! Dopiero Oni, jak rozumiem, zapewnią naszemu krajowi ów „twórczy dynamizm grupy”, określany tak przez pewnego Klasyka Literackiego. Czyli, co staje się coraz bardziej jednoznaczne: lekarstwem na całe zło będzie pełne otwarcie i zatrudnianie na uniwersytetach (i zapewne nie tylko) Osób obcego pochodzenia z zagranicznych instytucji naukowych, by z ulgą zaprowadzać porządek tam, gdzie aktualnie króluje wszechobecna anarchia i indywidualizm.

O planach zatrudniania obcokrajowców i uzyskiwaniu przez Nich uprawnień promotorskich wspominała w jednym z zeszłorocznych wywiadów prasowych Pani Minister (Nauka w unijnym lustrze. Z prof. Barbarą Kudrycką rozmawia Bronisław Tumiłowicz. „Przegląd” 2011, nr 31). Przy sposobności dotarło do nas nareszcie, o co chodzi w przypadku częściowej, a znaczącej likwidacji mianowania na wyższych uczelniach. Proste jak drut. Zwolni się niepokornego Polaka, a zatrudni obcokrajowca! A nawet kilku. A kto nie wierzy, niechaj spojrzy na interpelacje w Sejmie na przestrzeni ostatnich lat, uważnie poczyta dokumenty Ministerstwa, zarządzenia i statuty uczelniane i znowelizowaną Ustawę o Szkolnictwie Wyższym, a przede wszystkim weźmie pod lupę dokonującą się właśnie „internacjonalizację” studiów. Więcej nie trzeba. Analityka myślowa to jednak podstawa w każdej sytuacji.

Anna Maria Kowalska

Już po maturach z języka polskiego: podstawowej i rozszerzonej. Młodzież się cieszy, bo była „łatwizna”, mnie znacznie mniej do śmiechu. Planowałam napisanie dłuższego felietonu, ale po obejrzeniu arkuszy mam do powiedzenia tylko jedno:  śledząc „ewolucję” formuły egzaminu maturalnego z języka ojczystego na przestrzeni ostatnich lat, a zwłaszcza to, co funkcjonuje teraz, myślę, że dzisiejszym Młodym ekstremalnie trudno wcielać w czyn słowa Ojca Świętego o „wymaganiu od siebie, gdyby nawet inni od Nich nie wymagali”.

Anna Maria Kowalska

Jakie są granice polemiki, bądź interpretacji czyjejś wypowiedzi? Przyzwoitość nakazuje przed rozpoczęciem dialogu przeczytać cały artykuł Osoby, co do której sądów mam wątpliwości; zastanowić się nad celem jego napisania i intencjami, jakie Autorowi przyświecały, a następnie dopiero odnieść się merytorycznie do przedstawionych argumentów. Jeśli wypowiedź jest, np. częścią wywiadu – przed sformułowaniem własnej opinii, czy podjęciem dyskusji także z nim trzeba zapoznać się w całości. Co chyba oczywiste, konieczne jest także każdorazowe „danie poprawki” na sytuację, w ramach której dana wypowiedź została udzielona. Przecież fragment artykułu, konferencji prasowej, czy wywiadu, wyrwany z kontekstu może zostać zręcznie „wmanipulowany” w sensy, o jakich „recenzowanemu” Autorowi nawet się nie śniło…..

Powiedzą Państwo, że przypominam o oczywistościach. Ale przecież dopiero wówczas, gdy te podstawowe warunki zostaną spełnione, możemy spodziewać się na portalach internetowych i w prasie autentycznych dysput, podejmowania szczerego dialogu, ścierania się poglądów i stanowisk.

Przy braku zachowywania zasad etycznych i rozlicznych manipulacjach słownych „dyskusje” portalowe i prasowe zwyczajnie mijają się z celem. Są zbyt często odbiciem złej woli Dyskutantów, poszukiwaniem własnej racji, bądź agresywnym pokrzykiwaniem na „targowisku próżności”.

Akademicki Klub Obywatelski im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Krakowie

akokrakow

My, uczestnicy I Konferencji Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Krakowie – konferencji zatytułowanej „NAUKA POLSKA – PRAWDA JEST NAJWAŻNIEJSZA” – w trosce o przyszłość polskiej edukacji i nauki zwracamy się do środowisk akademickich z apelem o głęboką refleksję nad aktualnym stanem szkolnictwa polskiego w Kraju i za granicą.

Motorem rozwoju kultury i cywilizacji był zawsze wysiłek intelektualny, który – ukierunkowany na poszukiwanie prawdy – dawał owoce podnoszące jakość życia społeczności ludzkich.

Misja poszukiwania prawdy ma w polskiej nauce wielowiekową tradycję sięgającą XIV wieku i współcześnie, jej wypełnianie musi być najważniejszą powinnością środowisk naukowych skupionych w uniwersytetach oraz innych instytucjach badawczych.

Rozumienie tej misji dobitnie sformułował rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego prof. Jan Łoś w przemówieniu inauguracyjnym z roku akademickiego 1923/24: „Dopiero wtedy cenną i drogą dla ludzkości stanie się Polska, kiedy silniej będzie z niej promieniować prawda i dobro na pożytek powszechny”. Uznał też, że państwo „swą kulturę i cywilizację, swą siłę i wytwórczości, czerpie przeważnie z mrówczej pracy uczonych”.

Należy przypomnieć, że takie pojmowanie misji uniwersytetu przyczyniło się do odbudowania polskiej państwowości, poczucia narodowej dumy z niepodległego Państwa Polskiego i zbudowania silnych podstaw narodowej gospodarki w okresie międzywojennym.

Znaczenie środowisk akademickich zrozumieli, na swój zbrodniczy sposób, okupanci dokonując masowej eksterminacji intelektualnych i patriotycznych elit polskich – Niemcy podczas Sonderaktion Krakau, w Oświęcimiu czy Palmirach, a Rosjanie w Katyniu, Kozielsku, Ostaszkowie, Miednoje, Kazachstanie czy na Syberii.

Po zakończeniu II wojny światowej sowieccy „wyzwoliciele”, a potem uległe im władze PRL podjęły dzieło niszczenia etosu polskich środowisk naukowych. Prawda zastępowana była kłamstwem, autorytety – ich zaprzeczeniem, dotychczasowe wartości – antywartościami, a wychowywanie nowych pokoleń podporządkowano idei „internacjonalizmu proletariackiego”. Działania te dotknęły szczególnie uniwersytety a w nich nauki humanistyczne. Wtedy strach przed następstwami mówienia prawdy stawał się przyczyną konfliktu pomiędzy treścią wypowiedzi a przekonaniami. Strach ten był przekazywany kolejnym pokoleniom. W konsekwencji, głoszenie nieprawdy stało się przyzwyczajeniem i normą. Tę chorobę potęgowały działania ówczesnych decydentów państwowych poprzez politycznie motywowane awanse, „mianowania marcowe” czy łatwiejszy dostęp do środków finansowych dla ośrodków i osób posłusznych.

Skutki tych działań odczuwamy do tej pory, 20 lat po odzyskaniu suwerenności. Stały się one bowiem destrukcyjne dla współczesnej edukacji i nauki; spowodowały, że powinność odkrywania prawdy była i jest nadal traktowana selektywnie. Oznacza to często, że głoszone wyniki badań są kompromisem między ustaloną, obiektywną prawdą a wymogami „poprawności politycznej” lub dążeniem do spełnienia oczekiwań zleceniodawców. Jest to sprzeniewierzanie się misji poszukiwania prawdy!

Przykładem takich działań może być hańbiące milczenie ośrodków badawczych i akademickich w odpowiedzi na wołanie o prawdę podczas ustalenia przyczyn Tragedii Smoleńskiej i konieczność szukania ekspertów poza granicami Polski.

Taki stan może się pogłębiać wobec braku reakcji ze strony tych, których wiodącą rolą powinna być obrona prawdy i polskości, a do takich chcemy zaliczać senaty uniwersytetów, Polską Akademię Umiejętności czy Polską Akademię Nauk. Nie możemy pozwolić na kreowanie fałszywych autorytetów, akceptujących kłamstwo, dowodzących tym samym, że  niewiele mają wspólnego z moralnością i poczuciem odpowiedzialności za wypełnianie misji polskiej nauki dla dobra społeczeństwa.

Ogłoszona w Bolonii, w 1988 roku Wielka Karta Uniwersytetów  stanowi, że  „aby sprostać potrzebom otaczającego świata, realizowane na uniwersytecie badania naukowe i kształcenie muszą być – pod względem motywów ich realizacji oraz przekazywanych treści – wolne od wszelkich wpływów politycznych i uwarunkowań ekonomicznych”.

Czy w związku z tym można przyjąć, że koniunkturalnie nastawione środowiska akademickie są w stanie promować absolwentów uczciwie traktujących swój zawód, prawych i odpowiedzialnych a nie oportunistycznie nastawionych wyrobników, gotowych dla doraźnych korzyści ogłaszać każde kłamstwo za prawdę? Czy oportunistyczni nauczyciele akademiccy są w stanie wychowywać wchodzących w życie młodych ludzi na pełnowartościowych obywateli? Odpowiadamy: nie.

I dopowiadamy, że przed narzucaną z zewnątrz (i z wewnątrz) doktryną zakłamania Polacy potrafią się obronić. Także dzięki niezłomnej postawie Kościoła Katolickiego, opowiadającego się niezmiennie za trwałym systemem wartości uniwersalnych.

Apelujemy do wszystkich środowisk akademickich, dla których ważne są te wartości, potwierdzone wielowiekową tradycją – o refleksję nad stanem szkolnictwa polskiego w Kraju i za granicą i nad sposobami jego uzdrowienia. Mamy nadzieję, że nasza konferencja przyczyni się do zapoczątkowania tego, koniecznego procesu. Prawdą jest to, co jest.

Kraków, 18 kwietnia 2012 roku

My, niżej podpisani, deklarujemy poparcie dla Listu Otwartego do Środowisk Akademickich powstałego podczas I Konferencji Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Krakowie w dniu 18 kwietnia 2012 roku:

1. dr inż. Andrzej Augustynek (AGH)
2. Adam Bak (USA)
3. dr hab. Włodzimierz Bernacki (UJ)
4. prof. dr hab. inż. Włodzimierz Bochniak (AGH)
5. dr Mirosław Boruta (UP)
6. ks. dr płk Wiesław Bożejewicz (SGGW, Warszawa)
7. prof. dr hab. Krzysztof Cena (Kraków)
8. prof. dr hab. inż.  Stanisława Dalczyńska-Jonas (AGH)
9. dr inż. Feliks Stalony-Dobrzański (em. AGH)
10. dr Andrzej Duda (UJ)
11. prof. dr hab. inż. Jan Tadeusz Duda (AGH)
12. dr hab. Katarzyna Dybeł (UJ)
13. prof. dr hab. Maria Dzielska (UJ)
14. mgr Konrad Firlej (em. AGH, adwokat)
15. prof. dr hab. inż. Kazimierz Flaga (dr h.c., PK)
16. mgr Jan Władysław Fróg (UP)
17. dr Aleksander Głogowski (UJ)
18. dr Krzysztof Godwod (Warszawa)
19. dr hab. inż. Ryszard Golański (AGH)
20. prof. dr hab. Janusz Gołaś (AGH)
21. dr hab. Halina Grzmil-Tylutki (UJ)
22. dr hab. inż. Zbigniew Hanzelka (AGH)
23. prof. zw. dr hab. Ryszard Kantor (UJ)
24. prof. dr hab. inż. Janusz Kawecki (PK)
25. prof. dr hab.  Andrzej  Kaźmierczak (SGH, Warszawa)
26. mgr inż. Mariusz Klapper (Kraków)
27. prof. dr hab. inż. Andrzej Korbel (Kraków)
28. prof. dr hab. Grażyna Korpal (ASP)
29. prof. dr hab. Maria Korytowska (UJ)
30. dr hab. inż. Adam Korytowski (AGH)
31. prof. zw. dr hab. inż. Janusz Kotlarczyk (em. AGH)
32. dr hab. Henryka Kramarz (em. UP)
33. dr hab. inż.  Wojciech Kucewicz (AGH)
34. dr hab. Marta Lempart-Geratowska (ASP)
35. prof. dr hab. Maria Teresa Lizisowa (UP)
36. dr hab. Kinga Maciuszak (UJ)
37. prof.  dr hab. Edward Malec (UJ)
38. prof. dr hab. inż. Piotr Małoszewski (Helmholtz Zentrum, Monachium)
39. dr hab. Barbara Marczuk (UJ)
40. prof. dr hab. inż. arch. Anna Mitkowska (PK)
41. prof. dr hab. inż. Stanisław Mitkowski (AGH)
42. prof. dr hab. inż. Wojciech Mitkowski (AGH)
43. dr Elżbieta Morawiec (Kraków)
44. mgr Marek Morawski (Kraków)
45. dr Kazimierz Mrówka (UP)
46. mgr inż. Andrzej Ossowski (em. AGH)
47. dr hab. n. med. Józefa Panek (UJ CM)
48. dr inż. Krzysztof Pasierbiewicz (AGH)
49. Ava Polansky-Bak (USA)
50. dr n. med. Andrzej Przybyszowski (Nowy Sącz)
51. dr inż. Maria Sapor (AGH)
52. prof. dr hab. Stanisław Sędziwy  (em. UJ)
53. prof. dr hab. Krystyna Stamirowska (UJ)
54. prof. dr hab. inż. Stefan Taczanowski (AGH)
55. prof. dr hab. Ryszard Terlecki (WSFP Ignatianum)
56. dr Marek Mariusz Tytko (UJ)
57. dr hab. Anna Walczuk (UJ)
58. dr hab. Andrzej Waśko (UJ)
59. dr hab. Wiesław Marek Woch (AGH)
60. dr hab. Grażyna Zając (UJ)

Podpis można także złożyć pisząc na adres: ako.krakow@gmail.com

Anna Maria Kowalska

To było do przewidzenia. Naukowcy powiadają, że w ciągu ostatnich 20 lat zasoby słownikowe wyrywkowo badanych języków nowożytnych ponoć pokaźnie się zredukowały. Proces zdaje się postępować. Istnieją podejrzenia, że winne są dwie sprawy: dominacja języka angielskiego w Internecie – i nowoczesne komunikatory, traktujące jako błędne rzadziej używane formy i wyrazy. Języka polskiego wprawdzie nie badano, ale złudzeń w tym względzie lepiej nie mieć. I polszczyzny to dotyczy, to widać i słychać.

O rozkwicie słowotwórstwa zatem można zapomnieć. Zabawy słowem coraz częściej wychodzą z użycia. Znowu coś ważnego i niestandardowego nam uciekło. W dodatku niepostrzeżenie. I nie bez naszej, wspólnej winy.

Coraz rzadziej rozmawiamy, a jeżeli już – to częściej przez telefony komórkowe, bądź za pomocą sms-ów i E – maili, jak twarzą w twarz. Z reguły krótko, węzłowato: „Janek śpi? Śpi. OK”. I wszystko jasne.

Okazjonalnie czytamy książki. Zwłaszcza wielotomowe. Wolimy oglądać obrazki. Przede wszystkim te ruchome. I grać. Gry komputerowe, jak „Chińczyki – trzymają się mocno”.

Zawężamy myślenie do realizacji „konkretnych” celów. To skutkuje niezrozumieniem czegokolwiek poza zestandaryzowanymi, najprostszymi poleceniami. Winne jest zatem tak przesadne „nacelowanie” myślowe, jak i stereotypizacja i technologizacja języka, teraz dodatkowo wymuszana także w ramach pantechnokratycznych form tzw. „edukacji”.

Dlaczego nie przyrasta nam nowych pojęć? Nie ma z czego. Coraz mniej wyobraźni.

Wsysa nas nowy, wspaniały, wirtualny świat. Nic dziwnego, że tępiejemy. Także lingwistycznie.

Nie wiem, jak Państwo, ale ja wciskam: „escape”. I idę w las, bo tam podobno nie poszła nauka.

Anna Maria Kowalska

Sezon wiosenny w pełni. Trwa nieustanna walka o zrozumienie przekazów z Cyberlandii. Ostatnio pojawiła się bardzo ciekawa modyfikacja pojęcia „recenzji”. O ile dotąd w „realu” recenzja była: „krytyczną i objaśniającą oceną utworu literackiego, naukowego, muzycznego, przedstawienia teatralnego, wystawy, itp. publikowaną w czasopiśmie lub wygłaszaną (np. w telewizji)” (za: Słownikiem Wyrazów Obcych PWN, pod red. J. Tokarskiego, Warszawa 1980, s. 629), o tyle aktualnie, w „wirtualu”, w ramach projektu tzw. „nauki otwartej 2.0 ” dostosowane do języka tworzenia stron internetowych Web 2.0 pojęcie recenzji należy odczytywać jako: „wykorzystanie danej pracy przez innych naukowców, jej cytowanie, odwoływanie się do niej” (za: -a.c., Nowe horyzonty nauki i edukacji [w:] Dodatek specjalny: Edukacja z przyszłością, „Rzeczpospolita” z 25 kwietnia 2012, s.3). Zmiany te mają związek z  „rynkową” reformą programową edukacji, w ramach której nauczyciele i wykładowcy akademiccy są zachęcani do łączenia treści dydaktycznych z nowinkami technologicznymi, np. z testowaniem i wykorzystaniem platform internetowych, przygotowywaniem multimedialnych prezentacji, projektów, publikowaniem na platformach prac uczniów, pisaniem e – podręczników i umieszczaniem ich na platformie przez „chętnych i ambitnych”, itd., itp…..Czekają cenne nagrody! iPady, notebooki, netbooki, tablet…(vide: wzmiankowany „Dodatek…)

No cóż. Maluczko, a będziemy mieli takie „pomieszanie języków” że ani Alain Besançon (co w tym wypadku nie jest dziwne), ani nauczyciele, ani tym bardziej uczniowie nie skojarzą znaczenia najprostszych polskich wyrazów, o zwrotach frazeologicznych nie wspominając….

Co robić? Jak powiada Kostryn w „Balladynie”: „mieć głowę…”

rezolucjadlahistorii25 kwietnia 2012 roku, kolejne głosowanie w Radzie Miasta Krakowa i kolejny wstyd dla Miasta. Kraków przeciwko rezolucji w obronie historii. Bez historii, bez tożsamości narodowej lewacy hodują nowego człowieka, wyrobnika na usługach…

Tekst rezolucji znajdą Państwo na ilustracji obok.

A kto: radni Platformy Obywatelskiej: Małgorzata Bassara, Janusz Chwajoł, Jerzy Fedorowicz, Grażyna Fijałkowska, Andrzej Hawranek, Marek Hohenauer, Małgorzata Jantos, Dominik Jaśkowiec, Bogusław Kośmider, Teodozja Maliszewska, Katarzyna Pabian, Robert Pajdo, Sławomir Ptaszkiewicz, Bogusław Smok, Grzegorz Stawowy, Paweł Ścigalski, Paweł Węgrzyn, Andżelika Wojciechowska, Wojciech Wojtowicz i Jerzy Woźniakiewicz.

Platforma Obywatelska rządzi a Krakowianom wstyd.

Anna Maria Kowalska

Z prawdziwym zdumieniem czytam gorzkie żale prezesów czołowych firm i korporacji w Polsce, narzekających na nieprzygotowanie do podjęcia pracy zawodowej absolwentów wyższych uczelni, ubiegających się u nich o pracę. Jednym z powodów zniechęcenia i niezadowolenia tychże wobec aktualnie funkcjonującego systemu szkolnictwa wyższego jest rzekoma „schematyczność myślowa” absolwentów. Absolwenci nie potrafią myśleć twórczo, niekonwencjonalnie, ale także z odwagą rozwiązywać dalekosiężnych zadań, pracować w grupie….Innymi słowy: prezesi firm oczekują, że to uczelnia wyższa „nauczy” absolwentów, jak „myśleć samodzielnie” i „grupowo”, etc. a także wprowadzi ich w świat pragmatyki biznesu i wielkich korporacji z wysokimi kompetencjami etycznymi.

Bardzo to wszystko ciekawe i zajmujące. Krytyczny punkt widzenia prezesów jest nam zatem znany. Warto jednak podejść do zagadnienia w sposób systemowy także z punktu widzenia ubiegającego się o pracę i zdać sobie sprawę, że i on mógłby mieć pewne, także etycznie uwarunkowane oczekiwania w stosunku do pracodawcy. Prezesi chcieliby, żeby pracownik był w pełni wydajny, a nadto myślał samodzielnie i twórczo, w dodatku dając z siebie wszystko w stanie permanentnego stresu w związku z koniecznością nieustannego liczenia się z natychmiastową zmianą charakteru funkcjonowania firmy, czy też natychmiastowym …. zwolnieniem z pracy. Doskonale Panowie wiedzą, że to marzenie ściętej głowy. Żeby myśleć samodzielnie i rozwijać się, trzeba mieć niczym niezagrożone poczucie własnej wartości, pozycji w zespole i minimum bezpieczeństwa zatrudnienia, a także – bezpieczeństwa płacowego. Żeby mieć z kolei poczucie własnej wartości – trzeba czuć się „Osobą”, traktowaną przez rekruterów i przyszłego szefa z szacunkiem i poważaniem. W programowej zmianie sposobu kształcenia na wyższej uczelni eksponuje się rzekome centralne miejsce studenta w procesie nauczania – a także fakt zdobycia „konkretnego” zawodu. Nic bardziej mylnego! Konkretna wiedza absolwenta po studiach jest, wedle architektów kariery, tak naprawdę – niewiele warta. Na „dzień dobry” architekt kariery „cieszy ucho” potencjalnego pracownika wieścią, że za trzy – cztery lata ten znów będzie musiał zmieniać branżę, bo „takie są uwarunkowania rynku”, w związku z tym trzeba się liczyć z cyklem szkoleń, przygotowujących do wykonywania kolejnego, hipotetycznego zawodu! Jaka jest zatem ranga wykształcenia uniwersyteckiego w obliczu przeprowadzanej aktualnie reformy i dostosowania sposobu kształcenia absolwenta do rynku pracy? Z punktu widzenia tak pracodawców, jak i absolwenta – chwilowa, zależna jedynie od uwarunkowań rynkowych! To zasadnicza zmiana w systemie kształcenia, z której tak naprawdę niewielu pracowników naukowych zdaje sobie sprawę!  „Jedyną stałą rzeczą na rynku jest zmiana” – powtarzają jak mantrę architekci kariery. Toteż nic dziwnego, że specjaliści od doradztwa personalnego proponują młodemu magistrowi „na rozgrzewkę” ćwiczenia, w ramach których ten musi wyobrazić sobie siebie jako…produkt! W założeniach machiny, która bierze go od tej chwili w objęcia – absolwent wyższej uczelni faktycznie staje się „produktem”, poddawanym nieustannym „liftingom”! Czy „produkt” może nawiązać więź osobową z potencjalnym szefem (szefami)? Ile razy w ciągu życia „produkt” zmieni charakter pracy? Czy strategia nieustannej gry, jaką oferuje rynek (także zmiana profilu firm) sprzyja jakiejkolwiek samodzielności myślenia? Przecież trzeba dostosować się do poleceń potencjalnego pracodawcy i uwarunkowań rynkowych! I tu kończy się bajka o samodzielności myślenia, a zaczyna się jego ukierunkowanie: dla dobra strategii firmy! W dodatku „head hunterzy” z konkurencyjnych korporacji uwijają się nieustannie, by „podkupić” naprawdę dobrych pracowników, oferując im wyższe zarobki. Transfery z firmy do firmy nie są w naszej rzeczywistości czymś nader rzadkim. Rządzi twarda konkurencja i pieniądz, nieprawdaż?

Czy szanowni Panowie Prezesi firm, zgłaszający zastrzeżenia do sposobu kształcenia absolwentów  naprawdę o tym wszystkim nie wiedzą?

Anna Maria Kowalska

„InfoStudent” publikując artykuł o zalecanych na bazie analiz rynkowych kierunkach, zamawianych przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego (E. Regis, Co warto studiować, InfoStudent 2011/12, nr 1, s. 10 11), informuje jednocześnie, iż nadeszły „czasy nie dla humanistów”! „Zanim zdecydujemy się na studia humanistyczne lepiej dwa razy przemyśleć swoją decyzję! Badania rynku pokazują, że kierunki takie jak filologie, psychologia czy socjologia to największe „fabryki” bezrobotnych absolwentów. (…) Dlatego specjaliści odradzają podążanie za modą i wybieranie kierunków takich, jak socjologia, politologia czy dziennikarstwo. Humaniści mogą liczyć na zatrudnienie w dużych i stabilnych finansowo firmach, gdzie pojawia się dla nich miejsce w branży reklamowej HR”. (s. 11)

Wygląda na to, że chodzi tu o coś innego. O obawę przed dopływem „świeżej krwi”. Lęk przed niezależnymi politykami, dziennikarzami (IV władza!), czy filologami ze szczegółową znajomością historii kultury. A że uzasadnia się to za pomocą sondaży? W końcu czego to już w III RP za pomocą sondaży nie uzasadniano?

Anna Maria Kowalska

Stało się. Po wielu latach wdrażania różnorakich reform edukacyjnych nagle okazuje się, że nic nie stymuluje bardziej rozwoju ucznia jak bezpośredni kontakt z prowadzącym zajęcia. Ten rudymentarny sąd  słychać ze strony ekspertów, tak polskich, jak i europejskich. Potwierdza się tym samym teza o istnieniu twórczej relacji mistrz – uczeń, od czego nic lepszego jeszcze jak dotąd nigdy nie wymyślono.  Zdawszy sobie z tego sprawę, eksperci sygnalizują jednocześnie, że w obecnych czasach pełny rozwój intelektualny edukowanego tak naprawdę zaczyna się dopiero na wyższych uczelniach, gdzie po wielu latach „nauki” w zreformowanych szkołach pojawia się nareszcie szansa zaistnienia takiej relacji.

Zabawne. Wychodzi na to, że nasz system edukacyjny (w dużej mierze oparty na uczeniu się „pod testy” i tym samym „zdepersonalizowany” w zakresie egzaminowania) na ładnych kilkanaście lat blokuje rozwój osobowy absolwentów podstawówek, gimnazjów i liceów. Ogłupiająca testowa forma  sprawdzania czegoś, co umownie nazywa się „wiedzą”, a co żadną wiedzą nie jest (najwyżej zlepkiem pewnych wyuczonych na pamięć i szybko zapomnianych danych, o czym się łatwo przekonać, gdy obserwuje się ucznia dłużej, prowadząc z nim dialog), funkcjonuje jednak także na wyższych uczelniach, m.in. jako forma kontroli „postępów” studenta w ramach egzaminowania licznych roczników, bądź w obrębie sprawdzania efektów wykorzystania tzw. E – learningu na platformach internetowych. Wygląda zatem na to, że zamiast starać się skonstruować własny, unikalny wzorzec edukacji, oparty o solidne, przedwojenne podstawy – a tym samym wspierać spersonalizowany model kontaktu ucznia z nauczycielem – wydatkujemy olbrzymie kwoty, by wdrożyć coś, co de facto blokuje szanse rozwojowe – i jest skazane z gruntu na porażkę. Reszta „zreformowanej” w zakresie edukacji Europy wpadnie we własne sidła, a my? W ostatnich latach już i tak jesteśmy mistrzami w fatalnym i nietrafionym lokowaniu pieniędzy w ściągane z zewnątrz pomysły. Niezależnie od tego, ile środków i skąd dostaniemy, zawsze udaje się nam tak dobrać cel ich przeznaczenia, by sprawnie i bez pudła trafiły wprost w błoto.

Sprawa postulowanych 3 uchwał KNP PAN 24 IV 2012 r. w Krakowie nt. wychowania patriotycznego i nauczania historii – List otwarty do Profesorów pedagogiki w Polsce

na ręce:
Sz. P. Prof. dr hab. Bogusława Śliwerskiego
Przewodniczącego Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN

Szczęść Boże,
Szanowny Panie Profesorze,
Szanowni Państwo
życząc Błogosławionych Świąt Zmartwychwstania Pańskiego,

proponuję w związku z planami przyjęcia uchwał na posiedzeniu KNP PAN w dniu 24 IV 2012 r. [w Krakowie], aby Szanowne Gremium Profesorów KNP PAN zajęło zdecydowane stanowisko pedagogiczne w obronie polskiej tożsamości narodowej jako najważniejszego zadania szkoły  p o l s k i e j (nie tylko z nazwy, ale i z ducha – polskiej).

Proponuję, aby przyjęto trzy krótkie uchwały – pilne dezyderaty do MEN:

1) o wprowadzeniu 200 godzin obowiązkowych nauki historii w trzyletnim cyklu kształcenia w szkołach ponadgimnazjalnych, w celu zakorzenienia kultury historycznej pamięci w młodym pokoleniu Polaków i w celu kształtowania polskiej świadomości narodowej poprzez edukację historyczną, akcentując przy tym chrześcijańskie korzenie kultury polskiej

2) o wprowadzeniu na lekcjach wychowawczych  obowiązkowych godzin wychowania patriotycznego – od szkoły podstawowej poprzez gimnazjum po szkoły ponadgimnazjalne, przynajmniej 1 godziny miesięcznie, tj, przynajmniej 10 godzin rocznie dla każdej klasy (daje to 30 godzin w każdym trzyletnim cyklu kształcenia w klasach IV-VI w szkole podstawowej, w trzech klasach gimnazjum i w trzech klasach każdej szkoły ponadgimnazjalnej).
Przy tym lekcje wychowania patriotycznego mają być elementem szerszej formacji patriotycznej młodych Polaków, realizowanej poprzez różne elementy na lekcjach poszczególnych przedmiotów (geografii, historii, j. polskiego, przyrody, sztuki, WOS, edukacji regionalnej, zajęć w bibliotece szkolnej etc.)

3) o wprowadzeniu obowiązkowych zajęć z wychowania patriotycznego dla każdego kierunku nauczycielskiego na każdej uczelni pedagogicznej lub kształcącej nauczycieli (studentów specjalności nauczycielskiej) w Polsce – przynajmniej 1 semestr (15-30 godzin w trakcie studiów każdego stopnia).

Uzasadnienie:
3 powyższe uchwały są istotne dla kształtowania polskiej świadomości narodowej w polskiej szkole, a działania obcinające ilość lekcji historii i redukujące lub rozmywające polski patriotyzm są szkodliwe dla kształtowania polskiej świadomości historycznej i polskiej tożsamości narodowej, skoro  pamięć kształtuje tożsamość.

Należy systemowo przygotować kadry do wychowania patriotycznego i świadomego kształtowania polskiej tożsamości narodowej.
 
Proszę uprzejmie o przekazanie postulowanego projektu trzech ważnych uchwał do stosownych zespołów KNP PAN do rozpatrzenia i dalszego procedowania.

Jestem gotów współdziałać ze stosownymi zespołami w 3 ww. kwestiach.

w UJ prowadziłem konwersatorium z wychowania patriotycznego dla nauczycieli historii, które cieszyło się dużym powodzeniem (ok 50 studentów specjalności nauczycielskiej na kierunku historia), a studenci innych kierunków pytali, czy takich zajęć nie dałoby się realizować także i na ich kierunkach?

Niniejszym zgłaszam akces jako pedagog-praktyk wychowania patriotycznego do pomocy w tej materii.
W związku z ostatnimi działaniami Ministerstwa w zakresie obcinania godzin lekcji historii w szkołach ponadgimnazjalnych należy podjąć pilne i zdecydowane kroki   p o l s k i e g o  (nie tylko z nazwy) środowiska naukowego, aby odwrócić niekorzystne tendencje redukowania patriotyzmu, polskości z polskiej szkoły

Z Panem Bogiem
Marek Mariusz TYTKO
dr n. hum. w zakresie pedagogiki
nauczyciel akademicki UJ
Kraków, dnia 5 IV 2012 r., Wielki Czwartek

Nie spodziewałem się, że poprze nas tak wielu młodych ludzi. I co najważniejsze – oni myślą i czują tak samo jak my, pokolenie "Solidarności" – mówi Bogusław Dąbrowa-Kostka, reżyser filmów dokumentalnych, fotografik, jeden z głodujących w podziemiach kościoła pw. św. Stanisława Kostki w Krakowie-Dębnikach w proteście przeciwko ograniczaniu nauczania historii, języka polskiego, religii.

Głodówka pięciu byłych opozycjonistów w Krakowie trwała dwanaście dni, w piątek, 30 marca, została zawieszona. Sztandar walki o polską szkołę przejęła teraz Warszawa. – Sądziłem, że na nas, którzy przeżyliśmy wydarzenia lat 80. XX wieku i uczestniczyliśmy w nich, kończy się pewna wrażliwość na polskie sprawy. Myliłem się, dzisiejsza młodzież jest taka sama jak my – i to jest źródłem nadziei i optymizmu na przyszłość, którą wynoszę z tej głodówki – dodaje Dąbrowa-Kostka.

Służyć dobrze Ojczyźnie

Gościny udzielili im salezjanie. Zgromadzenie, które dało Polsce Prymasa ks. kard. Augusta Hlonda. To on mówił, że jeżeli zwycięstwo przyjdzie, to przez Maryję. Słowa te powtarza przybyły ze wsparciem dla głodujących Jan Budziaszek. Wzywa, aby śladem Austriaków i Węgrów chwycić za różańce. Sługa Boży August Hlond uważał, że "Polska nie będzie nas potrzebowała jako liczby. Będzie natomiast potrzebowała naszych wartości, a głównie naszych zdrowych sił moralnych". To w tym duchu salezjanie wychowali kilka pokoleń Polaków, by wspomnieć chociażby "Poznańską Piątkę"… Dlatego ks. Tomasz Kijowski, rzecznik prasowy salezjańskiej Inspektorii Krakowskiej, podkreśla, że tak bliskie jego zgromadzeniu są postulaty protestujących. – Trzeba powstrzymać dehumanizację oświaty, nie możemy jej redukować do "produkcji" wąsko wykwalifikowanych specjalistów, co często przybiera formy tresowania korporacyjnych pracowników. Liceum musi zachować swój ogólnokształcący charakter – zwraca uwagę ks. Kijowski. Kościół św. Stanisława Kostki na krakowskich Dębnikach jest miejscem szczególnym także ze względu na jego historię związaną z mieszkającym ongiś nieopodal młodym Karolem Wojtyłą. To tutaj klękał przez sześć lat przed obrazem Matki Bożej Wspomożycielki, tutaj też spotkał skromnego krawca Jana Tyranowskiego i – jak sam napisał po latach – "to w jego klimacie" wyrosło kapłańskie powołanie przyszłego Papieża Polaka. Sala w podziemiach kościoła św. Stanisława Kostki, kilka materaców, parę krzeseł, rozrzucone dokumenty i listy poparcia na stołach, grupki rozdyskutowanych gości wśród głodujących, na ścianach komunikaty, flagi, napisy, kwiaty. Rzeczywiście, gdyby nie laptopy, modemy, drukarki, komórki sceneria niczym nie różniłaby się od tej z pierwszych lokali przydzielonych "Solidarności" na początku jesieni 1980 roku.

"Solidarni, nasz jest ten dzień"

Protestujący byli pod stałą opieką lekarzy, często przychodziła dr Zuzanna Kurtyka, w dziesiątym dniu pojawiła się dr Maria Filipecka-Smarzyńska. Nie kryła zdziwienia: tłum gości, wszyscy głodujący na nogach. – Panowie, nie ma żartów, kładziecie się i odpoczywacie, reszta wychodzi do drugiej sali! Proszę o wyniki badań – mówi stanowczo, ale z miłym uśmiechem. Wszyscy zapewniają, że dobrze się czują, rozpoczyna więc od zmierzenia ciśnienia… Jeszcze zalecenie: – Pijecie co najmniej trzy litry wody dziennie, nie mniej! A na koniec zostawia numer telefonu: – Jakby się coś działo, proszę natychmiast dzwonić, o każdej porze dnia i nocy, zaraz przyjadę.

Jeszcze pani doktor nie zdążyła wsiąść do taksówki, a w korytarzu zrobiło się ciemno. To dr Mirosław Boruta przyprowadził po wykładzie w Klubie "Gazety Polskiej" kilkadziesiąt osób. Śpiewają "Solidarni, nasz jest ten dzień…", w rękach kwiaty dla głodujących. Chwilę później siedzą na sali konferencyjnej, gdzie o tym, co wydarzyło się w ostatnich godzinach, o ostatnich wyrazach poparcia mówi Grzegorz Surdy, jeden z piątki, która zainicjowała strajk. – Po 1989 roku Grzesiek trochę się pogubił, był w KLD, dwa lata w TVN, tą głodówką i wcześniejszym wyjazdem do Smoleńska z tablicą upamiętniającą ofiary z 10 kwietnia 2010 roku odkupił jednak swoje winy. Wrócił do korzeni – śmieją się koledzy. Działacz NZS i "Solidarności", dwukrotnie skazany w latach 80., spędził dwa lata za kratami, wielokrotnie karany grzywnami, współzałożyciel Ruchu Wolność i Pokój – wtedy uczestniczył w pierwszej głodówce. W 1988 roku rzecznik prasowy komitetu strajkowego ówczesnej Huty im. Lenina. W lutym 1989 roku był jedną z osób, które "aresztowały" w Krakowie ministra oświaty i szkolnictwa wyższego Jacka Fisiaka i wymieniły go na zatrzymanych przez milicję kolegów. Inicjator okupacji budynków SZMP i PZPR w Krakowie… Długo można by wymieniać.

Grzegorz Surdy do Smoleńska pojechał z Adamem Kalitą, współzałożycielem NZS UJ w Krakowie, który po 13 grudnia 1981 roku organizował struktury podziemne zrzeszenia. Pół roku spędził w areszcie, czekając na proces. Wyszedł dzięki papieskiej pielgrzymce w 1983 roku. Animator niezależnego życia kulturalnego. Zawsze skuteczny, człowiek o niespożytej energii, w głowie liczne pomysły, które realizuje do końca. To dzięki jego determinacji – włącznie ze strajkiem okupacyjnym – kilkaset dzieci zawdzięcza nadal istnienie Szkoły Świętej Rodziny z Nazaretu w Krakowie.

Leszek Jaranowski zawsze z czynnym sprzętem drukarskim. Jest atrakcją wszelkich rocznicowych uroczystości, gdy młodzież może powąchać farbę drukarską, powielić ulotkę. W podziemiu drukarz kilkunastu tytułów w Małopolsce, wielokrotnie zatrzymywany, "zaliczył" obóz wojskowy dla niepokornych solidarnościowców w Czerwonym Borze. Podczas jednej z lekcji historii uczeń zapytał go: "Ile pan tego wydrukował?". Odpowiedział, że dużo. Chłopak drążył: "Ale ile to jest dużo?". Wtedy Jaranowski zaczął liczyć i wyszło mu, że samego tylko "Hutnika" – gdyby ułożyć wszystkie egzemplarze w stertę – "pod zegar Pałacu Kultury w Warszawie".

Ważył już 38 kilogramów

Jest także Ryszard Majdzik, legenda krakowskiej opozycji, teraz stateczny samorządowiec, radny Skawiny, ale gdy trzeba, od razu wraca na barykadę. Ile razy głodował? – Będzie ze dwadzieścia – odpowiada. Nie tylko przeciwko komunie, jak w wojsku w 1979 roku o prawdę o Katyniu czy podczas internowania, kiedy skończył po ponad 50 dniach w szpitalu – ważył wtedy 38 kilogramów. W III RP skutecznie głodował w obronie swego zakładu pracy. Do historii przeszły z pewnością dwa momenty w jego życiu. Gdy pod koniec sierpnia 1980 roku Majdzik przyszedł do pracy i założył biało-czerwoną opaskę, na tokarce powiesił kartkę: "Ja, Ryszard Majdzik, robotnik w piątym pokoleniu, solidaryzuję się z Wybrzeżem i jego postulatami i ogłaszam czterogodzinną przerwę w pracy". Tak w krakowskim Elbudzie rozpoczął najdłuższy w Małopolsce strajk solidarnościowy z Wybrzeżem. W tym czasie jego ojciec Mieczysław głodował w nowohuckiej "Arce Pana". Po 13 grudnia bezpieka musiała wezwać posiłki, żeby ich zabrać, do suki wpakowano obu w samej bieliźnie. W Wiśniczu samochód zatrzymał się pod cmentarzem, wcześniej tyle razy słyszeli: "Takich Majdzików to tylko zabić". Kazano im wysiąść. "Synu, chyba śmierć przyszła, trzeba się przygotować. Jak będziesz umierał?" – zapytał ojciec. "Godnie, ale nie dam się od razu, będę uciekał" – odpowiedział Ryszard. Obaj uklękli i zaczęli się głośno modlić. Pilnujący ich milicjant się rozpłakał…

Najstarszy z głodujących, Marian Stach, szeregowy działacz "Solidarności" z Hutniczego Przedsiębiorstwa Remontowego w Nowej Hucie, blisko rok spędził w więziennej celi. Przez pewien czas przebywał w jednej celi z Grzegorzem Surdym. Odsiedział swoje i znów wrócił do "bibuły". I jeszcze Bogusław Dąbrowa-Kostka, reżyser filmów dokumentalnych, fotografik. Dokumentował historię niepokornego Krakowa. Ostatnio ukazał się jego album "Generałowi dziękujemy. Stan wojenny 13 grudnia 1981". Głodując, nie rozstawał się z kamerą: udokumentował cały protest. Później dołączył jeszcze emerytowany górnik, ratownik Kazimierz Korabiński, uczestnik podpisania porozumienia w Jastrzębiu-Zdroju w 1980 roku, działacz podziemnej "Solidarności" w Skawinie, drukarz, kolporter, uczestnik rotacyjnej głodówki zainicjowanej przez Annę Walentynowicz u ks. Adolfa Chojnackiego w Krakowie-Bieżanowie od lutego do sierpnia 1985 roku. Ich niezłomnością, uporem, odwagą można by obdzielić wielu. Choć przerwali głodówkę, to już zwyciężyli. W proteście uczestniczyli również rotacyjnie studenci: Aleksandra Czapla, Tomasz Kalita, Paweł Kurtyka, Sebastian Kęcik, dołączył także Marcin Szymański. Prędzej czy później władza będzie musiała ustąpić. Protest wyzwolił bowiem społeczną aktywność, a ta będzie narastać. I co najważniejsze, obudził również część środowiska akademickiego, którego większość była kojarzona z antylustracyjnym buntem przed kilku laty.

Pokoleniowy dług

Jako pierwsi wypowiadają się pojedynczy historycy. Później niepowodzeniem kończy się inicjatywa poparcia głodówki przez historyków Polskiej Akademii Umiejętności. Nie zyskuje ona akceptacji większości. Wkrótce prof. Tomasz Gąsowski zgłasza podobną propozycję w Instytucie Historii UJ i ta zostaje przyjęta jednogłośnie: "Zamiar ograniczenia edukacji historycznej w szkołach średnich od 1 września 2012 roku budził i budzi nadal nasz zdecydowany sprzeciw".

Wkrótce podobne deklaracje nadejdą z Uniwersytetu Wrocławskiego, Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, przygotowywane są kolejne. Włączają się szkoły: nauczyciele wraz z dyrekcją VIII LO im. S. Wyspiańskiego w Krakowie, później dołączają następne – wkrótce będzie ich ponad 50. Akcję zaczynają studenci I roku historii UJ, wyrażając w swoim liście pełne poparcie dla głodujących. "My, pokolenie dorastające po roku 1989, mamy szczęście i możliwość życia w wolnej Polsce. Naszym obowiązkiem jest wyrażenie zdecydowanego sprzeciwu, gdy podejmowane są działania mające na celu ograniczenie nauczania przedmiotów nierozerwalnie połączonych z poczuciem tożsamości narodowej i godzące w nią. Człowiek bez świadomości historycznej i znajomości dziejów to człowiek pozbawiony części dziedzictwa przodków. Dziedzictwa, któremu na imię Polska" – piszą przyszli historycy. Pod listem w ciągu dwóch dni podpisało się ponad 180 osób, wciąż dołączają nowi. Kilkunastoosobowa delegacja zanosi nowe podpisy na Dębniki. – Nasza inicjatywa cieszy się pełnym poparciem dyrekcji Instytutu oraz wykładowców – mówi Agnieszka Chorabik, starosta I roku historii UJ, która ze swymi rówieśnikami rozpoczęła akcję. – Chcemy wypełnić pokoleniowy dług wdzięczności wobec tego pokolenia, dzięki któremu żyjemy w wolnej Polsce, a dzisiaj w tak dramatyczny sposób upomina się o przyszłe pokolenia. Czujemy się odpowiedzialni za przyszłe pokolenia, za to, co będzie za 20 lat – dodają studenci I roku historii UJ.

Łyk wolności

– Musiałam tu przyjechać, nie wiem, co zrobić, w jaki sposób mogłabym pomóc głodującym, wyrazić swą solidarność – mówi młoda kobieta. Takich ludzi jest więcej. Dlatego w niedzielę ustawiono przed kościołem namiot Solidarnych 2010. Wykłady rozpoczęli historycy z krakowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej, a po nich wystąpili: Ewa Stankiewicz, Stanisław Markowski i dr Zuzanna Kurtyka. W poniedziałek ok. 300 osób zgromadziło się na spontanicznym koncercie z udziałem: Geralta Łukasika, Jana Kołakowskiego, Jerzego Bożyka, Sylwestra Domańskiego z zespołem Fabryka, Andrzeja Kołakowskiego, Adama Macedońskiego, Stanisława Markowskiego i Pawła Piekarczyka. – Przychodzę tutaj po łyk wolności. Strajkujący utwierdzają mnie w przekonaniu, że wolność jest w nas. W tym proteście nie chodzi tylko o historię, język polski, religię, w tym proteście chodzi o naszą narodową tożsamość. Dlatego poprę każdą formę protestu w tej sprawie – mówi Stanisław Markowski. Atmosfera wokół głodówki przypomina mu – oczywiście z zachowaniem proporcji – tę z okresu pierwszej "Solidarności". – Dostrzegam stopniowe budzenie się społeczeństwa. Musimy zastanowić się, jak odbudować struktury wolnego Narodu. Już się z tej drogi nie cofniemy. Obecna władza postawiła się poza społeczeństwem. Władza już jest trupem, że zacytuję słowa Jarosława Marka Rymkiewicza, ona popełniła cywilne samobójstwo – dodaje Markowski.

Polacy mają dosyć!

Ludzie, którzy przyszli wesprzeć głodujących, zaczynają ze sobą rozmawiać. Krystyna Czaplińska "Hala" jako 16-letnia łączniczka uczestniczyła w Powstaniu Warszawskim. Chce pomóc w zbieraniu podpisów, nie może już znieść propagandy kreującej "europejskość". – Przecież to jakiś absurd. Gdzie żyliśmy wcześniej, choćby przed wojną, w Azji? – pyta. Marian Banaś to działacz przedsierpniowej opozycji niepodległościowej, jeden z uczestników słynnej akcji balonowej – w czerwcu 1979 roku, podczas papieskiej Mszy św. na Błoniach, nad głowami milionowego zgromadzenia wypuszczono balony unoszące wielkie sztandary z orłami w koronie. Dziś mówi: – Jestem tu, bo moi koledzy walczą o przyszłość Polski. Marek Mleczko, muzyk z Akademii Muzycznej, i jego żona Katarzyna Kurowska-Mleczko jeszcze niedawno grali w zespole Capella Cracoviensis pod dyrekcją Stanisława Gałońskiego. – Codziennie, gdy siadam do posiłku albo idę spać, myślę o głodujących. To nie daje mi spokoju, a w ludziach tyle obojętności. Czytam w internecie niektóre komentarze, przerażające, nie tylko znieczulica, ale kpina, szyderstwo – podkreśla Marek Mleczko. Żona dodaje: – Tyle troski o zwierzęta, o wygodę kurczaków, a tutaj obojętnie przechodzi się wobec cierpienia ludzi, którzy walczą za nas. Zaproszenie przez minister oświaty głodujących na rozmowy do Warszawy jest skandalicznym wyrazem tej ignorancji i znieczulicy – dodaje Katarzyna Mleczko.

Podobne zdanie wyraża były wieloletni krakowski kurator oświaty Jerzy Lackowski. – Ministerstwo edukacji uznało, iż może zrobić z Polską i Polakami wszystko, realizując najbardziej szkodliwe pomysły i nie będąc zmuszonym wcale liczyć się ze zdaniem krytyków, których można po prostu ignorować. Polacy jednak zaczynają pokazywać rządzącym, że mają tego serdecznie dość – stwierdza. Protest wspierał cały czas redaktor Witold Gadowski, przygotowując wywiady, informacje zamieszczane następnie w internecie, gdyż media mainstreamowe przemilczały głodówkę. Przemawiając przed kilkoma tygodniami na wielkim krakowskim marszu w obronie Telewizji Trwam, powiedział: – Właśnie rozpoczęliśmy marsz po wolne media. Teraz z krakowskich Dębnik wyruszył kolejny – o naprawę polskiej szkoły.

Dr Jarosław Szarek, historyk, publicysta

Tekst za: https://www.radiomaryja.pl/bez-kategorii/oni-juz-wygrali

30 marca zakończył się krakowski strajk głodowy w obronie nauczania historii w polskich szkołach i w obronie tożsamości młodych Polaków zagrożonej przez lewackie idee...

Pod spodem linki do trzech filmów p. Stefana Budziaszka: a) relacja z konferencji prasowej na zakończenie strajku, b) relacja z solidarnościowego spotkania kolejnej grupy działaczy opozycyjnych w krakowskim kuratorium oraz c) film - podsumowanie (skrót wydarzeń):

Zakończenie strajku głodowego: http://www.youtube.com/watch?v=T3_AOrpBgEA

Protest w Małopolskim Kuratorium Oświaty: http://www.youtube.com/watch?v=GAPdDe6Iqm0

http://www.youtube.com/watch?v=pB4MiaNiXVU

I jeszcze fotorelacja, autorstwa p. Józefa Bobeli, którą można obejrzeć tutaj:
https://picasaweb.google.com/103511753291993799832/30Marca2012

Anna Maria Kowalska

Wszystko, co dzieje się wokół działań MEN, de facto ograniczających ogólne wykształcenie w zakresie historii i języka polskiego, oraz przedmiotów ścisłych w szkołach ponadgimnazjalnych, oraz przesuwających religię (już od przedszkola) do puli przedmiotów nadobowiązkowych, finansowanych przez samorządy, obnaża w istocie podstawowe założenie zmian, dokonujących się w ramach stopniowego wprowadzania Europejskich Ram Kwalifikacji (ERK). Plan jest prosty, a najważniejsze punkty planu to:

1. Ograniczenie faktografii, a zwłaszcza pozbawienie szkolnego wykładu historycznych danych, niewygodnych, czyli nie spełniających wymogu politycznej poprawności,

2. Wyeliminowanie ważnej roli religii jako podstawy społecznego kośćca kulturowego, a nade wszystko kręgosłupa moralnego pokoleń,

3. Pozbawienie edukacji literackiej w zakresie literatury polskiej i powszechnej realnej siły sprawczej, choćby poprzez redukcję liczby godzin języka ojczystego (choć w grę wchodzi także spłycenie kanonu lektur szkolnych).

Krótko mówiąc – pogłębienie istniejącej już od jakiegoś czasu mizerii intelektualnej polskiego szkolnictwa. Niedobory wykształcenia osób, zdających w ostatnich latach maturę są katastrofalne. Z tym zgodzi się chyba każdy praktyk – nauczyciel akademicki, niezależnie od opcji politycznej, któremu przychodzi podejmować pracę z pierwszymi rocznikami studiów humanistycznych (choć i nauki ścisłe miałyby na ten temat sporo do powiedzenia). Brak oczytania w zakresie historii literatury polskiej i powszechnej, brak znajomości chronologii, podstawowych faktów historycznych i dat przekłada się przecież, i będzie się przekładał w stopniu wyższym, na brak zdrowego krytycyzmu m.in. wobec zjawisk społeczno – politycznych, zachodzących w Polsce, Europie i w świecie. Najbardziej wstrząsająca jest jednak świadomość, że w istocie jednym ruchem zamyka się ogółowi roczników w okresie, gdy krytyczne myślenie szczególnie się formuje i gruntuje, dostęp do pełnej wiedzy o polskiej historii i kulturze. „Skanalizowanie” zjawisk w postaci ścieżek tematycznych może być odczytywane jako kolejna forma zawładnięcia wyobraźnią zbiorową Narodu. A może u podłoża zmian leży eksperyment „modelowania” sposobu myślenia młodych Polaków? Trudno nie zastanawiać się nad tym, podziwiając determinację Głodujących, którym należą się szczególne słowa uznania. W imieniu redakcji „Krakowa Niezależnego” przesyłamy słowa otuchy, modlitwy i wsparcia: wytrwajcie! Jesteśmy z Wami!

I jeszcze film, autorstwa p. Stefana Budziaszka – cz. V: 


http://www.youtube.com/watch?v=d9tsBPZEMDM

Minął ósmy dzień protestu głodowego grupy działaczy podziemia antykomunistycznego w Krakowie.  Protestujemy przeciwko rozporządzeniu ministerstwa edukacji w sprawie nowych podstaw programowych dla szkół ponadpodstawowych, które faktycznie ograniczą dostęp młodzieży do polskiej historii, literatury i kultury.  Długoletnia tendencja do niszczenia polskiej szkoły doprowadzi w konsekwencji do utraty polskiej tożsamości.

Dziękujemy polskiej młodzieży za wsparcie, które otrzymujemy każdego dnia. Setki młodych ludzi odwiedza nas codziennie, obserwujemy także Waszą aktywność w Internecie, dodaje nam to otuchy.

Apelujemy do młodzieży: organizujcie się w obronie polskiej szkoły. Wspólnie protestujcie przeciwko arogancji ministerstwa wobec Waszych i naszych postulatów. Wasze wsparcie odnowi ducha „Solidarności” i wspólnej troski o przyszłość naszej  Ojczyzny.

Razem zwyciężymy.

I jeszcze film, autorstwa p. Stefana Budziaszka – cz. IV: http://www.youtube.com/watch?v=YHqNbvenMGg

wojciechpasternakWojciech Pasternak

Zwracam się z prośbą o opublikowanie mojego listu do Pana Juliusza Brauna. Wysłałem go wczoraj razem z kserokopiami 190 podpisów pod apelem poparcia dla protestujących w strajku głodowym (…) Piszę jeszcze kilka słów mojego komentarza. Uważam, że Naszym obowiązkiem jest sprawić, byśmy pośrednio – przez zaniechanie – nie stali się winni ich późniejszym kłopotom zdrowotnym. Jako niesłychanie ważną informację uważam tez podkreślanie, że strajkują ludzie o pięknych kartach z okresu lat osiemdziesiątych; bardzo świadomi nie tylko zagrożenia swojego zdrowia, ale i rangi sprawy.

Złożyłem również za pokwitowaniem kopię listu w krakowskim oddziale PAP-u (…)

„My, niżej podpisani, popieramy protest Bogusława Dąbrowy-Kostki, Leszka Jaranowskiego, Adama Kality, Sebastiana Kęcika, Pawła Kurtyki, Mariana Stacha, Grzegorza Surdego. Prowadzący głodówkę w Kościele pw. św. Stanisława Kostki stanęli w obronie polskości naszej szkoły.

Jeżeli nasze dzieci mają być w szkole uczone i wychowywane, a nie tresowane do posłuszeństwa w korporacjach to sprawić to może tylko zachowanie dotychczasowej ilości godzin nauki języka ojczystego i historii a także podnoszenie jakości nauczania tych przedmiotów.

Nasi wrogowie mordując profesorów UJ i kwiat inteligencji polskiej najpierw w Katyniu a potem w katowniach ubowskich chcieli nasz naród pozbawić elity. Kim zatem są ludzie, którzy z naszego narodu chcą zrobić bezwolną masę niedouków? W czyim interesie jest dokończenie „tej roboty” zaczętej przez Gestapo i NKWD?

Nie zgadzamy się na ludobójstwo w białych rękawiczkach czy też zbiorową lobotomię, bo jak inaczej nazwać odbieranie szansy całemu pokoleniu na uzyskanie pełnego wykształcenia. Żądamy natychmiastowego wycofania się MEN z ograniczania liczby godzin nauki języka polskiego i historii ”

* * *

Szanowny Pan

Juliusz BRAUN

Prezes Zarządu TVP SA

Stanowczo domagam się zalecenia programom informacyjnym w kierowanej przez Pana instytucji dokonywania obszernej na tyle, na ile wskazuje ranga sprawy, relacji nt. strajku głodowego w Kościele pw. św. Stanisława Kostki w Krakowie. Protest przeciwko decyzji Pani Minister Krystyny Szumilas prowadzącej do eliminacji świadomości narodowej wchodzącej w życie młodzieży jest tym ważniejszy społecznie, że jest czystą emanacją obywatelskiej i patriotycznej troski o losy Polski bez żadnych towarzyszących temu roszczeń ekonomicznych.

Marginalizowanie informacji na wspomniany temat, przy jednoczesnym w miarę poprawnym informowaniu o protestach przeciwko podniesieniu wieku emerytalnego świadczy albo o braku zrozumienia powagi problemu albo o złej woli. Nie zamierzam obrażać Pana podejrzeniem o którąś z wymienionych przypadłości. Pozostaje zatem trzecia możliwość , że ulega Pan naciskom sił o złej woli – wrogów narodu polskiego. Pozwoli Pan zatem, że przypomnę fragment wiersza K.I. Gałczyńskiego z nieśmiertelnego kanonu naszych narodowych lektur.

GDY WIEJE WIATR HISTORII,
LUDZIOM JAK PIĘKNYM PTAKOM
ROSNĄ SKRZYDŁA, NATOMIAST
TRZĘSĄ SIĘ PORTKI PĘTAKOM

Z radością ujrzę efekt Pańskich niekonformistycznych decyzji. Życzę Panu, by został Pan uskrzydlony niczym orzeł, a nie wrona.

Pragnę dodatkowo uzmysłowić Panu, że dalsze przemilczanie poparcia jakim cieszy się heroiczny gest głodujących, przy jednoczesnym trwaniu Pani Minister w uporze, może doprowadzić do strajku szkolnego – wydarzenia, niezależnie od skali, trudniejszego do „zamilczenia”.

Aby uniknąć „zamilczenia” mojego listu pozwalam sobie podać jego treść nie tylko strajkującym ale także Polskiej Agencji Prasowej i Jego Eminencji kardynałowi Stanisławowi Dziwiszowi, który pobłogosławił strajkujących.

Pragnę jeszcze dodać jak wyobrażam sobie rzetelną informację na ten temat. Przede wszystkim przynajmniej raz w głównym wydaniu Wiadomości powinna znaleźć się wypowiedź (nie relacja z wypowiedzi) któregoś z uczestników strajku uzasadniająca cel i sposób protestu. Po wtóre , nawet w krótkim opisie, powinno być przedstawione pełne spectrum instytucji i osób popierających protest a szczególnie takich gremiów jak Rada Wydziału Historycznego Uniwersytetu Jagiellońskiego. Rzecz jasna upublicznienie wypowiedzi osób odmiennego zdania też należy do misji telewizji publicznej.

Do listu pozwalam sobie dołączyć kserokopie wyrazów poparcia dla strajkujących. Z mojej inicjatywy, w porozumieniu ze strajkującymi, trójka studentów ze Stowarzyszenia Studenci dla Rzeczypospolitej zebrała wśród gości i wystawców Targów Edukacyjnych w ciągu zaledwie 2 godzin 190 podpisów. Z naciskiem podkreślam, że każda z osób podpisujących czytała ten tekst i wielokrotnie łączyło się to z kilkuminutową rozmową. Tylko niewielki procent poproszonych o poparcie odmawiał podpisu. Studenci zrobili to w przerwie między zajęciami nie lekceważąc swoich codziennych obowiązków. Już bez mojego udziału nadal są zbierane podpisy pod tymi wyrazami poparcia.

Wzmocniony tym poparciem ślę ten list do Pana i informuję, że dopóki Pani Minister Krystyna Szumilas nie zawiesi oprotestowanego rozporządzenia ze wszystkich sił będę dążył do upowszechniania wiedzy o proteście i poparciu społecznym z jakim się spotkał.

Z należnym szacunkiem

Kraków, 26 marca 2012 r.

Jak dowiaduje się Kraków Niezależny Wydział Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego podjął uchwałę solidaryzującą się z Oświadczeniem Rady Naukowej Instytutu Historii UJ, popierającym protest głodujących.

Poniżej treść Oświadczenia Rady Naukowej Instytutu Historii UJ:

Zamiar drastycznego ograniczenia edukacji historycznej w szkołach średnich od 1 września 2012 r. budził i budzi nadal nasz sprzeciw. Dawaliśmy temu wyraz kilkakrotnie w różnej formie, krytykując ministerialne rozporządzenie. Niestety bez rezultatu.

Dlatego też ze zrozumieniem przyjmujemy protest grona ludzi, byłych opozycjonistów, ale także historyków i zarazem rodziców, który ma dramatyczną postać głodówki. Wierzymy, że nie jest on protestem bezsilnych i wyrażamy pełną solidarność z jego uczestnikami.

marianstachUczestnik głodówki zorganizowanej w proteście przeciwko zmianom programu nauczania historii w szkołach ponadgimnazjalnych, p. Marian Stach trafił wczoraj do szpitala.  Protest głodowy w kościele św. Stanisława Kostki w Krakowie – Dębnikach trwa od 19 marca. Marian Stach brał udział w głodówce od samego początku. Wczorajj zasłabł, miał nudności i arytmię serca.

Obok zdjęcie p. Mariana Stacha, niosącego nagłośnienie (fot. Andrzej Rychławski), zawsze aktywny i gotów do pomocy, uczestnik krakowskich miesięcznic smoleńskich.

Anna Maria Kowalska

Wśród wielu twórców szczególne piętno wywarł na sposobie myślenia Papieża – Polaka dziś nieomal zapomniany poeta, oddany chrześcijaństwu pisarz, tłumacz i biblista żydowskiego pochodzenia, Roman Brandstaetter (1906 – 1987). Jan Paweł II dał temu wyraz po jego śmierci, przesyłając do ówczesnego Metropolity poznańskiego, Ks. Abpa Jerzego Stroby okolicznościowy telegram:

„Pan wieków i wieczności wezwał do siebie Romana Brandstaettera. Przez całe swoje długie i owocne życie docierał on do Chrystusa. Wyrósł w „Kręgu biblijnym”, w którym uczestniczył przez urodzenie i od urodzenia. Krąg ten zaprowadził go do „Jezusa z Nazarethu”. Od chwili spotkania „Jezusa z Nazarethu” całe jego życie i twórczość koncentrowały się wokół Osoby Boga Wcielonego, oczekiwanego przez Naród Mesjasza. Wyrażały się pieśnią: „Pieśń o moim Chrystusie”, „Hymny Maryjne”, „Księga modlitw”, poetyckie tłumaczenia Pisma Świętego, „Cztery poematy biblijne”.

Pieśń jest w Biblii wyrazem nadziei. Pisarstwo Romana Brandstaettera było w całości wyrazem biblijnej i Bożej nadziei. Owej mocy duchowej, która wyróżnia prawdziwych chrześcijan. Mocy, która przebija się i zwycięża ciążenie natury skażonej grzechem, by mocą natchnienia i łaski wznieść siebie i innych ku Bogu. Roman Brandstaetter tak dźwigał nie tylko siebie. Dźwigał nas wszystkich, swoich czytelników.

Przez całe życie pielgrzymował i szukał dla siebie miejsca w Kościele, w literaturze, w środowisku, w świecie. (…) Niech Ten, któremu całym sercem zawierzył i któremu śpiewał tak osobistą pieśń – a z całym Kościołem pielgrzymujacym powtarzał: „Kyrie eleison” – przeniesie go tam, gdzie słychać już tylko radosne „alleluja” tych, którzy razem z Chrystusem przechodzą ze śmierci do życia (por. 1 J 3, 14)” [1]

[1]Telegram Jana Pawła II do Abpa J. Stroby, Metropolity poznańskiego z dn. 1 października 1987, L’Osservatore Romano 1987, nr 9-10, s 14.

Filmową relację (wywiad red. Witolda Gadowskiego z głodującymi, fragmenty konferencji prasowej z dnia 23 marca oraz relację z niedzielnego koncertu poparcia - 25 marca 2012 roku) przygotował p. Stefan Budziaszek: cz. I – http://www.youtube.com/watch?v=tfzJ4vEUWYc, cz. II – http://www.youtube.com/watch?v=KX-qukxC4WU, cz. III – http://www.youtube.com/watch?v=30e_Trw9VcY

A fotoreportaż, autorstwa p. Jana Lorka, można obejrzeć tutaj:
https://picasaweb.google.com/103511753291993799832/23Marca2012

Marek Morawski

To nie jest żart. Nie jest też retoryczne pytanie. Nie jest kreowaniem teorii spiskowej z prostej przyczyny. To są fakty. Rzeczywistość! Dotyczy wszystkich szczebli nauczania. Degradacja się już dokonała i nadal się pogłębia według zaleceń centralnie ustalanych. Pytanie zatem nie jest bezzasadne.

Określenie jest drastyczne. Nie ma innej możliwości. Jeżeli ktoś ma choć trochę oleju w głowie, to nie może tej porażającej sytuacji inaczej opisać tylko jako wynik niebywałej głupoty reformatorów albo nieprawdopodobnego sabotażu przeciw Polsce, przeciw młodym, przeciw przyszłym pokoleniom. Ktoś to akceptuje, zatwierdza, ustala. Nie będę snuł tego wątku. Każdy sam może dookreślić sobie taką sytuację.

Marna edukacja. Strzał w młode pokolenia, w ich aspiracje, ich przyszłość. Kiedy pomyślę jeszcze o lecznictwie, ustawie refundacyjnej, do tego proponowanym wieku emerytalnym 67 lat. nie mogę nie pomyśleć o pokoleniach starszych. Może to jest przypadkowa zbieżność. Do tego oświadczenie Min. Rostkowskiego, że nas, Polaków będzie o naście milionów mniej, a pojawią się muzułmanie niepolscy (po co – by rozsadzić kraj?) to wnioski proszę sobie wysnuć samemu. Przypadek?

Proszę zważyć, że ta programowana zapaść szkolnictwa następuje wcale nie po jakimś wzlocie edukacyjnym, lecz po od dawna obniżającym się poziomie. Już 25 lat temu często absolwenci szkół podstawowych nie potrafili płynnie czytać po polsku. Nie uwierzyłbym, gdybym sam się nie zetknął z taką sytuacją. Wielka szkoła. Ponad tysiąc dzieci. Zgroza.

Teraz ta mizeria edukacyjna przesunęła się na wyższe poziomy. Promocję do następnej klasy można otrzymać za niewiedzę. Istne dziwo, curiosum. Brak wymagań.

Pamiętam ludzi starszych pokoleń, którzy uczyli się jeszcze przed II Wojną. Wręcz fascynowała mnie ich wiedza. Oni znali, pamiętali to, czego się nauczyli w szkole średniej zarówno z przedmiotów ścisłych jak i humanistycznych. Do tego łacina, greka oraz język (czasem dwa) nowożytny, którymi mówią. I przeżyli maturę! Mimo wymagań. Nic im się nie stało. Wręcz odwrotnie. Patrząc na współczesnych maturzystów trudno uwierzyć, że zdali maturę. Przedwojennej by nie zdali.

Szkolnictwo powojenne realizowane było według politycznych zaleceń programowych. Dzisiaj, nie wiedzieć po co, również ustala się sztywne polecenia programowe, a nie pewne minimum minimorum, które musi być spełnione. Nakłada się kaganiec, którego nie lubi ani młodość kształtowana w procesie dydaktyczno-wychowawczym, ani dydaktyka, która powinna mieć horyzonty otwarte tak szeroko jak tylko to możliwe. Nie cierpi tego również nauka ze swej istoty, której zadaniem jest odkrywanie tego, co jeszcze nieodkryte, pogłębianie tego, co można zgłębić, sięganie tam, gdzie wzrok nie sięga.

Problem jest niesłychanie istotny. Być albo nie być naszego kraju, przyszłych pokoleń, miejsca w peletonie ludzkości. To miejsce w tej chwili oddaje się walkowerem. Nie wierzę, że nieświadomie. Trudno uwierzyć w niebotyczną głupotę, bowiem od razu ciśnie się pytanie, jakie to kiepskie umysły kształtują przyszłość młodych ludzi? Dlaczego odbierają im możliwość sięgnięcia po najwyższe trofea? Nie chcę wierzyć, że to głupota. Prędzej cynizm. Po co ludzie pseudowykształceni? Rozwiązywanie testów nie jest wiedzą. Nie da podstaw przyszłym noblistom. Nie da podstaw nawet poślednim fachowcom. Owszem, każda metoda zdobywania wiedzy jest dobra. Nie może to być tylko jedna narzucona droga, która powoduje obniżanie poziomu nauczania. Kpina, śmiech na sali, robienie w konia młodych, okłamywanie ich rodziców. Również zadręczanie nauczycieli, którzy mają świadomość czynienia ogromnej dywersji w społeczeństwie, szczególnie tym, którzy nie dopchają się ani nie zafundują sobie studiów na zagranicznych uczelniach, gdzie rzetelna wiedza jest jedynym kryterium. Nie chodzi o tych kilka procent sportowców czy innych, którym daje się swoisty handicap w szkołach amerykańskich. Chodzi o tę kolosalną większość, która musi w mozole, rezygnując z przyjemności lekkich studiów zdobyć nie inną, ale solidną wiedzę.

Trudno uwierzyć, że maturę można zdać posiadając tylko 30% potencjału wiadomości. Przy egzaminach bez przerwy się manipuluje i cały wysiłek skierowany jest na to, by bez koniecznych wiadomości do dalszej nauki przepchać całe tłumy młodych ludzi. Tylko po co? Po to, by gdzieś w przyszłości ten człowiek rozbił sobie nos jako nieuk, czy aby przyszły pracodawca przyjął niekompetentnego człowieka? Poprawność polityczna – ośla! Ta fikcja nie jest nikomu potrzebna. Chyba tylko niekompetentnym urzędnikom w resortach. Kompletny absurd.

W Polsce podjęto starania uczenia niczego nie ucząc. Studenci nie tak rzadko nie potrafią czytać, pisać, mówić. Kiedyś analfabeci też się podpisywali stawiając krzyżyk przy wskazanym przez kogoś nazwisku. Tyle, że się nie uczyli latami. Teraz stawiają krzyżyki na testach. Ważna jest nie wiedza, tylko swoista spekulacja, kalkulacja, która pozwoli zaliczyć test, ale nie posiąść wiedzę, nauczyć myślenia. Odbiera się tym młodym dokonanie rzeczywistego awansu, serwuje jakąś zadymę bez znaczenia i nazywa to wykształceniem. Mało tego. Odbiera się tym ludziom dumę pozbawiając ich rodowodu, tego zaszczytnego, honorowego miejsca w swoim społeczeństwie, w Europie, do której tak często się odwołują hochsztaplerzy przeróżnej maści, jak to się mówiło kilkadziesiąt lat temu. Zresztą maść jest w gruncie rzeczy ta sama, tak samo jak niegdyś zakłamana.

Trudno uwierzyć, że taki bubel wymyślili ludzie z wykształceniem, cenzusem naukowym, tytułami. Już to daje świadectwo temu systemowi pseudowykształcenia. Cóż są ważne najwyższe tytuły, jeżeli ich nominat nie ma szlifu człowieka wykształconego, rozumiejącego, rozróżniającego prawdziwe wartości od bylejakości, pseudowartości. W ten sposób tworzy się wykształciuchów, a nie ludzi z otwartą głową, umiejących samodzielnie myśleć, wnioskować, podejmować decyzje? Przecież nie chodzi o ludzi posiadających papierek, dyplom, tylko mądrość w głowach, a nie sieczkę. Dlaczego tych ludzi męczyć? Po to, by pochwalić się, że tyle to a tyle wydano dyplomów wyższego wykształcenia? Kolejny wyścig i rywalizacja papierkowa w UE jak niegdyś w RWPG. Kolejny absurd logiczny i ekonomiczny. To nie pokaz piękności. Piękne umysły różnią się od pięknej urody. Efekt szkolnictwa to trofea w nauce, na forum międzynarodowym. To postawienie uniwersytetów na takim poziomie, by walczono o ich dyplomy na całym świecie. MIT, Harward, Yale, UC Berkeley, UCLA i sporo innych uniwersytetów nie obniżą poziomu. Nikt tego zresztą nie wymaga, bo byłby szkodliwym idiotą i sam się ośmieszył. Kiepski uniwersytet jest tylko marną przechowalnią leniwych i mniej bystrych. Renomowane szkoły i uniwersytety to zaszczyt i duma. Te trzeba hołubić, a nie niszczyć tego, co dobre.

Nie wolno reformować edukacji i jeszcze mówić o jej polepszaniu przez obniżanie poprzeczki. Szkolnictwo jest delikatną materią. Taki numer jeszcze się nikomu nie udał. Owszem siepacze nigdy nie potrzebowali solidnego wykształcenia, bo i po co, a dzieci notabli były wysyłane do renomowanych szkół zagranicznych.

Załóżmy jednak, że to nie głupota, tylko świadome działanie. Oznacza obniżenie kształcenia do absurdalnie niskiego poziomu. Testy nie nauczą rozwiązywać zadań ani z matematyki, ani z fizyki czy chemii, co jest potrzebne ludziom do funkcjonowania na wyższym poziomie, rzeczywiście wyższego wykształcenia. Wielu maturzystów nie umie dobrze czytać, pisać, rozumieć przeczytany tekst. Mówić też nie potrafią, poza uproszczoną mową meneli, składającą się z kilku znanych słów o różnych przedrostach lub przyrostkach oddzielanych znanym, uniwersalnym radosnym słowem. Zresztą próbki tej mowy słyszymy nie tylko na ulicy, ale bywa przy okazji ujawnienia się afer. Ludzie z takim poziomem rządzą nami. Nikt ich nie eliminuje, bo i po co, jeżeli poziom wykształcenia przyszłych absolwentów dostosowuje się do nich. Nikt im nie podskoczy. Prawda Bodzio?

Nie jest znana oficjalna przesłanka obniżania poziomu wykształcenia. Można się tylko domyślać. Jest kilka tez, ale każda na dobrą sprawę jest przeciw Polsce, szczególnie, że najbardziej drastycznie ruguje się przedmioty takie jak język polski czy historię, wiedzę o świecie współczesnym. To nie jest przypadek. Polska nie jest małą wysepką na Pacyfiku, której mieszkańcy wybrali sobie jako język urzędowy francuski czy angielski. Jest 38 milionowym krajem w newralgicznym miejscu Europy. Takie posunięcia nie są nieznaczącym gestem. Są wielce znaczącym sygnałem dla służb dyplomatycznych i wywiadów wielu krajów. Niech się nikomu nie zdaje, że jest inaczej.

Nie jest uprawnione prymitywne stwierdzenie, że pewne przedmioty nie są potrzebne. Oczywiście, że są, tylko nie można mieć klap na oczach. Zresztą w miejsce tych przedmiotów nie uczy się języka na przykład angielskiego na poziomie native language. Coś się wyrzuca nie dając nic w zamian. Taki absolwent może być tylko przedmiotem cichych kpin za granicą, bo nie będzie ani fachowcem, ani nie będzie miał poczucia dumy z pochodzenia, ze swego dziedzictwa, co jest niezwykle liczące się w świecie. Musi się wiedzieć kim się jest. Nikt bez charakteru, bez wiedzy, bez dumy i godności ze swej przynależności nigdzie nie jest poważany. Będzie tylko jak to określają sami Niemcy czy Anglicy, zakichanym Niemcem, Anglikiem czy kimś tam, kogo udaje.

Obniżanie poziomu wykształcenia może tylko wynikać z głupoty lub celowych działań przeciw Polsce, przeciw Polakom. Jedno i drugie jest tragiczne. Zważmy, że jesteśmy 20 lat po odzyskaniu suwerenności. Należało się spodziewać budowania szkół, programów, by wyżyny wiedzy, trofea naukowe, nie były czymś niedostępnym. Tak jednak nie jest. Nie trzeba lepszego dowodu zaprogramowanej degradacji szkolnictwa. Najwyższa pora radykalnie odwrócić ten hańbiący trend.

Polacy jako naród mają szczególnie długą tradycję walki o polską szkołę. Mimo lat rozbiorów i niewoli komunistycznej, dzięki determinacji wielu pokoleń nauczycieli zachowaliśmy to co dla narodu najważniejsze – pamięć historyczną, na której został zbudowany gmach tożsamości narodowej. To dzięki temu Polacy nie ulegli rusyfikacji, germanizacji i sowietyzacji.

Ostatnie lata dla polskiej szkoły są wyjątkowe złe. Działania jakie podejmuje rząd PO, trudno nazwać reformą. Systematyczne obniżanie nakładów na oświatę i przeniesienie ciężarów utrzymania szkół na samorządy, doprowadziło do stanu zapaści całego systemu oświaty czego wyrazem jest likwidacja dwa pół tysiąca szkół.

Szczególnie szkodliwe działania rządu mają miejsce w sferze programowej. Nowa podstawa programowa dla liceów sprawia, że od września 2012 roku przestaną być liceami ogólnokształcącymi, a młode pokolenie Polaków zostanie okaleczone za sprawą usunięcia z programu nauczania lekcji historii. Kim będą przyszli obywatele Rzeczypospolitej?

W pełni solidaryzujemy się naszymi kolegami prowadzącymi strajk głodowy. W naszej opinii tak radykalny krok jest najwyraźniejszym znamieniem tego, że obecna władza nie chce i nie potrafi rozmawiać i słuchać opinii publicznej i środowisk nauczycielskich.

Nie ma wolności bez historii. Jesteśmy z Wami.

Prezes TNSP
Barbara Nowak

Anna Maria Kowalska

J. H. Poincaré, któremu trudno odmówić posługiwania się analityką matematyczną powiedział kiedyś ponoć, że nagromadzenie danych nie jest jeszcze wiedzą. Święta prawda! Pomyślałam o tym, czytając (z obowiązku) kryteria kwalifikacji na studia 2012/13, proponowane przez jeden z renomowanych krakowskich uniwersytetów.

Pozornie wszystko wydaje się niezwykle precyzyjne, mierzalne, obliczalne, działające na korzyść  Kandydata. Warunki studiowania znakomite, baza lokalowa – do rany przyłóż, informatyzacja studiów wdrożona, a uczelnia to bastion wiedzy i potencjału, odmienianego przez wszystkie przypadki. Do samych pochwał, zasad naboru i precyzyjnych obliczeń wyników przedmiotowych dołączono olbrzymie dwie dwustronne „płachty” danych, z wyszczególnieniem wydziałów i kierunków studiów wraz z kryteriami przyjęć. Kiedy nareszcie po długich męczarniach z bólem głowy przez to wszystko przebrniemy, dla lepszej orientacji i dla wygody Kandydatów trzeba jeszcze przestudiować dwustronną „płachtę” numer trzy: zasady uwzględniania w rekrutacji osiągnięć laureatów, finalistów, medalistów i uczestników olimpiad, których to olimpiad liczba ogólna po prostu poraża. Bo nie wiem, czy Państwo wiedzą, ale oprócz olimpiad przedmiotowych mamy jeszcze zawodowe, interdyscyplinarne, tematyczne i nadto międzynarodowe. Stuprocentowy wyścig szczurów po E – indeks. Uraczeni „wiedzą”, po czymś takim z utęsknieniem wracamy do Sokratejskiej maksymy: „Wiem, że nic nie wiem” i najchętniej udalibyśmy się na łono natury powąchać ledwo wschodzące kwiatuszki, albo nakarmić kota, czy pobiegać z psem po łące. Myśl o kolejnym nawiedzeniu uczelni staje się nam coraz bardziej nienawistna i wstrętna, a czekająca ohyda nieznanych jeszcze procedur elektronicznych wpędza nas do grobu. Wszystko lepsze, nawet orka na ugorze, jak to klikanie do obrzydzenia w kieracie na czas…

Ale to jeszcze nie koniec… Po przymusowych „studiach o studiach” czeka nas dodatkowa, naprawdę ekscytująca rozrywka. Gigantyczna errata, kolejna „płachta”, na papierze ciut gorszej jakości, zadrukowana dwustronnie drobnym maczkiem, wskazująca, ile błędnych informacji znalazło się na wcześniej pieczołowicie zapewne przygotowywanych „kredowych” (sic!) stronach….Ale i ciesząca oko zapewnieniem, że wszystkie te dane mają charakter „poglądowy”… a aktualizację znaleźć można zawsze… na stronie internetowej, bądź, w razie wątpliwości – w Dziale Rekrutacji.

Mój Boże, jakże to ujmująco i dziecinnie proste! Łza się w oku kręci.

I co tu komentować, Drodzy Państwo?