Przeskocz do treści

Radio Maryja

To tak, jakby Żydom narzucać islam – zbrodnia. Podobnie narzucać chrześcijanom geneder to jest zbrodnia, to jest absolutny brak tolerancji, to jest prześladowanie religijne – to o narzucaniu ideologii gender chrześcijanom mówił w rozmowie z Redakcją Informacyjną Radia Maryja ks. prof. Dariusz Oko, publicysta i wykładowca Uniwersytetu Papieskiego w Krakowie.

Włoski Senat proceduje ustawę mającą przeciwdziałać dyskryminacji ze względu na płeć, płeć społeczno-kulturową (gender), orientację seksualną czy niepełnosprawność. Choć ustawodawcy zarzekają się, że nie będzie ona godzić w wolność słowa, to jednak budzi ona uzasadnione obawy, bowiem gdy nowe prawo przejdzie, za „czyn homofobiczny” będzie można nawet trafić do więzienia. Zdaniem ks. prof. Dariusza Oko jest to kolejny przejaw neomarksizmu. – Ludzie pozbawieni wiary muszą mieć jakąś namiastkę wiary, jakąś inną ideologię, inną wiarę, bo marksizm był właściwie pseudoreligią – zwrócił uwagę duchowny.

Choć dawny „czerwony” marksizm został zastąpiony nowym – „różowym” lub „tęczowym” – to jego założenia nadal są te same. – Tym ludziom chodzi o władzę absolutną nad światem, uważają się za najmądrzejszych ze wszystkich, dlatego że wyznają taką ideologię – podkreślił rozmówca Radia Maryja. Wskazał, że obecnie marksizm zmienił sposób walki z „niewygodnymi” ludźmi z mordowania na demoralizację dzieci. – Żeby nie było ludzi zdolnych do wyznawania wiary, wyższych wartości. To jest ich metoda dzisiaj – zwrócił uwagę ks. prof. Dariusz Oko.

Jak zaznaczył, hasła takie jak przeciwdziałanie homofobii to tylko fasada. W rzeczywistości chodzi – tak jak w przypadku marksizmu „czerwonego” – tylko o władzę i to władze totalną. – Schematy są te same. Wcześniej wmawiali robotnikom, chłopom, że jak zrobią rewolucję, to będzie raj na Ziemi, a teraz starają się to samo zrobić na karkach grup osób o różnych orientacjach seksualnych, wmawiając im, że oni ich wyzwolą, uszczęśliwią – mówił duchowny.

Ustawy, takie jak ta, którą chcą przeforsować neomarksiści we Włoszech, są kolejnym wcieleniem aktów prawnych wymierzonych we „wrogów ludu” i mają na celu to samo co one: walkę z ludźmi myślącymi inaczej. – Mówią tak dużo o tolerancji, domagają się tolerancji dla siebie, a nie mają w ogóle tolerancji dla innych. Innych chcą pozamykać w więzieniach, całkowicie wyłączyć z debaty publicznej. To jest kolejny przykład przestępczego, zbrodniczego działania, którego się dopuszczają – wskazał ks. prof. Dariusz Oko. Procedowana we Włoszech ustawa spotkała się z reakcją ze strony Stolicy Apostolskiej.

– Rewolucja się rozpędza. Rewolucja genderowa jest coraz mocniejsza i chce nas totalnie zniewolić. Trzeba sobie z tego zdawać sprawę – podkreślił rozmówca Radia Maryja. Zaznaczył, że ideologia gender jest nie do pogodzenia z chrześcijaństwem. – To tak, jakby Żydom narzucać islam – zbrodnia. Podobnie narzucać chrześcijanom geneder to jest zbrodnia, to jest absolutny brak tolerancji, to jest prześladowanie religijne. Trzeba sobie z tego zdawać sprawę. To jest niszczenie religii przemocą państwową i dlatego też Stolica Apostolska protestuje – mówił kapłan. Dodał, że neomarksiści odpowiedzialni za gender są największymi wrogami chrześcijaństwa. – To są śmiertelni wrogowie Chrystusa, Boga, Matki Bożej – stwierdził.

Tekst i zdjęcie za: https://www.radiomaryja.pl/informacje/tylko-u-nas-ks-prof-d-oko-o-narzucaniu-ideologii-gender-chrzescijanskim-spoleczenstwom-to-absolutny-brak-tolerancji-i-przesladowanie-religijne

Instytut Pamięci Narodowej / Oddział w Krakowie

Polecamy Państwa uwadze spot, który przygotował Oddział Instytutu Pamięci Narodowej w Krakowie w 80. rocznicę rozpoczęcia przez Rzeszę Niemiecką wojny przeciw Związkowi Sowieckiemu.

22 czerwca 1941 r. Rzesza Niemiecka rozpoczęła wojnę przeciw Związkowi Sowieckiemu. W powojennej narracji Moskwy, wbrew faktom, wydarzenie to było zawsze przedstawiane jako napaść dążącego do zniewolenia świata Adolfa Hitlera na „miłującą pokój ojczyznę światowego proletariatu”. Ukuta przez sowiecką propagandę nazwa „Wielka Wojna Ojczyźniana”, szczególnie w Rosji, na trwałe została wpisana w opowieść o wojnie, która pomija sowieckie zbrodnie przeciw pokojowi, zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciw ludzkości. Fakty znane światu już w czasie wojny oraz dokumenty odkrywane przez następne dekady pokazywały obraz dwóch totalitarnych państw, które połączyło najpierw dążenie do rozbicia Polski a potem podbój innych narodów Europy. Sojusz niemiecko-sowiecki, przypieczętowany podpisaniem tajnego protokołu do Paktu Ribbentrop-Mołotow, stał się wstępem do wojennej hekatomby, rozpoczętej przez imperialne podboje obu zbrodniczych reżimów. Zapoczątkowana została w ten sposób gehenna milionów ludzi w krajach zniewolonych przez Niemcy i ZSRS. Sowieckie surowce strategiczne szerokim strumieniem płynąc do Niemiec, stał się podstawą ich podbojów w latach 1939-1941, dokonywanych na północy, zachodzie i południu Europy. Wbrew powojennej komunistycznej propagandzie w okupowanej przez Niemcy i Związek Sowiecki Polsce 22 VI 1941 r. niósł nadzieję na wzajemne wyniszczenie obu totalitarnych imperiów. W dzisiejszych czasach niektóre państwa znowu odbudowują stalinowski mit Związku Sowieckiego, przedstawianego w roli państwa „miłującego pokój” i „jednoczącego narody”. Znowu – jak w czasach komunistycznego zniewolenia – chcą wychowywać młode pokolenia w duchu narracji opartych o zafałszowania historii i przemilczenia prawdy o imperialnych podbojach oraz niewoleniu całych narodów przez oba państwa. Pamięć o ofiarach obu totalitaryzmów zobowiązuje do przypominania faktów w sposób komunikatywny również dla młodszych generacji. Temu ma służyć internetowy spot przygotowany przez krakowski oddział Instytutu Pamięci Narodowej.

Dr Mirosław Boruta Krakowski – polski socjolog, polityk i działacz społeczny, adiunkt na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie. Jest autorem kilkudziesięciu publikacji naukowych, w tym książek: „Wolni z wolnymi, równi z równymi. Polska i Polacy o niepodległości wschodnich sąsiadów Rzeczypospolitej” (Arcana, Kraków 2002); „Nazwisko: tożsamość i więzi rodzinne. Interdyscyplinarne konteksty socjologii rodziny” (Wydawnictwo Naukowe AP, Kraków 2008) oraz „Nazwisko jako fundament tożsamości poza Ojczyzną. Gruzińska gałąź Poniatowskich” (Wydawnictwo Naukowe UP, Kraków 2017).

MH: Od czego zaczęło się Pana zamiłowanie genealogią, czy historią rodziny?

Każdy z nas z pewnością zadaje sobie pytania: kim jestem, skąd pochodzę, co po mnie zostanie? Albo – co było kiedyś, a co będzie? Przecież nasi przodkowie – ci, którym zawdzięczamy życie – także mieli swoje biografie, historie i perypetie. Chcemy wiedzieć kim byli, jak żyli, co osiągnęli? Nasze nazwisko z całą pewnością umiejscawia nas w sieci tych pytań, mamy je „po kimś”, często zawdzięczamy je kilku a nawet kilkunastu pokoleniom.

Dla mnie głównym powodem było właśnie nazwisko odziedziczone po przodkach – Boruta. Nazwisko znaczące, wywołujące sympatyczne reakcje w nawiązaniu do bohatera polskich legend – diabła Boruty – postaci z twórczości Kazimierza Wóycickiego (1807-1879), pisarza i folklorysty.

Stąd też, już w czasach licealnych rozpocząłem poszukiwania źródeł historycznych, na szczęście po sąsiedzku była Biblioteka Jagiellońska… i tak to się zaczęło. Jeśli dodam, że wśród moich szkolnych kolegów byli Romek Rokita (z tej samej klasy!) i Maciek Szatan, a sklepik nieopodal prowadził p. Piekło…

MH: Napisał Pan książkę o nazwiskach, proszę nam uchylić o niej rąbka “tajemnicy” – informacji?

To spora praca, trzecia tak duża w Polsce pokazująca naukowo nazwisko jako fenomen kulturowy i społeczny, ale także i językowy, historyczny , genealogiczny, internetowy, prawny (zmiana nazwiska)… Takie, pisząc w skrócie, „wszystko o” a nawet więcej… Poprzednie to Jana Stanisława Bystronia „Nazwiska polskie” opublikowane we Lwowie jeszcze przed II wojną światową (pierwsze wydanie z 1927 roku i drugie, uzupełnione z roku 1936) oraz Zofii Kaletowej „Nazwisko w kulturze polskiej” (Warszawa 1998), moja książka nosi natomiast tytuł „Nazwisko – tożsamość i więzi rodzinne. Interdyscyplinarne konteksty socjologii rodziny” (Kraków 2008).

Mam nadzieję, a każdy autor taką nadzieją żyje, że jest to książka pomocna dla tych, którzy chcą o sobie i swoich korzeniach wiedzieć więcej. Wiedza czy nauka, a mówiąc ogólnie prawda to fundament naszej mocnej pozycji życiowej. Kto wie na pewno – ten się nie boi, że jakieś tajemnice, sekrety czy niepewności zrujnują mu życie lub pozycję społeczną. Nawet jeśli w naszych rodzinnych historiach, obok wydarzeń chwalebnych, były też prozaiczne lub wstydliwe, odkrycie ich i zmniejszenie obszaru niewiedzy jest wartością najważniejszą. Jak mówi przysłowie „kto ma korzenie ten ma i skrzydła”… Oczywiście całą opowieść, wszelkie opisane przez mnie aspekty konkretnego nazwiska, odniosłem do odziedziczonego po przodkach i tu wystarczy tylko – czytając „podstawić” swoje 😉 Ale książka zawiera też wiele uwag ogólnych, a także wyniki moich kilkuletnich badań nazwisk i ich roli w naszym życiu, życiu każdego z nas. Dopowiem, że moja książka jest wciąż aktualna. Zakładam bowiem, że całkowite zastąpienie naszych nazwisk numerami jeszcze nieco potrwa…

MH: A ile jest w Polsce nazwisk?

Jest ich około 450 tysięcy, dużo więcej niż słów używanych w języku polskim. Tak, to nie przesada. Jako autor artykułów i książek o polskich nazwiskach, a także jako genealog amator mogę na to pytanie odpowiedzieć, że czekam na „Encyklopedią Polskich Nazwisk”, której jeszcze – niestety – nie ma… Od nazwiska Aab do nazwiska Żyżyński. A jeśli dobrze pamiętam najstarszym, udokumentowanym polskim nazwiskiem jest Zaręba (Zaremba).

MH: Czy podlegają zmianie, a jeśli tak dlaczego?

Z całą pewnością podstawowym powodem jest zamążpójście i przyjęcie przez kobietę nazwiska mężczyzny, choć coraz częściej przy jednoczesnym pozostawieniu nazwiska panieńskiego, stąd właśnie nazwiska dwuczłonowe. Sam takie noszę, bo skoro dziewczynom wolno, to i chłopakom, nieprawdaż 😉

Innym ważnym powodem jest estetyzacja nazwiska, to dzisiaj przecież nasza wizytówka, nasze logo, musi być ładne… Choć oczywiście wciąż najbardziej decyduje tutaj nasze nastawienie i odbiór zewnętrzny, nie zawsze zresztą zgodne.

MH: Wiem, że pisze Pan wiele o odmienianiu nazwisk, właściwie to prowadzi Pan o to wojnę 😉

Tak, choć oczywiście jest to wojna symboliczna, wojna o językową poprawność. Język polski już tak ma, odmienia co tylko można i nigdy nie inaczej. A tu wokoło tyle przykładów językowego niedbalstwa i niczym nieusprawiedliwionego umysłowego lenistwa. I to wśród grup mających przekonanie o swoim elitarnych miejscu w społeczeństwie, wśród dziennikarzy, księży, sędziów… Drodzy moi, nie szerzcie mitu o nieodmienianiu nazwisk lub o tym, że ktoś sobie tego nie życzy. Mówiąc kolokwialnie, reguły języka to nie koncert życzeń. A p. prof. Irena Bajerowa napisała kiedyś niewielki artykuł… ale pod jakże znamiennym tytułem „Wstyd nie odmieniać nazwisk!” To dla mnie myśl przewodnia.

MH: Czy cudzoziemcy przybywający do Polski zmieniają nazwiska?

To bardzo naturalny proces, choć oczywiście powinien być dobrowolny. Zrobiło tak wielu cudzoziemców, którzy stali się (lub ich potomkowie) Polakami, ale także i miliony Polaków, którzy wyjechali za granicę. Nazwisko, jak wiele cech i zjawisk, podlega bardzo silnemu procesowi koniecznej funkcjonalności.

Serdeczne podziękowania od MyHeritage za udzielenie nam wywiadu!

Za: https://blog.myheritage.pl/goscinny-post/artykul-ekspercki-ciekawostki-o-polskich-nazwiskach

Marek Gizmajer

Naród bez pamięci traci tożsamość, bez bohaterów wzorce. To dlatego filarem historycznej propagandy PRL było wypaczanie pamięci o wielkich Polakach XX-lecia, Polskim Państwie Podziemnym czy powstaniu antykomunistycznym lat 50-tych. Kłamstwa o nich wpajano dwóm pokoleniom tak skutecznie, że do dziś wiele osób, nawet wykształconych i dobrej woli, bezwiednie powiela komunistyczną propagandę.

Józef Piłsudski to jeden z najbardziej jaskrawych przykładów. Przez pół wieku oczerniany i wyśmiewany, prawdziwie opisywany tylko na Zachodzie i w drugim obiegu, dopiero po 1989 roku zaczął odzyskiwać należne miejsce w historii. Wydarzenia, w których uczestniczył w maju 1926 roku, przez kilkadziesiąt lat przezywano przewrotem albo zamachem stanu i porównywano z puczami faszystowskimi, w najlepszym razie dyktaturą. Prawdę opisał przede wszystkim prof. Władysław Jędrzejewicz, dyrektor nowojorskiego Instytutu Piłsudskiego i autor 4-tomowego „Kalendarium życia Józefa Piłsudskiego”, które w Polsce ukazało się dopiero w 2004 roku (fot. Józef Piłsudski i Gabriel Narutowicz).

W latach 20-tych Polska boleśnie odczuwała skutki rozbiorów, Wielkiej Wojny i światowego kryzysu, potęgowane przez wrogość sąsiadów. W 1922 roku zwolennik Narodowej Demokracji zamordował prezydenta Narutowicza, zaś Niemcy i Rosja podpisały w Rapallo układ o współpracy militarnej (fot. Niemiecko-rosyjski układ w Rapallo), która ostatecznie umożliwiła im rozpętanie II wojny światowej. Rok później w Locarno mocarstwa europejskie zawarły traktat gwarantujący nienaruszalność ich granic, ale nie Polski. W tym samym czasie prezydent Wojciechowski sprzeciwiał się wzmacnianiu wojska zgodnie z dewizą „Francja nas obroni”, w Sejmie dominowały walki partyjne, rządy zmieniały się często, wybuchały afery, działała sowiecka agentura, panowało bezrobocie i dochodziło do krwawych rozruchów. W 1926 roku inflacja osiągnęła 50%. Polska słabła i pogrążała się w chaosie.

10 maja 1926 do władzy ponownie doszły ugrupowania odpowiedzialne za destabilizację kraju i śmierć Narutowicza. Politycy związani z endecją zwalczali i prowokowali Piłsudskiego. 11 maja skonfiskowali gazetę, której udzielił wywiadu. W Warszawie doszło do manifestacji w jego obronie. Ostatecznie zachęcany przez środowiska niepodległościowe i legionowe postanowił porozmawiać z prezydentem aby wesprzeć go opanowaniu kryzysu państwa. 12 maja rano wyjechał z Sulejówka do stolicy na spotkanie. Na rozkaz gen. Orlicz-Dreszera towarzyszyło mu 380 ułanów z 7 pułku aby zamanifestować poparcie wojska i wzmocnić siłę nacisku na rząd.

Jak ustalił prof. Włodzimierz Suleja z IPN we Wrocławiu, w dokumentach i innych materiałach źródłowych nie ma żadnych śladów organizowania zamachu przez Marszałka. Nie było żadnych jawnych ani tajnych planów, porozumień czy rozkazów. Nie było zamachowców. Wyjazd Piłsudskiego na rozmowy był jawny i czysto demonstracyjny. Jego działania były pozbawione elementu zaskoczenia, a nawet improwizowane. Towarzysząca mu ułańska eskorta nie była przygotowana do działań militarnych. Kawaleria w ogóle nie nadaje się do walk miejskich (fot. Ul. Marszałkowska przy Pl. Zbawiciela). Aleksandra Piłsudska wspominała, że mąż miał wrócić do domu na obiad po zakończeniu rozmów.

Jednak rząd, politycy i skupieni wokół nich wojskowi postanowili wykorzystać okazję do rozprawy z Marszałkiem i w pośpiechu wysłali do Warszawy oddziały bojowe. Z archiwaliów wynika, że gotowi byli użyć siły nawet bez rokowań. Pozostający pod ich wpływem prezydent w spotkaniu na moście Poniatowskiego ok. godz. 16:00 potraktował Piłsudskiego arogancko i odrzucił propozycję dialogu (fot. Na Moście Poniatowskiego 12 maja 1926 roku). Około godziny 18:00 strona rządowa otworzyła ogień. Pierwsze strzały oddał 30 pułk piechoty na Pl. Zamkowym.

Marszałek był zaskoczony, ale nie uległ presji. Zdając sobie sprawę z bezsensu bratobójczej walki kilka razy wzywał do zawieszenia broni. Jednak Wojciechowski uporczywie je odrzucał, zaś podlegający mu wojskowi nastawali na rozwiązanie siłowe, a nawet wydali rozkaz bombardowania obiektów cywilnych. Ku stolicy zaczęły napływać oddziały obu stron. W rekordowym tempie u boku Piłsudskiego stawił się 13 pułk piechoty z Pułtuska, w ciągu jednego dnia przebywając 60-kilometrową trasę w pełnym rynsztunku (fot. Dziadek autora, st.sierż. Paweł Kapusta z 13 p.p.).

Ludność Warszawy masowo popierała swojego „Dziadka”. 13 maja Piłsudski zdobył Belweder, a członkowie rządu uciekli do Wilanowa, gdzie snuli jeszcze plany ucieczki do Poznania aby… wzniecić wojnę domową. Ostatecznie przed godz. 18:00 wraz z prezydentem podali się do dymisji, strzały umilkły. Zginęło 215 żołnierzy i 164 cywili, rannych zostało 920 osób.

17 maja odbył się wspólny pogrzeb żołnierzy obu stron. Piłsudski wydał pojednawczą odezwę do całego wojska. Nie szukał winnych, nikogo nie ukarał, wszystkich wezwał do wspólnej pracy dla ojczyzny. W późniejszych latach żołnierzy przeciwnika, do których należał np. Władysław Anders, traktował i awansował tak samo jak sprzymierzeńców. Od Papieża Piusa XI otrzymał błogosławieństwo. Został też wybrany na prezydenta, ale wbrew powszechnej presji nie przyjął stanowiska.

Wypadki majowe odczuł jako wielki dramat (fot. Żołnierze Piłsudskiego przed Belwederem). Jego żona wspominała: „postarzał się o dziesięć lat. Wyglądał tak, jakby stracił połowę ciała. Oczy zapadły się głęboko od zmęczenia. Tylko raz widziałam męża w podobnym stanie – było to na kilka godzin przed śmiercią. Te trzy dni wycisnęły na nim bezlitosne piętno do końca życia. Zdawało się, że jakiś wielki ciężar przygniata mu barki. Miał wtedy absolutną władze w rękach. Był dyktatorem. W każdej chwili mógł stać się nim formalnie. Z różnych partii szły sugestie w tym kierunku. Monarchiści nalegali, aby ogłosił się królem. Odpowiedział im z dużą dozą sarkastycznego humoru: Zgodzę się pod warunkiem, że tron będą dziedziczyły kobiety, a pan małżonek nie będzie miał prawa wtrącać się do niczego.” Jednemu z zagranicznych dziennikarzy wyjaśnił: „Jestem człowiekiem silnym, lubię decydować sam. Ale gdy patrzę na historię mojej ojczyzny, nie wierzę, aby można było rządzić w niej batem. Nie, nie jestem za dyktaturą w Polsce.”

Reasumując, wrogowie Piłsudskiego przechrzcili własną nieudaną prowokację na przewrót czy zamach. Ta narracja o „zamachu na demokrację” jest podsycana do dziś. Uzasadnienie jest proste – przyszło wojsko, była strzelanina, rząd podał się do dymisji a jego przeciwnicy przejęli władzę… W rzeczywistości Marszałek chciał ratować kraj, ale został zaatakowany i wciągnięty w konflikt bez możliwości pertraktacji. Nie on otworzył ogień. Zwyciężył, bo był doświadczonym dowódcą frontowym. Przelew krwi sprowokowali politycy gotowi dla władzy i partyjnych interesów wszcząć nawet wojnę domową w sytuacji zagrożenia zewnętrznego. W propagandzie endeckiej i PRL-owskiej głoszono, że mieli do tego prawo, bo stanowili legalną władzę w odróżnieniu od „zwykłego obywatela” Józefa Piłsudskiego paradującego „nielegalnie” z kawaleryjską asystą.

Jak widać, historia nie zawsze jest tak prosta, jak nam się wydaje. Jako ciekawostkę można dodać, że Marszałek zmarł dokładnie w rocznicę wypadków majowych, 12 maja 1935 roku. Podobna zbieżność miała miejsce w życiu Władysława Andersa, który 12 maja 1944 roku rozpoczął zwycięski szturm na Monte Cassino, a zmarł 12 maja 1970 r. Prawda jest nie tylko ciekawa, ale i pełna niespodzianek.

Radio Maryja

Przedłużająca się nauka zdalna odbija się na kondycji dzieci i młodzieży. Wciąż nie wiadomo, kiedy wrócimy do normalnego życia. Potrzebna jest jednak już teraz pilna odpowiedź ze strony resortu edukacji i nauki. Powstaje program, który ma nadgonić braki uczniów.

Dzieci z klas 1-3 po feriach wróciły do szkolnych ławek, ale tylko na chwilę. Od 22 marca decyzją rządu edukacja znów odbywa się za pomocą internetu. – Wszystko, co dzisiaj mają przekazywane w ramach zdalnego nauczania, to jest tylko jakiś fragment informacji, które powinni uzyskać – mówi małopolska kurator oświaty, Barbara Nowak. W zdobywaniu wiedzy podczas nauki zdalnej u wielu dzieci brakuje skupienia. – W momencie, kiedy powinni uważać, bardzo często spora grupa uczniów zajmuje się zupełnie czymś innym niż lekcje – zauważa Barbara Nowak.

Mówią o tym sami uczniowie, zgłaszają to rodzice. Problemem jest też m.in. brak aktywności fizycznej dzieci. – Nie w każdym domu jest ogródek, gdzie dziecko może sobie spokojnie i bezpiecznie pobiegać i się poruszać. Nie każdy dom jest wyposażony w orbitrek czy innego rodzaju urządzenia do ćwiczeń fizycznych – wskazuje socjolog, dr Mirosław Boruta Krakowski.

W nauczaniu, ale i wychowaniu dzieci, dużą rolę odgrywał bezpośredni kontakt nauczyciela z dzieckiem. Kontakt, którego teraz nie ma. Są za to u wielu uczniów spore zaległości. – Zaległości większości dzieci sięgają wręcz roku – informuje Barbara Nowak.

Nauka zdalna dała szansę wielu rodzicom. – Być może rodzice zobaczyli – w godzinach, w których nie widzieli prawie nigdy poza wakacjami czy feriami – że są dzieci, zobaczyli ich problemy, zobaczyli, jak dzieci się uczą i czego się uczą. To mogą być ciekawe doświadczenia, które mogą wpływać pozytywnie na relację rodziców i dzieci – zaznacza Mirosław Boruta Krakowski. Mocno jednak ucierpiały relacje rówieśnicze. Powrót dzieci do normalnej nauki stoi pod znakiem zapytania.

– Wszystko zależy od tego, jak będzie się rozwijać trzecia fala – czy ona będzie już odpływać, czy stosowanie się do rygorów i obostrzeń rzeczywiście będzie miało miejsce – mówi minister edukacji i nauki, Przemysław Czarnek. Minister Przemysław Czarnek nie wyklucza, że dzieci jeszcze w kwietniu stopniowo wrócą do szkolnych ławek. Taki powrót byłby rozłożony w czasie. W pierwszej kolejności do nauki stacjonarnej wróciłyby dzieci z klas 1-3. Resort edukacji i nauki szuka sposobu na nadrobienie zaległości, które są skutkiem nauki zdalnej. Proponuje program oparty o pięć filarów. – Dotyczą one zarówno wspomagania dzieci i młodzieży w wyrównywaniu wiedzy, która jest mniejsza ze względu na naukę zdalną, jak i program pomocy w odzyskaniu kondycji fizycznej, a także program opieki psychologicznej, zdrowotnej, okulistycznej – wyjaśnia minister Przemysław Czarnek. Jeśli program zadziała, będzie rozwijany także w kolejnych miesiącach i latach.

Tekst i zrzuty ekranowe za: https://www.radiomaryja.pl/informacje/ministerstwo-edukacji-i-nauki-opracowuje-program-pomocowy-dla-uczniow

Instytut Myśli Schumana rozpoczął nowy projekt: Debaty Europejskie pod nazwą „Schuman’s Debates on Renewing the European Union”, które odbywać się będą co miesiąc.

Pierwsza z nich przypadła na 20 lutego 2021 roku a jej tematem było: "Superpaństwo — federalna Unia Europejska” czy „Zjednoczona w Różnorodności schumanowska Wspólnota Narodów Europy”. Który model jest bliższy duchowemu, kulturalnemu i historycznemu charakterowi Europy? Jakie powinny być proporcje między interesami ekonomicznymi i wspólnotowym charakterem w relacjach między narodami w Unii Europejskiej przyszłości?

Ponieważ językiem debat jest angielski podajemy tytuł oryginalny „Superstate-Federal EU” or „United in Diversity Schuman’s Community of European Nations” — which model is closest to the spiritual, cultural and historical character of Europe? What should be the proportions of business interests and community character in relations between nations in future EU?" a obok program.

Marek Gizmajer

Po 1945 roku walkę z komunistami w Polsce podjęło ponad 200.000 konspiratorów, w tym ok. 20.000 z bronią w ręce. Był to zryw porównywalny z Powstaniem Styczniowym i coraz częściej jest nazywany Powstaniem Antykomunistycznym. Wojskowe struktury regionalne działały do końca lat 40-tych.

1 marca 1951 r. w Areszcie Śledczym Warszawa-Mokotów zamordowano ostatni IV Zarząd Główny Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość, w tym jego szefa płk Łukasza Cieplińskiego „Pługa” (fot. obok, kolor M. Kaczmarek). Pod koniec lat 50-tych rozbito ostatnie oddziały polowe. Ostatni żołnierz sierż. Józef Franczak „Lalek” zginął w walce w 1963 r.

Bilans Powstania to ok. 10.000 poległych, 25.000 zamordowanych, 50.000 wywiezionych na wschód, 250.000 osadzonych w więzieniach, obozach i kopalniach, milion represjonowanych. Przez obóz w Jaworznie przeszło ponad 10.000 chłopców w wieku 16-21 lat. Niektórzy dostali wyroki dłuższe od własnego wieku.

Najdłużej więziony Franciszek Cieślak „Szatan” odzyskał wolność po ponad 21 latach, w 1972 roku. Ostatni skazańcy opuścili więzienia w połowie lat 70-tych. Po wyjściu „na wolność” wielu utrudniano zdobycie wykształcenia i pracy, niektórych szykanowano do końca PRL.

Przez lata zohydzano pamięć o Żołnierzach Wyklętych, nazywano ich bandytami i oskarżano o fikcyjne zbrodnie. Wsadzano do cel z Niemcami albo przebierano w niemieckie mundury, jak np. harcerzy Szarych Szeregów wywiezionych na Sybir. Ocalałych pozbawiano praw obywatelskich i majątków. Do dziś dewastowane są ich pomniki.

Dopiero w 2010 r. prezydent Lech Kaczyński ustanowił 1 marca Narodowym Dniem Pamięci Żołnierzy Wyklętych, a Instytut Pamięci Narodowej poszukuje miejsc pochówku pomordowanych. W Kwaterze Ł na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach w Warszawie odnaleziono szczątki ok. 300 osób. Pierwsze ekshumacje miały miejsce w 2012 roku (fot. 5 Wileńska Brygada AK, kolor M. Kaczmarek). Do dziś ustalono tożsamość kilkudziesięciu osób, w tym legendarnych dowódców Zygmunta Szendzielarza „Łupaszkę”, Hieronima Dekutowskiego „Zaporę” i ppłk Stanisława Kasznicę, ostatniego dowódcę Narodowych Sił Zbrojnych. Prawdopodobnie spoczywają tu płk. Witold Pilecki i gen. August Fieldorf „Nil”.

W 2013 roku powstał film o ekshumacjach w reżyserii Arkadiusza Gołębiewskiego oraz Fundacja „Łączka” sprawująca opiekę nad Kwaterą Ł. Jej prezesem został Tadeusz M. Płużański, syn więźnia stalinowskiego i autor książek, m.in. „Bestie”, „Lista oprawców” (fot. Marysia Bartnik "Diana", 13-letnia łączniczka zabita w Powstaniu). Na terenie Kwatery wzniesiono też Mauzoleum Wyklętych-Niezłomnych, w którym w dniu odsłonięcia pochowano szczątki pierwszych 35 zidentyfikowanych ofiar.

W 2014 roku na Cmentarzu Garnizonowym w Gdańsku odnaleziono Danutę Siedzikównę „Inkę”, sanitariuszkę 5 Brygady Wileńskiej AK zamordowaną metodą katyńską w przeddzień jej 18 urodzin. Straciła oboje rodziców, nie prosiła o ułaskawienie, w grypsie do sióstr napisała „Powiedzcie babci, że zachowałam się jak trzeba”. Jej szczątki znajdowały się w skrzyni bez wieka zakopanej przy cmentarnym chodniku. W 2015 roku zidentyfikowano czaszkę sierż. Józefa Franczaka „Lalka”. Kilkadziesiąt lat była eksponatem dydaktycznym w Akademii Medycznej w Lublinie.

Instytut Pamięci Narodowej prowadził i nadal prowadzi prace ekshumacyjne w wielu miejscach, np. na terenie więzienia mokotowskiego w Warszawie, Cmentarza Rakowickiego w Krakowie, aresztu śledczego UB w Białymstoku czy więzienia śledczo-karnego w Pomiechówku (fot. gen. Stanisław Sojczyński "Warszyc", zamordowany w 1947 roku). W lutym 2020 roku w Warszawie otwarto placówkę muzealną IPN w budynku byłej kwatery głównej NKWD przy ul. Strzeleckiej 8, w której w latach 40-tych więziono tysiące działaczy polskiego podziemia. Wielu torturowano, wielu nie przeżyło.

Od niedawna technika komputerowa umożliwia cyfrowe udoskonalanie i kolorowanie starych fotografii, a nawet animowanie twarzy, które po latach zaczynają się poruszać, rozglądać, uśmiechać… Artysta informatyk Mikołaj Kaczmarek uruchomił na Facebooku stronę „Kolor historii”, na której prezentuje odnowione i „uruchomione” przez siebie podobizny m.in. Żołnierzy Wyklętych. Obok pokolorowane przez niego zdjęcie Zosi Riedel ps. "Ster", 15-letniej sanitariuszki rozstrzelanej przez Niemców podczas Rzezi Woli w pierwszych dniach Powstania Warszawskiego. Strona bije rekordy popularności, ma 90 tys. obserwatorów, nowe zdjęcia są natychmiast powielane, czasem setki razy. Polacy chcą się spotykać ze swoimi bohaterami „twarzą w twarz”. Na jednej z animacji płk Łukasz Ciepliński przez blisko minutę z ciekawością „rozgląda się” dookoła, jakby chciał zrozumieć dzisiejszy świat, a gdy jego wzrok spocznie na tobie… Nie zapomnisz nigdy.

W piątek, 26 lutego 2021 roku odbyła się uroczystość odsłonięcia tablicy na budynku Zespołu Szkół Ekonomicznych nr 1 w Krakowie, przy ul. Kapucyńskiej 2, upamiętniającej więźniów komunistycznego aparatu represji. Sfinansowana przez Oddział Instytutu Pamięci Narodowej w Krakowie tablica została zamontowano 30 października 2020 roku, ale z powodu pandemii koronawirusa uroczystość została przesunięta. Autorem tablicy pamiątkowej jest krakowski artysta rzeźbiarz Wojciech Batko.

W siedzibie przedwojennego gimnazjum kupieckiego komuniści urządzili Miejski Urząd Bezpieczeństwa Publicznego, a w piwnicach areszt. Osoby tam więzione, w swoich relacjach, wspominają o celi urządzonej w szatni dla uczniów, w której znajdowała się tylko jedna zawszona prycza. W takich warunkach przetrzymywano tam 25-30 aresztowanych. Do dziś w niewielkim piwnicznym pomieszczeniu zachowały się napisy wyryte przez więźniów. Jeden z nich jest szczególnie przejmujący: „1945. 8 V – 27 V – ? Siedzieli zamknięci w grobie za życia”. W grudniu 1945 r. MUBP został zlikwidowany a jego funkcjonariusze przeszli do Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego.

Marek Gizmajer

Chłopcy silni jak stal, oczy patrzą się w dal, nic nie znaczy nam wojny pożoga! Hej sokoli nasz wzrok, w marszu sprężysty krok i pogarda dla śmierci i wroga!

Te słowa piosenki o Powstańcach Warszawskich, które ułożył autor słynnej "Czerwonej zarazy" Józef Szczepański ps. "Ziutek", dobrze oddają osobowość podchorążego Witolda Kieżuna ps. "Wypad", człowieka o stalowej sile na każdym polu walki aż do dziś. Wilnianin, rocznik 1922, absolwent warszawskiego liceum (fot. archiwum domowe) przetrwał piekło dwóch okupacji, wciąż służy Polsce, a jego przesłania są dla niej bezcenne jak drogowskazy.

W Powstaniu walczył w oddziale do zadań specjalnych "Harnaś" batalionu Gustaw". Uczestniczył w zdobyciu Komendy Policji, kościoła Świętego Krzyża i Poczty Głównej, gdzie wsławił się wzięciem do niewoli 14 uzbrojonych Niemców mierząc do nich z zaciętego schmeissera. Za tę akcję koledzy ochrzcili go pseudonimem Wypad. Potem był Krzyż Walecznych i Virtuti Militari wręczony bezpośrednio przez gen. Bora-Komorowskiego.

Roześmiane zdjęcie 22-latka z bronią zdobytą w Komendzie Policji jest jedną z ikon 1944 roku (kolor p. M. Kaczmarek), a jego wciąż aktualne przesłanie dla Polski dotyczy sensu tego zrywu: "To był najwspanialszy okres w naszym życiu, okres, w którym olbrzymia masa ludzi zjednoczyła się w jednej postawie reprezentującej interes ponadosobowy. On udowodnił, że społeczeństwo, które jest podzielone, skłócone, bardzo zróżnicowane, może się złączyć gdy chodzi o ideały wyższego stopnia. Na tym polega kwintesencja całego procesu Powstania, pamięci Powstania, historii Powstania".

Powtarzał wielokrotnie, że dzisiejsze dywagacje na temat jego sensu są absurdalne, bo ono po prostu musiało wybuchnąć. "My przez całą okupację marzyliśmy o tym, by móc odpłacić Niemcom za wszystkie upokorzenia. Wy tego nie zrozumiecie, oni zniszczyli naszą młodość! Z 32 moich kolegów którzy zdali maturę okupację przeżyło 15".

Przytaczał też przesłanki czysto wojskowe. 27 sierpnia Niemcy w obliczu zbliżającego się frontu chcieli zamienić Warszawę w twierdzę i wezwali 100 tysięcy mężczyzn do budowy fortyfikacji. Gdyby warszawiacy odmówili, miałaby miejsce rzeź taka sama jak na Woli, gdzie w ciągu kilku pierwszych dni sierpnia wymordowano kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Gdyby zbudowali fortyfikacje, sowieci zrównaliby miasto z ziemią a ocalałych wymordowaliby, w najlepszym razie wywieźli na wschód tak jak z innych miast. Witold Kieżun podsumował celnie: "Powstanie było tragedią grecką, było nie do uniknięcia".

Gdy we wrześniu sowieci doszli do Wisły, zachowali się zgodnie z przewidywaniami. Do zajęcia Warszawy 17 stycznia 1945 roku na Pradze i w okolicy uruchomili areszty, obozy, urzędy i struktury bezpieczeństwa wystarczające do zniewolenia całego kraju.

W 1945 roku także Kieżuna aresztowali i wywieźli do łagru w Turkmenii. Pierwsze cztery miesiące przeżył tylko co dziesiąty więzień. "Wypad" ważył 53 kilo, chorował na tyfus brzuszny, tyfus plamisty, dystrofię, paraliż i świnkę. Gdy obóz ewakuowano, zostawiono go z niewielką grupą na wymarcie. Bezwładny i obandażowany myślał o samobójstwie, ale powiedział sobie, że nie po to jego koledzy ginęli w Powstaniu. Wytrwał. Był silny jak stal.

Po powrocie do Polski był inwigilowany przez UB, ale ostatecznie skończył prawo na Uniwersytecie Warszawskim, uzyskał doktorat i habilitację z ekonomii na SGPiS. W latach 80-tych wykładał zarządzanie w Filadelfii i Montrealu, a jako przedstawiciel ONZ nadzorował przemiany w byłych koloniach w Afryce. W latach 90-tych wrócił do kraju, nadal wykładał, wspierał prawicę, otrzymywał odznaczenia i nagrody, a Poczta Polska wypuściła znaczki z jego zdjęciem spod Komendy Policji.

Gdy miał 92 lata ukazały się jego dwie przełomowe książki o sytuacji w kraju: "Drogi i bezdroża polskich przemian" i "Patologia transformacji". To najnowsze przesłania dla Polski, równie fundamentalne jak te z Powstania. Dzięki doświadczeniu w ONZ trafnie ocenił sytuację Polski jako analogiczną do neokolonizacji Afryki przez obcy kapitał. Zauważył: "90% sprzedanych polskich przedsiębiorstw zostało wycenionych przez zagranicznych ekspertów, grubo opłaconych. Wyceny były takie jak w Afryce: 15% realnej wartości. Zwykli Polacy byli jak dzieci, nic nie rozumieli, na wszystko się zgadzali".

Podawane przez niego przykłady były boleśnie precyzyjne: "Choćby Zakłady Produkcji Papieru i Celulozy w Kwidzynie. Były one jedną z licznych inwestycji zaplanowanych w czasach Gierka. Wytwarzały połowę papieru gazetowego w Polsce i były największym w Europie producentem celulozy. Sprzedano je w 1990 r. amerykańskiemu koncernowi International Paper Group. Inwestor zapłacił 120 mln dol. za 80 proc. akcji. Dostał jeszcze za to od rządu kilkuletnie zwolnienie podatkowe. […] Jeden z dyrektorów chwalił się, że polski rząd wydał na zbudowanie fabryki trzy do czterech razy tyle, za ile ją sprzedał. I że za podobną cenę takiej fabryki nie udałoby się dziś kupić nigdzie na świecie. Ten zakład nie był jego zdaniem żadną ruiną, lecz nowoczesnym, zaprojektowanym według zachodnim wzorców przedsięwzięciem".

Witold Kieżun pisał też o innych patologiach postkomunizmu, przez co po raz kolejny w życiu znalazł się na celowniku. W 2014 roku dwaj autorzy w popularnym czasopiśmie okrzyknęli go tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa. Użyli wielu fachowych terminów i ostrych sformułowań, ale nie podali żadnych dowodów. W kolejnym artykule wyliczyli jedynie nazwy standardowych dokumentów wytworzonych przez SB przy rozpracowywaniu Kieżuna, podobnie jak wielu innych Polaków za granicą (np. kwestionariusze paszportowe, notatki, opinie czy życiorys).

Łącznie doliczyli się 900 stron mających sprawiać wrażenie porażającego materiału dowodowego, ale tylko czterech lub pięciu "doniesień" (nawet nie donosów) podpisanych pseudonimem i żadnego zobowiązania do współpracy. Uznali to za "wiele", ale znowu żadnego dokumentu nie opublikowali. Sami zresztą przyznali, że donosy czasem podpisywali… esbecy.

Wszystko to wyglądało na mistyfikację. Niewykluczone, że autorstwa byłych funkcjonariuszy, którzy z różnych starych akt potrafią dziś "wytworzyć" nowego współpracownika aby rzucić go na pożarcie mediom żądnym sensacji. Dlaczego? To właśnie oni są głównymi beneficjentami patologii transformacji.

Kieżuna wzięli w obronę historycy i dziennikarze, a on sam podsumował po wojskowemu: "Olbrzymia większość to po prostu zwykłe kłamstwo. Że ja jestem tajnym - do cholery ciężkiej - współpracownikiem? Do głowy mi nie przyszło... Oczywiście, co pewien czas wzywali mnie. Ale ja tajny współpracownik? Jeszcze z pseudonimem? Jak zobaczyłem, że jestem TW, chciałem się zastrzelić. Mam jeszcze pistolet. Córka wytrąciła mi go z rąk" (fot. p. A. Grycuk).

Po raz kolejny wytrwał i nadal jest groźny mówiąc o Powstaniu i kolonizacji Polski. Jest silny jak stal. W styczniu skończył 99 lat. Wszystkiego najlepszego Panie Podchorąży!

W nocy z 15 na 16 lutego 1941 roku pierwsi CC zostali zrzuceni ze spadochronami do okupowanej Polski. W tym roku przypada 80. rocznica tego wydarzenia. Filmowa produkcja krakowskiego Instytutu Pamięci Narodowej poświęcona jest żołnierzom Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, którzy po dobrowolnym zgłoszeniu się do służby w kraju, przeszli wielomiesięczne szkolenie w różnych specjalizacjach (m.in. dywersja, łączność, wywiad, szkolenie pancerno-motorowe i lotnicze), a następnie złożyli przysięgę na rotę Armii Krajowej i nocą skoczyli ze spadochronami do okupowanej ojczyzny.

W filmie zagrał aktor Paweł Izdebski, a towarzyszyli mu członkowie Stowarzyszenia Rekonstrukcji Historycznych – 1. Pułk Strzelców Podhalańskich Armii Krajowej. Zdjęcia realizowane były w styczniu 2021 roku, w krakowskim studio filmowym oraz w malowniczych okolicach Białego Kościoła. To tutaj zarejestrowano plenerowe sceny potyczek polskich oddziałów partyzanckich z Niemcami oraz przyjęcia na placówce zrzutu skoczków i zaopatrzenia dla Armii Krajowej.

Marek Gizmajer

„Sztandar Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej wyprowadzić!” – te słynne słowa wypowiedział I Sekretarz PZPR Mieczysław Rakowski na ostatnim XI zjeździe 29 stycznia 1990 r. Dodał: „żegnając się z nią, wcale nie uważam, że kładziemy ją do trumny.” Faktycznie, partię od razu przekształcono w Socjaldemokrację Rzeczypospolitej Polskiej z prezesem A. Kwaśniewskim, który później był prezydentem RP przez 10 lat, i sekretarzem L. Milerem, który był ministrem i premierem przez 9 lat. Sztandar wyprowadzono, władzę zachowano. Dlaczego?

SdRP przejęła majątek PZPR, który po blisko półwiecznych rządach był ogromny i nie został rozliczony (stenogramy i pieniądze wyparowały, spory o nieruchomości trwały latami). Jednak nie o niego chodziło, gra toczyła się o wyższą stawkę.

W latach 80-tych ZSRR przegrywał wyścig technologiczny z wolnym światem, socjalizm Europy Wschodniej bankrutował. W polityce nie ma jednak próżni i w 1985 roku Wojciech Jaruzelski odwiedził w Nowym Jorku Davida Rockefellera. 70-letni miliarder przyjmował go wyjątkowo serdecznie, rozmawiali w cztery oczy a spotkanie oficjalne dotyczyło głównie gospodarki. Nazwano je nawet paktem.

W maju 1988 roku do Polski przyjechał George Soros. Założona przez niego Fundacja Batorego opracowała ustawę o działalności gospodarczej na wzór przedwojennego kodeksu handlowego, która przeszła do historii jako tzw. ustawa Wilczka. Przyjęta przez Sejm 23 grudnia uruchomiła kapitalizm. I to on był stawką.

Problem polegał na tym, że majątek Polaków był państwowy, a po 60 latach totalitaryzmów wiedza na temat wolnego rynku była w społeczeństwie praktycznie zerowa. Prawie nikt nie pamiętał czym jest spółka, akcja, fundusz powierniczy czy giełda. Gdy w latach 90-tych tłumaczono na angielski pierwszą ustawę o papierach wartościowych istniał tylko jeden słownik handlowy wydany w PRL w 1970 roku (fot. Ruiny FSO w Warszawie w 2006, dziś rozebrabne - tomeknguyen).

Stawkę mógł wygrać ten, kto miał wiedzę. W 1989 roku Jeffrey Sachs na prośbę polskiej ambasady w Waszyngtonie przygotował program transformacji gospodarki, który później zrealizował minister finansów Leszek Balcerowicz. Jego podstawą był tzw. Konsens Waszyngtoński, czyli wytyczne ekonomiczne dla odzyskujących wolność kolonii Ameryki Łacińskiej i Afryki. Niestety, celem wytycznych nie było ich wsparcie, tylko przejęcie. Rekolonizacja.

Gdy zatem w Polsce otworzono granice obcy kapitał pod sztandarem prywatyzacji ruszył do szturmu na polską gospodarkę aby robić interesy na własnych warunkach. Zapewniali im to byli towarzysze partyjni, którzy w zamian za swoje usługi zostawali akcjonariuszami i członkami zarządów przejmowanych przedsiębiorstw albo zakładali własne firmy z ich majątku. Tak uwłaszczała się nomenklatura.

Wybuchały afery, kwitła korupcja, zakłady wykupowano za bezcen lub likwidowano (fot. Fabryka Unitry w 2015 - przepstrykany.pl). Identyczne zjawiska miały miejsce w byłych koloniach afrykańskich trzy dekady wcześniej. Nie obyło się bez ofiar. Gabriel Janowski broniący polskich cukrowni był przedstawiany w mediach jako chory psychicznie, Andrzej Lepper napiętnujący w Sejmie złodziejską prywatyzację zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach. W 2018 roku zginął tragicznie minister Mieczysław Wilczek.

Dlaczego kapitaliści tak agresywnie przejmowali gospodarkę, która była przestarzała i mało wydajna? Po pierwsze, zdobywali tanią siłę roboczą, a po drugie wiedzieli, że takie gospodarki dzięki niskim kosztom mogą po jakimś czasie stanąć na nogi i podbić rynki. Najlepsze przykłady to Korea i Chiny. Potencjalną konkurencję najlepiej zdusić w zarodku.

Dzięki takiej „prywatyzacji” Polska ma do dziś strukturę państwa neo-kolonialnego, co szczegółowo opisał w książce “Patologia transformacji” prof. Witold Kieżun, dyrektor projektu ONZ modernizacji krajów Afryki Środkowej (fot. Zakłady Ursus w 2018 - szaryburek.pl). Nie mamy własnych finansów, bo na kilkadziesiąt dużych banków tylko w kilku nieznacznie przeważa kapitał rodzimy. Nasz rynek telewizyjny jest kontrolowany przez firmy polskie w jednej trzeciej, a radiowy w jednej czwartej. Prasą zarządza w większości kapitał niemiecki, który do niedawna posiadał wszystkie tytuły lokalne, tygodniki telewizyjne, dwutygodniki i miesięczniki. Nie mamy wielkiego przemysłu, telekomunikacji ani nawet dużych sieci handlowych. FSO, Ursus, Polfa czy Unitra są wspomnieniem, ewentualnie gruntem albo ruiną na sprzedaż. Jest tylko tania siła robocza, która zagranicy przynosi zysk, a sobie utrzymanie do pierwszego i kiepską emeryturę.

Na szczęście, jest też samodzielna myśl gospodarcza, której nie mogliśmy mieć w latach 90-tych po pół wieku zniewolenia. Mechanizmy rynkowe są znane, przedsiębiorcy potrafią walczyć, polskie marki stają się modne. Pod koniec 2020 roku Orlen wykupił od Niemców wydawnictwo Polska Press, czyli 20 z 24 dzienników regionalnych, 120 tygodników lokalnych i 500 serwisów internetowych dla 17,4 mln użytkowników. Odbudowują się polskie stocznie i porty, trwa budowa przekopu Mierzei Wiślanej i Centralnego Portu Lotniczego, rozrastają się szlaki komunikacyjne. Stawką znowu jest przyszłość.

Marek Gizmajer

Historia zna wiele paradoksów. Jednym z nich jest klęska Powstania Styczniowego z 1863 roku będąca ostatecznie fundamentem zwycięstwa w 1918 roku. Józef Piłsudski pisał: „Dla nas, żołnierzy wolnej Polski, powstańcy 1863 roku są i pozostaną ostatnimi żołnierzami Polski walczącej o swą swobodę, pozostaną wzorem wielu cnót żołnierskich, które naśladować będziemy.”

Odzyskanie niepodległości Polski nie byłoby możliwe bez odbudowy siły militarnej. Wolność zawsze krzyżami się mierzy, z czego doskonale zdawał sobie sprawę syn Komisarza Rządu Narodowego w Powstaniu Styczniowym Józef Piłsudski, którego wychowanie i późniejsza droga wojskowa były kontynuacją dzieła powstańczego. Na Syberii, gdzie został zesłany w 1887 roku, poznał zesłańców z Powstania, w tym jednego z przywódców Bronisława Szwarce. Ich wspomnienia stały się impulsem do głębszych studiów nad zrywem niepodległościowym z 1863 roku. Piłsudski zrozumiał, że jego klęska mogła być lekcją prowadzącą do zwycięstwa. Po powrocie z zesłania postanowił ją solidnie odrobić i przerodzić w czyn.

Już w 1909 roku wygłosił cykl wykładów dla Organizacji Bojowej PPS o przygotowaniach do walki zbrojnej, które następnie trzykrotnie opublikował jako samodzielne broszury. Opisał w nich działanie władz Powstania, kwestie podatkowe, uzbrojenie, cele, czynniki społeczne i uwarunkowania międzynarodowe. W 1912 roku ponownie wygłosił wykłady, tym razem dla uczniów kursu oficerskiego „Strzelca”, omawiając szczegółowe zagadnienia militarne i taktyczne. To była już kuźnia kadr dowódczych. W 1914 roku wydał książkę „22 stycznia 1863” jako pierwszy tom w serii „Bojów Polskich”. Była to praca przeznaczona dla szerokiego kręgu odbiorców, łącząca fakty z opisami literackimi. Została wysoko oceniona przez zawodowych historyków. Piłsudski analizował w niej zdarzenia i wyciągał własne wnioski. W następnym roku wygłosił odczyt w Paryżu.

W kręgu jego zainteresowań były także inne powstania i konflikty zbrojne niewielkich oddziałów ze znacznie silniejszymi armiami, np. wojny burskie, powstanie bokserów, powstanie Garibaldiego, a nawet wojna o niepodległość Stanów Zjednoczonych i wojna japońsko-rosyjska z 1905 roku. Co ciekawe, tę ostatnią studiował z podręczników japońskich, choć nie znał tego języka. Wystarczały mu ryciny przedstawiające położenie wojsk. Starał się czytać dzieła w oryginale. Znał francuski, niemiecki i rosyjski. Jego żona wspominała, że zawsze miał przy sobie jakieś książki. Starał się znaleźć klucz do zwycięstwa Dawida nad Goliatem. I znalazł (il. Powstaniec weteran Walenty Bętkowski w 1929 r., kolorował p. Mikołaj Kaczmarek).

Przez kilka lat I wojny światowej wcielał w życie wiedzę zgromadzoną podczas studiów nad Powstaniem Styczniowym i innymi konfliktami.

Pierwsza Kompania Kadrowa ruszyła w bój 6 sierpnia 1914, dokładnie 50 lat i 1 dzień po straceniu ostatniego dowódcy Powstania Romualda Traugutta. Towarzyszyła jej odezwa Rządu Narodowego wzorowana na odezwie z 1863 roku (Powstaniec Styczniowy - podporucznik Paweł Kozieł, kolor p. Mirosław Szponar).

Piłsudski odrobił lekcje solidnie, klęska 1863 faktycznie przeobraziła się w zwycięstwo 1918. Po odzyskaniu niepodległości specjalna komisja przyznała prawa weterana 3644 wciąż żyjącym Powstańcom. Rozkazem Marszałka włączono ich w szeregi Wojska Polskiego. Gdy w 1919 roku wznowiono kapitułę Orderu Virtuti Militari odznaczono ich jako pierwszych. Otrzymali też żołd i mundury w kolorze fioletowym. Wojskowi nawet wyższych stopni pierwsi oddawali im honory. Otaczał ich powszechny szacunek. W Warszawie uruchomiono dla nich wzorowe schronisko św. Teresy. W XX-leciu Piłsudski nadal wygłaszał przemówienia i odczyty podkreślające znaczenie Powstania.

W 1933 roku wszystkim żyjącym 365 weteranom przyznano Krzyże Niepodległości. Obchodów 75 rocznicy w 1938 roku doczekało 52 Powstańców. W ich imieniu przemówił Mamert Vandalli, który zmarł w 1942 roku w wieku 97 lat. Ostatni Powstaniec Antoni Suss zmarł w 1946 roku w wieku 102 lat (Obaj na fotografii z 1939 roku). Czy to koniec powstańczej epopei? Dziś pojawia się coraz więcej udoskonalonych cyfrowo, kolorowych fotografii Powstańców. Patrzą na nas jak żywi. Czyżby znów mieli nam coś do powiedzenia?

Mirosław Boruta Krakowski

Instytut Monitorowania Mediów przedstawił swój najnowszy raport z którego wynika, że portal "wPolityce.pl" niezmiennie znajduje się w czołówce rankingu dotyczącego najbardziej opiniotwórczych portali internetowych... Warto jednak zauważyc, że portal "wPolityce.pl" jest jedynym portalem konserwatywnym ujętym w zestawieniu!

Tyle głosi oficjalny komunikat portalu "wPolityce.pl". I co teraz? Jeśli w pierwszej ósemce (nie liczę money.pl i bussinessinsader.com.pl) - na 12 milionów 335 tysiące cytowań "wPolityce.pl" ma ich 665 tysięcy, czyli niewiele ponad... 5%. To znaczy, że na bez mała 95% Polaków oddziałuje propaganda lewicowa (a nawet lewacka), antypolska, proniemiecka, prorosyjska... Na razie mamy dramat. Pora się budzić...

Szczególnie, że inny raport cytowań - najbardziej opiniotwórczych mediów - (nadzieję dają TVPInfo i PR24) wygląda tak:

W 1980 roku w Polsce powstała pierwsza niezależna organizacja studencka w bloku wschodnim – Niezależne Zrzeszenie Studentów. Starania o rejestrację NZS były jednak skutecznie zwalczane przez władze PRL, w efekcie czego 13 listopada 1980 roku Sąd Wojewódzki w Warszawie odrzucił wniosek rejestracyjny.

Po fiasku rozmów negocjacyjnych z władzami 21 stycznia 1981 roku w Łodzi rozpoczął się najdłuższy strajk studencki w Europie. Oprócz rejestracji NZS 10 000 studentów żądało m.in. zniesienia przymusu nauczania języka rosyjskiego i przedmiotów indoktrynacyjnych, zniesienia cenzury w wydawnictwach naukowych, prawa do swobodnego wyjazdu za granicę, uwolnienia więźniów politycznych oraz ukarania winnych stłumienia protestów robotniczych w grudniu 1970 roku. Trwający 29 dni strajk okupacyjny oraz wsparcie udzielone przez organizacje NZS z całej Polski wymusiły na władzach rejestrację NZS i deklarację realizacji pozostałych żądań. 17 lutego 1981 roku władze PRL zarejestrowały pierwszą niezależną organizację w krajach bloku komunistycznego. Porozumienie z 18 lutego 1981 roku jest tym dla środowiska akademickiego, czym podpisanie porozumień w Gdańsku, Jastrzębiu i Szczecinie dla robotników i całego społeczeństwa.

Organizacja jest żywą historią, której karty zapisywane są przez kolejne pokolenia nieprzerwanie od czterech dekad. Jest symbolem walki o wolność – o wartość ponadczasową i niezbywalną.

Sejm Rzeczypospolitej Polskiej wyraża uznanie twórcom i członkom Niezależnego Zrzeszenia Studentów w 40. rocznicę zarejestrowania organizacji.

Mirosław Boruta Krakowski

20 stycznia 2021 roku Sejm Rzeczypospolitej Polskiej przypomniał o czterdziestej rocznicy  najdłuższego strajku studenckiego w Europie. Dni i noce spędzone w Collegium Maius Uniwersytetu Jagiellońskiego nigdy nie będą zapomniane lub uznane za stracone. To był nasz wysiłek i nasz wkład w walkę o wolną Polskę...

Kilka miesięcy wcześniej, ci z nas, którzy mieszkali w Krakowie bądź już przyjechali, by rozpocząć kolejny rok akademicki, wypełnili tłumnie plac przed Collegium Broscianum (ul. Grodzka 52), gdzie studiowali m.in. przyszli filozofowie i socjologowie, by uczestniczyć w spotkaniu założycielskim Wolnego Zrzeszenia Studentów (zdjęcie powyżej za: nzs1980.pl), które stało się wówczas Niezależnym (podobnie jak NSZZ "Solidarność) Zrzeszeniem Studentów. Aktywności, zapału i pracy nie brakowało. Na parapetach instytutowych okien przepisywaliśmy Statut i Deklarację Ideową, m.in. piszący te słowa (socjolog) i Dobrosław Rodziewicz (filozof)...

Robert Ekiert*

Moja najszybsza odpowiedź na pytanie „Szczepić, czy nie szczepić?” brzmi: jak najbardziej szczepić wszystkich! O korzyściach dla społeczeństwa z odporności populacyjnej napisano już wiele opracowań, ale ja mogę się wypowiedzieć na temat mi bliższy, z racji mojego wykształcenia i zainteresowań naukowych...

Szczepionki RNA to biotechnologia w swojej najpiękniejszej i czystej postaci. Choć może się wydawać, że ta nowa szczepionka powstała bardzo szybko, to sama technologia jest z nami od lat i nie trzeba się jej obawiać. Testy kliniczne były robione zgodnie ze wszystkimi procedurami i na wystarczająco dużej liczbie dorosłych osób, a jeśli zarówno amerykańska FDA jak i europejska EMA dopuściły szczepionki do użytku, nie widzę podstaw, żeby kwestionować ustalenia dziesiątek niezależnych naukowców.

Ryzyko ewentualnych niepożądanych odczynów poszczepiennych (bardzo rzadkich i raczej łagodnych) jest dużo, dużo mniejsze niż zachorowanie na COVID-19 (fot. Wikipedia) i powikłania po, zwłaszcza w starszym wieku. Wszyscy moi współpracownicy z Uniwersytetu Jagiellońskiego zadeklarowali już chęć szczepień, a znajomi lekarze już są po i mogą wreszcie odetchnąć. Jeśli będzie wybór to wolę szczepionkę Pfizera, Moderna też ma super skuteczność, ale zawsze mnie uczono, że RNA jest bardzo mało stabilną cząsteczką, więc nieco sceptycznie podchodzę do kwestii jej długotrwałego przechowywania w zwykłej lodówce. Najgorzej wypada szczepionka Astra Zeneca, to inna technologia, gorsza skuteczność ochrony i jeśli firma omyłkowo podała części badanych połowę dawki, to nie najlepiej świadczy o rygorze przeprowadzania badań klinicznych. Ale którakolwiek z nich będzie dostępna to i tak lepiej ją wziąć niż ryzykować chorobę, bo znam też sporo przypadków ciężkiego jej przebiegu i późniejszych problemów.

* Autor jest doktorem biologii molekularnej, pracownikiem Zakładu Biofizyki Molekularnej Wydziału Biochemii, Biofizyki i Biotechnologii Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Marek Gizmajer

W PRL 17 stycznia celebrowano jako dzień wyzwolenia Warszawy przez Armię Czerwoną w 1945 roku. Organizowano uroczystości i akademie, składano wieńce pod „pomnikami wdzięczności”. Czy rzeczywiście tego dnia doszło do wyzwolenia? Niemcy wycofali się z doszczętnie zniszczonego miasta, które Sowieci opanowali w kilka godzin. W gruzach ukrywało się do 2000 osób, „warszawskich Robinsonów”.

19 stycznia 1945 roku w odgruzowanych Alejach Jerozolimskich obok ruin Dworca Głównego miała miejsce defilada wyzwolicieli z udziałem 1 Armii WP, a już 24 stycznia Beria donosił Stalinowi o skierowaniu do Warszawy wojsk NKWD „w celu zaprowadzenia należytego porządku”. Wyjaśniał: „Działają grupy operacyjne Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego oraz czekistów celem wykrycia i aresztowania kierownictwa Komendy Głównej AK, NSZ i innych podziemnych partii politycznych”.

W PRL podczas styczniowych uroczystości nawet nie wolno było zastanawiać się nad tym, że Armia Czerwona zajmowała prawobrzeżną Warszawę przez cztery miesiące i czymś musiała się tam zajmować. W połowie września 1944 roku front ustabilizował się. Niemcy po spacyfikowaniu Powstania, masakrze ludności i rabunku mienia (wywieziono 20-40 tysięcy wagonów dóbr) systematycznie burzyli i palili lewobrzeżne miasto. W tym samym czasie pod drugiej stronie Wisły sowieccy i polscy komuniści równie systematycznie zakładali urzędy terroru i pacyfikowali resztki polskiego ruchu oporu. Dwaj agresorzy zawarli kilkumiesięczny nieformalny rozejm aby unicestwić naszą stolicę. Różnica polega na tym, że po wojnie zbrodnie Niemców badano i propagowano przez kilkadziesiąt lat, natomiast zbrodni Rosjan do dziś nie sposób oszacować.

Wymownym symbolem zniewolenia Warszawy przez Sowietów, które rozpoczęło się już cztery miesiące przed symboliczną defiladą w Alejach, stał się pierwszy powojenny pomnik, słynni „czterej śpiący” na Placu Wileńskim. Nigdy nie dowiemy się, czy ta zbieżność liczby cztery jest przypadkowa. Koncepcję „dzieła” opracował niezidentyfikowany do dziś oficer Armii Czerwonej, zaś odsłonięcia dokonał Bolesław Bierut w listopadzie 1945 roku. Widniał na nim napis po polsku i po rosyjsku „Chwała bohaterom Armii Czerwonej” a oficjalna nazwa brzmiała Pomnik Braterstwa Broni (fot. Wikipedia).

Symbolika pomnika była wielowarstwowa, ale jednoznaczna. Trzej żołnierze radzieccy atakowali, byli dynamiczni, heroiczni. Górowali nad całością. To zwycięzcy. Pod nimi biernie stało czterech żołnierzy polskich ze spuszczonymi głowami. To pokonani, w najlepszym razie wartownicy nowego porządku. Symbolem zniewolenia był sam cokół. Istniał już przed wojną i był przeznaczony dla pomnika ks. Ignacego Skorupki, bohatera wojny z 1920 roku, który miał stanąć dokładnie w tym samym miejscu. Ćwierć wieku później Sowieci ukradli symbol naszego zwycięstwa i „przerobili” na swój.

Miejsce monumentu jest symboliczne także dlatego, że stał w samym centrum stalinowskiego systemu represji. Tuż obok niego miały swoje siedziby władze nowej Polski – Krajowa Rada Narodowa i Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej – dwieście metrów dalej nadzorująca je ambasada ZSRS, a w promieniu kilkuset metrów kolejno: Miejski Urząd Bezpieczeństwa Publicznego, areszt Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, Więzienie Karno-Śledcze nr III Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego (słynące z okrucieństwa tzw. Toledo), Kwatera Główna NKWD w Polsce, Trybunał Wojenny Armii Czerwonej, Komenda Miasta, kilka jednostek NKWD i dowództwa Armii Czerwonej. Niektóre funkcjonowały do 1956 roku. Ponieważ historię piszą zwycięzcy, liczby zakatowanych tam Polaków nigdy nie udało się ustalić. IPN wciąż prowadzi prace badawcze, a w Internecie można obejrzeć przejmujący film IPN TV „Na co patrzyli czterej śpiący?”

Gdy zatem w lewobrzeżnej Warszawie trwało jeszcze Powstanie, na Pradze Sowieci wprowadzali terrorem swój ustrój istniejący pół wieku. Pomnik nieistniejącego braterstwa był symbolem zniewolenia nie tylko Warszawy, ale i całej Polski. Zdemontowano go dopiero w 1992 roku, choć spadkobiercy reżimu walczyli o jego przywrócenie jeszcze ponad dwadzieścia lat. Przegrali dopiero w 2015 roku trochę przypadkiem - zbudowano tu stację warszawskiego metra.

Mirosław Boruta Krakowski

Ponieważ życie człowieka od 70 tysięcy lat składa się z dwóch głównych komponentów: biologicznego i kulturowego, musimy sobie odpowiedzieć na pytanie czy to symbioza, konkurencja czy „małżeństwo z rozsądku”? Oczywiście, łamy portalu to nie miejsce na książkę, ale podstawy są przecież te same, a małe streszczenie tematu będzie dzisiaj jak znalazł.

Praczłowiek, jako istota jedynie biologiczna uwierzył w Boga – został przez Boga stworzony, zyskał kulturę (wiarę, naukę, prawo, obyczaje) i został Człowiekiem (człowiekiem dwoistym jak pisał Emil Durkheim). Ten styk, to połączenie, występuje dzisiaj w wielu obszarach społecznych, ożywionych dyskusji. Zarówno jeśli chodzi o początki życia człowieka, jego ekonomiczną egzystencję (dobrobyt materialny), wartości i wzory życiowe - choćby wizję przyszłości świata… Demografię, europeizację, globalizację czy klimat.

Ale do rzeczy! Wirus ideologiczny nigdy nie był oderwany od wirusa biologicznego. Komuniści, faszyści czy naziści (najczęściej Rosjanie czy Niemcy) mordowali bogaczy, Polaków czy Żydów nie tylko ze względu na swoje ułomne, antyludzkie, a więc bezbożne ideologie. Zabijali, by pozbawić innych przyszłości, chcieli ich biologicznie wyniszczać, by nie mogli mieć dzieci, potomstwa.

Współczesny wirus biologiczny też ma ideologiczne zabarwienie choć dylemat jest tu nieco inny. Chcesz żyć, chcesz mieć rodzinę, chcesz mieć dzieci i wnuki - zaszczep się, uchroń zdrowie swoje i najbliższych, zwiększ swoje i ich szanse na przeżycie. Nauka już po raz kolejny nie pozostawiła złudzeń. Fides et ratio 😉 By rozum nie popadł w pychę, a wiara nie przekształciła się w irracjonalizm.

I jeszcze linka: https://www.gov.pl/web/szczepimysie

Mirosław Boruta Krakowski

Jak podaje powstały w Polsce w 1999 roku Gemius, obecnie międzynarodowa firma badawczo-technologiczna działająca na rynkach Europy, Afryki i Azji, liczba internautów w Polsce w grudniu 2019 roku wyniosła ogółem 27,7 mln, z czego na komputerach osobistych i laptopach (komputery osobiste używane w domu oraz w pracy) – 22,9 mln, a na urządzeniach mobilnych (smartfony i tablety) 23,4 mln. Natomiast lista największych portali internetowych wygląda tak:

I tutaj warto zapytać, ile z tych źródeł informacji, a jednocześie ogromnego wpływu społecznego, ma polskie fundamenty, polskość szerzy i wzmacnia. Pozostawiam to pytanie bez odpowiedzi, byłaby bardzo pesymistyczna. Pora coś z tym zrobić 😉

Za: https://interaktywnie.com/biznes/newsy/raporty-i-badania/-ranking-badanie-259642

Magnificencje Państwo Rektorzy!
Szanowni Państwo Profesorowie!
Drodzy Studenci!

Serdecznie pozdrawiam całą Rzeczpospolitą Akademicką z okazji inauguracji nowego roku pracy. Rozpoczyna się on w okolicznościach z różnych względów wyjątkowych. To czas wielu ważnych rocznic i aktualnych wydarzeń bardzo istotnych dla życia milionów Polaków – także dla środowisk uniwersyteckich.

Obchodzimy stulecie wojny z bolszewikami, w której nasz naród ocalił własne odrodzone państwo. Dzięki zwycięstwu, w którym udział mieli liczni studenci i uczeni – żołnierze Wojska Polskiego, przez kolejne dwie dekady nauka polska mogła rozwijać się w warunkach wolności. Niepodległa znacznie upowszechniła dostęp do edukacji i studiów wyższych, rozbudowując zasłużone uczelnie i tworząc szereg nowych, jak Katolicki Uniwersytet Lubelski i Akademia Górniczo-Hutnicza. Ówczesny dorobek badawczy był podstawą dla dalszego rozwoju nowoczesnej nauki polskiej. Nade wszystko ukształtował się wtedy patriotyczny etos akademików polskich, dzięki któremu później – w okresie II wojny światowej i komunizmu – środowiska studenckie i naukowe były ostoją wolnej myśli i dążeń niepodległościowych.

Właśnie z tej tradycji wyrosło 40 lat temu Niezależne Zrzeszenie Studentów. W pokojowej rewolucji „Solidarności” i podziemnym oporze przeciw reżimowi, trwającym przez całe lata osiemdziesiąte, środowisko studenckie zapisało się jako szczególnie ideowe i ofiarne. Z szeregów NZS wyszło bardzo wielu ludzi głęboko zaangażowanych w sprawy publiczne, a w wolnej Polsce niezwykle zasłużonych dla odbudowy suwerennego państwa. Cieszę się, że również dzisiaj młodzież akademicka pozostaje aktywna w sferze społecznej i politycznej, wyłaniając liderów środowisk zawodowych, tworząc przyszłe elity państwowe i liczne organizacje pozarządowe.

Obecna inauguracja odbywa się w sytuacji epidemicznej, zmuszającej do stosowania środków zabezpieczających przed roznoszeniem się groźnego koronawirusa. Należy do nich zwłaszcza kształcenie zdalne lub hybrydowe, co umożliwiają nam nowoczesne techniki komunikacji. Podejmujemy te wyzwania i godzimy się na utrudnienia wynikające z wymogów sanitarnych motywowani wzajemną troską o zdrowie. Ale zarazem stajemy przed pytaniem o to, czym jest uczelnia i co stanowi istotę tego modelu przekazywania wiedzy. Odpowiedzią jest relacja mistrz-uczeń, oparta nie tyle na transferze informacji, co raczej na osobistym kontakcie i przekazywaniu wzorców dociekliwości i solidności w pracy intelektualnej. Stąd na dłuższą metę nie wydaje się możliwe utrzymanie życia uniwersyteckiego na odległość, bez bezpośrednich spotkań nauczycieli akademickich ze studentami.

Wreszcie, wkraczają Państwo w nowy rok akademicki w czasie, gdy w naszym kraju toczą się gorące spory polityczne. Ostatnie lata przyniosły znaczny wzrost zainteresowania sprawami publicznymi w naszym społeczeństwie, czego świadectwem kolejne rekordy frekwencyjne w wyborach. Dyskusje, którymi żyją Polacy, naturalnie nie omijają też środowiska uniwersyteckiego. Uczeni biorą w nich udział, wnosząc cenny wkład wiedzy eksperckiej w swoich dziedzinach.

Przed uczelniami stoi bardzo ważne zadanie, aby pozostać przestrzenią pluralizmu i dialogu, toczonego rzeczowo, zgodnie z najwyższymi standardami. Świat akademicki ma do odegrania istotną rolę w poszukiwaniu rozwiązań, godzących różnorodne oczekiwania i interesy społeczne. Badacze w znacznym stopniu mogą przyczynić się do obniżania niekiedy nadmiernej temperatury, a za to – do podnoszenia poziomu debaty, dając przykład merytorycznej i konstruktywnej rozmowy między reprezentantami różnych opinii. Celem nadrzędnym winno być wypracowywanie koncepcji i projektów najlepszych dla rozwoju gospodarki, bezpieczeństwa i pomyślności całego państwa.

Chcę dzisiaj życzyć Państwu kreatywności, śmiałości i wielu sukcesów w mierzeniu się z tymi wyzwaniami naszych czasów. Niech polskie uczelnie wyższe będą miejscami, gdzie młodzi ludzie zdobywają doskonałą edukację, a jednocześnie formują się do służby dla dobra wspólnego. Niech badacze poprzez swoje dokonania naukowe umacniają własny autorytet w społeczeństwie i stają się wzorem dla kolejnych roczników studentów. Studentom składam życzenia udanego roku, wytrwałości i satysfakcji z wybranej drogi. Wszystkim Państwu życzę niewyczerpanej pasji poznawania prawdy i umiejętności łączenia jej z pragmatycznym wykorzystaniem osiągnięć naukowych.

Vivat Academia, vivant Professores!

Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej
Andrzej Duda

Feliks Stalony-Dobrzański*

Zostało podpisane porozumienie pomiędzy Rządem a Solidarnością – mówiąc oczywiście w skrócie, w sprawie wygaszenia polskich kopalń w ciągu 30 lat.

Wszyscy zadowoleni – nie wykluczone, że nawet z Unią Europejską włącznie. Cele? Likwidacja emisji CO2 – ejże? Jakby o to chodziło – to dlaczego obalono ustalenie, które wywalczył prof. Jan Szyszko, że w bilansie CO2 ma być uwzględniana absorpcja CO2 przez lasy i ich produkcja O2? Wszak o ile wiem – porozumienie Paryskie w tej sprawie szybko zostało obalone. Dlaczego? Na logikę bez sensu – ale któż może tu szukać sensu. Jak się mylę to proszę sprostować.

Przejście na energetykę w pełni ze źródeł odnawialnych? Pięknie brzmi i miło dla ucha politpoprawnych - z rękoma przy lampasach jest się to mawia – mających antenki nastawione na to co jest nadawane z Wykładni. To pięknie – ale gdzie jest liczenie pełnego obciążenia środowiska energetyką np. wiatrową i każdą inną z fotowoltaiką włącznie? To ma być swoiste energetyczne perpetuum mobile? Każdy ze sposobów pozyskiwania energii, produkcji czegokolwiek, każde zachowanie gospodarcze człowieka – obciąża środowisko. To nie do uniknięcia. Nie można w ocenie całkowitego obciążenia uwzględniać tylko tej jego części, która powstaje w jakimś fragmencie (np. używania produktu) całego cyklu - od pozyskania i zużycia zasobu, surowca poprzez samą produkcję, użytkowanie i zagospodarowanie odpadu. Pytajmy się o przeniesienie miejsca powstania zanieczyszczenia środowiska i z jakim skutkiem to następuje. Użyjmy tu przykładu systemu ciepłowniczego. Zastępuje on rozproszone, indywidualne lub lokalne sposoby produkcji ciepła – niemniej – to ciepło jest produkowane w jednym miejscu – zużywa się dodatkową energię na to ciepło, które jest tracone w jego przesyle. Powiedzmy nawet, że kotły w ciepłowni będę zasilane z innych źródeł – np. energią elektryczną lub z geotermii – to zawsze będą powstawały straty środowiskowe choćby z wyprodukowania właściwej aparatury i infrastruktury.

Nie mówię, że te sposoby nie będą korzystniejsze dla środowiska - mogą – ale tą cechę należałby wykazać z uwzględnieniem rozważenia czy inne sposoby używania tego czym się dysponuje – takie które nie będą tak obciążające środowiska (tu emisją CO2) nie będą korzystniejsze dla – ważne słowo – zrównoważenia potrzeb człowieka i wymogów oszczędzanie środowiska, uniknięcia jego dewastacji i zachowania zasobów. Drugim już zupełnie prostym niech będzie przykład żarówek energooszczędnych. Tak, one oszczędzają energię a więc i środowisko w momencie ich używania – lecz ich przyjazność dla środowiska nie może być tylko tak oceniana. Surowce, technologia produkcji potem końcowa – jak się to na okrętkę mówi – utylizacja a chciałoby się powiedzieć unieczynnienie w szkodliwości odpadu – to obciąża środowisko a nie tylko sam moment świecenia takiej żarówki. Może i ten bilans jest korzystny – ale warto by było to okazać, a potem mówić, że to są żarówki ekologiczne, przyjazne dla środowiska.

W tym kontekście musi się też pojawić przypomnienie tego na co się powołują wszyscy obrońcy środowiska – myśl globalnie (tu o racjonalnym używaniu – bo środowiska używa się zawsze, człowiek istnieje, żyje i funkcjonuje i to nie na drzewach i dla doktrynerów to jego wina) - a działaj lokalnie (używaj tego co masz do dyspozycji u siebie) Inaczej ma działać człowiek dysponujący na równiku energią słoneczną inaczej Skandynaw dysponujący energią potencjalną wody. My dysponujemy węglem. Faktycznie różnica jest fundamentalna. Tamci mają do dyspozycji zasoby odnawialne – czyli niewyczerpywalne, a węgiel jest zasobem nieodnawialnym. Żeby nie wiem ile go nie było – nowy nie powstanie. Tak, ale my mamy zasoby odnawialne wiatr, energia potencjalna wody, drewno – bo drzewa rosną i się odnawiają. Zawsze ważny jest wymóg zbilansowania. Skandynaw i Kenijczyk powinni liczyć koszty środowiskowe wytworzenia narzędzi do pozyskiwania energii sobie dostępnymi sposobami – i my też powinniśmy to zrobić. I dopiero z takich analiz może wynikać powiedzenie – tak jesteśmy w stanie zbilansować potrzeby energetyczne bez węgla. My nim dysponujemy lokalnie i w pełni się zgadzam z tym, że jego wydobycie i proste spalenie ze sprawnością kilkunastu może i więcej procentową jest zawsze i niedopuszczalną rozrzutnością. Działaj lokalnie – mamy produkcję np. stali – to znaczy mamy przenieść koszty środowiskowe pozyskania koksu na kraje, które się nie zajmują tymi problemami i mamy podcinać własną gospodarkę – nie myśląc globalnie? Bo w końcu my będziemy co prawda mieli pod ziemią zasoby węgla, ale skutki środowiskowe naszych potrzeb (produkcji stali – w tym przykładzie) będziemy gładko przenosili na inne rejony świata. Niech sobie głowy urywają.

Tak nie może wyglądać racjonalna ochrona dobrych relacji pomiędzy człowiekiem a środowiskiem. Globalnie.

Z tego niemyślenia biorą się pomysły, że w ogóle byłoby najlepiej żeby nie było człowieka – czyli mamy postulat ochrony środowiska przez – depopulację.

To są „poważne” postulaty zielonych doktrynerów. Najczęściej arbuzów.

Absurd absurdem pogania. Tak jak po wzięciu pod uwagę tego, co powyżej – pachnie na odległość absurdem i występkiem wobec zasady zrównoważonego rozwoju, zakaz używania drewna do celów energetycznych wprowadzany u nas automatycznie i bezwarunkowo. Bez względu na to kiedy, jak i po co by się go nie używało do pozyskania energii. Automatycznie i totalnie wprowadzany zakaz – bo tak łatwiej i dobrze wygląda propagandowo. Dla potrzeb propagandy rezygnuje się z zasobu odnawialnego dla celów energetycznych.

Wróćmy na chwilę do węgla.

Górnicy są zadowoleni – bo odsunięto – jak się dziś może wydawać – na czas ad calendas grekas - widmo zwolnień, utraty pracy.

Rząd jest zadowolony – bo obiektywnie rzecz biorąc odsunął problem i co też ważne – stworzył warunki do mobilizacji nie tylko siebie, ale i następców do konkretnych wysiłków w kierunku opierania energetyki na czym się da, byle nie na węglu, a na czymś co nie będzie emitowało CO2.

30 lat wydaje się dużo. Dla takiego zobowiązania – to w istocie dramatycznie mało. Tyle tylko, że co będzie za 30 lat to wie tylko Pan Bóg. Bo jak Unia dalej się będzie tak zachowywała, tak przestrzegała traktatów akcesyjnych i tak zajmowała się ideologią, to musi skończyć jak Sojuz. Przynajmniej w wymiarze powiązania ideologii z ekonomią i naciskami na państwa. I nie mówią o jakimś Polexicie, a o samo destrukcji choć i tej bym nie chciał, bo takie zdarzenie będzie sporo kosztowało - głównie takich jak my. Tyle, że u nas przed wojną nikt jakoś nie przewidywał ani hekatomby wojny ani jej kontynuacji w postaci stalinizmu i dalszej eksploatacji możliwości Narodu. Odbudowa – odbudową – ale gdzie się znalazły inne kraje pozbawione ciągu dalszego po okupacji – to warto sobie powiedzieć w dyskusjach ze zwolennikami tezy o oswobodzeniu. Może kiedyś Zachód zauważy ile go kosztowało ówczesne niedotrzymanie ustaleń traktatowych. Ich dotrzymanie nie tylko by nas uratowało, holokaustu by nie było ale i Zachód nie musiałby ponosić takich kosztów jak poniósł. Może by trzeba było przypomnieć to, co już zaczyna się robić, łącznie z losem Polskiego Generała – bohatera – pracującego po wojnie jako barman i choćby tylko o roli Polaków w sprawie Enigmy – czyli uratowania niejednego życia.

Wydaje się więc, że ta perspektywa 30 -tu lat jest na tyle bezpieczna, ze uda się doprowadzić do używania polskiego zasobu energetycznego, ale zgodnie z dbałością o środowisko.

Tu mamy ważny moment. Niemcy spokojnie wycinają las i rozwijają energetykę na węglu, ale nie wysokiej, polskiej jakości a węglu brunatnym.

Zgaduj zgadula – o co tu chodzi. O środowisko oczywiście.

To zauważmy - nacisk wymogów Unii jest położony nie na nie używanie węgla w ogóle, nie na jego wydobycie czy eksploatację - a na bez emisyjność.

Chyba, że pod pozorem tego drugiego chodzi o to pierwsze.

To też warto wprost powiedzieć i sobie w pełni uświadomić podejmując działania polityczne i gospodarcze. Warto to powiedzieć już teraz.

Zauważmy bowiem - nie tak długo trwało jak zauważono, że Polska miała rację w sprawie imigrantów – co jeszcze nie uleczyło chęci jej karania finansowego. Bo przy wszystkich słowach – ten kierunek nie znika, dalej się mówi o ponoszeniu kosztów odmowy, choć nie o przymusie przyjmowania uchodźców i to z jednego – południowego kierunku.

My mamy swój kierunek napływu – ze wschodu. Tak jak mamy lasy połykające CO2.

Sądzę i mam nadzieję, że jednak ktoś w końcu zauważy, że nie da się robić polityki w oderwaniu decyzji od odpowiedzialności za nią.

Nie da się też dbać o potrzeby środowiska pomijając potrzeby człowieka, który - jakby nie było - jest częścią tegoż środowiska.

Bo w tym zawiera się błąd niby-entuzjastów eko.

* Autor jest doktorem inżynierem, em. pracownikiem Akademii Górniczo-Hutniczej.

Radio Maryja

Mimo, że nie ma jeszcze kampanii wyborczej, to kandydaci na prezydenta są bardzo aktywni. Podobnie jak pracownie sondażowe, które publikują zaskakujące dane. W jednym z zestawień dla „Gazety Wyborczej” suma wszystkich kandydatów dała wynik 101 procent.

W trakcie epidemii sondaże wyborcze dawały Andrzejowi Dudzie ponad 50-procentowe poparcie. Teraz wróciły do stanu sprzed kilku miesięcy. Prezydent może liczyć na ponad 40 procent poparcia. Z wyjątkiem jednego sondażu – Pracowni Badań Społecznych – tam Andrzej Duda ma 35 procent.

Sondaże nie obrazują realnego poparcia – mówi socjolog, dr Mirosław Boruta Krakowski. – Sondaże robione są przez bardzo różne źródła, bardzo różni ludzie je finansują, dla bardzo różnych redakcji, mających takie bądź inne cele – wyjaśnia dr Mirosław Boruta Krakowski.

Rosną szanse Rafała Trzaskowskiego, który o przepustkę do II tury bije się z Szymonem Hołownią. W dół poszły notowania Władysława Kosianiaka-Kamysza. To chwilowy spadek – mówi Paweł Kukiz. – Zawsze coś nowego powoduje zainteresowanie mediów i wchodzi to w ten tradycyjny już w Polsce scenariusz PO przeciwko PiS-owi – podkreśla w RMF Paweł Kukiz.

Kandydaci ruszyli jednak w Polskę. Rafał Trzaskowski wczoraj był w Stargardzie i w Szczecinie, gdzie usłyszał kilka niewygodnych pytań, w tym to, czy do szkół wprowadzona zostanie ideologia LGBT. – Każdy prezydent czy to prezydent m.st. Warszawy czy prezydent RP powinien bronić mniejszości – mówi Rafał Trzaskowski.

O poglądach Rafała Trzaskowskiego świadczy jego otoczenie – mówi socjolog Mateusz Schmidt. – Jego zastępcą jest pan Paweł Rabiej, działacz środowisk LGBT, który wprost ze swoim partnerem pokazuje się publicznie. Od tego bagażu doświadczeń Rafał Trzaskowski nie ucieknie w kampanii prezydenckiej – podkreśla Mateusz Schmidt.

Aktywny jest również prezydent Andrzej Duda. Choć jego sztab przekonuje, że realizuje w ten sposób swoje prezydenckie obowiązki – mówi Adam Bielan. – W momencie, kiedy rygory związane ze stanem epidemii są nieco lżejsze po prostu wraca do tego, co robił całą kadencję. Oczywiście planujemy i rozpoczniemy agitację wyborczą – zaznacza Adam Bielan, rzecznik sztabu wyborczego prezydenta Andrzeja Dudy. Najbardziej prawdopodobny termin wyborów to 28 czerwca.

Fragmenty tekstu i zrzuty ekranowe za: https://www.radiomaryja.pl/informacje/nie-ma-jeszcze-kampanii-wyborczej-ale-nie-przeszkadza-to-kandydatom-na-prezydenta-rp-w-agitacji

Na ścianie budynku Wojewódzkiego Sztabu Wojskowego w Krakowie przy ul. Lucjana Rydla zamontowana została brązowa tablica, upamiętniająca zamordowanych przez Rosjan oficerów Wojska Polskiego. Ze względu na epidemię uroczystość odsłonięcia została przeniesiona na późniejszy termin. Upamiętniono szefów: Komendy Miasta Kraków – pułkownika Felicjana Madeyskiego-Poraja, Komendy Rejonu Uzupełnień w Dębicy – podpułkownika Waleriana Orłowskiego oraz Komendy Rejonu Uzupełnień w Dębicy – podpułkownika Kazimierza Czyżewskiego. Tablica została ufundowana przez krakowski Instytut Pamięci Narodowej i Wojewódzki Sztab Wojskowy w Krakowie w związku z obchodami 80. rocznicy zbrodni katyńskiej.

Pułkownik Felicjan Madeyski-Poraj / Urodził się 13 marca 1890 r. w Tołszczowie w powiecie lwowskim. Ukończył austriacką szkołę oficerską i został wcielony do armii austriackiej. Od listopada 1918 r. służył w Wojsku Polskim z przydziałem do pociągów pancernych. Brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej. Za zasługi na polu bitwy został odznaczony Orderem Virtutu Militari. Od 1922 r. służył w dywizjonach samochodowych. W 1928 r. został przeniesiony do Departamentu Inżynierii Ministerstwa Spraw Wojskowych, rok później stanął na czele Szefostwa Broni Pancernych. Następnie był dowódcą najpierw 1. a później 5. dywizjonu samochodowego. W 1934 r. został komendantem Komendy Miasta Kraków. Oprócz Virtuti Militari odznaczono go Krzyżem Niepodległości, Krzyżem Walecznych oraz Medalem Pamiątkowym za Wojnę 1918-1921 i Medalem Dziesięciolecia Odzyskanej Niepodległości. Wzięty do niewoli podczas wojny obronnej w 1939 r., trafił do rosyjskiego obozu jenieckiego w Starobielsku. Został zamordowany przez Rosjan wiosną 1940 r. w Charkowie.

Podpułkownik Walerian Orłowski / Urodził się 17 września 1893 r. w Kimpulungu koło Czerniowiec. Należał do Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”. Walczył w I wojnie światowej, dostał się do niewoli. Wstąpił do formujących się jednostek Wojska Polskiego we Włoszech. Służył w armii gen. Józefa Hellera. W czerwcu 1919 r. powrócił do Polski i został przydzielony do 15. pułku strzelców pieszych, a następnie do 50. pułku piechoty strzelców kresowych. Brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej. Do 1927 r. służył w 50. pułku piechoty jako dowódca baonu oraz kwatermistrz. Następnie został przeniesiony do Powiatowej Komendy Uzupełnień w Dębicy (komendant od 1929 r.). Został odznaczony Krzyżem Walecznych, Złotym Krzyżem Zasługi oraz Medalem Pamiątkowym za Wojnę 1918-1921 i Medalem Dziesięciolecia Odzyskanej Niepodległości. Aresztowany przez Rosjan pod Tarnopolem, był jeńcem obozu w Kozielsku. Został zamordowany przez Rosjan wiosną 1940 r. w Katyniu.

Podpułkownik Kazimierz Marian Czyżewski / Urodził się 21 stycznia 1893 r. w Żołyni koło Łańcuta. Studiował i doktoryzował się na Wydziale Filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Był członkiem Związku Strzeleckiego. Brał udział w I wojnie światowej. W listopadzie 1918 r. wstąpił do Wojska Polskiego. Walczył w wojnie polsko-bolszewickiej, w szeregach 16. pułku piechoty Ziemi Tarnowskiej. W 1922 r. został przeniesiony do 49. Huculskiego Pułku Strzelców w Kołomyi, następnie był instruktorem oraz dowódcą kompanii 1. Korpusu Kadetów we Lwowie. W 1928 r. przeszedł do 19. pułku piechoty we Lwowie. W 1930 r. został przeniesiony do Powiatowej Komendy Uzupełnień w Bochni (komendant od 1933 r.). Wzięty do rosyjskiej niewoli podczas wojny obronnej trafił do obozu w Kozielsku. Został zamordowany przez Rosjan wiosną 1940 r. w Katyniu.

Mirosław Boruta Krakowski

Warto zauważyć, że śmiertelność wśród mieszkańców Hiszpanii i Włoch z powodu koronawirusa ma nie tylko przyczyny polityczne (niefrasobliwość elit, polityczna poprawność, ufność w… no właśnie, w co?), ale i społeczne. Bowiem społeczeństwa o dużym odsetku osób starszych, a przy tym charakteryzujące się głębokim przywiązaniem do rodzinności, do najbliższych, przyjaciół i znajomych są najbardziej dotknięte epidemią.

Decydującymi czynnikami stały się tutaj masowe wyjazdy do rodziny (z północy na południe Włoch) i wielotysięczne manifestacje feministyczne w Hiszpanii, pod (szyderczo już dzisiaj brzmiącym) hasłem: „Heteropatriarchat zabija bardziej niż koronawirus” (fot. Wikipedia). Podobnie organizacja koncertów i dużych wydarzeń kulturalnych w Wielkiej Brytanii zbiera teraz tragiczne żniwo.

Opamiętanie, jakie stało się udziałem Polaków przed najważniejszą dla rozwoju choroby niedzielą - 15 marca (rezygnacja z uczestnictwa w Mszach Świętych) i zdecydowana postawa władz państwowych, niemal codziennie zaostrzających przepisy dotyczące kontaktów międzyosobowych, uratowała zdrowie i życie wielu z nas.

Bądźmy nadal mądrzy, wówczas wygramy.

Agata Kornhauser-Duda: Mamy wyjątkowy, niełatwy dla nas wszystkich czas. Mimo wszelkich trudności powinniśmy wspólnie zadbać o to, by dzieci i młodzież miały możliwość nauki także w warunkach domowych. Dlatego ruszyła #AkcjaEdukacja, czyli szkoła online. Serdecznie zapraszam wszystkich i bardzo zachęcam, by skorzystać z tej formy edukacji. My rodzice i nauczyciele zróbmy wszystko, by nasze dzieci i uczniowie jak najlepiej wykorzystali ten czas. Dlatego zapraszam, by już dzisiaj wejść na stronę www.gov.pl/zdalnelekcje

Za: https://www.prezydent.pl/pierwsza-dama/aktywnosc/art,709,pierwsza-dama-wspiera-akcjaedukacja-.html