Przeskocz do treści

E – Ethos rycerski i jego odmiany

"Ethos rycerski i jego odmiany" to dzieło p. profesor Marii Ossowskiej sprzed 40 lat (Warszawa 1973)... Odwołuje się tam Ona do Arystotelesa, jego "Etyki Nikomachejskiej" i wzoru człowieka "słusznie dumnego". Jakaż to wspaniała odtrutka na te ostatnie 25 lat "pedagogiki wstydu", serwowanej nam przez wraże Polsce i polskości media...

Zapraszam Państwa do lektury wywiadu jaki miałem zaszczyt udzielić miesięcznikowi "WPiS" (10/2014), wydawanemu przez zasłużone dla kultury, Polski i Kościoła, krakowskie Wydawnictwo "Biały KruK" (ilustracje pochodzą z przywołanego tutaj numeru czasopisma):

Pięknie zawzięty na Polskę. Rozmowa z dr. Mirosławem Borutą

wpis201410Leszek Sosnowski: Działał Pan od paru lat w środowiskach Klubów Gazety Polskiej, które gromadzą bardzo różnorodnych ludzi, np. jeśli chodzi o wykształcenie. Od wielu lat jest Pan pracownikiem naukowym, tymczasem w Klubach są także ludzie, do których nie można mówić językiem intelektualisty. Jak Pan się z nimi dogadywał?

Dr Mirosław Boruta: Bardzo prosto, łączy nas wszystkich poczucie patriotyzmu, troska o Ojczyznę, o Polskę. To jest ponad wszelkie różnice. Myślę, że pomaga mi też doktorat w zakresie socjologii, dyscypliny, która kształci do tego, żeby rozmawiać ze wszystkimi grupami społecznymi. Po prostu łączyć, bo socjolog interesuje się każdym, kto tworzy społeczeństwo. Podkreślam – tworzy, a nie niszczy – bo to ważne rozróżnienie. Ponadto wyrosłem w Krakowie, na Kazimierzu, a większą część dorosłego życia spędziłem na Wesołej (taki właśnie kinder z Grzegórzek, jak napisał p. Leszek Piskorz), a teraz już długo, długo mieszkam na Prądniku Czerwonym. Rodzice wynieśli mnie z kamienicy i zanieśli do kościoła Bożego Ciała, żeby mnie ochrzcić. Ksiądz narzekał, że imienia Mirosław w ogóle się nie notuje (był rok 1960), a że był to drugi dzień świąt, dano mi na drugie imię Szczepan. Dlatego na drukach wyborczych oficjalnie występuję jako Mirosław Szczepan Boruta i nie każdy wie, że to jestem właśnie ja… Moje dzieciństwo, młodość i sporą część dorosłości wiążę z ulicą Zyblikiewicza; w jedną stronę miałem robotnicze Grzegórzki, Halę Targową, słynny ogródek dla dzieciaków za lodowiskiem, a zaraz w drugą stronę – Planty, szkołę przy ul. św. Marka, Floriańską, Rynek Główny z Domem Boruciny, Bazylikę Mariacką, trochę dalej Wawel…

Faktycznie, środowisko wymarzone dla przyszłego socjologa i zarazem działacza patriotycznego.

wpis201410aNapisałem dwa lata temu krótką notkę podsumowującą moją pracę w Klubie GP, bodajże za rok 2012. Określiłem w niej ludzi z naszego środowiska jako „pięknie zawziętych na Polskę”. „Pięknie zawziętych” w tym sensie, że emanuje z nich wielka energia! Niestety nie zawsze mogę przyklasnąć wszystkim poglądom i pomysłom, to jasne, ale drugiego takiego środowiska Kraków nie ma na pewno. Szczególnie boleśnie odczuwam, gdy dochodzi do rozchodzenia się środowiska klubowego z tym czy innym środowiskiem kościelnym. Dla mnie, Polaka i katolika, słowa Bóg, honor, ojczyzna rzeczywiście stanowią jedność, są nierozłączne. Ktoś, kto próbuje je rozdzielać, szerzy mity. Np. o rozdziale Kościoła od państwa. Oczywiście, że w pewnych obszarach da się to zrobić, ale czy ja, będąc katolikiem w niedzielę, mam przyjść w poniedziałek na uczelnię jako osoba niewierząca?

Jest gorzej, bowiem nasila się inna tendencja; nie chodzi już nawet o oddzielenie Kościoła od państwa, bo prawdopodobnie uważa się to za dokonane. Chodzi o to, żeby oddzielić nie instytucję, lecz wiarę i Pana Boga od państwa. I to jest bardziej niebezpieczne.

Powiem tylko tyle – absolutnie nie godzę się, by religia stała się dla każdego człowieka sprawą jedynie prywatną, nie godzę się, by nikt i nigdy nie akcentował jej w życiu publicznym. Chciałbym np. wreszcie po latach zobaczyć prezydenta Krakowa, który potrafi w kościele przyklęknąć, przeżegnać się i zmówić modlitwę. Z drugiej strony na siłę, ordynarnie, wpycha się do sfery publicznej rzeczy, które, moim zdaniem, powinny pozostać tajemnicami alkowy; niech one tam będą uprawiane, a nie publicznie. Robi się taką zamianę: rzeczy dobre, piękne, wzniosłe i sprawiedliwe mają zejść na poziom prywatny, być skrywane, natomiast, mówiąc oględnie, rzeczy niepiękne oraz niedobre mają zostać upublicznione i nagłośnione. Społeczeństwo musi być posadowione na fundamentach pewnych, na wartościach właściwych wspólnocie, a nie na dewiacjach.

Na przykład? Wymieńmy te wartości. Powiedzmy, co naprawdę nas łączy.

wpis201410bZastanówmy się, co to znaczy, kiedy młody człowiek na podstawowe pytanie: kto ty jesteś? odpowiada: Polak mały. To znaczy, że wspólnota narodowa jest tą trzecią najważniejszą ze wspólnot, naturalną, wielką. Pierwszą jest wspólnota rodzinna. Między nią a wielką wspólnotą narodową jest jeszcze społeczność lokalna. Będąc rodowitym krakowianinem, cenię sobie łączność z innymi mieszkańcami naszego miasta. Podważanie tych wspólnot – rodziny, społeczności lokalnej i narodu, tworzenie jakichś trans-rodzinnych, trans-regionalnych czy trans-narodowych hybryd nakierowane jest na urzeczywistnienie starej zasady dziel i rządź. Chodzi o ujednostkowienie, uegoistycznienie ludzi po to, by łatwiej nimi zarządzać. O wiele trudniej zarządza się mocnymi wspólnotami, które łączą tradycyjne więzi. Już Machiavelli w początku XVI w. wywodził, że każdy z poddanych ma podlegać księciu bezpośrednio. Nie jest dobrze, by poddani porozumiewali się między sobą, bo to dla księcia, dla władcy jest groźne. Po to tworzy się te sztuczne, wydumane twory, aby łatwiej nami zarządzać. Jednakże zdrowego społeczeństwa zbudować na tym się nie da. Wrócę jeszcze do drugiej rzeczy, która bardzo leży mi na sercu i o której chcę opowiedzieć, a jest nią relatywizm. Mamy wręcz do czynienia z dyktaturą relatywizmu (za Roberto de Matteim). Usiłuje się nam wmówić, że plus i minus właściwie są sobie równe. Nie są, nie były i nie będą. To są mity, które trzeba obalać. Być może jest to jakieś pokłosie rewolucji francuskiej, to nadużywanie hasła „wolność, równość, braterstwo”… Wartości fundamentalne, prawdziwe, wynikające z dziesięciu przykazań i całego piękna, które z nich wyrosło, nie podlegają żadnemu relatywizmowi.

Ciekawe spostrzeżenie; faktycznie warto zastanowić się nad relatywizmem tych trzech pojęć, które w okresie oświecenia wyniesione zostały na piedestał: wolność, równość i braterstwo. Na pozór nie można tym hasłom nic zarzucić, brzmią przecież znakomicie.

Na tym polega sedno propagandy, dzisiaj mówi się pijaru (PR) – brzmi znakomicie.

Spójrzmy, co się dzieje wtedy, gdy te pojęcia zostają zrelatywizowane. Kiedy na przykład wolność rozumiana jest jako zła wola, ale wciąż nazywana jest wolnością. To coś, czego doświadczaliśmy przed i po oświeceniu, ale teraz chyba w szczególny sposób.

Wolno mi kraść, wolno mi zabijać, wolno mi cudzołożyć – odniosę się do przykazań – mam do tego prawo, bo jestem wolny. Owszem, możesz to robić, ale musisz się liczyć z poważnymi społecznymi konsekwencjami. Bez powrotu do podstawowych fundamentalnych zasad, bez kontroli społecznej, bez rozsądnego zdyscyplinowania – właśnie dla dobra wspólnego, a nie dla zachcianek jednostki – rozejdzie się nam społeczeństwo, upadnie. Będziemy mieli naprawdę trudno.

Przyjrzyjmy się pojęciu równości – co dzieje się, kiedy równość staje się relatywna? Znamy dobrze powiedzenie, nie tylko w naszym języku ono występuje, że są równi i równiejsi, prawda?

wpis201410cTak, przypomina się tu wspaniały George Orwell z Folwarkiem zwierzęcym i z tym cytatem. Socjologowie mają na ten temat mnóstwo do powiedzenia, ale pamiętajmy, że równość może być zarówno pozorna jak i rzeczywista. Jeżeli damy podwyżkę emerytom i rencistom np. jednoprocentową, to jeden dostanie trzy złote, drugi trzydzieści złotych. Procentowo dostali równo, chociaż de facto – nierówno. Ale przykłady ze świata ekonomii czy świata przyrody nie zawsze są adekwatne do świata społecznego. Co to znaczy, że jesteśmy równi? Będę upraszczał – wszyscy jesteśmy ludźmi, mamy to, co jest przyrodzone, urodziliśmy się i już jesteśmy – to jest równość najbardziej generalna. Są mężczyźni, kobiety, wierzący w Boga na różne sposoby, mający różne kolory skóry, mówiący różnymi językami, mający różne obywatelstwa itd. Właściwie każda kolejna dystynkcja powoduje swego rodzaju nierówności, tylko to, że jesteśmy ludźmi, to równość pewna i stała. Ale mamy też i różnicę: ktoś jest kobietą, a ktoś mężczyzną. Nie jesteśmy w tym sobie równi. Ale są środowiska, w których te nierówności są słabo akcentowane albo wręcz negowane.

Dla normalnie myślącego różnice są oczywiste, co przecież wcale nie ma oznaczać, że z powodu tych różnic kobieta jest gorsza, a mężczyzna lepszy lub odwrotnie.

W tym przypadku liczy się to, jakim jesteś człowiekiem, bez względu na płeć. Chcę powiedzieć, że z tego powodu jestem bardzo przeciwny tzw. parytetom, np. jeśli chodzi o rejestrację list partii politycznych, na których 35% członków musi być drugiej płci. No, za chwilę pewnie dowiemy się, że trzeba wyznaczyć parytety także dla jakiejś trzeciej albo czwartej płci… To absurd.

To jest właśnie przykład na to, co dzieje się z równością, gdy jest fałszywie pojmowana.

wpis201410dOna w tym momencie jest karykaturalna. A zatem Partia Kobiet (pomijam pomysł) będzie musiała mieć na listach 35% mężczyzn? Inaczej takie listy nie zostaną zarejestrowane, chyba że będzie prawny wyjątek, bo prawo też potrafi czynić cuda. Po to się właśnie idzie po władzę, by zmieniać prawo… Ale wrócę jeszcze do parytetu. Wyobraźmy sobie: w Polsce mamy, a to nie jest trudno sobie wyobrazić, 460 fantastycznych kobiet, które są posłankami i jeszcze 100, które są senatorami, i jeszcze jedna prezydentem. Nic by mi to nie przeszkadzało. Bardzo często zdarza się, że w domu rządzi kobieta, nie oszukujmy się… Jednak nie te kryteria są w tym momencie ważne, tylko kryteria merytoryczne, kryteria doświadczenia, kryteria organizacyjne, kompetencyjne, umiejętności społeczne. Zdarzają się wśród nas, u kobiet czy mężczyzn, ludzie, którzy bardziej się do czegoś nadają i tacy, którzy mniej.

O tym trzeba przede wszystkim pamiętać, udając się na wybory, a nie kierować się płcią kandydatów. Pan reprezentuje od lat zawód nauczyciela, w którym płeć męska na pewno nie dominuje, szczególnie w szkolnictwie niższym oraz w zarządzaniu oświatą. Poziom nauczania obniża się w Polsce z roku na rok i gdybym był męskim szowinistą, winiłbym za to głównie kobiety – przecież to byłoby bez sensu.

Oczywiście. Powiem też od razu: nauczyciele są bardzo liczną grupą, która w naszym kraju nie jest właściwie traktowana. Nauczyciele polscy powinni być grupą, na której trzyma się polskość. Powinni wychowywać i uczyć o Polsce, mówić o niej dużo i pięknie, powinni przekazywać młodym ludziom wspaniały polski patriotyzm, pokazywać pedagogikę dumy z tego, że jest się Polakiem. Tymczasem uprawia się pedagogikę wstydu, wstydu, że jest się stąd, że jest się katolikiem, że jest się Polakiem. To jest ohydna manipulacja. Niech polski nauczyciel kształtuje ucznia Polaka, a ten, gdy dorośnie, stanie się urzędnikiem polskiego państwa – to najlepszy kierunek zmian. Natomiast wsparcie polskości ze strony państwa w wydaniu Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego jest w tym momencie, bądźmy miłosierni, słabiutkie. Także w moim zawodzie.

Mówi Pan często i pisze o konieczności jednoczenia się. Kogo i wokół czego chciałby Pan łączyć?

wpis201410eSocjolog jest właśnie po to, żeby łączyć ludzi. A chciałbym to robić wokół polskich wartości, wokół takich wartości, wobec których powinniśmy przestać mieć jakiekolwiek opory wymieniania ich w przestrzeni publicznej: Bóg, honor i ojczyzna. To najprostsze i najpiękniejsze hasło wyborcze. Jestem człowiekiem wierzącym i bardzo dobrze się z tym czuję, czy to w rodzinie, czy w pracy, czy gdziekolwiek indziej. Jestem Polakiem i jestem z tego dumny. Wszędzie to podkreślam, bo stoi za mną ponad tysiąc lat wspaniałych dziejów, bo w pewnych sytuacjach umiem przedłożyć wartości duchowe ponad wartości materialne. Może nie powinienem tego mówić w wywiadzie, bo to zbyt osobiste, ale… byłem jedynym wicedyrektorem Instytutu, wybranym na czteroletnią kadencję i odwołanym po dziesięciu miesiącach, ponieważ powiedziałem – a było w maju 2010 roku – że są rzeczy ważniejsze niż 400 czy 500 złotych miesięcznie, a kto tego nie zrozumiał – jego strata, nie moja. I może nie żyje mi się z tym honorem łatwo, ale żyję tak, jak chcę. Mało tego, od czasu do czasu zaczyna mi to procentować. Chcę powiedzieć bardzo wyraźnie, że jeżeli jestem teraz kandydatem do Sejmiku Małopolskiego, to jestem nim przede wszystkim po to, żeby przyczynić się do kierowania środków tam, gdzie uważam je za najbardziej wartościową inwestycję, a także po to, żeby upraszczać, mądrze zmieniać prawo. Wydaje mi się, że te dwa aspekty władzy są najważniejsze. Pieniądze mają iść w dobre ręce i w dobre miejsca, a prawo musi być bardziej klarowne, jasne i łatwe do zinterpretowania nie tylko przez prawników i ludzi, którzy z tego żyją. A wcale nie jest trudno to zrobić i wydaje mi się, że akurat w Prawie i Sprawiedliwości znalazłaby się grupa ludzi, którzy chętnie zrobiliby taką reformę prawną. Tak to widzę. Najpierw wartości, a na nich będziemy budować resztę. A także sensowna praca.

Czyli prosty program wyborczy: Bóg, honor, ojczyzna.

Dołożę do tego jeszcze ora et labora. Wydaje mi się, że warto z tym programem pójść, ponieważ zarówno modlitwa, jak i praca czynią nas ludźmi naprawdę wartościowymi; bardzo będę się tutaj odwoływał do tego wszystkiego, czego uczył nas Jan Paweł II. Jestem z jego pokolenia, jak najbardziej się do tego przyznaję. To jest ten autorytet, który jest dla mnie niezachwiany, bez względu na to, jak ktoś próbowałby go szarpać – akurat tutaj niewiele są w stanie zrobić. Jego się trzymajmy – bo jakże inaczej?

Rozmawiał: Leszek Sosnowski.