Przeskocz do treści

„Godzina W” w Krakowie

maciejmiezianMaciej Miezian

Z reguły mieszkaniec Krakowa nie ma czego zazdrościć warszawiakowi, ale przychodzi taki dzień, jak 1 sierpnia i trzeba serca, myśli i czyny poświęcić ukochanej stolicy.

Zatem zgodnie z zaleceniami już rano wywiesiłem narodową flagę, włączyłem TV Republika i ogólnie oddawałem się czynnościom, które postępowi publicyści nazywają „budzeniem demona polskiego nacjonalizmu”. Na koniec bies podkusił mnie jeszcze, by na Salonie24 umieścić radę dla pewnego ogólnie szanowanego profesora i członka Rady Nadzorczej „LOT”, że skoro „motłoch” przeszkadza mu w obchodzeniu rocznicy na Powązkach, to zawsze może to zrobić nad grobem Dirlewagnera, brygadfurera Kamińskiego czy Bacha Zalewskiego. W końcu to też uczestnicy powstania, tyle że - jakby to ujął Adam Michnik – będący „po drugiej stronie historycznego sporu”. Na koniec kliknąłem „zapisz” i zadowolony poszedłem na mszę do Kościoła Mariackiego, pewien, że mi tę notkę  skasują. A ona znalazła się na pierwszym miejscu i rozpętała burzę, o której jeszcze nic nie wiedziałem.

Wyszedłem z domu trochę za późno i wycie syren o godzinie „W” zastało mnie przy kościele św. Krzyża. Stanąłem tak jak inni (poza jakimś „młodym-wykształconym” – typową ofiarą obcinania lekcji historii – który szedł i tak zawzięcie rozmawiał przez komórkę, że nie zauważył, co się wokół dzieje).

Na mszę do Mariackiego dotarłem tuż po 17.00, zanim się jeszcze zaczęła. Nabożeństwo było bardzo podniosłe, ludzi wiele, a kazanie – przepyszne. Jeden z młodych rekonstruktorów stojących przy ołtarzu zemdlał. Było bardzo gorąco i duszno, a on był jeszcze ubrany w „panterkę” i hełm. Kolega wyprowadził go do zakrystii, a ja pomyślałem o tych wszystkich ludziach w jego wieku, którzy w te sierpniowe dni musieli biegać po ulicy w „panterkach” i hełmach, i to dźwigając na ramieniu ciężkie żelastwo.

Już potem, w Muzeum Armii Krajowej, rozmawiałem z jednym z AK-owców, który powiedział, że przez całą wojnę strasznie bał się karabinu maszynowego. I to nie tego, że będą do niego  strzelać, bo tego akurat bał się najmniej, tylko że każą mu ten karabin nosić, taki to był ciężar.
   
godzinaw1Po mszy w Bazylice Mariackiej przeszliśmy ul. Floriańską na plac Matejki, pod grób Nieznanego Żołnierza, gdzie Jerzy Bukowski sprawnie poprowadził całą uroczystość. Były przemówienia, wieńce i dużo znajomych, tak z Prawa i Sprawiedliwości, jak i z Platformy Obywatelskiej, więc można było zamienić jakieś słowo.
 
Następnie wszyscy razem pojechaliśmy podstawionymi autobusami do Muzeum Armii Krajowej na otwarcie wystawy poświęconej kobietom w powstaniu. W ogromnym, nakrytym szklanym dachem hallu zgromadziła się z setka ludzi, a może i więcej. Była tam też zrobiona barykada z owym rkm-em, przy którym kazano pozować AK-owcowi wspomnianemu przeze mnie wyżej. zrekonstruowano też stanowisko sanitariuszki, z zakrwawionymi bandażami i szarpiami.

Przy okazji przypomniała mi się zabawa, której oddawaliśmy się na przerwach w liceum. Otóż w czasie wojny trzeba było często operować „na żywca”, czyli bez środków znieczulających. Stosowano wtedy specjalny chwyt pod przeponę, po którym na krótki czas traciło się przytomność. Nie pamiętam dziś dokładnie, jak to się robiło, ale kolega stawał z tyłu, chwytał pod przeponę, kazał wypuścić powietrze i ściskał z całej siły. Spytałem o ten sposób sanitariuszki, ale nic o nim nie wiedziała.

godzinaw2Potem była scena pokazująca, jak zwodniczą sprawą jest współczesna technologia i jak bezradni są ludzie, gdy odłączy im się jakiś kabelek. Naraz zamilkły mikrofony, co wprawiło organizatorów w konsternację. Wokół była setka rozmawiających głośno osób,  najczęściej skrytych za planszami, więc nawet niezdających sobie sprawy, że ktoś usiłuje przemawiać. Trzeba było przenieść uroczystość do sali na górze, tylko nie było jak powiadomić o tym zebranych. Zaoferowałem się z pomocą. Złożyłem ręce w „trąbkę” i  donośnym basem zaprosiłem wszystkich na górę.

Sam też tam poszedłem i słuchałem wykładów. Najpierw przemawiał przewodniczący Związku Żołnierzy Armii Krajowej, potem nowy dyrektor muzeum (chciałbym napisać „wyłoniony w konkursie”, ale akurat konkurs wygrał jego zastępca), po nim zaś dr Maciej Korkuć. Niestety, wtedy musiałem już wyjść i nie wiem, co się działo dalej.

A linka do fotoreportażu, na który składa się 47 zdjęć (fot. 19, 20 i 21 - Mirosław Boruta), jest tutaj:
https://picasaweb.google.com/103511753291993799832/1Sierpnia2013mm