Przeskocz do treści

Podróże Kolejami Polskimi, czyli PKP

andrzejkalinowskiAndrzej Kalinowski

Moja znajoma – nazwijmy ją Anną M. – wybrała się w podróż naszymi kolejami PKP z Gdańska, gdzie mieszka, do Krakowa. Ponieważ jest osobą cenioną w świecie braci studenckiej, a miała mieć jakiś wykład dla młodzieży z tą większą przyjemnością przyjęła więc zaproszenie i pojechała. Myli się jednak ten kto myśli, że wyjazd ten był li tylko czystą sielanką i przyjemnością.

W czasach zapchlonych wagonów i obrzydłej komuny śpiewaliśmy: ”wsiąść do pociągu byle jakiego, nie dbać o  bagaż  nie dbać o bilet...”  a były to tylko nasze marzenia i życzenia. Ale teraz, w okresie naszego prężnego rozwoju, gdzie w wielu dziedzinach życia „doganiamy lub nawet przeganiamy” najlepszych i najbogatszych, w erze komputerów i dynamicznego rozwoju informatyki, po ponad dwudziestu kilku latach przemian prawie demokratycznych, po wejściu do UE,  wreszcie po fantastycznej promocji akcji „Orzeł może” wydawało by się,  że Orzeł naprawdę może. Ale nie na kolei i po kolei.

Pociąg do Gdańska przyjechał z trzydziestominutowym opóźnieniem. Ale nic to, pomyślała sobie Anna M., to dopiero początek, na pewno na trasie nadrobi to opóźnienie. Potem było już tylko gorzej. Na stacji Mikołajki Pomorskie (po około dwóch godzinach jazdy) zepsuła się lokomotywa. Trudno, pomyślała sobie Anna M., zdarza się, a „nieszczęścia chodzą po ludziach”. Dalej, pełna optymizmu, kontynuuje swoją podróż, choć stoi w miejscu. Po kolejnych dwóch godzinach oczekiwania  przybywa nowa lokomotywa z… Tczewa.

Tu warto nadmienić, że przez ten czas pasażerowie nawzajem się poznali a nawet zaczęli pałać (co jest zupełnie zrozumiałe) sympatią do załogi pociągu, do drużyny kolejarskiej z kierownikiem pociągu na czele, no bo w końcu to nie ich wina. A konduktorzy w ramach odwzajemnienia się miłym podróżnym zafundowali wszystkim podróżnym niespodziewaną kawę co było strzałem w dziesiątkę.

Tu pominę fakt, że przed nami Warszawa i wszystko się jeszcze  może zmienić (jak w piosence). Anna M. jest cały czas dobrej myśli. W Krakowie była z ponad 130 minutowym opóźnieniem tuż przed północą. I szukaj tu teraz schronienia. Miała do wyboru albo włóczyć się po dworcu do rana, co jest dużym wyzwaniem dla samotnej kobiety w obcym mieście, albo (co wybrała) nocleg w jednym z hoteli położonych nieopodal dworca. „Musiałam być  przecież wyspana i wypoczęta” – mówi „bo rano mam zajęcia z młodymi ludźmi i co by sobie o mnie pomyśleli widząc mnie taką jak po przejściach!”

Ale po wyjściu z wagonu na stacji Kraków Główny i po zapewnieniach braci kolejarskiej, konduktorów i pani w kasie biletowej, że „Pani to jak najbardziej zwrot kosztów za przejazd to się należy z powodu ponad normatywnego opóźnienia pociągu” (jest przecież nawet specjalna  ustawa i inne środki „do walki z niezadowolonymi podróżnymi”) po otrzymaniu potwierdzenia spóźnienia pociągu i otrzymaniu druku stosownego do napisania reklamacji, postanowiła… reklamację złożyć!

Tu przytaczamy treść całej korespondencji Anny M. do odpowiedniego i odpowiedzialnego za reklamacje resortu w PKP:

orzelmozenapkp1

A poniżej przedstawiamy odpowiedź  PKP na złożoną reklamację:

orzelmozenapkp2

Bez komentarza. Ktoś podpowiedział Annie M., aby się odwoływała od decyzji. Ale powstaje pytanie do kogo by tu jeszcze napisać ? Są dwie możliwości albo do ministra Nowaka albo do Świętego Piotra, przecież… Orzeł może.

Proszę zgadnąć co wybrała nasza zdegustowana pasażerka? Jaki morał płynie z tej opowieści? Otóż nie wolno wsiadać do pociągu byle jakiego, można nie dbać o bagaż ani też o bilet, o wszystko zadba przecież Ministerstwo Transportu.