Przeskocz do treści

Anna Maria Kowalska

Przez media przelatują  w ostatnim czasie znane już od dawna hiobowe wieści o poziomie zadłużenia Polaków, o prowadzonej polityce fiskalnej, o skutkach takiej polityki, itp. Ostatnio pisze się także o mentalności niewolniczej w zakładach pracy, i o dramatach ludzi, opuszczonych przez najbliższych po utracie płynności finansowej. Wypada zatem powiedzieć wprost: poza wpadnięciem w pułapkę zadłużenia współczesny Polak najbardziej boi się utraty stałej pracy.  To bowiem pociąga za sobą niewyobrażalne wręcz skutki.

Ci, którzy takiego czegoś nie przeżywali, nie wiedzą, o czym mowa. W jednym momencie grunt usuwa się spod nóg. Z osoby dotąd samoutrzymującej się znienacka robi się żebrak. Pozbawiony ZUS – u, świadczeń zdrowotnych (o ile się nie zarejestruje w Urzędzie Pracy), odcięty od dawnych znajomych (po zwolnieniu ci, którzy otaczali i kłaniali się nisko – dziwnie szybko się ulatniają), często z wilczym biletem w postaci szeptanej propagandy – człowiek ten nie może się spodziewać realnej pomocy znikąd, a już najmniej znalezienia zatrudnienia. Jeśli nie brał kredytów, a na dodatek wierzy w Boga i jest silny psychicznie i fizycznie, choćby wszyscy Go opuścili – przecież przetrzyma. Trudno jednak o to, kiedy wszędzie okazuje się, że nie ma etatu – i, co gorsza, w najbliższym czasie nie będzie nadziei na odmianę losu.

W ostatnich tygodniach obserwujemy także olbrzymią falę dobroczynności przedświątecznej, świadczonej za pośrednictwem rozmaitych organizacji kościelnych i społecznych, tak w Kraju, jak poza jego granicami. Chwała za to Wszystkim Darczyńcom i Dobroczyńcom! Święta jednak szybko przeminą, a twarda rzeczywistość dopadnie nas już u progu Nowego Roku. I trzeba się z nią będzie mierzyć raz jeszcze, na nowo.

Pomoc materialna jest potrzebna, to prawda, zwłaszcza Osobom starszym i samotnym, choć nie tylko. Ale ileż jest Osób, które otrzymają paczki żywnościowe – nie otrzymując żadnej szansy na zmianę status quo? Na dalsze życie?

Myślę o zwalnianych Osobach młodych i w średnim wieku. One nie chcą jałmużny. Nie jej potrzebują. Są zbyt dumne, by po nią sięgać. Potrzebują jedynie przysłowiowej wędki, by złowić choć jedną rybę dziennie. Nie mają wygórowanych wymagań, ale jeśli nawet na przetrwanie nie starcza?

To w tej chwili w Polsce nabrzmiały, jak wrzód, po priorytetowej kwestii wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej – problem numer jeden. Nie łudźmy się – dopóki nie znajdziemy recepty na naprawienie krzywd tych, których zwalniano i zwalnia się znienacka (w dodatku – zgodnie z „prawem”, lecz pozostawiając praktycznie bez nadziei na wykonywanie wyuczonego zawodu) – dopóty żaden z traktujących poważnie Ojczyznę Polaków nie będzie mógł czuć się w Kraju bezpiecznie – jak we własnym domu.

Anna Maria Kowalska

Pęd ku mitycznej „europejskości” owładnął nami tak dokładnie, że nawet nie zauważamy faktu, że zawsze żyliśmy i żyjemy w centrum Europy. I zamiast przekuć to w czyn, czytaj: potraktować to jako zaletę, zadatek, którym trzeba umiejętnie gospodarzyć – na zasadzie masochizmu wciąż dajemy sobie wmówić, żeśmy, nie wiedzieć dlaczego, gorsi.

A potem każdy publicysta mainstreamu może nami pomiatać, zmuszając z góry do bicia się w piersi za cudze winy. Tak postępuje tylko ktoś, kto:

1. kieruje się złą wolą,

2. nigdy nie badał szczegółowo fascynującej historii Polski, polskiej kultury, nauki, sztuki – i literatury.

Co z tym fantem zrobić?

Przywrócenie poczucia dumy narodowej mogą, obok jedności z Kościołem i marszów Solidarności przynieść tylko indywidualne studia historyczne i filologiczne. Mówiąc „studia”, mam na myśli siedzenie i czytanie ze zrozumieniem – i refleksją, a nie powierzchowne dotknięcie problemu poprzez rzucenie okiem na czyjś, pożal się, Boże – często przewrotnie napisany felieton.

Jak się jednak za nie zabrać? Muszą nam w tym pomóc fachowcy. W mediach niezależnych  powinno zagościć więcej prelekcji naukowych i popularnonaukowych o polskiej kulturze, filozofii, literaturze – obserwowanej z perspektywy historycznej. Może czas na nowy, humanistyczny, multimedialny Uniwersytet? Uzbrojeni w fakty – damy nareszcie odpór bełkotliwym publicystom i złośliwym trollom – sami urządzając prelekcje video na dany temat. Konkret, siła spokoju, rzeczowy argument, zwarta grupa Wykładowców z cenzusem naukowym w niezależnych mediach  – to gwarancja murowanego sukcesu. Pomyślmy o tym.

Anna Maria Kowalska

Na odnowę duchową i moralną Narodu nie możemy patrzeć jak na cel nie do zrealizowania. Pragnienie odrodzenia duchowego noszą w sobie setki Osób, wyraźnie zmęczonych aktualnym stylem „uprawiania polityki” przez partie rządzące.

Przemiana wewnętrzna – rachunek sumienia, powrót do więzi z Kościołem katolickim, Dekalogiem i Biblią, a zatem spojrzenie na pojedynczego Człowieka i Naród w perspektywie Wieczności – będzie rzutować na zmiany w strukturach władzy, zmianę sposobu myślenia o Polsce i tym samym zmiany w sposobie rządzenia: opartym na prawdzie, mądrości serca i zdrowo rozumianego dialogu oraz tolerancji wobec inaczej myślących. U władzy muszą znaleźć się ludzie uczciwi, brzydzący się kłamstwem, wielkiego hartu ducha i wielkiej odpowiedzialności za każde polskie życie. Każdy z nas musi zatem rozpocząć od pracy nad sobą – i tej przemiany autentycznie pragnąć.

Wbrew pozorom – to nie jest utopia. O wewnętrzną przemianę dla wszystkich nas trzeba się stale modlić. Czy nie po to u progu odzyskanej suwerenności Jan Paweł II przywiózł nam Dekalog? Czy nie to także pragnął nam przekazać, niejako w testamencie, w trosce o nasze dziś i jutro?

Anna Maria Kowalska

Zawsze zastanawiał mnie i zastanawia po dziś dzień wielki zapał, jaki mieli w sercu Autorzy  pogadanek historycznych, pisanych w okresie międzywojennym dla dorastającej młodzieży. Uczniowie szkół powszechnych, czytając je z ogniem w oczach sposobili się do  mającej niebawem nadejść zawieruchy wojennej. Oto próbka ówczesnego stylu: „Płomyk” z 4 maja 1939 roku – i artykuł, który pisze W. Malczyk: „Wilno w Powstaniu 1863”. Może – w świetle niedawnych perturbacji „powstańczych” w Sejmie RP warto powrócić raz jeszcze do tych historii, pisanych z myślą o pamięci historycznej – ale i ku pokrzepieniu serc?

„Krwawe manifestacje w Warszawie głośnym echem odbiły się i w Wilnie. Młodzież organizuje obchody patriotyczne w Katedrze, Ostrej Bramie, na Śnipiszkach. Mogiła Szymona Konarskiego stała się miejscem wycieczek i pochodów. Liczne tłumy śpiewały pieśni patriotyczne, a pieśń „Boże, coś Polskę” uzupełniono następującą zwrotką:

„Za długiej nocy niezgłębione cienie,
za cichą mękę i ofiary krwawe
najświętsze nasze spełnić racz marzenie:
na wieki połącz Wilno i Warszawę”.

plomyk331122W sierpniu 1861 na Pohulance ukryte oddziały wojska rosyjskiego zaczęły strzelać do tłumów. Padło 11 zabitych, a przeszło sto osób raniono. Rzeź bezbronnej ludności wywołała straszliwe oburzenie. Odtąd miasto dąży do zbrojnego czynu (fot. Okładka „Płomyka”, 22 listopada 1933 roku, archiwum KN).

Młodzież wileńska uciekała skrycie i wstępowała do oddziałów powstańczych na prowincji, gdyż wszelka próba zbrojnego powstania w samym mieście, strzeżonym przez silne oddziały wojska rosyjskiego była z góry skazana na niepowodzenie.  Po ogłoszeniu powstania przez Rząd Narodowy w Królestwie powstaje w Wilnie Komitet, który ma kierować ruchem zbrojnym na ziemiach dawnego Księstwa Litewskiego. Wybitnym członkiem Komitetu jest młody, 26 – letni Konstanty Kalinowski, człowiek rozumny i energiczny. Wierzył on w siłę ludu wiejskiego, dlatego pisał odezwy do chłopów, nawołujące do tworzenia oddziałów powstańczych. Wśród licznych grup powstańczych spotykamy oddziały, dowodzone przez samych chłopów, jak Pudjaka, Bitisa i Łukaszunasa. Kalinowski mieszkał w Wilnie w murach Świętojańskich, omijając zastawione sidła carskich żandarmów.

Naczelnikiem powstania został podpułkownik Zygmunt Sierakowski. Porzucił on świetne stanowisko w sztabie generalnym w stolicy Rosji, aby pójść za głosem swego serca i stanąć w polskich szeregach. Był on bardzo kochany przez swoich żołnierzy, których miał przeszło 2.500. Pod jego rozkazami bili się słynni dowódcy oddziałów: ks. Mackiewicz i Bolesław Kołyszko”.

Anna Maria Kowalska

Czy jesteśmy solidarni? Czy w skrajnych przypadkach stajemy w obronie zwalnianych? Czy też kunktatorsko zastanawiamy się, co z tego będziemy mieli? Dotyczy to wszystkich zakładów pracy: obok wielkich korporacji przemysłowych, także redakcji czasopism (ten problem poruszyła w  dzisiejszej GPC Joanna Lichocka) i szkół wszelkiego szczebla, w tym uczelni wyższych, w których przypadki zwolnień nie są wbrew pozorom w wolnej Polsce aż taką rzadkością?

Czy potrafimy ująć się za pracownikami, podlegającymi stresorodnemu mobbingowi pracodawcy, czy też chyłkiem, milczkiem, ze spuszczoną głową, wykonujemy każde, także upadlające polecenie „pana i władcy” żeby, broń Boże, nie padło na nas, żeby nie podzielić losu zwalnianego, bądź nie stracić lukratywnego stanowiska? A może w duchu cieszymy się z tego, że oto wykrusza się konkurencja, zostajemy sami na placu boju i dopiero teraz rozwiniemy naprawdę skrzydła…

Nie, niczego nie rozwiniemy. Zbudzimy się tylko prędzej, czy później z kacem moralnym. I świadomością, że już po nas, że siedzimy na dnie przepaści. Bośmy w kalkulacjach i „szkole przetrwania” za wszelką cenę rozmienili na drobne nasze człowieczeństwo.

Anna Maria Kowalska

Dziś podczas oglądania jednego z bardziej ambitnych teleturniejów TVP usłyszałam pytanie o inicjatora pierwszego rozbioru Polski. I oto okazało się, że żaden z uczestników programu zaproszonych do ścisłego finału nie ma o tym pojęcia. Jeśli weźmiemy pod uwagę okoliczność, że w programie tym występują Osoby, których poziom wiedzy ogólnej jest rzeczywiście wyjątkowo wysoki – wieje grozą. Co jak co, ale temat rozbiorów i powstań narodowych trzeba mieć obowiązkowo w małym paluszku. Bez tego – ani do proga. Śmiem twierdzić, że nie znając tych właśnie faktów współczesny Polak nie tylko nie rozumie wiele z dzisiejszej europejskiej polityki zagranicznej, ale sam skazuje siebie na postawę biernego „zjadacza newsów”, biorąc każdy, nawet najbardziej absurdalny osąd mainstreamu za dobrą monetę.

Anna Maria Kowalska

Pamiętają Państwo jeszcze słowa uroczej piosenki Skaldów: „Czy kto widział, jak biegnie króliczek ulicą…”? („Króliczek”) Na pewno. Gorzej, że z tym króliczkiem kończyło się tak jakoś nieosobliwie: nie chodziło o to, aby go złapać, ale – aby tylko gonić. Czytając dzisiejszy „Dziennik Gazetę Prawną” („DzGP” z dn. 12 listopada 2012), odniosłam wrażenie, że tak samo jest z naszym szkolnictwem wyższym. Po reformie wszystkie uczelniane podmioty: i państwowe, i prywatne -  gonią króliczka na potęgę. A im dłużej trwa kryzys postreformiany, tym częściej gonienie króliczka przeistacza się w regularne polowanie z nagonką. Polowanie, które – choć wielokrotnie uwieńczone sukcesem – przynosi ostatecznie gorzki plon.

Niestety, króliczek nie jest anonimowy. To student polskiej uczelni, uzasadniający jej prawo do istnienia – i oddalający widmo spodziewanego bankructwa. Każdy podmiot uczelniany chce mieć studentów jak najwięcej. Za studentem idą pieniądze. Żacy są zatem dobrem wyższego rzędu, „lekiem na całe zło i nadzieją na przyszły rok”. Nic zatem dziwnego, że na rynku zaczynają powstawać holdingi akademickie, zmniejszające koszta administracyjno – zatrudnieniowe, zaś w uczelniach technicznych zwiększa się – zgodnie z wolą Pani Minister Kudryckiej -  liczbę przyjęć na zamawiane kierunki (vide: E. Wesołowska, Wyższa szkoła przeżycia; taż, Szkoły wyższe uczą się walki o studentów; M. Suchodolska, Uczelnie upadają z pożytkiem dla studentów; s. A1 – A3).

Studenta pozyskuje się wszędzie: na portalach społecznościowych, w tramwajach, autobusach. Na płotach i słupach ogłoszeniowych wiszą setki, jeśli nie tysiące agresywnych ogłoszeń i reklam o rewelacyjnych warunkach studiowania – nie tylko w branży technicznej. Więcej – niektóre uczelnie redukują koszta studiów, gdy dana osoba przyprowadzi ze sobą jeszcze kilku kandydatów do pisania licencjatu, czy magisterki. Łapanka trwa do pierwszych dni października. Student jest coraz bardziej dopieszczany, w wielu wypadkach obsługiwany jak angielski król, często pozbawiany wymagań (bo się zniechęci i zrezygnuje), nareszcie wypuszczany z dyplomem, wyższym wykształceniem – i z nadzieją, że stanie się na  pewno żywą „wizytówką” uczelni.

Od kilku lat robię pewien eksperyment: spotkanych jakiś czas po ukończeniu studiów moich byłych studentów – humanistów pytam o wykonywaną aktualnie pracę i jej charakter. I proszę sobie wyobrazić, że duży procent osób kończących studia w ostatnich latach albo nie pracuje (intensywnie szuka), albo działa w korporacjach kompletnie niezwiązanych z ukończonym kierunkiem – oczywiście, w ramach zatrudnienia „śmieciowego”. Umowy śmieciowe podpisują dzięki znajomościom, bo nawet do udzielania prostych korepetycji ustawiają się dzień w dzień gigantyczne kolejki. Ambitni wysyłają po kilkadziesiąt CV dziennie, z czego przychodzą dwie, albo trzy odpowiedzi – z reguły odmowne. Niektórzy mają już rodziny, jedno, bądź kilkoro dzieci. Inni zakładania rodzin nawet nie planują, bo w aktualnym chaosie nie widzą możliwości stabilnej egzystencji. Tu nawet nie chodzi o to, że są „egoistycznymi singlami”. Przeciwnie – są odpowiedzialni i nie chcą skazywać tak siebie, jak i „drugiej połowy”, o dzieciach nie wspominając – na ciągłą huśtawkę finansowo – nastrojową. „Single”, zwłaszcza mężczyźni, patrzą w przyszłość raczej optymistycznie. Są uparci i pewni swego. Związanym węzłem małżeńskim, a zwłaszcza kobietom zaczyna być coraz częściej wszystko jedno. Tracą nadzieję na znalezienie jakiejkolwiek stabilnej pracy nad Wisłą. Tym samym  są niejako zmuszeni do emigracji na stałe – i to od razu. Kierunek – najczęściej Niemcy i Wielka Brytania, choć i Stany Zjednoczone majaczą w tle.

Czas odwrócić sens piosenki „Skaldów”. Nie powinno chodzić o to, by gonić króliczka, a potem wypuszczać go w bliżej nieokreśloną stronę świata, zyskując w rankingach „mobilności”, ale – by „złowić go”. Złowić i utrzymać dla Polski. Po co? Ano, po to, by nam się Polska ostatecznie nie wyludniła. By młode pokolenie nie uciekało falami ku tęczowym, światowym mirażom. I byśmy na własne życzenie  nie oddawali światu tego, co najcenniejsze.

Anna Maria Kowalska

Jak zmusić kogoś do zrobienia tego, czego zrobić nie chce? Wbrew pozorom – to żaden problem. Wystarczy odgórnie „ubrać” go w system punktowy (np. w szkolnictwie wyższym), zmusić  formalnie do przygotowania e-learningu dla studentów (boć przecie trzeba iść z osiągnięciami techniki!), czy  wypełnienia szeregu nikomu niepotrzebnych dokumentów. Czy ktoś pyta studenta o to, czy woli studiować wg starych zasad, czy zbierać punkty? Jakoś nie słyszę. A pyta ktoś pracowników naukowych, czy wolą wykładać po ludzku, czy też mają ochotę na „fajerwerki” e-learningowe, z których tyle pożytku, co kot napłakał? Podobnie nikt nas – użytkowników e-mailowych kont internetowych – nie pyta, czy chcemy nowej wersji konta, lub nowych funkcji do konta dołączanych. Po prostu – któregoś dnia pojawia się informacja, że stary tryb zostaje wyłączony, a oporni – albo rezygnują z jego użytkowania, albo godzą się z rzeczywistością, przystosowując się do nowej sytuacji. Tertium non datur.

Po kilku latach takiej „tresury”, czy człowiek chce, czy nie chce – staje się ofiarą cichej manipulacji, której często nie zauważa. Coś, lub ktoś ma nad nim władzę, choć sam żyje złudzeniami wolności.  Ufa tym, którzy głoszą, że trzeba „być na bieżąco” i nie odstawać od „reszty cywilizowanego świata”. Na tej samej zasadzie łyknie każde kłamstwo mainstreamu, jeśli to kłamstwo zapewni mu spokój, korzyść i osobiste bezpieczeństwo. Na zasadzie owczego pędu wyrzuci do kubła książkę papierową, bo ktoś powiedział, że teraz w modzie czytnik elektroniczny, i za chwilę nie będzie już w księgarniach książek, a w kioskach prasy. I będzie błogosławić wszystkiemu, co nowe. Albowiem „nowe” oznacza „postępowe”. A to, co postępowe – trzeba wdrażać za wszelką cenę. I to szybko, nie bacząc na to, czy przyniesie ze sobą dobre, czy złe skutki. Konkurencja nie śpi. Licho też.

Dopóki nie zdamy sobie sprawy z faktu, że tak postępując, w pewnym sensie godzimy się na życie niewolnicze, przebiegające „poza dobrem i złem” – szanse na jakąkolwiek realną zmianę panującego porządku, a także odnowę moralną Narodu są iluzoryczne. Naród, który chce naprawdę postępować w rozwoju intelektualnym i duchowym musi chcieć odnowy moralnej, widząc w niej nadzieję na prawdziwe odrodzenie serca i sumienia, powrót do odróżniania dobra od zła. I na budowanie sprawiedliwej Polski, w której władza będzie służyć Narodowi i państwu, a tryby zewnątrzsterowności i „wyścigu szczurów” staną się jedynie reliktem przeszłości.

Anna Maria Kowalska

Jak długo żyję, rok w rok powtarza się ten sam scenariusz. Pierwszy atak zimy, niezależnie od tego, kiedy następuje musi obowiązkowo kończyć się paraliżem, zamarznięciami, kolizjami samochodowymi, olbrzymimi awariami energetycznymi, oblodzeniem trakcji elektrycznych, postojem pociągów w szczerym polu i wieloma innymi atrakcjami. Wygląda to tak, jakbyśmy pierwszy raz w życiu widzieli spadające z nieba białe płatki – i nie wiedzieli kompletnie – ani co to jest, ani co z tym fantem zrobić. Dlaczego pewnych spraw nie można przewidzieć, zwłaszcza, że ostrzeżenia meteorologiczne brzmią chyba bardzo jednoznacznie? Dlaczego nie da rady, np. wytrenować reagowania służb w sytuacjach kryzysowych tak, by maksymalnie zmniejszyć niedogodności i stres pasażerów kolei, tkwiących w szczerym polu po kilka godzin bez żadnej informacji? Czy tak wiele trzeba, by na ulice i szosy miast, miasteczek i wsi wyjechały o czasie pługopiaskarki – nawet uprzedzając przewidywane opady śniegu? Piasku chyba jeszcze nie brakuje, choć kto go tam wie…

To oczywiste, że natura lubi z nas dworować. Po to jednak Pan Bóg dał nam rozum, żeby z niego przynajmniej od czasu do czasu skutecznie skorzystać. A nuż to coś zmieni i skończą się nieustanne narzekania, że „zima zaskoczyła drogowców”?

Anna Maria Kowalska

Pomysłów na „modernizację” edukacji mieliśmy już sporo, równie wiele padało głosów, gdy idzie o podstawowy kanon lektur (lub jego programowy brak). A przecież, mimo długotrwałych sporów, znika z pola widzenia aspekt podstawowy: lektura, od której wszystko powinno się zaczynać. Biblia. To przecież Ona – Księga Ksiąg – buduje naszą chrześcijańską, pogłębioną tożsamość. Czytana często – sprawia, że przemieniamy się wewnętrznie. Docieramy do Prawd Bożych – a tym samym poznajemy Boga w Trzech Osobach. Stajemy się bardziej ludzcy – w Bożym Obrazie i Podobieństwie. A ponadto – możemy napawać się bogactwem języka, spiętrzonych znaczeń, wizji i metafor – i poznawać piękno kultury chrześcijańskiej, w której przyszło nam wzrastać.

Owszem, uczniowie i studenci czytają Biblię we fragmentach. Ale to nie zamyka sprawy. W kraju katolickim, chrześcijańskim – nieznajomość Biblii jako całości i Jej kontekstów powinna przynajmniej dziwić, a dostrzegamy ją coraz częściej. Szczególnie widoczna bywa w mediach, gdy w jednym z najbardziej popularnych teleturniejów poważni, wykształceni uczestnicy mają wątpliwości w sprawach rudymentarnych. W czasach przedwojennych trudno było wyobrazić sobie absolwenta historii sztuki na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie z brakami w znajomości Biblii. Studenci prof. Karoliny Lanckorońskiej opowiadają, że szczególną uwagę zwracała na Stary Testament. Twierdziła ponoć, że osoba z brakami w tej materii nie ma szans na zostanie historykiem sztuki. Jak bowiem pojąć cokolwiek choćby z chrześcijańskiej ikonografii europejskiej, gdy studentowi nie są szeroko znane starotestamentalne wydarzenia?

Nie czytając Biblii, nie próbując Jej zgłębiać – nie budujemy domu naszego życia na trwałych fundamentach. Nie rozumiemy natury świata. Pozostajemy zamknięci na Prawdę, Dobro i Piękno, którymi do nas nieustannie przemawia. Nie trzeba dodawać, że nie zrozumiemy także nic z polskiej kultury wysokiej, opartej mocno na biblijnych podstawach.

Anna Maria Kowalska

Niektóre szkoły wyższe mają rozliczne kłopoty upadłościowe. W tym samym czasie KNOW-y starają się na gwałt wzmocnić swoje związki z biznesem. A także okazać, że są gotowe z tym biznesem pędzić biegiem, noga w nogę. No i wdrażają w dalszym ciągu systemowe reformy w szampańskim nastroju, tym razem na zasadzie walca drogowego. „Wyrównują szanse”, żeby studentom żyło się łatwiej. Niektórzy nieśmiało powiadają, że jednak to nieprawda, że jak na razie żakom żyje się znacznie gorzej. A to USOS nie działa i nie można się zapisać na zajęcia, a to drugi kierunek płatny, właściwie nie bardzo wiadomo, jakim prawem….Ale reformatorów, jak widać, to nie przekonuje i dalej jadą walcem po opłotkach w bliżej nieokreślonym kierunku. Sporo się o tym mówi i pisze, także w poważnych gazetach akademickich. W wolnych chwilach czytam, i mam z tego mnóstwo frajdy. Artykuły te, albo to, co je przypomina,  pisane  „przez jakichś speców od marketingu, czy „polityki uczelnianej”, oprócz dużej dozy bełkotu – zawierają, m.in. pośrednie sugestie „upublicznienia” ocen osób, prowadzących zajęcia dydaktyczne (brak tegoż „upublicznienia” wpływa ponoć „demotywująco” na oceniających zajęcia studentów).

Wprawdzie na razie teoretycznie działa ustawa o ochronie danych osobowych, ale pomysł pierwszorzędny. A postawmy profesorów pod pręgierzem, niechże ich ocenią anonimowo dla przykładu studenci zerowego, albo pierwszego roku – a noty ze zdjęciem wykładowcy prosimy oficjalnie umieścić w Internecie na stronie „wirtualnej uczelni”. Obok zdjęcia i oceny doklejmy także sylabus, i poprośmy, żeby każdy student na temat sylabusa także się wypowiedział. Tak, jak potrafi i lubi. W ogóle ustalajmy na przyszłość program zajęć dydaktycznych na zasadzie: co studenta bawi najbardziej? Wtedy uczelnia będzie miała tłumy chętnych i mnóstwo pieniędzy. Tyle tylko, że to już nie będzie uczelnia, ale cyrk.

Anna Maria Kowalska

wytrwamyiwygramyTo, co stało się wczoraj w Warszawie na marszu: „Obudź się, Polsko”! potwierdza, że hasła odnowy moralnej, sprawiedliwości społecznej i Prawdy są wciąż w Narodzie żywe. Olbrzymi tłum Osób, defilujących ulicami Stolicy raz jeszcze dowiódł, że w obronie słusznej sprawy jest gotów się błyskawicznie zorganizować.

Aktualny marsz w obronie Telewizji Trwam jest jednocześnie wielkim krzykiem, domagającym się wolnych mediów i wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej. Wśród idących w marszu wsparcia  reprezentowane były wszystkie pokolenia. Obok Kół Przyjaciół Radia Maryja oczywisty był udział Prawa i Sprawiedliwości, środowisk skupionych wokół Klubów „Gazety Polskiej”, „Solidarności” i Solidarnej Polski. Warto jednak odnotować, że w marszu szli także Polacy, mieszkający i pracujący za granicą, nawet w odległej Nigerii, a Ci spośród środowisk emigracyjnych, którzy z różnych względów nie mogli przybyć osobiście, organizowali marsze u siebie. Działania takie zostały podjęte we Francji, Australii, Wielkiej Brytanii, Kanadzie, USA. Zmobilizowali się przedstawiciele licznych organizacji społecznych, związkowców i niezrzeszeni obywatele. Symbolicznie dołączyli także obcokrajowcy.

Tak budzi się dumny Naród, pragnący trwać przy Bogu, Honorze i Ojczyźnie. Naród, w którym żadne socjotechniczne zabiegi nie zdołały, na szczęście, zabić ducha Prawdy i prawdziwej „Solidarności”.

Zdjęcia autorstwa pp. Grzegorza Nieradki (fot. 1-15), Macieja Mieziana (fot. 16-29), Jana Pieczyraka (fot. 30-34) i Kazimierza Babiaka (fot. 35-42) można obejrzeć tutaj:
https://picasaweb.google.com/103511753291993799832/29Wrzesnia2012

Anna Maria Kowalska

Zastanawiamy się, dlaczego młodzież nie czyta, ubolewamy nad brakiem zainteresowania książką średniego pokolenia. A czy zauważyliśmy, że umiejętność głośnego czytania wśród dzieci i młodzieży w szybkim tempie odchodzi do lamusa? Część populacji nie nauczyła się nawet techniki płynnej lektury, co tu zatem mówić o czytaniu dla przyjemności – i ze zrozumieniem? Niedawno słuchałam większej partii tekstu, odczytywanego przez nastoletniego chłopca, na oko – gimnazjalistę. Tekst był tak prosty, jak się tylko dało. A chłopiec dukał z wprawą  pierwszoklasisty podstawówkowego. Dukał bez pojęcia, od początku do końca. Ba, gdybyż to był jednostkowy przypadek! Mam dziwną pewność, że jest ich znacznie więcej. Zbieramy pokłosie reform i „napraw” systemu edukacji. Olbrzymia liczba podręczników, programów autorskich, „podpórek” elektronicznych – a tu proszę. Gimnazjalne sylabizowanie. Ku chwale systemu.

Czy należy za to winić uczniów? Dzisiejsza edukacja rzekomo zwraca większą uwagę na  efekty kształcenia i pozyskiwane umiejętności – przy sposobności gubiąc jedną z umiejętności najważniejszych – w zasadzie podstawową. Czyżbyśmy, dzięki zmianie edukacyjnej zafundowali sobie – co wielce prawdopodobne – efekt „takiej pięknej katastrofy” – wtórnego analfabetyzmu?

Anna Maria Kowalska

Nie wiem, czy Państwo zauważyli, ale niektóre portale, prowadzące badania swej „oglądalności”, lub „czytalności” w anonimowych ankietach, służących celom badawczym zastępują zwyczajową formułę: „podaj płeć” inną, bardziej poprawną politycznie. Ktoś myślał, myślał i wymyślił, że w świetle rozważań o płci kulturowej bezpieczniej będzie zastosować wariant: „wybierz płeć”. A nuż się przyjmie?

Bardzo mnie to ucieszyło. W dalszej kolejności prosimy także o możliwość wyboru dowolnego wieku, wykształcenia, miejsca zamieszkania, a ostatecznie zafałszowania reszty danych w majestacie prawa.

A potem z niecierpliwością poczekamy na wyniki sondy i „obiektywne” komentarze analityków.

Anna Maria Kowalska

Krzyś się był zamknął szczelnie w swej izdebce  małej.
Nie przyjmuje nikogo. Pijąc wino białe
Teraz w złości, ze zgrozą,  myśli. Bez wyników.
Wokół niego spoczywa papierów bez liku.

Tylko pisać powieści jak to, w myśl orędzia.
Naukowców się zmienia w posłuszne narzędzia,
Każąc im zastosować się do polecenia
Niezliczonych rubryczek jakichś wypełnienia.

Tabela za tabelą. Instrukcji stron wiele.
Koniec z twórczą swobodą, drodzy przyjaciele!
Zapisać i przyklepać, nie wyjść poza ramki,
I wysłać. Tutaj liczą się sekund ułamki.

A w tym roku pamiętnym raz trzeci już drąży
Krzyś temat sylabusa. Jak niewiasta w ciąży
Nosi ten słodki ciężar, który, choć nie boli,
Co kwartał kierownictwa wymaga kontroli.

A spróbuj nie wypełnić! Będą tego skutki.
Zatem Krzyś znów się robi jak myszka malutki,
Wpisuje szereg znaków w tabelki bez słowa
I wysyła. Komputrem. To droga służbowa.

Krzyś jest już profesorem. Ma uczniów bez liku.
Pytają go, dlaczego nie narobi krzyku,
Czemu zdrowego buntu nie wznieci płomienia,
By zatrzymać ekspansję tego „spapierzenia”?

Wszak każdy rozgarnięty człek od razu powie:
Nie to, co na papierze – ważne, co jest w głowie!

Anna Maria Kowalska

Wobec planów wprowadzenia w czyn w Poznaniu i w Warszawie „ekspresowych” studiów prawniczych mam pewien pomysł, który, być może, ostatecznie zakończy wszelkie spory kompetencyjne i formalne, narastające wokół szkolnictwa wyższego:

A. zlikwidujmy wszelkie studia, z wyjątkiem tych na odległość (egzaminować powinien komputer),

B. rozstawmy w dużych miastach wojewódzkich co sto metrów urządzenia elektroniczne do drukowania dyplomów, zwane dyplomomatami (w odróżnieniu od dyplomatów i biletomatów), i nie zawracajmy sobie już głowy kształceniem kogokolwiek, odpytywaniem, ocenianiem, czy prowadzeniem badań naukowych. Bo i po co? Mamy mainstreamowe media, multimedia, internet….Nowoczesne „zabawki”, odpowiednio zaprogramowane nas wyręczą. A znaczna część młodzieży powita te udogodnienia z radością. I tak połączymy przyjemne z pożytecznym.

C. A co zrobimy z tak pięknie wygospodarowaną przez brak pracy naukowej i dydaktyki nadwyżką czasową? Tu wszystko zależy już od inwencji. Jedni pojadą na wycieczkę dookoła Wojtek, inni będą trenować nordic walking, jeszcze inni pójdą na kursa szybkiego czytania bez zrozumienia…A reszta, popijając nalewki i kawy, powalczy o Nobla w dziedzinie literatury, pisząc nową wersję historii: „co słonko widziało”? (zanim się ostatecznie zdenerwowało i eksplodowało, pozostawiając nas w jasnej pomroczności reform).

Anna Maria Kowalska

Część moich znajomych otwiera usta ze zdumienia, słysząc, że szkolnictwo jest częścią sektora usługowego. Tak, nie mylą się Państwo, edukacja jest, ni mniej, ni więcej, tylko „usługą niematerialną”. Czyli – częścią gospodarki. To curiosum to spadek po Europejskiej Klasyfikacji Działalności, funkcjonującej u nas w latach 1997 – 1999. Nie inaczej jest w aktualnie obowiązującej Polskiej Klasyfikacji Działalności, w pełni zgodnej z wizją europejską. Wygląda na to, że za skutki „usługowego” traktowania edukacji, wyrażające się w spadku jakości przyjdzie Polsce zapłacić słoną cenę.

Pytanie brzmi: czy Europa i Polska naprawdę życzą sobie, by w związku z tą sytuacją postępowała dalsza, nieunikniona dehumanizacja, instrumentalizacja, technokratyzacja i infantylizacja szkolnictwa wszystkich szczebli, odczuwalna szczególnie dotkliwie w Polsce ostatnich lat, choć i w Europie nie pozostająca bez echa? Wypada zapytać: co należy i można zrobić, i jakiej użyć argumentacji, by zahamować i odwrócić ten absurdalny, a zarazem fatalny dla Polski stan rzeczy?

Anna Maria Kowalska

Rekrutacja na studia wyższe może być bardzo ekscytująca i tajemnicza, także w dużych miastach wojewódzkich. Takie przeżycia mają jak w banku przyszli studenci jednej z wyższych szkół niepublicznych o statusie akademickim. Szkoła, a jakże, posiada stronę internetową, na której można odnaleźć multum informacji – o nowych kierunkach studiów, o profilu, o misji, władzach, i innych, równie zajmujących kwestiach. Brakuje tylko jednego: …aktualnego, szczegółowego informatora na najbliższy rok akademicki, co oznacza, że przyszli studenci, dokonując wyboru studiów, czy to stacjonarnych, czy niestacjonarnych, czy też podyplomowych – szczególnie w jednym z instytutów tej uczelni w dużej mierze wybierali i wybierają kota w worku. Nie mają żadnej pewności, czy osoby zatrudnione do tej pory na etatach (jak fama niosła) pozostają na swoich stanowiskach, czy też pracodawca rezygnuje z nich w ramach kadrowych „redukcji”, często wymuszanych  okolicznościami ekonomicznymi (choć bywają i inne przyczyny, o których mówi się szeptem); nie wiedzą często, jakie przedmioty są zobowiązani zaliczyć w ramach  dopiero co otwieranych specjalności, czy nowych typów studiów; z rzadka także mają pojęcie, kto realnie będzie prowadził z nimi zajęcia (doświadczenie uczy, że „zeszłoroczny” prowadzący może zostać wymieniony na „lepszy model”).Władzom wydziału i instytutu doradzamy: otwórzcie Państwo kierunek: ezoteryka. Będzie się w nim zawierać całość Państwa nowej oferty.

Anna Maria Kowalska

janlemanskiJan Lemański (1866-1933; poeta, bajkopisarz, współpracownik Miriamowskiej „Chimery”, fot. za Wikipedią)

Bajka: „Kupiec i wilk” – ze zbioru: „Toast” (1923)

Słysząc, że ci, co lasem dyszą, ludzie zdrowsi,
Pewien kupiec szedł sobie raz z Otwocka do wsi.
Idzie, robi płucami…Tu pachnie mu chojna,
Tam jodeł woń mu darmo śle natura hojna,
Wrzosów aromat, grzybków…Kupiec uszedł milkę,
Gdy wtem – Stój! Ktoś zawołał: Stój!…Spotkał się z Wilkiem.
Wilk miał wygląd andrusa: bez butów, wychudły,
Nie myte, nie czesane, rude na nim kudły…
– Pan, widzę, kocha – rzecze zwierz – leśną poezję?
– Tak…Tak…Kocham, przepadam za nią. Pan mnie nie zje?
– Co do tego, to niech się zbytnio pan nie łudzi.
Owszem, zjem pana. – Za co? – Biorę przykład z ludzi.
– Jak to? Czyż ja jem wilki? Czego chcesz ode mnie?
– A powiedz: czy się ludzie nie jedzą wzajemnie?
Czy ludzkość nie jest głównie żarciem się zajęta?
Czy nie obdziera kupiec ze skóry klienta?
Czym lepszy jest ode mnie taki, jak ty, paskarz?
Nie, nie, z moich pazurów się nie wykaraskasz.
Twe mięso, choć zbyt tłuste, lepsze niż korzonki.
– Zlituj się, Wilku, daj mi wrócić do małżonki.
Która czeka z kolacją, która tęskni do mnie.
Dzieci mam… – A ja, myślisz, żyję bezpotomnie?
Wy – dzieci, my – wilczęta, wy – wille, my – jamy,
Zresztą w niczym a niczym się nie rozmijamy.
Kupiectwo żyje, aby konsumentów żarło,
Wilk na to, by jadł kupców. Rzekłem. Dawaj gardło.
Tu Wilk, zdusiwszy kupca, przystąpił ku uczcie.
Z tej bajki się bliźniego miłości nauczcie.

[1] J. Lemański, Kupiec i wilk [w:] Poezja polska 1914–1939. Antologia. Opr. R. Matuszewski, S. Pollak, t. I, Warszawa 1984, s. 62–63.

Anna Maria Kowalska

Szukałam ostatnio ofert letnich młodzieżowych obozów i kolonii i aż przysiadłam na piętach z wrażenia. Jeśli komuś się zdaje, że naszym pociechom wystarczą zwyczajne wakacje pod gruszą, czy obóz harcerski – bardzo się mylą. Dzieci i młodzież, pozostając często pod presją wymagających sukcesu rodziców potrzebują mocnych wrażeń i podniet! I oto mamy obozy, uczące jak być liderem – odkrywające tajniki PR i HR. Na innych tego typu „imprezach” z kolei dziewczynki, zafascynowane własną cielesnością, dowiadują się, jak zostać celebrytką – piosenkarką. Oczywiście – nic za darmo. Naiwnych nie brakuje.

Obok tych odkryć dla „maluczkich” – jeszcze teoria savoir – vivre’u. Na pierwszym planie: praktyczna nauka manipulowania innymi, czyli – ustanawianie pozycji w zespole. Innymi słowy trening „umiejętności pracy w grupie”. Dla każdego coś miłego. Aż dziw bierze, jak wiele osób daje się na to nabrać.

Wbrew pozorom – prawdziwy lider nigdy nie jest „produktem” PR – u. Umiejętności przywódcze, charyzma, cnota mądrości to dar Opatrzności. Dar, który domaga się rozwoju i wsparcia, ale nie „szlifowania” podług reguł socjotechnicznych. Każdy z nas jest jedyny i niepowtarzalny. I każdy potrzebuje innych uwarunkowań, aby jego talent mógł w pełni się ujawnić. Zmuszanie ludzi do pisania, formułowania myśli i mówienia w języku NLP także nic tu nie da. To strata czasu, wraz z energią. Nie da rady „klonować” liderów takimi metodami. Kto nie wierzy – ten się przekona.

Jaki jest zatem sekret dobrego przywództwa? Żadne tam PR – owe sztuczki, czy obwarowanie się armią wyspecjalizowanych coachów, tylko autentyczność i charyzma. Jedność słów, czynów i myśli. Przejrzystość intencji. Prawda i czystość wewnętrzna. Że to trudne? Pewnie, że tak. Ale warte zachodu. Wymagające? Oczywiście. Ale jeśli wymagać, to przede wszystkim od siebie. Niektórzy twierdzą, że to „niewykonalne” i „skomplikowane”. Dodają jeszcze, że „naiwne”. Nie wierzmy im. Może po prostu nie dotarła do nich jeszcze prosta prawda, że kształcenie w jakichś tam akademiach rozwoju osobistego, czy urabianie w tym kierunku kadr to – w pewnym sensie –  płacenie podatku od głupoty?

Anna Maria Kowalska

Los dziecka, które walczy o życie z powodu… …ścisłego zachowania procedur w pogotowiu lotniczym to chyba najwyższy szczyt absurdu w zarządzaniu instytucją, bądź co bądź, zaufania publicznego. Rzecz to tym bardziej dotkliwa, że TVP w głównym wydaniu „Wiadomości” pokazała nam postawę decydenta tejże instytucji, w którego wypowiedzi, mimo wiedzy o skutkach zaniechania działań ratunkowych nadal słychać było odcień przeświadczenia o absolutnej wadze instytucjonalnych rozporządzeń. Zauważmy jednak, jakie są tego konsekwencje: jeśli najważniejsze są procedury, to wszelkiego rodzaju niestandardowe sytuacje, które nie mieszczą się w ich granicach – nie mają prawa zaistnieć, a jeśli zaistnieją – tym gorzej dla nich. Jaki stąd wniosek? Istota trzymania się procedur sprowadza się zatem do kurczowego tworzenia sobie fikcyjnego – bezpiecznego i przewidywalnego, acz alternatywnego wobec „realu” świata bez ryzyka, który z tym namacalnie istniejącym nie ma nic wspólnego.

Tyle pogotowie. A co z setkami innych instytucji, które na podstawie chorych procedur, kreujących fikcyjny, a bezpieczny, urzędniczy świat krępują nas i lekceważą nas codziennie ile i jak się tylko da?

Anna Maria Kowalska

Wstępne wyniki tegorocznych matur, podane do wiadomości publicznej , nie pozostawiły złudzeń – o ile mnie pamięć nie myli,  jednym z najłatwiejszych obowiązkowych egzaminów maturalnych był w tym roku język polski pisemny na poziomie podstawowym. Uwaga, że tym razem zdało 97% abiturientów wkrótce stanie się kolejną miarą „sukcesu” polskiej edukacji. Widzicie, malkontenci? Wy tu narzekacie, podnosicie oczy ku niebu, a tymczasem młodzież, dzielnie przedzierając się przez rafy koralowe i omijając ojczyste mielizny, bezpiecznie wpływa do portu. I co? Nie wstyd wam? Fakt, że poprzeczka tegorocznego egzaminu „podstawowego” była ustawiona na poziomie słynnego: „Co to jest? Po wodzie pływa, kaczka się nazywa”, a próg „zdawalności” był i jest także niebezpiecznie niski – za jakiś czas ujdzie uwadze, tym bardziej, że są już planowane pewne zmiany.

A jakie? Wielkie! „Odważne”! Zwłaszcza w zakresie egzaminów ustnych z języka ojczystego. Od 2015 roku znikną wreszcie nieszczęsne, kontrowersyjne i krytykowane prezentacje. Mają zostać zastąpione, jak wieść gminna niesie, 10 – minutowym monologiem abiturienta i 5 – minutową dyskusją z komisją egzaminacyjną o wylosowanym „tekście kultury”. Do tego monologu i dyskusji będzie się można przygotowywać przez 15 minut. Tak monolog, jak i dyskusja mają być oceniane holistycznie (tak, jak i cała matura), co zostało wyraźnie podkreślone w ministerialnym komunikacie prasowym.

Komunikat z zasady musi być lakoniczny. Warto jednak, mimo że do roku 2015 pozostało jeszcze trochę czasu, zapytać (bez uprzedzeń) od razu o parę spraw podstawowych, związanych tak z przeprowadzeniem matury ustnej w nowym kształcie, jak i z nowym sposobem oceniania samego egzaminu. Jako osobnik niedokształcony w tej materii, a dociekliwie uczący się przez całe życie, chciałabym się od MEN – u dowiedzieć choćby:

Po pierwsze: jakie są źródła ideologiczne oceniania holistycznego, a co za tym idzie: skąd holizm wziął się m.in. w polskiej  szkole?

Po drugie: w jaki sposób Ministerstwo definiuje pojęcie holizmu – i co w tym wypadku oznacza zmiana sposobu oceniania abiturienta?

Po trzecie: jak nowa forma oceny ma się do stosowanej do tej pory formy oceniania analitycznego? Czy obie formy będą stosowane komplementarnie, czy też metoda analityczna zostanie ostatecznie zarzucona na rzecz dominującej – holistycznej?

Niestety, tego wszystkiego jeszcze nie wiemy. Zaznaczono tylko, że podczas oceniania matury ustnej w nowej odsłonie pod uwagę będą brane: poprawność merytoryczna wypowiedzi, sprawność językowa i umiejętności komunikacyjne abiturienta. Ale to niczego nie wyjaśnia i o niczym nie przesądza, a wystarczy prześledzić choćby to, co o holistycznym ocenianiu powiadał np. Bolesław Niemierko, by nieco przestraszyć się rewolucji, która nas czeka. I tu również pytania cisną się na usta. Gdybym mogła, zapytałabym Panią Minister między innymi o to:

Gdy rzecz się tyczy egzaminu ustnego: czy, np. podczas krótkiego w końcu egzaminu komisja oceniająca ma realną możliwość prześledzenia całościowego toku myślowego każdego ucznia i czy na podstawie owego domniemanego „toku” potrafi określić stopień „dojrzałości” komunikacyjnej maturzysty? W jaki sposób i podług jakich kryteriów komisja będzie ową indywidualistyczną „dojrzałość” toku myślowego rozpoznawać? Jakie są niebezpieczeństwa i paradoksy, związane z wprowadzeniem oceny holistycznej kosztem zawieszenia, bądź zaniechania metody analitycznej? Pytam o to tym chętniej, im mniej o tym czytam w komunikacie prasowym MEN.

Obok tych niewiadomych, jak na ironię, mamy niezwykle precyzyjny rozkład czasowy: przygotowania do egzaminu, wypowiedzi, dialogu z komisją. Nie wiem, czy jak w „Wielkiej Grze” ktoś ogłosi gromko: „czas minął”, czy też, dla redukcji kosztów, nastawi się na sali egzaminacyjnej jedynie automatyczny brzęczyk? Ależ to będzie wyglądało! Taśmowa robota! Jeden sprawdza dowody osobiste, drugi wpuszcza, wylosowanie tematu, siad, brzęczyk, przygotować się, szybko, kolejny brzęczyk, wstać, szybko podejść do zielonego stolika, brzęczyk, mówić, brzęczyk, szybko, przestać mówić, brzęczyk, dyskusja, brzęczyk, wyjść, czekać na decyzję komisji (narada powinna trwać 1 minutę, dla dodatkowego usprawnienia procesu, i także musi zaczynać się i kończyć brzęczykiem), znowu wejść, szybko wysłuchać szybkiego werdyktu, brzęczyk, do widzenia, następny, szybko, brzęczyk. Fatalnie. O piętnaście setnych sekundy za wolno.

A jeszcze przed rządami „systemu” i przed reformami było tak normalnie….Egzaminy ustne zdawało się różnie: bywało, że około 45 minut, albo i krócej – i nikt z tego problemu nie robił. Nikt nikogo nie limitował, nie poganiał. Nauczyciele sami ustalali czas rozmowy z abiturientem. Bo jeden potrzebował więcej minut dla przełamania lodów, a inny odpowiadał od razu, jak szybkostrzelny karabin maszynowy. Brało się pod uwagę zróżnicowanie osobowościowe kandydatów do otrzymania świadectwa dojrzałości. Działały zdrowe nawyki psychologiczne. I było, po prostu – po ludzku. A dziś – wytyczne są, ale człowiek gdzieś się zagubił.

Nic to! Przekonuje nas swymi decyzjami ministerstwo. Jak mawiali Szczepcio i Tońcio: „bedzie lepiej!”Wprawdzie klimat fordowskiej taśmy dotarł i tu, ale przecież czas to pieniądz!

Tak sobie siedzę, piszę i myślę. Orłem to ja pewnie nie jestem, ale wiem jedno: młodzież jest intelektualnie zróżnicowana. Wbrew pozorom, tej uzdolnionej i mądrej w Polsce nigdy nie brakowało i teraz też nie brakuje. Rzecz w tym, że mimo „papierowych” deklaracji w kwestii dbałości o „diamenty”, jakoś nikt z decydentów w ostatnim czasie nie pozwalał i, jak widać, nadal nie pozwoli młodym rozwinąć skrzydeł i zaprezentować swych walorów na maturze z języka polskiego…

Anna Maria Kowalska

Mamy lato, upały, zatem klimat bardziej plażowo-rozrywkowy. Myślałam, że Ministerstwo Edukacji Narodowej przynajmniej na czas wakacji letnich da o sobie zapomnieć. Niestety. Zadbano o to, by w sezonie  owocobrania uraczyć nas zepsutymi owocami wewnątrzresortowej „polityki”. Nie ma już sensu powracać w koło Macieju do historii zatrudnionego na wysokim stanowisku byłego pasera, czy niedawno sygnalizowanej narracji z e-podręcznikami w tle,  aktualnie drobiazgowo badanej przez CBA. Szkoda strzępić pióro i silić się na oryginalne złośliwości. Warto  jednak podsumować całą paranoję jednym krótkim zdaniem: jaki do niedawna p.o. dyrektora Ośrodka Rozwoju Edukacji, takie i – pod rządami obecnej koalicji – nadzwyczajne szanse rozwojowe polskiej szkoły. Nic dodać, nic ująć.

Jakby tego wszystkiego było mało, w dzisiejszej „Gazecie Polskiej Codziennie” (poniedziałek, 6 sierpnia 2012) czytam krótki artykuł Wojciecha Muchy i Przemysława Harczuka: „Podwykonawcy: rząd świętuje nasze bankructwo”. Wynika z niego, że podczas gdy podwykonawcy autostrady A2 bankrutują, czekając wciąż beznadziejnie na pieniądze za wykonaną pracę, Ministerstwo Transportu urządza wykwintny piknik bez udziału prasy na okoliczność „dziękczynną” dla swych pracowników i zaproszonych gości, wylewających zapewne siódme poty podczas organizacji Euro 2012. Informacje o odbytym wczoraj pikniku mamy dość drobiazgowe, wieści o towarzyszących mu atrakcjach także, szkoda tylko, że P.T. Autorzy zapomnieli określić dokładnie miejsce, gdzie się ów bankiet za państwowe pieniądze odbywał. Ciekawe byłoby niewątpliwie dowiedzieć się, na jakimż to boisku strzelano ministrowi Nowakowi rzuty karne, albo czyjeż to dzieci miały okazję zaprawiać się w trudnej sztuce budowania autostrady z piasku.

Zwłaszcza tym ostatnim konkurencjom i nabywanym umiejętnościom nie ma co się dziwić! Wszak pod rządami obecnej koalicji Polska jak długa i szeroka zmienia się w gigantyczną pustynię, z której wymiata i ludzi, i firmy. Wymiata zaś dlatego, że niesłusznie podyktowane „rzuty karne” zamykają im drogę do normalnego funkcjonowania i rozwoju. Na gruzach tego, co do niedawna jeszcze nazywano majątkiem narodowym trwa za to nieustająca piaskowa burza mózgów, prowokowana przez działania obecnej ekipy i podporządkowanych jej resortów. A że wszystko bez przerwy się sypie i końca tego nie widać? Skoro od początku było budowane na piasku i z piasku – inaczej nie będzie, bo być nie może. Naturalna kolej rzeczy.

Anna Maria Kowalska

Stasio dziś do dom w wielkim zachwycie
Pędzi. „Przyjęli! Przede mną życie!
Po budowlanej jam olimpiadzie,
A lekarz ze mnie będzie lada dzień!
Uczelnia żadnych jednak zastrzeżeń
Nie zgłasza wcale. Oczom nie wierzę!
Najpierw myślałem: ktoś mnie nabiera.
Jednak niesłusznie. Fach inżyniera
To sprawa dobra. Lecz medycyna?
Z nią konkurencji nic nie wytrzyma!”

I tak to młodzież wpada we wnyki,
Edukacyjnej quasi – logiki.

Starczy chęć szczera i olimpiada?

Na medycynę każdy(a) się nada?

Anna Maria Kowalska

Po raz kolejny obiecano mi złote góry – i nie dotrzymano obietnicy. Po czymś takim człowiek gorzknieje, zamyka się w sobie. I ma poniekąd całkowitą rację.

Im częściej takie rzeczy się zdarzają, tym bardziej uzasadniają one potrzebę budowania świata, w którym składane obietnice są  rzeczą ważną. Jeśli zaś z istotnych przyczyn ktoś nie jest w stanie ich dotrzymać – po prostu przeprasza, przede wszystkim dlatego, że z zasady nie lekceważy tych, którym cokolwiek obiecuje. Ten sam obyczaj powinien obowiązywać tak w życiu prywatnym, towarzyskim – jak i w życiu społeczno – politycznym, na wszelkich, także najwyższych szczeblach władzy. Tak postępowali i postępują ludzie przyzwoici, sumienni i honorowi.

Starajmy się tworzyć wokół siebie świat lepszy także pod tym względem. Akurat to zależy w zupełności od nas samych.