Przeskocz do treści

Anna Maria Kowalska

Niedawno usłyszałam podczas jednego z nabożeństw pasyjnych ważne słowa. Ich sens był następujący: żeby szerzyło się zło, nie potrzeba wiele. Wystarczy bierność dobrych ludzi.

Wokół nas jest tyle zła, na które się godzimy. Dlaczego? Z rozmaitych powodów.

Najczęściej się boimy. O siebie. Żeby nas nie zwolniono, żeby się nie czepiano, żeby nie stracić rzekomych „przyjaciół”….Albo – żeby nie nadepnąć komuś na odcisk. Bo jeśli ten ktoś, nie daj Boże, wpływowy, to zawsze może zaszkodzić…..Zatem – lepiej przeprosić, że się żyje. I trwać tak dalej.

Odwracamy oczy i czekamy, że zareaguje ktoś inny.

Potem przychodzi zobojętnienie na innych, czasem wrogość, jeśli sumienie wyrzuca nam to zaniedbanie.

A zgody na zło być nie może.

Musimy zło zwyciężać dobrem. Dziś bardziej, niż kiedykolwiek, potrzeba wielkiej odwagi i solidarności międzyludzkiej. Potrzeba autentycznego świadectwa.

Błogosławiony Ksiądz Jerzy Popiełuszko wytyczył nam szlak. Warto, tak jak do słów Błogosławionego Jana Pawła II wrócić także do Jego drogi życia i homilii – i umocnić się, zwłaszcza teraz, przed uroczystością Zmartwychwstania Pańskiego.

Anna Maria Kowalska

Późnym wieczorem zatelefonowała do mnie wyraźnie wzburzona koleżanka. Z nieskładnego potoku słów zdołałam wywnioskować, że spotkała ją przykrość. I to przykrość wyrafinowana, wykalkulowana w najdrobniejszych szczegółach. Dowód na to, że inteligentne zło naprawdę istnieje.

A było tak: napisała jakiś czas temu artykuł na „nośny” temat. Spodziewała się polemiki, z tej racji, że tekst był wyrazisty i jednoznaczny w moralnej wymowie. Czekała jakiś czas. Nic takiego jednak nie następowało. Minęły mniej więcej dwa tygodnie…i dopiero wówczas wybuchła prawdziwa bomba.

Na jednym z portali internetowych, ku Jej zdumieniu, ukazał się fragment Jej artykułu, użyty w zupełnie odmiennym kontekście. Miał tworzyć tło dla publikacji danych „wrażliwych”, dotyczących ważnej instytucji zaufania publicznego, a opublikowanych przez anonimowego internautę. Nie było tam, na szczęście, Jej nazwiska. Znalazł się jednak tytuł pisma, w którym ów artykuł został opublikowany, zatem tożsamość Autorki była do ustalenia. Wykorzystanie w tej sprawie tak tytułu czasopisma, jak i tekstu, napisanego na diametralnie inny temat wciąż budziło w Niej ogromne emocje. Pytała, jak się zachować, co robić? Na szczęście w krótkim czasie, nawet bez Jej interwencji tak artykuł, jak i „wrażliwe” dane ostatecznie usunięto.

Nie usunięto jednak samego problemu. Taki sposób wykorzystania publikacji z moralnego punktu widzenia jest przecież ewidentnym złem i  nadużyciem. Co ważniejsze – nie zrobiły tego przecież krasnoludki!

Oby Internet był w przyszłości wolny od takich działań.

Anna Maria Kowalska

„Wydatki Polaków na kulturę w porównaniu z innymi krajami Europy pozostają na niskim poziomie. Od kilkunastu lat stan ten właściwie nie ulega zmianie i dlatego Polska znajduje się w grupie krajów o najniższych wydatkach na kulturę w Europie” (J. Hausner, J. Głowacki, K. Jakóbik, K. Markiel, A. Mituś, M. Żabiński, Raport o finansowaniu i zarządzaniu instytucjami kultury [w:] Departament Mecenatu Państwa Ministerstwa kultury i dziedzictwa Narodowego (opr., red.) Raporty o stanie kultury: wnioski i rekomendacje, NCN, Warszawa 2009, s. 24).

Komentarz zbyteczny.

Anna Maria Kowalska

Aktualny numer „Wiadomości UJ” przynosi radosne wieści: uczelnie krakowskie: UJ, AGH, UP, UE i PK w ramach czekających je wyborów władz rektorskich pozostaną przy starych zasadach . Żadna z w/w uczelni nie zdecydowała się na konkurs otwarty, w którym o stanowisko rektora mogłaby ubiegać się osoba z doktoratem i doświadczeniem menedżerskim w „zarządzaniu przedsiębiorstwem” (vide: E. Regis, Rektorska zmiana warty, Wiadomości UJ nr 6 (205), marzec 2012, s. 4). Jeszcze bardziej cieszy druga wiadomość: jak do tej pory nie podjęła takiej decyzji żadna polska uczelnia.

Dlaczego cieszymy się z takiego obrotu sprawy? Powtórzmy raz jeszcze: uczelnia to nie firma, przedsiębiorstwo nastawione na biznes, ale miejsce poszukiwania prawdy obiektywnej i prowadzenia badań naukowych. W takich sytuacjach lepiej odwołać się do ciągłości akademickich tradycji, niż godzić się na niefortunne i niepotrzebne środowisku zmiany. Mówiąc o ciągłości tradycji, co zapewne oczywiste, mam na myśli czasy sprzed PRL-u. Czekamy na reformę szkolnictwa wyższego, która dokona się z uwzględnieniem szerokiego spektrum opinii środowiska – i będzie rzeczywistym wyrazem potrzeb polskiego świata akademickiego.

Anna Maria Kowalska

Jak zatem widzimy, w świetle poprzednich uwag Jana Pawła II Rewolucja Francuska zapoczątkowała „kult bogini rozumu”. Ale pojęcie Boga nadal pozostawało w ludzkiej świadomości. O ile Bóg żywy, Jezusa Chrystusa, Ewangelii i Eucharystii został usunięty ze świata na plan dalszy, powiada Jan Paweł II, o tyle stale istniał w myśli filozoficznej i naukowej Bóg „bytujący poza światem”, Bóg deistów: [1]

„Owszem, ten Bóg deistów  był stale obecny, był też chyba obecny u francuskich encyklopedystów, w dziełach Voltaire’a i Jeana–Jacquesa Rousseau, jeszcze bardziej w Philosophiae naturalis principia mathematica Isaaca Newtona, które oznaczają początek rozwoju fizyki nowoczesnej.

Ale ten Bóg jest stanowczo Bogiem poza-światowym. Bóg obecny w świecie wydawał się niepotrzebny dla umysłowości wykształconej na przyrodniczym poznaniu świata. Podobnie Bóg działający w człowieku miał stać się niepotrzebny dla nowoczesnej świadomości, dla nowoczesnej nauki o człowieku, badającej mechanizmy świadome i podświadome jego postępowania. Racjonalizm oświeceniowy wyłączył prawdziwego Boga, a w szczególności Boga Odkupiciela poza nawias.

Co to oznaczało? Oznaczało to, że człowiek powinien żyć, kierując się tylko własnym rozumem, tak jakby Bóg nie istniał. Nie tylko wypada poznawać świat obiektywnie, tak, jakby Bóg nie istniał, gdyż założenie istnienia Stwórcy czy Opatrzności nie jest nauce na nic potrzebne, ale trzeba również postępować tak, jakby Bóg nie istniał, to znaczy tak, jakby Bóg się światem nie interesował.   

Racjonalizm oświeceniowy mógł się zgodzić na Boga pozaświatowego, zwłaszcza, że jest to tylko pewna niesprawdzalna hipoteza.

Konieczne jednak było, by takiego Boga wyeliminować ze świata” [2]

W dalszej części rozważania Jan Paweł II pokazuje, w których miejscach chrześcijaństwo rozchodzi się definitywnie z mentalnością Oświecenia:

„Poprzez tego rodzaju program myślenia i postępowania racjonalizm oświeceniowy godzi w całą chrześcijańską soteriologię, czyli refleksję teologiczną o zbawieniu (po grecku: soteria). „Tak […] Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3, 16). Każde słowo tej Chrystusowej odpowiedzi w rozmowie z Nikodemem jest właściwie kamieniem obrazy dla umysłowości, zrodzonej z przesłanek Oświecenia, i to nie tylko francuskiego, również angielskiego i niemieckiego.

(…) A więc pierwsze zdanie: „Bóg umiłował świat”. Dla umysłowości oświeceniowej światu nie jest potrzebna miłość Boga. Świat jest samowystarczalny (podkreślenie moje – A.M.K.). A z kolei Bóg nie jest przede wszystkim miłością. Jeżeli już jest, to jest samym rozumem, rozumem odwiecznie poznającym. (…) Taki właśnie samowystarczalny świat, przejrzysty dla ludzkiego poznania, coraz bardziej wolny od tajemnic w wyniku działalności naukowej, coraz bardziej staje się poddany człowiekowi jako niewyczerpane tworzywo, człowiekowi – demiurgowi nowoczesnej techniki. Taki właśnie świat ma uszczęśliwić człowieka. (…) Chrystus daje do poznania, że świat nie jest źródłem definitywnego uszczęśliwienia człowieka. Wręcz przeciwnie, może się stać źródłem jego zguby. Ten świat, który ukazuje się jako wielka konstrukcja poznawcza, stworzona przez człowieka, jako postęp i cywilizacja, świat jako współczesny system środków przekazu, jako niczym nie ograniczona demokratyczna wolność – taki świat nie jest zdolny w pełni uszczęśliwić człowieka” [3].

Umysłowość pooświeceniowa, jak zaznacza dalej Jan Paweł II, nie jest także w stanie pogodzić się w żaden sposób z rzeczywistością grzechu:

„(…) W szczególności nie godzi się z grzechem pierworodnym. Kiedy podczas ostatnich odwiedzin w Polsce (czerwiec 1991, A.M.K) wybrałem jako temat homilii Dekalog oraz przykazanie miłości, wszyscy polscy zwolennicy „programu oświeceniowego” poczytali mi to za złe. Papież, który stara się przekonywać świat o ludzkim grzechu, staje się dla tej mentalności persona non grata”  [4] (podkreślenie moje – A.M.K.).

[1] Jan Paweł II, Przekroczyć próg nadziei, Lublin 1994, s. 56.

[2] Tamże, s. 56 – 57.

[3] Tamże, s. 58 – 59.

[4] Tamże, s. 59 – 60.

Anna Maria Kowalska

Zaczynam rozumieć, dlaczego średnie pokolenie i ludzie o najwyższych kompetencjach wycofują się z uczestnictwa w czymś, co jest przez obecną koalicję nazywane kulturą. Po prostu – zrozumieli, że cokolwiek to jest, to w lwiej części nie oryginał, tylko falsyfikat.

Na początku był chaos, jak głosi mitologia grecka. Dziś też mamy chaos rzadkiej próby, ale na jego gruncie trudno spodziewać się zaistnienia jakiejkolwiek mitologii. Zamiast niej plenią się za to rozmaite nowotworki. Nie wiem, czy Państwo zdają sobie sprawę, ale w dobie technicznej precyzji i cyfryzacji zastanawiamy się, np. nad „kulturą transportową”. Co to takiego? Chodzi o zespół zachowań ludzkich w środkach lokomocji. Jedni czytają gazety, inni oglądają „telewizję komunikacyjną”, a jeszcze inni słuchają MP – 3. Pojęcie to pojawia się w niezwykle „unaukowionym”  „Raporcie o stanie kultury”, przygotowanym przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego z okazji krakowskiego Kongresu Kultury Polskiej (2009), a sygnalizuje zmiany, prowadzące ku odinstytucjonalizowaniu kultury. Dziw bierze, dlaczego w obrębie tej „kultury” nie uwzględniono osób, prowadzących zwyczajne rozmowy, spierających się, albo rozmawiających przez telefony komórkowe. To raczej od tej drugiej „aktywności” tramwaje i autobusy pękają w szwach – i pierwszy typ zachowań wcale nie przeważa. Wiem, co mówię, bo jeżdżę tramwajami od lat. Tylko co to ma wspólnego z aktualnym losem instytucji kultury? Że wspólnotowość to przeszłość? Żeśmy niby tacy „wyalienowani”, „zatomizowani”, zamknięci na drugich i że sami sobie zapewnimy dostęp do kultury przez multimedia? Tyle, że kultura to nie tylko multimedia. Co z tradycyjnym muzealnictwem, kinem, teatrem? Przyjdzie walec i wyrówna? A czytelnictwo? A zbiorowa, historyczna pamięć narodu? Konia z rzędem temu, kto mi to wszystko wytłumaczy…

Anna Maria Kowalska

Tak, jak osoby Papieża – Polaka nie da się zrozumieć bez chrześcijańskich, katolickich i polskich korzeni, tak nie da się zrozumieć założeń pontyfikatu Jana Pawła II bez lektury książki „Przekroczyć próg nadziei”. Książka ta, której treść stanowi odpowiedź na pytania dziennikarskie Vittoria Messoriego jest wyjątkowym darem: okazją do zaprezentowania religijnego i intelektualnego dorobku Ojca Świętego [1].

Geneza jej powstania jest równie interesująca, jak zawartość. W październiku 1993 roku przypadała piętnasta rocznica inauguracji pontyfikatu Jana Pawła II. Z tej okazji Ojciec Święty otrzymał od  RAI (Włoskiego Radia i Telewizji) wyjątkową propozycję. Poproszono Go o udzielenie Vittorio Messoriemu godzinnego wywiadu przed kamerami telewizyjnymi. Oczywiście – wyraził zgodę. Olbrzymia liczba dodatkowych zajęć uniemożliwiła Papieżowi finalizację tego bezprecedensowego przedsięwzięcia, ale o całej sprawie nie zapomniał. Po otrzymaniu od Messoriego zestawu pytań, które miały stanowić „szkielet” wywiadu, postanowił odpowiedzieć na nie….na piśmie. Tak poinformowaniem dziennikarza w tej materii, jak i dostarczeniem mu odpowiedzi zajął się rzecznik prasowy Stolicy Apostolskiej Joaquin Navarro – Valls [2].

Z kart książki wyłania się sylwetka Papieża, zdeterminowanego w głoszeniu światu konieczności „nowej ewangelizacji”. Szczególnie cenne uwagi dotyczą chrześcijańskich korzeni Europy.

„Dla niego jest czymś oczywistym, że Bóg Jezusa Chrystusa nie tylko istnieje, żyje i działa, ale jest także – i przede wszystkim – Miłością, podczas gdy Oświecenie i racjonalizm, które zatruły nawet niektóre nurty teologii, ale dzięki Bogu nie pozostawiły najmniejszego śladu na nim, widzą w Bogu niewzruszonego Wielkiego Architekta, to znaczy przede wszystkim Intelekt” [3].

Przeżywając głęboko historię Zbawienia, Jan Paweł II doskonale zdawał sobie sprawę z pokusy nowożytnego racjonalizmu, nękającej ludzkość. Niezwykle ważne było dlań precyzyjne wskazanie momentu, w którym w dziejach filozofii rozpoczął się wielki zwrot antropocentryczny. Zaczął przeto od postkartezjańskich dziejów myśli europejskiej. To Kartezjusz bowiem, co jest rzeczą powszechnie znaną – „zainaugurował wielki zwrot antropocentryczny w filozofii”. Słynne kartezjańskie zdanie „myślę, więc jestem” – stało się programowym manifestem nowożytnego racjonalizmu: [4]

„Cały racjonalizm ostatnich stuleci, czy to w wydaniu anglosaskim, czy później kantyzm, heglizm oraz filozofia niemiecka XIX i XX wieku razem z Husserlem i Heideggerem – to wszystko jest poniekąd dalszy ciąg i rozwój poglądów kartezjańskich. Autor Méditations philosophiques ze swoim dowodem ontologicznym odsunął nas od filozofii istnienia, a także od tradycyjnych dróg św. Tomasza” [5].

W wizji Boga Kartezjusza mamy bowiem do czynienia nie z „samoistnym istnieniem”, ale z „samoistnym myśleniem”, z „Absolutem, który jest czystym myśleniem”:

„Tylko to ma sens, co odpowiada ludzkiej myśli. Nie tyle ważna jest obiektywna prawdziwość tej myśli, ile sam fakt pojawiania się czegokolwiek w ludzkiej świadomości. Znajdujemy się u progu nowoczesnego immanentyzmu i subiektywizmu. Kartezjusz oznacza zarazem początek wielkiego rozwoju nauk ścisłych, przyrodniczych, a także nauk humanistycznych w ich nowym wydaniu. Oznacza też odwrót od metafizyki, a zwrot w kierunku filozofii poznania. Kant jest największym wyrazicielem tej właśnie orientacji. (…) Mniej więcej sto pięćdziesiąt lat po Kartezjuszu stwierdzamy, jak wyłączono poza nawias to wszystko, co jest istotowo chrześcijańskie w tradycji myśli europejskiej. Protagonistą staje się tutaj epoka oświeceniowa we Francji. Oświecenie to definitywna afirmacja czystego racjonalizmu. Rewolucja Francuska podczas terroru zburzyła ołtarze poświęcone Chrystusowi, powaliła przydrożne krzyże, wprowadziła natomiast kult bogini rozumu. Na gruncie tego kultu deklarowała wolność, równość i braterstwo. W ten sposób duchowe, a w szczególności moralne dziedzictwo chrześcijaństwa zostało wyrwane ze swego podłoża ewangelicznego, do którego trzeba go znów doprowadzić, by odnalazło swą pełną żywotność” [6].

[1] Powyższe stwierdzenia są „summą” wypowiedzi jednego z wybitnych teologów, któremu dane było zapoznać się z książką jeszcze w rękopisie. V. Messori, Zamiast wprowadzenia [w:] Przekroczyć próg nadziei. Jan Paweł II odpowiada na pytania Vittoria Messoriego, Redakcja Wydawnictw KUL, Lublin 1994, s. 17.

[2] Tamże, s. 8 – 12.

[3] Tamże, s. 16.

[4] Bóg, który zbawia [w:] dz. cyt., s. 55.

[5] Tamże, s. 55.

[6] Tamże, s. 55 – 56.

Anna Maria Kowalska

Wczoraj, tj. 7.03.2012 Marek Mejssner z PAP poinformował, że raport kontrolny systemów informatycznych administracji publicznej aż w 81% przypadków wykazuje złe zabezpieczenie danych. Kontrola, przeprowadzana w ciągu dwóch lat przez ekspertów na poziomie ministerstw, samorządów i agencji rządowych wskazała na podatność systemów tych instytucji na ataki hakerskie – tak zewnętrzne, jak i wewnętrzne. 25% systemów jest „podatnych na ataki w stopniu średnim” (co oznacza zaledwie podstawowe zabezpieczenie danych), zaś 56% „w stopniu krytycznym”. Systemy są tak skonstruowane, że wręcz zachęcają do podjęcia ataku i skorzystania z wszelkich informacji, zwłaszcza, że „dokumentacja stron pozostawiana jest na serwerze, dostępnym w Internecie”. W dodatku nie ma aktualnie możliwości weryfikacji źródeł cyberataków, a to oznacza, że przestępcy „sieciowi” pozostają praktycznie bezkarni.

Jak wyglądają systemy na poziomie uczelni wyższych i szkół niższego szczebla – tego raport nie precyzuje. Ale to, jak i wiele innych rzeczy – można sobie dośpiewać. Tylko na jaką nutę?

Anna Maria Kowalska

Jestem nerwowy, że szkoda gadać.
Chciałem się nawet wczoraj przebadać….
Co jest przyczyną? Zaraz się dowiesz…
Choć tego tysiąc piór nie wypowie…
Wróciłem z zajęć. Coś przekąsiłem,
Książki z rozkoszą w kąt odrzuciłem…
Otwieram maila: znów. Wiadomości.
Że mogę wygrać. W klipę, czy w kości?

Już o tym radio pieje od roku,
I TV Student mąci mój spokój,
Nareszcie system, nasz system słodki
Też oferuje jakieś łakotki,
Bony i premie, ciastka i lody,
Klękajcie, przeto, przed nim narody….
A po cóż? Na co? Dlaczego? Czemu?
Żebyś nareszcie się człeku, przemógł!
I chociaż sprawa to z gruntu chora,
Jednak ocenił w mig profesora!
Oceń, ach, oceń (nie, ja nie bredzę),
Czy przekazuje profesor wiedzę?
Czy był „konkretny”? „mobilizował”?
Czy nieżyczliwy? Ironizował?
Czy dwóje stawia, czy same piątki?
Czy w bibliografii ma nieporządki?
Czy punktualny? Czy jest czytelny?
Czy jednorodny, czy też podzielny?
Pytam globalnie, drogi Kolego…
(Mówię Ci, można zgłupieć od tego)!
Życia Ci szkoda? Czasu Ci szkoda?
Pięć minut wstydu – potem nagroda!
Dostaniesz Alpy, Ural, Rodopy,
Błagam…Alaskę…..Pół Europy…
Morał:
A student stoi. Ma w dłoniach głowę…
Realnie biorąc, zadatki zdrowe
Do Kulparkowa. Lecz na nic lament.
On nie oceni. Twardy jak diament.
Bo – jak świat światem, od oceniania,
Jest prowadzący. Szkoda gadania!
I żaden system tego nie zmienia.
Na tym polega jakość kształcenia.

Anna Maria Kowalska

Lektura refleksji o dojrzewaniu powołania kapłańskiego Wojtyły, widzianego przez pryzmat doświadczeń drugiej wojny światowej i okupacji wskazuje na fakt, że także jako Jan Paweł II dogłębnie zastanawiał się nad sensem dotykających Go zdarzeń. Sam moment nabrania przeświadczenia o powołaniu nazywał rodzajem „olśnienia”, które w ostatecznym rozrachunku przyniosło głęboki spokój wewnętrzny [1]:

„Czas ostatecznego dojrzewania mojego powołania kapłańskiego (…) łączy się z okresem drugiej wojny światowej, z okresem okupacji nazistowskiej. Czy można to uważać za zwykły zbieg okoliczności? Czy też istnieje jakiś głębszy związek pomiędzy tym, co dojrzewało we mnie, a wydarzeniami historycznymi? Na tak postawione pytanie trudno odpowiedzieć. W planach Bożych nic nie jest przypadkowe. Myślę, że skoro Bóg mnie powoływał, to we właściwym momencie powołanie to musiało się objawić. A że tym momentem okazała się druga wojna światowa, to nadaje to całemu temu procesowi szczególnego zabarwienia. Powołanie, które dojrzewa w takich okolicznościach, nabiera nowej wartości i znaczenia. Wobec szerzącego się zła i okropności wojny sens kapłaństwa i jego misja w świecie stawały się dla mnie nadzwyczaj przejrzyste i czytelne” [2].

Jednym z pytań, które w tym okresie sobie stawiał, było pytanie o sens przetrwania wojennego koszmaru:

„(…) W tym wielkim i straszliwym theatrum drugiej wojny światowej wiele zostało mi oszczędzone. Przecież każdego dnia mogłem zostać wzięty z ulicy, z kamieniołomu czy z fabryki i wywieziony do obozu. Nieraz nawet zapytywałem samego siebie: tylu moich rówieśników ginęło, a dlaczego nie ja? Dziś wiem, że nie był to przypadek. W kontekście tego wielkiego zła, jakim była wojna, w moim życiu osobistym jakoś wszystko działało w kierunku dobra, jakim było powołanie. Wszystko poniekąd dopomagało ku dobremu. Nie mogę zapomnieć dobra, doznanego w tamtym trudnym okresie od ludzi, których Bóg postawił na mojej drodze: zarówno z mojej rodziny, jak też wśród moich znajomych i kolegów. (…)” [3]

Przypominając ofiary obozów koncentracyjnych, tej wojennej „dramatycznej apokalipsy naszego stulecia” (mowa o wieku XX), Jan Paweł II podsumuje:

„(…) Moje kapłaństwo właśnie na tym pierwszym etapie wpisywało się w jakąś olbrzymią ofiarę ludzi mojego pokolenia, mężczyzn i kobiet. Mnie te najcięższe doświadczenia zostały przez Opatrzność oszczędzone, ale dlatego mam tym większe poczucie długu w stosunku do tylu znanych mi ludzi, a także jeszcze liczniejszych, owych bezimiennych, bez różnicy narodowości i języka, którzy swoją ofiarą na wielkim ołtarzy dziejów przyczynili się w jakiś sposób do mojego powołania kapłańskiego. W pewnym sensie wprowadzili mnie oni na tę drogę, w świetle ofiary ukazali mi prawdę – najgłębszą i najistotniejszą prawdę kapłaństwa Chrystusowego. [4]

[1] Jan Paweł II, Dar i Tajemnica. W pięćdziesiątą rocznicę moich święceń kapłańskich, Wydawnictwo Św. Stanisława BM, Kraków 1996, s. 35.

[2] Tamże, s. 34.

[3] Tamże, s. 36.

[4] Tamże, s. 38 – 39.

Anna Maria Kowalska

Jak przedstawia się sytuacja na froncie walki ideologicznej w mediach głównego nurtu? Dziękujemy, znakomicie. Jedną z zasadniczych metod tejże walki, zwłaszcza w prasie papierowej, czy na portalach – jest prowokacja. Jak zawsze, dobrze sprzedają się zaskakujące tytuły i zaczepki, służące nieustannemu podsycaniu negatywnych ideowych emocji wokół największej opozycyjnej partii politycznej. Służy też ostra krytyka Kościoła Katolickiego – tak zewnętrzna, jak i wewnętrzna. Wywołuje bowiem zazwyczaj zdecydowane reakcje obronne. I koło się kręci.

Zauważmy jednak, że w tym szczególnym przypadku walka ideologiczna pokrywa się z…walką o klienta. Im bardziej prowokacyjna okładka, czy tytuł, nie mówiąc o zawartości – tym więcej sprzedanych egzemplarzy pisma, lub skomentowanych artykułów na portalu. W tym zatem wypadku  mechanizm „walki” „nakręca” mechanizmy kupna – sprzedaży. Koło kręci się podwójnie: ideologicznie i ekonomicznie.

Jeśli zatem pojawi się na przykład frontalny atak na wartości chrześcijańskie: bądźmy pewni: chodzi także o pieniądze. I to zapewne niemałe.

Anna Maria Kowalska

Na ogół mówiąc i pisząc o papieskiej spuściźnie nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak obszerny materiał do studiów zawiera. W niedawno opublikowanej książce: „Dlatego święty”, autorstwa ks. Sławomira Odera (postulatora procesu beatyfikacyjnego) i Saveria Gaety (m. in. naczelnego redaktora pisma „Famiglia Christiana”) znajdujemy szacunkową ocenę jej wielkości. Tzw. „twórczość nauczycielska”, ściśle związana z pełnieniem Piotrowej posługi liczy „dziesiątki tomów”, co odpowiada „dwudziestu pełnym Bibliom”. Do tego dodać należy teksty filozoficzne, homiletyczne i literackie, pisane w okresie młodzieńczym, kapłańskim, biskupim i kardynalskim. Podczas prowadzonego procesu beatyfikacyjnego całość dorobku papieskiego podlegała badaniom kanonicznym, prowadzonym przez teologów – ekspertów. Próbowano zsyntetyzować ów dorobek, aby wskazać na najważniejsze nurty zainteresowań Jana Pawła II. Badania ukazały w pełni  „integralność” tej postaci, tzn. związek myśli, słów i czynów z życiem Papieża – Polaka. Ujawniły także „profil duchowy” tej Postaci, do którego to profilu w ramach cyklu niejeden raz będziemy się odwoływać [1]

Jan Paweł II pragnął, byśmy stawali się coraz bardziej święci. W tym duchu jednak, myśląc o powszechnym powołaniu do świętości – rozpoczynał przede wszystkim od siebie. Odwołując się do swych „najgłębszych przeżyć i doświadczeń”, w „Darze i Tajemnicy”, książce opublikowanej z okazji 50. rocznicy święceń kapłańskich, w rozdziale IX: „Być kapłanem dzisiaj”, Papież pisze:

„(…) Kapłan obcujący nieustannie z (…) świętością Boga wezwany jest, aby stać się świętym. Również jego posługa skłania go do wyboru życia inspirowanego ewangelicznym radykalizmem. Tym tłumaczy się konieczność ducha rad ewangelicznych w jego życiu: czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. W tej perspektywie rozumie się także szczególne racje życia w celibacie. Wynika stąd przede wszystkim wielka potrzeba modlitwy w życiu kapłana. Modlitwa płynie ze świętości Boga i zarazem jest odpowiedzią na tę świętość. Napisałem kiedyś: „Modlitwa tworzy kapłana i kapłan tworzy się poprzez modlitwę”. Tak, kapłan powinien być przede wszystkim człowiekiem modlitwy, przekonanym, że czas przeznaczony na bliski kontakt z Bogiem jest czasem najlepiej wykorzystanym, ponieważ wspomaga nie tylko jego samego, ale i pracę apostolską.

Jeżeli Sobór Watykański II mówi o powszechnym powołaniu do świętości, to w przypadku kapłana trzeba mówić o jakimś szczególnym powołaniu do świętości. Chrystus potrzebuje kapłanów świętych! Świat dzisiejszy woła o kapłanów świętych! Tylko kapłan święty może stać się w dzisiejszym, coraz bardziej zsekularyzowanym świecie przejrzystym świadkiem Chrystusa i Jego Ewangelii. Tylko w ten sposób kapłan może stawać się dla ludzi przewodnikiem i nauczycielem na drodze do świętości, a ludzie – zwłaszcza ludzie młodzi – na takiego przewodnika czekają. Kapłan może być przewodnikiem i nauczycielem o tyle, o ile stanie się autentycznym świadkiem!” [2]

[1] Ks. S. Oder, S. Gaeta, Dlatego święty. Prawdziwy Jan Paweł II o którym opowiada postulator procesu beatyfikacyjnego, przeł. K. Trzeszczkowska, Wydawnictwo Św. Stanisława BM, Kraków 2010, s. 166.

[2] Jan Paweł II, Dar i Tajemnica. W pięćdziesiątą rocznicę moich święceń kapłańskich, Wydawnictwo Św. Stanisława BM, Kraków 1996, s. 85 – 86.

Anna Maria Kowalska

Żyjemy w „rozgadanej epoce”. Hałas i chaos medialny atakuje ze wszystkich stron. Zamiast dążyć do maksymalnego sprecyzowania istoty rzeczy – serwuje się nam najczęściej szereg rozważań o ilości diabłów na główce szpilki.

Czy jest na to rada? Owszem, i to sprawdzona. Przez wieki całe mądrością narodów były przysłowia i aforyzmy. Współcześnie aforystyka nie jest w cenie. A szkoda. Aforyzm cechuje się lapidarnością i ostrością przekazu. Zawsze trafia w sedno problemu, a co najważniejsze – niesie ze sobą ponadczasową mądrość, mądrość, która przetrwała już niejeden rząd. I parlament.

Dobrze byłoby zatem, abyśmy sami zaczęli się ćwiczyć w precyzji myślenia „aforystycznego” o sprawach najważniejszych dla nas – mieszkańców Polski.

Spytają Państwo: „Po co?” Ano, choćby po to, by tym sposobem ograniczyć proces namnażania się „mułu w ustach” i „ton makulatury w bibliotekach”, co z taką precyzją wytknął nie tak dawno temu nieoceniony profesor Bogusław Wolniewicz.

Anna Maria Kowalska

Przeglądając chrześcijańskie i katolickie strony internetowe, portale, blogi i fora o tematyce religijnej, a także oglądając programy religijne w TV dość często natrafiamy na mniej, lub bardziej „rozdyskutowane” wirtualne społeczności. Przestrzeń Internetu służy im do „spotkań” z innymi, funkcjonuje jako forum wymiany myśli, bądź źródło aktualnych nastrojów społecznych. Byłoby to ze wszech miar chwalebne (wszak intencją twórców portali jest – w co nie wątpimy – chęć podjęcia nowych, niekonwencjonalnych działań jednocząco – ewangelizacyjnych, dla których Internet jest tylko środkiem, nie zaś celem samym w sobie), gdyby nie pewien „zgrzyt”, który od jakiegoś czasu towarzyszy sporej liczbie moderowanych „dysput”. Rzecz w tym, że obok cennych kwestii osobistego zaangażowania każdego z nas w problematykę wiary i rodzących się na tym tle wątpliwości, porusza się także sprawy natury ogólnej: teologicznej czy etyczno moralnej, wymagające tak od dyskutantów, jak i od osoby moderatora wiele powagi, wiedzy, zrozumienia, dystansu i delikatności. Jeśli na portalu, bądź w ramach audycji telewizyjnej trwa dyskusja, w której bierze udział Osoba Duchowna, przygotowana do udzielenia odpowiedzi na nurtujące nas kwestie, porządkująca je i próbująca szczerze pomóc tym, którzy doświadczają wahań w tym względzie – i gdy Osoba owa zostaje potraktowana z należnym jej szacunkiem – wówczas wszystko jest w porządku.

Gorzej jednak, gdy tak pomysłodawcom, jak i uczestnikom dysputy zdaje się, że posiedli wszystkie rozumy i sami mają prawo wyrokować – tak w kwestiach merytoryczno – teologicznych, jak i w sprawach organizacyjno – kościelnych. Ton niektórych wypowiedzi jest wprost nie do przyjęcia. Zdarza się tam spotkać uwagi ad personam, odnoszone tak do podejmowanych w Kościele powszechnym decyzji o nominacjach kardynalskich, jak i do samego Papieża Benedykta XVI, czy kapłanów diecezjalnych. Często bywa tak, że artykuły, dotyczące wyżej wymienionych kwestii a ukazujące się w prasie katolickiej i niekatolickiej, bądź dla tych portali pisane tak przez osoby duchowne, jak i świeckie trafiają do Internetu w celu przeprowadzenia nad nimi dyskusji. Nie wszystkie z artykułów, co raczej łatwo przewidzieć, mają charakter ortodoksyjny. Niejednokrotnie prezentowane w owych artykułach treści są kontrowersyjne, bądź sprzeczne z dogmatami Kościoła katolickiego. Odbywa się tu zatem sui generis „sąd” tak nad owymi treściami, jak i samą osobą autora, podczas którego to „sądu” każdy może anonimowo wyrazić swoją opinię na dany temat. Część komentarzy bywa „wzbogacana” zjadliwym i niewybrednym językiem, bądź złośliwymi komentarzami. Często, w odruchu obronnym, zabierają w dyskusjach głos sami autorzy, bądź ich przyjaciele, próbujący jakoś wspomóc obalaną przez przeciwników argumentację. Niewiele to jednak daje, gdyż wśród sporej liczby dyskutantów dominuje postmodernistyczne przekonanie, że nie ma jednej, obiektywnej prawdy. Jest ich wiele – każdy ma swoją. W myśl „swojej” prawdy lekceważy się kwestie dogmatyczne, prawdy wiary. Zwolennicy i przeciwnicy ścierają się ze sobą, pisząc coraz ostrzej i coraz wymyślniej. Zakłada się, że „dyskutować” można o wszystkim, o każdej porze dnia i nocy.

Zastanawiam się: czemu to tak naprawdę służy? Czy my – zwłaszcza ludzie świeccy – potrzebujący często porady i duchowego wsparcia mamy prawo podejmować dywagacje o kwestiach, na których, tak naprawdę – niewiele się znamy? Skąd ta nieprawdopodobna pycha? Czyżbyśmy byli mądrzejsi, jak sam Ojciec Święty? Część komentarzy wykazuje brak zrozumienia samych treści, zawartych w poddanych dyskusji artykułach. Nie wychwytuje się, np. ironii, czy sarkazmu. Uwagi krytyczne są w końcu mało merytoryczne, w wielu wypadkach obciążone niechęcią, czy złośliwością wobec Kościoła katolickiego. Musimy pamiętać, że Kościół katolicki jest „instytucją” hierarchiczną, nie zaś demokratyczną. Tak duchowni, jak i świeccy mają tu swoje miejsce, i to miejsce ściśle określone, i żadna źle rozumiana „otwartość” nie jest w stanie tego zmienić. Tymczasem tu, właśnie w ramach źle pojętej „otwartości” Kościoła obserwujemy powątpiewanie w papieskie decyzje, „tykanie” osób duchownych, podrywanie ich autorytetu, lekceważenie, posunięte aż do prymitywnych wycieczek osobistych. Zdarzają się także dyskusje autorów duchownych i świeckich pozostawiające wiele do życzenia. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, iż w większości wypadków internetowi „dyskutanci” pozostają, oczywiście, anonimowi.

Reasumując: z części dyskusji, co na pewno nie było pierwotnie zamierzone, wyłania się mniej lub bardziej wykoślawiony obraz chrześcijaństwa, swoisty „quasi – religijny folklor”, obarczony dużą dozą emocjonalności, wypaczający duchowość i sumienia – zwłaszcza młodych, zaangażowanych we współtworzenie audycji i portali, bądź też będących odbiorcą ich treści. Jeden błąd pociąga za sobą następny, interpretacje Pisma Świętego i działań, podejmowanych w Kościele są coraz bardziej „fantastyczne”, a dywagacje „egzegetyczne” nie znają żadnych granic. Moderatorzy wydają się w tym wszystkim nie mniej zagubieni, jak biorący udział w dysputach anonimowi uczestnicy. Dokąd zmierzamy? Gdzie w tym zgiełku ukrył się Bóg? Spróbujmy spojrzeć na to wszystko trzeźwym okiem.

Anna Maria Kowalska

Zapowiedź cyklu: „Jan Paweł II nieznany”.

W związku z częstymi deformacjami i nieporozumieniami, dotyczącymi recepcji słów Papieża – Polaka chcemy zaproponować Państwu w Wielkim Poście nowy cykl o nazwie: „Jan Paweł II nieznany”. Zadaniem cyklu, którego premierę przewidujemy 5 marca 2012 roku będzie przedstawianie i przypominanie cytatów z wypowiedzi papieskich, które dotąd nie miały okazji szerzej zaistnieć w mediach. Pragniemy na nowo odnieść się do przesłań, które miały dla Ojca Świętego olbrzymie znaczenie: tak w perspektywie narodowej, jak i społecznej i etyczno – moralnej.

Każde z cytowań opatrzone będzie przypisem z podaniem źródła, z którego pochodzi. Liczymy na to, że taka forma uprzystępnienia myśli Jana Pawła przyczyni się także do znaczących refleksji, które pozwolą na nowo odbudować kulturę duchową Narodu.

Anna Maria Kowalska

Czy mieli Państwo kiedykolwiek styczność z trollem? Niestety, nie mam na myśli uroczego stworzonka z bajek o Muminkach. Myślę o rodzimego chowu sieciowym złośliwcu, który (naturalnie – anonimowo) obrzydza nam w Internecie żywot czytelniczy. A to zwulgaryzowanym językiem wypowiedzi, a to osobistymi, brutalnymi przytykami pod publikacją, a to paskudną manierą wyszydzania fragmentów artykułów, czy wywiadów…Nareszcie – osobistymi atakami, posuniętymi aż do poniżania innych Dyskutantów.

Oczywiście – można to zjawisko całkowicie zlekceważyć. Udawać, że „trollowania” w sieci nie ma. W końcu jeden, czy drugi złośliwiec prędzej, czy później znudzi się i przestanie wypisywać niestworzone rzeczy. Często jedna celna wypowiedź Autora tekstu, włączającego się w tok dyskusji jest w stanie takie zmasowane ataki zneutralizować. Gorzej jednak, kiedy samym Autorom nie tyle  przyświeca chęć rzetelnego namysłu nad przedstawionym artykułem, ile pragnienie udowodnienia własnych racji. Wówczas bez żenady przejmują manierę „trolli”, skrzętnie się do nich dostosowując.

Zaczyna się to z pozoru niewinnie: Autor pisze tekst z „wgranym” podskórnym komunikatem, mającym na celu, np. zdyskredytowanie Osoby Publicznej, bądź przypisanie tejże Osobie intencji wypowiedzi, których Ona nawet nie podejrzewa. Następnie umieszcza ów tekst na blogu, lub portalu – aby chwilę potem wziąć udział w dyspucie nad nim na równych prawach z Czytelnikami. Najpierw „tłumaczy” prostaczkom sens napisania tekstu, stosując protekcjonalny ton wypowiedzi. Następnie pod naciskiem Dyskutantów wypiera się własnych poglądów. Reaguje coraz bardziej emocjonalnie i bezpardonowo. Stosuje ataki ad personam, starając się udowodnić Czytelnikom, że niczego nie rozumieją, podczas gdy sens wypowiedzi i cel napisania artykułu jest aż nadto widoczny. Wykorzystuje strategię „odraczania” odpowiedzi na pytania, chwyt wekslowania rzeczowych uwag innych…. Summa summarum – dąży do udowodnienia, że tak naprawdę jedynym człowiekiem, który posiadł wszelkie mądrości w zakresie recepcji rzeczonego tekstu jest – naturalnie – On sam.

Jeśli tak, radzimy stanowczo pisać do szuflady. Wręcz zachęcamy. Tak często, jak się tylko da. A w wolnym czasie prosimy szufladę otwierać, czytać, zachwycać się pięknem brzmienia własnych, niepowtarzalnych w końcu przemyśleń. Nie zaszkodzi też powiedzieć sobie w chwili szczerości: „Tak. Jednak jestem wielki”. Po co blogi, fora, portale, kiedy to, o co tak naprawdę chodzi można osiągnąć tak tanim kosztem?

Anna Maria Kowalska

Dziwna ostatnio maniera szerzy się wśród publicystów. Zauważa się często promowane teksty, dotyczące spraw bardzo poważnych, polskich i europejskich, oparte jedynie na analizie pojedynczych źródeł (w dodatku dobranych tendencyjnie) z pominięciem innych, bardzo ważnych, zazwyczaj kluczowych i „kanonicznych”. Ich Autorzy, pisząc w ten sposób liczą na wzbudzenie szerokiego zainteresowania poruszaną problematyką. Przy tak wąsko postawionej kwestii trudno jednak oczekiwać jakichkolwiek merytorycznych polemik w sygnalizowanych kwestiach. Toteż ich nie ma, a żywot wyżej wspomnianych artykułów w publicznej świadomości jest niezwykle krótki. I nie byłoby w zasadzie powodu pisania tych uwag, gdyby nie to, że trudno pozbyć się wrażenia, iż tego typu publikacje są tylko typowymi „podgrzewaczami dyskusji zastępczych”. Dyskusji, w których nie tyle chodzi o Polskę i Europę – ale o to, żeby po prostu „coś wokół mnie (nas) się działo”.

Anna Maria Kowalska

W Soplicowie gorączka! Szaleństwo bez mała!
Przyszła wieść, że się zorza znowu pokazała,
A to jak lud od wieków w przekazie swym głosi
Zwiastuje same klęski; Sędzia na dwór prosi
Gości, co się wraz z wieścią zjawili u proga:
Zjechał Hrabia z małżonką; zima ciągle sroga.
Jak sięgnąć okiem: bieli nieprzebyte mile,
Gil razem z grabołuskiem czynią krotochwile,
Z lasa wilcy swym wyciem straszą niebywale
A słońce po nieboskłon świeci okazale.

Hrabia chwilę pomilczał i rzecze: „Mospanie,
Nie wiem, jak Waść, ale ja wielkie czuję pomieszanie
I respekt, kiedy rankiem, tuż po przebudzeniu
Zorza w okno zagląda… „Gerwazy zaniemógł…”
„Nasz Protazy nie lepszy! Jest chory od rana,
Zosia w spazmach, Telimena takoż załamana,
A i ja też nie filut…i psy się nie cieszą,
Biegają wokół dworu i ciągle się bieszą.
Jeden tak się był zbiesił, że ugryzł sąsiada…”
„Cóż nam czynić”? Tadeusz znienacka powiada,
Na radę familijną przybywszy od gumna,
Gdzie wśród czeladzi trwała sprzeczka nierozumna.
„Najpierw” – doradza Sędzia – trzeba nam diagnozy,
Jaka tego przyczyna….Wszak nie było zorzy
Od czasów, kiedy Cesarz Francuzów…” „Ciiii..cicho!”
„We dworze są podsłuchy…nadto nie śpi licho,
Trzeba mądrze rozmawiać..Tak przez aluzyją,
Gdyż dzielne niedobitki może się gdzieś biją….
„Doszły do mnie zawczoraj dziwne jakieś wieści,
Uważajcie, waszmoście, w głowie się nie mieści.
Pojawił się był człowiek, co twierdzi niezbicie,
Że potrafi o dwieście lat wydłużyć życie
I przeniesie nas w czasie, byśmy w tej to chwili
Co nas czeka na własne oczy zobaczyli.
Co gorsza, on powiada, że ta właśnie zorza,
Którą na niebie widzim – to czarna prognoza.
Podobno rzeczy straszne to i niepojęte…”
Wtem ksiądz Robak się włączył: „to sprawki przeklęte,
Taż on z siłą nieczystą jakiś pakt mieć musi!
Miejcież wyrozumienie! Był taki na Rusi,
Diabelskie sztuki sobie – nam ufać wypada,
Że Bóg nas nie opuści, a nie głupstwa gadać!”
Hrabia zamilkł, stropiony, a reszta ze zgrozą
Zaczęła rozhowory. Niestety, już prozą.
Stąd nie wiemy, co dalej. Wiemy tylko tyle,
Że kolor zorzy onej tak przybrał na sile,
Iż ni nosa wystawić z dworu w Soplicowie
Nikt z nich teraz nie może. Resztę czas dopowie.

Anna Maria Kowalska

Poważny mnie dziś
Męczy dylemat:
Jest dzisiaj indeks,
Czy go już nie ma?
Teoretycznie – w sieci istnieje.
Jest też w „realu”.
Żywię nadzieję,
Że ktoś nam wreszcie rozjaśni w głowie:
Jak to rozumieć? Gdzie jest odpowiedź?

Można zażądać,
By nam wydano
Książeczkę małą,
Dobrze nam znaną.
Lecz ona sama
Niewiele waży…
Ważny E – system
Na studiów straży…
A jednak zachęt
Wcale niemało
By się książeczkę
Ową pobrało.
Widząc to wszystko
Trochę się boję,
Czy nie zaginą
Oceny moje;
Wszak nasz E – system
Wierzga jak rumak,
Może nie zgadzać się
Punktów suma,
Można popełnić błędów bez liku,
Przy wpisywaniu wszelkich wyników,
A gdy gros ocen, nie wiedzieć, czemu
Wyleci sobie, ot, tak, z systemu?
A gdy zapomni ktoś o ich wpisie?
Wygląda na to i widzi mi się,
Trzeba o indeks prosić koniecznie!
 
Wszystko to razem brzmi niedorzecznie.
 
Dawniej starczały indeks i karty,
A dziś? Systemu dyktat uparty
I labirynty biurokratyczne,
I zarządzenia, nowe wytyczne….
Od tych ustaleń puchnie mi głowa…
Summa summarum: można zwariować!

Anna Maria Kowalska

Nierzadko zdarza się, że wypowiedzi Jana Pawła II – zwłaszcza te, które pamiętamy z czasów pielgrzymek do Polski – bywają wypaczanie, przekręcane, albo dostosowywane do wymogów „politycznej poprawności” medialnej. Często umieszcza się je także jako „ostatnią deskę ratunku” w rozmaitych artykułach, licząc na zaistnienie tych ostatnich w szerszych kręgach opiniotwórczych.

Z reguły zatem słowa Ojca Świętego – wyrwane z pierwotnego kontekstu i w ten sposób użyte – spełniają tylko rolę instrumentalną, ważną doraźnie, tu i teraz. Rolę, której spełniać nie powinny. Bywa, że legitymizują czyjeś przesłanie, mimo że przesłaniu do nauczania papieskiego daleko.

W jaki sposób się przed tym bronić? Jak rozpoznać tego typu działania, skutkujące falsyfikacją myśli Jana Pawła II?

Na pewno nie należy się zabiegami mediów przerażać. Naturalną „odtrutką” na tego typu wykorzystanie papieskiej spuścizny powinien być powrót do źródeł. Zacznijmy od lektury przemówień papieskich z czasów pierwszej pielgrzymki do Polski. Powrót do pierwotnego znaczenia słów Jana Pawła II uodporni nas na skutki ich nadużycia w niepożądanych i nieuprawnionych sytuacjach.

Anna Maria Kowalska

Zbliża się kolejna rocznica śmierci Papieża Jana Pawła II. Wszyscy pamiętamy czas Jego odchodzenia do wieczności. Tymczasem w mediach, ich głównym nurcie –  o nauczaniu papieskim – coraz ciszej. Jest tak, jakbyśmy się bali powrotu do wszystkich wielkich tematów, które nam zadał, tylokrotnie odwiedzając naszą Ojczyznę.

Z czego wynika choćby uporczywie powtarzane przekonanie o zmierzchu idei „Pokolenia JPII”? Wszak dopiero teraz, w świetle niedawnej beatyfikacji i oczekiwanej kanonizacji winniśmy rozwijać tę inicjatywę. Nie jako pewien mit, legendę, opowiadaną młodszym – ale jako podjęty Czyn –  i słowo, ofiarowane innym.

O Ojcu Świętym napisano już wiele wspaniałych książek. Postawiono Mu multum pomników. Zbudowano centra Jego Imienia w Krakowie i w Warszawie. Zorganizowano „Kwietny Bieg”. To nader cenne inicjatywy. Odnosi się jednak wrażenie, że tak realizacja idei „Solidarności”, jak przyjęcie w pełni natchnionych słów z Placu Zwycięstwa o „odnowie oblicza Ziemi, tej Ziemi” są wciąż aktualnym zadaniem i postulatem dla nas – krakowian, i dla nas – rodaków. Obyśmy nie stracili jedynej okazji, jaką stwarza aktualny czas. Oby udało nam się każdego dnia budować Cywilizację Miłości, opartą na Prawdzie – tak, jak On tego pragnął – także tu, w Krakowie Niezależnym, medium, które wspólnie, wraz z wiernymi Czytelnikami tworzymy.

Anna Maria Kowalska

Czy wiecie Państwo, że obecny polski student to nieomal stachanowiec? Raport „Eurostudent” sprzed dwóch lat pokazuje rzecz paradoksalną: studenci polscy uczą się mało (przeciętnie 10–11 godzin tygodniowo) – a dużo i ciężko pracują na swe utrzymanie. Studenci studiów licencjackich: 19 godzin tygodniowo, zaś roczniki magisterskie – 25 godzin tygodniowo. Podobno „mniej wolnego czasu mają tylko Portugalczycy” (cytat i dane za: A. Niedojad, Znak nowych studenckich czasów, Wiadomości UJ, Luty 2012, s. 10).

Brawo! Pogratulować warunków zdobywania wykształcenia. Ciekawe, co na to Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego?

Anna Maria Kowalska

To prawda gorzka,
Zarazem słodka:
Szkolą się wszyscy!
Od noworodka.
Szkoli się syndyk
Upadłościowy,
Szkolą szpitale,
Szkolą się szkoły…

Szkolić profesor
Także się musi,
Choć wolność myśli
Zdradziecko kusi.
Radzi – nieradzi
Obsiedli stoły,
Po wielu latach.
Orły. Sokoły.
„Porzućcie przeto,
Wszelką nadzieję”!
Gdyż wiatr histerii
W tę stronę wieje,
A wiatr histerii
To jest busola!
Nasza nadzieja,
I mocy wola!
Siedzą ściśnięci,
Chłop obok chłopa,
Wtem głos technika:
Nie ma laptopa!
Nie ma laptopa – nie ma szkolenia!
Sorry, techniczne to uchybienia,
Ale pan trener nie powie z głowy…
Ten PR dzisiaj jest całkiem nowy,

Nie rozebralim jeszcze znaczenia…
Miał być E – learning… cóż, do widzenia.

Morał jest prosty:

Doczekać wiosny.
Potem przyoblec
Uśmiech radosny,

A gdy zawieje wiatr, to jak w dym
Wiać, byle dalej, byle nie z nim…

Anna Maria Kowalska

„Nie wiadomo człeku ranie, co mu się wieczorem stanie”. To stare przysłowie, przypominane w „Bajarzu polskim” jak ulał pasuje do naszych nadmiernie rozplotkowanych czasów. Ledwo na portalu pojawi się nowy artykuł – a już anonimowi „komentatorzy” rzucają się do ataku, żeby autora rozdeptać, zjeść w kaszy, albo usadowić na tronie. Bardzo chwiejnym zresztą. I nie byłoby w tym nic dziwnego (takie czasy, taka epoka), gdyby nie pewne zdarzenie, które miało miejsce wczoraj, a którym koniecznie chciałam się z Państwem podzielić.

Na jednym z dużych portali krakowskich pojawił się ciekawy i kontrowersyjny tekst. Czytałam go z przyjemnością. Napisany bardzo sprawnie, z silnym ładunkiem emocjonalnym jako „naddatkiem”. A potem się zaczęło. Kanonada komentarzy. Następujące po sobie naprzemiennie i „szybkostrzelnie” pochwała z naganą, mówiąc wprost – ostra „szermierka” słowna. Rozwój dyskusji zdawał się postępować wartko – aż nagle w momencie ustał, jak nożem uciął. Coś mi się w tym nie podobało. Nie podobało mi się do tego stopnia, że przyjrzałam się temu zjawisku bliżej. I już wkrótce wyszło na jaw, że mimo zmiany tonu komentarza z pozytywnego na negatywny – styl pisarski komentującego pozostaje niezmienny! Co więcej, gdy zerknęłam na nick – także i on tendencji do jakichkolwiek modyfikacji nie wykazywał.

Powiem Państwu, że bardzo się ucieszyłam. Doczekaliśmy się w sieci klonowania komentatorów – obojnaków! Mamy wreszcie nowy, wspaniały świat! Dwa w jednym, wash&go!

Ale potem zeszłam na ziemię. Kiedyś trzeba zmądrzeć. W końcu nie od dziś mówi się, że nadmierne przesiadywanie w sieci powoduje skutki uboczne i generuje rozmaite awarie. Dlaczego zatem nie mogłoby wywołać – choćby maleńkiego – rozdwojenia jaźni?  A anonimowym komentatorom na portalach na przyszłość – od całego zespołu Niezależnego Krakowa – przesyłamy życzenia: więcej finezji, Panie i Panowie! Więcej finezji!

Anna Maria Kowalska

W ostatnim czasie w prasie, telewizji i Internecie daje się zauważyć wzmożony „wysyp” niecenzuralnych wyrażeń. Do obecnych już na medialnej scenie kultury masowej dołączyły nowe. Poirytowanym aktualnymi wydarzeniami felietonistom towarzyszy przekonanie, że jedynie dosadny zwrot, użyty w odpowiednim miejscu wzmocni prezentowane poglądy. Jednak – uwaga –  nic bardziej mylnego. I łatwo się o tym przekonać.

Pojedynczy „kwiatek” tego typu, użyty od czasu, do czasu może być – istotnie – przejawem pikanterii i swoistego „dowcipu”. Nadmiar tego typu zwrotów, tak w felietonistyce, artykułach jak i w wywiadach, czy wpisach na blogach – już nim, niestety, nie jest. Dowodzi nie tyle nonkonformizmu, ile niepanowania nad słowem. To zarazem dowód na to, że tak przywykliśmy już do upstrzonego wulgarną frazeologią języka, iż nie razi już ona ani ucha, ani oka.

To bardzo zły znak. Powoli zapominamy, że istnieją inne środki wyrażania tak poglądów, jak i stanu emocjonalnego, przekazywanego czytelnikowi. Ironia, przekąs, sarkazm, niedomówienie więcej ważą jak dosadność, dosłowność, czy „łopatologia”. Zamiast dostosowywać się do języka „ulicznego”, warto popracować nad opanowaniem emocji i kształtowaniem własnego, niepowtarzalnego i wolnego od podobnych „wtrętów” stylu pisarskiego. To kosztuje, ale po jakimś czasie będzie procentować. Rzeczywiście wzmocni argumentację – i na pewno przyniesie wymierne efekty wśród czytelników.