Przeskocz do treści

Teza o istnieniu prawdy obiektywnej

norbertpolakNorbert Polak

Pamiętam jak kiedyś zostaliśmy po lekcjach z pewnym K., znowuż na stołówce - och, ileż to człowiek nie przeprowadził tam rozmów i nie zjadł smacznie. He, he, mniejsza o to... Poprosiłem go bowiem, żeby mi krótko powiedział, dlaczego on nie wierzy Kościołowi Katolickiemu, bo przygotowuję małą pracę apologetyczną i chciałbym po prostu wszystkie te trudne kwestie omówić, żeby dojść do wzajemnego zrozumienia z innymi ludźmi.

I zaczął mi wymieniać. Nie pamiętam już co dokładnie, w każdym razie w pewnym momencie powiedziałem, mu że ja już od kilku lat jestem w życiu testowany i to niezwykle ciężko, a jednak Pan Bóg się nade mną ulitował i nie dał mi zagasić płomienia wiary w Niego i że dalej wierzę, pomimo trudności. A on na to, że u niego ta próba trwa już o 2 lata dłużej i przestał wierzyć. Przestał wierzyć, bo nie widzi Boga, bo nie widzi sensu. Uważa, iż Bóg zostawił ten świat gdzieś i świat sam się kręci, jak w zegarku, nie mając pomocy od Boga (czyli deista - deizm). Mówił to z bólem, widziałem to po sposobie zmrużenia przez niego oka. Poruszyło mnie to. Rozumiałem jego ból. To straszne. Rozumiałem, gdyż sam przestałbym wierzyć, tak jak on, jednak wytrwałem i Pan Bóg się nade mną ulitował, prosiłem o jego pomoc, przyjąłem ją i wytrwałem w Nim. I to mi się opłaciło.

Ważny temat, ale nie o tym chciałem głównie napisać. Mianowicie zaczęliśmy dyskutować o prawdziwej miłości. On powiedział, że taką znajduje tylko na zjazdach modlitewnych, gdzie ludzie potrafią przytulić i Cię zaakceptować takiego, jakim jesteś. I dostaje również miłość od matki, że ona jest dla każdego człowieka najważniejsza. A ja mu powiedziałem, że owszem jest nadzwyczaj ważna ta relacja, ale Największą Miłością jest Pan Bóg. I zaczęła się dyskusja...

... że nie potrzeba prawdy, że liczy się miłość jedynie, że przecież gdyby matka a Pan Bóg, to to i tamto...

Ciężko było. Nie czułem się usatysfakcjonowany, bowiem wiedziałem, że nie wyjaśniłem mu tego wystarczająco, ale brakowało mi argumentów. Tak Kochani, nie można zadowalać się jedynie świadectwem, ale, gdy tylko się da, trzeba wyjaśnić innym ludziom jak najwięcej, aby jak najwięcej pojęli i prościej było im przyjąć daną prawdę.

I następnego dnia oczywiście przyszła mi do głowy odpowiedź: "No przecież! Powiedział, że nie ma prawdy obiektywnej, a to nie może być prawdą, bowiem..."

Tak, w trakcie dyskusji tę rzecz wrzucił, odnosząc się do tego, co powiedziałem, iż prawdziwa miłość musi opierać się na Prawdzie, bo inaczej wcale nie musi być prawdziwą miłością. I za tydzień udało mi się go złapać i powiedziałem:

- K., popełniłeś błąd logiczny, błąd w rozumowaniu. Stwierdziłeś, iż nie ma prawdy obiektywnej, że każdy ma swoją prawdę i jest ona zawsze subiektywna, gdyż wiąże się z indywidualnym spojrzeniem na sprawę każdego z osobna. Aliści twierdząc, iż nie ma prawdy obiektywnej, za prawdę bezwzględną uważasz fakt, iż prawdy obiektywnej nie ma. Czyli to dla Ciebie jest prawdą obiektywną (iż prawdy obiektywnej nie ma), ergo jest to ze sobą całkowicie sprzeczne, więc jest błędem logicznym.

- Stwierdziłeś także, że nikt z nas, również ja, nie wie, jaka jest prawda, ale skoro stwierdzasz, że nie wiem jaka jest prawda, to to dla Ciebie jest prawdą, iż tej prawdy poznać nie jest człowiek w stanie, a to również sobie przeczy.

On coś się nie zgodził, ale już wiedziałem, że trochę go zatkałem, że musiał wewnętrznie jakoś przyznać mi rację, choćby się na to nie zgadzał, po prostu wiedział, że mam rację. Oczywiście o moją rację nie chodzi, tylko o to, czy prawdą jest to, co powiedziałem. A prawdą to właśnie jest.

Tak tylko myślałem, czy by go nie przytulić... Nie chciałem wszak, by uznał, że jestem rzekomo kolejnym katolikiem, który się wszystkiego czepia, ale miłości, takiej zwykłej, ludzkiej (chociaż wiemy już, że prawdziwa miłość pochodzi o jej Źródła, Boga Miłości) okazać nie potrafi... Szkoda. Mogłem się był przełamać. Nie chciałem go uderzyć tym, że się pomylił. Bowiem co go najbardziej przekona, jak nie najwyższa wartość, jaką jest Miłość?

Tak w ogóle, to nie umiałem mu odpowiedzieć, dlaczego religia buddyjska jest zła. Jeszcze później oczywiście sobie przypomniałem. Albowiem w buddyzmie ludzie chcą się wyzwolić od cierpienia tutaj na Ziemi, a to jest przeciwne chrześcijaństwu, bowiem owszem, dążymy do zaprowadzenia Królestwa Miłości, Królestwa Jezusa Chrystusa na Ziemi, ale wiemy, że bez cierpienia do Nieba się nie dostaniemy, gdyż musimy odpokutować za nasze grzechy, by zrównoważyć doskonałą Bożą Sprawiedliwość. Jednak w nagrodę czeka nas wieczne szczęście, brak trosk i wszelkie dobro, a co najważniejsze, ścisłe przebywanie na wieki z naszym Stwórcą. Decyzja należy do nas - mamy wolną wolę: czy wybieramy wieczne nieszczęście - piekło, czy wybieramy wieczną szczęśliwość - Niebo.