Byłem wczoraj w Warszawie na związkowych manifestacjach i zobaczyłem koniec „Platformy”. Celowo piszę ten wyraz w cudzysłowie, bo nie chodzi mi o tylko partię, lecz o pewien sposób rządzenia, w którym z rozbitym na atomy społeczeństwem rząd może zrobić, co tylko chce. Taka sytuacja była u nas po 1989 r., a Platforma doprowadziła tego typu praktykę do szczytu. Teraz to pękło.
W pochodzie szły nie tylko wszystkie centrale związkowe, ale przedstawiciele wielu rozmaitych środowisk, tworząc rzeczywisty, szeroki „przekrój społeczeństwa”. Na transparentach widziało się hasła od skrajnej lewicowych po skrajnie prawicowe – słowem, całe spektrum tego, co ludzi porusza, boli lub irytuje. I nikt nikogo nie obrażał, nikt na nikogo nie napadał, nikt do nikogo nie miał pretensji o to, czy tamto. Bo nie miały znaczenia hasła, tylko fakt, że byliśmy razem i chcieliśmy tego samego: obudzić się i zacząć od nowa. Ale nie tyle obalając rząd (bo to się prędzej czy później stanie), lecz głównie obalić własne lenistwo, własną bierność i bezwolną apatię w przyjmowaniu tego, co wyczynia rząd. Bo rząd może z nami zrobić wszystko tylko wówczas, jeśli mu na to pozwolimy.
I nie jest prawdą, że szli tam sami pracownicy. Byli też pracodawcy, bezrobotni, ci, którzy są na umowach „śmieciowych”, a nawet sam premier Tusk - tyle, że nie osobiście, tylko w postaci złotego pomnika z podpisem „Premierowi Naród”. Monument ów jechał na nomen omen platformie i wskazywał nam wszystkim „jedynie słuszny” kierunek, czyli Plac Zamkowy, gdzie stała trybuna, z której przemawiali szefowie central związkowych i wielu mniejszych lub większych organizacji społecznych. Słowem, było znów tak jak w 1980 r. . I w tym właśnie można było zobaczyć koniec tej atomizacji społeczeństwa , rozwarstwienia i czekania aż przyjdzie – jak pisze Ziemkiewicz – „biały człowiek z Unii Europejskiej” i wszystko za nas załatwi.
No i może najważniejsze – wszyscy byli z nami. Nie mówię tylko o warszawiakach, którzy przystawali na chodnikach, pozdrawiali nas, podchodzili, żeby uścisnąć dłoń (a niektórzy jawnie płakali ze wzruszenia). Po naszej stronie byli także ci, którzy mieli nas pilnować. Stanąłem w jakiejś kolejce, a przede mną byli policjanci w czarnych mundurach, z prewencji. Gdy tylko ujrzeli moją koszulkę z napisem „Solidarność”, rozstąpili się mówiąc: „Proszę przejść. Pan walczy za nas wszystkich. My możemy poczekać”. I tak właśnie zachowali się ci, którzy – według oczekiwań Tuska – mieli bronić miasta przed „wichrzycielami”.
Zresztą, do władzy to już chyba dotarło, bo tym razem policji prawie nie było na ulicy, nie stawiano żadnych barierek i nie prowokowano do zamieszek. Bardzo rozsądnie, bo nie wiadomo, po której stronie stanęłyby tym razem służby mundurowe, skoro szefowie ich związków zawodowych stali razem z przywódcami „Solidarności”., OPZZ i Federacją Związków na trybunie na Placu Zamkowym.
I jeszcze linka do całego fotoreportażu:
https://picasaweb.google.com/103511753291993799832/14Wrzesnia2013mm