Przeskocz do treści

jerzyrobertnowakJerzy Robert Nowak

(Tekst publikowany w najnowszej „Niedzieli” (nr 28 z lipca 2016)

Zainaugurowana przez nowy rząd PiS-u i nowego prezydenta Andrzeja Dudę nowa polityka historyczna sprzyja ostatecznej likwidacji skutków dziesięcioleci upokarzania Polaków w ramach tzw. „pedagogiki wstydu”, którą niejednokrotnie piętnował prezes PiS-u Jarosław Kaczyński. Sprzyja to ponownemu wznowieniu przedwcześnie umorzonych z winy byłego fatalnego prezesa IPN-u Leona Kieresa śledztw w sprawie mordu w Jedwabnem w 10 lipca 1941 r. i rzekomego pogromu w Kielcach w 4 lipca 1946 r. Przypomnijmy tu, że właśnie „Niedziela” była, dzięki jej naczelnemu ks. infułatowi Ireneuszowi Skubisiowi, pierwszym medium prasowym, które stanowczo sprzeciwiło się tak nagłaśnianemu w przeważającej części „polskich” mediów zbiorowi antypolskich oszczerstw Jana Tomasza Grossa (por. cykl moich tekstów „Sto kłamstw J. T. Grossa”). Niestety, ówczesna jednostronnie i bez dowodów przesądzająca o winie Polaków polityka prezesa IPN-u L. Kieresa doprowadziła do przedwczesnego umorzenia śledztwa w sprawie zbrodni w Jedwabnem i fatalnego w skutkach przerwania ekshumacji w Jedwabnem. Tę ostatnią przerwano akurat wtedy, gdy znaleziono wyraźne dowody zbrojnej obecności Niemców przy stodole w Jedwabnem (blisko sto łusek po niemieckich nabojach. Na próżno protestowano przeciwko przerwaniu ekshumacji, m.in. w liście kilkudziesięciu osobistości polonijnych).

Nowe świadectwa o Jedwabnem

Stopniowo mnożyły się jednak dowody dominującej roli Niemców w mordzie w Jedwabnem i ich strzelania do Żydów próbujących uciec z podpalanej przez Niemców stodoły. Już w 2004 r. historyk i reżyser dokumentalista Artur Janicki nakręcił prawdziwie obiektywny film „Jedwabne”, który potem kilkanaście lat przeleżał się na półkach. Powodem zablokowania tego filmu był jego obiektywizm i obalanie kłamstw Grossa. Szczególnie ważną część filmu stanowiła rozmowa z szefem ekipy archeologicznej, prowadzącej ekshumacje w Jedwabnem - prof. Andrzejem Kolą. Stwierdził on, iż znalezione tam łuski były wystrzelone po 1939 r. i były dowodem na to, że do żydowskich ofiar strzelano z broni ręcznej zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz stodoły. Znamienny był fakt, że raportu prof. Koli w ogóle nie zamieszczono w ogromnym przegadanym dwutomowym wydawnictwie kieresowskiego IPN o Jedwabnem (1561 stron). Prof. Kola nazwał zresztą ekshumacje w Jedwabnem tylko „parodią ekshumacji” z powodu jej przedwczesnego przerwania.

5 stycznia 2008 jeden z najwybitniejszych badaczy historii Polski w drugiej wojnie światowej dr Leszek Żebrowski zamieścił w „Naszym Dzienniku” ważny tekst nt. sprawy Jedwabnego „Nowe kłamstwa Grossa”. Dr Żebrowski przytoczył tam wczesne relacje żydowskie, które zostały pominięte przez Grossa i które nie były wykorzystane w śledztwie IPN-u. Były tam m.in. relacje Michaela Maika, Rywki Kaiser i Hersza Cukiermana (Harolda Zissmana). Wszystkie te relacje wskazywały na dominującą rolę Niemców w zbrodni w Jedwabnem.

Jednym z ważniejszych wydarzeń w dyskusji o Jedwabnem w ostatnich latach było ogłoszenie w TV Niezależnej Polonii wstrząsającej relacji naocznego świadka wydarzeń Hieronimy Wilczewskiej (miała 8 lat w dniu masakry). Ojciec Wilczewskiej został zastrzelony przez Niemców jeszcze na miesiąc przed rzezią w Jedwabnem. Wilczewska żyje od lat w New Britain w stanie Connecticut w USA. Wilczewska opisywała jak gestapowiec żądał, aby się napatrzyła, co Niemcy robią z Żydami, bo jak skończą z Żydami, to zrobią to samo z Polakami. Wilczewska szczegółowo opisała widziane przez nią zapędzanie Żydów do stodoły, która później spalili. Jej przejmująca relacja stanowi centralną część filmu pary polonijnych działaczy: Wacława i Elżbiety Kujbidów. W maju tego roku w Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich wyświetlono po raz pierwszy dokumentalny film Wacława i Elżbiety Kujbidów: ”Jedwabne. Naoczni świadkowie - Spisane Świadectwa - Pominięte fakty”. Debatę na temat tego filmu prowadził we „Wnet” naczelny dyrektor tej stacji Krzysztof Skowroński. Film Kujbidów jednoznacznie oskarżał Niemców o zbrodnie w Jedwabnem w oparciu o świadectwa naocznych świadków, a zarazem piętnował świadome zakłamania w śledztwie IPN-u.

O kolejnych ważnych nowych świadectwach powiedział w audycji „Warto rozmawiać” red. Jana Pospieszalskiego w dniu 28 czerwca br. zasłużony działacz opozycji anty-PRL-owskiej, a od niedawna nowy członek kolegium IPN Krzysztof Wyszkowski. Powiedział on o znalezionej w aktach Wojewódzkiej Żydowskiej Komisji z Białegostoku relacji Żydówki Finkelsztein, która pisała o słyszanych przez nią licznych strzałach niemieckich przy stodole w Jedwabnem. Wyszkowski wspomniał również o przemilczanym dotąd fakcie, że w czasie ekshumacji znaleziono ciało przestrzelone niemiecką kulą. Jak można było przemilczeć tak ważny fakt?!

27 czerwca br. w Białymstoku odbyła się uroczystość ku czci ok.1000 Żydów, którzy zostali spaleni przez Niemców na niecałe dwa tygodnie przez Jedwabnem 27 czerwca 1941 roku, co było faktem całkowicie przemilczanym przez J. T. Grossa i jego zwolenników. Przemawiający z tej okazji prezes PiS Jarosław Kaczyński powiedział "że wina Niemców za ten mord i inne zbrodnie w regionie Podlasia była „jasna i określona” i „trzeba o tym mówić”". I dodał - „Nie można jej przysłaniać różnego rodzaju operacjami typu tych, które były zorganizowane wokół Jedwabnego, gdzie przedstawiano zbrodnię, której się rzeczywiście dopuszczono, ale w sposób nie mający nic wspólnego z jej rzeczywistym przebiegiem, z faktami”.

Wszystkie te nowe świadectwa wskazują na to, że należy jak najszybciej doprowadzić do wznowienia śledztwa w sprawie mordu w Jedwabnem, tylko tym razem bez udziału takich szkodników jak L. Kieres, i do wznowienia zbyt pochopnie przerwanej ekshumacji.

Prawda o rzekomym pogromie w Kielcach

4 lipca 1946 r., w dzień po sfałszowaniu referendum przez komunistów, doszło w Kielcach do zorganizowanej przez NKWD i kielecką bezpiekę prowokacji, którą nagłośniono jako tzw. „pogrom kielecki”. W jej wyniku zginęło 37 Żydów i 3 Polaków. Celem prowokacji było odwrócenie uwagi Zachodu od sfałszowania referendum. Podobnego typu prowokacje były organizowane przez NKWD również na Węgrzech, w Słowacji i w Rumunii w pierwszych latach po 1945 r., zawsze dla przysłonięcia jakichś sowieckich łajdactw popełnionych wobec tych krajów. Pisała o tym szeroko już w 1991 r. czołowa historyk węgierska, obecnie dyrektor budapeszteńskiego „Muzeum Terroru” Maria Schmidt (por. szerzej uwagi w moim opracowaniu: "Kulisy zbrodni kieleckiej", zamieszczonym w drugim tomie IPN-owskiego wydawnictwa „Wokół pogromu kieleckiego” (Warszawa 2008, s. 458). Od początku wiele wybitnych osób, tak jak ambasador USA w Warszawie Artur Bliss Lane, czy ks. biskup kielecki Czesław Kaczmarek, który przygotował tajny raport o zbrodni kieleckiej (za co m.in. go później więziono) jednoznacznie uznali, że zajścia kieleckie były wynikiem działań komunistycznej bezpieki.

Tym bardziej żałosnym był fakt, że komunistyczne kłamstwo o pogromie kieleckim publicznie odgrzewano i nagłaśniano nadal po 1989 r. Jeszcze w 1996 r. postkomunistyczny minister spraw zagranicznych Dariusz Rosati wystąpił ze skierowaną do Światowego Kongresu Żydów prośbą o przebaczenie za wydarzenia kieleckie 1946 r., oświadczając: „Jest nam wstyd za to, że Polacy dokonali tej zbrodni”. Przepraszał w imieniu narodu polskiego (!) zamiast PZPR, z którą był związany przez ćwierć wieku.

Na szczęście w 1996 r. wyszła pierwsza bardzo cenna książka Krzysztofa Kąkolewskiego „Umarły cmentarz”, gruntownie odkłamująca sprawę Kielc w 1946 r. i pokazująca tę zbrodnię zgodnie z faktami jako efekt nikczemnych działań sowieckich i polskiej bezpieki. W dwa lata później (w 1998 r.) mieszkający w Kielcach ksiądz profesor Jan Śledzianowski wydał książkę: „Pytania nad pogromem kieleckim”, podobnie jak Kąkolewski demaskującą fałsze o rzekomym pogromie kieleckim. Przez wiele lat blokowano wyświetlenie w którejkolwiek z telewizji nakręconego w 1996 r. filmu - dokumentu brata Czesława Miłosza - Andrzeja Miłosza „Henio”. Było to wyznanie chłopca, którego rzekome porwanie przez Żydów posłużyło bezpiece do sprowokowania zajść kieleckich. Chłopiec Henryk Błaszczyk przez 50 lat bał się wyznać prawdę, z obawy przed zamordowaniem przez ludzi z bezpieki. To, co powiedział było niesamowite. Okazało się, że jego własny ojciec był ubekiem i w towarzystwie innych zaprzyjaźnionych ubeków wspierali prowokację kielecką, a zastraszony Henio był ich narzędziem. Znamienne, że tak ważny, odsłaniający prawdę film pokazano dopiero w 18 lat po nakręceniu - w 2014 r. - w posiadającym bardzo małą oglądalność kanale „Historia”. Przez lata blokowano również wyświetlenie innego filmu dokumentalnego Andrzeja Miłosza z 1996 r., "Pogrom Kielce 4 lipca 1946 roku". Pikanterii całej sprawie nadaje fakt, że autor filmów blokowanych przez „nową cenzurę” Andrzej Miłosz był wyróżniony tytułem „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata” za ratowanie Żydów. W telewizjach blokowano również pokazanie filmu reżysera dokumentalnego i historyka Artura Janickiego „Pogrom kielecki – fałsze i prawda”. Film jednoznacznie odsłaniał komunistyczną inspirację rzekomego „pogromu” kieleckiego, mówił o celach tej prowokacji. 29 czerwca 2015 r. w internetowej telewizji wyświetlono kolejny film demaskujący kłamstwa o rzekomym pogromie kieleckim „Śladami prawdy”. Była to rozmowa Małgorzaty Sołtysiak z sędzią Andrzejem Jankowskim, który pewien czas prowadził śledztwo w sprawie tzw. pogromu, a w 2008 r. był jednym z 3 redaktorów IPN-owskiego wydawnictwa „Wokół pogromu kieleckiego”. Jankowski był do pewnego stopnia naocznym świadkiem zbrodniczych wydarzeń - w 1946 r. jako mały chłopiec przebywał przy basenie na który przychodzili żołnierze KBW. Wtedy usłyszał jak opowiadali, że na rozkaz rosyjskiego majora zabijali Żydów. Wyznania sędziego Janickiego były jednoznacznym oskarżeniem NKWD i kieleckiej bezpieki o doprowadzenie do tzw. pogromu. Wszystkie te nowe świadectwa skłaniają tym mocniej do wznowienia tak niegodnie umorzonego w 2004 r. za czasów dominacji L. Kieresa w IPN śledztwa w sprawie zbrodni kieleckiej. Postulowałem to już w 2008 r. we wspomnianym 2 tomie IPN-owskiego wydawnictwa „Wokół pogromu kieleckiego” (op. cit., s. 469) i w czasie mojej dłuższej rozmowy odbytej w obecności prof. Jana Żaryna z prezesem IPN-u Januszem Kurtyką zaledwie na tydzień przed jego śmiercią. Śmierć prezesa Kurtyki położyła na długo kres szansom na doprowadzenie do wznowienia takiego śledztwa. Tym bardziej warto podjąć je dziś.

Za: http://jerzyrnowak.blogspot.com/2016/07/w-imie-prawdy-o-jedwabnem-1941-r-i.html

jerzyrobertnowakJerzy Robert Nowak

(Tekst publikowany w „Warszawskiej Gazecie” w numerze z 1 lipca 2016 r.)

Dziesięciolecia panowania „pedagogiki wstydu” w czasach PRL-u i w III RP wyrządziły ogromne szkody w świadomości, utrwalając niezmierne połacie kłamstw w wiedzy o historii. Jednym z najgorszych i zarazem najszkodliwszych kłamstw jest wymyślony przez komunistów mit o „pogromie kieleckim”, jak dotąd dość powszechnie określa się prowokację NKWD i polskiej bezpieki z lipca 1946 r. Niewiele osób wie, że prowokacja ta była tylko jedną z licznych podobnych nikczemnych sowieckich przedsięwzięć w Europie Środkowej. Była jedną z licznych prowokacji służących odwracaniu uwagi Zachodu od świeżo podjętych sowieckich działań przeciwko krajom naszego regionu.

Przemilczane prowokacje sowieckie w krajach Europy Środkowej

Czołowa węgierska badaczka historii czasów powojennych profesor Maria Schmidt, dyrektor słynnego „Muzeum Terroru” w Budapeszcie już w 1991 r. ogłosiła dane pokazujące kulisy sowieckich prowokacji z rzekomymi pogromami Żydów na Węgrzech, w Polsce, Słowacji, czy w Rumunii. Wskazała ona, że wszędzie tam władze sowieckie uciekały się do bliźniaczo podobnych wręcz zbrodniczych metod świadomie organizowanych zajść antyżydowskich, dokładnie wyreżyserowanych według podobnego scenariusza jak w Kielcach. Bardo podobne było w nich zachowanie wojska i milicji oraz wyraźna rola sprawców o komunistycznej proweniencji, których nigdy za to nie ukarano. Bardzo podobne były też cele tych prowokacji. Podobnie jak zajścia w Kielcach, które miały odwrócić uwagę Zachodu od monstrualnie sfałszowanego referendum, tak zajścia na Węgrzech czy w Czechosłowacji (konkretnie na terenie Słowacji) miały odwracać uwagę Zachodu od przejawów skrajnego bezprawia i gwałtów, dokonywanych przez wojska sowieckie w ramach rozprawy z prozachodnią opozycją. Do sprowokowanych przez NKWD i krajową bezpiekę zajść antyżydowskich doszło m.in. na Słowacji (Velke Topolcany, Chinorany, Krasno nad Nidą, Nedanovce) i na Węgrzech (Ozd, Sajószentpéter, Kunmadarás, Miskolc). Zdaniem profesor Marii Schmidt ręka sowieckich tajnych służb kryła się za prowokowaną histerią wzniecaną wokół rzekomych mordów rytualnych na Słowacji w kwietniu 1946 r., na Węgrzech w maju 1946 r. i w Polsce w lipcu 1946 r.

Jak pisała prof. Schmidt: „sowieckie kierownictwo chciało się uwolnić od żydowskich warstw religijnych, burżuazyjnych i mieszczaństwa, które traktowali jako bazy „kapitalizmu”, pragnęło zaostrzyć problemy mocarstw zachodnich przyjmujących żydowskich uchodźców, a w szczególności Wielkiej Brytanii, zajmującej Palestynę. I wreszcie, przypisując pogromy manipulacjom prawicowej „reakcji”, chciano umocnić na wschodzie i zachodzie Europy obóz komunistów, członków partii sympatyków żydowskiego pochodzenia” (cyt. za: J. Pelle: A kunmadarási pogrom. Shylock Hunniában II (Pogrom w Kunmadáras. Shylock w Hunni II), "Magyar Nemzet" z 15 marca 1991 roku). Dodajmy do tego rzecz szczególnie ważną. Prowadzona na ogromną skalę nagonka medialna po rzekomych pogromach na dziki „antysemityzm” Polaków, Węgrów, czy Słowaków miała oddziaływać na Zachód w jeszcze jednym względzie. Miała na celu pokazanie Zachodowi jak bardzo potrzebne w Europie Środkowej są sowieckie wojska, aby utrzymać w ryzach „faszystowskie” i „antysemickie” narody tego regionu.

Kulisy i przebieg prowokacji kieleckiej

Sowieccy organizatorzy prowokacji kieleckiej świadomie wybrali właśnie Kielce na swe miejsce działania. W tym czasie Kielce było centrum regionu o bardzo dużym nasileniu partyzantki antykomunistycznej. Chodziło wiec o to, by właśnie takie miasto tym mocniej skompromitować w oczach szerszej opinii publicznej. Nieprzypadkowo też rzekomy „pogrom” w Kielcach zainscenizowano 4 lipca 1946 r., zaledwie w cztery dni po sfałszowaniu referendum przez władze komunistyczne w Polsce w dniu 30 czerwca 1946 r. Chodziło o to, by Zachód skupił się na sprawie „antysemickiego pogromu” i jak najszybciej zapomniał o sprawie referendum. Plan komunistyczny okazał się aż nadto skutecznym.

Zbrodnicze zajścia kieleckie zaczęły się 4 lipca 1946 roku. Tego dnia od rana w całym mieście zaczęto bardzo szeroko rozpowszechniać pogłoskę o rzekomym porwaniu przez Żydów w celu zamordowania 8-letniego chłopca Henryka Błaszczyka. Kilka osób udało się z milicjantami do budynku Wojewódzkiego Komitetu Żydowskiego przy ul. Planty 7, by domagać się rewizji domu w poszukiwaniu chłopca. W budynku tym zamieszkiwało wówczas wielu Żydów. Doszło do szarpaniny wewnątrz budynku, a wokół domu zaczęły się gromadzić grupy ludzi. Do budynku zaczęli wchodzić kolejni milicjanci, a potem grupy wojskowych i żołnierzy KBW. W niewyjaśnionych w pełni okolicznościach doszło do strzelaniny między żołnierzami i milicjantami a Żydami, a później do mordowania i rabunku Żydów. Do ataku na Żydów dołączały się zgromadzone wokół Domu Żydowskiego grupy cywilów. Ich agresywne wystąpienia wzmogły się po przybyciu około godz. 12:30 dużej grupy robotników Huty „Ludwinów”. Byli oni związani z partią komunistyczną - wielka część z nich była poprzednio prokomunistycznymi agitatorami w czasie referendum. W wydanej w 2006 r. w Warszawie książce IPN "Wokół pogromu kieleckiego" (tom 1) liczebność tej grupy oceniano na kilkaset osób.

W czasie krwawych zajść trwających aż 5 godzin – od godz. 10 rano do godz. 15 – zginęło trzydzieścioro siedmioro Żydów, dwóch polskich cywilów i jeden polski oficer. Razem ilość ofiar mordu w Kielcach ocenia się na 40 osób. Propaganda komunistyczna specjalnie wielokrotnie wyolbrzymiała wielkość zgromadzonego przed Domem Żydowskim tłumu, aby obciążyć go całą winą za masakrę. Np. w odezwie do ludności miasta Kielc i województwa z 11 lipca 1946 r., twierdzono jakoby Żydów zabijał tłum 20-tysięczny przy pomocy kamieni, kijów i kopania” (cyt. za: ks. J. Śledzianowski: ”Pytania nad pogromem kieleckim”, Kraków 1999, s. 99). W rzeczywistości na placu przed Plantami mogło zmieścić się tylko do 500 osób, a badający sprawę sędzia Andrzej Jankowski ocenił, że tłum na Plantach nigdy nie przekroczył 300 osób. Tak niewielki „tłum” mogła z łatwością rozproszyć niewielka nawet, ale uzbrojona jednostka wojska, milicji czy UB. A w Kielcach w tym czasie - ze względu na zagrożenie atakami partyzantki antykomunistycznej - stacjonowały stosunkowo duże liczebnie formacje wojska (ok. 215 żołnierzy), II Kompanii KBW, Informacji Wojskowej, pracowników UB i MO, szkoły milicyjnej. Do tego dochodził również stacjonujący w Kielcach garnizon sowiecki. Już sam ten fakt ogromnej zbrodniczej bezczynności stacjonujących w mieście dużych jednostek zbrojnych polskich i sowieckich musi prowadzić do jednoznacznych podejrzeń co do tożsamości sprawców rzekomego „pogromu”.

Liczni autorzy, począwszy od raportów ks. bp. Czesława Kaczmarka i ambasadora Stanów Zjednoczonych w Warszawie Artura Bliss Lane z 1946 roku już wtedy akcentowali, że większość Żydów poległa z rąk żołnierz i oficerów. W 1982 r. gruntowną analizę sprawy zbrodni w Kielcach przedstawił były oficer Informacji Wojskowej pochodzenia żydowskiego Michał Chęciński w opublikowanej w Nowym Jorku książce „Poland: Communism-Nationalism-Antisemitism”. Właśnie Chęciński po raz pierwszy zdemaskował sowieckiego majora NKWD Michaila Aleksandrowica Diomina jako głównego organizatora kieleckiej zbrodni. Współpracował z nim b. oficer NKWD w czasie wojny major UB Władysław Sobczyński (Spychaj). Przejściowo aresztowany po „pogromie” Sobczyński został szybko wypuszczony z więzienia, a potem doszedł aż do stopnia ambasadora PRL w Sofii. Wyjątkowo duże podejrzenia musi budzić fakt ujawniony przez Krzysztofa Kąkolewskiego w książce "Umarły cmentarz", Warszawa 1996, s. 147, 153). Chodziło o to, że w budynku domu żydowskiego przy ul. Planty 7 były dwie klatki schodowe. W klatce schodowej nr 2 mieszkali w wyodrębnieni w swoistym getcie utworzonym przez komunistów Żydzi wierzący, kibucnicy szykujący się na wyjazd do Palestyny. Napastnicy wdzierali się wybiórczo tylko do klatki schodowej nr 2. Natomiast, jak podkreślał Kąkolewski (op.cit., s. 147): „Lepsza klatka, klatka nr 1, gdzie mieszkali funkcjonariusze UB, PPR i innych instytucji urzędowych lub powiązanych z władzami, pozostała nietknięta”.

Nadreprezentacja Żydów w kieleckich władzach

Zastanawiający jest fakt, że do inspirowanych przez NKWD i bezpiekę zajść antyżydowskich w Kielcach doszło pomimo bardzo wielkiej nadreprezentacji Żydów we władzach partii komunistycznej i bezpieki w tym mieście. Jak duże było nagromadzenie osób pochodzenia żydowskiego w kieleckim obszarze władzy, niech świadczą następujące dane personalne, które zaczerpnąłem z szeregu wiarygodnych naukowych pozycji omawiających zbrodnię kielecką. Żydami byli m.in. prezydent miasta Kielce Tadeusz Żarecki, szef WUBP Andrzej Kornecki (Dawid Kornhendler), sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PPR Józef Kalinowski, kierownik Wydziału Personalnego KW PZPR Julian Lewin, zastępca szefa Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego Albert Grynbaum, dowódca oddziału wojskowego wysłanego na pomoc Żydom na plantach major Kazimierz Konieczny, szef wydziału personalnego WUBP Marian (po wyjeździe z Polski występował jako Morris) Kwaśniewski (por. dokładne dane bibliograficzne podane w moim tekście „Kulisy zbrodni kieleckiej”, drukowanym w drugim tomie wydawnictwa IPN „Wokół pogromu kieleckiego”, Warszawa 2008, s.451). Dane te uzupełniłem informacjami o żydowskim pochodzeniu szefa Wydziału Specjalnego (kontrwywiadu) w Kielcach - Majewskiego i szefa Wydziału Politycznego i KW MO - Erlickiego, który później wyemigrował do Izraela (wg tekstu Jacka Żurka w 1 tomie „Wokół pogromu kieleckiego”, Warszawa 2006, s. 376). Z tego samego wydawnictwa (s. 271) dowiadujemy się z zeznań b. wojewody kieleckiego E. Wislicza-Iwańczyka o żydowskim pochodzeniu szefa wojskowej Prokuratury Rejonowej w Kielcach Kazimierza Golczewskiego i następcy Kalinowskiego na stanowisku sekretarza KW PZPR - Kozłowskiego (Szpryngera). Z kolei prof. Jan Żaryn w studium "Hierarchia kościoła katolickiego wobec relacji polsko-żydowskich w latach 1945-1947", w książce "Wokół pogromu..." (op. cit., t. 1, s. 85) przytacza fakt, że funkcjonariusze Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa publicznego wytykali, iż na stanowiskach kierowniczych w WUBP stoją Żydzi – wskazując jako przykłady (…) Korneckiego, Dmowskiego, naczelnika Wydziału Personalnego oraz naczelnika Wydziału Więziennictwa i Obozów - Blajchmana i innych”.

Wydane w latach 2006 r. i 2008 dwutomowe wydawnictwo „Wokół pogromu kieleckiego”, mimo bardzo dobrych autorów (drugi tom był pod redakcja L. Bukowskiego, sędziego A. Jankowskiego i J. Żaryna) nie wyjaśniło do końca sprawy. Zaciążyło na niej jednostronne i wręcz kłamliwe postanowienie o umorzeniu śledztwa wydane 21 października 2004 r. przez prokuratora Krzysztofa Falkiewicza z Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Krakowie. Miejmy nadzieję, że polityka historyczna nowego rządu stworzy możliwości dla tak potrzebnego wznowienia śledztwa o zbrodni kieleckiej w imię prawdy o polskiej historii.

Za: http://jerzyrnowak.blogspot.com/2016/07/odkamac-tzw-pogrom-kielecki.html