Przeskocz do treści

Adam Zyzman

Wybrałem się na wiosenną wycieczkę za Kraków i trafiłem na Wzgórze Kaim, między Krakowem i Wieliczką, gdzie od ponad wieku stoi obelisk upamiętniający walki o Kraków w czasie I wojny światowej.

Niestety, mimo, że przed ponad rokiem toczono publicystyczne walki o otoczenie pomnika, który dzięki wybudowaniu osiedla mieszkaniowego został wreszcie odsłonięty i jest obecnie doskonale widoczny z drogi krajowej 94, o samym stanie technicznym obelisku jego obrońcy zapomnieli. Odsłonięty w roku 1915 betonowy monument nie przeszedł od tego czasu żadnego remontu kapitalnego. Co prawda próbowano uzupełnić braki w umieszczonych obelisku herbach, ale czyniono to tak nieprofesjonalnie, że do dziś widoczne są pociągnięcia szpachelki lub kielni.

Cała konstrukcja jest porysowana pęknięciami, toteż trudno się dziwić, że w niektórych miejscach ubytki są tak duże, że widoczne jest uzbrojenie budowli. Zaniedbane jest też samo otoczenie obelisku, wokół którego kilka lub kilkanaście lat temu co prawda położono kostkę brukową, ale wszystko jest pozarastane i zaśmiecone. Szkoda, że wydając niedawno zezwolenie na budowę domów kilkanaście metrów od obelisku nie zobowiązano dewelopera do odpowiedniego uporządkowania terenu wokół niego i administracji osiedla do dbania o to miejsce.

Zapyta ktoś czemu zajmuję się tym upamiętnieniem walk naszych dwóch zaborców, którzy dzięki wzajemnemu wykrwawieniu się upadli i nie byli w stanie przeciwdziałać odrodzeniu się wolnej Polski, jak czynili to przez niemal cały wiek XIX? Warto zatem przypomnieć, że wśród zabitych żołnierzy obu armii byli także Polacy wcieleni w ich szeregi jeszcze przed wybuchem Wielkiej Wojny. Po drugie bitwa ta uratowała Kraków i jego mieszkańców przed zniszczeniami wojennymi i okupacją rosyjską. Jak ona wyglądała można dowiedzieć się czytając wspomnienia mieszkańców takich miast, jak Lwów, Przemyśl czy Gorlice, które tego zaznały.

Po trzecie wreszcie warto pamiętać, że monument powstał w ramach programu upamiętniania walk armii Austro-Węgier, tak jak setki cmentarzy z tej wojny rozsiane po tzw. Galicji (cmentarz ofiar tej bitwy znajduje się w Łagiewnikach obok obecnego Sanktuarium Miłosierdzia), które przez niemal wiek funkcjonowania państwa polskiego były zaniedbywane, aż w końcu z zapomnienia i zniszczenia ratowały je władze Republiki Austrii, które działania te na obcym terytorium przedstawiały swym obywatelom, jako przeciwdziałanie cywilizacyjnym opóźnieniom Polaków. Dlatego nie chciałbym, by i ten pomnik na naszej ziemi ratowali Austriacy, (choć oprócz nich ginęli tam Polacy, Węgrzy, Chorwaci, Czesi, Ukraińcy i Słowacy) i liczę na to, że urzędująca już ponad rok, nowa pani Konserwator Wojewódzki znajdzie środki na renowację betonowej iglicy i jej otoczenia.

Adam Zyzman

W sobotę 1 lutego w Muzeum AK odbyła się III Gala wręczenia nagród im. gen. dyw. Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego organizowana przez Federację Kawalerii Ochotniczej i Kapitułę Barw i Tradycji Kawalerii i Artylerii Konnej. W ten sposób środowisko to honoruje tych, którzy najlepiej dbają i promują kawalerskie idee oraz wartości, wręczając im statuetki w kształcie szabli i pióra.

– Nagroda nosi imię najsłynniejszego polskiego kawalerzysty, czyli gen. Bolesława Wieniawy Długoszowskiego. To symbol kawalerii, przedwojennego fasonu i fantazji. W swoim życiorysie łączył szereg aktywności. Był generałem dywizji Wojska Polskiego, dyplomatą, osobistym adiutantem Józefa Piłsudskiego, poetą, lekarzem medycyny, tłumaczem, dziennikarzem i artystą. Wszystkie te działania zawarte są w nagrodzie jego imienia – mówił Dariusz Waligórski, rotmistrz kawalerii ochotniczej i przedstawiciel Federacji Kawalerii Ochotniczej, organizującej galę.

Nic więc dziwnego, że życie i anegdoty o patronie były motywem przewodnim całego wydarzenia. Podkreślano wyjątkową postawę patriotyczną i obywatelską człowieka, który jednocześnie był lekarzem, żołnierzem, dyplomatą, artystą, a jednocześnie bon vivantem i duszą towarzystwa. Dlatego też całą uroczystość poprzedziło złożenie kwiatów na grobie gen. dyw. Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego.

W tym roku nagrody wręczono w następujących kategoriach:

Nauka – otrzymał ją prof. Jacek Majchrowski, prezydent miasta Krakowa za swoją działalność publicystyczną na temat historii okresu międzywojennego, w tym w dużej mierze osoby Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego;
Jednostka wojskowa – laureat, to 15 Giżycka Brygada Zmechanizowana im. Zawiszy Czarnego pielęgnująca tradycje ułańskich pułków przedwojennej Polski północnej;

Społeczność – Gmina Adamów z powiatu Łykowskiego, pielęgnująca pamięć o ułańskich pułkach toczących na tych terenach ostatnie walki w czasie kampanii wrześniowej;
Popularyzator – mjr Piotr Półbratek z 3 Pułku im. Szwoleżerów Mazurskich dbający o tradycje kawaleryjskie we współczesnym Wojsku Polskim;
Sztuka – Marian Stefański, malarz autor m.in. portretów polskich olimpijczyków w jeździectwie;

Film – Grzegorz Gajewski, autor filmów o pułkach ułańskich i kontynuatorach ich tradycji w naszym kraju;
Dziennikarz – red. Urszula Żółtowska-Tomaszewska z Polskiego Radia, autorka cyklu reportaży o kontynuatorach tradycji jeździeckich w Polsce;
Żołnierz – gen. dyw. Jarosław Gromadziński, dowódca 15 Giżyckiej Brygady Zmechanizowanej za popularyzację tradycji oddziałów Wojska Polskiego na tym terenie.

Ułańską uroczystość zakończył Kawaleryjski Bal Karnawałowy w krakowskim Klubie Garnizonowym.

Adam Zyzman

W niedzielę 19 stycznia 2020 roku z inicjatywy metropolity krakowskiego, abpa Marka Jędraszewskiego, w katedrze wawelskiej odbyły się uroczystości z okazji 700. lecia koronacji króla Władysława Łokietka, a tym samym ostatecznego przeniesienia stolicy naszego kraju do Krakowa. Uroczysta koncelebrowana msza święta poprzedzona została wykładem prof. Krzysztofa Ożoga poświęconym politycznym uwarunkowaniom tego wydarzenia i jego skutkom dla dalszej historii Polski.

Znaczenie koronacji Łokietka dla Polaków i polskiego Kościoła było też tematem wygłoszonej przez księdza arcybiskupa homilii, której zwrócił uwagę, że wydarzenie sprzed 700 lat zapobiegło zniknięciu Polski ze średniowiecznej mapy Europy, zaś jedną z decydujących sił dążących do reaktywowania Królestwa Polskiego był polski Kościół. – To krakowscy biskupi, którzy zostali potem wyniesieni na ołtarze kształtowali wyobrażenie Polaków o roli Królestwa i jego wobec nich obowiązkach – mówił wspominając biskupa Stanisława ze Szczepanowa i biskupa Wincentego Kadłubka.

Arcybiskup przypomniał, że 600 lat po koronacji Łokietka, 15 sierpnia 1920 roku, Polska ponownie musiała zmagać się z obroną swojej tożsamości. – Cud nad Wisłą był kolejną udaną próbą scalania i wewnętrznego jednoczenia kraju – mówił metropolita krakowski zwracając uwagę na rolę hierarchów polskiego Kościoła w umacnianiu polskości, gdy zabrakło władców. – Byli to, beatyfikowany niebawem, Stefan kardynał Wyszyński, który w świadomości Polaków zapisał się on jako prawdziwy Interrex i zwycięsko prowadził nasz naród przez najtrudniejsze lata komunizmu oraz Karol Wojtyła, którego setną rocznicę urodzin będziemy obchodzić też w tym roku.

Nabożeństwo zakończyła wspólnie odmówiona Litania do Wszystkich Polskich Świętych i modlitwa przy znajdującym się w katedrze sarkofagu Władysława Łokietka.

Niestety, patriotyczny charakter uroczystości nie został w pełni wykorzystany przez Krakowian, których wyraźnie zabrakło w niedzielę, w wawelskiej katedrze. Szczególnie rzucał się oczy brak młodzieży szkolnej, dla której wykład i homilia mogły być doskonałą lekcją historii. Czyżby do nauczycieli tego przedmiotu nie dotarła żadna zapowiedź o tym wydarzeniu?

Adam Zyzman

Przyglądam się ja awanturze wokół wydarzeń w Białymstoku, czytam, nasłuchuję i coraz bardziej się dziwię, że tak łatwo wszyscy dali sobie narzucić lewacką interpretację wydarzenia i poza ten schemat nikt nie potrafi wyjść nawet na krok. – A to Episkopat wyda oświadczenie, że bić wroga to nie ładnie, a to państwo pościga „sprawców”, którzy się „nienawiścią” wykazali, a to biskup Muskus na zakończenie spotkania z kościołami, które już same dały się spacyfikować wyjaśni, że katolik nie powinien występować w obronie Kościoła i Boga, bo to jest niezgodne z nauką Chrystusa…

Nikomu jednak nie przejdzie przez gardło wypowiedzenie oczywistości, że społeczeństwo miało już tak dość bezczelności i chamstwa ze strony niezarejestrowanej partii politycznej o nazwie LGBT, że zareagowało gniewem! Nikt nie powie głośno, że jest to wynik profanacji świętości katolickich, jakich z upodobaniem ugrupowanie to się dopuszcza w Polsce od kilkunastu miesięcy. A wreszcie, że wybranie Białegostoku na kolejne miejsce prowokacji i profanacji, miasta w którym środowiska narodowe mają szczególnie silne zaplecze, było kolejną prowokacją dokonaną z pełną premedytacją! Chodziło bowiem o to właśnie, by doszło do awantur i eskalacji napięcia, o czym świadczy choćby zarejestrowanie dwóch marszów, w tym samym czasie i na stykających się trasach! A jak mówi stara rzymska maksyma: chcącemu nie dzieje się krzywda!

Działacze LGBT chcieli oberwać i w praktyce nic im się nie stało, bo jedyne bójki do jakich doszło, to były starcia części zdesperowanego społeczeństwa, w swej większości normalnego i katolickiego, z chroniącą prowokatorów policją! Już sam ten fakt świadczy o tym, że sprawa została postawiona na głowie! Doszło do tego, że działaczka ugrupowania zaproszona do studia prawicowej telewizji tłumaczyła, że została zaatakowana i… miałaby obrażenia, gdyby nie włożyła wcześniej pod perukę… hełmu, ale już co to był za czarodziejski hełm nie potrafiła wytłumaczyć. Mamy więc brak ofiar, mamy zatrzymanych przez policję i dominujący w przestrzeni medialnej jazgot o… agresji i nienawiści!

Ja rozumiem, że w cywilizowanym kraju do samosądów nie powinno dochodzić, choć ręka świerzbi, ale chciałbym zapytać tych wszystkich gospodarzy miast, którzy zezwalają lub są zmuszani przez „niezależnych” sędziów do zezwolenia na te różnorodne „parady”, czemu nie reagują na publiczne ubliżanie większości mieszkańców ich miast. O ile bowiem przyjęła się praktyka, że wystarczy na prawicowej manifestacji jeden transparent nawiązujący do ideologii endeckiej lub wpięty w klapę uczestnika Mieczyk Chrobrego, by z rozwiązać manifestację (patrz na wszystko co dzieje się zawsze wokół Marszu Niepodległości w Warszawie), to nikomu nie przyszło do głowy rozwiązanie takiej parady, gdy pojawi się na niej choć jedno hasło uderzające w wiarę i Kościół Katolicki, choć jeden pajac ubrany w ornat i durszlak na głowie? Dlaczego nie można rozwiązać zgromadzenia za szerzenie zgorszenia publicznego, za pojawienie się roznegliżowanych przesadnie osób lub obsceniczne przebrania? Jeśli są osoby tak wrażliwe w naszym kraju, że przeszkadza im białoczerwona flaga lub Mieczyk Chrobrego, że zmuszają władze miast i policji do interwencji, to dlaczego te same władze i ta sama policja nie reaguje gdy naruszana jest wrażliwość religijna lub moralna tysięcy innych? Tym bardziej, że w obowiązującym prawie nie ma nawet jednoznacznego zakazu głoszenia haseł typu „White Power”, a zakaz profanacji symboli religijnych i naruszania godności wierzących są zapisane czarno na białym!

Jak to się ma do konstytucyjnej równości obywateli?

Mirosław Boruta

Trzydniowa (5-7 lipca 2019 roku) konwencja programowa Prawa i Sprawiedliwości w Katowicach to wielkie święto polskości, wydarzenie które wspaniale podtrzymuje wiarę w Polskie Państwo i Polski Naród. To panele główne i specjalistyczne, gdzie politycy, naukowcy, dziennikarze, a także uczestnicy mogli się wypowiedzieć, a przy tym wysłuchać wielu merytorycznych uwag. Zapraszam Państwa do obejrzenia zdjęć autorstwa: p. Marii Krakowskiej (fot. 1-7, 29-30), własnego (fot. 8-10, 31-32) oraz p. Adama Zyzmana (fot. 11-28): https://photos.app.goo.gl/ZQ5gvtsccAThr4DL7

Adam Zyzman

Przez kilkadziesiąt minionych lat współczesnej Polski najwyższym przejawem „braku tolerancji” dla środowisk homoseksualnych było agresywne i wulgarne warknięcie, a i to zazwyczaj w sytuacjach prowokacji ze strony samych zainteresowanych. Akty fizycznej przemocy lub ostracyzmu ze strony sąsiadów zdarzały się bardzo rzadko, a wspólne zamieszkiwanie dwóch czy więcej osób tej samej płci w jednym mieszkaniu nie budziły żadnych niezdrowych podejrzeń. Z pewnością zaś nikt nie domagał się publicznie penalizacji takich związków, a Jerzy Waldorff cieszył się powszechnym szacunkiem, gdyż to co miał do powiedzenia Polakom nigdy nie dotyczyło jego spraw intymnych.

W wyniku kolejnych akcji środowisk homoseksualnych, jak parady miłości, akcje „coming out”, domaganie się coraz większych praw dla siebie wbrew obowiązującej zasadzie równości obywateli, fałszywa propaganda na temat zakresu zjawiska „homofobii” w Polsce, aż po ostatnie wystąpienia Roberta Biedronia i jego partnera życiowego Śmiszka oraz Rafała Trzaskowskiego i jego zastępcy Rabieja, doprowadziły do tego, że w przestrzeni medialnej pojawiły się oficjalnie wezwania do penalizacji i kar więzienia nie tylko dla propagatorów publicznej deprawacji i z drugiej strony dla „homofobów”, ale także dla samych osób dotkniętych homoseksualizmem! A tego, odkąd pamiętam, nie było!

Rodzi się wiec pytanie: co stało się z Polakami, że tak bardzo się zradykalizowali? Co doprowadziło do tego, że homoseksualizm traktowany przez lata, jako nieszkodliwa odmienność występująca zazwyczaj w środowiskach artystycznych, zaczęła być postrzegana, jako zagrożenie społeczne? – Otóż stoję na stanowisku, że zjawisku temu winne są same środowiska homoseksualne, które swymi zachowaniami przekroczyły granicę niepisanej umowy społecznej wzajemnego zgodnego współistnienia. To one wypowiedziały wojnę obyczajową większości społeczeństwa, szargając nie tylko wszystko, co dotychczas było dla Polaków święte, ale wykorzystując poparcie Zachodu rozpoczęły realizację inżynierii społecznej, która ma tej niewielkiej, ale hałaśliwej garstce dać przywilej panowania nad pozostałą większością wraz z prawem ingerencji w wychowanie młodego pokolenia!

Jak to się skończy? Nie jestem optymistą i uważam, że żądania penalizacji homoseksualizmu to dopiero wstęp, do zdecydowanej reakcji większości społeczeństwa w obronie swoich praw, jako większości, jak również praw konstytucyjnych dotyczących wychowania dzieci w rodzinie. Dlatego nie zdziwię się, jeśli środowiska te spotkają się z autentyczną agresją o skali trudnej do przewidzenia. Oczywiście odbije się to negatywnie na obrazie Polski i Polaków w świecie, ale jeśli do tego, nie daj Boże, który potępiasz akty sodomickie, dojdzie, pamiętajmy, że winnymi za to zło są, już dziś” panowie Biedroń, Trzaskowski i Rabiej oraz ich apologeci!

Adam Zyzman

- Od piątku na Netfliksie – zapowiadały różnorodne media emisję pierwszego polskiego serialu na tej platformie filmowej. – Serial „1983” to alternatywna opowieść o naszych dziejach, z tym, że w wyniku ataku terrorystycznego, który zniweczył nadzieje na rozwiązanie Układu Warszawskiego, utrzymała się żelazna kurtyna i Polska pozostała nadal państwem policyjnym.

Jak czytam na portalu „Niezależna” serial wyreżyserowały same kobiety, czyli Agnieszka Smoczyńska, Agnieszka Holland, Katarzyna Adamik i Olga Chajdas. Pomysłodawcą i autorem scenariusza jest Joshua Long. Zdjęcia do filmu kręcono m.in. w Warszawie, Lublinie i Wrocławiu. Co prawda pierwszy odcinek mocno widzów rozczarował, co z kolei zirytowało reżyserki, ale ja nie o samym filmie, ale o innych wypowiedziach tych pań jeszcze przed emisją filmu. Otóż zapowiadając swe dzieło pani Agnieszka Smoczyńska twierdziła, że serial może zainteresować widzów w każdym wieku. – Jest adresowany zarówno do osób, które znają czasy komunizmu w Europie Środkowo-Wschodniej i pamiętają upadek Muru Berlińskiego, jak również do młodych ludzi, którzy są ciekawi, co mogłoby się stać, gdyby mur nie runął, w Polsce nadal panował system narodowo-socjalistyczny i gdyby w tej rzeczywistości narodziła się rebelia.

Czytam tę wypowiedź reżyserki i łapię się za głowę. – Czy ona nie wie co mówi, czy też po prostu streszcza film, który stworzyła? Wszak pojęcie „system narodowo-socjalistyczny” od dziewięćdziesięciu lat oznacza tylko jedno, niemiecki nazizm! Skąd zatem słowa o tym, że taki system „panował w Polsce”? Z kontekstu wynika, że wypowiedź dotyczy czasów PRL, ale bez względu na trudności ze sprecyzowaniem panującego wówczas ustroju (komunizm, socjalizm, realny socjalizm, stalinizm…?), z całą pewnością nie był to narodowy socjalizm! Nawet okres moczaryzmu trudno podciągnąć pod to pojęcie (il. powyżej konrados.cupsell.pl).

Skąd zatem znalazło się to wypowiedzi pani Smoczyńskiej? Czy to wynik jej niewiedzy, bo nie ma pojęcia co kryje się pod pojęciem „narodowy socjalizm”, czy też taki film zrobiła i tak właśnie przedstawiła całkiem niedawną przeszłość Polski? Jeśli ten film, z takim obrazem Polski pójdzie w świat, będzie dowodem na naszą nazistowską przeszłość, bo sami Polacy o tym mówią. „Intelektualiści Zachodu” będą mieli koronny dowód. Już nie trzeba będzie płacić tysięcy złotych za inscenizowanie „obchodów urodzin Hitlera”, prawdę o Polakach i Polsce przedstawiają polscy artyści! Sami!

Nie oglądałem serialu „1983”, ale sama rekomendacja utworu przez jedną z jego autorek budzi poważne obawy o jego wymowę, a pozostałe reżyserki też nie dają rękojmi, że może być inaczej. I tylko o tych obawach chciałem napisać.

ksinfulatjanuszbielanski3 listopada 2018 roku zmarł ksiądz infułat Janusz Bielański, wieloletni proboszcz Katedry na Wawelu, kanonik Kapituły Katedralnej. Miał 79 lat. W krakowskim seminarium duchownym był rocznikowym kolegą ks. kardynała Stanisława Dziwisza oraz ks. biskupa Jana Zająca. W 1983 roku ks. infułat Janusz Bielański (fot. Archidiecezja Krakowska) został proboszczem Królewskiej Katedry na Wawelu - na to stanowisko mianował go ks. kardynał Franciszek Macharski.

(Od Redakcji); Zdjęcia z uroczystości pogrzebowych (8 listopada 2018 roku) i Mszy Świętej pod przewodnictwem metropolity krakowskiego, ks. arcybiskupa Marka Jędraszewskiego nadesłał p. Adam Zyzman, dziękujemy: https://photos.app.goo.gl/vJghKn5w3BHA1MveA

adamzyzmanAdam Zyzman

Kilka dni temu dowiedziałem się, że do Polski i Krakowa przyjechała specjalnym pociągiem o nazwie GALICJA EKSPRES specjalna wycieczka ok. 500 Węgrów, którzy postanowili uczcić wspólną pamięć o ofiarach I wojny światowej, a przede wszystkim odwiedzić znajdujące się na naszych ziemiach cmentarze wojenne.

20180728az1 Mam nadzieję, że nasi goście nie zostali zaprowadzeni na miejsce bitwy austriacko-rosyjskiej z grudnia 1914 r. na podkrakowskim wzgórzu Kaim, między Krakowem a Wieliczką. Właśnie wróciłem z wieczornego spaceru na to miejsce i jestem zbulwersowany. – Władze, które odmieniają przez wszystkie przypadki swoją europejskość, pozwalają na to, by miejsce to było zaniedbane i profanowane, choć bitwa ta uratowała Kraków przed okupacją rosyjską. A co to znaczyłoby wystarczy poczytać wspomnienia z tamtych czasów mieszkańców Przemyśla lub Gorlic.

20180728az2Już samo dojście od strony Krakowa do ustawionego jeszcze w czasie wojny obelisku wymaga przedarcia się przez cuchnące i zaśmiecone zarośla. Jeszcze gorzej wygląda samo otoczenie monumentu zarośniętego i zaśmieconego, by nie powiedzieć gorzej, bo okazuje się, że jest jakaś grupa społeczna uznała, że pomnik ku czci poległych, to miejsce doskonałe, by zamienić go w... publiczną toaletę!

20180728az3Nie można powiedzieć, że od mojego ostatniego pobytu w tym miejscu nic się nie zmieniło, bo z jednej strony ktoś nawozi ziemię, by zmienić topografię terenu, a z drugiej powstaje osiedle domków jednorodzinnych. Czy jednak ktokolwiek zobowiązał dewelopera do uporządkowania terenu wokół pomnika, raczej nie wiadomo.

20180728az4Zresztą sam monument też jest w fatalnym stanie i chyba nikt nie zajmował się jego stanem od czasu postawienia go przez austro-węgierskie ministerstwo wojny. To znaczy zajmowano się, bo próbowano zniszczyć symbole korony habsburskiej, ale całość jest spękana i zasadzie już dawno powinna zostać poddana zabezpieczeniu i konserwacji. Stan monumentu i jego otoczenia świadczy o braku zainteresowania lub bezsilności władz lokalnych.

A najbardziej zaskakujący jest fakt, że wszystko to dzieje się zaledwie kilkanaście kilometrów od Rynku Głównego miasta, którego część mieszkańców wręcz celebruje swą galicyjskość i tradycje Austro-Węgier! Może w związku z przypadającą w tych dniach 104 rocznicą wybuchu pierwszego światowego konfliktu zbrojnego warto zorganizować grupę wolontariuszy, którzy choć posprzątają bezpośrednie otoczenie pomnika, a służby miejskie zlikwidują porzucone wokół śmieci?

adamzyzmanAdam Zyzman

Kraków, 21 lipca 2018 roku

List otwarty do Szanownego Pana dr. Michaela Großa
Konsula Generalnego Niemiec w Krakowie

Jako obywatel Rzeczypospolitej Polskiej, stanowczo protestuję przeciwko ingerencji przewodniczącej niemieckiego Federalnego Trybunału, pani Bettiny Limperg w wewnętrzne sprawy mojego kraju i wspieranie byłej I przewodniczącej polskiego Sądu Najwyższego, Małgorzaty Gersdorf w jej antyrządowym i antypolskim postępowaniu. Szczególne oburzenie budzi wypowiedź pani Bettiny Limperg, w której mówi ona, że Niemcy, jako sąsiad mojego kraju, czują się odpowiedzialne za to, co dzieje się w Polsce! I mówi to zdając sobie sprawę, z tego, że zmiany przeprowadzane w polskim sądownictwie nie odbiegają od tego co Republika Federalna Niemiec przeprowadziła dwadzieścia kilka lat temu na terenie byłej NRD.

Przypominam, że przez blisko 1000 lat, każda sytuacja, gdy Niemcy próbowały ”wziąć odpowiedzialność” za to co dzieje się na ziemiach polskich kończyło się tragicznie dla Polaków. Dotyczy to zarówno udziału Niemiec w rozbiorach Rzeczypospolitej Obojga Narodów w wieku XVIII, polityki Niemiec wobec Polaków mieszkających na ziemiach polskich w wiekach XIX i XX, i ich stałe prześladowania („Niemiec bije polskie dzieci” – słowa polskiej poetki Marii Konopnickiej o aktach prześladowania Polaków we Wrześni w latach 1901 – 1902). Ale najtragiczniejsze skutki „odpowiedzialności Niemców za Polskę” Polska i Polacy ponieśli w latach 1939 – 1945, gdy zostały zamordowane przez Niemców ponad 3 mln. obywateli polskich, zrabowane i zniszczone polskie dzieła sztuki i kultury, których większości nie odzyskaliśmy do dnia dzisiejszego, zniszczona została polska gospodarka, a symbolami niemieckiej odpowiedzialności za Polskę i niemieckiej kultury, w tym kultury prawnej, są pozostałości niemieckich obozów śmierci i kominy krematoriów! To właśnie, dla przeciętnego Polaka, są skutki „niemieckiej odpowiedzialności za Polskę” i dlatego w zdecydowanej większości Polacy nie życzą sobie jakichkolwiek prób przyjmowania odpowiedzialności za nasz kraj przez jakiekolwiek instytucje niemieckie!

Mam nadzieję, że zostanę zawiadomiony, że pani przewodnicząca Bettina Limperg została poinformowana przez Pana o odbiorze jej wypowiedzi w Polsce, jako groźbie ze strony instytucji państwa niemieckiego, że znów Niemcy tradycyjnie gotowi są przyjść tutaj, by mordować i rabować Polaków oraz budować obozy koncentracyjne i krematoria, a wstępem do tego są już wystąpienia niemieckich polityków w obronie polskich zdrajców narodu, tak jak w 1939 roku „występowali w obronie” swych agentów mieszkających na terytorium Polski! Chciałbym bowiem, by pani Bettina Limperg zrozumiała, że swym nieodpowiedzialnym wystąpieniem cofnęła porozumienie narodów polskiego z niemieckim o kilka dziesięcioleci. Nie mówię o deklaracjach polityków, ale przekonaniu przeciętnego obywatela, który po raz kolejny został utwierdzony w przekonaniu, że istota niemieckości, to antypolonizm i dążenie do panowania nad całą Europą! Bez względu na jaką ideę się Niemcy aktualnie powołują – Rzymskiego Cesarstwa Narodu Niemieckiego, Kulturkampftu, nazizmu, czy tzw. wartości europejskich, które w rzeczywistości są antywartościami! Bez względu na to kto stoi na ich czele – Henryk V, Bismark, Wilhelm, Hitler, czy frau Merkel! Tak, Polacy dobrze sobie zdają sprawę, że gdyby nie inspiracja kanclerz Merkel nie byłoby ataków na Polskę na forum Unii Europejskiej! I warto by pani Limperk miała świadomość skutków swej wypowiedzi!

Z poważaniem, Adam Zyzman – bratanek polskiego jeńca, który, zgodnie z niemiecką praworządnością i niemieckim przestrzeganiem prawa międzynarodowego, został zamordowany w niemieckim obozie koncentracyjnym.

adamzyzmanAdam Zyzman

Majowe święto w Krakowie zaskoczyło mnie w tym roku pozytywnie i to dwukrotnie. Pierwszy raz, 2 maja, gdy odpowiadając na apel Prezydenta Andrzeja Dudy o pozostawienie wywieszonych tego dnia flag aż do 11 listopada, postanowiłem kupić dodatkową flagę na wymianę, gdy ta co właśnie wisi u mnie na balkonie ulegnie chociażby zabrudzeniu w wyniku warunków atmosferycznych. Podjechałem do pobliskiej Castoramy, gdzie kupowałem flagi każdemu wychodzącemu z domu dziecku i okazało się, że na stoisku są drzewca do flag, są uchwyty mocujące je do ścian, ale samych flag zabrakło, właśnie w okresie przedświątecznym, jak wytłumaczyła mi obsługa. Wyszedłem ze sklepu trochę rozczarowany, ale i ku memu własnemu zdziwieniu usatysfakcjonowany, że oto polska flaga staje się w naszym kraju towarem coraz bardziej poszukiwanym.

Drugie pozytywne zaskoczenie, to południowe uroczystości w Krakowie 3 maja, po raz pierwszy od lat przebiegające bez widocznych podziałów politycznych i agresji z którejkolwiek ze stron politycznego sporu.

Ale już popołudniowa Lekcja Śpiewania pieśni patriotycznych zakłócona została przez współprowadzącego imprezę, Waldemara Domańskiego. Zaczęło się od zapowiedzi piosenki, która w tym zestawie znalazła się nie wiadomo dlaczego, bo była to piosenka z repertuaru Kabaretu Starszych Panów „Rodzina, ach rodzina” . Dowiedziałem się, że ten sympatyczny i żartobliwy utworek nabiera obecnie w Polsce szczególnej aktualności, w sytuacji, gdy „można wylądować za kratami nie wiadomo nawet za co”. – Trudno polemizować na takiej imprezie z prowadzącym, który wyposażony jest w mikrofon, a widownia nie, ale uświadomienie tysiącom ludzi zgromadzonych na Małym Rynku, że żyjemy w niebezpiecznym reżimie zostało dokonane. W tak niebezpiecznym, że pan Domański nawet się tego reżimu jakoś nie lęka, choć przydałoby się jeszcze podać przykładowe ofiary skazane ostatnio nie słusznie na pobyt za kratami.

A propos skazania. Pan Domański znany jest z tego, że inicjuje różne akcje, które potem propaguje w trakcie kolejnych Lekcji. Tak było i tym razem, gdy na scenę zaprosił zorganizowaną przez siebie grupę „Pogromców Bazgrołów”. Opowiadając o jej działalności i walce ze skutkami pseudograficiarstwa wspomniał o człowieku, który przyjechał do naszego miasta z Poznania, by zniszczyć w Krakowie ponad… 120 elewacji budynków, w tym również zabytków! Człowiek ten został zidentyfikowany, oskarżony i… sprawa się ciągnie już trzy lata, bo sędzia prowadzący sprawę postanowił przesłuchać wszystkich współwłaścicieli zniszczonych nieruchomości, także tych przebywających na stałe za granicą! Pan Domański interweniował już w sprawie praktyk sędziego u prezydenta państwa, u ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobro i nic. – Sędzia nie został przez ministra ani upomniany, ani ukarany, a więc minister jest bezczynny! – I znów nie było możliwości wytłumaczenia prowadzącemu imprezę, że działania w sprawie także tego sędziego to minister podejmuje wdrażając reformę systemu sprawiedliwości w naszym kraju. Reformę, która przez politycznych przyjaciół pana Domańskiego jest krytykowana i zwalczana także z udziałem sił z zagranicy! A to, co pan Domański zrobił krytykując publicznie ministra, uznać należy nie tylko przez przeciwników reformy, ale także w zgodzie z obowiązującym prawem, za publiczne podżeganie ministra do… złamania niezawisłości sędziowskiej! I dlatego minister Ziobro ani nie nakrzyczał na krakowskiego sędziego, ani go nie usunął z zawodu, gdyż tym powinien zająć się prezes sądu, któremu sędzia podlega, a minister zrobił wszystko, by wprowadzić taki system, który sprawi, że prezesi sądów będą wiedzieli, że biorą pieniądze także za kontrolowanie pracy podległych sobie pracowników!

Ale to nie koniec niekonsekwencji pana Domańskiego, który od kilku lat próbuje przekonać uczestników wydarzenia, że patriotyzm może mieć różne oblicza, nie tylko to prowadzące z szablą lub bagnetem na pole walki o niepodległość. Dlatego też w repertuarze czwartkowej imprezy znalazła się piosenka zespołu „Lady Punk”, o której druga z prowadzących, szefowa kabaretu „Loch Camelot”, Ewa Kornecka, stwierdziła, że pewnie wykonawca tej piosenki i autor, „Jan Borysewicz zdziwi się, gdy się dowie, że napisał piosenkę patriotyczną”. Na podobnej chyba zasadzie znalazły się też dwa utwory Andrzeja Sikorowskiego. W pierwszym autor przekonuje, że postawa „jeść pić kochać”, to też patriotyzm, w drugim już tylko recytowanym, idzie dalej i poucza, że jest patriotyzm lepszy i gorszy. Oczywiście ten jego patriotyzm jest lepszy, a tych, którzy nie noszą długich włosów, śpiewają „disco polo” i myślą narodowo jest znacznie gorszy! Tak zły, że tych Polaków nazywa „rodakami od siedmiu boleści”! Ja rozumiem, że długowłosy dziadunio, użyczający swego autorytetu niemieckiej gazecie o polskim tytule, programowo może nie cierpieć tych, którym w Polsce serce bije narodowo, bo to dla niemieckiej polityki historycznej korzystne, ale żeby z tego tytułu traktować go jak wieszcza, to chyba przesada. Tym bardziej, że wieszczowie w polskiej tradycji zawsze byli narodowi!

Uznając, że brawa dla utworu Sikorowskiego są potwierdzeniem, iż wszyscy na placu zgromadzeni myślą podobnie, pan Domański dotarł do końca spektaklu, gdzie na finał zaproponował odśpiewanie hymnu narodowego. I znów pozwolił sobie na prywatną refleksję, że jest to utwór przez Polaków zapomniany, nieśpiewany, poza lekcjami w szkole i, że szkoda… I znów miał rację tylko dlatego, że to on miał w ręce mikrofon i nie można mu było wytłumaczyć, że to wszystko zależy od środowisk w jakich każdy z nas się obraca. Jeśli w tych, gdzie patriotyzmem jest „jeść pić kochać”, to z pewnością zaśpiewanie tam hymnu narodowego jest „obciachem”. Ale przecież ja sam tylko w kwietniu byłem na pięciu spotkaniach, na których śpiewano gromko „Jeszcze Polska nie zginęła”, a na trzech z nich, także „Boże coś Polskę”, ba, nawet robocze spotkanie z premierem Morawieckim w Krakowie rozpoczęto od odśpiewania hymnu. A więc nie jest tak z tym śpiewaniem hymnu źle, trzeba tylko bywać tam, gdzie padają słowa „Polska”, „naród”, „orzeł biały”… i nie traktować tych ludzi, jako „rodaków od siedmiu boleści”!

Tym czasem pan Domański już się boi, że kolejna Lekcja, 6 sierpnia, ma być nagrywana przez telewizję i nie będzie mógł tak swobodnie się zachowywać. I ma rację! Trudno będzie bowiem wytłumaczyć, że dobór repertuaru rocznicowego będzie taki, iż obok pieśni o tych, którzy dla Ojczyzny „rzucili swój los na stos” znajdą się fantasmagorie, że patriotyzmem jest postawa „jeść pić kochać”, a Polacy, dla których cenne są patriotyczne wartości będą publicznie znieważani, rząd zaś będzie krytykowany i podjudzany do działań niezgodnych z żadnym systemem prawnym.

Na koniec pytanie do władz miasta: Była to kolejna impreza kulturalna w Krakowie w ostatnim okresie, której radosny odbiór został zniszczony przez uprawianie doraźnej polityki przez prowadzącego program. Na część z nich wykupiłem bilety i nikt nie zwrócił mi pieniędzy za zepsucie nastroju. Tym razem za miejskie pieniądze z naszych podatków Krakowianie „codziennie odmawiający pacierze” zostali nazwani „rodakami od siedmiu boleści”! – Czy ktoś nas chociaż przeprosi?

adamzyzmanAdam Zyzman

Tym razem nie trzeba było iść do odległego lasu, szukać wśród gęstych krzaków, ale wystarczyło przespacerować się wieczorem na Plac Nowy na krakowskim Kazimierzu, by na straganach, na których przed południem można było znaleźć owoce i warzywa, spotkać ludzi handlujących zakazanymi formalnie w naszym kraju symbolami ideologii totalitarnej. Wiosenny ciepły, pogodny i rozleniwiający wieczór sprawił, że w całej okolicy nie uświadczysz ani jednego patrolu policji (posterunek policji w prostej linii jest zaledwie 200 m stąd!), ani straży miejskiej, nikt też z ludzi odwiedzających centralne (kultowe) miejsce Kazimierza nie ma ochoty wdawać się w dyskusję ze sprzedającymi, że właśnie łamią prawo, Konstytucję i szerzą zakazaną oraz wyklętą ideologię. Jakaś para tylko zastanawia się „kto takie badziewie kupuje?”, ale jej to wcale nie oburza! Brak też krajowych i zagranicznych dziennikarzy mainstreamowych mediów, mogących udowodnić całemu światu, że duch tej totalitarnej ideologii jest szczególnie bliski współczesnym Polakom!

A dlaczego? Czy tylko dlatego, że te symbole to sowieckie odznaczenia, czerwone gwiazdy z sowieckich wojskowych czapek, a dla prawdziwych koneserów szpiczaste czapki wojłokowe z naszywanymi ręcznie czerwonymi gwiazdami, zupełnie takie same, jakie można zobaczyć na archiwalnych zdjęciach u żołnierzy konarmii Budionnego idących z odsieczą cofającym się spod Warszawy, po 15 sierpnia 1920 roku, oddziałom Armii Czerwonej?

adamzyzmanAdam Zyzman

Okazuje się, że nie tylko ja dostrzegłem problem (przedstawiony na tym forum kilkanaście dni temu) związany z oprowadzaniem wycieczek młodzieży izraelskiej przez przewodników izraelskich, którzy przekazują młodemu pokoleniu treści nie zawsze zgodne z polską racją stanu. Kilka dni temu uwagę na ten problem zwróciła na Tweeterze małopolska kurator oświaty, pani Barbara Nowak. I choć od tego wpisu odcięła się podobno pani Minister Edukacji, to jednak odcięcie to możemy potraktować, jako stanowisko osoby, która jest daleko od Małopolski i nie spotyka się z problemami wycieczek młodzieży izraelskiej, tak, jak mamy możliwość obserwować to my w Krakowie.

Co prawda służby prasowe Muzeum Auschwitz zapewniły, że „tylko licencjonowani i szkoleni przez Muzeum Auschwitz przewodnicy mogą oprowadzać po Miejscu Pamięci i w większości są to (…)osoby mieszkające od pokoleń w najbliższej okolicy Miejsca Pamięci i związane z tak boleśnie doświadczonym przez historię II wojny światowej regionem. Niektórzy znają także historię Auschwitz z rodzinnych opowiadań o krewnych - więźniach i ofiarach niemieckiego nazistowskiego obozu", ale jednocześnie przyznały, że „grupy izraelskie, które przyjeżdżają do Miejsca Pamięci, na zasadach porozumienia resortów edukacji Polski i Izraela z 2004 r., oprowadzane są po byłym obozie macierzystym Auschwitz I przez współpracujących ze sobą: edukatora z Muzeum oraz lidera grupy przyjezdnej. Natomiast, zgodnie z porozumieniem polsko-izraelskim po byłym Auschwitz II-Birkenau oprowadza lider grupy izraelskiej"!

auschwitzbramaglownaRzecznik Muzeum Auschwitz (fot. Wikipedia) Bartosz Bartyzel zaznacza co prawda, że "dzięki seminariom, konferencjom i kursom przygotowywanymi z naszymi partnerami z Yad Vashem oraz prowadzonemu od ponad dwóch dekad dialogowi edukatorów i przewodników polskich i izraelskich, możemy wspólnie edukować obiektywnie na temat historii, która pokazuje także to, do czego mogą prowadzić stereotypy i uprzedzenia", ale jakie są efekty tej „współpracy”, po dwudziestu latach, widzimy po tym, co mówi się i pisze w Izraelu oraz jak zachowują się uczestnicy tych wycieczek pojawiając się np. w Krakowie.

Grupy te chronione przez izraelskich ochroniarzy, czy, jak niektórzy uważają agentów Mosadu, mają całkowicie uniemożliwiony jakikolwiek kontakt z ludnością polską na ulicy, a ewentualni przechodnie zaplątani w taką grupę, która idzie zazwyczaj całą szerokością chodnika, są brutalnie wypychani, jak niedawno pewien starzec na Kazimierzu, którego wypchnięto tak mocno, że upadł w kałużę. O spotkaniach takich grup, np. z jedną z klas licealnych (to mniej więcej ten sam wiek uczestników) w ogóle nie ma mowy! Coraz więcej też hotelarzy i restauratorów nie chce obsługiwać tych grup, ze względu na ich zachowanie i niszczenie pomieszczeń. Jednocześnie powstały też swego rodzaju jadłodajnie, które oferując jak najniższy standard nie muszą się martwić zniszczeniami powodowanymi przez chodzących po stołach i wchodzących do lokalu przez okna młodych ludzi (byłem tego świadkiem). W ten sposób powstaje swoisty paradoks – młodzi Izraelczycy goszczeni są w Polsce w lokalach o najniższym standardzie i taki obraz warunków w Polsce z sobą wywożą, a jednocześnie sami sprawiają, że te, o wyższych standardach, na podstawie przykrych doświadczeń, nie chcą takich klientów!

Sadzę, że także te sprawy powinny być przedmiotem rozmów z władzami Izraela i renegocjacją umowy między ministerstwami edukacji obu krajów!

adamzyzmanAdam Zyzman

W sobotę 24 lutego przedstawiciele środowisk patriotycznych złożyli kwiaty nad kamieniem węgielnym pod pomnik Armii Krajowej na Bulwarze Czerwieńskim u stóp Wawelu.

20180224azOkazją do uroczystości była rocznica zamordowania byłego dowódcy KEDYW-u, gen. Emila Fieldorfa-Nila. Pod obeliskiem i w pobliżu makiety przedstawiającej przyszły kształt pomnika „Wstęga Pamięci” zapalono zielone znicze, które miały symbolizować nadzieję, że wyczekiwany pomnik powstanie wreszcie w tym miejscu, a zarezerwowanie środków w budżecie miasta jest swego rodzaju „zielonym światłem” dla jego realizacji. Sylwetkę gen. Nila przybliżył zebranym przedstawiciel Muzeum Armii Krajowej w Krakowie noszącego jego imię. W uroczystości wziął tez udział autor projektu pomnika, Aleksander Smaga.

adamzyzmanAdam Zyzman

Po rocznej przerwie wystawa World Press Foto wróciła do Krakowa, choć tym razem prezentowana jest w Nowohuckim Centrum Kultury. Można obejrzeć tam przede wszystkim nagrodzoną główną nagrodą serię zdjęć tureckiego fotoreportera Burhana Ozbilici, który uchwycił moment po zastrzeleniu rosyjskiego ambasadora podczas otwarcia wystawy fotograficznej 19 grudnia 2016 r. w Centrum Sztuki Współczesnej w Ankarze. Można obejrzeć zdjęcia z wojny w Syrii i Afganistanie, codzienne życie na Kubie i w obozach dla uchodźców, ale także serię zdjęć z wojny na wschodzie Ukrainy – zniszczenia i bezradność cywilnych ludzi.

Ale na mnie największe wrażenie zrobiło jedno zdjęcie z pozoru absurdalne, jakby wyjęte z serii rozpowszechnianego Internecie cyklu „Made in Russia”, gdzie można zobaczyć takie absurdy, jak schody z barierkami po przeciwnej stronie, Żiguli wiezione na dachu podobnego Żiguli, jako magazyn części zamiennych, czy pęk kluczy powieszony na gwoździu wetkniętym w otwór gniazdka elektrycznego…

azkwiatpamieciOto na drodze asfaltowej pełnej dziur mężczyzna podlewa konewką krzew kwiatów wyrosłych w jednym z takich otworów, choć za krawężnikiem widać zarośniętą chwastami przestrzeń, gdzie można założyć ogródek nie na jeden kwiat. W pierwszym odruchu sfotografowałem to zdjęcie, by dołączyć do kolekcji takich dziwactw. Dopiero w domu, gdy na ekranie komputera powiększyłem ujęcie dostrzegłem, że kwiat rośnie nie samoistnie w dziurze, ale w… doniczce umieszczonej w otworze! I zrozumiałem, że ta dziura to nie efekt zaniedbania drogowców, takiego, jakich pełno na ukraińskich, rosyjskich i polskich drogach, ale efekt ostrzału. Że to miejsce zabezpieczone dodatkowo cegłą, to prawdopodobnie miejsce śmierci kogoś bliskiego temu człowiekowi – dziecka, żony, brata lub matki… Że z podobnych powodów, jak u nas stawia się krzyże i pali znicze na poboczu drogi, gdzie doszło do śmiertelnego wypadku, ten człowiek postanowił uczcić miejsce śmierci swego bliskiego, dokładnie w miejscu, gdzie doszło do tragedii, bo śmierć na wojnie nie wybiera miejsca. A, że trwa wojna nikt dziś prawdopodobnie nie jeździ w tym miejscu po tej ulicy, a jeśli nawet, to potrafi ominąć dziurę, zabezpieczającą ją cegłę i kwiatka, który upamiętnia tego, kto w tym miejscu zginął, jako prawdopodobnie przypadkowa ofiara tej wojny. Bo to wojna w tym przypadku jest absurdalna, a nie sfotografowana sytuacja!

Dlatego zapraszam wszystkich do obejrzenia tej wystawy, która trwać będzie do końca miesiąca, choćby dla zobaczenia tego jednego przejmującego zdjęcia. A zapewniam, że jest ich więcej.

adamzyzmanAdam Zyzman

Zdjęcia w tekście za Wikipedią.

Kilka lat temu pisałem, że celebrowanie przez władze Izraela i naród żydowski rocznicy wyzwolenia Auschwitz gdziekolwiek w Polsce indziej poza samym muzeum jest niewłaściwe, bo jeśli mieliby gdziekolwiek jeszcze wygłaszać swoje racje o tym ilu by ich było, gdyby nie zginęli w niemieckich obozach, to jest to tylko Berlin i znajdujący się tam Reistag. Dziś, gdy okazuje się, że to Izrael i różne środowiska żydowskie próbują narzucić nam swoją narrację i interpretację Zagłady, wiem że powinienem się domagać nie tylko zakazania tych praktyk, ale też radykalnej zmian naszego stosunku do wycieczek i wizyt do miejsc śmierci Żydów na ziemiach polskich.

auschwitzbramaglownaNiestety, trzeba uderzyć się we własne piersi i przyznać, że mając świadomość prawdziwego stosunku większości Polaków do eksterminowanych przez Niemców Żydów popełniliśmy kilka poważnych błędów, z których największym było według mnie pozwolenie, by szkolne wycieczki z Izraela do Auschwitz-Birkenau oprowadzane były przez ich własnych przewodników, przyjeżdżających z Izraela, zamiast w ramach struktury Muzeum przygotować odpowiednią grupę przewodników polskich oprowadzających takie wycieczki w języku hebrajskim. To ci przewodnicy żydowscy przedstawiali swoją wizję sytuacji Żydów na terenie okupowanej Polski, choć nie mieli o tym zielonego pojęcia. To oni utrwalili w kolejnych pokoleniach młodych Izraelczyków przekonanie, że Polak, który nie przyjął pod swój dach uciekającego z getta Żyda, czynił to w pobudek antysemickich, bo gdyby go przyjął, to wystarczyło „poczekać aż przyjdą Ruskie” i wszystko skończyłoby się dobrze i szczęśliwie. Tak jak zdarzało się to we Francji, gdzie jeśli Żyd sam nie wlazł w ręce Niemców, to mógł przetrwać, jeśli nie wydali go Niemcom sami Francuzi, którym za pomoc Żydom groziło co najwyżej kilka miesięcy więzienia.

irenasendlerowaTymczasem my nie potrafiliśmy zbudować swojej, zgodnej z prawdą, narracji, że uratowanie jednego Żyda wiązało się z koniecznością zorganizowania całych struktur logistyki (oczywiście zdarzały się pojedyncze przypadki głównie na wsiach, że Polak niedowierzając nikomu ukrywał pojedynczego Żyda, który przy wieloosobowej rodzinie zawsze jakoś się wyżywił) przerzucających uciekinierów poza miasta, zapewniających im odpowiednie dokumenty, zdobywających odpowiednie ubranie, a nawet przefarbowujących włosy, a potem wspomagających ukrywających wiktuałami lub finansowo. Nie potrafiliśmy nawet odpowiednio przedstawić przypadku Ireny Sendlerowej, która pracując jako akuszerka w warszawskim getcie wyniosła z narażeniem życia, na stronę aryjską ok, 2500 dzieci. Nikt jednak nie tłumaczył (bo nam wydawało się to oczywiste), że, by rzeczywiście uratować te dzieci trzeba było zaangażowania nie kilkuset, ale kilku tysięcy innych ludzi. – Począwszy od odbierających od niej dzieci łączniczek i przekazujących je dalej, przez kilkudziesięciu, a może kilkuset proboszczów wystawiających fałszywe metryki chrztu, ludzi przygotowujących pokarm dla niemowląt i ubranek nim zostały wywiezione dalej, ludzi wyszukująch małżeństwa, które gotowe były przyjąć te dzieci na wychowanie (część tych dzieci trafiły do klasztorów, ale przecież nawet zakonne ochronki nie były w stanie przyjąć takiej ilości dzieci żydowskich). No i kilka tysięcy wychowujących te niemowlęta, bo przecież ani nie były to zazwyczaj osoby samotne, ani też nie przyjmowano na wychowanie większej ilości dzieci niż jedno lub dwoje!

muzeumulmowPodobnie rzecz ma się z Muzeum Ulmów, które powinno być obowiązkowo włączone w programy wszystkich izraelskich wycieczek do Polski, a szczególnie grup młodzieżowych. To prawda, że jesteśmy w niego dumni, że takie nowoczesne, interaktywne. Ale co może powiedzieć nowoczesna interaktywność polegająca na przewracaniu palcem stron dokumentów na ekranie lub wysłuchanie dźwiękowego wspomnienia ocalonego młodym, którzy nie zawsze chcą się skupić nad tym co widzą (dotyczy to wszystkich wycieczek młodzieżowych, także polskich)? A może należałoby obok wybudować wiejskie obejście, takie, jakie były w naszym kraju w okresie niemieckiej okupacji i niech przyjedzie tu klasa izraelskiej szkoły średniej. Niech interaktywność polega na tym, że jedna z uczennic, jako matka rodziny będzie dzielić dzienny przydział chleba na ośmioro członków rodziny na szesnaście porcji, bo drugie osiem osób, to byli ukrywani i żywieni Żydzi! Niech ktoś otworzy szafkę w kuchni i zobaczy półkę z chlebem, którego matka nie dała swojej rodzinie tylko w ostatnim tygodniu!

Zaprowadźmy młodzież do stodoły, bo tam przeważnie na wsiach ukrywano Żydów. Stodoły krytej słomą pełnej zboża, pod którym ukryte było wejście do podziemnego pomieszczenia 2 x 2 lub 2 x 3 m i zamknijmy w nim ośmiu uczniów choćby na 10 – 15 nim. Przy lampie naftowej i śmierdzącym kuble na nieczystości. Niech pozostali uczniowie zamaskują wejście do kryjówki snopkami zboża, Tak grubą warstwą, by widłami lub bagnetem na karabinie nie przebić się do drewnianych drzwiczek i niech wszyscy uświadomią sobie, że pod tą toną zgromadzonej w stodole słomy, płonie otwartym ogniem lampa naftowa! Niech spośród siebie wyznaczą jednego chłopca, który odegra rolę najstarszego syna w rodzinie, do obowiązków którego będzie codzienne po zmroku opróżnianie tego kubła z odchodami ukrywających się. Uświadomijmy młodym ludziom problemy z karmieniem dodatkowych ośmiu ludzi i zapytajmy ich, która z potencjalnych córek zgodziłaby się, że będzie codziennie obierać co najmniej 2 – 3 kg ziemniaków więcej niż dla własnej rodziny? Niech sami uczniowie zastanowią się, czy ukrywający się Żydzi zgodziliby się jeść najpopularniejszy w tamtych czasach posiłek na wsi, czyli ziemniaki z omastą ze słoniny? A jeśli nawet dawali pieniądze na zakup mięsa dla siebie (pomijam fakt, że chyba żadnej rodziny żydowskiej nie było stać na opłacenie kosztów swego ukrywania przez cztery lata, bo po prostu nie byli na tak długie lata przygotowani), to na wsi łatwiej było kupić nielegalnie wieprzowinę niż wołowinę! A co jeśli nawet drób nie był koszernie ubity? A co z tymi, którzy po roku zamknięcia nie byli w stanie psychicznie dłużej przetrwa c w tych warunkach?

niemieckieprawoTo tylko ułamek problemów jakie wiązały się dla Polaków z ukrywaniem Żydów w czasie okupacji na polskich ziemiach. Plus stałe zagrożenie życia własnego i najbliższych, które my zwiemy bohaterstwem, a Żydzi, jak to właśnie udowodnili, uważają, że to zbyt górnolotne określenie. W wyniku naszych błędów lub naiwności, że zarówno Polacy, jak Żydzi pamiętają jak to było na prawdę, pozwoliliśmy upowszechnić narrację, że obawa o życie swojej rodziny, która spowodowała ograniczenie pomocy tylko do nakarmienia żydowskich uciekinierów i obdarowania ich jakimiś ubraniami, było… aktem antysemityzmu! I nikt z nich nie zdaje sobie sprawy, że już za ten sam czyn groziła całej polskiej rodzinie śmierć!

Pozwoliliśmy, by Żyd, który ukrywając się przeszedł pięć różnych domów i rodzin zapamiętał z tego tylko, że w jednym z przypadków ostrzegano go przed menelem z podwórka, który dla zdobycia kolejnej butelki wódki gotów był zrobić każde świństwo! I tą wiedzę upowszechniał!

Osobną sprawą oceny stosunku sąsiadów do ukrywających się Żydów była sytuacja na ziemiach należących po wrześniu 1939 roku do ZSRS, ale to jest już temat na osobny artykuł!

adamzyzmanAdam Zyzman

Czy do trwającej dyskusji na temat niemieckich reparacji wojennych można jeszcze cos dodać? – Wydawało mi się, że niewiele, ale przypomniałem sobie, że kilkanaście lat temu, przy likwidacji kolejnej biblioteki zakładowej, którą likwidowano na zasadzie „kto chce, niech bierze, a resztę oddamy na makulaturę” zachowałem książkę, która nikogo wówczas nie interesowała.

tnbbr1Był to XII tom „Documenta occupationis” wydanych w czasach PRL przez Instytut Zachodni zajmujący się od okresu międzywojennego naszymi stosunkami z Niemcami. Ten obszerny tom, to kopie autentycznych dokumentów niemieckich z okresu okupacji niemieckiej, będących aktami prawnymi dotyczącymi eksploatacji ziem polskich i Polaków przez okupanta oraz sprawozdaniami z ich realizacji w poszczególnych jednostkach administracyjnych. Ponad 700 stron to w większości dokumenty niemieckie obrazujące skalę rabunku Polaków i naszej gospodarki zarówno dla potrzeb armii niemieckiej stacjonującej na ziemiach polskich, jak i dla potrzeb gospodarki Rzeszy. Jeśli uświadomimy sobie, że tylko w okresie od 15 lipca do 31 grudnia 1944 roku, a więc w okresie, gdy część Generalnej Guberni została już wyzwolona spod okupacji niemieckiej na potrzeby wojska i „gospodarki zarządu cywilnego” z ziem polskich wywieziono 164 395 wagonów różnorakich dóbr, w tym prawie 3 tysiące wagonów więźniów, to będziemy mieli skalę rabunku.

tnbbr2A wywożono wszystko. Oto z kolejnej tabeli dowiadujemy się, że tylko samego drewna opałowego w okresie od 20 czerwca do 20 września 1944, z samej tylko Białostocczyzny wywieziono 345 wagonów i 63 samochody ciężarowe, w sumie 5503 ton, a przecież część tych ziem została w tym czasie wyzwolona spod okupacji, toteż w następnych miesiącach takim miejscem eksploatacji drewna stało się Ciechanowskie - 266 ton tylko w ciągu jednego miesiąca! Do tego trzeba doliczyć wywóz płodów rolnych – 208 662 tony(!), bydła – 489 618 szt., świń – 38 231 szt., owiec – 110 306 szt. Koni – 35601 szt., a nawet drobiu! I to w zaledwie w ciągu wspomnianego już tylko drugiego półrocza 1944 r. Jednocześnie wywieziono w tym czasie do Rzeszy 150 603 urządzeń i maszyn przemysłowych, zaś w całym roku 1944, ponad 170 tys. robotników przymusowych, którzy trafiali nie tylko do przemysłu, ale w dużej mierze do indywidualnych gospodarstw rolnych, a z pracy ich korzystali bezpośrednio konkretni właściciele tych gospodarstw! – Naziści? – Tak naziści, bo wszyscy niemal Niemcy byli w czasie wojny beneficjentami nazizmu i wojny!

tnbbr3Jeśli więc ktokolwiek mówi, że nasze roszczenia nie mają podstaw, to zapewniam, że mają, a podstawy te wynikają z będących w naszym posiadaniu dokumentów… niemieckich! Przy okazji warto wspomnieć o autorach tego opracowania Eugeniuszu Kozłowskim i Piotrze Matusaku, pracownikach Instytutu Zachodniego, który w ostatnich latach był przez poprzednią władzę przeznaczony do likwidacji, a jeśli chciał przetrwać to proponowano jego kierownictwu wystąpienie o wsparcie do… fundacji niemieckich, co oznaczałoby całkowita zmianę charakteru Instytutu.

tnbbr4I jeszcze pytanie: czy straty spowodowane wywołaną przez Niemcy wojną należy liczyć tylko na podstawie danych o zniszczeniach, rabunku i eksploatacji naszego kraju w czasie samej wojny i okupacji, czy też wystawić im rachunek także za okres 45 lat powojennych, kiedy to w wyniku rozpoczętej przez Niemcy wojny zostaliśmy sprzedani rzeczywistemu zwycięzcy w tej wojnie, Rosji sowieckiej, która nie tylko nas dalej eksploatowała, ale nie pozwalała się też odpowiednio szybko rozwijać!

Przecież, gdyby nie to uzależnienie od Rosji i jej absurdalnej polityki gospodarczej, Polacy mogliby żyć cały ten czas przynajmniej na poziomie nie dotkniętych okupacją Hiszpanów! To też powinno być policzone!

adamzyzmanAdam Zyzman

Okazuje się, że działania Zarządu Infrastruktury Komunikacyjnej i Transportu w naszym mieście nie tylko mnie się nie podobają, bo oto tydzień temu, we wtorek 12 sierpnia na ul. Krakowskiej odbyła się kilkusetosobowa pikieta przeciwko decyzjom tej instytucji, dotyczących przede wszystkim likwidacji kilku tysięcy miejsc parkingowych w naszym mieście. Czytając różnorodne hasła pikietujących można było dowiedzieć się, że nie tylko o miejsca parkingowe, tu chodzi, ale w ogóle o politykę Zarządu wymierzoną w zmotoryzowanych mieszkańców podwawelskiego grodu. – Pytałem urzędników, jak mam funkcjonować, mymi niedołężnymi rodzicami, których wożę co jakiś czas do lekarzy i na zabiegi, a nie mogę podjechać samochodem pod ich dom – opowiadał jeden z uczestników protestu. – Usłyszałem, że są tramwaje. A gdy tłumaczyłem, że tramwaje nie podjeżdżają pod przychodnię, to otrzymałem odpowiedź urzędnika, że mam pecha!

Tymczasem większość protestujących uważało, że jeśli uda się stworzyć jednolity front protestu przeciwko obecnym władzom miasta, to pecha powinni mieć urzędnicy ZIKiT i jego kierownictwo, gdy w zbliżających wyborach samorządowych krakowianie wybiorą władzę, której celem będzie dbanie o interesy mieszkańców, a „utrudnianie im życia” (to cytat z wypowiedzi urzędnika ZIKiT) i przerzucanie odpowiedzialności za swoje decyzje na Wojewodę, którego już nie ma. Trzeba tylko jednego: połączenia sił wszystkich niezadowolonych w Krakowie!

adamzyzmanAdam Zyzman

Nierzeczywistość w piwnicznym wydaniu

- Kabaret powinien być do wytrzymania. I to przyjemnego wytrzymania! – Niestety, o tej zasadzie Edwarda „Dudka” Dziewońskiego zapomniała krakowska Piwnica pod Baranami inaugurując swój 62 sezon artystyczny, co sprawiło, że z Teatru im. Słowackiego zamiast rozbawiony, wyszedłem mocno zdegustowany. Już na wstępie bowiem zostałem poinformowany, przez Leszka Wójtowicza, że wszystko co jest na zewnątrz teatru, to nierzeczywistość, zaś prawdziwa rzeczywistość jest na scenie, stąd opowieści o straszliwym dyktatorze, łamaniu demokracji, a przede wszystkim cenzurze i kontroli życia artystycznego… Zaniepokoiło mnie to, bo to, za co moje pokolenie kochało „Piwnicę” Piotra Skrzyneckiego od najmłodszych lat, to dar stwarzania poetycznej nierzeczywistości będącej w kontrze do otaczającej nas ponurej rzeczywistości PRL-u. Nierzeczywistości tak uroczej, że na widowni pojawiali się nawet twórcy ówczesnej rzeczywistości, tj. premierzy i ministrowie PRL-u! PRL-u, który dziś z taką nostalgią wspomina Alosza Awdiejew. No, chyba, że to ma być współczesna wersja piwnicznego przeboju „Ta nasza młodość” w jego wykonaniu!

biletpiwnicaNie wiem czy przywoływany co chwilę Piotr Skrzynecki cieszyłby się z takiego odwrócenia ocen rzeczywistości po latach, ale jestem przekonany, że ten mistrz poetyckiego nastroju nie zaakceptowałby na scenie tego, co nam zaoferowano pod koniec programu, czyli występ błazna z husarskimi skrzydłami bijącego w werbel i wywrzaskującego obelgi na lewo i prawo. Już sama charakteryzacja postaci budzi pytanie, czy ta błazenada, to piwniczny wkład w obchody zbliżającej się właśnie rocznicy odsieczy wiedeńskiej? A może chodziło o wpisanie się w „europejskie” trendy obchodów tej rocznicy, polegających na bezczeszczeniu pomnika Jana III Sobieskiego na wiedeńskim Kahlenbergu i uznaniu go za… nazistę! Jakoż tekst wykrzykiwany przez błazna niewiele od tej logiki odbiegał, gdyż sprowadzał się do odarcia z czci wszystkiego, co dzisiejsza opozycja uznaje za negatywne. Na wywrzeszczenie zasłużyło m.in. (dzięki postępowej artykulacji widzom nie udało się wszystkiego wychwycić) i polityka rządu, i 500+, i „pisowskie lizusy” czyli artyści mający inne poglądy polityczne, i „Toruń”, jako symbol Radia Maryja, i „Macierewicz w moherowym berecie”... Byli inni ministrowie rządu i tragedia smoleńska, ONR i nazizm, antysemityzm i patriotyzm, ci którzy śpiewają „Żeby Polska była Polską” i ci którzy cenzurują biednych artystów i „Brocha”... A wszystkie te zjawiska mają jeden cel: dopaść Tuska! Oczywiście przekaz ten był podany, a raczej wywrzeszczany w sposób nie pozwalający na jakąkolwiek refleksję, czy wątpliwość...

I zaraz potem piwniczny hymn „Dezyderata” w wykonaniu całego zespołu! I słowa: wysłuchaj innych, nawet tępych i nieświadomych, oni też mają swoją opowieść..., choć w całym programie nie pozwolono widzom nawet na refleksję niezgodną z obowiązującym trendem. A na koniec konkluzja sprzed lat, że „Piwnica przez lata była wyspą na morzu… ogólnego schamienia”. Tymczasem trzeba było zaledwie dwadzieścia lat, by schamienie prezentowane było pod portretem wielkiego Piotra Skrzyneckiego, a widzowie wychodzili z teatru jeśli nie wzburzeni, to rozczarowani, że tak łatwo i szybko można tę całą poetycką nierzeczywistość przekreślić, byle tylko wpisać się w „jedynie słuszną linię” mainstreamu! I, że może to zrobić zaledwie kilka osób, bo większość artystów robiła wszystko i najlepiej jak umiała, by zadbać o etos Piwnicy!

adamzyzmanAdam Zyzman

Czy jest ktoś w stanie zrozumieć sposób myślenia i działania urzędników Zarządu Infrastruktury Komunikacyjnej i Transportu w Krakowie, którzy na rok przed wyborami samorządowymi, nie liczą się z opinią mieszkańców i z uporem realizują swoje koncepcje odbijające się negatywnie na Krakowianach. Po zlikwidowaniu kilku tysięcy miejsc parkingowych zabrano się za modernizację ruchu w Alejach Trzech Wieszczów. I choć wszystkie media powtarzają opinię, że decyzje takie szkodzą przede wszystkim mieszkańcom powodując m.in. wyludnianie się centrum miasta, urzędnicy nadal robią swoje. Robią przy tym, niejednokrotnie bardzo złośliwie, bo myślałem, że po likwidacji tysięcy miejsc parkingowych, podobno zgodnie z prawem, urzędnicy pofatygują się na ulice i w wielu miejscach przywrócą te miejsca parkingowe, które przez lata były bezmyślnie likwidowane przez postawienie kolejnego słupka, kosza na śmieci lub parkomatu. A na każdej ulicy znaleźć można miejsca, gdzie wystarczyłoby przesunąć znak drogowy o jeden metr, by wygospodarować dodatkowe miejsce postojowe. To samo dotyczy parkomatów, które o ile się nie mylę mają zasilanie solarne nie sieciowe. Ale ZIKiT nie po to przecież powołano, by dbał o interes mieszkańców i szukał dodatkowych miejsc!

Podobnie jest teraz z prędkością jazdy na Alejach Trzech Wieszczów. Od pół roku czytam różnorodne wypowiedzi ekspertów, że ograniczenie prędkości na tym ciągu ulic utrudni tylko dodatkowo ruch samochodowy, ale w ZIKiT wygrało przekonanie widoczne także u niektórych policjantów drogówki, że najbezpieczniejsza prędkość w ruchu drogowym, to 0 km/godz. Nie pomagają argumenty, że najczęstsze kolizje na Alejach, to zdarzenia w korkach, a nie wówczas, gdy samochody mogą jechać dopuszczalną dotąd 70-ką! Czytam, że specjalnie wynajęta firma przystąpiła do usuwania na tym ciągu komunikacyjnym znaków dopuszczających prędkość wyższą niż w terenie zabudowanym!

W tej sytuacji dalsza dyskusja ze zmianami zaprojektowanymi w głowach urzędników Zarządu nie żadnego sensu, bo wygląda na to, że w urzędzie tym panuje albo ideologiczne zaślepienie - ideami mówiącymi, że ruch samochodowy jest przyczyną wszelkiego zła, albo też obowiązuje zasada całkowitego lekceważenia opinii publicznej i mieszkańców w interesie których władze miasta powinny działać. A może w ZIKiT działa zakamuflowana opcja opozycji politycznej, która ma sprawić, że za te wszystkie wyczyny nikt już w Krakowie, w tych wyborach na prezydenta Jacka Majchrowskiego i jego ugrupowanie nie zagłosuje i wygra kandydat opozycji? Tylko której?

PS. Walki ze zmotoryzowanymi mieszkańcami Krakowa ciąg dalszy... Otóż na remontowanej i zaślepionej ulicy Westerplatte powstał doraźny parking wzdłuż Plant i torowiska, co przejściowo łagodziło skutki decyzji ZIKiT-u. Niestety, któregoś dnia do sprawy ruszyli policjanci, którzy umieszczali mandaty za wycieraczkami wszystkich pojazdów zaparkowanych wzdłuż Plant, bo jak wyjaśniali, na początku tej ulicy stoi znak zabraniający zatrzymywania się i postoju po tej stronie ulicy. Zapomnieli tylko, że znak może i stoi, ale na terenie objętym remontem i żaden z kierowców parkujących nie ma szans go zobaczyć, nie mówiąc już o tym, że samo parkowanie nikomu i niczemu nie przeszkadza, bo jedyny ruch samochodów w kierunku ulicy Mikołajskiej jest prowadzony jednym torem i z prędkością, jak na drogach wewnętrznych parkingu.

adamzyzmanAdam Zyzman

A ja wciąż o ZIKiT! Ale co mam zrobić? Jego pracownicy uparli się, że swoje pomysły wcielą w życie nawet przy sprzeciwach mieszkańców Krakowa i niesprzyjającym okolicznościom. Takim działaniem jest ostatnio tzw. usunięcie busów z centrum miasta. Nie piszę tego w interesie właścicieli prywatnych firm przewozowych i ich kierowców, którzy swoimi zachowaniami na ulicach niejednokrotnie doprowadzali mnie do szewskiej pasji, ale w interesie pasażerów, którzy od ponad tygodnia są zdezorientowani przy korzystaniu z tego rodzaju komunikacji. Problem bowiem polega na tym, że miasto nie przygotowało odpowiednich dworców dla busów na obrzeżach centrum. A tam, gdzie nawet one są, jak niewykorzystany od lat dworzec autobusowy przy skrzyżowaniu ul. Wielickiej i Powstańców Wielkopolskich, przestał być w tym momencie atrakcyjny, gdyż ewentualna przesiadka na tramwaj nie daje możliwości dojechania do tej części centrum miasta, do której prowadzi ul. Starowiślna, bo zamknięte są ulice Grzegórzecka, Westerplatte i Basztowa.

Skoro jesteśmy przy busach z tego kierunku przyjeżdżających do Krakowa, to warto zwrócić uwagę, że ich rola wzrośnie za kilka tygodni, gdy ilość pociągów kursujących do Wieliczki zostanie ograniczona ze względu na rozpoczęty przez kolej na tej trasie remont. W tej sytuacji ograniczanie komunikacji busów należy uznać, za wyjątkowo bezmyślne działanie!

Dlatego raz jeszcze podkreślam nie jestem przeciwko usunięciu komunikacji autobusowej z centrum miasta, ale trzeba się do tego odpowiednio przygotować! Przede wszystkim należy zaproponować przewoźnikom odpowiednio zagospodarowane dworce autobusowe na całym obrzeżu centrum, a nie zostawić tej sprawy zmartwieniom samych przewoźników. Po drugie skutków skrócenia tras busów w mieście nie powinni odczuć pasażerowie, bo należało im przygotować odpowiednią ofertę przewozów tramwajami. Tymczasem wybrano moment, gdy przewozy tramwajowe stoją na głowie w wyniku prowadzonych remontów, zarówno tych realizowanych przez miasto, jak i przez PKP PLK. Może trzeba było poczekać, aż właśnie w ramach tego ostatniego remontu zrobi się miejsce pod estakadami wiaduktu kolejowego, mającego zastąpić dotychczasowe nasypy? – Można było zrobić plac postojowy pod estakadą w ul. Wita Stwosza, można też go zrobić pod estakadą obok Hali Targowej. Można pomyśleć o znalezieniu dogodnego terenu pod dworzec, gdzieś w rejonie ul. Kapelanka, czy Kamieńskiego. Z podobnym dworcem przy ul. Księcia Józefa wcale nie trzeba czekać aż dojdzie w ten rejon budowa Trzeciej Obwodnicy, bo do tego czasu ludzie muszą jakoś do Krakowa dojeżdżać! Czekanie z dworcem autobusowym na Azorach dla busów kursujących od strony Krzeszowic i Olkusza, na zbudowanie tam linii tramwajowej też wydaje się przesadą! Ale na razie można powiedzieć, że urzędnicy działający w imieniu władz miasta, postanowili zrealizować swoje pomysły jak najszybciej i jak najgorzej, byle skutecznie!

Pytanie tylko co na to miejscy radni, którzy wybrani zostali na te funkcje, by reprezentować interesy mieszkańców?

PS. Ale to nie koniec moich uwag pod adresem ZIKiT, bo właśnie dostałem zapowiedź konferencji prasowej na temat zmian (czytaj: kolejnych utrudnień dla mieszkańców) w strefie parkowania w naszym mieście.

adamzyzmanAdam Zyzman

Czy instytucje państwowe mogą prezentować stanowisko wrogie aktualnemu rządowi? Czy jakikolwiek rząd tolerowałby kierownictwo podległej mu instytucji manifestującej wrogość wobec programu rządu i podejmowanych przezeń działań? A tak dzieje się w podległym Ministerstwu Kultury i Dziedzictwa Narodowego Starym Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej – dowód takich działań na załączonym zdjęciu!

cwdpiCo prawda ktoś powie, że to manifestacja odchodzącego już kierownictwa placówki. Ale według mnie to tolerowanie bezkarności zwolennikom opozycji i działań obrażających godność zdecydowanej większości narodu, sprawiły, że dziś w witrynach państwowego teatru wiszą plakaty opozycji! Dlatego mimo wygasającego kontraktu dotychczasowego dyrektora Klaty domagam się od ministra Piotra Glińskiego rozwiązania stosunku pracy z dyrektorem w trybie dyscyplinarnym, nawet gdyby to miało się stać na kilka dni przed jego odejściem ze stanowiska. To kwestia lojalności urzędników państwowych (dyrektor państwowego teatru jest przede wszystkim urzędnikiem, a artystą jest tylko na takiej zasadzie, jak w innych firmach ekonomista lub inżynier w danej branży), ale przede wszystkim uczciwości władzy wobec swoich własnych zwolenników!

adamzyzmanAdam Zyzman

Mój niedawny tekst na temat działalności Zarządu Infrastruktury Komunikacyjnej i Transportu odebrany został przez niektórych za zbyt jednostronny i zbyt krytyczny. Na szczęście pracownicy opisywanej instytucji postanowili wziąć sprawy w swoje ręce i udowodnić, że mam rację. Dlatego też w miniony weekend ponownie zdezorganizowano komunikacje tramwajową, bo okazało się, że torowisko na pętli tramwajowej Dworzec Towarowy nie zostało sprawdzone przed rozpoczęciem remontu ulicy Basztowej i nie wytrzymało zwiększonej eksploatacji przez tramwaje linii jadących objazdem i trzeba było doraźnie je naprawiać przez dwa dni! A skutki tej nieroztropności odczuli mieszkańcy Krakowa!

adamzyzmanAdam Zyzman

Uczestnicząc w spotkaniu z prezydentem Donaldem Trumpem w Warszawie miałem podwójnego pecha. Pierwszy to ten, że nie udało mi się już wejść na plac Krasińskich i musiałem się zadowolić oglądaniem uroczystości na telebimie ustawionym w połowie ulicy Miodowej, naprzeciwko Pałacu Prymasowskiego.

OLYMPUS DIGITAL CAMERADrugi, to fakt, ze gdzieś w pobliżu ustawiła się jakaś niewielka, ale hałaśliwa grupka przeciwników tej wizyty, których wrzasków musiałem słuchać, ale widać takie są koszty demokracji. Problem nie polegał jednak sam fakt wrzasków, zresztą regularnie zagłuszanych przez dominujący na ulicy tłum, ale o ich formę i treść sprowadzającą się w zasadzie do popularyzowania wulgaryzmów w przestrzeni publicznej (co jest ważniejsze: prawo do wyrażania sprzeciwu mniejszości, czy prawo większości do przebywania w przestrzeni publicznej nie niszczonej przez słownictwo powszechnie przyjęte za niestosowne?).

OLYMPUS DIGITAL CAMERAAle najbardziej rażące było zachowanie protestujących w trakcie składania przez prezydentów Trumpa i Dudę wieńców pod pomnikiem Powstańców warszawskich oraz odgrywania przez orkiestrę pieśni „Śpij kolego w ciemnym grobie”… Kim trzeba być, by zakłócać tak ważny dla Polaków moment patriotycznej uroczystości? Wrogiem Polaków, czy degeneratem? Ale najdziwniejszym jest fakt, że ludzie ci, z tego co wiem, uważają się za najbardziej postępową elitę (tylko czego – Polski, Polaków? Chyba nie!).

OLYMPUS DIGITAL CAMERASwego rodzaju przeciwwagą dla tych ludzi był stojący w pobliżu mężczyzna też protestujący przeciwko pewnemu aspektowi wizyty Trumpa w Warszawie. W rękach trzymał tablicę z hasłem „US Army go to home” z podpisem Zjednoczenie Narodowe, a więc ugrupowania, któremu tzw. media maistreamowe przypisują najgorsze cechy i kreują na największe zagrożenie dla cywilizacji! Jakież jednak było moje zdziwienie, gdy w momencie składania wieńców pod pomnikiem mężczyzna ten opuścił trzymaną dotąd wysoko tablicę „do nogi” i stał wyprostowany jak struna, a po złożeniu wieńców włączył się w powszechny okrzyk tłumów „Cześć i chwała bohaterom!”. Taki przeciwnik polityczny budzi szacunek, bo jest zaprzeczeniem hołoty wykrzykującej wulgaryzmy i kwestionującej prawo polityka, który wygrał demokratyczne wybory, do składania wizyty w innym suwerennym kraju!

adamzyzmanAdam Zyzman

- Czy po to wybieramy władze miejskie, by te nam utrudniały życie? – Pytanie na pozór absurdalne, ale okazuje się, że jest miejska instytucja, która takie zadania stawia sobie za cel działania. To Zarząd Infrastruktury Komunikacyjnej i Transportu, biuro podległe krakowskiemu magistratowi, którego działania coraz częściej skierowane są przeciwko interesom mieszkańców Krakowa. Przykładem takiego działania jest choćby pomysł ograniczenia wjazdu samochodami do tzw. strefy C, czyli w rejon ograniczony Alejami Trzech Wieszczów z jednej strony, a ul. Dietla z drugiej. Przy czym urzędnicy wspomnianej instytucji nie ukrywają swych zamiarów i celów, w publicznych wypowiedziach deklarując, że „chodzi o to, by utrudnić wjazd Krakowianom na te ulice!” – Utrudnić wjazd, to utrudnić życie mieszkańcom przez tych, którzy żyją z podatków tych mieszkańców!

Co prawda sprawa ostatnio jakby przycichła, ale może okazać się, że po zakończeniu remontu ul. Basztowej zaskoczy nas nowa organizacja ruchu w tym rejonie, bo, że zmiany będą to pewne, gdyż sam remont jest realizacją innego pomysłu ZIKIT-u, czyli wprowadzenia ruchu jednokierunkowego na pierwszej obwodnicy, mimo braku społecznej akceptacji dla takiego rozwiązania. Ale co tam społeczna akceptacja i głos wyborców, gdy ma się władzę!

Arogancja władzy, w tym głównie właśnie urzędników ZIKIT przejawia się także w innych aspektach, jak choćby uzgodnienia drogowe z inwestorami, którzy dostają zezwolenia budowę w miejscach w ogóle do tego nie dostosowanych. W efekcie w enklawach domków jednorodzinnych pojawiają wielopiętrowe bloki mieszkalne, a wąskie i niedostosowane do takiego obciążenia drogi dojazdowe stają się trasami dojazdowymi najpierw dla pojazdów budowlanych, a potem rzeszy nowych mieszkańców, którzy przy swoim nowym bloku nawet nie mają gdzie parkować, więc parkują na dróżkach, gdzie z trudem mijają się dwa samochody osobowe. Byłem niedawno na takim spotkaniu ludzi pokrzywdzonych z różnych rejonów miasta, którzy skarżyli się na zamienienie ich sąsiedztwa w piekło, ale także na arogancję urzędników, którzy próbują wymusić zgodę mieszkańców na zmianę kategorii drogi, strasząc ich zastosowaniem przepisów specustawy i zniszczeniem ich ogródków. O jawnym łamaniu prawa polegającym na kładzeniu asfaltu na znakach geodezyjnych wyznaczających granicę między drogą publiczną, a granicą indywidualnych działek już nie wspomnę! (Co ciekawe, na spotkaniu nie pojawił się ani prezydent miasta, ani żaden z urzędników ZIKIT, choć byli zaproszeni!)

Niechęć uregulowania stanu prawnego dróg poprowadzonych na prywatnym terenie to kolejny zarzut do tej instytucji. Faktem natomiast jest, że te bezprawne działania Zarządu wspierane są zazwyczaj przez krakowskie media, gdy w końcu właściciel mówi „dość” i np. grodzi w poprzek poprowadzoną przez jego działkę drogę. To on zazwyczaj staje się „czarną owcą”, nie zaś urzędnicy, którzy lekceważą prawo własności i swoją pracę, bo przecież mogli wcześniej nim doszło do sytuacji kryzysowej sprawę rozwiązać, ale tego nie chcieli!

Lekceważenie swojej pracy to kolejny z listy zarzutów pod adresem tej instytucji. Nieraz skutki takiego działania odczułem na własnej skórze, jak choćby wówczas, gdy urzędniczka wydająca mi jednorazowe prawo do wjazdu na Rynek Główny, nie miała pojęcia, którymi ulicami można wjechać na Rynek, a którymi z niego wyjechać, ale próbowała mi wpisać w zezwolenie drogi tak, był jechał… pod prąd.

Ale wiele uwag na ten temat mogą przekazać krakowscy tramwajarze, którzy na swój wewnętrzny użytek ukuli pojęcie „ZIKIT-owskiego remontu torowiska”, czyli takiego, który już w chwili jego zakończenia gwarantuje kolejną naprawę w tym miejscu najpóźniej za kilka dni, jak łączenie pękniętych szyn bez podbicia ich w miejscu uszkodzenia, naprawa jednej szyny, podczas, gdy naprawy wymagają obie szyny toru lub napawanie szyny oporowej na łukach w sytuacji, gdy wymaga ona natychmiastowej wymiany. O naprawianiu tej samej zwrotnicy co kilka dni już nawet nie ma co wspominać.

A mimo tym wszystkim praktykom Urząd Miasta coraz więcej funkcji dotyczących obsługi komunikacji publicznej zabiera z MPK i powierza ZIKIT-owi, ufając, że urzędnicy będą lepiej działać, niż służby MPK. Jaki to ma efekt w praktyce? Pozwólcie, że przytoczę opowieść motorniczego, który pamięta, że jeszcze kilka lat temu błędy w rozkładach jazdy polegające na tym, że wcześniej przyjeżdżający na pętlę tramwaj blokował odjazd temu, który przyjeżdżał później, ale powinien wcześniej odjechać, usuwane były natychmiast. Obecnie takie zgłoszenie wywiesza się na dyspozytorni w zajezdni i … zbiera potwierdzenia innych motorniczych. Jak podpisze się pod wnioskiem dziesięciu tramwajarzy, to wniosek o drobną korektę rozkładu jazdy kierowany jest dopiero do ZIKIT-u, który rozpoczyna… procedurę sprawdzającą! A, że gdzieś tam na przystanku stoi krakowianin i denerwuje się, że od miesiąca tramwaj zawsze spóźnia się o tej samej porze? – Niech stoi, a jak straci cierpliwość i przesiądzie się na samochód, to uniemożliwimy mu dojazd do centrum, bo „takie są trendy na Zachodzie”!