Oczekując kilka lat temu uroczystych obchodów państwowych 400. rocznicy chwały oręża polskiego, czyli bitwy pod Połtawą, która sprawiła, że bojarzy moskiewscy sami otworzyli bramy Moskwy wojskom hetmana Żółkiewskiego, zdałem sobie sprawę, że mniej więcej dwieście lat później polskie wojska znów zawitały na Kremlu. Co prawda już nie samodzielnie, ale zawsze! – By zachować ten cykl „co dwa wieki” powinniśmy niebawem znów tam dotrzeć zbrojnie – pomyślałem, ale zaraz zdałem sobie sprawę, że jest to całkowicie nierealne. Nie, nie dlatego, że stosunek sił jest dla nas absolutnie niekorzystny, pod Połtawą też wynosił bodajże, jak 1 : 3 dla Moskali, a mimo to roznieśliśmy ich w pył, ale dlatego, że sytuacja polityczna świata zdawała się gwarantować w tej części świata stabilizację, na co najmniej drugie tyle ile upłynęło od ostatniego konfliktu w Europie.
Wystarczyło jednak, że od tamtych przemyśleń minęło zaledwie kilka lat i oto z inicjatywy samej Moskwy wszystko uległo zmianie. – Znów jak przed wiekami Moskwa realizuje swe imperialne cele ekspansji na zachód, grając przy tym pozorami chęci załatwienia wywołanych przez siebie konfliktów drogą dyplomatyczną i zawierając różnorodne porozumienia, po to tylko, by tylko od innych wymagać ich przestrzegania, podczas, gdy sama już w chwili podpisania podejmuje działania niezgodne z literą dokumentu. Zupełnie jak przed wiekami car Wasyl Szujski (przy okazji pytanie do językoznawców o źródłosłów polskiego słowa uważanego powszechnie za obelżywe „szuja”), którego polityka tak zdenerwowała polskiego władcę, że ten zdecydował się wysłać korpus ekspedycyjny pod wodzą Żółkiewskiego (il. za Wikipedią), by zakończył tę grę zrywanych układów i zawieranych porozumień pokojowych. Podobnie zresztą było dwieście lat później, gdy cesarz Francuzów miał już dość, że w każdej wielkiej bitwie pojawiał się korpus moskiewski, mimo, że formalnie car Aleksander nie był w stanie wojny z Francją. O złamanych przez Aleksandra I traktatach i porozumieniach z pewnością lepiej i dokładniej opowie bonapartysta wszechczasów Waldemar Łysiak, więc nie będę się w te sprawy zagłębiał. Ja tylko wskazuję na podobieństwa sytuacji sprzed 400 i 200 lat i czekam aż w polityce światowej pojawi się mąż stanu, który dziś powie dość krętactwom Moskwy i postanowi ją za tę dwulicowość ukarać!
Co prawda na dzisiejszej scenie politycznej nie widać polityka tej miary, co Napoleon Bonaparte lub Zygmunt III Waza, ale za kilka lat…? Kto wie! I wtedy zjednoczone siły europejskie lub światowe wyruszą na kolejną wyprawę… na Moskwę. A z nimi Polacy!
Już słyszę słowa oburzenia, że to nieodpowiedzialność, snucie takich planów, że to niepotrzebne prowokowanie, że grozi to wojną… A co w tej chwili mamy, jeśli nie wojnę? Wojnę zbrojną na terytorium Ukrainy i wojnę psychologiczną i medialną z Polską, która jest oskarżana o wszystko! – O wysyłanie oddziałów ochotników na wschodnią Ukrainę, o dozbrajanie sąsiada… A media karmią nas opowieściami rosyjskich polityków i wojskowych o tym, w ile to godzin oddziały z Moskwy dotrą do Warszawy lub w co wymierzone są rosyjskie rakiety. A wszystko to po to, by zastraszyć Polaków, by nie próbowali prowadzić samodzielnej polityki, by nie protestowali przeciwko imperializmowi Moskwy!
A co tym czasem robią polskie władze i polskie media? Godzą się na uprawianie i rozpowszechnianie rosyjskiej propagandy w naszym kraju, nie próbując nawet przedstawienia własnej narracji skierowanej nie do władz rosyjskich, ale rosyjskiego społeczeństwa. Tak, jak Rosjanie potrafili utworzyć własną rozgłośnię radiową na terytorium Polski, tak trzeba znaleźć sposób na dotarcie do Rosjan i mówić im, że polityka, z której są dziś tak dumni, może doprowadzić do powtórzenia się sytuacji sprzed lat. Że politycy zachodni będą mieli dość krętactw i agresji Putina, tak jak kiedyś agresji i krętactw Wasyla Szujskiego i Aleksandra I, że straszenie bronią atomową jest dziś równie nieskuteczne, jak było nieskuteczne w czasach Związku Sowieckiego, bo jej ewentualne użycie przez Rosję spowoduje taką samą reakcję Zachodu, a ucierpią na tym przeciętni Rosjanie, tak jak ucierpieli ci, na czele, których stanęli przed laty Minin i Pożarski, i jak ucierpieli mieszkańcy Moskwy, gdy na rozkaz stojącego nad grobem Kutuzowa puszczono z dymem dorobek ich życia i życia ich przodków.
By jednak taka narracja była wiarygodna, tych wszystkich Tusków, Merkelów Hollandów i Obamów bardziej martwiących się o to, ile stracą ich firmy na handlu z Rosją, choć i tak stracą (nie było wojny, nie było sankcji Zachodu, a mimo to BP straciło miliony zainwestowane na Syberii), musi zastąpić prawdziwy mąż stanu, który będzie potrafił postawić się cynicznemu oszustowi z Kremla. Jakiś nowy Napoleon, który będzie tylko wiedział, że operację rosyjską trzeba skończyć przed zimą!
Powie ktoś, że to nierealne? A czy spodziewali się przeganiani przez armie rosyjskie po całej Rzeczpospolitej, Konfederaci Barscy, że ich synowie z bronią w ręku będą wchodzić do spalonej Moskwy? Czy spodziewali się tego oficerowie Kościuszki po bitwie pod Maciejowicami, że za lat kilkanaście sami będą ścigać cofającą się armię Kutuzowa? Może, więc niebawem pojawi się Napoleon naszych czasów, który powie moskiewskiemu władcy: DOŚĆ!
P.S.: Powstaje jednak pytanie jak państwo polskie może tworzyć korzystną dla nas narrację naszych sąsiedzkich stosunków z Moskwą, skoro w Państwowych Zbiorach Sztuki obraz namalowany przez Jana Matejkę, jako „Hołd ruski” opisany jest bałamutnym tytułem „Hetman Żółkiewski przedstawia królowi Zygmuntowi III Wazie carów Szujskich”? I to nawet ćwierć wieku po „odzyskaniu przez nas wolności”!