Przeskocz do treści

Degradacja szkolnictwa. Głupota czy sabotaż?

Marek Morawski

To nie jest żart. Nie jest też retoryczne pytanie. Nie jest kreowaniem teorii spiskowej z prostej przyczyny. To są fakty. Rzeczywistość! Dotyczy wszystkich szczebli nauczania. Degradacja się już dokonała i nadal się pogłębia według zaleceń centralnie ustalanych. Pytanie zatem nie jest bezzasadne.

Określenie jest drastyczne. Nie ma innej możliwości. Jeżeli ktoś ma choć trochę oleju w głowie, to nie może tej porażającej sytuacji inaczej opisać tylko jako wynik niebywałej głupoty reformatorów albo nieprawdopodobnego sabotażu przeciw Polsce, przeciw młodym, przeciw przyszłym pokoleniom. Ktoś to akceptuje, zatwierdza, ustala. Nie będę snuł tego wątku. Każdy sam może dookreślić sobie taką sytuację.

Marna edukacja. Strzał w młode pokolenia, w ich aspiracje, ich przyszłość. Kiedy pomyślę jeszcze o lecznictwie, ustawie refundacyjnej, do tego proponowanym wieku emerytalnym 67 lat. nie mogę nie pomyśleć o pokoleniach starszych. Może to jest przypadkowa zbieżność. Do tego oświadczenie Min. Rostkowskiego, że nas, Polaków będzie o naście milionów mniej, a pojawią się muzułmanie niepolscy (po co – by rozsadzić kraj?) to wnioski proszę sobie wysnuć samemu. Przypadek?

Proszę zważyć, że ta programowana zapaść szkolnictwa następuje wcale nie po jakimś wzlocie edukacyjnym, lecz po od dawna obniżającym się poziomie. Już 25 lat temu często absolwenci szkół podstawowych nie potrafili płynnie czytać po polsku. Nie uwierzyłbym, gdybym sam się nie zetknął z taką sytuacją. Wielka szkoła. Ponad tysiąc dzieci. Zgroza.

Teraz ta mizeria edukacyjna przesunęła się na wyższe poziomy. Promocję do następnej klasy można otrzymać za niewiedzę. Istne dziwo, curiosum. Brak wymagań.

Pamiętam ludzi starszych pokoleń, którzy uczyli się jeszcze przed II Wojną. Wręcz fascynowała mnie ich wiedza. Oni znali, pamiętali to, czego się nauczyli w szkole średniej zarówno z przedmiotów ścisłych jak i humanistycznych. Do tego łacina, greka oraz język (czasem dwa) nowożytny, którymi mówią. I przeżyli maturę! Mimo wymagań. Nic im się nie stało. Wręcz odwrotnie. Patrząc na współczesnych maturzystów trudno uwierzyć, że zdali maturę. Przedwojennej by nie zdali.

Szkolnictwo powojenne realizowane było według politycznych zaleceń programowych. Dzisiaj, nie wiedzieć po co, również ustala się sztywne polecenia programowe, a nie pewne minimum minimorum, które musi być spełnione. Nakłada się kaganiec, którego nie lubi ani młodość kształtowana w procesie dydaktyczno-wychowawczym, ani dydaktyka, która powinna mieć horyzonty otwarte tak szeroko jak tylko to możliwe. Nie cierpi tego również nauka ze swej istoty, której zadaniem jest odkrywanie tego, co jeszcze nieodkryte, pogłębianie tego, co można zgłębić, sięganie tam, gdzie wzrok nie sięga.

Problem jest niesłychanie istotny. Być albo nie być naszego kraju, przyszłych pokoleń, miejsca w peletonie ludzkości. To miejsce w tej chwili oddaje się walkowerem. Nie wierzę, że nieświadomie. Trudno uwierzyć w niebotyczną głupotę, bowiem od razu ciśnie się pytanie, jakie to kiepskie umysły kształtują przyszłość młodych ludzi? Dlaczego odbierają im możliwość sięgnięcia po najwyższe trofea? Nie chcę wierzyć, że to głupota. Prędzej cynizm. Po co ludzie pseudowykształceni? Rozwiązywanie testów nie jest wiedzą. Nie da podstaw przyszłym noblistom. Nie da podstaw nawet poślednim fachowcom. Owszem, każda metoda zdobywania wiedzy jest dobra. Nie może to być tylko jedna narzucona droga, która powoduje obniżanie poziomu nauczania. Kpina, śmiech na sali, robienie w konia młodych, okłamywanie ich rodziców. Również zadręczanie nauczycieli, którzy mają świadomość czynienia ogromnej dywersji w społeczeństwie, szczególnie tym, którzy nie dopchają się ani nie zafundują sobie studiów na zagranicznych uczelniach, gdzie rzetelna wiedza jest jedynym kryterium. Nie chodzi o tych kilka procent sportowców czy innych, którym daje się swoisty handicap w szkołach amerykańskich. Chodzi o tę kolosalną większość, która musi w mozole, rezygnując z przyjemności lekkich studiów zdobyć nie inną, ale solidną wiedzę.

Trudno uwierzyć, że maturę można zdać posiadając tylko 30% potencjału wiadomości. Przy egzaminach bez przerwy się manipuluje i cały wysiłek skierowany jest na to, by bez koniecznych wiadomości do dalszej nauki przepchać całe tłumy młodych ludzi. Tylko po co? Po to, by gdzieś w przyszłości ten człowiek rozbił sobie nos jako nieuk, czy aby przyszły pracodawca przyjął niekompetentnego człowieka? Poprawność polityczna – ośla! Ta fikcja nie jest nikomu potrzebna. Chyba tylko niekompetentnym urzędnikom w resortach. Kompletny absurd.

W Polsce podjęto starania uczenia niczego nie ucząc. Studenci nie tak rzadko nie potrafią czytać, pisać, mówić. Kiedyś analfabeci też się podpisywali stawiając krzyżyk przy wskazanym przez kogoś nazwisku. Tyle, że się nie uczyli latami. Teraz stawiają krzyżyki na testach. Ważna jest nie wiedza, tylko swoista spekulacja, kalkulacja, która pozwoli zaliczyć test, ale nie posiąść wiedzę, nauczyć myślenia. Odbiera się tym młodym dokonanie rzeczywistego awansu, serwuje jakąś zadymę bez znaczenia i nazywa to wykształceniem. Mało tego. Odbiera się tym ludziom dumę pozbawiając ich rodowodu, tego zaszczytnego, honorowego miejsca w swoim społeczeństwie, w Europie, do której tak często się odwołują hochsztaplerzy przeróżnej maści, jak to się mówiło kilkadziesiąt lat temu. Zresztą maść jest w gruncie rzeczy ta sama, tak samo jak niegdyś zakłamana.

Trudno uwierzyć, że taki bubel wymyślili ludzie z wykształceniem, cenzusem naukowym, tytułami. Już to daje świadectwo temu systemowi pseudowykształcenia. Cóż są ważne najwyższe tytuły, jeżeli ich nominat nie ma szlifu człowieka wykształconego, rozumiejącego, rozróżniającego prawdziwe wartości od bylejakości, pseudowartości. W ten sposób tworzy się wykształciuchów, a nie ludzi z otwartą głową, umiejących samodzielnie myśleć, wnioskować, podejmować decyzje? Przecież nie chodzi o ludzi posiadających papierek, dyplom, tylko mądrość w głowach, a nie sieczkę. Dlaczego tych ludzi męczyć? Po to, by pochwalić się, że tyle to a tyle wydano dyplomów wyższego wykształcenia? Kolejny wyścig i rywalizacja papierkowa w UE jak niegdyś w RWPG. Kolejny absurd logiczny i ekonomiczny. To nie pokaz piękności. Piękne umysły różnią się od pięknej urody. Efekt szkolnictwa to trofea w nauce, na forum międzynarodowym. To postawienie uniwersytetów na takim poziomie, by walczono o ich dyplomy na całym świecie. MIT, Harward, Yale, UC Berkeley, UCLA i sporo innych uniwersytetów nie obniżą poziomu. Nikt tego zresztą nie wymaga, bo byłby szkodliwym idiotą i sam się ośmieszył. Kiepski uniwersytet jest tylko marną przechowalnią leniwych i mniej bystrych. Renomowane szkoły i uniwersytety to zaszczyt i duma. Te trzeba hołubić, a nie niszczyć tego, co dobre.

Nie wolno reformować edukacji i jeszcze mówić o jej polepszaniu przez obniżanie poprzeczki. Szkolnictwo jest delikatną materią. Taki numer jeszcze się nikomu nie udał. Owszem siepacze nigdy nie potrzebowali solidnego wykształcenia, bo i po co, a dzieci notabli były wysyłane do renomowanych szkół zagranicznych.

Załóżmy jednak, że to nie głupota, tylko świadome działanie. Oznacza obniżenie kształcenia do absurdalnie niskiego poziomu. Testy nie nauczą rozwiązywać zadań ani z matematyki, ani z fizyki czy chemii, co jest potrzebne ludziom do funkcjonowania na wyższym poziomie, rzeczywiście wyższego wykształcenia. Wielu maturzystów nie umie dobrze czytać, pisać, rozumieć przeczytany tekst. Mówić też nie potrafią, poza uproszczoną mową meneli, składającą się z kilku znanych słów o różnych przedrostach lub przyrostkach oddzielanych znanym, uniwersalnym radosnym słowem. Zresztą próbki tej mowy słyszymy nie tylko na ulicy, ale bywa przy okazji ujawnienia się afer. Ludzie z takim poziomem rządzą nami. Nikt ich nie eliminuje, bo i po co, jeżeli poziom wykształcenia przyszłych absolwentów dostosowuje się do nich. Nikt im nie podskoczy. Prawda Bodzio?

Nie jest znana oficjalna przesłanka obniżania poziomu wykształcenia. Można się tylko domyślać. Jest kilka tez, ale każda na dobrą sprawę jest przeciw Polsce, szczególnie, że najbardziej drastycznie ruguje się przedmioty takie jak język polski czy historię, wiedzę o świecie współczesnym. To nie jest przypadek. Polska nie jest małą wysepką na Pacyfiku, której mieszkańcy wybrali sobie jako język urzędowy francuski czy angielski. Jest 38 milionowym krajem w newralgicznym miejscu Europy. Takie posunięcia nie są nieznaczącym gestem. Są wielce znaczącym sygnałem dla służb dyplomatycznych i wywiadów wielu krajów. Niech się nikomu nie zdaje, że jest inaczej.

Nie jest uprawnione prymitywne stwierdzenie, że pewne przedmioty nie są potrzebne. Oczywiście, że są, tylko nie można mieć klap na oczach. Zresztą w miejsce tych przedmiotów nie uczy się języka na przykład angielskiego na poziomie native language. Coś się wyrzuca nie dając nic w zamian. Taki absolwent może być tylko przedmiotem cichych kpin za granicą, bo nie będzie ani fachowcem, ani nie będzie miał poczucia dumy z pochodzenia, ze swego dziedzictwa, co jest niezwykle liczące się w świecie. Musi się wiedzieć kim się jest. Nikt bez charakteru, bez wiedzy, bez dumy i godności ze swej przynależności nigdzie nie jest poważany. Będzie tylko jak to określają sami Niemcy czy Anglicy, zakichanym Niemcem, Anglikiem czy kimś tam, kogo udaje.

Obniżanie poziomu wykształcenia może tylko wynikać z głupoty lub celowych działań przeciw Polsce, przeciw Polakom. Jedno i drugie jest tragiczne. Zważmy, że jesteśmy 20 lat po odzyskaniu suwerenności. Należało się spodziewać budowania szkół, programów, by wyżyny wiedzy, trofea naukowe, nie były czymś niedostępnym. Tak jednak nie jest. Nie trzeba lepszego dowodu zaprogramowanej degradacji szkolnictwa. Najwyższa pora radykalnie odwrócić ten hańbiący trend.