Marek Morawski
Od lat patrzę na to coś, co określa się mianem pielęgnacji zieleni. Zabiegi te wykonuje się wszędzie tam, gdzie można na ten cel przeznaczyć trochę grosza, a czasem nawet sporo pieniędzy. I dobrze, że o zieleń się dba. Trawniki, skwery, parki, ciągi spacerowe, a poza miejscowościami zieleń przydrożna. W porównaniu do niegdysiejszych czasów jest to postęp ogromny. Przede wszystkim są narzędzia i są fundusze. Aliści nie do końca wiadomo, o co tak naprawdę chodzi, chociaż w tym przypadku kamuflaż jest o wiele lepszy niż w prokuraturze czy sądownictwie na przykład gdańskim.
Jak wspomniałem od lat obserwuję zabiegi pielęgnacyjne na osiedlach, jakiś skwerach i poza miastem jadąc samochodem. Pojawił się wspólny mianownik tych wszystkich zabiegów. Tnie się, może za wyjątkiem trawy, co roku jakieś drzewa czy krzewy w tych samych obszarach zielonych. Tyle, że co roku wyżej o jedną kondygnację, jakieś drzewo, które nikomu nie przeszkadzało, na obszarach, które w ubiegłych latach były już dopielęgnowane kolejny raz. Wygląda to tak, jak gdyby wykonywano te „zabiegi pielęgnacyjne” sztuka dla sztuki, rok po roku. Po kilku latach przyszła mi do głowy myśl, że całkiem nie chodzi o zieleń, o usunięcie drzew, które niegdyś posadzono za blisko murów, drzew wchodzących w okna i karczowanych z powodu jakoby kruchości, stwarzających niebezpieczeństwo dla pieszych i pojazdów i pewnie z jeszcze wielu niezwykle mądrych przyczyn. Chodzi o pretekst, by można było zrealizować takie zlecenie. Co roku!!! Dbamy, robimy, wydajemy pieniądze publiczne czyli nasze, wykonawcy mają robotę i zarobek. Są przetargi. Wszyscy zarabiają. Tylko nie tak samo. Jak się nazywa taki zarobek?
Przykro patrzeć, jak co roku karczuje się piękne, dorodne drzewa. Właściwie wszędzie. Są kary – opłaty za wycinanie drzew. Jak zwykle przepis praktycznie dotyczy maluczkich. Kogoś, kto na własnej działce nie usunął kiedyś jakiejś samosiejki, a po kilku latach wyrosło duże drzewo w miejscu absolutnie niewłaściwym, utrudniające prawidłowe wykorzystanie działki.
W wielu miejscach drzewa wycina się jakby to była trawa, tylko że często są to 80-100 letnie pnie. Problem jak zwykle. Brak zdrowego rozsądku lub chodzi o pozyskanie wielkich pni rzadkich gatunków, a przepis jest atrapą.
W Anglii roślinność jest niezwykle bujna, dorodna. Jest duża wilgotność. Drzewa korony mają olbrzymie. Nikt nie wycina niepotrzebnie drzew ani ich konarów. To nie jest dbanie o bezpieczeństwo ludzi czy pojazdów tylko właśnie niszczenie dorodnych roślin, osłabianie ich. Nigdzie nie wycina się zdrowych drzew tylko dlatego, że może się złamać. W takim przypadku nie sadzi się ich na takim obszarze.
W Wielkiej Brytanii jest ogromna dbałość mieszkańców o roślinność, ale każdy może usunąć czy przyciąć roślinę przed własnym domem., co nazywa się triming. Tylko tam żaden deweloper nie wykarczuje skweru, by wybudować jakiś blok. Teren publiczny nie zostanie przekazany w pacht deweloperowi przez władze miejskie, a jakiś prezes czy kierownik nie zawrze umowy na de facto fikcyjne pielęgnowanie zieleni za spore pieniądze. Tu jest pies pogrzebany. W uczciwości, w odpowiedzialności każdego obywatela. Zwykłego mieszkańca i urzędnika państwowego, samorządowego czy przedsiębiorcy. U nas tego nie ma. Dlatego znikają ostatnie skrawki zieleni. Ludzie zaglądają sobie do okien, jest ciasno, nieprzytulnie, brak perspektywy. Tego nie widzą architekci czy urbaniści miejscy? Nawet niewielki parking i niezwykle potrzebny, bo nie ma gdzie się nawet zatrzymać, przed budynkiem ZUS przy ul. Świętokrzyskiej w Krakowie jest zabudowywany. Dom wchodzi niemal na chodnik w bardzo ruchliwym miejscu. Jak przebiegała procedura przekazania terenu jakiemuś przedsiębiorcy, nie trudno sobie wyobrazić. Ile takich działań podejmowanych jest w całej Polsce? Ilu jest takich zaradnych przedsiębiorców i urzędników? Tylko potem dziwimy się, że nasze miasta wyglądają jak nowo wybudowane slumsy. Wyjeżdżamy za granicę i oczy się nam śmieją do pięknych kompozycji urbanistycznych, pięknych skwerów, arterii obsadzonych z wymaganiami sztuki. Czy u nas nie można? NIE!!! NIE MOŻNA, BO JEST SPRZECZNOŚĆ INTERESÓW PRYWATNYCH I PUBLICZNYCH i o jej likwidację nikt nie chce zadbać, szczególnie ci, którzy jakoby mają nam, obywatelom służyć. DLACZEGO NIE CHCĄ? Może to my obywatele jesteśmy zbyt tolerancyjni. Może zbyt mało wymagamy, lub w ogóle nie wymagamy.
Tnie się zatem wszędzie, gdzie można upchać zlecenie na eutanazję roślin. Urzędnik i przedsiębiorca mieszkają w enklawach zadbanych, za płotem z ochroniarzem. Reszta może mieszkać w wykastrowanych zieleńcach. Prawda, jakie to proste!!!
Ile tej zieleni zostanie po 10 latach takich zabiegów? Będzie tylko kępka drzew z pęczkami liści na szczytach. Szczególnie to widać po krzewach, które są cięte jak Polska długa i szeroka tak samo niczym bukiecik stokrotek, a nie zgodnie z naturą każdej rośliny. W efekcie kiedy przyjdzie pora kwitnienia, to mamy badyle, a nie ma co kwitnąć. Wystarczyłoby zapytać pierwszego lepszego działkowicza jak to należy robić, a nie jakoby fachowe firmy.
Kiedyś nic nie robiono. Rosło, jak natura pozwoliła. Teraz styk przepływu pieniędzy publicznych do kieszeni prywatnej stwarza ogromną pokusę. I to się dzieje niewątpliwie na masową skalę. Wszyscy to wiedzą, bo taka jak powyższa obserwacja zmusza do zadawania przynajmniej sobie samemu pytań. Po co każdego roku podcinać gałęzie drzew coraz wyżej? Tego się nie robi nigdzie, ani w Niemczech, ani w Anglii, Irlandii itd. Gdziekolwiek. Zieleń jest tam piękna, a u nas w podkasanej, brzydkiej szacie, byle jakiej, okradzionej. TAK!!! OKRADZIONEJ!
Warto się spytać, kto na tym zyskuje, kto traci. EUTANAZJA ZIELENI ZA NASZE WŁASNE PIENIĄDZE.
Można udawać, że wszystko jest w porządku, ale wówczas trzeba wyłączyć albo przyzwoitość albo rozum.