Przeskocz do treści

O pożytkach z lektury Biblii

Anna Maria Kowalska

Pomysłów na „modernizację” edukacji mieliśmy już sporo, równie wiele padało głosów, gdy idzie o podstawowy kanon lektur (lub jego programowy brak). A przecież, mimo długotrwałych sporów, znika z pola widzenia aspekt podstawowy: lektura, od której wszystko powinno się zaczynać. Biblia. To przecież Ona – Księga Ksiąg – buduje naszą chrześcijańską, pogłębioną tożsamość. Czytana często – sprawia, że przemieniamy się wewnętrznie. Docieramy do Prawd Bożych – a tym samym poznajemy Boga w Trzech Osobach. Stajemy się bardziej ludzcy – w Bożym Obrazie i Podobieństwie. A ponadto – możemy napawać się bogactwem języka, spiętrzonych znaczeń, wizji i metafor – i poznawać piękno kultury chrześcijańskiej, w której przyszło nam wzrastać.

Owszem, uczniowie i studenci czytają Biblię we fragmentach. Ale to nie zamyka sprawy. W kraju katolickim, chrześcijańskim – nieznajomość Biblii jako całości i Jej kontekstów powinna przynajmniej dziwić, a dostrzegamy ją coraz częściej. Szczególnie widoczna bywa w mediach, gdy w jednym z najbardziej popularnych teleturniejów poważni, wykształceni uczestnicy mają wątpliwości w sprawach rudymentarnych. W czasach przedwojennych trudno było wyobrazić sobie absolwenta historii sztuki na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie z brakami w znajomości Biblii. Studenci prof. Karoliny Lanckorońskiej opowiadają, że szczególną uwagę zwracała na Stary Testament. Twierdziła ponoć, że osoba z brakami w tej materii nie ma szans na zostanie historykiem sztuki. Jak bowiem pojąć cokolwiek choćby z chrześcijańskiej ikonografii europejskiej, gdy studentowi nie są szeroko znane starotestamentalne wydarzenia?

Nie czytając Biblii, nie próbując Jej zgłębiać – nie budujemy domu naszego życia na trwałych fundamentach. Nie rozumiemy natury świata. Pozostajemy zamknięci na Prawdę, Dobro i Piękno, którymi do nas nieustannie przemawia. Nie trzeba dodawać, że nie zrozumiemy także nic z polskiej kultury wysokiej, opartej mocno na biblijnych podstawach.