Przeskocz do treści

Przyszłość uniwersytetu

Anna Maria Kowalska

W połowie 2009 roku na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim pojawił się opasły, bo podwójny numer kwartalnika „Ethos” pod znamiennym tytułem: „Koniec ery uniwersytetu?”. W dyskusji o współczesnym losie uczelni wyższych zabrali głos badacze tak z europejskiego, jak i pozaeuropejskiego kręgu kulturowego. Wśród nich, między innymi Richard Neuhaus, Władysław Stróżewski, Agnieszka Lekka-Kowalik, czy Rocco Buttiglione. Została także dołączona płyta audio z nagraniem dwóch przemówień Prymasa Tysiąclecia z lat 1978 i 1979. Wszystkich połączyła znamienna obawa o los uniwersytetów, poddanych na niespotykaną skalę procesom komercjalizacji i negatywnie rozumianej bolonizacji. Obok tych zjawisk zwrócono jednak także uwagę na zjawiska znacznie szersze, dotykające samej idei uniwersytetu jako miejsca poszukiwania obiektywnej prawdy, dobra i piękna.

W związku z kwestiami wyżej wskazanymi jednym z nader znaczących, a rzadko wspominanych zjawisk jest dyskryminacja chrześcijańskiego punktu widzenia na realne problemy europejskie i światowe, przy jednoczesnym nagłaśnianiu zjawisk, będących w istocie tzw. „dyskursami mniejszościowymi”. Symbolem tego trendu stało się kategoryczne zamknięcie drzwi przed Benedyktem XVI na uniwersytecie La Sapienza – jednym z najbardziej prestiżowych uniwersytetów w Rzymie, gdzie wszystkie inne „dyskursy” pozachrześcijańskie – cieszą się pełną autonomią. Co więcej, „dyskursy mniejszościowe” stosują wobec uniwersytetu – wciąż jeszcze, na szczęście, instytucji państwowej – formę swoistego „dyktatu”, nakazującego natychmiastowe wykonanie postulowanych przez owe subgrupy zaleceń. W myśl teorii, głoszonych przez rzekomo „dialogicznie” nastawione grupy mniejszosciowe, mamy tu do czynienia z dyktatem permanentnym, dotyczącym już nie tylko samej instytucji uniwersytetu i akademii, ale wkraczającym w obszar wydawniczy, zastrzeżony dotąd przez instytucje naukowe. Niespotykane dotąd, a nasilone obecnie stało się również specyficzne „cenzurowanie” haseł encyklopedycznych w wydawnictwach naukowych, z sugestiami środowisk mniejszościowych, by hasła te uzupełnić o „nowe” dane, odzwierciedlające rzekomo bardziej „kreatywny”, nie zaś zgodny z prawdą porządek świata. Sprawy te nie są nagłaśniane, wychodzą na jaw przypadkowo, wręcz okazjonalnie. Mimo że dominacja dyskursów mniejszościowych bywa kojarzona – za Fokkemą – z ideologizacją i postmodernizmem w kształcie modelowym, jako żywo przypomina zgrzebne polskie lata 50 -te z kłamstwami i półprawdami w dziełach naukowych i popularnonaukowych, umieszczanymi zwłaszcza w sztandarowej publikacji owych lat: Encyklopedii Popularnej z roku 1952.

Obok tych absurdów, które dotykają i charakteryzują olbrzymią liczbę europejskich i światowych uniwersytetów, a na które, o dziwo, wyrażamy zgodę (protestują jedynie nieliczni), mamy do czynienia z innymi – specyficznie polskimi – nieczęsto jednak podnoszonymi przez krajowe środowiska profesorskie, choć pozostającymi bez echa. Autentyczny spór merytoryczny o kształt szkolnictwa wyższego w Polsce wiedziony bywa bardzo rzadko. Dlaczego tak się dzieje? Na ogół nie zdajemy sobie sprawy, gdzie leży sedno problemów, o których przychodzi nam dziś rozmawiać. A sedno to leży nie tam, gdzie zwykliśmy go upatrywać – a zatem nie w samej zmianie funkcji instytucji naukowej z instytucji służącej prawdzie w „firmę” usługową. To jedynie stwierdzenie faktu, zdiagnozowanie istniejącego zjawiska. By jednak diagnoza mogła być pełna, należy odkryć karty na stół – pokazać sam mechanizm, który niejako „wcisnął” szkolnictwo w nowy schemat, w którym wyżej wspomniane aktualnie już powoli zaczyna się dusić. Było coś, co na tego rodzaju zmiany pozwoliło, co owe zmiany wymusiło, a przeszło w środowiskach naukowych praktycznie bez echa. To coś, to zasadnicza zmiana sposobu rozumienia pojęcia autonomii uczelnianej, którą od zarania uniwersytet cieszył się jako jednym z zasadniczych przywilejów tak profesorów, jak i studentów.