Przeskocz do treści

Karol Jerzy Wójcik

Mija tydzień od wydarzenia, o którym poinformowały tylko dwa prawicowe portale internetowe, a żadna z telewizji nawet się o sprawie nie zająknęła. Nikt też nie próbuje znaleźć odpowiedzi na pytanie: jak to możliwe w naszym na wskroś tolerancyjnym kraju. Chodzi o zdarzenie na wrocławskim dworcu kolejowym, w którym odmówiono mężczyźnie prawa przewozu pociągiem, mimo posiadania ważnego biletu, a przyczyną tej odmowy były jego opinie wygłaszane na temat środowisk dewiacyjnych. I to właśnie przedstawiciele tych środowisk i ich sympatycy sprowokowali sytuację, że kierownik pociągu odmówił prawa do przejazdu pasażerowi!

Nastąpiło więc absurdalne odwrócenie sytuacji! – Oto środowiska mniejszościowe głoszące, że są represjonowane w naszym kraju za swe poglądy i skłonności, podjęły się czynu represjonowania innego człowieka właśnie za jego… poglądy! A kierownik pociągu raźno przystąpił do tego represjonowania, korzystając z faktu, że większość pasażerów, świadków tego zdarzenia, w ogóle nie zareagowała na ten akt nietolerancji ze strony jednej grupy. Niestety, w przestrzeni publicznej wydarzenie to przeszło bez większego echa i nikt nie ma ochoty do niego wracać, jakby nie uświadamiano sobie, że stworzono jednocześnie kilka precedensów, jak choćby ograniczania wolności słowa i narzucania Polakom cenzury wypowiedzi w miejscach publicznych oraz przyzwolenia na represjonowanie człowieka za głoszone poglądy i to przy udziale instytucji publicznych, gdyż za taką uchodzą Polskie Koleje Państwowe bez względu na ich organizacyjną i handlowo-prawną formę! A tu też nie słyszałem o reakcji organu założycielskiego na, mam nadzieję, błędną interpretację kierownika pociągu „regulaminu przewozu pasażerów”!

Skoro więc przy aprobacie władz państwowych, zaakceptowano ten pierwszy akt publicznej nietolerancji za poglądy na temat tzw. środowiska LGBT (swoją drogą: czy ktoś jest w stanie podać odwrotny przykład, że na przestrzeni ostatnich 30 – 40 lat odmówiono prawa do przejazdu środkami komunikacji publicznej osobie homoseksualnej ze względu na to, że zdecydowana większość pasażerów uznała, że nie chce podróżować z taką osobą?), pierwszą moją reakcją była opinia, że PKP Intercity powinny wprowadzić wagony z tabliczkami „Nur für LGBT” (tak w pełni świadomie piszę to po niemiecku, bo w Polsce nigdy nie było takiej tradycji!), w których podróżowaliby przedstawiciele tej grupy i ich sympatycy, a reszta społeczeństwa w pozostałych wagonach. Propozycja ta spotkała się jednak z krytyką moich przyjaciół, głównie ze względu na tę niemiecką formę i zaproponowali oni, by PKP na wzór istniejących już „wagonów ciszy” wprowadziły także „wagony wolności słowa”. Pomysł równie dobry, choć mam obawy, że środowiska LGBT mające na co dzień usta pełne słów na temat różnorakich wolności wpakowali by się i tam. A tak, moglibyśmy się przynajmniej policzyć kogo jest więcej!

A przy okazji jeszcze dwa zdania na temat braku reakcji ze strony pozostałych pasażerów na jawne łamanie, przez grupkę pasażerów i kierownika pociągu, konstytucyjnych praw wolności obywatelskich. Przypomina mi to stosunek ukraińskich i powołżańskich chłopów do przewrotu bolszewickiego, którzy twierdzili, że Petersburg daleko, a im wszystko jedno kto rządzi car, czy Lenin i woleli wrócić do domów, niż zostać w armii i walczyć z rewolucją.

Dopóki bolszewicy nie przyszli do nich, nie zabrali im ziemi, a ich samych nie zesłali do gułagów!