Przeskocz do treści

szymonhuptys1Szymon Huptyś*

Ostatnie „wynurzenia” ks. Lemańskiego skłaniają do refleksji na wielu płaszczyznach. Wiele już napisano o tym, że duchowny powiedział o jedno słowo za dużo albo, przeciwnie, że nie powinien schodzić z drogi, na którą wszedł. Mówi się wiele o hierarchii polskiego Kościoła. Nad ks. Lemańskim cmokają lewicowe postacie, jak poseł Iwiński. Mówią o jego odwadze, postępowości. Chwalą za to, że próbuje „skruszyć beton” polskiej hierarchii kościelnej. Warto jednak zwrócić uwagę na jeszcze dwie kwestie.

Po pierwsze, w oczach lewicowych publicystów ks. Lemański jest polską wersją papieża Franciszka. Jest to teza karkołomna dla każdego, kto choć trochę orientuje się w sprawach Kościoła. Nie da się natomiast ukryć, że jest też chwytliwa. Ci, którzy o obecnym Ojcu Świętym wiedzą tylko tyle, że „chce reformować Watykan” oraz że „powiedział ciepłe słowa o homoseksualistach”, rzeczywiście mogą tak uważać. Jak to zwykle bywa w przypadku „autorytetów” lewicy, jeśli fakty nie pasują do tezy, tym gorzej dla faktów. Tak jest i w tym przypadku. Przecież ks. Lemański w sporze z abp. Hoserem odwołał się aż do Watykanu. A tam przyznano rację temu drugiemu, a zatem przedstawicielowi tego „betonu”. Jak z tym faktem sobie poradziły tęgie umysły lewicy? Dość łatwo: zaczęło się bajdurzenie o tym, że gdyby to papież osobiście rozpatrywał tę sprawę (tak jakby nie było nic ważniejszego do roboty w Stolicy Apostolskiej), to na pewno werdykt byłby inny. O tym, że „ręka rękę myje” i że „kruk krukowi (czyt. biskup biskupowi) oka nie wykole”. Nie przychodzi tymże umysłom na myśl, że abp. Hoser zwyczajnie może mieć w tym sporze rację. Porównywanie ks. Lemańskiego do Ojca Świętego jest kuriozalne jeszcze z jednego powodu. Otóż wbrew temu, jaki medialny obraz Franciszka dominuje w mediach głównego nurtu, nie sprzeniewierzył się on żadnym zapisom dotyczącym doktryny wiary. Nie zmienił ani o przecinek nauki Kościoła. To są rzeczy, które mogły ujść uwagi widzów śledzących swego czasu z zapartym tchem obszerne relacje Katarzyny Kolendy-Zaleskiej w kolejnych głównych wydaniach „Faktów” o tym, że papież powiedział: „Kim jestem, żeby go (homoseksualistę) oceniać?”. Relacji, w których jakby na marginesie zostało wspomniane: „Akt homoseksualny pozostaje grzechem”. Relacji, w których najmniejszą wagę przywiązuje się do pierwszej części zdania wypowiedzianego przez papieża: „Jeśli homoseksualista szuka Boga...”. Relacji przepełnionych wypowiedziami ludzi, którzy, co jak co, ale tego warunku na pewno nie spełniają. Ale kto by się tym przejmował. Oj tam, oj tam.

Po drugie, przykład ks. Lemańskiego pokazuje, jak w niektórych środowiskach zdewaluowało się poczucie, że to, co się mówi jest cokolwiek warte. Małżonkowie się rozeszli po pierwszej sprzeczce nawet nie spróbowawszy naprawić wzajemnych relacji, mimo że przyrzekali sobie miłość do śmierci? Oj tam, oj tam. Ktoś obraził głowę państwa nazywając ją człowiekiem niedorozwiniętym? Oj tam, oj tam. Jakiś polityk obiecał złote góry, a zamiast nich przyniósł kupę kamieni? Oj tam, oj tam. Jak to się ma do księdza? Ma się tak, że każdy nowo wyświęcony na kapłana prezbiter składa przyrzeczenie posłuszeństwa. Posłuszeństwa swojemu przełożonemu – biskupowi „oraz jego następcom”. Nie otrzymałby święceń, gdyby wtedy nie powiedział „przyrzekam”. Ks. Lemański najwyraźniej o tym zapomniał. Ślub posłuszeństwa nie jest nic warty wtedy, kiedy dochowuje się go, gdy nie ma żadnych problemów z przełożonym. To tak jak w małżeństwie – największą wartość mają te śluby, które wytrzymują próbę czasu i burzę konfliktów. Jeśli ks. Lemański chce dalej publicznie (!) krytykować abp. Hosera, to może to robić poza stanem kapłańskim, w którym zresztą nikt go na siłę nie będzie trzymał. Ale póki jest duchownym, winien zachowywać się w zgodzie z tym, co przyrzekał na święceniach – i przyjmować werdykty biskupa z pokorą. Wyjście ze stanu duchownego byłoby zresztą dla ks. Lemańskiego wygodne. Mógłby odgrywać ulubioną przez siebie w ostatnim czasie rolę męczennika za „Kościół otwarty”. Byłby jeszcze częściej zapraszany do telewizji i na wywiady, które tak lubi. Może nawet, podobnie jak inny były ksiądz, zechciałby zasiąść w redakcji jakiegoś antyklerykalnego pisma? Dlaczego nie? A że coś kiedyś przyrzekał, obiecywał? Oj tam, oj tam.

* Autor to krakowski językoznawca, doktorant UJ.