Przeskocz do treści

Paweł Budrewicz

Pomijając, że wysokie, warto byłoby odpowiedzieć także na pytanie, jakiego rodzaju są to podatki. Bowiem wbrew mniej lub bardziej rozbudowanym nazwom mamy w Polsce tylko kilka rodzajów podatków, a biorąc pod uwagę, że chyba nazwa żadnego nie ma najmniejszego związku z rzeczywistym przedmiotem opodatkowania, warto wiedzieć, jakiego rodzaju aktywności stanowią źródło utrzymania rządu.

jakiepodatkiTa wiedza może być bardzo przydatna podczas oglądania TV. Jako że w ciągu ostatnich 20 lata niemal wszystkie rządy w Polsce były i są zwolennikami podnoszenia podatków (czyli zabierania pieniędzy obywatelom) w celu wydawania ich na administrację urzędniczą (czyli na wzrost bezrobocia) oraz na „instrumenty stymulowania gospodarki” (czyli wzrost cen), praktyczna różnica sprowadza się do tego, komu i ile chcą zabrać.

Przede wszystkim opodatkowana jest konsumpcja. Wysokość tego podatku (stawka podstawowa 23%) budzi naturalny sprzeciw, lecz jeśli wziąć pod uwagę, że praca opodatkowana jest co najmniej 63-procentowym podatkiem, nie sposób nie zauważyć, że rząd zachował się wyjątkowo wstrzemięźliwie w odniesieniu do konsumpcji. Niestety, marna to pociecha, bo niższy podatek nałożono na efekt bogactwa niż na jego źródło. To tak jakby zabrać komuś pieniądze na leczenie gangreny w nodze, żeby potem dać mu zniżkę na zakup protezy.

Kilka słów o rodzajach wydatków. Na szczęście są tylko dwa – inwestycje i konsumpcja. Podział jest dychotomiczny, czyli zupełny (oba rodzaje wydatków stanowią wszystkie wydatki) i rozdzielny (każdy wydatek jest albo inwestycją, albo konsumpcją, nigdy jednym i drugim), więc wystarczy zdefiniować jeden rodzaj wydatku, żeby wiedzieć wszystko na temat obu.

Inwestycja to taki zakup, który po uruchomieniu go pracą (czyli inwestycją w czystej postaci) ma przynieść podwójny przychód: raz – zwrócić zainwestowany kapitał, dwa – wynagrodzić wykonaną pracę. Oczywiście, z inwestycją wiąże się też ryzyko, czyli funkcja prawdopodobieństwa, że określona inwestycja w określonym czasie nie tylko nie pozwoli na wynagrodzenie pracy, ale nawet nie zwróci kapitału. A mówiąc po ludzku – na naszej pracy zarobi ktoś inny. Cóż, wszystko zostanie w rodzinie, tyle że w cudzej 😉

Nie istnieje inwestycja bez pracy, choć może istnieć praca bez inwestycji kapitałowej – np. siada facet na ulicy i śpiewa, a ludzie mu za to płacą (gdyby miał gitarę, można by mówić o wsparciu kapitałowym). Jednak we współczesnym świecie większość osób pracuje na stanowisku, w które zainwestował ktoś inny (pracodawca), kto nie pracuje sam, lecz właśnie kupuje pracę innej osoby (pracownika). Oczywiście, pracodawca też pracuje, ale nad tym, żeby znaleźć klienta na efekty pracy pracownika, tak żeby odzyskać zainwestowane pieniądze i zarobić na utrzymanie. To z tego względu bajania związkowców, lewactwa i pozostałej ekopacyfistycznej zgrai, że to pracownik utrzymuje pracodawcę, są tylko… bajaniami. Spróbujcie kiedyś wyprodukować np. telewizor samą pracą, tj. bez zakupu urządzeń i elementów – jak wam się uda, proszę o pilny kontakt.

Konsumpcja zatem jest wydatkiem „nie-inwestycją”, a więc wydatkiem, do którego nie potrzeba dodawać żadnej pracy i który nie ma na celu czegokolwiek odtwarzać czy zwracać. Konsumpcja nie wiąże się z żadnym ryzykiem, bo nie ma na celu zysku. Tym bardziej konsumpcja zachowuje zawsze maksymalną 100-procentową płynność, bo w całości realizuje się w chwili zakupu. Konsumpcja jest wyłącznie efektem pracy – cudzej, bo jej efekty kupujemy, oraz własnej, bo jej efektami płacimy. Ale nigdy nie jest przyczyną pracy, bo transakcja konsumpcyjna kończy wszystkie procesy rynkowe, jakie doprowadziły do powstania jej przedmiotu. Konsumpcja nie generuje pracy, tak jak zjedzony posiłek nie tworzy kolejnego. A co powstaje po posiłku, wie każde dziecko.

Podsumowując – konsumpcją jest np. zakup jedzenia dla cioci, mieszkania na własny użytek, złotej ozdoby do założenia w Sylwestra itp. Dla odmiany inwestycja to np. zakup jedzenia do prowadzonej przez siebie restauracji, mieszkania na wynajem, złotej ozdoby w celu odprzedaży itp. Prawda, że proste? Jak widać, o rodzaju wydatku decyduje cel, a nie przedmiot.

Łatwo zauważyć, że opodatkowanie konsumpcji nie ma żadnych skutków dla nikogo poza nabywcą i sprzedawcą – bo albo cena będzie za wysoka, albo odpowiednia. W przypadku zaś opodatkowania inwestycji rezygnacja z wydatku ma podwójny skutek – nie tylko nie dojdzie do nabycia przedmiotu inwestycji, ale nie zostanie wykonana praca, bo nie będzie na czym pracować. Mówiąc obrazowo, nie każdą piosenkę można zaśpiewać bez gitary.

W Polsce inwestycje kapitałowe nie są opodatkowane, podobnie jak nie są opodatkowane nieruchomości (śmieszny podateczek rolny czy od nieruchomości dotyczy wyłącznie areału – to jakby oceniać inteligencję po ciężarze mózgu). Opodatkowana natomiast jest czysta inwestycja, czyli praca. Jak to wygląda w praktyce? Przećwiczmy to na umowie o pracę – na tzw. minimum krajowe 1500zł oraz na średnią krajową – 3690zł.

Z umowy na 1500zł pracownik otrzyma „na rękę” 1111,86zł. To jest podstawa opodatkowania. Dlaczego? Bo po pierwsze po prostu tyle dostaje pracownik na życie, więc to jest czysta cena jego pracy, a po drugie – dla pracodawcy jest o tyle obojętne, ile wynoszą podatki, a ile cena netto, bo nie ma wpływu na wysokość opodatkowania. Dla pracodawcy istnieje tylko koszt zakupu, zawsze ten sam bez względu na to, ile zabiera rząd. Najprościej można sprawdzić ten mechanizm na podatku konsumpcyjnym. W cenie produktu za 100zł z podstawową stawką cena wynosi 81,30zł, zaś podatek 18,70zł. A przecież stawka procentowa podatku to 23%, a nie 18,70%! Owe 23% liczy się od ceny netto, a 23% od 81,30zł to właśnie 18,70zł.

Wracając do umowy – do 1111,86zł trzeba doliczyć: (1) 205,65zł podatku na państwowe emerytury (dla zmyłki zwanego składką ZUS), (2) 116,49zł podatku na państwowe usługi medyczne (zmyłkowo zwanego składką NFZ), (3) marne 66zł zaliczki na podatek od pracy (oficjalnie zwanego podatkiem dochodowym – stawka 5,93% od czystego dochodu, normalnie podatkowy raj na ziemi!), (4) drugą część podatku na emerytury państwowe – 272,85zł (znowu ZUS) oraz (5) 38,25zł podatku na to, że inni są bez pracy (ten podatek ma wdzięczne i długie nazwy z jakimiś funduszami w tytule).

Dlaczego te wszystkie daniny nazywam podatkami? Bo z punktu widzenia teorii prawa podatkowego mają wszystkie cechy podatków – są przymusowe, bezzwrotne, płatne na rzecz państwa i niepowiązane z konkretnym świadczeniem wzajemnym. Jak kto nie wierzy, niech umówi w przychodzi NFZ wizytę do endokrynologa. Życzę powodzenia. I zdrowia – ono przyda się szczególnie.

Jeśli ktoś liczył z kalkulatorem, to powinno mu wyjść nie 1500zł, ale 1811,10zł. Zgadza się – to nie błąd! To jest rzeczywisty koszt, który ponosi pracodawca. Jak łatwo policzyć, podatki o różnych nazwach wynoszą 699,24zł. Licząc od podstawy opodatkowania, te 699,24zł w stosunku do 1111,86zł daje 62,88%. Tyle wynosi w Polsce najniższy podatek od pracy. Dla średniej krajowej (formalnie 3690zł na umowie – kwota równie fikcyjna jak owe 1500zł) wartości wynoszą odpowiednio: cena netto pracy 2637,53zł, koszt zakupu pracy (cena płacona przez pracodawcę) to 4455,31zł, zaś haracz dla rządu (tzw. podatek) to 1817,78zł, czyli 68,91%.

W efekcie, robiąc zakupy, które służą wyłącznie zaspokajaniu potrzeb, płacimy 23 grosze od każdej złotówki, jaką otrzymuje sprzedawca netto. Dokonując zaś inwestycji w tzw. kapitał ludzki, czyli tworząc miejsca pracy w celu bogacenia się, płacimy co najmniej 63 grosze od każdej złotówki zarobionej netto przez pracownika. Biorąc pod uwagę, że inwestycja wiąże się ponadto z ryzykiem, należy stwierdzić, że rząd wykonuje bardzo dużo wysiłku w zniechęcanie do zatrudnienia. Wynik 12,90% bezrobocia należy w tym kontekście uznać za umiarkowany sukces rządu. Ale nic to – już z racji samej podwyżki rządowej ceny pracy w 2013r. (minimalne krajowe wzrośnie z 1500zł na 1600zł, czyli realnie z 1811,10zł na 1931,84zł) można spodziewać się wzrostu bezrobocia o co najmniej punkt procentowy na 14%.

Poza podatkiem od konsumpcji i od pracy mamy jeszcze podatek od prowadzenia większego biznesu (oficjalnie zwany CITem), czyli podatek od pracy o wyższym stopniu dokapitalizowania stanowiska, oraz podatek typu lotto metodą chybił-trafił, potocznie zwany akcyzą. Po prostu ustawodawca uznał, że niektóre wyroby – energia w postaci prądu, wódki i papierosów, oraz samochody, czyli źródło podatku drogowego potocznie zwanego mandatem karnym za przekroczenie prędkości, są zbyt tanie, a przez to zbyt łatwo dostępne. Dlatego podlegają dodatkowemu opodatkowaniu akcyzą. Ot, tak po prostu, żeby nam się od nadmiaru dobrobytu w d… nie poprzewracało.

Oprócz zasygnalizowanego już podatku-symbolu od szybkiej jazdy pozostałe podatki nie mają w Polsce większego znaczenia. Jak widać, główny nacisk opodatkowania jest kładziony na źródło bogactwa (praca), powód spotkań towarzyskich (wódka), zasilanie do konsoli i do sr…fona (prąd) oraz na truciznę (papierosy). Gdyby nie praca, można by powiedzieć, że rząd opodatkowuje to, co bliskie jego sercu. A tak pozostaje smutna prawda, że rządowi po prostu zależy na tym, żebyśmy nie mieli pracy i byli biedni.

Autor jest radcą prawnym, ekspertem Związku Przedsiębiorców i Pracodawców ds. rynku pracy i ekspertem Centrum im. Adama Smitha.

Od Redakcji: tekst publikujemy za zgodą Fundacji Pafere:
http://www.pafere.org/artykuly,n1646,jakie_podatki_placimy_w_polsce.html