10 stycznia na Wawelu odprawiona została kolejna Msza Święta w intencji śp. Pary Prezydenckiej oraz Wszystkich Ofiary Katastrofy Smoleńskiej. Zatem, jak zwykle, pobiegłem stromą ścieżką pod Bramę Herbową, gdzie wśród godeł ziem dawnej Rzeczpospolitej jest też znak Województwa Smoleńskiego. Przedstawia on rozwinięty sztandar bojowy – co dość dobrze pasuje do naszego bojowego ducha i ciągłego maszerowania. Obok wspomnianej bramy stał niegdyś bastion króla Władysława IV, którego resztki stanowią podstawę pomnika Tadeusza Kościuszki. To też dobry prognostyk, bo Władysław IV odniósł nad Rosjanami wielkie zwycięstwo właśnie pod Smoleńskiem w 1634 roku (co zresztą wyobrażone jest na jego sarkofagu w podziemiach Katedry na Wawelu). Co ciekawe – także ów budynek, przy ul. Grodzkiej, pod którym gromadzimy się co miesiąc przy Krzyżu Katyńskim to Arsenał Władysława IV. Widocznie duch króla ciągle nam patronuje.
Gdy przyszedłem na Wawel była jeszcze chwila czasu, więc poszedłem do krypty pod Wieżą Srebrnych Dzwonów (swoją drogą – co za piękna nazwa). Nie tylko sam chciałem oddać hołd ofiarom katastrofy smoleńskiej, ale także popatrzyć na piękny zwyczaj przyklękania przed grobem Pary Prezydenckiej, podobny do tego, który w epoce zaborów praktykowali Polacy przed grobem Tadeusza Kościuszki oraz głazem na szczycie jego Kopca. Było by to może sympatyczne odniesienie do przeszłości, gdyby nie świadomość, że dzięki wysiłkom pewnej partii nasza sytuacja polityczna bardzo zbliżyła się do tej z czasów zaborów.
Ale jesteśmy jeszcze My, czyli jak powiada popularna pieśń: „Królewski Szczep Piastowy”. Toteż zgodnie z przysługującymi nam prerogatywami, przybywamy na swoje miejsce, do swojej katedry, ze swoimi biało-czerwonymi flagami. A wszystkim tym, którzy czują się wykluczeni, bo – jak powiedział wybitna reżyserka – „przerażają ją tłumy owinięte w biało-czerwone flagi” odpowiadamy słowami rzecznika prasowego, Pawła Grasia: „Izwienitie pażausta druzja”, ale niestety „to silniejsze od nas” (to ostatnie to też oczywiście cytat z książki, która choć nosi tytuł „Niebezpieczne związki” bynajmniej – jak mogliby sądzić młodzi, wykształceni z wielkich miast – nie dotyczy NSZZ „Solidarność”).
Było więc jak zwykle. Nie zważając na uczucia tych wszystkich, którzy dbają o naszą moralność i lamentują nad łatwością ulegania „hipotezom smoleńskim”, rozsiedliśmy się w dawnych stallach i ławach Katedry czyli dokładnie tam gdzie niegdyś siadali królowie, książęta, biskupi, hetmani, dygnitarze, szlachta i prałaci. Następnie wzięliśmy udział we Mszy Świętej (co według współczesnych standardów samo w sobie jest naganne) i to na dodatek przy konfesji Świętego Stanisława. Miejsce to nazywane jest Ołtarzem Ojczyzny.
W dawnych czasach wieszano tutaj sztandary pokonanych wrogów i różne trofea wojenne. Zwyczaj ten jest oczywiście także naganny, bo jątrzy i sieje niezgodę między narodami, no chyba, że chodzi o zdobyte na nas sztandary i trofea, które zdobią kościoły i muzea w Niemczech, Szwecji czy Rosji. W takich wypadkach mamy bowiem do czynienia nie tyle z grabieżą, ile z „promocją Polski za granicą”.
Patrzyłem więc na ten Ołtarz Ojczyzny, pozbawiony wiszących tu niegdyś flag, zbroi, mieczów i innych akcesoriów wojennych i tak sobie pomyślałem, że warto by do tej tradycji wrócić. Jak pięknie wyglądałby ów ołtarz ozdobiony np. wyjściowy mundurem gen. Anodiny, długopisem Macieja Laska, piłką i peruwiańską czapeczką naszego obecnego premiera czy chociażby pisemnym przyznaniem się do winy Radka Sikorskiego i Tomasza Arabskiego.
Po Mszy Świętej odbyło się zejście pod Krzyż Katyński. Pogoda była dla nas łaskawa, ale nawet jakby była inna to i tak jesteśmy zahartowani, bo dzięki wysiłkom Donalda Tuska i jego rządu szliśmy już raz czterdziesty piąty. Nb. szybko zbliżamy się do magicznej, jubileuszowej, liczby „50” więc może by pomyśleć o wystąpieniu do Najwyższych Czynników o jakieś odznaczenia, a do Unii Europejskiej o grant na rozwijanie społeczeństwa obywatelskiego? W końcu w naszych marszach uczestniczą licznie kobiety, które wykonują te same czynności co mężczyźni ( np. niosą ciężkie transparenty, machają flagami, zapalają znicze, marzną na mrozie, przemawiają). Można więc śmiało powiedzieć, że w pełni przestrzegamy unijnej polityki równościowej znanej bardziej jako gender mainstreaming. Stąd dotacje jak najbardziej się nam należą.
Po dojściu pod Krzyż Katyński złożyliśmy 96 zniczów, odmówiliśmy krótką modlitwę a na koniec był wykład. Tym razem wystąpił szef małopolskiej „Solidarności”, Wojciech Grzeszek, który mówił o zmarłej niedawno śp. Barbarze Niemiec. Potem były różne komunikaty, oświadczenia i zawiadomienia. Na koniec odśpiewaliśmy „Boże coś Polskę”, „Hymn Narodowy” i rozeszliśmy się do domów.
Aliści nie wszyscy, bo KPN-owcy znów ruszyli ze swoim głośnikiem na miasto, a my w kilkanaście osób przyłączyliśmy się do nich. Niosły się więc przez ul. Grodzką piosenki legionowe i te z powstania styczniowego. Przy Placu Wszystkich Świętych mieszkańcy grodu Kraka mogli się zapoznać ze słowami piosenki Pawła Piekarczyka „Dumny oszołom”, a na Rynku „Honor i gniew” Lecha Makowieckiego oraz „Chlup, chlup, plusk, plusk…” Jana Pietrzaka. Z tego co zauważyłem ta piosenka najbardziej się ludziom podoba, choć i „Dumny oszołom” miałby zapewne wysokie notowania, gdyby rozpisać jakiś sondaż wśród zaskoczonych naszym marszem ludzi. Tak przeszliśmy przez Rynek dookoła, a potem ul. Szewską i doszliśmy do siedziby księgarni „Gazety Polskiej”. Oni tam zostali, a ja wróciłem do domu w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.