Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski*
„Wołyńską Gdynią” nazywana była osada Janowa Dolina, ale nie względu na port, bo takiego oczywiście tam nie było, ale ze względu na fakt, że powstała ona z niczego. Od lat dwudziestych ubiegłego wieku wznoszono ją bowiem na mało zagospodarowanych dotąd terenach koło Kostopola, w pobliżu rzeki Horyń, który tworzy w tym miejscu malowniczą dolinę wśród urwistych i porosłych lasami brzegów. Osada swoją nazwę otrzymała na pamiątkę króla Jana Kazimierza, który ponoć tutaj polował. Była ona budowana dla prawie tysiąca robotników, zatrudnionych w nowo powstałych Państwowych Kamieniołomach Bazaltu. A bazalt ów był doskonałej jakości, więc świetnie nadawał się jako materiał do budowy dróg. Ustawiczne zapotrzebowanie na niego powodowało, że przedsiębiorstwo rozwijało się szybko, ściągając kolejnych pracowników.
Janową Dolinę jako wzorowe osiedle robotnicze wznoszono na wzór amerykański. Najpierw między kamieniołomami a rzeką wycięto znaczny fragment sosnowego lasu, na miejscu którego wyznaczono ulice przecinające się pod kątem prostym. Wszystkie domy budowano z kolei na wzór fiński. Były one drewniane, dwukondygnacyjne, ale z murowanym podpiwniczeniem i dwu-spadowym dachem przykrytym ceramiczną dachówką. Każdy dom był przeznaczony dla czterech rodzin. Coś jak śląskie „familoki”, ale o niebo nowocześniejsze, bo zelektryfikowane i skanalizowane. Do każdego domu przydzielone były działki rolnicze i ogródki. W centrum osiedla znajdował się murowany blok w kształcie litery U, przeznaczony na biura, świetlice, teatr, klub sportowy i pomieszczenia dla różnorodnych organizacji społecznych. Obok znajdowało się boisko sportowe oraz teren pod budowę murowanego kościoła. Tego ostatniego nie zdołano wybudować przed wojną, więc msze św. odbywały się w drewnianej kaplicy. Łącznie mieszkało tutaj ok. 3000 osób, w przeważającej większości Polacy, choć nie brakowało także Ukraińców, Czechów i Niemców.
Z chwilą zajęcia Wołynia przez Sowietów w 1939 r. spadły pierwsze represje na Polaków, z których wielu w powodu donosów składanych przez Ukraińców było w ramach czterech kolejnych deportacji aresztowanych przez NKWD i wywożonych na zsyłkę do Kazachstanu lub na Syberię. Po zajęciu tych terenów przez Niemców też nie było łatwo. Wspomniany blok w centrum osiedla zajęło wojsko niemieckie. Stacjonowała tutaj znaczna ilość żołnierzy, a cały budynek był zabezpieczony bunkrami i zasiekami. Prawdziwa twierdza. Pod koniec 1942 r. zaczęły dochodzić pierwsze informacje o mordach dokonywanych w innych miejscowościach wołyńskich. Wśród mieszkańców osady istniały wprawdzie struktury podziemnej konspiracji, ale nie posiadały one jakiejkolwiek broni. Uspokajano się więc obecnością oddziału niemieckiego. Nie spodziewano się też napaści ze strony ukraińskich sąsiadów.
Zagłada osady nastąpiła w Wielkim Tygodniu 1943 r. Termin ten był wybrany celowo, bo wiedziano, że na święta wielka-nocne rodziny gromadzą się w domach, a zadaniem tego ataku,jak i wszystkich innych, było nie tyle wypędzenie Polaków, co wymordowanie ich w jak największej ilości. Podobne podstępy zastosowano w wielu następnych przypadkach. Do mordów Ukraińska Armia Powstańcza, choć wtedy dopiero się tworzyła, przygotowała się precyzyjnie, przeprowadzając wcześniej odpowiednie rozpoznanie i koncentrując znaczne siły.
W Wielki Czwartek, czyli 22 kwietnia, po zakończonym nabożeństwie w kaplicy wszyscy mieszkańcy Janowej Doliny poszli spokojnie spać. W tym czasie osadę otaczały już oddziały UPA, które przecięły druty telegraficzne i zablokowały drogi ucieczki. Liczba napastników sięgała aż 1500 osób. Uzbrojonym w broń palną banderowcom towarzyszyli podszczuci ukraińscy chłopi, wyposażeni w siekiery, widły, noże i innego rodzaju prymitywne narzędzia do zabijania. Były wraz z nimi także kobiety, których zadaniem było rabowanie, a następnie podpalanie domów. Nie brakowało też nastolatków, z których każdy w tym bandyckim procederze miał także swoje wyznaczone miejsce (il. Janowa Dolina - Krzyż upamiętniający 600 mieszkańców, którzy stali się ofiarami ludobójstwa dokonanego przez UPA, fot. Janusz Horoszkiewicz).
Napastnikom, poruszającym się leśnymi ścieżkami, udało się podejść niepostrzeżenie pod pierwsze domy. Uderzyli tuż po północy, a więc już w Wieki Piątek. Wdzierali się oni do mieszkań, mordując wszystkich jak popadło. Nie darowano nawet niemowlętom, które chwytając za nogi roztrzaskiwano o ściany. Polacy w panice wyskakiwali przez okna, ale dosięgały ich kule, bądź ciosy siekier i wideł. Ci, co chowali się w piwnicach, ginęli w płomieniach, gdyż ukraińskie kobiety po zrabowaniu najcenniejszych przedmiotów od razu podpalały domy. Poza tym, napastnicy celowo wrzucali granaty i butelki z benzyną do piwnicznych okienek.
Niektórzy z Polaków pobiegli w kierunku bloku z żołnierzami niemieckimi, szukając u nich ratunku, ale ci zachowywali się biernie, ostrzeliwując się jedynie dookoła. Inni z kolei ukryli się u rodzin ukraińskich, ale gdy ich tam znaleziono, to mordowano ich wraz z tymi, co im pomagali. Bandyci napadli także na szpital. Chorych ukraińskich wynieśli, a pozostałych wraz z polskim personelem medycznym, wymordowali. Nie było litości dla nikogo. W sumie zabito 600 osób. Działy się tam dantejskie sceny, gdyż banderowcy i „czerń” dokonywali niesamowitych aktów barbarzyństwa, nie tylko zabijając, ale i torturując swoje ofiary, np. przez rozpruwanie brzuchów czy obcinanie rąk i nóg.
Rano na miejscu, gdzie miał stanąć kościół, wykopano wielki rów, do którego wrzucono ofiary. Prawie wszystkie domy były spalone. Dzisiaj nie ma śladu po Janowej Górze. Na miejscu zagłady, w 55. rocznicę jej dokonania, byli mieszkańcy postawili skromny pomnik z niewiele mówiącym napisem „Polakom z Janowej Góry”. Na nic więcej bowiem nie pozwoliła strona ukraińska. Nie zaznaczono nawet daty mordu, ani ilości pomordowanych. W czasie uroczystości odsłonięcia protestowali nacjonaliści z Ludowego Ruchu Ukrainy, wołając „Won polscy policjanci” i „Won esesmańskie sługusy”.
Szefem owego Ruchu został późniejszy minister spraw zagranicznych Ukrainy Borys Tarasiuk, który w październiku 2007 r., w 65. rocznicę powstania UPA wezwał do uznania tej zbrodniczej formacji za organizację walczącą o niepodległość Ukrainy. Pisał wówczas do prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenki: "UPA z honorem wypełniała swe obowiązki wobec narodu i zasługuje na pamięć i szacunek ze strony państwa i obywateli". Janowa Dolina jest najlepszym przykładem tego, na czym ów „honor” i owe „obowiązki” polegały.
P.S. Nie lepiej jest za rządów obecnego prezydenta Ukrainy, Petro Poroszenki. Jego propagandziści napad na bezbronnych mieszkańców Janowej Woli przedstawiają jako "akcję bojową przeciwko polsko-niemieckim okupantom". Chciałoby się krzyknąć "Hospody pomyłuj!".
* Autor to duchowny katolicki obrządków ormiańskiego i łacińskiego, publicysta, opozycjonista.
(Od Redakcji): Dziękujemy księdzu Tadeuszowi Isakowiczowi-Zaleskiemu za zgodę na publikację tekstu także i u nas.