Przeskocz do treści

„Kultura transportowa” – wzorcem kultury wspólnej?

Anna Maria Kowalska

Zaczynam rozumieć, dlaczego średnie pokolenie i ludzie o najwyższych kompetencjach wycofują się z uczestnictwa w czymś, co jest przez obecną koalicję nazywane kulturą. Po prostu – zrozumieli, że cokolwiek to jest, to w lwiej części nie oryginał, tylko falsyfikat.

Na początku był chaos, jak głosi mitologia grecka. Dziś też mamy chaos rzadkiej próby, ale na jego gruncie trudno spodziewać się zaistnienia jakiejkolwiek mitologii. Zamiast niej plenią się za to rozmaite nowotworki. Nie wiem, czy Państwo zdają sobie sprawę, ale w dobie technicznej precyzji i cyfryzacji zastanawiamy się, np. nad „kulturą transportową”. Co to takiego? Chodzi o zespół zachowań ludzkich w środkach lokomocji. Jedni czytają gazety, inni oglądają „telewizję komunikacyjną”, a jeszcze inni słuchają MP – 3. Pojęcie to pojawia się w niezwykle „unaukowionym”  „Raporcie o stanie kultury”, przygotowanym przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego z okazji krakowskiego Kongresu Kultury Polskiej (2009), a sygnalizuje zmiany, prowadzące ku odinstytucjonalizowaniu kultury. Dziw bierze, dlaczego w obrębie tej „kultury” nie uwzględniono osób, prowadzących zwyczajne rozmowy, spierających się, albo rozmawiających przez telefony komórkowe. To raczej od tej drugiej „aktywności” tramwaje i autobusy pękają w szwach – i pierwszy typ zachowań wcale nie przeważa. Wiem, co mówię, bo jeżdżę tramwajami od lat. Tylko co to ma wspólnego z aktualnym losem instytucji kultury? Że wspólnotowość to przeszłość? Żeśmy niby tacy „wyalienowani”, „zatomizowani”, zamknięci na drugich i że sami sobie zapewnimy dostęp do kultury przez multimedia? Tyle, że kultura to nie tylko multimedia. Co z tradycyjnym muzealnictwem, kinem, teatrem? Przyjdzie walec i wyrówna? A czytelnictwo? A zbiorowa, historyczna pamięć narodu? Konia z rzędem temu, kto mi to wszystko wytłumaczy…