Przeskocz do treści

O Kościele w Internecie – inaczej?

Anna Maria Kowalska

Przeglądając chrześcijańskie i katolickie strony internetowe, portale, blogi i fora o tematyce religijnej, a także oglądając programy religijne w TV dość często natrafiamy na mniej, lub bardziej „rozdyskutowane” wirtualne społeczności. Przestrzeń Internetu służy im do „spotkań” z innymi, funkcjonuje jako forum wymiany myśli, bądź źródło aktualnych nastrojów społecznych. Byłoby to ze wszech miar chwalebne (wszak intencją twórców portali jest – w co nie wątpimy – chęć podjęcia nowych, niekonwencjonalnych działań jednocząco – ewangelizacyjnych, dla których Internet jest tylko środkiem, nie zaś celem samym w sobie), gdyby nie pewien „zgrzyt”, który od jakiegoś czasu towarzyszy sporej liczbie moderowanych „dysput”. Rzecz w tym, że obok cennych kwestii osobistego zaangażowania każdego z nas w problematykę wiary i rodzących się na tym tle wątpliwości, porusza się także sprawy natury ogólnej: teologicznej czy etyczno moralnej, wymagające tak od dyskutantów, jak i od osoby moderatora wiele powagi, wiedzy, zrozumienia, dystansu i delikatności. Jeśli na portalu, bądź w ramach audycji telewizyjnej trwa dyskusja, w której bierze udział Osoba Duchowna, przygotowana do udzielenia odpowiedzi na nurtujące nas kwestie, porządkująca je i próbująca szczerze pomóc tym, którzy doświadczają wahań w tym względzie – i gdy Osoba owa zostaje potraktowana z należnym jej szacunkiem – wówczas wszystko jest w porządku.

Gorzej jednak, gdy tak pomysłodawcom, jak i uczestnikom dysputy zdaje się, że posiedli wszystkie rozumy i sami mają prawo wyrokować – tak w kwestiach merytoryczno – teologicznych, jak i w sprawach organizacyjno – kościelnych. Ton niektórych wypowiedzi jest wprost nie do przyjęcia. Zdarza się tam spotkać uwagi ad personam, odnoszone tak do podejmowanych w Kościele powszechnym decyzji o nominacjach kardynalskich, jak i do samego Papieża Benedykta XVI, czy kapłanów diecezjalnych. Często bywa tak, że artykuły, dotyczące wyżej wymienionych kwestii a ukazujące się w prasie katolickiej i niekatolickiej, bądź dla tych portali pisane tak przez osoby duchowne, jak i świeckie trafiają do Internetu w celu przeprowadzenia nad nimi dyskusji. Nie wszystkie z artykułów, co raczej łatwo przewidzieć, mają charakter ortodoksyjny. Niejednokrotnie prezentowane w owych artykułach treści są kontrowersyjne, bądź sprzeczne z dogmatami Kościoła katolickiego. Odbywa się tu zatem sui generis „sąd” tak nad owymi treściami, jak i samą osobą autora, podczas którego to „sądu” każdy może anonimowo wyrazić swoją opinię na dany temat. Część komentarzy bywa „wzbogacana” zjadliwym i niewybrednym językiem, bądź złośliwymi komentarzami. Często, w odruchu obronnym, zabierają w dyskusjach głos sami autorzy, bądź ich przyjaciele, próbujący jakoś wspomóc obalaną przez przeciwników argumentację. Niewiele to jednak daje, gdyż wśród sporej liczby dyskutantów dominuje postmodernistyczne przekonanie, że nie ma jednej, obiektywnej prawdy. Jest ich wiele – każdy ma swoją. W myśl „swojej” prawdy lekceważy się kwestie dogmatyczne, prawdy wiary. Zwolennicy i przeciwnicy ścierają się ze sobą, pisząc coraz ostrzej i coraz wymyślniej. Zakłada się, że „dyskutować” można o wszystkim, o każdej porze dnia i nocy.

Zastanawiam się: czemu to tak naprawdę służy? Czy my – zwłaszcza ludzie świeccy – potrzebujący często porady i duchowego wsparcia mamy prawo podejmować dywagacje o kwestiach, na których, tak naprawdę – niewiele się znamy? Skąd ta nieprawdopodobna pycha? Czyżbyśmy byli mądrzejsi, jak sam Ojciec Święty? Część komentarzy wykazuje brak zrozumienia samych treści, zawartych w poddanych dyskusji artykułach. Nie wychwytuje się, np. ironii, czy sarkazmu. Uwagi krytyczne są w końcu mało merytoryczne, w wielu wypadkach obciążone niechęcią, czy złośliwością wobec Kościoła katolickiego. Musimy pamiętać, że Kościół katolicki jest „instytucją” hierarchiczną, nie zaś demokratyczną. Tak duchowni, jak i świeccy mają tu swoje miejsce, i to miejsce ściśle określone, i żadna źle rozumiana „otwartość” nie jest w stanie tego zmienić. Tymczasem tu, właśnie w ramach źle pojętej „otwartości” Kościoła obserwujemy powątpiewanie w papieskie decyzje, „tykanie” osób duchownych, podrywanie ich autorytetu, lekceważenie, posunięte aż do prymitywnych wycieczek osobistych. Zdarzają się także dyskusje autorów duchownych i świeckich pozostawiające wiele do życzenia. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, iż w większości wypadków internetowi „dyskutanci” pozostają, oczywiście, anonimowi.

Reasumując: z części dyskusji, co na pewno nie było pierwotnie zamierzone, wyłania się mniej lub bardziej wykoślawiony obraz chrześcijaństwa, swoisty „quasi – religijny folklor”, obarczony dużą dozą emocjonalności, wypaczający duchowość i sumienia – zwłaszcza młodych, zaangażowanych we współtworzenie audycji i portali, bądź też będących odbiorcą ich treści. Jeden błąd pociąga za sobą następny, interpretacje Pisma Świętego i działań, podejmowanych w Kościele są coraz bardziej „fantastyczne”, a dywagacje „egzegetyczne” nie znają żadnych granic. Moderatorzy wydają się w tym wszystkim nie mniej zagubieni, jak biorący udział w dysputach anonimowi uczestnicy. Dokąd zmierzamy? Gdzie w tym zgiełku ukrył się Bóg? Spróbujmy spojrzeć na to wszystko trzeźwym okiem.