Przeskocz do treści

„Polityka uczelniana”

Anna Maria Kowalska

Niektóre szkoły wyższe mają rozliczne kłopoty upadłościowe. W tym samym czasie KNOW-y starają się na gwałt wzmocnić swoje związki z biznesem. A także okazać, że są gotowe z tym biznesem pędzić biegiem, noga w nogę. No i wdrażają w dalszym ciągu systemowe reformy w szampańskim nastroju, tym razem na zasadzie walca drogowego. „Wyrównują szanse”, żeby studentom żyło się łatwiej. Niektórzy nieśmiało powiadają, że jednak to nieprawda, że jak na razie żakom żyje się znacznie gorzej. A to USOS nie działa i nie można się zapisać na zajęcia, a to drugi kierunek płatny, właściwie nie bardzo wiadomo, jakim prawem….Ale reformatorów, jak widać, to nie przekonuje i dalej jadą walcem po opłotkach w bliżej nieokreślonym kierunku. Sporo się o tym mówi i pisze, także w poważnych gazetach akademickich. W wolnych chwilach czytam, i mam z tego mnóstwo frajdy. Artykuły te, albo to, co je przypomina,  pisane  „przez jakichś speców od marketingu, czy „polityki uczelnianej”, oprócz dużej dozy bełkotu – zawierają, m.in. pośrednie sugestie „upublicznienia” ocen osób, prowadzących zajęcia dydaktyczne (brak tegoż „upublicznienia” wpływa ponoć „demotywująco” na oceniających zajęcia studentów).

Wprawdzie na razie teoretycznie działa ustawa o ochronie danych osobowych, ale pomysł pierwszorzędny. A postawmy profesorów pod pręgierzem, niechże ich ocenią anonimowo dla przykładu studenci zerowego, albo pierwszego roku – a noty ze zdjęciem wykładowcy prosimy oficjalnie umieścić w Internecie na stronie „wirtualnej uczelni”. Obok zdjęcia i oceny doklejmy także sylabus, i poprośmy, żeby każdy student na temat sylabusa także się wypowiedział. Tak, jak potrafi i lubi. W ogóle ustalajmy na przyszłość program zajęć dydaktycznych na zasadzie: co studenta bawi najbardziej? Wtedy uczelnia będzie miała tłumy chętnych i mnóstwo pieniędzy. Tyle tylko, że to już nie będzie uczelnia, ale cyrk.