Jolanta Sosnowska
Po pierwszej zagranicznej wizycie naszej nowej głowy państwa niewiele już w głównonurtowych mediach śladu – dla niektórych z nich była tylko jednym z wielu newsów, często celowo i na konkretne zamówienie zmanipulowanym, często niezrozumiałym – a już na pewno niedocenionym. Dziś są nowe newsy, nowe sensacje, nowe bulwersacje, które mają targać trzewiami opinii publicznej; torsje są bowiem według mediów masowego rażenia najlepszą gwarancją braku myślenia, a ten brak – gwarancją uprawianej od ośmiu lat polityki...
A jednak warto i trzeba tę krótką podróż prezydenta Andrzeja Dudy do Estonii zapamiętać, przywiązywać do niej wagę i mieć nadzieję, że prezydent konsekwentnie pójdzie za ciosem. Jest ona bowiem jednym ze znaków przemian w polityce zagranicznej, na którą czeka Polska patriotyczna – czyli my, którzy kochamy naszą Ojczyznę. Prezydent Andrzej Duda wybierając na początek małą Estonię postąpił bardzo inteligentnie i przemyślanie (fot. bialykruk.pl). Od niej zaczął zjednywać sojuszników pośród krajów o podobnych do naszego losach, leżących w tej samej części Europy i w strefie tych samych zagrożeń. A patrząc sentymentalnie – pojechał do Inflant, pojechał do ziem, które kiedyś były skonfederowane z Rzeczpospolitą. Przypominanie tego faktu jest niebywale nie na rękę wszelkiej maści prorosyjskim mediom i politykom, bowiem wtedy właśnie potężna Rzeczpospolita była najlepszą ochroną przed rosyjskim batogiem. Brakło tej potęgi – zaczęły cierpieć liczne narody środkowej i wschodniej Europy. Te narody do dziś są postrzegane – w wielkim stopniu w wyniku ekspansywnej rosyjskiej polityki historycznej – jako nieważne, jako te, bez których Europa jakoby może się obejść. Ot, świetny kąsek w polityce appeasementu, zaspokajania wschodniego imperium. Tu przychodzą na pamięć słowa prezydenta Estonii Toomasa Hendrika Ilvesa, który jeszcze w 2012 r. podczas obchodów w Krakowie 20-lecia Instytutu Studiów Strategicznych mówił, że „Karykatura naszych krajów, szarych ludzi żyjących szarym życiem w szarych blokach, konsumujących pieniądze Europejczyków z Zachodu, musi znaleźć kres!” Otóż to.
Jasnym jest, że abyśmy mogli z tym negatywnym stereotypem walczyć, musimy się jednoczyć, musimy się sprzymierzać, bo tylko wtedy będzie łatwiej, tylko wtedy będziemy stanowić siłę, z którą inni będą się liczyć. Prezydent Ilves wypowiedział wówczas w Krakowie także ważne słowa o roli Polski: „Europie potrzebny jest lider. Polska jest tym krajem, który może być jednym z liderów w UE i NATO. Ma pozycję, która pozwala być wysłuchanym, nie ignorowanym. Może głośno mówić rzeczy, które gdyby wyszły z ust innych krajów, zostałyby niezauważone”.
Te słowa, które padły w Krakowie trzy lata temu nie były tylko kurtuazyjną gadaniną, skoro tę samą myśl prezydent Ilves powtórzył dobitnie w Tallinnie 23 sierpnia 2015 r. podczas obchodów 76. rocznicy podpisania przez Niemcy i Rosję zdradzieckiego paktu Ribbentrop – Mołotow oraz obchodzonego po raz szesnasty Europejskiego Dnia Pamięci Ofiar Reżimów Totalitarnych.
W odpowiedzi na słowa Toomasa Hendrika Ilvesa (możemy tak powiedzieć, bo Andrzej Duda nie czytał tego oświadczenia z kartki, a wygłaszał je z pamięci) nasz prezydent przypomniał ważną i znów aktualną ideę Międzymorza, choć tak wprost jej jeszcze nie nazwał: Dla mnie ta współpraca, w naszym regionie, regionie Europy Środkowej, między naszymi krajami jest niezwykle ważna. Powiem może trochę górnolotnie i może nie będzie to do końca przenośnia. Chciałbym, żeby ten łańcuch, który nazwano ‘łańcuchem wolności’, który wtedy stworzyliście, sięgał od Morza Bałtyckiego, od Tallina poprzez całą Europę Środkową aż do Morza Czarnego i Śródziemnego (fot. iwp.edu). To byłaby realizacja pewnego marzenia, wielkiej idei tworzenia wspólnoty. Da się budować wspólnotę, trzeba tylko szukać tego co łączy i szanować się nawzajem niezależnie od wielkości państwa i jego potencjału.
Coraz częściej i coraz głośniej słychać głosy, że przedwojenna idea Międzymorza warta jest przypomnienia, że należałoby nadać jej bardziej konkretne kształty, wreszcie zrealizować. Choć realia historyczne od tamtego czasu się zmieniły, to jednak sytuacja międzynarodowa znów stała się bardzo podobna. Dr Marek Deszczyński w obszernym artykule na ten temat, zamieszczonym we „Wpisie” (nr 12/2014) celnie analizuje, że idea Międzymorza: „Mimo upływu dziesięcioleci nie straciła wiele na aktualności. Wydarzenia ostatnich lat wskazują, że wręcz przeciwnie: winna ona w unowocześnionej formie powrócić jako jedna z kanonicznych zasad polskiej polityki zagranicznej. (…) Rzut oka na ówczesną mapę pokazuje, że w istocie chodziło o los trzynastu krajów: Finlandii, Estonii, Łotwy, Litwy, Polski, Czechosłowacji, Austrii, Węgier, Rumunii, Jugosławii, Albanii, Bułgarii i Grecji oraz jednego organizmu specyficznego – Wolnego Miasta Gdańska, liczących łącznie 2065 tys. km kw., a zamieszkiwanych w 1937 r. przez 123 mln mieszkańców. Strefę Międzymorza łączyła więc wspólnota zagrożeń. Niemal wszystkie kraje Europy Środkowej, m.in. z powodu trudności gospodarczych, były wrażliwe na penetrację przez komunizm. Niektóre z nich dodatkowo dzieliły z Niemcami spory terytorialne. (…) Idea międzymorska, mogąca stać się skutecznym narzędziem stabilizacji regionu, nie miała przed II wojną światową szans urzeczywistnienia. Projekt ministra Becka, stanowiący rozwinięcie zamysłów powstałych półtorej dekady wcześniej w kręgu marsz. Józefa Piłsudskiego, niestety nie spotkał się z dostatecznym zrozumieniem u partnerów. W rezultacie, państwa regionu zamiast stać się elementami wału obronnego dającego osłonę od wschodu i zachodu, zostały w kluczowym momencie rozegrane przeciw sobie i po kolei uległy przewadze Rzeszy Niemieckiej. W grze o zapobieżenie przekształceniu się Międzymorza w składową koalicji z udziałem Francji i Wielkiej Brytanii Hitler nie cofnął się przed zawarciem sojuszu ze swym strategicznym przeciwnikiem, również zainteresowanym w dezintegracji przedpola zamierzonej przez siebie ekspansji. Dopiero gdy było już za późno, w umysłach przywódców Litwy, Czech i Słowacji zaczęła kiełkować myśl o współzależności losów narodów Europy Środkowej.”
Dziś, po Gruzji, Smoleńsku, Krymie i Donbasie trudno nie dostrzec aktualności przedstawionych wyżej założeń, mimo przynależności szeregu państw strefy międzymorskiej do NATO. Wiedział o tym prezydent Lech Kaczyński, rozumieją to osoby związane z obozem niepodległościowym w Polsce, na Węgrzech czy Ukrainie. W Estonii także. Ważne, by sprawę tę pojęli przede wszystkim ludzie niezdecydowani, jakich we wszystkich krajach Europy Środkowej nie jest mało. „Stosunki ludnościowe wyglądają dziś tak pisze dr Marek Deszczyński we wspomnianym wyżej eseju – że w dziewiętnastu państwach strefy (pomijając Austrię i Finlandię) żyje ok. 120 mln mieszkańców, dalsze przeszło 40 mln mieszka na Ukrainie, usiłującej wyrwać się spod kurateli Moskwy, następne niemal 10 mln na Białorusi (il. archiwum KN). W całej Rosji zaś – po niespokojny Kaukaz, rozwijające się dynamicznie Chiny i Pacyfik – mieszka niecałe 150 mln i liczba ta nie rośnie. Myśl nawiązująca do dziedzictwa jagiellońskiego, zarysowana na nowo u schyłku I wojny światowej przez Naczelnika odradzającej się Rzeczypospolitej znów wykazuje swoją wartość”.
Jest to fragment większego artykułu, który się ukaże w najbliższym numerze wydawanego przez Białego Kruka miesięcznika „Wpis - Wiara, Patriotyzm i Sztuka”.
(Od Redakcji): Dziękując Autorce za możliwość umieszczenia materiałów na naszych stronach zapraszamy Państwa na stronę internetową Wydawnictwa: http://www.bialykruk.pl.