Przeskocz do treści

Marek Gizmajer

Chłopcy silni jak stal, oczy patrzą się w dal, nic nie znaczy nam wojny pożoga! Hej sokoli nasz wzrok, w marszu sprężysty krok i pogarda dla śmierci i wroga!

Te słowa piosenki o Powstańcach Warszawskich, które ułożył autor słynnej "Czerwonej zarazy" Józef Szczepański ps. "Ziutek", dobrze oddają osobowość podchorążego Witolda Kieżuna ps. "Wypad", człowieka o stalowej sile na każdym polu walki aż do dziś. Wilnianin, rocznik 1922, absolwent warszawskiego liceum (fot. archiwum domowe) przetrwał piekło dwóch okupacji, wciąż służy Polsce, a jego przesłania są dla niej bezcenne jak drogowskazy.

W Powstaniu walczył w oddziale do zadań specjalnych "Harnaś" batalionu Gustaw". Uczestniczył w zdobyciu Komendy Policji, kościoła Świętego Krzyża i Poczty Głównej, gdzie wsławił się wzięciem do niewoli 14 uzbrojonych Niemców mierząc do nich z zaciętego schmeissera. Za tę akcję koledzy ochrzcili go pseudonimem Wypad. Potem był Krzyż Walecznych i Virtuti Militari wręczony bezpośrednio przez gen. Bora-Komorowskiego.

Roześmiane zdjęcie 22-latka z bronią zdobytą w Komendzie Policji jest jedną z ikon 1944 roku (kolor p. M. Kaczmarek), a jego wciąż aktualne przesłanie dla Polski dotyczy sensu tego zrywu: "To był najwspanialszy okres w naszym życiu, okres, w którym olbrzymia masa ludzi zjednoczyła się w jednej postawie reprezentującej interes ponadosobowy. On udowodnił, że społeczeństwo, które jest podzielone, skłócone, bardzo zróżnicowane, może się złączyć gdy chodzi o ideały wyższego stopnia. Na tym polega kwintesencja całego procesu Powstania, pamięci Powstania, historii Powstania".

Powtarzał wielokrotnie, że dzisiejsze dywagacje na temat jego sensu są absurdalne, bo ono po prostu musiało wybuchnąć. "My przez całą okupację marzyliśmy o tym, by móc odpłacić Niemcom za wszystkie upokorzenia. Wy tego nie zrozumiecie, oni zniszczyli naszą młodość! Z 32 moich kolegów którzy zdali maturę okupację przeżyło 15".

Przytaczał też przesłanki czysto wojskowe. 27 sierpnia Niemcy w obliczu zbliżającego się frontu chcieli zamienić Warszawę w twierdzę i wezwali 100 tysięcy mężczyzn do budowy fortyfikacji. Gdyby warszawiacy odmówili, miałaby miejsce rzeź taka sama jak na Woli, gdzie w ciągu kilku pierwszych dni sierpnia wymordowano kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Gdyby zbudowali fortyfikacje, sowieci zrównaliby miasto z ziemią a ocalałych wymordowaliby, w najlepszym razie wywieźli na wschód tak jak z innych miast. Witold Kieżun podsumował celnie: "Powstanie było tragedią grecką, było nie do uniknięcia".

Gdy we wrześniu sowieci doszli do Wisły, zachowali się zgodnie z przewidywaniami. Do zajęcia Warszawy 17 stycznia 1945 roku na Pradze i w okolicy uruchomili areszty, obozy, urzędy i struktury bezpieczeństwa wystarczające do zniewolenia całego kraju.

W 1945 roku także Kieżuna aresztowali i wywieźli do łagru w Turkmenii. Pierwsze cztery miesiące przeżył tylko co dziesiąty więzień. "Wypad" ważył 53 kilo, chorował na tyfus brzuszny, tyfus plamisty, dystrofię, paraliż i świnkę. Gdy obóz ewakuowano, zostawiono go z niewielką grupą na wymarcie. Bezwładny i obandażowany myślał o samobójstwie, ale powiedział sobie, że nie po to jego koledzy ginęli w Powstaniu. Wytrwał. Był silny jak stal.

Po powrocie do Polski był inwigilowany przez UB, ale ostatecznie skończył prawo na Uniwersytecie Warszawskim, uzyskał doktorat i habilitację z ekonomii na SGPiS. W latach 80-tych wykładał zarządzanie w Filadelfii i Montrealu, a jako przedstawiciel ONZ nadzorował przemiany w byłych koloniach w Afryce. W latach 90-tych wrócił do kraju, nadal wykładał, wspierał prawicę, otrzymywał odznaczenia i nagrody, a Poczta Polska wypuściła znaczki z jego zdjęciem spod Komendy Policji.

Gdy miał 92 lata ukazały się jego dwie przełomowe książki o sytuacji w kraju: "Drogi i bezdroża polskich przemian" i "Patologia transformacji". To najnowsze przesłania dla Polski, równie fundamentalne jak te z Powstania. Dzięki doświadczeniu w ONZ trafnie ocenił sytuację Polski jako analogiczną do neokolonizacji Afryki przez obcy kapitał. Zauważył: "90% sprzedanych polskich przedsiębiorstw zostało wycenionych przez zagranicznych ekspertów, grubo opłaconych. Wyceny były takie jak w Afryce: 15% realnej wartości. Zwykli Polacy byli jak dzieci, nic nie rozumieli, na wszystko się zgadzali".

Podawane przez niego przykłady były boleśnie precyzyjne: "Choćby Zakłady Produkcji Papieru i Celulozy w Kwidzynie. Były one jedną z licznych inwestycji zaplanowanych w czasach Gierka. Wytwarzały połowę papieru gazetowego w Polsce i były największym w Europie producentem celulozy. Sprzedano je w 1990 r. amerykańskiemu koncernowi International Paper Group. Inwestor zapłacił 120 mln dol. za 80 proc. akcji. Dostał jeszcze za to od rządu kilkuletnie zwolnienie podatkowe. […] Jeden z dyrektorów chwalił się, że polski rząd wydał na zbudowanie fabryki trzy do czterech razy tyle, za ile ją sprzedał. I że za podobną cenę takiej fabryki nie udałoby się dziś kupić nigdzie na świecie. Ten zakład nie był jego zdaniem żadną ruiną, lecz nowoczesnym, zaprojektowanym według zachodnim wzorców przedsięwzięciem".

Witold Kieżun pisał też o innych patologiach postkomunizmu, przez co po raz kolejny w życiu znalazł się na celowniku. W 2014 roku dwaj autorzy w popularnym czasopiśmie okrzyknęli go tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa. Użyli wielu fachowych terminów i ostrych sformułowań, ale nie podali żadnych dowodów. W kolejnym artykule wyliczyli jedynie nazwy standardowych dokumentów wytworzonych przez SB przy rozpracowywaniu Kieżuna, podobnie jak wielu innych Polaków za granicą (np. kwestionariusze paszportowe, notatki, opinie czy życiorys).

Łącznie doliczyli się 900 stron mających sprawiać wrażenie porażającego materiału dowodowego, ale tylko czterech lub pięciu "doniesień" (nawet nie donosów) podpisanych pseudonimem i żadnego zobowiązania do współpracy. Uznali to za "wiele", ale znowu żadnego dokumentu nie opublikowali. Sami zresztą przyznali, że donosy czasem podpisywali… esbecy.

Wszystko to wyglądało na mistyfikację. Niewykluczone, że autorstwa byłych funkcjonariuszy, którzy z różnych starych akt potrafią dziś "wytworzyć" nowego współpracownika aby rzucić go na pożarcie mediom żądnym sensacji. Dlaczego? To właśnie oni są głównymi beneficjentami patologii transformacji.

Kieżuna wzięli w obronę historycy i dziennikarze, a on sam podsumował po wojskowemu: "Olbrzymia większość to po prostu zwykłe kłamstwo. Że ja jestem tajnym - do cholery ciężkiej - współpracownikiem? Do głowy mi nie przyszło... Oczywiście, co pewien czas wzywali mnie. Ale ja tajny współpracownik? Jeszcze z pseudonimem? Jak zobaczyłem, że jestem TW, chciałem się zastrzelić. Mam jeszcze pistolet. Córka wytrąciła mi go z rąk" (fot. p. A. Grycuk).

Po raz kolejny wytrwał i nadal jest groźny mówiąc o Powstaniu i kolonizacji Polski. Jest silny jak stal. W styczniu skończył 99 lat. Wszystkiego najlepszego Panie Podchorąży!