Przeskocz do treści

W 105 dni do Santiago i Fatimy (III)

andrzejkalinowskiAndrzej Kalinowski*

Po powrocie do domu nastąpił okres ponownego dostosowania się do życia wśród normalnych ludzi. Chciał choć po trosze wynagradzać ludziom krzywdy ,których doznali wcześniej od niego i jego kompanów, w przeszłości. Przychodziło to bardzo trudno. Mała miejscowość nie służyła temu tak bardzo jak duże miasto. Wszyscy znali się bowiem lepiej niż gdzie indziej. Nie było takiej anonimowości. Nie dowierzali, że u tego  młodego człowieka nastąpiło przebudzenie religijne i przemiana duchowa. Paweł nie załamywał się. Ponieważ wyszedł ze środowiska ludzi pijących, postanowił zacząć nawracać alkoholików ze złej drogi. Szło to nieraz bardzo topornie. Ufał jednak w Opatrzność Bożą, nie załamywał się. Do jego domu (altanki), gdzie mieszkał, przychodzili koledzy, którym  pomagał się uwolnić od nałogu pijaństwa. Modlitwa i dobry przykład to „chwytało” najbardziej. „Nie jest moim celem wychwalać się, prowadzić ranking ilu młodych ludzi udało mi się wyrwać z tego okropnego nałogu ”- mówi dalej Paweł, nałogu w którym uczestniczyło wielu ludzi a nieraz nawet całe  rodziny były w to wplątywane. ”Po jakimś czasie modlili się wspólnie o nawrócenie dla innych. W tych i innych intencjach jeździli na różne czuwania, dni skupień i inne uroczystości religijne w regionie i w Polsce. Przeważnie pieszo lub na rowerach. Nie było ich stać na inne bardziej dogodne formy podróżowania. Pracował bowiem dorywczo. Czasami u ogrodnika, przy żniwach lub innych pracach polowych. Najlepszą pracą była praca w lesie przy wyrąbie lasu. Tam oprócz pracy i wysiłku był czas i klimat (cisza leśna, spokój, samotność ) na skupienie i modlitwę.

bratbenedykt5W ten sposób poniekąd powstawał w jego głowie plan pieszego bądź rowerowego pielgrzymowania (fot. Konrad Boruta). Często czynił to z nowo nawróconymi na normalne życiowe tory kolegami. Wiele czasu spędzał na modlitwie. Żarliwa modlitwa to jest to. Zaczął coraz bardziej „dogadywać się z Panem Bogiem”. Po kilku pielgrzymkach rowerowych i pieszych zaczęła przychodzić mu myśl o wstąpieniu do klasztoru. Nie miał jeszcze matury, ale za podszeptem dobrego ducha (księdza katechety), podjął naukę w liceum dla pracujących. W wakacje pielgrzymował . Opowiadał mi o wielu życzliwych i pozytywnie nastawionych do życia ludziach jakich spotkał na drogach i szlakach swojego wędrownego życia. Byłem cały tym zbudowany. Ile samozaparcia, siły woli, energii trzeba mieć aby wszystkie te niedogodności przezwyciężyć, aby się nie poddać i aby nie zawrócić z tego obranego życiowego szlaku, czy pielgrzymiej drogi (dopisek mój – A.K.).

bratbenedykt6Jak Ojciec to robi ł? - zapytałem. „Proszę pana ja od momentu kiedy się nawróciłem  to przejrzałem na oczy. Dziś wiem, że tylko gorąca modlitwa, ufność Bogu, całkowite poddanie się jego woli przynosi upragnione owoce”. Tu Br. Benedykt zaczyna mi wymieniać daty, trasy swoich wędrówek, opowiadać przeróżne przygody z pielgrzymek po Polsce i Europie (fot. Konrad Boruta). Niczym z rękawa sypie nazwami miejscowości, które odwiedzał, jak gdyby czytał atlas samochodowy. Sam gubię się już w tych nazwach a on opowiada jakby dopiero co zsiadł z roweru, wszystko na „żywo”. Z pamięci mówi kiedy z kim i jaką trasą doszedł do: Wiednia, Rzymu, Santiago czy Lourdes…  Przecież nie znał Ojciec żadnego języka obcego, ani pieniędzy na podróż… - zapytałem. (Chociaż jest to pielgrzymka rowerowa, to na paliwo nie potrzeba pieniędzy, ale są jeszcze inne rzeczy które trzeba kupić na trasie. Chyba nie kradliście - zadaję następne i dalsze jeszcze pytania). „Takie obawy nawet mi do głowy nie przychodziły - mówi Br. Benedykt. Zawsze jakiś udział Boży był w każdym naszym kroku. Wydawało się ,że tego czy innego tematu nie „przeskoczymy” a tu nagle znaleźli się dobrzy, przypadkowo spotkani turyści lub inni ludzie,  albo podzielili się z nami chlebem, albo dali kilka groszy na drogę, innym razem naprawili nam rower na ich koszt, udzielili noclegu lub schronienia albo wskazali właściwą drogę gdy błądziliśmy”. Słuchałem tych i innych opowieści, przykładów ludzkiej dobroci i życzliwości ze łzą w oku, gdyż to jest prawie po ludzku niemożliwe, aby tak Bóg kierował nas po drogach życia (dopisek mój – A.K.). „Zawsze – mówi Br. Benedykt, te i inne sprawy były przez nas "omodlone" w kraju. W każdą drogę czy wędrówkę zabieraliśmy z sobą krzyż”.

* Rozmowę przeprowadził i całość, na podstawie materiałów Brata Benedykta, opracował Andrzej Kalinowski.