Przeskocz do treści

„W tym szaleństwie jest metoda”, czyli aż strach się bać…

Anna Maria Kowalska

Przed miesiącem poznaliśmy wyniki rankingu polskich szkół wyższych „Rzeczpospolitej” i „Perspektyw”. Zwyciężył, jak wszyscy wiemy, Uniwersytet Jagielloński. Obszerne informacje na temat kryteriów tegorocznego rankingu zawiera majowy numer „Perspektyw” („Perspektywy 2012, nr 5). Czytamy w nim między innymi, że:

„Nasz ranking to (…) nie tylko narzędzie, które mądrze wykorzystane może posłużyć maturzystom i ich rodzicom. Ranking to także kompendium wiedzy o aktualnym stanie polskiego szkolnictwa wyższego – panoramiczne zdjęcie, wykonane tu i teraz, przedstawiające nasze uczelnie i ich ambicje z różnych, ale nieprzypadkowo dobranych perspektyw.

W ranking wpisana jest wizja uczelni idealnej – model, który co roku Kapituła Rankingu dopasowuje do zmieniającej się akademickiej, społecznej i gospodarczej rzeczywistości, kontekstu, w jakim uczelnie działają. Uczelnia idealna A.D. 2012 prowadzi badania na światowym poziomie, jest prężna, blisko powiązana z rynkiem pracy oraz gospodarką i stwarza studentom jak najlepsze warunki do studiowania. W duchu i w działaniu jest innowacyjna i międzynarodowa.

I w tym sensie ranking może być drogowskazem dla uczelni. Podpowiada im – opierając się na rozsądku członków Kapituły, wiedzy, płynącej z bieżącej analizy trendów w światowych rankingach oraz mądrości, zgromadzonej w ciągu trzynastu już lat doświadczeń, w którą stronę należałoby się w przyszłości profilować, jakie aspekty działalności rozwinąć, jakie wyznaczyć priorytety. Tak widziany ranking może stać się ważnym impulsem dla budowania kultury jakości na uczelni.

Zwłaszcza, że trudno znaleźć drugi, tak rozbudowany ranking na świecie! Wielość grup kryteriów, ich skład, rozkład procentowy wag, sposób doboru kryteriów, starania o wykorzystanie jak największej liczby „twardych” danych – są unikalne. I w wielu krajach służą za źródło inspiracji w tworzeniu nowych, narodowych rankingów. (…) Ranking to także mechanizm posiadający zdolność samouczenia się”.(Jakość w centrum uwagi, s.032 – 033).

„Mamo, jak pięknie! Tato, jak cudnie!”. Ale już w tym samym numerze „Perspektyw” znajdujemy swoistą „zachętę” do takiego „samouczenia się” dla osób, sprawdzających tegoroczne matury z języka polskiego. Cel bardzo szczytny: profilowanie sposobu myślenia egzaminatora i stwarzanie egzaminowanym, a zapewne niedługo przyszłym studentom idealnych warunków do bliżej nieokreślonej autoekspresji. W częściach „szkoleniowego” artykułu: „Czary, mary, co za piękna praca”, zatytułowanych: „Krótko i dobrze”, oraz „Zrozumieć maturzystę” Dariusz Chętkowski przedstawia swoje uwagi:

„Kolejne roczniki uczniów piszą coraz krótsze prace. Wszystkie subtelności, które dawni maturzyści oddaliby kilkudziesięcioma sążnistymi zdaniami, obecne pokolenie potrafi zsyntetyzować w jeden, krótki komunikat. Pięć takich komunikatów i uczeń jest przekonany, że zrealizował temat. Tak bowiem pisze pokolenie wychowane na internecie. Tymczasem egzamin maturalny z języka polskiego jest tak skonstruowany, że lubi dłużyzny. Jedna strona bardzo źle, pięć stron dobrze, dwie strony to znak, że temat nie został jeszcze wyczerpany. Czy egzaminatorzy są przygotowani do tego, by w krótkim tekście dostrzec, jak wiele maturzysta ma do powiedzenia? Nieraz klucz rozwiązań jest dłuższy niż wypracowanie maturalne. Dlatego krótkie prace trzeba umieć czytać. Tu sens sam nie idzie do głowy (…).

Pióro młodego człowieka wchodzi w temat jak w masło. Od razu w samą głębię zagadnienia. Uczeń nie potrzebuje wstępu. Dzisiaj panuje moda na zaczynanie od środka. To jest wzór wypowiedzi w internecie. Można, oczywiście, zmuszać dzieciaki do pisania wbrew temu, jak pisze cały świat z wyjątkiem kilku zramolałych osób, które akurat rządzą maturą. Można kazać uczniom odwracać oczy od monitora i pochylać się nad Orzeszkową czy Żeromskim. Tak, tam są wzorce pisania, o które nam chodzi: dłużyzny, które upodobali sobie nasi dziadowie. To jest pisanie z epoki przedkomputerowej, z galaktyki Gutenberga. Poloniści robią, co mogą, aby wymusić na uczniach długie prace. Jednak nie wszyscy ludzie młodzi ulegli temu praniu mózgów. Nie każda praca maturalna będzie więc rodzajem papki, do jakiej przyzwyczajeni są egzaminatorzy. Ta część maturzystów, co więcej czasu spędza w sieci, niż w szkole, napisze prace, które dla sprawdzających będą twardym orzechem do zgryzienia. (…) Zasady pisania, jakimi żywią się egzaminatorzy jakiś czas temu zostały wysadzone z posad niczym tama retencyjnego zbiornika. Nie wątpię, że matura z języka polskiego przepoczwarzy się prędzej czy później i dogoni współczesność. (…) Obawiam się, że dzika energia krótkich prac maturalnych jest nie do uchwycenia dla wielu egzaminatorów. Jestem pewien, że niejednego maturzysty wcale nie trzeba ciągnąć do góry, aby uzyskał wysoki wynik. Gdyby przyjrzeć się z należytą uwagą krótkiej pracy, może się okazać, że jest ona wręcz przeładowana treścią, tylko w jakimś piątym wymiarze. Egzaminatorzy, nie bądźcie tacy tradycyjni, spróbujcie wejść w ten wymiar. Hokus, pokus, czary mary i…co za piękna praca! Aż wstyd, że wcześniej tego nie widziałem”.(D. Chętkowski, Czary, mary – co za piękna praca, s. 006 – 007) ).

Przynajmniej wiemy, na czym w tym wypadku polega to dążenie do „ideału”. Na „ruszaniu z posad bryły świata” („Międzynarodówka”). Oraz na schlebianiu pop – kulturowym gustom młodzieży i dostrzeganiu „głębi” w ewidentnym niedouctwie. „Ramole”, którzy widzą całe wynikające z tego zło – albo się „elastycznie” przestawią, albo prędzej, czy później, zapewne z pomocą nowelizacji Kodeksu Pracy, czy kolejnego ministerialnego rozporządzenia trafią na śmietnik historii. A że nie znamy jeszcze nowej formuły egzaminu maturalnego z języka polskiego , który to egzamin jest przecież brany pod uwagę podczas przyjęcia na studia wyższe – aż strach się bać…