Z Władysławem Grodeckim – kartografem, wielkim podróżnikiem i znanym pilotem turystycznym – rozmawia Grzegorz Nieradka.
Władysław Grodecki wędruje po świecie od 30 lat; odwiedził wszystkie kontynenty (poza Antarktydą). Przed 25 laty spędził na pustyni 18 miesięcy. W latach 1980-92 zorganizował kilka wielkich wypraw trampingowych (Skandynawia, Hiszpania, Portugalia, Turcja, Ukraina). W ostatnich 10 latach odbył 4 wielkie wyprawy w tym 3 samotne dookoła świata.
Grzegorz Nieradka: Z wykształcenia jest Pan kartografem. Zatem Pańskie zamiłowanie do podróży nie jest dziełem przypadku. Jak wiemy, nie podróżuje Pan jedynie palcem po mapie. Jak zaczęła się ta przygoda?
Władysław Grodecki: To zapewne geny „ Bliźniaka” (ur. 27 maja) człowieka uwielbiającego ruch i przygodę. Bardzo lubiłem, sport, zwłaszcza bieganie, a w szkole ze wszystkich przedmiotów geografię. Jako dziesięcioletni, jedenastoletni chłopiec z upodobaniem kopiowałem mapy różnych krajów. Czy to był znak? Po latach zostałem kartografem, a to że mogłem realizować swe młodzieńcze marzenia o wielkich wyprawach, o których tyle czytałem w powieściach np. J. Verne to mniej czy bardziej szczęśliwy zbieg okoliczności. A więc studia geodezyjne i kartograficzne na Politechnice Warszawskiej, które później umożliwiły dobrze płatną pracę i wyjazd na kontrakt do Iraku. 18 miesięczna praca na pustyni była wielką przygodą i prawdziwą szkołą przetrwania. Po powrocie do kraju przez wiele lat sprawowałem ważne funkcje w Kole Przewodników Miejskich PTTK w Krakowie (v-ce prezes ds. szkolenia i przewodniczący Komisji Wycieczek Zagranicznych). Wówczas dużo podróżowałem po Europie i Azji. Przez wiele lat uczyłem się jak tanio i ciekawie to robić, aż w 1988 r. sam zorganizowałem wielką wyprawę dla przewodników i działaczy PTTK. Za 45 USD na osobę w ciągu 30 dni przemierzyliśmy ogromną trasę przez Finlandię, Norwegię, Szwecję, Danię, RFN i NRD. Wielu uczestników tamtej ekspedycji do dziś wspomina, że była to „Wyprawa życia”. Od tej pory niemal co roku organizowałem kilkutygodniowe wyprawy trampingowe do Turcji i innych krajów Europy i Azji. Wreszcie nadszedł 1992 r. i największe wyzwanie mojego życia (?) – półtoraroczna wyprawa dookoła świata. Choć ruszałem z pięcioma studentami miałem przeczucie, że wkrótce zostanę sam. Niestety nie myliłem się. Tylko do Indii dotarliśmy razem, gdyż jak napisał jeden z warszawskich dziennikarzy „studentom zabrakło zwyczajnego hartu ducha” i nie tylko… To było przykre doświadczenie i od tej pory wędrowałem sam!
G.N. Wielokrotnie wyruszał Pan w podróż, aby uczcić jakieś ważne wydarzenia. Co dziś musiałoby się zdarzyć, aby raz jeszcze udał się Pan w samotną podróż dookoła świata ? Czy jest coś takiego?
W.G. Zaczęło się od uczczenia 500-lecia odkrycia Ameryki w 1992 r., ale celem następnych wypraw było upamiętnianie ważnych wydarzeń w dziejach naszej Ojczyzny: „Osiemdziesiąta rocznica bitwy warszawskiej- 2000- 2001 r.” i „Sześćdziesiąta rocznica polskiego wychodźstwa z Rosji 2002- 2003”. Wędrując po świecie staram się wszędzie, gdzie tylko to możliwe szukać polonika i cracoviana. Jako przewodnik turystyczny po Krakowie często słyszę od cudzoziemców: „Wy Polacy macie piękną historię!” Niemal co roku jest jakaś ważna rocznica. W tym roku mija siedemdziesiąt lat od ”rzezi wołyńskiej”, w przyszłym roku sto lat od „Wymarszu Kadrówki” i wybuchu I wojny światowej oraz sześćset lat od nawiązania stosunków dyplomatycznych między Lechistanem, a Osmanią (Polską i Turcją) – wydarzenia godne upamiętnienia choćby wyprawą.
G.N. Poznał Pan wiele kultur, spotykał ciekawych ludzi. Czy to wpłynęło w jakiś sposób na Pański światopogląd?
W.G. Świat jest mozaiką różnych kultur, ras, klimatów, religii, tradycji itd. Święty Augustyn powiedział: „ Świat jest księgą, człowiek, który nie podróżuje jakby czytał jedną jej stronę!” Podróże daję poczucie wolności, niezależnych sądów. Podróżnik jest obserwatorem tego co dzieje się na świecie, jest świadkiem. Zna to z własnych obserwacji, a nie z książek, czy z mediów. Wybierając się w świat dobrze odpowiednio się przygotować (to nie tylko kwestia języka, pieniędzy, czasu itd.) zainteresować się historią, religią i obyczajami danego narodu. Przygotowania najlepiej zacząć od historii swojego miasta kraju i kontynentu. Jeśli ktoś mieszka w królewskim Krakowie i tu jest przewodnikiem turystycznym, jeśli pasjonuje się historią, historią sztuki i religią nie powinien mieć nigdzie kompleksów. Poznanie ciekawych ludzi, innych kultur, religii bardzo wzbogaca duchowo, uczy pokory, radości życia, poszanowania człowieka ze względu na to kim jest, a nie co posiada, uczy także miłości własnej ojczyzny. Im więcej podróżuję, lepiej poznaje świat, jestem bardziej dumny, że jestem Polakiem, że jestem spadkobiercą wspaniałej tysiącletniej historii naszego narodu ściśle związanej z religią katolicką.
G.N. Wszystkie podróże zaczyna Pan i kończy w Polsce. Czy wciąż odczuwa Pan swoją narodową tożsamość tak mocno czy raczej jest Pan już obywatelem świata, kosmopolitą?
W.G. Istotnie, jeśli była to wyprawa dookoła świata to wyjeżdżałem na wschód, a wracałem z zachodu i odwrotnie. Początek i koniec zawsze był pod Wawelem! Kim się czuję? Odwiedziłem ok. 100 krajów na wszystkich kontynentach, w tym wszystkie najważniejsze pozaeuropejskie ośrodki polonijne. Gościli mnie polscy i obcy misjonarze, przyjmowali obcy i polscy ambasadorzy, spotykałem (czasem zatrzymywałem się dłużej) średniozamożnych i bogatych Polaków, ale nigdy nie spotkałem szczęśliwego rodaka. Wielu z nich gdy przyjeżdża nad Wisłę twierdzi, że tam w Chicago, Nowym Jorku, Melbourne, czy w Toronto udało mu się zrobić „karierę”, że jest zadowolony. Rzeczywistość jest jednak inna. Tęsknota za rodziną, przyjaciółmi ze szkoły, za lasem, łąką gdzie biegało się w dzieciństwie, za zaułkami rodzinnej miejscowości,, za kościołem gdzie była pierwsza komunia święta, za cmentarzem gdzie spoczywa dziadek i kuzynka, za polskim chlebem, językiem w którym wypowiedziało się pierwsze słowa, w którym mama nauczyła nas pierwszej modlitwy… Życie na emigracji to życie jakby w „przedsionku”. Wśród ludzi innej kultury, religii i tradycji zawsze będziemy obcy. Potwierdzić może to moja córka Jadwiga, która wyszła za mąż w Berlinie. Na słynnym uniwersytecie Humboldta ukończyła studia. W stolicy Niemiec urodziły się dwie córki (Kasia osiem i Marysia dwa latka). Obie dziewczynki mają polskie obywatelstwo, a Kasia uczęszcza do polskiej (unijnej) szkoły. Kilkakrotnie w roku odwiedzają Polskę bo tu czują się znakomicie. Kasia ma wielu przyjaciół w całej Polsce. Polubiła ludzi nad Wisła, ich gościnność, serdeczność i ten nieuchwytny urok polskiej kultury i tradycji! Miałem szczęście, że mogłem obserwować zachowanie i życie „obywateli świata”, „Europejczyków”, kosmopolitów, współczuję im. W moim odczuciu to ludzie to ludzie „bezdomni.” Mam wielu przyjaciół na całym świecie, ale wszędzie czuję się Polakiem.
G.N. Jak obcokrajowcy reagują na widok Polaka-podróżnika? Jak nasz kraj jest postrzegany w świecie?
W.G. Niemal wszędzie na świecie przyjmowano mnie niezwykle serdecznie. Dla mnie o palmę pierwszeństwa w dziedzinie gościnności mogą konkurować muzułmańskie kraje Bliskiego Wschodu z mieszkańcami Ameryki Łacińskiej. I tu i tam słowo „Polak” znaczy „dobry”, „uczciwy”, „szlachetny”, „zdolny”… Czas spędzony w Iraku, w tym 18 miesięcy na pustyni to była cudowna przygoda. Szczególnie wzruszająca była gościnność i serdeczność mieszkańców „otwartych przestrzeni”- Beduinów, sami niewiele mieli, ale tym co posiadali jeszcze się dzielili. Dla Arabów w latach „siedemdziesiątych” byliśmy największymi przyjaciółmi! Niestety później władze RP wielokrotnie ich zdradzały (np. OPERACJA „SAMUN”). Ogromnym sentymentem wspominam częste wyprawy samotne i z grupami nad Bosfor. Turcy, Kurdowie, Irańczycy to chyba najbardziej gościnne nacje świata? To samo można powiedzieć o Pakistańczykach. Szczególną sympatią darzą nas Gruzini, którzy o śp. prezydencie Lechu Kaczyńskim mówią: to „nasz bohater narodowy”, w 2008 r. ocalił naszą niepodległość! Na znakomitą opinię o Polsce i Polakach w niektórych krajach Afryki pracowali głównie polscy misjonarze. To oni dopisują kolejny rozdział w historii Czarnego Lądu. Wielokrotnie bywałem w miejscach, gdzie nie było wcześniej polskiego turysty, podróżnika. Tylko w niektórych krajach europejskich spotykałem się z obojętnością, rzadziej z niechęcią. Wszędzie na świecie Polacy są postrzegani jako bardzo zdolny i pracowity i uczciwy naród. Ich największą wadą jest to, że sobie nie pomagają! Dobrą opinię o Polakach na świecie popsuła nieco tzw. emigracja postsolidarnościowa i polscy dziennikarze! Znamienna jest opinia wywodzącego się z arystokratycznego rodu włoskiego profesora Melzi d’Eril, który przed laty często odwiedzał Kraków. W swej książce o Polsce i Polakach podkreślał m. in. : „Polska i Polacy byli zawsze obiektem wielkich pochwał i surowych ocen. Pozytywne cechy tego narodu, to szlachetność, gościnność , niezwykła odwaga, wrażliwość, honor i ideowość. Negatywne to skłonność do niezgody, nieposłuszeństwa czy częsty brak realizmu. Sąsiedzi Polski, Niemcy i Rosjanie byli zawsze gotowi do formułowania złych sądów. Niemcy regularnie zarzucali Polakom improwizację, nieposłuszeństwo i złą pracę. Rosjanie ; hipokryzję i nieuczciwość. Bardziej powściągliwi byli Austriacy, ale mieli oni mniej okazji do uciskania Polaków.
G.N. Dnia 12 lutego 2013 roku w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej w Krakowie przy ul. Rajskiej 1 organizuje Pan wystawę „Zapomniane Dzieci”. Co jest celem tego przedsięwzięcia?
W.G. Wystawa zbiega się z 70 rocznicą polskiego wychodźstwa z Rosji, rocznicą skądinąd przemilczaną przez media i polityków. Ma charakter dokumentalny i refleksyjny. Jest owocem wieloletnich wędrówek po świecie śladami polskich dzieci, uchodźców z „nieludzkiej ziemi”. Wystawa ten strumyk narracji polskiej, poświęcona jest przypomnieniu tamtych okropnych czasów, części naszej historii; wygnaniu, deportacji, ludobójstwu i robót przymusowych, a zwłaszcza wojennej i powojennej tułaczce, najmłodszych, niewinnych, polskich dzieci. Zamiast uczyć i bawić się beztrosko zostały w mroźną lutową noc 1940 r. zerwane ze snu załadowane do bydlęcych wagonów i wywiezione za Koło Polarne lub na Syberię. W 1942 r. części z nich dzięki tzw. amnestii udało się opuścić to „więzienie bez krat” i znaleźć schronienie w Iranie i Indiach, a później w Palestynie, Afryce Wschodniej, Meksyku i Nowej Zelandii. Niestety nie był to kres ich tułaczki po świecie. Kolejny etap nastąpił po wojnie gdyż nie było gdzie wracać, bo ich rodzinne strony na mocy układów jałtańskich znalazły się w obrębie ZSRR.
G.N. Jak zachęciłby Pan naszych Czytelników do odwiedzenia wystawy? Czy nie uważa Pan, że nauczyciele krakowskich liceów powinni przyprowadzić tam swoich uczniów? To przecież żywa lekcja historii.
W.G. Każda wizyta na miejscu dawnego obozu polskich sierot w Persji, Indiach, w Afryce Wschodniej, w Nowej Zelandii czy w Meksyku była dla mnie niezapomnianym przeżyciem. Towarzyszyło im poszukiwanie śladów tych niewielkich polskich miasteczek, drewnianych i murowanych baraków gdzie dzieci mieszkały, budynków szkół i kaplic, placów zabaw, lasków i łąk, miejsca spacerów, cmentarzy, pomników i płyt pamiątkowych, a co tu mówić o jakże częstych spotkaniach z mieszkańcami tych obozów, którzy pozostali na obczyźnie. To były wzruszające przeżycia. Wszyscy mimo upływu wielu lat mówili piękną polszczyzną, wszyscy z naciskiem podkreślali, że w obozowych szkołach przygotowywano ich do powrotu do wolnej Polski, a najbardziej ulubionymi przedmiotami był język polski, geografia i historia. Obecnie lekcje geografii w III RP zostały zlikwidowane, a podręczniki do nauki historii pełne są „białych plam” i kłamstw. Dzieje tysięcy polskich dzieci, ich przymusowego pielgrzymstwa, pełne dantejskiego piekła, splecione z motywami nadziei i wiary, niezrozumiałe dla nich, niezrozumiałe i dla nas to część naszej historii, najbardziej tragicznego rozdziału – II wojny światowej. Warto ją poznać od żywych świadków, niektórzy jeszcze żyją, będą na wernisażu 12 lutego. Zapraszam!
G.N. Jakie wydarzenia planuje Pan jeszcze zorganizować?
W.G. W kwietniu tego roku minie 100 lat od inauguracyjnego spotkania w Krakowie, powstałego z inicjatywy Józefa Piłsudskiego Towarzystwa Przyjaciół Turcji. W gronie założycieli byli, Leon Wasilewski (późniejszy minister spraw zagranicznych), historyk Wacław Tokarz i dyplomata Michał Sokolnicki (Ambasador RP w Ankarze w latach 1936-45). W tym samym czasie w Paryżu, również z polecenia J. Piłsudskiego powstało Koło Polsko- Tureckie do, którego należał Wacław Sieroszewski, Bolesław Wieniawa- Długoszowski, Andrzej Strug i brat Józefa- Bronisław Piłsudski. Natomiast przyszłym roku minie 600 rocznica nawiązania stosunków dyplomatycznych między Lechistanem, a Osmanią (Polską, a Turcją). Do Turcji pod koniec XX w. zorganizowałem kilkanaście wypraw trampingowych. Dla wielu uczestników były to wielkie przygody. Ich efektem będą wystawy „Wyprawy sentymentalne nad Bosfor”, włączone w program obchodów jubileuszu. A z innych wydarzeń? W czasie wakacji planuję objazd Wlk. Brytanii, a w listopadzie kolejną wyprawę grupowa do Tajlandii, Laosu i Kambodży!
G.N. Czy jest Pan człowiekiem spełnionym? Czy jest coś czego Pan w życiu żałuje?
W.G. Nie można mieć wszystkiego w życiu! Gdy miałem 12 lat zmarła mi mama. Runął cały młodzieńczy świat marzeń. W wieku 15 lat włożyłem plecak i ruszyłem w świat. O wielkich wyprawach nawet nie marzyłem, zresztą przez wiele lat wyjazd na Zachód był niemożliwy. Ukończenie świetnych kiedyś szkół (Technikum Geodezyjne w Jarosławiu zwane Politechniką Jarosławską i Politechnika Warszawska) dobre zdrowie, trochę talentu, determinacji i szczęścia sprawiło, że coś udało się dokonać… Cztery wielkie, samotne wyprawy w tym trzy dookoła świata, około 100 odwiedzonych krajów i organizacja ok. 50 wypraw grupowych to osiągnięcie budzące uznanie wśród podróżników. Udało się też założyć rodzinę i wspólnie podróżować z córką Jadzią i wnuczką Kasią. Czy to mało?
G.N. To bardzo dużo! Dziękuję za rozmowę.
W.G. Dziękuję.