Przeskocz do treści

Dobrze mieć świadomość, że jest w Europie naród, na który zawsze można liczyć

Aranka Małkiewicz

W bieżącym roku obchodzimy wiele ważnych, okrągłych rocznic związanych z historią naszego narodu. Podobnie jest u naszych Bratanków. Na Węgrzech rok 2020 został ogłoszony m.in. Rokiem bł. Euzebiusza, upamiętniającym 750 rocznicę śmierci węgierskiego kanonika, eremity, założyciela Zakonu Świętego Pawła Pierwszego Pustelnika, zwanego potocznie Zakonem Paulinów. W XIV w. Paulini przywędrowali do Polski i osiedli w Częstochowie, a więc Jasna Góra ma swoje korzenie na Węgrzech. Zakonnicy są wielkimi orędownikami przyjaźni polsko-węgierskiej i dbają o duchowy rozwój naszych narodów. Jednym z nich jest brat Botond Bátor, były przełożony prowincji węgierskiej, będący obecnie przewodnikiem duchowym Węgrów mieszkających w Siedmiogrodzie. Brat Botond mówi biegle po polsku, organizuje liczne pielgrzymki do naszego kraju, w tym pielgrzymkę motorową, która przyciąga corocznie ok. 100 motocyklistów z Węgier i Siedmiogrodu. Zapraszam...

- Skąd pomysł na życie zakonne?

Myśl o powołaniu kapłańskim i zakonnym pojawiła się u mnie już w czasie, kiedy byłem uczniem szkoły średniej. Zacząłem wówczas interesować się wspólnotą zakonną, ale wówczas - w drugiej połowie lat osiemdziesiątych - działały tylko zakony dydaktyczne. Dlatego po roku studiów teologicznych w Győr zostałem klerykiem diecezjalnym. Na drugim roku studiów zostałem zaciągnięty do wojska, do Hódmezővásárhely, gdzie nadal rozważałem powołanie zakonne. Był to już czas przemian w latach 1988-1989. Można było mówić już o zakonach, pojawili się nawet członkowie wspólnot działających dotychczas w sposób tajny. Po ukończeniu służby wojskowej wróciłem do seminarium w Győr i postanowiłem, że nie będę księdzem lecz bratem zakonnym. Początkowo nie wiedziałem jaki wybrać zakon, ale wyłaniał się już przede mną jakiś obraz. W seminarium miałem książkę Marii Puskely p.t. „Zakonnicy”. Przeglądałem ją i uświadomiłem sobie, że jedynym męskim zakonem założonym na Węgrzech są paulini. Niemal w tym samym czasie jeden z kolegów kleryków zwrócił moją uwagę na pewnego proboszcza, który był paulińskim zakonnikiem. Książka oraz spotkanie z proboszczem i jego współbraćmi zakonnymi pomogły mi w podjęciu decyzji. W 1990 roku wstąpiłem do zakonu.

- Mówisz pięknie po polsku. Dlaczego wybrałeś naukę tego języka?

Mistrz nowicjatu ojciec Ákos, który od początku wprowadzał mnie w życie zakonne, po pięciu latach izolacji wyszedł na wolność w 1956 roku, a komuniści zabronili mu wykonywania posługi kapłańskiej. Chciał przeprowadzić się do Polski, ale z powodu odbywanej wcześniej kary nie dostał zgody na pobyt stały w tym kraju. Mimo to bardzo pilnie uczył się języka polskiego, a czas wolny spędzał zawsze w Częstochowie. To on zachęcał mnie do nauki języka i choć początkowo nie miałem zbyt wielkiej chęci, to jednak pod wpływem jego namowy i moich sympatycznych doświadczeń związanych z Polską, zacząłem się uczyć w 1991 roku. I bynajmniej nigdy tego nie pożałowałem!

- Mówisz po polsku, masz przyjaciół wśród Polaków, często odwiedzasz ich kraj. Jak oceniasz relacje Polaków z Węgrami?

Podczas jednej z pielgrzymek kolejowych do Polski pewien starszy opat zakonu Norbertanów powiedział, że nigdzie nikt nie cieszył się tak na jego widok, jak w Polsce. Ja też zawsze to odczuwałem. Sympatia Polaków wobec Węgrów dała mi w życiu poczucie pewności i energię. Jednocześnie napawa mnie dumą wspólne dziedzictwo historyczne. Dobrze mieć świadomość, że jest w Europie naród, na który zawsze można liczyć. Wiele nauczyłem się od Polaków: piękna świętej liturgii; miłości i szacunku dla natury; profesjonalizmu kapłanów oraz tak cennej duchowości. Nauczyłem się też fantastycznej organizacji. Początkowo tu wszystko wydaje się chaotyczne, a tak na prawdę dzieje się z możliwie największą precyzją. Myślę, ze Polacy też mogą nauczyć się czegoś od Węgrów, w końcu jesteśmy bratankami i łączy nas tysiącletnia historia.

- Jesteś znany z zamiłowania do jazdy na motorze, a motorowe pielgrzymki brata Botonda stały się już słynne nawet w Polsce. Czy to po prostu pasja, czy może z jakiegoś powodu ma to znaczenie?

Prawdopodobnie nie jeździłbym już na motorze, gdyby nie było w naszym otoczeniu społeczności motocyklistów. A ponieważ jest, czuję się jednak za nią odpowiedzialny. Chętnie wsiadam na motor, ale jest z tym trochę zamieszania. O pojazd trzeba dbać, trzeba się do jazdy odpowiednio przygotować, ubrać się, rozebrać, przebrać, itd. Mimo to jazda na motorze jest mi na swój sposób bliska. Często korzystam z niego przemieszczając się z miejsca na miejsce, żeby nie wyjść z wprawy. Jazda na motorze ma dla mnie duże znaczenie, ponieważ ilość zainteresowanych pielgrzymkami motorowymi świadczy o tym, że wiele osób zbliżyło się do Boga, odkąd zaczęły ze mną podróżować.

- Urodziłeś się w Kőbánya, kształciłeś się w Kecskémet, zarządzałeś prowincją węgierską w Budapeszcie. Jak znalazłeś się na Ziemi Seklerskiej?

W 2013 roku - kiedy byłem jeszcze przełożonym prowincji węgierskiej - ojciec Izydor Matuszewski, generał zakonu paulinów, założył nasz klasztor w Siedmiogrodzie. Przełożonym klasztoru był wówczas ojciec Barnabás, który postanowił wrócić z powrotem na Węgry. Zbiegło się to w czasie z upływem mojej drugiej kadencji przełożonego prowincji. Mieszkałem wówczas w Budapeszcie i podczas adoracji najświętszego sakramentu prosiłem Pana o wyciszenie, o spokojniejsze środowisko klasztorne. Następnego dnia zadzwonił telefon i ojciec Csóka János poinformował mnie o zamiarach ojca Barnabasa. I tak się tu znalazłem. Zresztą jako nastolatek już od lat 80-tych jeździłem regularnie do Siedmiogrodu, który bardzo wiele dla mnie znaczy, tak więc miałem tam kontakty i zawsze jakoś mnie tam ciągnęło.

- Czy dostrzegasz jakieś różnice pomiędzy Węgrami mieszkającymi w kraju i tymi, którym przyszło żyć w Siedmiogrodzie ?

W zasadzie to dwa różne światy. Nie tylko dlatego, że Siedmiogród leży obecnie na terenie Rumunii, więc Bałkany odciskają tu swoje piętno na codziennym życiu, ale również dlatego, ponieważ Seklerzy - mimo iż są Węgrami - mają inną mentalność niż Węgrzy mieszkający w ojczyźnie. Wynika to oczywiście z uwarunkowań historycznych, trzeba było walczyć, na pograniczu często trzeba było prowadzić działania wojenne, tak więc ta ciągła walka wpisała się w świat żyjących tu dziś Węgrów. Nasza praca ogranicza się częściowo do okolic Hargitafürdő, ponieważ pomimo tego, że jest to mała miejscowość, wiele osób przyjeżdża tu odpocząć i skorzystać z turystyki zdrowotnej. Jeździmy więc do wielu miejsc aby prowadzić rekolekcje, prowadzić wykłady i odprawiać msze.

- Co chciałbyś osiągnąć swoją działalnością w Siedmiogrodzie?

Chciałbym, żeby zakon znów zapuścił tu swoje korzenie, tak jak to było w średniowieczu i w kolejnych etapach dziejowych, aż do rozporządzenia Józefa II w roku 1786. Mam nadzieję, że mimo ogólnego braku powołań kapłańskich, znajdą się tu w Siedmiogrodzie powołania do zakonu paulinów. Obecnie powstaje nowy klasztor, w którym czekamy nie tylko na chętnych do życia zakonnego, ale również dla potrzebujących odnaleźć spokój choćby przez tydzień czy dwa. Chciałbym aby miejscowość Hargitafürdő, również z powodu charakteru wspólnoty kościelnej, stała się miejscem odpowiednim dla zwiedzających i pragnących wyciszenia.

- Jak sobie radzicie z pandemią? Wierni na całym świecie modlą się teraz o jej oddalenie i szybki powrót do normalnego życia.

Tu w Hargitafürdő sytuacja jest zła pod względem poczucia bezpieczeństwa, ponieważ jest to mała miejscowość, licząca zaledwie 220 mieszkańców. Początkowo odprawialiśmy msze on-line, co nie było łatwe, bo musiałem przemawiać do pustych ławek, a wiernych spotykałem bardzo rzadko. Jednak tutejszym mieszkańcom nie jest łatwo żyć w zaistniałych warunkach przede wszystkim dlatego, ponieważ większość z nich żyje z turystyki. Turyści nie przyjeżdżają, a pensjonaty świecą pustkami. Wszyscy modlimy się o oddalenie pandemii, wziąłem przykład z Polski i zaproponowałem modlitewną adopcję duchową. Wielu zdecydowało się na taką adopcję i modlą się codziennie za lekarzy, pielęgniarki, ratowników oraz wszystkich, którzy wykonują ciężką, męczącą i stresującą pracę, ponieważ bezpośrednio muszą zmagać się z pandemią. Modlimy się za nasz naród, jak również naród polski, z nadzieją na lepsze jutro. Wiem, że Polacy też modlą się za nas i kolejny raz powtórzę: dobrze mieć świadomość, że jest w Europie naród, na który zawsze można liczyć. Również w modlitwie.