Przeskocz do treści

Gonienie króliczka

Anna Maria Kowalska

Pamiętają Państwo jeszcze słowa uroczej piosenki Skaldów: „Czy kto widział, jak biegnie króliczek ulicą…”? („Króliczek”) Na pewno. Gorzej, że z tym króliczkiem kończyło się tak jakoś nieosobliwie: nie chodziło o to, aby go złapać, ale – aby tylko gonić. Czytając dzisiejszy „Dziennik Gazetę Prawną” („DzGP” z dn. 12 listopada 2012), odniosłam wrażenie, że tak samo jest z naszym szkolnictwem wyższym. Po reformie wszystkie uczelniane podmioty: i państwowe, i prywatne -  gonią króliczka na potęgę. A im dłużej trwa kryzys postreformiany, tym częściej gonienie króliczka przeistacza się w regularne polowanie z nagonką. Polowanie, które – choć wielokrotnie uwieńczone sukcesem – przynosi ostatecznie gorzki plon.

Niestety, króliczek nie jest anonimowy. To student polskiej uczelni, uzasadniający jej prawo do istnienia – i oddalający widmo spodziewanego bankructwa. Każdy podmiot uczelniany chce mieć studentów jak najwięcej. Za studentem idą pieniądze. Żacy są zatem dobrem wyższego rzędu, „lekiem na całe zło i nadzieją na przyszły rok”. Nic zatem dziwnego, że na rynku zaczynają powstawać holdingi akademickie, zmniejszające koszta administracyjno – zatrudnieniowe, zaś w uczelniach technicznych zwiększa się – zgodnie z wolą Pani Minister Kudryckiej -  liczbę przyjęć na zamawiane kierunki (vide: E. Wesołowska, Wyższa szkoła przeżycia; taż, Szkoły wyższe uczą się walki o studentów; M. Suchodolska, Uczelnie upadają z pożytkiem dla studentów; s. A1 – A3).

Studenta pozyskuje się wszędzie: na portalach społecznościowych, w tramwajach, autobusach. Na płotach i słupach ogłoszeniowych wiszą setki, jeśli nie tysiące agresywnych ogłoszeń i reklam o rewelacyjnych warunkach studiowania – nie tylko w branży technicznej. Więcej – niektóre uczelnie redukują koszta studiów, gdy dana osoba przyprowadzi ze sobą jeszcze kilku kandydatów do pisania licencjatu, czy magisterki. Łapanka trwa do pierwszych dni października. Student jest coraz bardziej dopieszczany, w wielu wypadkach obsługiwany jak angielski król, często pozbawiany wymagań (bo się zniechęci i zrezygnuje), nareszcie wypuszczany z dyplomem, wyższym wykształceniem – i z nadzieją, że stanie się na  pewno żywą „wizytówką” uczelni.

Od kilku lat robię pewien eksperyment: spotkanych jakiś czas po ukończeniu studiów moich byłych studentów – humanistów pytam o wykonywaną aktualnie pracę i jej charakter. I proszę sobie wyobrazić, że duży procent osób kończących studia w ostatnich latach albo nie pracuje (intensywnie szuka), albo działa w korporacjach kompletnie niezwiązanych z ukończonym kierunkiem – oczywiście, w ramach zatrudnienia „śmieciowego”. Umowy śmieciowe podpisują dzięki znajomościom, bo nawet do udzielania prostych korepetycji ustawiają się dzień w dzień gigantyczne kolejki. Ambitni wysyłają po kilkadziesiąt CV dziennie, z czego przychodzą dwie, albo trzy odpowiedzi – z reguły odmowne. Niektórzy mają już rodziny, jedno, bądź kilkoro dzieci. Inni zakładania rodzin nawet nie planują, bo w aktualnym chaosie nie widzą możliwości stabilnej egzystencji. Tu nawet nie chodzi o to, że są „egoistycznymi singlami”. Przeciwnie – są odpowiedzialni i nie chcą skazywać tak siebie, jak i „drugiej połowy”, o dzieciach nie wspominając – na ciągłą huśtawkę finansowo – nastrojową. „Single”, zwłaszcza mężczyźni, patrzą w przyszłość raczej optymistycznie. Są uparci i pewni swego. Związanym węzłem małżeńskim, a zwłaszcza kobietom zaczyna być coraz częściej wszystko jedno. Tracą nadzieję na znalezienie jakiejkolwiek stabilnej pracy nad Wisłą. Tym samym  są niejako zmuszeni do emigracji na stałe – i to od razu. Kierunek – najczęściej Niemcy i Wielka Brytania, choć i Stany Zjednoczone majaczą w tle.

Czas odwrócić sens piosenki „Skaldów”. Nie powinno chodzić o to, by gonić króliczka, a potem wypuszczać go w bliżej nieokreśloną stronę świata, zyskując w rankingach „mobilności”, ale – by „złowić go”. Złowić i utrzymać dla Polski. Po co? Ano, po to, by nam się Polska ostatecznie nie wyludniła. By młode pokolenie nie uciekało falami ku tęczowym, światowym mirażom. I byśmy na własne życzenie  nie oddawali światu tego, co najcenniejsze.