Przeskocz do treści

Jak ja nie cierpię być na czasie

pawelbinekPaweł Binek

PWPoczta Wrocławska

Jak ja nie cierpię być na czasie! Ale muszę być, bo zostałem powołany do życia jak my wszyscy. I muszę cierpieć. Przecież każde z nas tak czy inaczej cierpi, a przy okazji odpoczywa. Czasem trochę jest zabawy. I tak nieco na tym czasie stojąc, wisząc, leżąc, siedząc, przysypiając, wołam ha, ha, ha, a nieco dyndu, dyndu, bo przecież to też i wisielczy humor. No, może nie zawsze, bo czasem pod krzyżem się staje, poważnieje. A kto mówi, że przed nami i za nami sama błogość, myli się, mylne jego dróżki, manowce. Ale jest wesoło. Bo to jest Droga dla Pańskiego doga i Prawda, i Życie. I tak idę. W końcu to Euaggelion (a w wymowie Ewangelion, czyli ta Ewangelia, a w istocie ten Ewangelion). To ta Dobra Nowina, a – jak już wiemy – w istocie ten Dobry Ewangelion, który jest w istocie – tej istocie. To Bóg Ojciec. I Syn Boży. I Duch Święty. Trójjedyny. Droga. Dukt. Idę Nim tak, jak umiem. On Jest Panem. Panem czasu,  a więc i dziejów. Jak więc iść na Nim? Jak to ścierpieć? Ale i On nieraz niesie mnie na swoich rozkrzyżowanych ramionach. Zwisam Mu przez ramię, przez tę czy tamtą ranę krzyżową. Wszyscy tak mają, jeżeli tylko będą pragnąć. Ja pragnę.

Pojazd czasu wpuszcza mnie w czasy dawne. Przynajmniej dla najmłodszych dawne. Muszę wracać do mojego dziennika, bo chodzi po drodze, przy okazji, przy oku widzącym, a w każdym razie chcącym widzieć, o sprawę pułkownika Ryszarda Kuklińskiego. Oto bowiem u początku lutego 2014 ukazał się film Jack Strong. Zostawmy tu na boku występy w telewizji panów bandziorów pseudooficerów z byłego LWP w związku z filmem, którym przyzwoity człowiek nie splunie nawet w twarz. Zostawmy też kwestię jakości filmu miłośnika wulgaryzmów. Chodzi o istotę. Idziemy:

28 sierpnia 2010 roku

Ogród, którego nie ma w tym, co dzisiaj widzialne. Ostatecznie zniszczyła go powódź 1997 roku. Przez lata ten ogród uprawiał mój Ojciec, chociaż nigdy nie był jego własnością. Dzierżawa. Dzisiaj przyszedł mi na myśl. Ojciec w swoim ziemskim życiu. Nie dorobił się niczego, co miałoby większą materialną wartość. Powiedział ktoś kiedyś mojej Matce: „Pani mąż to dobry człowiek, ale głupi”. Dlaczego tak powiedział? Bo ten mąż nie zapisał się do PZPR, jak się wówczas mawiało – nie należał do partii, a to zapisanie dawało korzyści finansowe. Nie był członkiem ZBOWID-u, czyli Związku Bojowników o Wolność i Demokrację, do którego gremialnie zapisywali się także przeniesieni do rezerwy żołnierze I i II Armii WP. Ojciec się nie zapisał, chociaż w czasie II wojny światowej był żołnierzem I Armii, a później oficerem frontowym; ba, walczył w zwiadzie artyleryjskim. Pamiętam, że jeszcze chłopcem kilkunastoletnim będąc, tłumaczyłem jakiejś kobiecie, że mój Ojciec nie należy do ZBOWID-u, chociaż był na wojnie. „Jak to? – ona na to. – Jak był na wojnie, to musi należeć do      ZBOWID-u!”. Tymczasem faktem było to, że nie musiał. Ale kiedy starał się o uprawnienia kombatanckie, przechodząc po zawale serca na rentę, PRL-owskie urzędasy próbowały go zmusić do musu, twierdząc, że skoro nie należy, to nie walczył na froncie. Poszedł tedy Ojciec do WKU z pytaniem o mus i oficer stosowny wydał dokument dodatkowy, stwierdzający przebycie szlaku bojowego aż po udział w zdobywaniu Berlina. I Ojciec się nie zapisał. Przychodzili też do niego werbownicy milicyjni, gdy z wojska już był przeniesiony do rezerwy, i namawiali, żeby został milicjantem. Za każdym razem odmawiał. A w tle pokój z kuchnią, kran tylko z zimną wodą, stare meble, ubikacja na korytarzu, piec kaflowy w pokoju. Mieszkanie, oczywiście, czynszowe, wynajmowane. W najlepszym gatunku biedy. Z popękaną ścianą w rogu kuchni. I tak aż do końca życia na ziemi. Dzierżawa.

jakjanie1Czy myślał o tym, pisząc o realnym socjalizmie? Ten fragment jego Zapisków, który zacytowałem trzydzieści siedem dni temu… To trzeba policzyć. Dokładnie. Każdy szczegół. Napisał: „W 1947 roku zwalniają mnie z wojska, bo mam rodzinę w Anglii, innych spotyka to samo za to, że mają księdza w rodzinie, za pochodzenie i licho wie za co. I to jest realny socjalizm”. Wiem, jak to wyglądało. Ojciec opowiadał o tym nieraz. Nie wiem tylko, czy był tego świadom, że za całą sprawą stał szpicel, taki w typie sympatycznego Wojtka Jaruzelskiego, który donosił o wszystkich rozmowach ze swoimi kolegami. Oficer polityczny, zwany też oświatowym, wzywał Ojca, gdy był w szkole oficerskiej w 1946 roku, i pytał. Robił to kilkakrotnie. Za każdym razem czynność ta wyglądała następująco: „Wiemy, że wasz ojciec jest w Londynie. Powiedzcie nam, dlaczego nie wraca”. Ojciec odpowiadał: „Nie wiem”. I na tym kończyła się rozmowa. Kiedy jednak wezwania powtarzały się bez ustanku, Ojciec wziął pewnego razu ze sobą adres londyński mojego Dziadka i po wysłuchaniu formułki wypowiadanej przez politruka odparł: „Tu jest adres mojego ojca. To już dorosły człowiek. Jeśli pan ciekaw, dlaczego nie wraca, niech pan do niego napisze. Może panu odpowie”. Było to wezwanie ostatnie. Po czym Ojciec przestał być słuchaczem szkoły oficerskiej i został przeniesiony do rezerwy.

Miał świadomość tego, że styka się z próbą werbunku na informatora, z iskiereczką, która mruga na Wojtusia. Tyle że nie było mu Wojtuś na imię. Nie zaświeciły mu się oczy jak temu, który poinformował stosowne organy o sytuacji rodzinnej kolegi, rozważny, usłużny, psi. Nie zaświeciły mu się oczy jak temu, więc nie oślepł i nie stracił rozeznania. Właściwie – jak mówił – miał dosyć słuchania tej gadaniny. Jego imiennik i rówieśnik pisał o takich stanach odczuć, sprawach naturalnych i oczywistych:

„Nasze oczy i uszy odmówiły posłuchu
książęta naszych zmysłów wybrały dumne wygnanie”.

A teraz następny krok. Ale ostrzegam – tu wszystko jest tak poplątane, że kto nie ma pełnej oraz dynamicznej świadomości zdarzeń, ten może się zaplątać i paść albo w błogości pochwał dla biednych i utrudzonych życiem, albo we wściekłości względem niegodnych. Idziemy przez mentalną dżunglę. To wymaga nieraz wiele czasu. Sam też nieraz potknąłem się o jakieś coś. Taki krótki fragment Zapisków mojego Ojca (zapis z 28 sierpnia 1982 roku):

„W maju 1944 roku wracają sowieci. Zabierają do wojska, podobno polskiego, ale czy tak jest naprawdę, nikt nie wie. Równie dobrze może to być wywóz na Sybir. Mnie jak i innych zatrzymuje patrol w drodze do pracy, odprowadza do wojenkomatu, tu rejestracja i odjazd do tego wojska. I to jest realny socjalizm. W tym wojsku oficerami są w 95 % Rosjanie.

Kończy się wojna, front, jest nowa Polska, dziwna Polska. Propaganda w tej nowej dziwnej Polsce, propaganda partyjno-rządowa zaczyna opluwać kolejno – przedwojenną Polskę, AK, rząd polski z Londynu, żołnierzy z Zachodu. Opluwa się wszystko i wszystkich, gdyż siebie uznaje się za alfę i omegę. Zaczyna swe zbrodnie UB”.

Tu następuje akapit wyżej cytowany o wyrzuceniu Ojca z wojska. A teraz kolejny przeskok w czasie. Fragment zapisu mojego dziennika z 13 grudnia 2010 roku:

Po latach czytam Zapiski Ojca, pamiętając, że stały się wraz z upływem czasu ważnym dokumentem historycznym; jednym z wielu, a przecież takim właśnie dokumentem. Ich geneza wiąże się z reakcją na stan wojenny. Pierwsze ich zdanie, zapisane piętnastego grudnia 1981 roku, brzmi: „A więc mamy w Kraju stan wojenny”.

jakjanie2Drugiego stycznia 1982 roku Ojciec zanotował: „Byłem dzisiaj w mieście. Na każdym rogu ulicy 2-3 milicjantów z ZOMO, patrole wojskowe z automatami na ‘gotuj broń’, co chwila przejeżdżają samochody z milicją i wojskiem. Gdy tak patrzyłem na tych żołnierzy z bronią gotową do strzału patrolujących miasto, pomyślałem sobie, że albo się rzeczywiście boją, albo tak ich nastawili oficerowie. Przypomniały mi się walki w czasie szturmu Berlina, gdy była prawdziwa wojna, gdy naprawdę można było dostać serię zza jakiegoś rogu. Otóż wtenczas w wolnych chwilach łaziliśmy z kolegami po już zajętych dzielnicach Berlina, ot tak przez ciekawość, pogapić się, ale myśmy wtenczas nosili swoje automaty zwyczajnie na pasie, a nie gotowe do strzału. Jak to jest, nie rozumiem, przecież myśmy wtenczas nie byli jakimiś bohaterami, ale zwykłymi młodymi chłopcami, może nawet młodszymi od tych z patroli na ulicach Wrocławia obecnie. Do czego ta straszna partia na obcych usługach doprowadziła ludzi, że dzisiaj na uzbrojonych żołnierzy na ulicach miasta patrzy się jak na okupantów, choć noszą polskie mundury i orzełki na czapkach”.

Uderzająca w tym zapisie jest różnica w reagowaniu żołnierzy frontowych na dopiero co zdobytym terytorium wroga i umundurowanych nieszczęśników albo sprzedawczyków i tchórzy w stanie wojennym. Ci drudzy są wyraźnie złachmanieni. Irytuje mnie nazywanie żołnierzy I i II Armii WP najeźdźcami i zdrajcami przez niektórych spośród tych publicystów i historyków, którzy myślą o sobie „najniezłomniejsi”, a prochu nigdy nie wąchali, pole bitwy zaś i śmierć widzieli tylko na obrazkach. Podobne głupstwa wygadują zresztą ci, co dzieląc czule włos na czworo, opowiadają banialuki o niejednoznaczności postaci Berlinga czy Jaruzelskiego albo Kiszczaka. Żołnierze frontowi w I i II Armii, a nie oddziały specjalne i tzw. Informacja oraz milicja, nie byli żadnymi najeźdźcami i walczyli z wojskiem niemieckim Hitlera. Zdrajcami okazali się zaś ci, którzy od początku współpracowali z komunistami, a więc wyżsi dowódcy jak Berling, a następnie wszyscy ci, co podczas czystek lat 1945-1948 poddali się, to znaczy – weszli w tworzoną strukturę totalitarną wojska nazwanego Ludowym Wojskiem Polskim, a więc przystąpili do szpicli, morderców żołnierzy AK, WIN-u, NSZ-u, pełnej ideologizacji i ateizacji. Stali się w ten sposób łachmaniarzami, którymi żołnierze frontowi nie byli. Co zresztą widać także z opisu mojego Ojca.

To nie jest myślenie według schematu: „Prawda leży pośrodku”. To nie jest w ogóle myślenie według schematu, którym wygodnie posługują się najniezłomniejsi oraz dzielący czule włos na czworo. Obydwa typy relatywizują rzeczywistość. Wartościowe zaś jest docieranie do prawdy obiektywnej.

Piętnasty stycznia 1982 roku w Zapiskach mojego Ojca: „Słuchając radia zagranicznych stacji jak BBC czy Waszyngtonu, nie mogę się nadziwić przypuszczeniom, że gen. Jaruzelski to być może patriota, a nie marionetka sowiecka. Dla mnie i kręgu moich znajomych tutaj nie ma żadnych wątpliwości, że Jaruzelski to gorliwy sługa swych moskiewskich mocodawców. Razem przygotowali ten stan wojenny u nas i to, co się teraz u nas dzieje, razem wykonują, choć polskimi sprzedajnymi rękoma”.

Powiedział mi kiedyś Ojciec, tak na krótko przed swoją śmiercią, choć o tym nie wiedzieliśmy jeszcze, że wkrótce umrze (miałem dziewiętnaście lat, kiedy to się stało), a mi było blisko do poboru w PRL-owskie sołdaty: „Pamiętaj, że przysięga złożona pod przymusem ciebie nie obowiązuje!”. Zapamiętałem sobie to bardzo dobrze, chociaż nigdy do tego czegoś nie trafiłem, albowiem zacząłem studia w 1989 roku, kiedy to w końcu zlikwidowano studium wojskowe. I była ta pamięć śladem postawy Ojca – ratować, gdy się da, a tymczasem nie skutkuje bój militarny, nie dać się wybić, szanując tych, którzy poszli na stos. Oczywiście, kiedy już nie ma innego wyjścia, trzeba dać świadectwo, jak mój Ojciec, który nie wyparł się swojego ojca i nie wdał się w matactwa. A to niewdawanie się, co uświadomiłem sobie po latach, w istocie groziło śmiercią. No, tak, ale dopóki można, trzeba trwać, tego trzeba, taka jest potrzeba wraz z rozumieniem tych, którzy nie wytrzymali tego egzystencjalnego boju albo zaczęli krzyczeć z nadmiaru cierpienia jak Ryszard Siwiec. O tym jest ten wiersz, nawiązujący też do innego o Ryszardzie Siwcu właśnie, a w dali do tego o generale Emilu Fieldorfie (fot. Wikipedia). Oto on:

augustemilieldorfnilPrzypomnienie

Popychany.
Ugniatany.

Wieści Hioba są takie.
Z prawa dociskany wskazującym palcem z lewa.
Dopadną cię albo nie, bo nie można cię złamać.

Wargi ruchliwe smrodem obłudy, który obsiada radą robaczywych mędrców.
Ruchliwe bulgoczącym gnojem rechotu za plecami.
Chcą wejść na głowę, wbijając kłamstwa w skronie.

Świeccy w kapłańskich szatach.
I duchowni bez ducha.
Nadzy do znudzenia.
Oświeceni, oświecający.
Nuda, nuda.

Nic dziwnego, że nie wszystkim wystarcza cierpliwości.
Tego kruszcu jest mało i trudno go zdobyć.
Spoczywa w głębinach obwarowanej twierdzy.
Na szczycie jej wieży czuwa kruk o perlistym dziobie jak zaostrzony młot.
Ma przenikliwy wzrok błękitu i szorstkie pióra bieli.

A wieści Hioba są takie.
Wie przecież, czego doświadczył.

Dlatego umęczeni czasem płoną, przypominając krzak gorejący.
A ty pośród nielicznych przypominasz skałę.

I krótki wiersz świadczący o podobieństwie postaw. O tym, czego w Polsce uczono od dawna, że są rzeki różne. Uczono, uczono, choć zdarzało się, że jeden ktoś zakrzykiwał drugiego kogoś. Ale uczono. Także nad tą rzeką metaforyczną, do której odwołuje się właśnie ten mój krótki wiersz:

Nil

Który nie miałeś grobu.
Który nie byłeś pochowany.
Który wszedłeś w powietrze.
Którego ciała odnaleźć nie mieliśmy sposobu.
Który płyniesz w wietrze.

W ciągłym ruchu zostajesz oczom nieuchwytny.
Kiedy mierzymy trakty, przenikasz nasze miary.
Jeszcze jedna kaskada, jeszcze jeden wysiłek przejścia katarakty.
A może się zobaczymy i będziemy wreszcie istnieć.
Jak ty, który jesteś wielką rzeką wśród tysięcy wspaniałych.

Który jesteś żołnierzem.
Który bronisz życia.
Który masz na imię

August
Emil.

jakjanie3To o gen. Fieldorfie, jak widać, choć nie tylko. I jak widać także, tu w tym miejscu umieszczenie tego wiersza nie jest zestawianiem rang wojskowych (mój Ojciec opuścił wojsko w stopniu podporucznika) ani zasług, ale pozostaje myślą o wspólnocie postaw. Ta wspólnota postaw tych, którzy wiedzą o co chodzi, wyraziła się specyficznie w sierpniu 1980 roku, kiedy Ojciec spotkał się w Wielkiej Brytanii z siostrą i bratem po czterdziestu latach, ale też ze swoją kuzynką i jej mężem, Juliuszem Pilawa Kamienieckim, walczącym swego czasu pod Monte Cassino  (na fotografii od lewej - Juliusz Pilawa Kamieniecki, Janina Pilawa Kamieniecka, Zbigniew Binek), który mu ofiarował swoje patki mundurowe, a ten później umieścił je w miejscu honorowym wraz ze swoimi odznaczeniami w gabinecie własnego domu.

jakjanie4 Sentymenty? Również. Ale przecie też, a może zwłaszcza – wąchanie prochu. Prochu ziemi i nie tylko. Tej ziemi. Tej, która została nam dana, by czynić ją poddaną. Także wbrew wężom, które prochem się żywią. Pamiętając, że cieleśnie z prochu powstaliśmy i w proch się obrócimy. A w tych obrotach ciał niebieskich podnosząc się i padając, padając i podnosząc się, idziemy. Ojciec wspomniał kiedyś, że w czasie szturmu najtrudniej pod ostrzałem podnieść się z ziemi. No, ale podnosić się trzeba, taka jest potrzeba. Stawania w potrzebie.

Mój Ojciec wędrował całe życie. A teraz jest przy mnie, przy mojej siostrze i przy moim bracie. Wszędzie. On – Zbigniew Binek. Słyszę go w Bolero Ravela (bardzo lubił ten utwór). Nadchodzi. Był kierownikiem ambulansu pocztowego – cały czas na stojąco noc czy dzień we wnętrzu wagonu tuż za lokomotywą (tego już teraz nie ma). Chciał studiować geografię, ale warunki nie pozwoliły. A jednak został geografem. Wyznaczał, jak umiał, mojemu rodzeństwu i mnie azymut. Moralny – zaznaczam, żeby nie było wątpliwości. Oczywiście to jest rozumiane jak najszerzej – od tego, żeby się myć, poprzez to, żeby się uczyć, aż po to, żeby być przyzwoitym człowiekiem. No i jeszcze jedno – miał świetną chwytliwość języków obcych. Mówił po rosyjsku tak, że te oficery i szeregowce Krasnej Armii nie wierzyły, że jest Polakiem. A wiemy przecież, że wśród tego, co początkowo nazywało się I i II Armią WP, było pełno Rosjan poprzebieranych. Ojciec nie był poprzebierany. Rozumiał ludzi innych narodów, nie przyjmował zła, które czynili, ale dobro i naturę różnic i podobieństw ludzkiej egzystencji – tak. Czytał Wojnę i pokój Tołstoja w oryginale; do dziś mam ten egzemplarz tej powieści. Mówił też dobrze po niemiecku. A kiedy byliśmy w Australii (Ojciec miał już wtedy sześćdziesiąt lat) pojawiło się takie zdanie w rozmowie szeptem pomiędzy naszymi znajomymi: „Ty nie mów wszystkiego, bo on zaczyna rozumieć po angielsku”. Pewnie z tych zdolności wzięły się moje naukowe zainteresowania przekładoznawcze. Ale to tutaj mało ważne. Ważny jest azymut. Jechałem ongi na drugi koniec Polski do jednej z ciotek, straszliwej dziwaczki, która potrafiła wywołać awanturę o nic z niczego. To drobiazg. Ojciec powiedział mi wtedy: „Gdyby coś było nie tak, pakuj się i natychmiast wracaj, nawet się nie zastanawiaj”. To drobiazg. A przecież już wtedy dowiedziałem się, że tam oddalony, gdzieś pod Ełkiem, co naprawdę daleko jest od Wrocławia, mogę liczyć, choćby i z bezgroszem w kieszeni, na ten punkt orientacyjny, na dom, z którego wyjdzie mi na spotkanie w punkt, na którym mogę się oprzeć. Opieram się do dziś, żeby ustać na nogach i oprzeć się złu. A był ostry nieraz, ale i wcześniej czy później z przymrużeniem oka. Aż boję się powiedzieć, że z przymrużeniem Oka Opatrzności, które czuwa, ale i pogodne jest. Nie jest to chyba bluźnierstwo, bo chodzi tu o ślad ojcowskiej troski różnie wyrażanej na wzór Najwyższego.

Ojciec nigdy nie zdradził. Ani swoich przekonań, ani bliskich. To może wydawać się oleodrukowe. Ale to tylko tak się wydaje. Tak było. Wiem o tym. I tak jest. Byli tacy ludzie. I bywają. Nieliczni, to prawda, ale jednak. I tak - nie trzeba tu cytować całego mojego wiersza pt. Wybór. Tylko ten jego fragment wkomponowany w zapis dziennika z dnia następnego względem wyżej cytowanego:

Brak znamion rozkładu na duszy ekshumowanego.

Za życia ciała przeniesiono go poza krąg epidemii.

Błędnie ją wówczas nazywając zdrowiem.

Minął kordon.
Złożył broń.
Odpiął oficerski pas.

I spokojnym krokiem poszedł w swoją stronę.

Nie zapisał się do związku bojowników.
Nie żył nigdy w partii zjednoczonej mordem.
Od milczenia wobec tłumu najemników żuchwy ma złożone.

pulkownikryszardkuklinskiCiekawe, że w tym samym mniej więcej czasie, gdy mój Ojciec został przeniesiony do rezerwy, a więc na krótko przed początkiem lat pięćdziesiątych XX wieku, swoją karierę w wojsku, które wkrótce zaczęło być zwane LWP, zaczynał przyszły płk. Ryszard Kukliński. Mojego Ojca wyrzucano ze szkoły oficerskiej, on do niej wstępował. I to we Wrocławiu! Nie widzę w tym żadnego zbiegu, choć może i on jest. Nie to jest ważne. Komuniści, choćby Kiszczak czy Jaruzelski, uznają Kuklińskiego za zdrajcę. Ba, kiedyś nawet Wałęsa rzekł, że jeśli chodzi o Kuklińskiego, to on, Wałęsa, nie ma zamiaru promować zdrady. Co miał w związku z tym na myśli, trudno pojąć, bo w ogóle trudno tego człowieka pojąć. Niemniej z kolei antykomuniści mają płk. Kuklińskiego za bohatera, przynajmniej niektórzy z nich, a niektórzy z tych niektórych przydają jeszcze pułkownikowi nimb postaci wallenrodycznej. I tak przepychają się jedni z drugimi. Ale że – jak wiemy dzięki Juliuszowi Słowackiemu – wallenrodyczność to rzecz nowa, ja bym był ostrożny w używaniu tego słówka. Mówiąc po prostu – wallenrodyczność to debilizm świadomy i straganiarski chwyt. Co tu dużo mówić – Kukliński był zdrajcą, a był właśnie wtedy, gdy zaczął się kształcić na oficera LWP, i kiedy przyzwoitych ludzi zaczęto z wojska wyrzucać.

plkkuklinskiopPo czym bez wątpienia od zdrady odstąpił, zaczynając współpracę z wywiadem wojskowym Stanów Zjednoczonych i pomagając w zwalczaniu ZSRS. Dzięki temu też działał na rzecz niepodległości Polski, i nie tylko niepodległości, ale wręcz istnienia Polaków oraz obszaru, na którym żyli, bo plany wojenne sowietów przy zgodzie na to władz PRL-u zakładały możliwość zniesienia z powierzchni ziemi Polski jako takiej podczas wojny atomowej. Informacja o decyzji wprowadzenia stanu wojennego, którą płk. Kukliński przekazał Amerykanom, była finałem jego działalności i kwestią nie najważniejszą wobec globalnych planów sowieckich. To, że Kukliński musiał uciekać z PRL-u, nie wiązało się przede wszystkim z przekazaniem tej akurat informacji, lecz z jego aktywnością wcześniejszą i możliwością dekonspiracji jego osoby. Pisał o tym niejeden wiele razy. I rzeczywiście płk. Ryszard Kukliński stał się polskim bohaterem narodowym, ale nie za sprawą jakiegoś tam kretyńskiego wallenrodyzmu, tylko dzięki zerwaniu ze zdradą, a następnie narażaniu życia na niebezpieczeństwo dla Polski i w końcu poniesieniu ofiary z dwóch swoich synów oraz przedwczesnej śmierci własnej.

W dżungli mentalnej w sposób naturalny robimy przecinkę. W przypadku wallenrodyczności jako rzeczy nowej chodzi oczywiście o dwudziestą dziewiątą oktawę pieśni drugiej Beniowskiego, gdzie czytamy:

Wallenrodyczność, czyli wallenrodyzm,
Ten wiele zrobił dobrego – najwięcéj!
Wprowadził pewny do zdrady metodyzm,
Z jednego zrobił zdrajców sto tysięcy.
Tu nie mam więcej już rymu na „odyzm”,
Co od włoskiego „odiar-lo” – najpręcéj
Może zastąpić brak polskiego słowa;
Wallenrodyczność więc – jest to rzecz nowa.

Warto zresztą poczytywać okoliczne oktawy, począwszy od tej zaczynającej się od słów Ów Dzieduszycki był to regimentarz aż po tę rozpoczynającą się od Zwalił to wprawdzie na króla rozkazy. Bardzo to ciekawy opis wikłania i wikłania się w zdradę oraz możliwości wywikływania się ze zdrady. Wszystko wciąż aktualne, a opis – jak to potocznie mawiają – ostry jak brzytwa, a nawet – dodajmy – precyzyjny jak lancet, czyli ozdrowieńczy, choć bolesny. Jak to u Słowackiego zwłaszcza od czasów Beniowskiego.

I tak to widzę wierszem sprzed lat, żadną tam paralelą do Mickiewiczowskiej Śmierci pułkownika, ale i paralelą – aż do śmierci:

Spowiedź Pułkownika

Przestały wybuchać pociski drugiej wojny.
Już nie świstały. Nastał czas nielotów.

Odtąd pękały bomby z gazem rozweselającym.
Prędkie jak struś, który pazurami łamie żebra.

Rozdziera serce.
Nie używa rąk.
Nie jego są ręce.

Śmieszny i straszny.
Z ukrytą głową w piasku.

Szybszy jest od człowieka w biegu.
Gaz wypełnia jego wnętrze.

Dlatego tłumy zakładają maski.
Galopujące śmiechem do pokoju.

Gnane do okopów.
Żeby zaczęły się walki pozycyjne.
Tym razem na zimno.

Chłód nierozpoznanych.

Gdzie tłumy?
Gdzie ludzie byli?
Kiedy być przestali?
Kiedy maski?

Wtedy zdradziłem.

Ziemię.
Orających braci.
Siostry zbierające.

Łzy i snopy.
I przodków naszych.

Byłem w kamaryli.
Pośród wrogów ojczyzny.

Zobaczyłem śmierć mojego narodu.
Kiedy w cień się obracał pozbawiony prochu.

A z niego powstał, ale go nie było.
Gdy nie zostawał z niego nawet popiół.

Gdzie żywy struś znalazł się tylko w porównaniu.
Tam wszyscy są równi w planach, wyzwoleni od przenośni.
Bo i przenosić by nie było czego.

Ani ziarna grobu.
Drzewa.
Domu.

Skrawka papieru na wyklejce książki.
Nic.

To stopień u zdrajców zdobyty.
Odstąpiłem od nich.

A teraz nie wiem, czy ktoś powie.

Czy o mnie?
Czy się potknie?

Pułkownik?

Czy przyjmą mnie przodkowie?

Moje czyny.
Złe, a potem dobre.

Odprawiłem żal.
Odkupiłem winy.

Zginęli tylko moi synowie.
Tylko ciało moje.

W wierszu ten skrawek papieru na wyklejce książki to najstarszy zapis Bogurodzicy, który w takiej formie został po wiekach odnaleziony w jednym z kodeksów, czyli starych ksiąg. Tak ocalał, by być jednym z najdroższych. Powiada bowiem Chrystus – nie bójcie się tych, którzy mogą zabić wasze ciała, ale tych, którzy chcą zabić wasze dusze. SOS! Save our souls! Ratujcie nasze dusze! To wezwanie modlitewne poprzez ludzi do Boga Trójjedynego.