Przeskocz do treści

Kilka słów o Marszu „Odzyskajmy Polskę” (2)

maciejmiezianMaciej Miezian

Ostatnio skończyliśmy na wyruszeniu  narodowców spod Pałacu Kultury i Nauki na marsz.  Początkowo panowało lekkie zamieszanie, co było nieuniknione. Na miejsce zbiórki wybrali sobie bowiem ten wielki plac od strony ul. Marszałkowskiej i ciężko im było upilnować ludzi, którzy zamiast gromadzić się w wyznaczonych miejscach, rozchodzili się na wszystkie strony. Na dodatek nieustannie odpalane petardy zagłuszały komendy organizatorów. Nie pomagała też policja, która nie chciała wpuścić pochodu na ulice dopóki nie zostaną usunięci z niej „gapie”, co wymagało od organizatorów wysłania straży porządkowej, która z kolei potrzebna była gdzie indziej.  

W końcu jednak, z lekkim opóźnieniem, udało się  im sformować czoło pochodu i marsz wyruszył. Już na Rondzie Dmowskiego zapłonęły race. Przyglądałem się temu pochodowi, a potem wróciłem do naszych, bo byłem przekonany, że niedługo ruszymy. Tymczasem marsz minął rondo i wszedł w ul. Marszałkowską. 

mnmm1Kluby „Gazety Polskiej” stały przy stacji Warszawa Śródmieście, prezentując zupełnie odmienny widok. Czy sprawił to geniusz taktyczny redaktora Sakiewicza, wcześniejsze doświadczenia czy też był to zwykły przypadek, panował tam zadziwiający ład i porządek. Tłum klubowiczów stał bowiem na chodniku pomiędzy dwoma trawnikami a, że w Polsce nadal nie ma zwyczaju deptania trawy, nikt nawet nie próbował rozchodzić się na boki. Co dziwniejsze ten szyk został utrzymany aż do samego końca, więc chyba był raczej wynikiem doświadczenia i dyscypliny. 

W końcu nasz pochód ruszył w kierunku Al. Jerozolimskich. By dostać się na odpowiedni pas musieliśmy obejść metalową barierkę stojącą wzdłuż szyn tramwajowych. Tłum przemieszczał się bardzo sprawnie zajmując miejsce z tyłu. Atmosfera była fantastyczna: skandowania, piosenki, przemówienia. Nagle wszystko stanęło. Przez megafon ogłoszono, że na ul. Marszałkowskiej trwają walki. Musimy odwrócić się w drugą stronę i iść jedną z równoległych ulic. Wszyscy się odwrócili. Wtedy nagle padło hasło od służby porządkowej, że mamy iść ul. Poznańską, która znajdowała się mniej więcej w połowie tłumu, właśnie tam gdzie stałem.  Jeśli władza ludowa liczyła na to, że wprowadzi jakiś chaos, który zniechęci ludzi do marszu, albo chociażby rozerwie kolumnę na parę mniejszych to się… przeliczyła.

Tłum grzecznie zakręcił w ul. Poznańską i zamiast iść nią do końca, jak chcieli przedstawiciele policji, doszedł tylko do pierwszego skrzyżowania i skręcił w lewo na ul. Marszałkowską.  Ja zaś skorzystałem z okazji i postanowiłem przebiec się na Plac Konstytucji, by zobaczyć co się tam dzieje. Po drodze przypadkowo odnalazłem jeden z ciekawszych budynków dawnej Warszawy, przedwojenną ambasadę ZSRS. Na jej fasadzie do dziś zachowało się godło tego nieistniejącego już (przynajmniej teoretycznie) państwa: glob okolony wieńcami zboża. Tyle tylko, że usunięto z niego sierp i młot.

Akurat zjawiłem się na Placu Konstytucji równo z czołem puszczonego wreszcie pochodu narodowców. Starcia spowodowane prowokacją policji (o tym, że była to prowokacja słyszałem już wtedy) rozerwały pochód, który musiał się na nowo zorganizować. Chodnikiem przemieszczały się też szybkim marszem oddziały prewencji.

mnmm2Pochód narodowców ruszył w stronę Ronda Jazdy Polskiej a ja pobiegłem do swoich i zająłem miejsce w pochodzie tuż za Węgrami. Bez większych trudności dotarliśmy do Placu Jazdy. Wszyscy byli już zmęczeni, ale jednocześnie uśmiechnięci i zdeterminowani, by dojść do samego końca. Cały czas skandowaliśmy hasła i śpiewaliśmy piosenki.

Nazwy ulic: Armii Ludowej i Waryńskiego wskazywały, że już gdzieś niedaleko muszą być siedziby naszej „ukochanej” władzy. No i rzeczywiście, wkrótce minęliśmy Plac Unii Lubelskiej i naszym oczom ukazały się gmachy przy ul. Szucha. Minąwszy nuncjaturę zobaczyliśmy spory oddział prewencji pilnujący jakiegoś płotu z bramą. Ni jak nie mogłem się domyślić po co akurat stoją w tym miejscu, a okazało się, że jest to tylne wyjście z kancelarii Prezesa Urzędu Rady Ministrów, którym zapewne w stosownym czasie Donald Tusk i jego kumple uciekną przed gniewem rozwścieczonego ludu. Ale to oczywiście „pieśń przyszłości” (miejmy nadzieję, że niedalekiej).

O wiele ciekawiej było po drugiej stronie ulicy, gdzie w dawnej siedzibie niemieckiego gestapo mieszczą się dziś urzędy wielkiego zwolennika wzmocnienia roli Niemiec w Europie, Radka Sikorskiego, oraz resort pani Szumilas czyli Ministerstwo Edukacji Narodowej. Co ciekawe – o ile pod resortem Sikorskiego stali tylko pojedynczy milicjanci o tyle MEN był tak obstawiony, że robiło się aż czarno w oczach od zgromadzonych tam oddziałów prewencji. Pomiędzy nimi stali chłopcy i dziewczyny ubrani tak jak „kibole”, w czapkach „kominiarkach” na głowach, którzy odwracali twarze do muru lub ukrywali się za plecami kolegów. Nie muszę chyba mówić kim byli i co tam robili, bo tłum skandował w ich stronę: „Prowokatorzy, prowokatorzy”.

mnmm3Tak przy okazji zauważyłem, ze spora część tych policjantów z prewencji jest jakaś niska i drobnej postury. Okazało się, że to dziewczyny!!! Nasza władza chowa się za spódnicę, realizuje ustawę o „parytetach”, bądź posyła do walki kobiety, by potem media mogły rozdzierająco płakać, że demonstranci pobili „kobietę-policjanta” – tu Czytelniku wybierz sobie odpowiednia wersję sam. Ja głosuję na wszystkie te trzy opcje naraz.  

Idziemy zatem dalej. Na Placu Na Rozdrożu widać już pomnik Dmowskiego, pod którym stoją narodowcy.  Nasz „wąż” zatrzymuje się tam przez chwilę poczym wchodzi w aleje Ujazdowskie i wyrusza w stronę Belwederu… Cdn.