Przeskocz do treści

Nie trzeba nam takiego importu z Warszawy!

adamzyzmanAdam Zyzman

Przyzwyczailiśmy się do tego, że Filharmonia Dowcipu Waldemara Malickiego, to rozrywka lekka, na dobrym poziomie muzycznym, choć jeśli idzie o dowcip, to przez lata organizatorzy korzystali ze starych sław kabaretowych Laskowika i Federowicza, których ostatnie występy nie zawsze błyszczały dowcipami pierwszej próby. Być może dlatego panowie (piszę panowie, bo w trakcie występu okazało się, że, poza Waldemarem Malickim, scenarzystą i reżyserem spektakli jest Jacek Kęcik i to on prawdopodobnie odpowiada za ostateczny obraz spektaklu) postanowili zrezygnować z usług kolegów i sami zająć się satyrą, czy raczej polityką, bo treść niektórych dowcipów wydawała się być pisana na kolanie i dostosowywana do aktualnego dnia. A był to dzień w Krakowie wyjątkowy, bo 11 listopada, Święto Narodowe, w którym artyści z Warszawy postanowili obchodzić swoje 10-lecie w naszym mieście.

Jakoż, że próby wywołania reakcji widowni komentarzami pod adresem ministra kultury, że nie dotuje tak doskonałego przedsięwzięcia, nie przynosiły specjalnego efektu panowie postanowili zagrać „panem z widowni”, którym okazał się wyjątkowo gorliwy „patriota”. Jak na „patriotę” przystało zaczął więc przyganiać artystom, że w takim dniu brak na scenie utworów patriotycznych i narodowych i w zasadzie niczego innego nie potrafił powiedzieć. Autorzy, by jeszcze dobić krakowian przedstawili swego ograniczonego intelektualnie krytyka, jako... nauczyciela lokalnej szkoły średniej(!), a ich reakcją na jego postulaty było wykonanie utworu znanego z filmu „Kabaret”, w którym miła melodia ludowa zmienia się w marsz hitlerowskich oddziałów!

W ten sposób próbowano nie tylko ośmieszyć patriotów przedstawiając ich, jako ograniczonych osobników bez poczucia humoru, którzy wszędzie chcieliby widzieć i słyszeć akcenty patriotyczne, ale też zasugerowano czym patriotyzm grozi całemu społeczeństwu. Do panów z Warszawy nie dotarło chyba, że większość osób na widowni była już tego dnia na mszach za Ojczyznę, na manifestacjach i marszach, śpiewała pieśni patriotyczne w tramwaju, na Rynku, w domach z Radiem RMF, a na koniec dnia przyszła na koncert muzyki łatwej, lekkiej i przyjemnej i oczekuje, by nie psuto im go politykierstwem i to podanym w tak prostacki sposób. Kraków ma swoich KOD-owców, swoich artystów co to biorą się do pouczania narodu mając sami braki w wykształceniu ogólnym i nie potrzeba mu importu podobnych treści z Warszawy! Jeśli więc kilkaset ludzi idzie na spektakl muzyczny, którego jakość zna z telewizji i płaci za to wcale nie małe pieniądze, to chce mieć to za co zapłacili, a nie to, co przed kilkoma godzinami mogli usłyszeć na ulicy! Jeśli „warszawka” przyjechała zepsuć Święto Narodowe w Krakowie, to mogła dołączyć do tych grupek, które na ulicach krzyczały tylko o tym, że „chcą by było tak, jak było”. Patrioci tego dnia w Krakowie dyskutowali o tym, jaka ma być Polska dla przyszłych pokoleń, pod koniec XXI wieku, a nawet w wieku XXII! I jeśli na koniec dnia przyszli się rozerwać, to nie po to, by zobaczyć swój wypaczony w cudzych oczach obraz i być obrażanym za własne pieniądze. Bo artyści na scenie są od grania, a nie od politykowania. Jeśli chcą politykować, niech zejdą ze sceny i przedstawią swoją wersję przyszłości Polski! Bo historia się nie kończy i trwanie przy tym, „jak było”, to narodowa zdrada lub głupota, bo wówczas o tym „jak będzie” inni za nas zadecydują!