Przeskocz do treści

Odważni mieszczanie

pawelbinekPaweł Binek

PWPoczta Wrocławska

Między pierwszym a jedenastym listopada. Między uspokojeniem czasów wśród wszystkich świętych, kiedy wszystko już wiadomo, a odzyskaniem niepodległości na naszej ziemi grzeszników. Tam, właśnie tam, a zarazem tu – idą odważni mieszczanie sprzed wieków. Tak myślałem w tym czasie, który już minął, ale w czasoprzestrzeni naszych jaźni oraz w życiu naszego społeczeństwa jest tym, co niezbywalne.

A później po ciężko przepracowanym tygodniu poprzednim w tygodniu następnym 19 listopada Roku Pańskiego 2013 po pracy wieczorem jadąc w krakowskim tramwaju numer 13, słysząc jakichś młodych dwóch chłopaków i jedną dziewczynę mówiących, jak to zazwyczaj nie jeżdżą tym tramwajem numeru tego, co pewnie z pechem zabobonnym im się kojarzy, a mnie mimo to z trzynastym rozdziałem I Listu do Koryntian św. Pawła Apostoła, czyli z Hymnem o Miłości, rzuciłem kątem oka na ekran monitora, umieszczony na poddaszu tramwajowym, i przeczytałem: „Matka ks. Jerzego Popiełuszki nie żyje”. Jakbym nagle zobaczył moją babcię, matkę mojej matki, zaledwie osiem lat starszą od mamy ks. Jerzego. Ten sam prosty strój, ta sama chusta na głowie. I serdeczność. Nigdy, naprawdę nigdy nie wyszliśmy z jej domu bez daru serca. To mógł być kawałek ciasta, zazwyczaj miodownik (o, miodzie słodki pracowitości i rzetelnej pracy!) albo – jak babcia mawiała – kurka, czyli drobiazg, bo przecież hodowała w swoim życiu takoż kaczki, gęsi, krowy, króliki, takoż w polu pracując z ukochanym swoim mężem.

agnieszkaszkolnickaPamiętam to zdjęcie, na którym widać, że trzyma na kolanach swoją wnuczkę, córkę mojego brata, zdrową czy chorą, wszystko jedno. To dziecko tam na tej fotografii i po prostu jest chore na porażenie mózgowe, a babcia je trzyma przy sobie i nie mówi, że tak tylko, bo tak wypada, ale trzyma je, bo to jej wnuczka (liczyła zresztą do końca życia doczesnego, ile ma wnuków, wnuczek, prawnuków, prawnuczek, a nawet – jak się u kresu okazało – także praprawnuków, praprawnuczek). I co jeszcze na tym zdjęciu? Wnuczka ta trzyma w ręce laskę swojej babci (babcia mówiła – palica!). Dla mnie to laska pasterska. Kiedy trzeba, delikatnie prowadząca, kiedy trzeba, palem grzmocąca. A umierała przez rok na raka. Babcia. Prowadziła nas ku życiu, tracąc i zyskując świadomość bytu. Nie pozwoliła się zeutanazować! Inaczej mówiąc – nie poddała się eutanazji, którą zowią dobrą śmiercią, która sama w sobie nigdy dobra nie jest. Nie poddała się. Waleczna. Agnieszka Szkolnicka. Jej heroizm zdawał się nam w rodzinie niepojęty. Większość stworzeń płci obojga nie potrafiło go uchwycić, pojąć, ująć, chwycić, załapać. Stąd był i pozostaje wspaniały, prosty, wzorowy. I takich przykładów ludzi dawnych lat w ich niezłomnych postawach – tak jak stoją przed nami, wołając – spotkamy tysiące. Mężczyzn i kobiet. Z miasta i ze wsi, co w przypadku wsi i miasta ostatecznie oznacza miejsce, zwyczajnie konkretne miejsce, to czy inne, gdzie jest życie – pośród gęsi, kaczek, kur, kogutów w pióropuszach swej czerwieni, między wołami i krowami, świniakami na podwórzu albo na targu miejskim miejsca. W tym właśnie własnym miejscu pozostają  mieszczanie życia, umieszczający życie, ci i te, co umieszczają je tam, gdzie trzeba. Rodzący. Nazwani przez głupców strasznymi mieszczanami. Rzeczywiście straszni. Dla sług niemiejsca, czyli utopii, jakiegoś komunizmu, narodowego socjalizmu, jakichś wstydzących się swojego miejsca wykształconych z wielkich ośrodków, jakby prymitywizm z wioski i dulszczyzna z miasta nie były świadectwem ludzkiej słabości. Kto zresztą po latach spamięta te wszystkie słówka? Smród po tych słówkach nie zostanie docześnie. A może i zostanie. Ale niestety tylko smród.

A tu nagle tylko z kapustą marną, nie dorodną i soczystą, świński schabowy bez kości, czyli rozlazły, rozpadający się, jakby bez kręgosłupa, i smrodliwa kapusta ze świńskim schabowym bez kości (że niby elegantszy, a po prostu wygodniejszy w żarciu żrących). I rosół z samej kury bladej, po podwórku gospodarskim niechodzącej. A przy okazji jakiś sowiecki kawior oraz francuskie porewolucyjne kalmary, małże i ostrygi. Co za bzdury! Rodem z PRL. A tu jakiś ktoś, wobec którego trzeba protestować w Teatrze Starym w Krakowie, bo wyćwiczył z aktorami i aktorkami, jak udawać kopulację z dekoracją teatralną albo co tam jeszcze w inscenizacji Do Damaszku już o krok będącej od realnych stosunków seksualnych podczas przedstawienia jak w cyrkach starożytnego Rzymu, gdzie z rozkoszą rozrywano chrześcijan dzikimi zwierzętami.

I tak pisząc teraz tutaj dla współczesnych i potomnych, co można powiedzieć i napisać? Żeby się nie przejmować, czyli – żeby nie przejmować właśnie, nie brać z zarazy niby-siebie, zarażając się od zarazy złudzeniem siebie.

Za młodu brałem udział w konkursie recytatorskim, jeszcze czternastoletni albo piętnastoletni, jeszcze w ostatniej klasie szkoły podstawowej, a recytowałem fragment poematu Edwarda Stachury pt. Kropka nad ypsylonem, który zaczyna się od takiej inwokacji:

o, częstochowskich rymów jasnogórska potęgo
o, zapachu, perfumo, lawendo
wielobarwna tęczująca tańcująca wstęgo
niewyczerpalna nigdy wiwendo
odkrywczych kartografii zapoznana precyzyjna legendo
pełna gościnnych kosmicznych adresów agendo
astronautyczna siermięgo
płyń po manowcach z włóczęgą. 

I nagle po proteście grupy widzów w Teatrze Starym dnia 14 listopada 2013 przypomniałem sobie ten fragment tego poematu przeciwnego schematom:

co ja widzę, mia mamma
widzę wskroś jak promień gamma
że ty, suczko, wracasz samma
bez fagasa z tyłu na barana

jak to czemuj zara melduj
ryczy schemat

lola na to
jak na lato
po wstążeczce po zwroteczce
po troszeczku po trochejku
ściąga z siebie strój-poemat

równo cześnie stripti suje
równo grzecznie recy tuje:

ty świński ryju, ty świński ogonie, ty świńska
nóżko, ty golonko, ty fałdo, ty grubasie,
ty pyzo, ty klucho, ty kicho, ty flaku,
ty pulpecie, ty żłobie, ty gnomie, ty glisto,
ty cetyńcu, ty zarazo pełzakowa, ty gadzie,
ty jadzie, ty ospo-dyfteroidzie, ty pasożycie,
ty trutniu, ty trądzie, ty swądzie, ty hieno,
ty szakalu, ty kanalio, ty katakumbo,
ty hekatombo, ty przykry typie, ty koszmarku,
ty bufonie, ty farmazonie, ty kameleonie,
ty chorągiewko na dachu, ty taki nie taki,
ty ni w pięć ni w dziewięć ni w dziewiętnaście,
ty smutasie, ty jaglico, ty zaćmo, ty kaprawe
oczko, ty zezowate oczko, ty kapusiu,
ty wiraszko, ty ślipku, ty szpiclu, ty hyclu,
ty przykry typie, ty kicie, ty kleju, ty gumozo,
ty gutaperko, ty kalafonio, ty wazelino,
ty gliceryno, ty lokaju, ty lizusie, ty smoczku,
ty klakierze, ty pozerze, ty picerze, ty picusiu,
ty lalusiu, ty kabotynie, ty ciulu łaciaty, ty luju
pasiaty, ty kowboju na garbatym koniu,
ty klocu, ty młocie, ty piło, ty szprycho,
ty graco, ty ruro nieprzeczyszczona, ty zadro,
ty drapaku, ty drucie, ty draniu, ty przykry
typie, ty kapitalisto, ty neokolonialisto,
ty burżuju rumiany, ty karierowiczu,
ty groszorobie, ty mikrobie, ty gronkowcu,
ty kieszonkowcu, ty gonokoku, ty luesie,
ty purchawko, ty nogawko, ty mitomanie,
ty narkomanie, ty kinomanie, ty grabarzu,
ty bakcylu, ty nekrofilu, ty sromotniku
bezwstydny, ty seksolacie, ty bajzeltato,
ty szmato, ty scholastyku, ty kiwnięty dzięciole,
ty strzaskana rzepo, ty współczesna ruino,
ty rufo nieprzeciętna, ty klapo, ty gilotyno,
ty szubienico, ty przykry typie, ty szlafmyco,
ty pomponie, ty kutafonie, ty pomyjo,
ty knocie, ty gniocie, ty gnoju, ty playboyu,
ty modny przeboju, ty astamaniano, ty moja
droga ja cię wcale nie kocham, ty omamie
blue, ty onanio, ty kurza melodio, ty zdarta
płyto, ty trelewizjo, ty elemencie, ty dupku
żołędny, ty bycie zbędny, ty podwiązko,
ty klawiszu, ty kołtunie, ty larwo, ty kleszczu,
ty mszyco, ty szkodliwa naliścico, ty korniku
zrosłozębny, ty korniku bruzdkowany,
ty koński bąku, ty końska pijawko, ty szulerze,
ty gangsterze, ty rabusiu, ty morderco,
ty przykry typie, ty nygusie, ty bumelancie,
ty akselbancie, ty kurdebalansie, ty kurdemolu,
ty zębolu, ty szczerbolu, ty rybo dwudyszna,
ty wypukła flądro, ty śnięty halibucie,
ty śmierdzący skunksie, ty moreno denna,
ty mule epoki, ty zbuku, ty kwadratowe jajco,
ty kanciarzu, ty artysto prywaciarzu,
ty intelektualisto badylarzu, ty talencie na
zakręcie, ty geniuszu z przymusu,
ty wajszwancu od awansu, ty awangardo
ariergardy, ty tabako w rogu, ty neptku,
ty nadrachu, ty meneliku, ty sedesie z bakelitu,
ty koterio, ty komitywo, ty kombinacjo,
ty machinacjo, ty metodo kupiecka, ty dolary
i piernaty, ty a dalejże w szmaty,
ty lichwiarzu, ty wekslu, ty kwicie, ty kleksie,
ty pecie, ty bzdecie, ty przykry typie,
ty makieto, ty tapeto, ty tandeto, ty torbo,
ty torbielu, ty drągu w dziejowym przeciągu,
ty kiju, ty kij ci w oko, ty hak ci w smak,
ty nogo, ty fujaro, ty klarnecie, ty bidecie,
ty kiblu, ty biegunko, ty kałmasznawardze,
ty flujo, ty szujo, ty fafuło, ty muchoplujko
ze złotym zębem, ty mrówkolwie
plamistoskrzydły, ty kawale chama w odcieniu
yellow bahama, ty palcu w nosie, ty baboku,
ty obiboku, ty bago, ty zgago, ty dzwonie
bez serca, ty emalio z nocnika,
ty czarnodupcu, ty kolcogłówku, ty cepie,
ty capie, ty bucu, ty fiucie, ty wawrzonie,
ty luluchu, ty patafianie, ty palancie,
ty palantówo, ty szajbusie, ty aparycjonisto,
ty kulturysto, ty żużlu, ty żigolaku, ty łajdaku,
ty chechłaku, ty lebiego, ty alfonsie i omego,
ty przykry typie, ty konweniujący kołnierzyku,
ty zerowokątny czytelniku, ty literacki
żywociku, ty kawiarnio, ty rupieciarnio,
ty trupieciarnio, ty chałturo, ty paprochu,
ty farfoclu, ty chęcho, ty chachmęcie,
ty chebdo, ty chwaście, ty mydłku,
ty mizdrzaku, ty wyskrobku, ty cycku,
ty sikawo, ty siuśmajtku, ty zgniłku,
ty padalcu, ty zaropialcu, ty przykry typie,
ty lilio w kibici łamana, ty prostowaczu
banana, ty wyciśnięta cytryno, ty kotlecie
sponiewierany, ty zapluty kabanosie, ty zapity
kurduplu, ty zmęczona jagodo, ty wczasowa
przygodo, ty pipo grochowa, ty zapchany
gwizdku, ty pięć minut za krzakiem
rozmarynu, ty niedokończona iluzjo,
ty zaciągnięta żaluzjo, ty zazdrostko,
ty zawistniku, ty arszeniku, ty ciemna
maszynerio, ty sztuczny kwiatku, ty krosto,
ty pryszczu, ty wągrze, ty zachciewajko,
ty kurzajko, ty pluskwo, ty mendo,
ty mendoweszko, ty przykry typie, ty złap mnie
za pukiel, ty wskocz mi na kant, ty narób mi
wkoło pióra, ty mów mi wuju, ty masz na
loda, ty nie śpiewaj nie mam drobnych,
ty kandydacie do nogi, ty kto ci ręce rozbujał,
ty zniknij systemem bezszmerowym, ty ciągnij
smugę, ty spadaj, ty zjeżdżaj, ty spieprzaj,
ty stleń się, ty spłyń z lodami, ty giń, dzyń,
dzyń, dzyń…..

uff,
no to był ostatni dzwonek
zipnął legalista al capone
on nas waży nazbyt lekce
co za dużo to i świnia nie chce.

I to właściwie wystarczyłoby, jeżeli mowa o skojarzeniach z przedstawieniem Do Damaszku z 2013 roku, o którym to przedstawieniu nie pomyśli po czasie nikt, ręczę, chyba że jako o wybryku na kształt Herostratesa (o Strindbergu albo jakimkolwiek artyście tu mowy nie ma, bo żaden artysta ani jego tekst tam nie istnieje) w Teatrze Starym pod dyrekcją osoby, którego to osoba została dyrektorem w styczniu 2013 roku. To wystarczy. To jak skręcanie przez Jezusa postronków na handlarzy przed świątynią i chłostanie tych chciwców Jego dłonią. To, żeby zobaczyli i poczuli, co robią, przez ból uderzeń i nazwanie rzeczy po imieniu, że w swoim czynie w rzecz, a nie w osobę się przemieniają.

Ale przecież nie chodzi o ten epizod quasi-kopulacyjny nie do zapamiętania po latach w doczesności ze znaną aktorką swego czasu i znanym aktorem swego czasu w rolach głównych. Po tym i po nich też smród nie zostanie docześnie (a zaznaczam, że wyrażam tu jedynie słuszną, czyli słuchającą też, chociaż może też i wąchającą, a i własną opinię na ten temat). I nic po nich. I nic również ludziom po nich. Chyba że się opamiętają oni i one, czyli też przywrócą w sobie realną pamięć dziejów i tradycji kultury. Jak o tym 14 listopada 2013 wykrzyczał prawdę jeden z protestujących w Teatrze Starym (starym! z tradycji wziętym), pamiętający czasy jego starości, jego prawdziwej prowokacji, czyli przywoływania, nawoływania (choćby do myślenia). I tylko gdzieś w zakamarkach pamięci w związku z tym pojawiają mi się dwa fragmenty mojego dziennika, który prowadzę na wodzy moich słów od czerwca 2010 roku. Pierwszy tutaj taki, który właśnie przepisuję z rękopisu, stanowiący impresję na temat klatek:

9 kwietnia 2011 roku

A tam nic i klatki kurze, nawet klaty, że wymoczki, nic to, właśnie – nic to, żeby wyśmiać blisko rynku krakowskiego, gdzie jest Teatr Stary, w którym do niedawna o Trylogii Sienkiewicza wygibasy usmarkane. Znać to, nie jest on już taki stary, wiek już jego niesędziwy. Bo sędziwy wiek – co to jest? Wiek człowieka, który doświadczony w równowadze, wiedzy, który przeżył pryszcze, pychę, upojenie urzędami odrzucone, przeszedł przez cierpienie, widział małość, może sądzić. Ale dzisiaj ledwie wyuczone paragrafów, nadmuchane butą mianowania i etatów, zbeszczelnione pindy i pindasy w salach niewietrzonych od dyndania brelokami, wyuczone przez breloków postarzałych właścicieli, pouczają. Wiek sędziwy czy wiek pindy i pindasa? Hopsa, sa, sa od tych starych z pępowiny matki partii studiów prawa jej własnego, kursów szybkich jeszcze wcześniej. Hopsa, sa, sa? Od tych, którzy mają tutaj do gadania. Mają tam, jak te klaty albo war li wir może. Zapamiętać jakże trudno, ale dla nas mają pouczenie, żaden sąd. Tak mają. W tym przypadku gramatycznym losu. Los ich własny, w którym słowo staruszkowie się wymawia z politowań.

Był dwudziesty siódmy listopada. Tam też cytowanie o triumfie, nie tryumfie, deklaracji sztuki całkowicie wolnej w aktach swych kreacji, które namnożyły się podobne, monotonne od ekspresji, od schematu. Czyli – jak schematycznie nie być schematycznym.

A ten zapis z 27 listopada 2010 roku był następujący, choć trzeba go poprzedzić tym z 26 listopada tego samego roku:

26 listopada 2010 roku

Największą pomyłką w poruszaniu się w rzeczywistości jest skupianie się na jednym wymiarze. Mamy wiek XXI, a przykładów takich skupień miliardy. Nieskończoność nie. Miliardy. Niby nikt. I właśnie niby nikt nie uzna, że rozsądne jest chodzenie po ziemi z uwzględnieniem tylko poziomu. Wyjście przez okno albo poza linię urwistej skarpy i swobodne przebieranie nogami w powietrzu, gdy pod idącym powietrze, a w pionie daleko w dole jakiekolwiek oparcie dla stóp, przyjęte będzie jako możliwe tylko w kreskówkach. Zresztą i w nich to wyjście kończy się spadaniem, tyle że po czasie. To ma być dla zabawy i jest dla zabawy. Ale dlaczego przyjmowane jest w realnym życiu? Dlaczego myślane i tak, jakby było możliwe? Tak, że w ten sposób można sobie pochodzić, że to też jakieś wyjście i nic z tego powodu nie grozi poza nabiciem sobie niegroźnego guza. Że niby da się runąć w przepaść, rozsypać w drobne kawałki, a później cięcie i chodzi się znowu w całości albo bez cięcia zbiera się w to, czym się było przedtem za sprawą kadrowania animacji, w której odrysowuje się na nowo to. To. Nie kto. Chyba za sprawą takiego uprzedmiotowienia samego siebie możliwa jest wiara w taki omam. Pomaga w tym ruchliwość klatek. Nie widać wówczas odrysowań. Ludzkie oko ich nie wychwytuje. Za szybko się ruchają. Bo w końcu z tym animacyjni kadrowicze kojarzą życie. Z ruchaniem. Bez ruchu i bez poruszenia. Klatka za klatką. W służbie złudzenia.

27 listopada 2010 roku

Ale o czym ja to? Te klatki, skojarzone u mnie teraz z fermą kurzą, gdzie klatka przy klatce, a tam też klatka przy klatce – filmowa. Tak pełna złudzeń, że aż dziw, że to może funkcjonować. Może. Na krótką metę. To znaczy, że meta tuż, tuż. Tuż za przekroczeniem linii startu omamów pojęć, a właściwie pojęć-omamów, bo gdy źle się pojmuje, to też się pojmuje; kłopot w tym, że źle. Ale się pojmuje, tworzy się pojęcie. Jeno że pojęcie to jest błędne.

Przy skupieniu się na jednym wymiarze mamy nagięcia do tego wymiaru. I oto, proszę, miłość wydaje się nam banalna. I oto, proszę, miłość jawi się nam jako ruchanie. A w takim nagięciu nie jesteśmy już w stanie mówić w pełni szczerze o wielu jej wymiarach, jak robili to starożytni. Samą starość odbieramy jako coś głupawego, gdzie więc tam myśleć o starożytności, o regułach prastarych. Oddziały niemieckie narodu socjalistycznego w czasie Powstania Warszawskiego staruszków mordujące. Czy zanotowanie tego zdania nie wzbudza dzięki nagięciu uczucia politowania na samą myśl o słowie staruszek? Śmieszne, nie? Zwłaszcza w czasach przetrawionego hasełka: „To idzie młodość!”. Młodzi, wykształceni, z dużych ośrodków. To musiało chwycić w dzisiejszych czasach. Chwyta całkiem sporą liczbę. Uchwyt żelazny. Ale numer! Koncentracyjny, chociaż na miękko. Klatki. Mentalne.

A więc wymiary miłości w nagięciu niemożliwe. U starożytnych: storge – miłość przyjacielska (he, he – od razu orientacje się kłaniają); filia – miłość rodzinna (brr – pedofilia grasuje); eros – miłość erotyczna mężczyzny i kobiety (ehe, to w nagięciu istnieje, ale nie tylko damsko-męsko, i tylko to ma panować, nic innego); agape – miłość duchowa (phi, chyba że jakieś czarujące, czyli modyfikowane produkty z Dalekiego Wschodu, to owszem, mniam, mniam). A wszystko w kręgu czarowania wziętego od czcicieli różnorodności. Taka to też wolność. Jak ta: „Można to uznać za paradoks, choć zapewne nim nie jest, że w okresach, kiedy dochodziło do triumfalistycznych deklaracji sztuki całkowicie wolnej w aktach kreacji – jak u niektórych romantyków czy w wieku XX lub obecnie – obserwowaliśmy raczej upodobnienie się dzieł artystycznych i swoistą monotonię ekspresji oraz schematów myślenia niż mnogość nieprzekładalnych na siebie form twórczości”. To Ryszard Legutko o tym w Traktacie o wolności. I słusznie.

Listopad to dla Polaków niebezpieczna pora. To Wyspiański. On z Krakowa. Istotnie – pora niebezpieczna. Tu pozwolę sobie samemu na uważną polemikę wrocławsko-krakowską, choć nie tylko. Niebezpieczna pora, ale dla tych, którzy listów nie czytają. Tych, które spadają z drzew. Z zakorzenionych. Dawniej bowiem liście listami zwano.

I w takim zamieszaniu, w takiej burzy mentalnej wracać trzeba do rzemiosła, czyli do uczciwej pracy. Oto list. Jak podają autorzy Chrestomatii staropolskiej. Tekstów do roku 1543 Wiesław Wydra i Wojciech Ryszard Rzepka, jest to rękopis Biblioteki Jagiellońskiej (sygn. dypl. 104), który poprzednio był przechowywany w archiwum cechu rzeźników krakowskich. To jedna taka karta pergaminowa zwana dyplomem, na którym przepisano, a przepis to znaczący. Przepisano tedy list cechu rzeźników wrocławskich wysłany w 1512 roku (gdy dzisiaj tu stoimy, czasem tym i miejscem – pięćset lat temu, a nawet pięćset jeden, czyli na pewno pół millenium, pół tysiąclecia). To już był czas i miejsce, w których zagrabili z niemiecka brzmiący władcy Śląsk w swej całości z polska śpiewający, a przecie jeszcze rzeźnicy pamiętali mowę polską i pisali. A pisali tak:

Naszę przyjaźń i ustawiczną służbę przodkiem wskazujem, Panowie Przyjaciele Mili. Waszym Łaskam niniejszym tem to listem objawiame. Tak jako niektore pospolite skargi z strony rzemiesła rzeźniczego u nas w Śląsku beły, tudziż też w czelniejszych miastach, jako we Wrocławiu, Legnicy, Świdnicy, w Brzegu, w Nisie i jindzie. Wyrozumielisme też temu niedostatku, ktory nie tylko u nas jest, ale i w jinszych stronach, jako w Krakowie, w Rusi i w Czechach, i skoro wszędzie, iż to rzemiesło nasze uskarża sie na ten niedostatek naszego rzemiesła, ktory sie jeszcze więcej rozszyrza i mnoży w ten obyczaj, iż czeladź albo towarzysze, będąc w służbie, nie są posłuszni, to co są powinni i na co się obowięzali, tego nie są pilni i nie dają się karać. A gdy jich najpilniej potrzeba, tedy odpuszczenie od swych mistrzow biorą, nie pamiętając na ono, co panu swemu przy smowie ślubują.

I jeszcze o takim, który nie miał posłuchu w rzemiośle, czyli nie postępował uczciwie i rzetelnie, pisali rzeźnicy wrocławscy:

Będąc już w służbie, aby pajnskiej rzeczy pilen był, gry, niewiast nierządnych nie patrzał, po gospodach w nocy sie nie tułał a zbytnie nie trawił. A jesliby ktory w tych jedne sztuce był doświadczon, tedy jemu od rzemiesła ma odpuszczenie być dane. Abowiem ktorego rzemiosło opuszcza, temu żaden list nie ma być dan ani gdzie jindzie robić nie może z tej przyczyny, iż od rzemiesła jest opuszczon, i to obaczając, iż opuszczenie jest jinsze, a odrzucenie też jinsze; bo żaden czeladnik nie ma być od rzemiesła odrzucon, lecz by dla swej niewierności albo niecnotliwego zachowania przeciwko panu mistrzowi swemu.

Na końcu zaś listu i odpisu listu czytamy:

Na ktory porządek i postanowienie naszego rzemiosła  my, jako rzemiesło rzeźnicze w Śląsku, a zwłaszcza we Wrocławiu, w Legnicy, w Strydze, w Świdnicy, w Nisie a w Brzegu, sjednoczylichmy sie i na to zwolili, jako sie na gorze opisuje, nieodmiennie trzymać i zachować. Dan we Wrocławiu, roku tysiącznego pięćsetnego dwunastego.

A w samym odpisie jeszcze takie zdania w Krakowie już tylko pisane:

Na ktore postanowienie i srządzenie my krakowszczy, kazimirzcy, kleparszczy i przy nas jinsze miasta w Rusich rzemiesła rzeźniczego jednostajniesmy przystali i na to obopolnie zwolili, przyjęli tak trzymać nini i na wieczne czasy. Co Jego Krolewska Miłość, Pan nasz Namiłościwszy, raczył to s Radami swemi poćwierdzić na wieczne czasy.

A Królewską Miłością, Panem naszym Namiłościwszym był wonczas Zygmunt. Ten, którego dzwon bije dźwięk swój po dziś dzień na wieczne czasy w chwilach pamiętnych.

Ale co jest Roku Pańskiego 2013 pamiętane? Odważmy to. Jak czynią to odważni mieszczanie, jak ci, co wiedzą, gdzie są, w jakim miejscu. Nie prymitywnie walący w gębę, lecz zdolni do odważenia, wyważenia racji, a więc do tego, co realne. Następnie zaś – do pochwały dobra, a takoż do wyrywania chwastu zła, wypowiedzi ganiącej, czyli inwektywy, gdy potrzeba, a nawet do obrony zbrojnej, kiedy zjawią się mordercy. To wszystko musi być uczynione błyskawicznie, żeby móc podać dłoń prawym ludziom, a przyłożyć łobuzom, którzy ubliżają, biją i zabijają. To wszystko ku zastanowieniu, by przeżyć, a więc ku zatrzymaniu się i ku chwili myśli.

I tak w noc listopadową podążamy ku grudniowi. Jak powstańcy listopadowi. Żeby się przedostać przez grudy zmrożone, grudy obojętności i nienawiści. Bo przecież to był koniec. To był 29 listopada 1830 roku, koniec miesiąca, który podążał ku zimie. I w niej po prawdzie bieżąc, rozpoczęły się walki o niepodległość.

Co tedy widać w tym podążaniu?

mariannapopieluszkoPo pierwsze – dusza ludzka jest nieśmiertelna. A więc mama ks. Jerzego żyje, choć obumarła w ciele. Marianna Popiełuszko. Jest z nami. Jak moja babcia. Jak wszyscy, którzy odeszli od nas docześnie, czyli do czasu. To jest też memento dla złych ludzi, bo przecież skoro nie wszystko umiera, to także ich czyny i oni sami (jak bardzo sami!) nie zginą, nie zgniją, a tylko obumrą, żeby odrodzić się i pokazać, jakim są owocem, i stanąć na sąd, a więc rozsądzenie, rozpoznanie, zobaczenie, jaki to owoc.

A po końcu świata jeszcze coś się okaże, zostanie okazane, pokazane i pozostanie, będzie zobaczone. I to jest według porządku przedstawień po drugie – odpowiedź na pytanie, kto służył życiu.

We wspomnienie wzięty, tutaj w nim uchwycony Edward Stachura nie podołał, popełnił samobójstwo. Próbował na różne sposoby radzić sobie (może dlatego, że ta porada była tak bardzo poradą sobie, nie wytrzymał…). Dlatego też tak ubliżał słuszną inwektywą w poemacie Kropka nad ypsylonem swoim czasom i miejscom w kleszcze komunizmu wziętym. A i jeszcze napisał piosenkę Życie to nie teatr, piękną, przejmującą, której cytowanie jest tu na miejscu, swoim miejscu. O tym, że mamy oto dwa zjawiska – teatr z życia i dla życia dany oraz niby-teatr, który jest maskaradą, manipulacją i bankietem niby to artystów (zetknąłem się z takimi i nie chcę ich znać). I tylko ten prawdziwy, a więc teatr, ten oczyszczający w katharsis, wart jest zachodu i wschodu. Tylko ten z życia wzięty ukazuje świat, obmywając go z zaślepień, a nie brudząc i kalając. Mówi o życiu, które jest straszniejsze i piękniejsze niźli śmierć. I tylko ci wiecznie z duszą na ramieniu cokolwiek rozpoznać mogą. Z duszą na ramieniu, a nie bez niej.

Tak to z nią i z ciałem podążając, ją nieśmiertelną mając, w niej będąc z podarowanym przez Boga i wspaniałym ciałem, którego nagość nie jest niczym nadzwyczajnym, ale zwykłym w swoim miejscu i czasie, a więc nie byle gdzie widzianym albo opowiedzianym, co widać? Widać – po trzecie. Widać wreszcie (w tej reszcie) i w pełni prawdę. Że odwaga to jest przede wszystkim odważanie. A w nim co? W nim prostota, a nie prostactwo. A więc i to, co najważniejsze.

Najważniejsze? Najpierw ważone, czyli właśnie ważne. Ważniejsze – jeszcze raz ważone oraz ważne. I jeszcze raz ważone swoją ważnością – najważniejsze. To jest najważniejsze, że potrzebny jest – jak powiadali rzeźnicy wrocławscy już w ucisku, pamiętający wspólnotę myśli z krakowskimi – potrzebny jest nieustannie drogowskaz rzetelności. A co za nią idzie – spokojne, to znaczy – z pokoju, ze spokoju wzięte – mówienie prawdy. I w nim, w tym mówieniu tkwią słowa podstawowe.

Wiele jest takich słów. W mowie rzemieślniczej, a więc i rzeźniczej, znaleźć można i takie, które powiadają prosto o wspólnocie. A więc i o tym, że komuniści PRL wmówili nam, manipulując, że ziemie piastowskie to rewolucyjny twór, w którym władcy Królestwa Polskiego – książęta i królowie polscy i chrześcijańscy – klaszczą na wiecach komunistycznych działaczy w latach 40. XX wieku i później, i bełkoczą o Śląsku Dolnym i Górnym tak, że Stalin i komuniści odzyskali nam Śląsk, nazywając go i jeszcze przy okazji obszary północno-zachodnie [Szczecin i okolice] oraz północno-wschodnie [Olsztyn i okolice], Ziemiami Odzyskanymi. Prawdziwie zaś rzecz ujmując, Śląsk to ziemia polska, o którą walczyli monarchowie Królestwa Polskiego, począwszy od Kazimierza Wielkiego aż po Zygmunta I Starego (nie bez powodu przecież odwoływali się do autorytetu monarchy polskiego rzeźnicy wrocławscy w roku 1512!). Pamięć zaś o Wrocławiu, a nie o Breslau, trwała przez wieki. Jeszcze Juliusz Słowacki w XIX wieku sygnował swoje listy do matki z ówczesnego pruskiego Breslau zapisami: Wrocław.

A więc czy to nasze ziemie? Ależ nasze! Myśmy je uprawiali u początków, myśmy założyli Wrocław, który pozostaje stolicą Śląska w swej integralnej całości. My też szanujemy troskę o to miejsce ludzi, jakże często wrażliwości pełnych – Czechów i Niemców. Ależ przecie – nieco prawdomówności! Polska Piastowska to Wielkopolska, Małopolska, Śląsk i Kresy Wschodnie (jeżeli chodzi o obszary wschodnie, wystarczy wspomnieć tylko Grody Czerwieńskie z czasów Bolesława Chrobrego). Tak tedy nie jest to kwestia ideologicznych rozpraw, ale sprawa konkretu. Tego, który zostaje w liście rzemieślniczym rzeźników wrocławskich do rzeźników krakowskich roku 1512. Tego, o którym napisałem 28 lipca 2012 roku w wierszu pt. List rzeźników. Nie wiem, dlaczego jest to data stanowiąca kolejną rocznicę śmierci Zbigniewa Herberta. Naprawdę nie wiem! Ale tak jest. Ten wiersz wtedy powstał u swych podstaw. Brzmi tak:

List rzeźników

Krew miłość nasza, a nie krwi wylewanie.
I mięso, mięso my kochamy jako objawianie tchu.
Rzemiosło nasze,

Panowie Przyjaciele Mili!
My w każdej chwili, od świtu.
Przodkiem jest wskazanie.

Myśmy z Wami ongi byli. Pierwsi.
My z Wrocławia!
Hej, krakusy!

Mięso zwierząt jedzmy.
Nie ludzi. My, ludzie.
Niech świat się budzi.

O świcie. Wiedzmy.
Kochamy wołu i świniaka.
Sługi nasze i kuraka.

Lasy, dookoła lasy.
A tam zwierzyna.
Piękna patrzy.

Z dobra dóbr. Stąd.
W tym porządku. Tędy!
Tylko w nim rzecz wiadoma.

Nie igraszki, nierządnice.
Pospolite prawo wszędy.
Rząd i sprawa dobra.

Przodek listem, co wywodzi.
Z poczciwego zachowania.
To najpotrzebniejsza rzecz.

W służbie pańska rzecz.
Żeby się nie tułał człek.
Żeby dobry przy złym się nie zgorszył.

Kto się zgorszył, ten i gorze.
Ten spalony i rzemiosło go opuszcza.
Odrzucony tylko on, co przeciw

Panu i Mistrzowi. Tak, Panu chwała!
Z Niego list. Zjednoczenie.
Tak, by dobry i cnotliwy był kochany.
 
Tak, by zły, który nie chce słuchać, był karany.
Posyłamy nasze ciepłe cienie krwi.
Po stuleciach jedno i na przyszłe dni.

I tak pamiętając o wspólnocie naszej, wołając niby to z dala, a w istocie jakże z bliska, wędrując też, chciałbym jeszcze wspomnieć o jednym zapisie moim dziennikowym, takim:

14 września 2010 roku

Apostoł Paweł pisał w jednym ze swoich listów, że nastaje w porę i nie w porę, nawracając do Chrystusa, by uratować przynajmniej nielicznych. I to jest konieczne. W tym też sensie, choć gdzie mi tam do św. Pawła się porównywać, takim ostatnim akordem nastawania w porę i nie w porę w rozmowie z tymi, którzy bluźnią Bogu i mówią, że wskazywanie działań szatana to choroba psychiczna, jest powiedzenie: nie ja będę w piekle siedzieć. Kiedy bowiem ktoś żadnych argumentów nie przyjmuje do wiadomości i świadomie a planowo działa w złej wierze, można tylko powiedzieć, co go czeka. To jego wybór, ma wolną wolę. Ja zasię nie mam zamiaru podążać w kierunku diablim, przejmować sposobu myślenia tego kierunku. Powiedział słusznie swego czasu bł. ks. Jerzy Popiełuszko: „Z diabłem się nie paktuje”. Owszem, zło dobrem należy zwyciężać, i to też od słów św. Pawła wzięte, lecz paktów ze złem się nie zawiera. Droga, Prawda i Życie trwa właśnie w tym odnoszeniu zwycięstwa, nie w paktowaniu.

Tu więc jest jeszcze nadzieja. A to dla tych, którzy się pogubili, rozpadając się w zmarnowany proch i pył braku integralności. Tu – w drodze do Damaszku, gdzie Jezus Chrystus zapytał uczonego w Piśmie, któren Pisma nie czytał w jego boskiej pełni. Zapytał: „Szawle, Szawle (w oryginale – Saulu, Saulu), dlaczego mnie prześladujesz?”. Każdy, kto odpowie nawróceniem ku dobru, a więc i ku rzetelności, ma jeszcze szansę jak mój patron, który został Apostołem narodów. Nawet jeżeli oślepnie pierwej, by odzyskać wzrok.

Wzrok to wspaniały dar boży. Widać w nim i poprzez niego. Widać kropkę nad i. Widać kropkę nad ypsylonem. Jotę w jotę. Albowiem ani jedna jota nie zmieni się w Prawie, aż wszystko się spełni, jak powiedział Chrystus. A widać tu nie tylko świnie bezkostne, lecące w przepaść, ale i prosiaki, gęsi, kury, kaczki, woły, sarny, dziki, jelenie, króliki, zające. Widać całą mnogość świata danego nam przez Stwórcę, na którą oślepliśmy od uderzeń totalitaryzmu wszelkiej maści. Dlatego przed grudniem, w którym i Boże Narodzenie jest, a więc i pamiątka początku (wszak na początku było i pozostaje Słowo), wziąłem gęś do rąk, żeby przypomnieć sobie przymierze rzemieślników miejsca z dwóch miast. I pomyślałem jedno, co w ostatnim akapicie tej próby piszę.

O, gęsi kapitolińskie! Idę piec gęś. Moją gęśl. Moją pieśń.