Przeskocz do treści

Elżbieta Uczkiewicz-Bachmińska

Są we wspomnieniach z Czasów Zagłady i takie, które opowiadają, że niekiedy oprawcom wyposażonym w niepodważalny argument w postaci karabinu gotowego do strzału, nie wystarczało już samo znęcanie się nad ofiarą. Głód, ziąb, tortury, krew i krzyki z błaganiem o litość. Niektórzy chcieli uderzyć w samą głębię, sens człowieczeństwa ofiary, każąc jej własnoręcznie zabić, np. łopatą swojego towarzysza niedoli. W wersji najbardziej hard – członka rodziny: dziecko, ojca, brata. Solidarność, miłość, przywiązanie, wierność przykazaniom i tuzin jeszcze innych, ludzkich wartości wdeptać w błoto za obietnicę życia. Nędznego, pełnego poniżenia i cierpień, niepewnego jak liść na jesiennym wietrze, ale jednak – życia.

Czemu te historie przypomniały mi się przy okazji kliniki profesora Bogdana Chazana? Nasze wiodące (w ilościach zamieszczanych reklam) media nie wspominają właściwie, co stało się tam następnego dnia po usunięciu profesora z pracy. Otóż do kliniki przyszła kobieta w ciąży, z udokumentowanym powodem dla którego można tę ciążę usunąć. Wszystko – lege justicia. Towarzyszyła jej kamera. Tym jawnym szantażem zmuszono personel szpitala do dokonania zabiegu, choć przecież wiadomo było, że w szpitalu Św. Rodziny ciąż się nie usuwa.

Można sobie łatwo wyobrazić co powodowało osobami dramatu. Kobietą, która przekroczyła próg kliniki, niosąc w sobie bijące serce płodu, po to aby ten płód został zmiażdżony i wyłyżeczkowany, i w ten sposób mama pozbyła się traumy. Właśnie tu, w klinice oczyszczonej już z brzydkiego mister Hyda, choć parę ulic dalej urzęduje dobrotliwy dr Jekyll, sorry, Dębski, deklarujący, że „jest z pacjentką na dobre i na złe”. Kamerzystą ochoczo filmującym tę wizytę czy też raczej wizytację. Tych dwoje motywowała najpewniej brzęcząca moneta.

Bardziej skomplikowana jest sprawa z lekarzami, z ich stażami, walką o specjalizację, perspektywą utraty pracy, rodzinami na utrzymaniu, kredytami do spłacenia. Ale bez względu na to, jak złożona, pełna dramatycznego konfliktu sumienia była ich gorączkowa kalkulacja – co robić? Na miłość Boską?! Co robić?! To i tak ostatecznie zadecydowało to samo co w przypadku ofiary w obozie zagłady: chęć przetrwania. Może nie w sensie dosłownym, ale utrzymania się na powierzchni jako lekarz, członek społeczności. Nawet za cenę przetrąconego kręgosłupa.

Ale za tym wszystkim kryje się jeszcze ktoś, a pewnie więcej ktosiów, co kierują się nie chęcią zysku a – ideologią.. Ktoś kto nie polenił się, aby znaleźć kobietę w ciąży z papierami na jej usunięcie i namówił ją do pójścia właśnie do św. Rodziny i właśnie w następny dzień po odsunięciu od pracy jej dyrektora. Kto opłacił kamerę wreszcie. Tacy „idealiści” są najstraszniejsi, najbardziej bezwzględni, jak czekiści Dzierżyńskiego.

Pielęgniarki i salowe płakały, ludzie bezsilnie modlili się w szpitalnej kaplicy, a kaci, kiedy dziecko zostało już ostatecznie wyabortowane, zapewne uśmiechali się do siebie: „No, złamaliśmy tych (...), świętoszków! Niech no który jeszcze podskoczy!”

A ideologia? Zleceniodawcy ataku na szpital są zapewne akolitami Nowego Ładu, zakładającego, że człowiek ma prawo do wolności, do decydowania o sobie i do szczęścia tu, na ziemi. Z przerażeniem obserwuję jak szybko te, ładne dla ucha hasła zamieniają się w swoje zaprzeczenie, a my sami dostajemy się pod but bezwzględnego tyrana. Kobieta pragnąca dziecka poddaje się wielokrotnie procedurze In vitro, nie przejmując się, że dziesiątki już poczętych zarodków pójdzie na stracenie. Może smutne, ale taka jest cena jej szczęścia macierzyńskiego. A kiedy dziecko okazuje się nieudane, gwałci się sumienia wielu innych osób, aby się go pozbyć. Wszystko to, pamiętajmy, w imię prawa człowieka do dobrostanu.

Warszawa, AD 2014. Upalne, lipcowe dni, „które czaszki białe toczą przez płonące łąki krwi”. Ten cytat z Baczyńskiego nie jest bez kozery. Wszystko to zdarzyło się niemal w przeddzień 70 rocznicy wybuchu Powstania, tak heroicznie przeciwstawiającego się Czasom Zagłady. I daremnie będziemy prosić o wyjęcie z oka tego „szkła bolesnego”, ich obrazu.

Elżbieta Uczkiewicz-Bachmińska

Anna Bojarska / „Czego nauczył mnie August” / Rok wydania: 1995

Przydarzyła mi się z tą książką - bardzo zabawna, chciałam napisać, ale niech będzie - znamienna historia. Otóż znajomy, z tych mało otrzaskanych w Internecie, poprosił mnie o kupno jej w sieci. Wchodzę na allegro (poniedziałek), jest chyba ze 20 pozycji, cena od 2 zł do maksymalnie 9,90. Ok, myślę sobie, zaraz kupię, tylko jeszcze coś tam innego było do zrobienia. I...bach! Piorun uderzył w mój Internet, nie było go dłużej niż 24 godziny. Kiedy wrócił, natychmiast chciałam spełnić prośbę znajomego. I co powiecie?

czegonauczylWszystkie "Augusty" (fot. antykwariat-bazar.pl) zniknęły w ciągu jednego, wczorajszego dnia! Dzwonię do znajomego. - No tak, to jest o Michniku... - tłumaczy on. - Już w chwili wydania, w 95 roku książka była podobno masowo wykupywana... A więc officium deo naszego oberautorytetu wciąż działa, pomyślałam. Sprawdziłam na allegro nicki tych, którzy w dniu ósmego lipca 2014 tak gremialnie wykupili wszystkie pozycje - są różne. Ciekawe jak, mój przez lata uwielbiany Adaś, to robi? Wydaje osobiście polecenia dziennikarzom - stażystom? Którzy zrobią wszystko w nadziei na angaż, albo tylko ze strachu przed zmarszczeniem brwi przez guru? A może nie brudzi sobie sam rąk, może ma do dbania o czystość michnikowszczyzny swojego prefekta?

Dziś zaglądam znowu na allegro. Jest, jest "August"! Tylko znacznie droższy, po 50 zeta. Do końca aukcji 29 dni! I co? Dobrze się domyślacie, po godzinie zniknął. Jeżeli macie tę książkę na półce to strzeżcie jej jak oka w głowie, najlepiej schowajcie do sejfu w banku. Po pierwsze - wartość rośnie w zawrotnym tempie, po drugie... brr… brr… zamazujemy.

A na koniec linka do wywiadu a Anną Bojarską: http://www.przeglad-tygodnik.pl/pl/artykul/nazywaja-mnie-skandalistka

Elżbieta Uczkiewicz-Bachmińska

O Przebrażu trudno szukać wzmianki w szkolnych podręcznikach historii. A przecież obrona tej wołyńskiej wioski i tysięcy Polaków, którzy się tam ukryli przed ukraińską czernią z UPA to jeden z naszych piękniejszych, wojennych epizodów. Epizodów z happy endem.

eub1dowodztwoNie wiadomo nawet ilu Polaków udało się uratować dzięki „twierdzy Przebraże”. Współcześni podają, że w szczytowym momencie 1943 roku przebywało tam od 10 do nawet 25 tysięcy uciekinierów przed morderczymi bandami UPA. Przetrwali do wkroczenia na te tereny armii sowieckiej, a stało się to możliwe dzięki wspanialej organizacji i pomysłowości Polaków. Na pewno decydująca była charyzma cywilnego dowódcy Przebraża, Ludwika Malinowskiego, o którym jeszcze podczas oblężenia układano piosenki (http://blogmedia24.pl/node/10429).

przebrazePo wojnie nazwę Przebraże ukraińskie władze zmieniły na Hajowe (Gajowe) (fot. za: eturystyka.org). O jego polskiej historii zaświadcza jedynie cmentarz, gdzie pochowano 90 Polaków: ofiary mordów ukraińskich, obrońców, którzy zginęli w walce a także tych, którzy zmarli z przyczyn naturalnych podczas oblężenia.

Jarosław Przybylo trafił do Hajowego przez przypadek. Ten mieszkający w Bochni, a pracujący w Krakowie inżynier leśnik jest również aktywnym członkiem odtworzeniowej Drużyny Rycerskiej Jakuba Odrowąża. W ostatnich latach zajęła go historia legionów Piłsudskiego i, idąc ich śladem trafił na Wołyń, do Kostiuchnówki. Tam jednak jego grupa spotkała drużynę harcerską z Łodzi. Ich szef zwrócił uwagę bochnian na cmentarz w Przebrażu i poprosił o pomoc w jego uporządkowaniu. To było w 2012 roku. W 2013 Przebraże stało się już celem ukraińskich wakacji Jarosława Przybyło. Pojechali tam w pięciu: Jarosław Przybylo z synem Krzysztofem, Jerzy Turek, na co dzień wicedyrektor SOSW w Bochni, oraz Mariusz Rudnik i Janusz Legutko. Tak się złożyło, że urlopy mogli wziąć na tydzień przed obchodami 70 rocznicy Rzezi Wołyńskiej.

eub2kontrolerzyMieszkali w Kostiuchnówce, skąd do Hajowego jest ok. 70 km. Codziennie pokonywali tę trasę z duszą na ramieniu, bowiem jedna z najgorszych rzeczy, jaka może się przydarzyć Polakom na Ukrainie to spotkanie z miejscową drogówką. Milicjanci, widząc zagraniczną rejestrację bezwzględnie żądają haraczu, wmawiając jakieś wyimaginowane wykroczenie. Jedynym sposobem jest jazda z kamerką w samochodzie, która wszystko filmuje i można drogówce czarno na białym udowodnić, że jej zarzuty są zmyślone.

Plan mieli ambitny, choć do końca nie zrealizowany: oczyścić i odmalować 170 metrów metalowego ogrodzenia wokół przebraskiego cmentarza. Zaledwie jednak uzbrojeni w metalowe szczotki przystąpili do dzieła, w tej spokojnej zazwyczaj okolicy zaczął się niezwykły ruch. Oto okazało się, że Ukraińcy na 5 dni przed wołyńska rocznicą i wizytą prezydenta Komorowskiego postanowili zrobić drogę do cmentarza! Mieli bowiem nadzieję, że prezydent przyjedzie do Hajowego, aby pokłonić się prochom obrońców Przebraża.

eub3zsekatoremBochnianie, zapracowani i brudni, ze swoimi szczotkami czy sekatorem w rękach, nagle zostali wkręceni w tryby historii. Co chwilę przyjmowali jakąś delegację, niemal jak oficjalne przedstawicielstwo polskiej dyplomacji. Najpierw, furmanką, pojawił się miejscowy wójt. Potem, już osobowym samochodem – starosta powiatu Kołki. A na końcu, wypasioną bryką – wojewoda łucki. Temu ostatniemu, na widok kamery Jurka Turka zagrała w żyłach dawna, sowiecka, proletariacka czujność. Jurek został okrzyknięty szpionem i chwilę trwało, zanim się wojewoda udobruchał.

Za niedługo przybyli też przedstawiciele miejscowego Urzędu Pracy, z pytaniem: czego potrzeba? Przysłali dwóch ludzi do pomocy przy porządkowania cmentarza. W tym celu przyszło też sporo dzieci z Hajowego.  Jeden z chłopców stale kręcił się koło bocheńskiej ekipy. Zapytali czy rodzice pozwalają mu tutaj przychodzić? Okazało się, że tak jak tylu mieszkańców tej ziemi w przeszłości i dzisiaj, Wołodia był w rozterce. Jego matka ma polskie korzenie i zachęcała go do pomocy Polakom przy cmentarzu,  natomiast ojciec – Ukrainiec zabraniał.

Zapracowanych bochnian odwiedzili też polski konsul generalny w Łucku, przedstawiciele kancelarii Bronisława Komorowskiego oraz Biura Ochrony Rządu, którzy badali teren przed ewentualną wizytą prezydenta. Ale prezydent do Przebraża nie przyjechał, choć „ekspresowa” droga została przez Ukraińców skończona na czas. W Łucku dostał jajkiem i najwyraźniej zniechęcił się do dalszych podróży śladami Rzezi Wołyńskiej

eub4sptyszeccyBochnianie planują przyjazd na Wołyń również w przyszłym roku. Kiedy deszcz przerwał im robotę przy ogrodzeniu cmentarza, wybrali się terenowym samochodem w rejs po okolicznych lasach. Postanowili odwiedzić miejsca wokół Przebraża, gdzie kiedyś istniało bardzo wiele polskich wiosek, a także miasteczko Zofiówka. Nie pozostał po nich żaden ślad, przynajmniej taki, który da się zauważyć gołym okiem. Jarek Przybyło ma jednak ambitny plan aby za pomocą współrzędnych geograficznych i nowoczesnych metod radiolokacji ustalić położenie tych wiosek. Ziemia najpewniej kryje resztki polskich zabudowań, a w nich - szczątki Polaków zariezanych na progu swoich domów. Nikt nigdy ich nie pogrzebał i poszli w niepamięć razem ze swoimi wioskami.

Już w drodze powrotnej, we Lwowie bochnianie dowiedzieli się o Epitafium Wołyńskim autorstwa Roberta Grudnia, które miało być odegrane w łuckiej katedrze św. Apostołów Piotra i Pawła 13 lipca. Zawrócili. 130 km, 3,5 godziny jazdy, popsute zawieszenie w samochodzie. Ale są pewni: warto było!

PS. „Historia obrony Przebraża jest właściwie gotowym scenariuszem filmowym” – stwierdził Jarosław Przybyło. Okazuje się, że taki film miał powstać w reżyserii krakowianina Jarosława Banaszka, znanego z takich  telewizyjnych seriali jak „Brzydula” czy „Prosto z serca”. Premierę filmu zapowiadano na lato tego roku, w rocznicę Rzezi Wołyńskiej. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Dlaczego? Sam reżyser, zgadnięty o to za pośrednictwem Facebooka, nie odpowiada.

Zapraszamy także do obejrzenia kompletu zdjęć z wyprawy:
https://picasaweb.google.com/103511753291993799832/30Pazdziernika2013

Elżbieta Uczkiewicz-Bachmińska

Parę dni temu, jeszcze przed wybuchem afery z „krwawym Lisem” mijałam samochodem grupy pielgrzymujące do sanktuarium Matki Bożej Bocheńskiej. Całe wioski, ze swoimi proboszczami, wikarymi, matki z wózkami, stare babcie, dojrzali, wąsaci gospodarze, noga w nogę. Pomyślałam: mój Boże, czemu właściwie ci wierni tak ufnie idą obok swoich księży, tak spokojnie razem śpiewają „Boże, coś Polskę…”? Przecież w świetle ostatnich przekazów medialnych, dających do zrozumienia, że na co drugiej plebanii dochodzi do aktów seksualnych z dziećmi, i to pod portretem Papieża, powinni uciekać z krzykiem na sam widok sutanny!

Dziś kupiłam ten nr „W Sieci” z Lisem jako Goebbelsem. Warto odżałować  prawie 6 zł, żeby dowiedzieć się wreszcie, o co chodzi. Od siebie tylko dodam  że w hitlerowskich Niemczech jedynie Kościół Katolicki sprzeciwiał się ideologii nazi. Mówił o tym sam Einstein  (nie wspomina go Marzena Nykiel w swoim artykule w „W Sieci”), który nie miał przecież żadnych powodów, żeby czuć się z KK związany. Żadnych, oprócz tego, że Kościół występując w obronie wolności, występował także w obronie jego nacji.

Oto cytat z Wielkiego Alberta:  Jako miłośnik wolności liczyłem na to, że gdy do Niemiec przyszła rewolucja nazistowska, bronić wolności będą uniwersytety, bo zawsze chlubiły się one swym przywiązaniem do sprawy poszukiwania prawdy, lecz nie – uniwersytety natychmiast zamilkły. Przeniosłem wtedy wzrok na wybitnych dziennikarzy, których płomienne artykuły głosiły w przeszłości umiłowanie wolności, lecz oni także zamilkli w ciągu kilku tygodni. Jedynie Kościół zagrodził drogę hitlerowskiej kampanii dławienia prawdy. Wcześniej nigdy specjalnie nie interesowałem się Kościołem, ale teraz żywię doń uczucia wielkiej sympatii i podziwu, ponieważ tylko Kościół zdobył się na odwagę uporczywego występowania w obronie prawdy intelektualnej i wolności etycznej. Dlatego muszę wyznać, że dziś bez zastrzeżenia głoszę pochwałę tego, czym ongiś gardziłem.

Dziś też Kościół występuje w obronie paru najprostszych, najistotniejszych dla człowieka wartości, warto o tym pamiętać w kontekście antykościelnej ofensywy. I wiecie co jest najstraszniejsze? Otóż myślę, że w niedługim czasie pedofilia zostanie zalegalizowana! Istnieją potężne lobby, które za tym optują, temu ma m.in. służyć edukacja seksualna trzylatków, plany wciągnięcia już tak małych dzieci w orbitę doznań seksualnych jako jedynej wartości na tej ziemi (http://www.prawy.pl/rodzina/3994-szok-europejski-oddzial-who-promuje-pedofilie).

Niezadługo ludzie z tej samej stajni, z której wywodzi się Tomasz Lis, a może nawet – ci sami, będą nas na ekranach telewizorów, portalach i w gazetach przekonywać do takiej zmiany w prawodawstwie. Że to przecież dla dobra naszych dzieci, w imię ich wolności i równoprawności z dorosłymi, że przecież odcinanie dzieci od tego co jest sensem naszego życia jest w gruncie rzeczy niegodziwością, itp., itd. Będą szydzić z naszych zaściankowych przekonań, z ciemnogrodzkiego modelu wychowania, a rodzicom, którzy będą się sprzeciwiali programowej seksualizacji maluchów, po prostu, w autorytecie prawa wydrze się dzieci z ich wstecznych, opresyjnych ramion.

Ale kiedy się to stanie, po Kościele Katolickim może już nie być nawet śladu. No, chyba że w katakumbach...

Elżbieta Uczkiewicz-Bachmińska

„Tyle w tym człeku złego co dobrego mieszka” – można by powiedzieć o Owsiaku, cytując słowa Wołodyjowskiego o Kmicicu. Bo z jednej strony – zadeklarowany katolik, a z drugiej – przepędził Przystanek Jezus z Przystanku Woodstock. Zupełnie jak negatyw Jezusa wypędzającego przekupniów ze świątyni. Z jednej strony – rób ta co chce ta, ale z drugiej człowiek budzący u całej rzeszy nastolatków jak najlepsze odruchy. Do wielkiej rzadkości należą przecież sytuacje żeby nastoletni wolontariusze, w myśl wolnościowego hasła swego guru zawłaszczyli sobie puszkę z datkami i przeznaczyli je na piwo i dragi. Więc może jednak: kochajta i róbta co chce ta?

O wkładzie Owsiaka w poziom naszej służby zdrowia nie ma co nawet mówić, wiadomo, że jest ogromny. Człowiek potrafi w ciągu jednego dnia zastąpić cale rzesze urzędników Ministerstwa Zdrowia, pokazać im palcem gdzie i jakie są potrzeby i jeszcze te potrzeby, dzięki naszej ofiarności załatać. W tym roku taką dziurą w naszej służbie zdrowia, zauważoną przez JO jest urągająca wszystkiemu opieka nad osobami starszymi. Co tu dużo mówić: ludzie w naszym kraju często umierają w bólu, samotności i poniżeniu, zepchnięci do piekieł tzw. ZOL-i czyli, o ironio!, Zakładów Opiekuńczo-Leczniczych. A osób po 80- tce często nie przyjmuje się do szpitali bo… szkoda na to pieniędzy z wiecznie niedofinansowanego NFZ, trzeba zaoszczędzić dla młodszych, tych którzy rokują jeszcze nadzieje.

Owsiak to wszystko zauważył, być może dlatego, że jako sześćdziesięciolatek, mimo czerwonych spodni i pomarańczowo podkoszulka, wszedł jednak w smugę cienia. Zauważył i od razu opowiedział się za „pomocą staruszkom w cierpieniu”, czyli za eutanazją. Potem się z tego gorączkowo wycofał, twierdząc, że to były tylko prywatne rozważania, a tak w ogóle to on wcale nie jest za. Może i prywatne ale słowa poszły w świat za pośrednictwem Internetu. Owsiak, może chcący, a może i bezwiednie, wypuścił na nasze polskie podwórko próbny balonik. Albo, używając obrazowego porównania – oderwał ze skały mały kamyczek, rozpoczynając tej skały erozję.

Pamiętam z początkiem bodaj lat dziewięćdziesiątych zapoczątkowała się na Zachodzie dyskusja na temat dopuszczalności eutanazji. Najpierw nieśmiało i z zażenowaniem wobec tego co wyniosło się kiedyś ze szkółek niedzielnych i lekcji religii. Potem coraz odważniej. Protestujących czy też tylko – wątpiących zapewniano, że pomoc w „godnym” zejściu z tego świata ma być dopuszczalna tylko w beznadziejnych, stwierdzonych przez kilu lekarzy przypadkach. I tylko na wyraźne, kilkukrotnie powtórzone życzenie chorego. I tylko w obecności prawnika…

Co z tych zastrzeżeń zostało w drugiej dekadzie XXI wieku? Nic. Ludzie starsi w Beneluxie boją się iść do szpitala czy domu starości, z obawy, że ktoś tam zechce skrócić ich cierpienia. W Holandii na porządku dziennym jest sytuacja, że lekarze podają truciznę osobie obłożnie chorej kiedy zaczyna im brakować lóżek na oddziale. Rodzice dzieci z zespołem Downa spotykają się ze współczującymi pytaniami: czemu nie skorzystaliście z dobrodziejstwa eutanazji? Pielęgniarka, która w hospicjum zabiła kilkanaścioro staruszków została uniewinniona przez sąd bo… przekonała wymiar sprawiedliwości, że działała ze współczucia.

Złamanie tabu, zlekceważenie przykazania „nie zabijaj” zaowocowało również w aborcji. Ileż to razy, na jak wysokich, naukowych szczeblach przekonywano nas, że kilkutygodniowy zarodek to przecież nie człowiek jeszcze, zaledwie zlepek komórek! Nie trzeba było czekać długo jak wiele państw w swoim ustawodawstwie dopuściło tzw. późną aborcję. I dziś nierzadko w tym samym szpitalu, w sąsiednich salach jedna grupa lekarzy biedzi się nad uratowaniem sześciomiesięcznego płodu, a druga – nad  wydarciem podobnego płodu z brzucha matki i zabiciem. (Nawiasem: trudno się nie zadumać jak boyowska walka z piekłem kobiet przerodzila się w piekło dzieci...)

Nikt już nie może powiedzieć, że taki wcześniak nie jest człowiekiem. Więc… więc powstała teoria, że bycie człowiekiem wcale nie daje bezwzględnego prawa do życia. Wszystko w imię wolności i prawa do samostanowienia innych ludzi! Tych którzy mieli więcej szczęścia, matki, które nie znały, a może nie chciały zastosować się do najważniejszego przykazania: róbta co chce ta. To oczywiście różnie brzmi w różnych językach ale owocuje zawsze tym samym: erozją naszego systemu wartości. Chaosem, który wkrada się zawsze tam gdzie wchodzimy w nie swoje buty, w nie swoje kompetencje.

Równo tydzień temu zakończyła się trzynasta emisja WOŚP. Kolejnego rekordu w zbiórce chyba nie pobito, polska niezgoda na eutanazję na pewno wiele tu zdziałała. Próbny balonik przyniół wynik negatywny. Po raz kolejny okazało sie, że jesteśmy jeszcze za mało dojrzałym społeczeństwem aby wejść do "wielkiej, europejskiej rodziny" i że trzeba będzie nad nami jeszcze popracować.

Elżbieta Uczkiewicz-Bachmińska

W jednym z ostatnich, niezależnych numerów Uważam Rze jest na okładce znamienne pytanie: Jak się niszczy polską pamięć? I obrazek orła w koronie, z kamieniem u szyi, którego jakieś, bliżej niezidentyfikowane osoby spychają ze stromej skarpy do wody. Krótka, dosadna alegoria tego co się ostatnio w Polsce dzieje. Kto stoi za orłem? Jacyś tajemniczy Oni.

Jak zauważają niezależni publicyści, 40-milonowa Polska w samym sercu Europy jest łakomym kąskiem dla wielu sił wpływu. Począwszy od bliższych i dalszych, wielkich sąsiadów aż do potężnych korporacji przemysłowo-finansowych, które chętnie sprawowałyby kontrolę nad krajem leżącym na skrzyżowaniu dróg. Kontrolę tym łatwiejszą im mniejsze poczucie więzi miedzy tubylcami, im mniejsza ich narodowa świadomość. I tu nieocenioną rolę mają nasi pożyteczni idioci, pilnie odrabiający narzuconą im lekcję. O tyle groźniejsi, że często stoją na świecznikach w tzw. układzie trzymającym władzę.

Pozbawić pamięci, a więc i tożsamości młodych ludzi to łatwizna: wystarczy ograniczyć lekcje historii w szkołach, wyrugować lektury, na których wychowały się całe pokolenia Polaków, uznać patriotyzm za obciach,  nie licujący z nowoczesną postawą światłego Europejczyka, a Biało–Czerwoną  za najlepsze narzędzie  do wbijania w psie kupy.

Ale starsi? A już ci, którzy jeszcze nie tak dawno siadywali po więzieniach, „internatach”, rozrzucali ulotki, drukowali odezwy i biuletyny, zbierali cięgi na manifestacjach? Ta wiara co „ruszała w pole żeby Polska była Polską?” Tych, wydawałoby się, nic nie złamie, nic nie zmieni ich sposobu myślenia.

Jeśli tak sądzicie to nie do końca macie rację. Oto 26 października 2012 odbył się w Krakowie Kongres Założycielski Stowarzyszenia Sieci Solidarności. Jak czytamy w statucie, SSS jest otwarta na wszystkich byłych i aktualnych członków oraz osoby, którym droga jest idea Solidarności. W założeniu SSS leży materialna pomoc dawnym członkom opozycji, którzy często żyją w niedostatku (podczas kiedy, dodajmy, miód płynący z przemian spijają najczęściej dawni wrogowie).

W przedstawionym na Zebraniu Założycielskim statucie SSS nie ma jednak ani słowa o Polsce, patriotyzmie, działaniu publicznym.

Nie byłoby w tym może nic do robienia ochów i achów, w końcu organizacja charytatywna mogła pominąć, nawet przypadkiem, w projekcie swego statutu sprawy tak ogólne jak działania dla dobra Ojczyzny. Choć, jeśli się wczytać w statuty Solidarności, zarówno tej pierwszej, z 80-tego roku jaki i obecnej (a ideały „S”, przypomnijmy, przyświecają SSS) to nie sposób nie zauważyć jednego z celów: kształtowanie  aktywnej postawy działania dla dobra Ojczyzny. Ten sam motyw powtarza się w hymnie NSZZ „S”: a jeśli ktoś nasz polski dom zapali to każdy z nas gotowy musi być…

Ten brak odniesień w statucie SSS do Polski, polskości, patriotyzmu i działań publicznych zaniepokoił jednego z dawnych członków-założycieli Konfederacji Polski Niepodległej w Krakowie w 1979 roku. I co się okazało? Nie jest to bynajmniej niezręczność, przeoczenie. Jest to celowe działanie! Jak wyjaśnił założyciel Stowarzyszenia, Edward Nowak, SSS nie jest organizacją polityczną i jako takie nie będzie miało w swoich celach żadnych odniesień do polskości. (Choć równocześnie, i jest w tym jakaś szczególna schizofrenia, SSS pragnie w świętować tak ważne dla Polaków daty jak 31 sierpnia, 3 Maja czy 11 Listopada!). Czyli – nawet na swoją skromną miarę nie będzie próbowała przeszkodzić tym tajemniczym ONYM z okładki Uważam Rze. A kiedy orzeł poleci już na pysk, czy też dziób, w otchłań, członkowie SSS być może zbiorą się po latach w jakichś katakumbach aby zapalić zaduszkowe świece.

Człowiek który upominał się o treści patriotyczne w statucie SSS, został na Zebraniu Założycielskim wybuczany, dano mu do zrozumienia, że nie pasuje do towarzystwa. Zanim opuścił zebranie usłyszał jeszcze od innego kolegi z KPN, że przynajmniej przez najbliższe 3 do 5 lat w statucie Stowarzyszenia nie będzie mogło być mowy o patriotyzmie. Dlaczego, na miłość Boską? Co stanie się w ciągu tych 3-5 lat? Czyżby pomysłodawcom SSS obiecano na górze: coś tam dostaniecie, załapiecie się na resztki z tortu, pod warunkiem, że zrezygnujecie w swoim Stowarzyszeniu z patriotycznej retoryki? A kiedy już się to stanie, kiedy jakieś tam dotacje, może unijne, spłyną na konto SSS, to wtedy będzie można powrócić do kontrowersyjnego dziś słowa „Polska”?

Jeśli te przypuszczenia choć w małej części są prawdziwe, to wniosek jest smutny: oto kwiat krakowskiej opozycji  poszedł po prostu w koniunkturalizm. I w tym miejscu warto chyba przytoczyć drugą część cytowanego wcześniej fragmentu z hymnu Solidarności: …bo lepiej byśmy stojąc umierali niż mamy klęcząc na kolanach żyć.

Tak, wiem. Zaraz posypią się na mnie gromy, że po co te górnolotne cytaty, że przecież nic się u nas nie pali… No właśnie, dobre pytanie: pali się już czy nie? Ale to temat na osobną dyskusję.

mariamachl1Maria Machl

25 lutego 2012 odbyła się w Waksmundzie uroczystość upamiętniająca rocznicę śmierci majora Józefa Kurasia „Orła”, „Ognia”, dowódcy Zgrupowania Partyzanckiego „Błyskawica”, żołnierza wyklętego.

waksmund20120225aPrzed 65 laty – 24 II 1947 r. w Ostrowsku stoczył on swój ostatni bój z ubekami. Osaczony przez wrogów strzelił sobie w skroń i zmarł następnego dnia w szpitalu w Nowym Targu. Miejsce „Ognia” pochówku pozostaje nieznane. Uroczystości w kościele pw. Św. Jadwigi Śląskiej rozpoczęła młodzież szkolna występem artystycznym, na który złożyły się pieśni partyzanckie i recytacja patriotycznych wierszy.

waksmund20120225bNastępnie odprawiona została Msza Święta, podczas której modlono się za żołnierzy wyklętych, partyzantów i mieszkańców Podhala walczących o wolną Polskę w latach 1939 -1955 a także za ofiary zamachu nad Smoleńskiem i ujawnienie prawdy o tej tragedii. Po mszy, kilku ostatnich żyjących żołnierzy wyklętych odznaczono Krzyżami Zasługi, które wręczała p. Zuzanna Kurtyka.

waksmund20120225cPo tej doniosłej chwili liczni znamienici goście, m.in. syn „Ognia” – Zbigniew Kuraś, poczty sztandarowe, przedstawiciele Ligi Obrony Suwerenności, Konfederacji Polski Niepodległej, Krakowskiego Klubu Gazety Polskiej,  żołnierze, udali się na cmentarz, gdzie przy grobach Konfederatów Tatrzańskich, żołnierzy Ochrony Sztabu majora Józefa Kurasia „Ognia” odbył się Apel Poległych i złożono wiązanki kwiatów. Po oficjalnych uroczystościach gościnni organizatorzy zaprosili wszystkich /przemarzniętych do szpiku kości/ uczestników do remizy OSP na obiad.

Relację z tych wspaniałych uroczystości (oraz kolejne zdjęcia) znajdą Państwo także na stronie www Ligi Obrony Suwerenności – Małopolska:  http://los-malopolska.blogspot.com/2012/02/obchody-65-rocznicy-ostatniej-walki-i.html
I jeszcze linka do zdjęć autorstwa p. Elżbiety Uczkiewicz-Bachmińskiej: https://picasaweb.google.com/103511753291993799832/25Lutego2012