Przeskocz do treści

"Jesteśmy wielkim narodem, mamy wielkich przodków, mamy wspaniałą historię,
jakiej chyba nie ma żaden naród na świecie"
- Wiktor Węgrzyn, główny komandor Rajdu Katyńskiego

https://www.youtube.com/watch?v=UOa9OywX60Q

agnieszkapiwar1Agnieszka Piwar

Powrócić do korzeni naszej cywilizacji i stworzyć jej twórczą kontynuację – to cel, jaki przyświeca inicjatorom Otwartej Akademii, której inauguracja odbyła się 29 sierpnia w Pałacu Prymasowskim w Skierniewicach.

skierniewice1ePierwszą inicjatywą Akademii jest uruchomienie zajęć Szkoły Liderów – elitarnego programu szkoleniowo-edukacyjnego, w którym młodzi ludzie w przedziale wiekowym od 17 do 25 lat, będą kształceni przez doświadczonych wykładowców i praktyków z różnych dziedzin. Kursy obejmować będą wiedzę o cywilizacji, kulturze, ekonomii i relacjach społeczno-politycznych oraz zajęcia warsztatowe. Wykłady będą otwarte dla wszystkich zainteresowanych.

skierniewice3eKim tak naprawdę są ludzie kultury? Wyjaśnił to dr Jan Przybył w wykładzie inauguracyjnym, w którym opowiedział o arystokracji ducha i idei elitaryzmu, jako kontynuacji naszych pięknych tradycji. Człowiek kulturalny, to nie ten – jak to się współcześnie utrwaliło – który potrafi elegancko zachować się przy stole w towarzystwie. Człowiek kulturalny to taki, który przyswoił sobie dorobek poprzednich pokoleń, przemyślał go, twórczo rozwinął i poczuł się w obowiązku, by przekazać go następnym pokoleniom – powiedział dr Przybył.

skierniewice2eKultura jest tym, co idzie przez stulecia, tysiąclecia. Jednak musimy mieć jasną hierarchię wartości, aby móc ocenić co kulturą jest, a co nią nie jest. A z tym we współczesnym świecie jest problem, ponieważ społeczeństwo pozbawione elit oddaliło się od prawdziwego powołania człowieka, którym jest bycie z Bogiem. I dlatego – jak zauważył prelegent – tak bardzo niezbędne jest dziś odnowienie elity, która ten właściwy system wartości przywróci.

skierniewice4eWyjaśniając obecną sytuację w Polsce, dr Przybył powiedział, że elita jest dla każdej społeczności, tym czym głowa dla ciała, jednak po 1945 roku głowę ścięto, a w jej miejsce wsadzono atrapę. Tragiczne tego skutki trwają do dziś, czego przykładem jest chociażby to, że w sposób bałamutny próbuje się nam wmówić, że nie wolno wartościować, bo jest to jakiś rodzaj dyskryminacji. Ta sytuacja doprowadziła do relatywizmu. Stąd tak ważne przywrócenie wartościowania w oparciu o hierarchię wartości, która pochodzi od Boga. A to mogą uczynić tylko odrodzone elity.

skierniewice5ePodczas wykładu inauguracyjnego dr Jan Przybył – wieloletni wykładowca historii kultury polskiej – przypomniał myśl Cycerona, który nazywał kulturę uprawą ludzkiej duszy. Prelegent użył osobliwego eksponatu i pokazał zebranym dorodne owoce szlachetnej odmiany gruszy oraz karłowate gruszeczki polne, zwane potocznie „pierdziołkami”. W ten alegoryczny sposób przedstawił Polskę, jako zdewastowany i zdziczały sad, który trzeba na nowo zaszczepić gałązkami odmian szlachetnych, aby wydawały piękne owoce.

skierniewice6eNasza inicjatywa powstała dlatego, bo uznaliśmy, że tylko poprzez systematyczną pracę społeczno-formacyjną będziemy mogli przywrócić w Polsce normalność – tak o idei powołania Otwartej Akademii opowiedział Marcin Janowski, który obok Andrzeja Malki i dr Jana Przybyła jest jednym z założycieli szkoły. Jak przyznał, ta idea rodziła się i dojrzewała przez kilka lat. – Po prostu zastanawialiśmy się co można zrobić, aby w Polsce było lepiej i doszliśmy do wniosku, że trzeba wykształcić i uformować w naszym kraju lokalne elity, które zmienią Polskę „od dołu” czyli od własnego osiedla, parafii i gminy. Potrzeba nam ludzi świadomych, którzy rozumieją jak funkcjonuje współczesny świat a jednocześnie wiedzą kim są i jakie zasady reprezentuje ich cywilizacja – wyjaśnił Janowski.

W podobnym tonie wypowiada się Andrzej Malka – lokalny przedsiębiorca, radny Skierniewic i współorganizator Otwartej Akademii – podkreślając, że przeżywaliśmy już rewolucje uliczne i styropianowe z których niewiele wyszło a teraz nadszedł czas na przewrót w sposobie myślenia i działania, bo w ten sposób my i nasz kraj staniemy się lepsi.

skierniewice7eNa uroczyste otwarcie akademii liderów przybyli prezydent Skierniewic – Leszek Trębski, wiceprezydent Skierniewic – Beata Jabłońska, dziekan dekanatu Skierniewice – ks. Jan Pietrzyk, dyrektor Instytutu Ogrodnictwa – prof. dr hab. Franciszek Adamicki, dziekan Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Skierniewicach – Jacek Śmiłowski, reżyser Grzegorz Braun, europoseł Janusz Korwin-Mikke oraz przedsiębiorcy i działacze społeczni. Piątkową inaugurację zwieńczył koncert w wykonaniu uczniów szkoły muzycznej w Skierniewicach, po którym obecni goście wznieśli toast.

Zajęcia Szkoły Liderów rozpoczną się w połowie września, kiedy rozpocznie się kurs poświęcony historii cywilizacji europejskiej i kultury polskiej. Moduły poświęcone wiedzy o życiu ekonomicznym, społecznym i gospodarczym zaplanowano na zimę i wiosnę.

Za: http://www.prawy.pl/z-kraju/6837-w-skierniewicach-powstala-akademia-ksztalcaca-przyszla-elite-polski

agnieszkapiwar1Agnieszka Piwar

Zdjęcia w tekście nadesłał p. Adam Słomka.

2 sierpnia, w sobotę, o godz. 16:00 we Wrocławiu, przy ul. Świebodzkiej 2 - miał miejsce protest przed aresztem śledczym, w którym przebywa p. Grzegorz Braun. Znany reżyser filmów dokumentalnych został aresztowany 29 lipca. Wcześniej w jego mieszkaniu przeprowadzono rewizję.

wobronniegrzegorzabrauna1Skazanie p. Grzegorza Brauna dotyczy absurdalnego procesu, ciągnącego się już siódmy rok! Reżyser występuje w nim jako oskarżony o pobicie kilku policjantów. Grzegorz Braun utrzymuje, że jest niewinny i ma na to dowody. Dostępne informacje na temat przebiegu procesu [np. nagrania z sali rozpraw] wyraźnie wskazują na stronniczość sądu oraz rażące nieprawidłowości.

wobronniegrzegorzabrauna2Tylko podczas jednej z ostatnich rozpraw pozbawiono p. Brauna jego podstawowego prawa do obrony – nie miał możliwości zadania pytań bardzo istotnemu świadkowi. Był nim jeden z oskarżających go byłych policjantów, który za przyzwoleniem sądu opuścił salę rozpraw, bo miał „do podpisania kontrakt za dwa miliony”. Kiedy reżyser zaprotestował wobec tych nieprawidłowości, najpierw został ukarany grzywną, a potem aresztem.

wobronniegrzegorzabrauna3Środowiska patriotyczne są zgodne, że nękanie p. Brauna, ma związek z jego bezkompromisową postawą, odwagą w mówieniu niewygodnej dla wielu prawdy i twórczością filmową. Jego dokumenty, takie jak „Towarzysze Generał”, „Poeta pozwany”, „Plusy dodatnie, plusy ujemne” czy „Transformacja. Od Lenina do Putina” są solą w oku dla panującego systemu. Nie ulega wątpliwości, że p. Grzegorz Braun został więźniem politycznym III RP.

Pikietę „STOP prześladowaniom Grzegorza Brauna” zorganizowały środowiska patriotyczne i niepodległościowe, m.in.: Stowarzyszenie Solidarni2010 i Solidarność Walcząca. Na jednym z portali społecznościowych powstał też profil wyrażający solidarność z reżyserem: Popieram Grzegorza Brauna / https://www.facebook.com/popieramBrauna

agnieszkapiwar1Agnieszka Piwar

Grzegorz Braun: Obowiązujący w Post-PRL-u tzw. „kompromis aborcyjny” jest dokładnie na poziomie tego, co zaprowadził Hitler. Z reżyserem Grzegorzem Braunem, twórcą filmu „Eugenika. W imię postępu” rozmawia Agnieszka Piwar z Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Od kilku tygodni toczy się w Polsce spór, będący konsekwencją decyzji prof. Bogdana Chazana. Dyrektor stołecznego Szpitala im. Świętej Rodziny, powołując się na klauzulę sumienia, odmówił zabicia nienarodzonego chorego dziecka oraz nie wskazał matce miejsca, gdzie mogłaby tego dokonać. Przeciwnicy ginekologa grzmią, że złamał on prawo, nie informując matki gdzie mogłaby przeprowadzić aborcję. Dokąd zabrnęliśmy, skoro publicznie odmawia się człowiekowi jego naturalnego prawa do tego, aby mógł się urodzić?

Pani mówi elegancko: „spór” - ja myślę, że to nie jest adekwatne określenie. Spór to byłby wtedy, gdyby jednym racjom przeciwstawiano inne racje, przy czym obie strony miałyby zbliżone szanse artykulacji poglądów i szerzenia informacji. Tu mamy do czynienia po prostu z nagonką na uczciwego człowieka, którego możliwości samoobrony są radykalnie ograniczone. Dyktatura polit-poprawności kompletnie eliminuje z mediów głównego ścieku znaczną część informacji istotnych w sprawie, a pozostałą częścią nagminnie manipuluje. Przykład: w początkowej fazie rozkręcania kampanii nienawiści wobec prof. dra Chazana kluczowy wątek przemysłu „in vitro” został przed opinią publiczną po prostu skrzętnie zatajony, a kiedy już wyszedł na jaw – jest nadal uparcie marginalizowany.

Zdaje się bowiem, że nagonka na prof. Chazana ma przykryć właśnie tę ważną kwestię, że mianowicie chore dziecko, którego zabicia odmówił, było owocem in vitro. Zabijanie ze względu na wady wrodzone, zapłodnienie pozaustrojowe, sztuczna selekcja człowieka - o tych metodach opowiada Pana film „Eugenika. W imię postępu”. Z dokumentu dowiadujemy się m.in., że zwolennikiem zabijania ze względów eugenicznych był Adolf Hitler. Jak to możliwie, że metody człowieka, którego oficjalnie potępił cały cywilizowany świat, realizowane są – zgodnie z prawem – w Polsce?

A jak to możliwe, że komunistyczni zbrodniarze mają w Polsce pogrzeby z asystą kompanii honorowej? Żyjemy w kraju, który nie przeszedł należytej desowietyzacji – nic dziwnego więc, że prawo obywatelstwa utrzymują tu rozmaite relikty socjalizmu – tego międzynarodowego i tego narodowego. Mianownik jest przecież wspólny: dzielenie ludzi na lepszych i gorszych – wedle podziału na klasy, czy rasy. Skoro ten błąd antropologiczny nie został wyrugowany – to i nie dziwota, że nadal przerażająco szerokie jest przyzwolenie na eliminowanie „życia niewartego życia”. Notabene: obowiązujący w Post-PRL-u tzw. „kompromis aborcyjny” jest dokładnie na poziomie tego, co zaprowadził Hitler: ludzie podejrzani o niedoskonałość mają być eliminowani.

Dzięki postawie prof. Chazana chore dziecko nie zostało rozszarpane na strzępy i mogło się urodzić, a następnie umrzeć względnie spokojnie. Także matka, zamiast zabić, miała szansę z własnym dzieckiem się pożegnać. Tymczasem zwolennicy aborcji oburzają się, że to nieludzkie pozwolić urodzić się dziecku z „mózgiem na wierzchu”, itp... Jak Pan skomentuje tego typu argumentację?

Prawdę mówiąc, zawsze zadziwiało mnie to niezmącenie dobre samopoczucie i bezkrytycznie wysoka samoocena tych ludzi, którzy najwyraźniej samych sami siebie uważają za idealnych. Tymczasem w oczach Stworzyciela wszyscy jesteśmy docześnie – każdy na swój sposób – rażąco nieperfekcyjni. A jednak przyzwala On na nasze istnienie, lituje się nad naszymi usterkami, nad manifestacjami naszej wewnętrznej, czy zewnętrznej brzydoty – i wszystkim daje obietnicę zbliżenia do Siebie, tzn. „promesę” doskonałości. Ale póki co, na tej Ziemi nikt nie jest idealny. Orzekać więc, że niedoskonałości mojego brata są nadto rażące, a moje własne jeszcze do zaakceptowania – to jest niesłychana uzurpacja, świadcząca o niepojętym samozadowoleniu. Kto jest „brzydszy” - dzieciątko, które bez najmniejszej własnej winy rodzi się kalekie, czy domagający się jego śmierci osobnicy, którzy na własne życzenie doprowadzają się do stanu monstrów moralnych - ?

Skąd zaś w tym pięknym dobrym świecie bierze się brzydota, kalectwo i w ogóle zło – niejednokrotnie przekraczające naszą odporność? No, to jest właśnie „mysterium iniquitas”, tajemnica, której nie możemy sami ani pojąć, ani tym bardziej przezwyciężyć – mamy natomiast przyjąć do wiadomości, a przy końcu czasów wszystko się wyjaśni. Ponieważ wiemy, że od Boga nie pochodzi nic, co by nie było dobrem, prawdą i pięknem – jasnym jest, że wszystko, co od tej Boskiej wyśrubowanej normy odbiega, pochodzi od Jego nieprzyjaciela. Pytanie, w jakiej mierze ten ostatni zyskuje w nas chętnych współpracowników w swym dziele - ? Oby się nie okazało, że także i my naszą nieprawością bezpośrednio się przyczyniamy do kalectwa, chorób i wreszcie śmierci naszych bliźnich.

Fragment Przysięgi Hipokratesa brzmi: „Nigdy nikomu, także na żądanie, nie dam zabójczego środka ani też nawet nie udzielę w tym względzie rady; podobnie nie dam żadnej kobiecie dopochwowego środka poronnego”. Tymczasem lekarz, który postępuje zgodnie z tymi zasadami, otrzymuje na kierowany przez siebie szpital potężną karę finansową, prezydent Warszawy podejmuje decyzję o zdjęciu go z funkcji dyrektora placówki, a w prorządowych mediach nieustannie trwają bezwzględne ataki na niego. Kto rządzi tym państwem?

grzegorzbraunhebdow3No tak, ale zdaje się, że „Przysięgę Hipokratesa” w nowych pokoleniach medyków nie wszyscy już znają – została ona przecież zastąpiona jakimś tekstem o powadze nie przewyższającej „przyrzeczenia zuchowego”, w którym jasność dyrektyw została skutecznie rozmyta, więc i o kategorycznym zakazie odbierania życia nie ma już mowy.

Pan prof. dr Chazan swoim postępowaniem naruszył interesy potężnego lobby i wielkiego przemysłu – na straży których stoją w Polsce urzędnicy najrozmaitszych szczebli. Hańba im – a szacunek prof. Chazanowi. On zrobił, co mu sumienie podyktowało – kwestia, co my w tej sprawie zrobimy?

Z tego całego dramatu wynikło także dużo dobra. Niezłomny ginekolog otrzymał ogromne wsparcie od Polaków, stoją za nim liczne organizacje. Także Kościół opowiedział się po stronie prześladowanego lekarza – abp Marek Jędraszewski zapowiedział zbiórkę wśród wiernych, aby pokryć nałożoną przez NFZ karę, a biskup Stanisław Napierała na Pielgrzymce Radia Maryja powiedział, że „prof. Chazan to symbol zmagania się ciemności cywilizacji śmierci z kulturą życia”. Co jeszcze powinniśmy zrobić, aby ostatecznie nie przegrać tej walki?

Powinniśmy przestać się łudzić. Łudzić się, że bezpieczeństwo życia i mienia może być zapewnione przez państwo w tym kształcie ustrojowym - odziedziczonym po Robespierze i Napoleonie, po Bismarcku, Hitlerze i Stalinie.

Podam jeden przykład: posłanką-sprawozdawczynią, która w 1956 roku przedkładała do przyjęcia Sejmowi PRL ustawę aborcyjną, była Maria Jaszczukowa (1915-2007) – żona Bolesława, znacznego aparatczyka pol-sowieckiego - sama członkini Stronnictwa Demokratycznego. Ta organizacja – należąca, jak wiadomo, do systemu fasadowej sow-demokracji u nas – korzeniami sięga przedwojnia, a jej proweniencje są masońskie, co jest faktem dla historyków oczywistym. Prezesem-założycielem SD był prominentny mason, dr med. Mieczysław Michałowicz, który jeszcze po wojnie dostał order od Bieruta. Otóż na czele komitetu redakcyjnego oficjalnej biografii tego Michałowicza z ramienia SD stała właśnie Maria Jaszczukowa – co daje nam wyobrażenie o jej autorytecie w tym środowisku. Udzielała się ona w wielu „postępowych” organizacjach, m.in. w Towarzystwie Przyjaciół Dzieci i w Światowej Demokratycznej Federacji Kobiet. Nota bene: była również założycielką tygodnika „Przyjaciółka” - który w dyskretny, acz niezwykle konsekwentny sposób krzewił „postęp” w obyczajowości i życiu rodzinnym PRL. To pismo, zdaje się, przeżyło swoją matkę-założycielkę i nadal wychodzi?

Otóż właśnie przykład Jaszczukowej - niech się Pan Bóg zlituje nad nią (i nad nami wszystkimi) - pokazuje ścisłe związki aparatu władzy sowieckiej z ideowym zapleczem masonerii w dziejach rewolucji światowej. Dziś mamy władzę post-sowiecką i neo-euro-sowiecką – ale te stare miłości nie rdzewieją. Wręcz przeciwnie – front walki o „nową obyczajowość” wedle wytycznych Engelsa i Aleksandry Kołłątaj znów okazuje się frontem kluczowym.

Zatem aby zapewnić bezpieczeństwo życiu i wolności ludzkiej nie wystarczy obalić władzę Politbiura. Trzeba jeszcze wyzwolić się spod władzy Loży.

Sprawa propagandy i przemysłu aborcyjnego, antykoncepcyjnego, „in vitro” - o tym wszystkim była mowa w filmie „Eugenika”. Teraz wraca pan do tematu – co z filmem o Mary Wagner, do którego zdjęcia zrobił Pan przed paroma miesiącami? (por. https://www.krakowniezalezny.pl/grzegorz-braun-kreci-film-o-jednym-z-najwazniejszych-procesow-naszej-epoki)

Finalizujemy właśnie montaż – i w sierpniu, mam nadzieję, film będzie gotowy. Tytuł roboczy: „Nie o Mary Wagner”. Jestem bardzo szczęśliwy, że akurat teraz ten film powstaje – mam nadzieję, w porę. Praca nieco się opóźni, z przyczyn ode mnie niezależnych – ponieważ najbliższy tydzień spędzę w więzieniu.

Mój adwokat zawiadomił mnie właśnie, że zostałem skazany na tydzień aresztu za obrazę sądu. Zamiast siedzieć non-stop w montażowni w Warszawie, muszę trochę odsiedzieć we Wrocławiu. Bo przecież nie będę czekał, aż któraś GWiazda śmierci rozgłosi – co się już przecież przed rokiem zdarzyło – że jestem poszukiwanym, nieuchwytnym dla Policji przestępcą.

Co takiego się wydarzyło?

Jak Pani wie, jestem we Wrocławiu sądzony za rzekomą napaść na Policję – po tym, jak wiosną 2008 roku to ja zostałem poturbowany przez tajniaków, poskarżyłem się urzędowo, po czym moje skargi zostały odrzucone, a ja sam zostałem postawiony przed sądem. I stoję tak już siódmy rok – a końca nie widać. Na początku tego roku poskarżyłem się wreszcie na przewlekłość postępowania – i tę skargę odrzucono. Na kolejnej rozprawie – a było ich już przecież w kolejnych instancjach razem kilkadziesiąt – sędzia Korzeniewski dopuścił się skandalicznego naruszenia procedury i mojego prawa do obrony: zrezygnował z przesłuchania powołanego świadka. A świadek to istotny: policjant-bandyta, nazwiskiem Balcerzak, który dowodził w 2008 roku tą grupą, która mnie napadła. Dziś nie jest już czynnym funkcjonariuszem – stając w drzwiach sali rozpraw rzucił do sędziego, że się spieszy, bo ma „do podpisania kontrakt za dwa miliony”. I sędzia Korzeniewski puścił go bez żadnych pytań [patrz: http://www.youtube.com/watch?v=6tuNCobXOlA]. Na co zareagowałem – za co z kolei sędzia wymierzył mi kare grzywny. Przy czym w uzasadnieniu tej decyzji przywołał rzekomo obraźliwe słowa, których miałem użyć; „bandyta” i „złodziej”. Bandyta, owszem, tak powiedziałem – bo to fakt. To on przecież nawoływał swoich podwładnych do złamania prawa – kiedy niższy funkcjonariusz nazwiskiem Wadowiec (dziś mój główny fałszywy oskarżyciel) wahał się, czy ma mi się regulaminowo wylegitymować, do czego zgodnie z prawem go wezwałem – wówczas to ów Balcerzak rzucił: „Co się będziesz tu z nim p...” [patrz np.: http://www.blogpress.pl/node/1734]. Więc „bandyta”, owszem. Ale „złodziej” - to sobie Sąd uroił - tego słowa nie użyłem, bo nie jestem przecież wprowadzony w interesy p. Balcerzaka na tyle, by dokonywać takiej ich ewaluacji. Od decyzji o nałożeniu grzywny odwołałem się. I oto kilkanaście dni temu Sąd Odwoławczy, nie wysłuchawszy moich argumentów, tę decyzje podtrzymał – przywołując te samo urojone uzasadnienie decyzji. Kiedy Wysoki Sąd ogłosił wyrok, wstałem, pożegnałem się z moim adwokatem i wyszedłem z trzaskiem zamykając drzwi za sobą. I za to właśnie wysyła się mnie na tydzień do aresztu – lepsze to, niż nic, bo innego urlopu w tym sezonie mieć nie będę.

Dziękuję za rozmowę. Niech Bóg ma Pana w Swojej Opiece!

* GRZEGORZ BRAUN, ur. 1967 - reżyser, publicysta, zdeklarowany monarchista. Jego film „Eugenika. W imię postępu” został nagrodzony podczas festiwalu Katolickiego Stowarzyszenia Filmowców „Niepokalanów 2011” (pierwsze miejsce w kategorii filmów edukacyjnych) oraz otrzymał nagrodę Stowarzyszenia Wydawców Katolickich „Feniks” (2012). Dokument przedstawiający podstawowe założenia eugeniki oraz jej początki w Stanach Zjednoczonych, hitlerowskich Niemczech i międzywojennej Polsce dostępny na stronie producenta: www.ahaaa.pl

agnieszkapiwar1Agnieszka Piwar

Z doktorem nauk medycznych o. Jackiem Norkowskim OP, autorem książek "Człowiek umiera tylko raz" i "Medycyna na krawędzi" rozmawia Agnieszka Piwar z Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

W Polsce od lat dziewięćdziesiątych obowiązuje definicja śmierci oparta na kryteriach mózgowych. Występuje Ojciec jako zdecydowany jej przeciwnik. Dlaczego?

ojaceknorkowskiO. Jacek Norkowski: Definicja ta jest przedmiotem mojej krytyki, z powodów etycznych i naukowych uważam ją za całkowicie niesłuszną. Definicja śmierci mózgowej zawarta jest w dokumencie harwardzkim. Jego kryteria sprowadzają się do umożliwiania orzekania śmierci człowieka na tej podstawie, że stwierdzono u niego śpiączkę określoną jako nieodwracalna i w ramach tej śpiączki bezdech oraz brak odruchów nerwowych w obrębie głowy.

W samym raporcie harwardzkim nie ma żadnego merytorycznego uzasadnienia dla uznania stanu śpiączki za stan śmierci człowieka. Jego autorzy podali jako uzasadnienie dla takiej decyzji to (nie było uzasadnienie od strony medycznej) brak miejsca w szpitalach, i że w przypadku chęci pobrania narządów brak takiej definicji śmierci powodowałby kontrowersje. Zatem do rozwiązania tych kontrowersji wprowadzono nową definicję śmierci. Potem tylko autorzy dokumentu podali, jak to technicznie wykonać, żeby postępowanie lekarza zmieściło się w ramach obowiązującego prawa. Generalnie nawet nie trzeba zmieniać prawa, ponieważ jeśli uznamy ten stan za śmierć, to on wchodzi w te rubryki prawne, które mówią o śmieci.

Kryterium tzw. śmierci mózgowej po raz pierwszy pojawiło się w 1968 r. Jakie były kulisy powstania tej definicji i kto ją zatwierdził?

To była stosunkowo nieduża, dwunastoosobowa grupa, powołana po zrobieniu pierwszego przeszczepu dokonanego w 1967 r. przez Christiaana Barnarda w Afryce Południowej. To była taka próba, żeby wykorzystać moment, kiedy cały świat się zachłysnął sukcesem Barnarda – choć był to wątpliwy sukces, gdyż biorca bardzo szybko umarł. Zatem, żeby Barnard nie poszedł do więzienia, trzeba było wymyślić jakieś uzasadnienie prawne dla tego, co zrobił. Przecież zrobił to niezgodnie w prawem – nie można żyjącemu pacjentowi tak po prostu wyrwać serca z klatki piersiowej. A przynajmniej do niedawna jeszcze było to niemożliwe. Trzeba więc było wymyślić jakąś formułę. Wymyślono zatem formułę „śmieci mózgowej” i nazwano, że to jest zwykła śmierć. Dzięki temu nie potrzeba było zmieniać prawa. Jeżeli śmierć mózgowa jest jednym ze sposobów umierania, to w takim razie uznajemy, że poza tym, system prawny jest taki, jaki był. Sprowadzało się to do tego, że umożliwia to pobranie narządów od człowieka, którego serce bije, po uznaniu go uprzednio przez odpowiednią komisję za zmarłego.

Jakaś mała grupa ustala między sobą własne „prawo”, umożliwiające legalne wyrwanie serca czy wątroby żyjącemu jeszcze człowiekowi. Tymczasem przeciętny człowiek myśli, że transplantologia jest czymś pozytywnym i kojarzy się jedynie z ratowaniem czyjegoś życia. Czy świat medycyny przyglądał się temu bezkarnie? Gdzie byli etycy? Czy ktoś w ogóle to oprotestował?

Protestów trochę było. Poznałem osobiście dr. Paula Byrne’a, który jeszcze na początku lat 70-tych zaczął o tym pisać. Publikował artykuły i książki. Potem dołączyli do niego inni, Schewmon, Coimbra, Evans, Potts, Hill, Breul i grupa lekarzy japońskich (Watanabe, Abe, Shinzo, Morioka). Spośród filozofów: Seifert, Spaeman, Beckman. To oczywiście tylko wybrane nazwiska. W Polsce samotnym walczącym przez cale lata o prawdę na temat chorych z śpiączce i stanie wegetatywnym był prof. Jan Talar. To jest już w tej chwili taki międzynarodowy ruch ludzi, którzy domagają się prawdy na temat śmieci mózgowej. Niemniej jednak, to jest także sprawa mediów. To media powodują, że do ludzi docierają tylko pozytywne informacje na temat transplantacji, transplantologii oraz tego, że kryteria są absolutnie pewne, dobre i ścisłe. Na to odpowiadają ci lekarze, których przed chwilą wymieniłem. Np. Coimbra mówi, że jeśli zastosujemy te metody, które już medycyna od dość dawna ma, typu: kontrola ciśnienia śródczaszkowego, w tym hipotermia, kraniotomia, zastosowanie suplementacji hormonalnej, oprócz zadbania o ustabilizowanie krążenia u chorego, co zwykle jest robione, jeśli zacznie się leczyć pod tym kątem, to wtedy możemy uzyskać wyleczenia, powrót do normalnego stanu zdrowia – według różnych danych 50-70 proc. - u ludzi, którzy obecnie stają się dawcami na zasadzie kryteriów śmierci mózgowej.

Czy zna Ojciec osobiście jakiś przypadek, kiedy osoba zakwalifikowana do zostania dawcą obudziła się ze śpiączki i odzyskała zdrowie?

Takich przypadków jest dużo, także w Polsce. Osobiście znam Agnieszkę Terlecką, która była już kandydatką do zostania dawcą. Jej ojciec w pewnym momencie dowiedział się o prof. Janie Talarze, który wybudza chorych z uszkodzeniem mózgu. W ostatniej chwili rodzice Terleckiej zmienili decyzję i przewieźli córkę do kliniki prof. Talara w Bydgoszczy. Po pięciu dniach dziewczyna otworzyła oczy, a po kilku miesiącach rehabilitacji wróciła do całkowitego zdrowia.

Czy organy autentycznie martwego człowieka w ogóle nadają się do przeszczepu?

Po śmierci człowieka nie można pobrać narządów ukrwionych. Wszystkie takie narządy pobiera się od osoby z bijącym jeszcze sercem, która formalnie jest nazywana osobą zmarłą. W Polsce nie ma obowiązku znieczulenia takiej osoby, tylko podaje się jej środki zwiotczające, czyli powodujące, że człowiek nie będzie się ruszał. W każdym kraju procedury są inne. W Polsce są bardzo liberalne. W Niemczech natomiast, osobom przeznaczonym do pobrania organów, a więc formalnie martwym, podaje się środki znieczulające.

Po co „oficjalnemu trupowi” środki znieczulające?

Ponieważ może odczuwać on ból. Właściwie prawie nic nie wiemy na temat stanu jego świadomości; człowiek w śpiączce może rozumieć ludzką mowę, co wykazał Kotchoubey i co potwierdzają historie niektórych chorych. Jednym z nich był Zachariasz Dunlap w Stanach Zjednoczonych, który słyszał jak komisja lekarska orzekała, że on nie żyje. Jest z nim sporo wywiadów w Internecie na ten temat, opublikowanych potem jak już wrócił do zdrowia.

Zatem wychodzi na to, że serce, wątrobę, nerkę itp. pobiera się tylko i wyłącznie od żywych jeszcze ludzi?

Tak. Oni są w śpiączce, sami nie oddychają i zostali zdiagnozowani jako nieżyjący w myśl obowiązujących kryteriów ale równocześnie osoby takie mogą być w tym stanie nawet przez 3 miesiące i reagują ma podawane środki lecznicze tak jak każdy inny chory. Mam tu na myśli kobiety oczekujące potomstwa i diagnozowane jako będące w stanie śmierci mózgowej, którym pozwolono żyć, aby mogły wydać na świat swoje dziecko. Często jednak pobiera się potem od nich narządy, choć mogłyby one przeżyć i tym potomstwem się cieszyć. Taki przypadek miał prof. Talar.

Jakie pieniądze kryją się za transplantologią?

W Stanach Zjednoczonych z jednego ciała ludzkiego można uzyskać kwotę w wysokości dwóch milionów dolarów. W cenę wliczane są narządy człowieka z bijącym jeszcze sercem: wątroba, nerki, płuca, serce itp. Następnie po śmieci, z martwych już zwłok pobiera się: skórę, ścięgna, powięzie, chrząstki, kości, soczewkę, rogówkę itp. To razem uruchamia potężny biznes. W Europie jedna nerka kosztuje do kilkudziesięciu tysięcy euro.

A co z biorcą?

Musi pobierać leki immunosupresyjne, aby jego organizm nie odrzucił przeszczepu. Ściśle biorąc jego organizm to w końcu zrobi, ale chodzi o spowolnienie tego procesu.

Ile wynoszą roczne koszty utrzymania takiej osoby?

Systemy ubezpieczeniowe płacą do kilkudziesięciu tysięcy euro roczne na jednego pacjenta.

Jeśli pomnożymy to przez ilość osób, którym przeszczepiono cudzy organ, i dodamy lata przez które takie leki będą im podawane, to sumują się nam potężne kwoty. Kto robi na tym największy interes?

Producenci i dystrybutorzy tych leków.

Kto za to płaci?

Ten, kto jest ubezpieczycielem, ale często oznacza to sięgnięcie po fundusze budżetowe.

Te wszystkie przerażające dane, które Ojciec przytoczył, z pewnością sprowokują u niejednej osoby pytanie: czy lekarze będą mnie ratować, kiedy ulegnę jakiemuś poważnemu wypadkowi! Czy możemy się jakoś zabezpieczyć przed spisaniem na straty?

Aby nie być potraktowanym jako dawca na zasadzie tzw. zgody domniemanej należy się zgłosić do Centralnego Rejestru Sprzeciwów na stronie Polstransplantu http://www.poltransplant.org.pl/crs1.html Formularz należy pobrać i wydrukować, wypełnić i wysłać na wskazany adres. To ważne, bo po wypadku można być uznanym za dawcę czasem nawet pomimo sprzeciwu rodziny. Chorych w śpiączce należy leczyć ( i rodzina zawsze powinna się tego domagać) a nie biernie obserwować jak pogarsza się ich stan a potem zabijać podczas pobierania narządów.

Dziękuję za rozmowę.

agnieszkapiwar1Agnieszka Piwar

Środowiska LGBTQ marzą o dostępie do dzieci w szkołach. Powstrzymajmy pedofilię!

Z Mariuszem Dzierżawskim, pełnomocnikiem Komitetu Inicjatywy Ustawodawczej „Stop pedofilii” rozmawia Agnieszka Piwar z Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy

Od kilku tygodni Komitet Inicjatywy Ustawodawczej „Stop pedofilii” zbiera podpisy pod projektem ustawy. Jaki jest cel tej inicjatywy?

mariuszdzierzawskiMariusz Dzierżawski: W Niemczech, Wielkiej Brytanii, Francji i wielu innych krajach europejskich dzieci od lat poddawane są przymusowej seksualizacji, niszczącej ich wrażliwość i niewinność. W ostatnich latach te zajęcia są coraz bardziej odrażające. Gabriele Kuby mówi i pisze, że w Niemczech podczas lekcji promuje się związki homoseksualne. Pewien chłopiec, zapytany o czym była mowa na takich zajęciach, odpowiedział, że „ludzie liżą się po narządach”. Nie chcemy, aby coś takiego działo się w Polsce.

Ale czy w Polsce coś takiego jest w ogóle możliwe?

Przed rokiem na konferencji prasowej w siedzibie Polskiej Akademii Nauk, w obecności przedstawicieli Ministerstwa Edukacji i Zdrowia, dobyła się konferencja promująca dokument „Standardy Edukacji Seksualnej w Europie”. Uczestnicy konferencji zachwalali model zachodnioeuropejski i domagali się wprowadzenia go w naszym kraju. Dokument ujawnia zamiary seks edukatorów. Dzieci mają być zachęcane do masturbacji od niemowlęctwa, przed czwartym rokiem życia dzieci mają dowiadywać się, że związki są różne (bez wątpienia chodzi również o związki homoseksualne), 6-latki mają dowiadywać się o antykoncepcji a także zgłębiać pojęcie „akceptowalne współżycie/seks (za zgodą obu osób)”. 12-latki są zachęcane do homoseksualnych „coming outów”. Obawiamy się, że podobne treści są już przedstawiane uczniom przez samozwańczych „edukatorów seksualnych”, popieranych przez MEN. Program „Równościowe przedszkole”, realizowany w ponad 80 miastach zmierza w podobnym kierunku.

Mówi Pan o seksualizacji, a nazwa Komitetu odwołuje się do pedofilii. Dlaczego?

Nie ulega wątpliwości, że instruktaż seksualny wobec kilkuletnich dzieci niszczy w nich barierę wstydu, który spełnia funkcję ochronną. Jeśli dziecko dowiaduje się w szkole, że głaskanie narządów intymnych to nic złego, ma mniejszą szansę przeciwstawić się pedofilowi, który robi to samo. Warto zauważyć, że zwolennicy seks edukacji przyznają się czasami do aktów pedofilskich, tak jak miało to miejsce w przypadku Daniela Cohn-Bendita, który opisywał jak molestował 5-letnie dzieci w przedszkolu. W 2012 roku, Ruch Palikota zaprosił Cohn-Bendita do Polski, a niedługo potem złożył projekt przymusowej edukacji seksualnej. Związek pedofilów z seks edukacją jest wyraźny.

Fundacja Pro – prawo do życia znana jest z działań przeciw aborcji. Tym razem organizujecie Inicjatywę Ustawodawczą „Stop pedofilii”. Skąd ta zmiana?

W Wielkiej Brytanii dziesiątki tysięcy nastolatek co roku poddaje się aborcji. Dla wielu z nich jest to kolejna aborcja. Akurat w tym kraju edukacja seksualna jest najmocniej forsowana przez władze, a w szkołach nie tylko uczy się technik seksualnych, ale również rozdaje się dzieciom środki antykoncepcyjne. Wielka Brytania, ale również doświadczenie wielu innych krajów potwierdza tezę: edukacja seksualna i promocja antykoncepcji zwiększa liczbę aborcji.

Wielu rodziców uważa, że edukacja seksualna to coś dobrego.

Żaden normalny ojciec, ani żadna normalna matka, nie chce żeby jego dziecko było seksualnie molestowane, tak jak dzieje się to w szkołach na Zachodzie. 99 proc. rodziców nie wie jak wygląda przymusowa edukacja seksualna, której poddawane są dzieci w Niemczech, we Francji i innych krajach. W polskich mediach trudno znaleźć informacje o rodzicach trafiających do więzień za to, że nie posyłają dzieci na edukację seksualną. Polska opinia publiczna niewiele wie o protestach setek tysięcy rodziców w Niemczech czy we Francji. Naszym celem jest poinformowanie rodziców, zanim będzie za późno.

Niezależnie od powodów, akceptacja dla edukacji seksualnej jest faktem. Wasza kampania sprzeciwia się nastrojom społecznym.

Kiedy w 2005 roku rozpoczynaliśmy kampanię społeczną przeciw aborcji, sondaże opinii publicznej pokazywały, że zwolennicy aborcji mają przewagę w społeczeństwie. Dzisiaj 75 proc. Polaków potępia aborcję, a tylko 7 proc. ją popiera. Naszym celem nie jest podążanie za przekonaniami formowanymi przez media masowe, naszym celem jest zmiana tych przekonań na lepsze. Naszą bronią jest prawda i aktywność ludzi sumienia. Jeśli normalni rodzice dowiedzą się, o planach rządu wobec ich dzieci, z pewnością nie pozwolą na to. Media „mainstreamowe” usiłują prawdę o seks edukacji ukryć przed ludźmi, naszym celem jest jej ujawnienie. Kampania ustawodawcza jest właśnie środkiem do tego. Kluczem do sukcesu jest aktywność ludzi sumienia. Jeśli tysiące ludzi zaangażują się w kampanię, mamy szanse dotrzeć do milionów.

Waszą akcję reklamuje plakat ze zdjęciem dwóch nagich mężczyzn. Jaki związek ma homoseksualizm z pedofilią?

powstrzymajmyichBadania amerykańskie wskazują, że homoseksualiści są odpowiedzialni za 30 d0 40 proc. czynów pedofilskich. Raport Regnerusa podaje, że 31 proc. lesbijek wychowujących dzieci molestuje je, podobnie jak 25 proc. męskich homoseksualistów. Związek homoseksualizmu z pedofilią jest oczywisty, choć ukrywany na ogół przez media ze względu na poprawność polityczną. To właśnie środowiska homoseksualne (i inni dewianci) domagają się wprowadzenia do szkół przymusowej edukacji seksualnej, podczas której dzieci mają zmienić negatywne odczucia wobec homoseksualizmu na akceptację dla rozmaitych nienaturalnych związków. Manifestacje rodziców, protestujących przeciw deprawacji seksualnej w Niemczech, są agresywnie atakowane przez grupy homoseksualistów. Środowiska LGBTQ (lesbijki/geje/biseksualiści/transseksualiści/dziwni) marzą o dostępie do dzieci w szkołach.

Inne wasze plakaty wskazują, że minister Kozłowska-Rajewicz popiera „Standardy Edukacji Seksualnej”. Wygląda na to, że wasza akcja ma charakter polityczny.

Polityka powinna być troską o dobro wspólne, w tym sensie nasza akcja ma charakter polityczny. Zależy nam na poparciu polityków, ale wielu z nich prowadzi działania, których celem jest zniszczenie rodziny i atak na moralność. Rząd Donalda Tuska skierował do ratyfikacji „Konwencję przemocową”, która atakuje rodzinę i promuje zboczenia seksualne. Nasza inicjatywa ma charakter polityczny, ale nie partyjny. Popieramy tych polityków, którzy wspierają rodzinę i prawo do życia dal każdego człowieka. Jednak przede wszystkim stawiamy na akcje społeczne, bo tylko powszechna mobilizacja ludzi sumienia może uchronić Polskę i Polaków od upadku moralnego i cywilizacyjnego.

Jak można włączyć się w akcję „Stop pedofilii”?

W tej chwili najpilniejszym zadaniem jest zbiórka podpisów. Do 2 lipca musimy złożyć w Sejmie co najmniej 100 000 podpisów. Na www.stoppedofilii.pl można znaleźć tekst projektu ustawy, pobrać i wydrukować kartę do zbierania podpisów. W przypadku inicjatywy ustawodawczej nie jest możliwe udzielenie poparcia przez Internet. Poprzez naszą stronę można się jednak skontaktować z nami i ustalić sposób współpracy. Można również zadzwonić na numer 883 369 717 i uzyskać informacje organizacyjne. Serdecznie zapraszamy.

Czy ta inicjatywa ma szansę powodzenia?

Jak zagłosują posłowie nie wiemy. Wiemy jednak, że bierni nie mają wpływu na życie społeczne, a aktywni kształtują rzeczywistość. Nie możemy pozwolić, żeby w Polsce nihiliści byli aktywni, a ludzie sumienia bierni. Ta kampania już przynosi owoce. Setki wspaniałych ludzi, głównie młodych, angażuje się w akcję całym sercem, nie szczędząc czasu i wysiłku. Kształtuje się elita narodu, która zbuduje Polskę opartą na wartościach.

Dziękuję za rozmowę.

agnieszkapiwar1Agnieszka Piwar

Z Bartoszem Lewandowskim z Ordo Iuris rozmawia Agnieszka Piwar z Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy

Mary Wagner miała absolutne prawo wyrazić sprzeciw wobec zabijania nienarodzonych.

Mary Wagner, katoliczka z Kanady stanęła przed sądem, bo dopuściła się złamania tamtejszego prawa. Została aresztowana i oskarżona za naruszenie praw przysługujących właścicielowi nieruchomości. Na terenie prywatnej kliniki aborcyjnej angażowała się w ochronę życia nienarodzonych dzieci. Jak to możliwie, że w kraju – zdawałoby się cywilizowanym – jakim jest Kanada, obrończyni życia jest traktowana jak pospolita kryminalistka? Czy w Polsce taki proces byłby w ogóle możliwy?

ordoiurislogoBartosz Lewandowski: Sprawa Mary Wagner, która toczy się przed kanadyjskim sądem, jest niezwykle interesująca nie tylko z moralnego, ale także z prawnego punktu widzenia. W pierwszej kolejności należy stwierdzić, że w sprawie pani Wagner mamy do czynienia z prawem niezwykle restrykcyjnym. Pamiętajmy, że została ona zatrzymana w sierpniu 2012 roku pod zarzutem wtargnięcia i nielegalnego przebywania na terenie prywatnej kliniki aborcyjnej. Pozbawiono ją wolności do czasu zakończenia postępowania. Odpowiednikiem takiej decyzji sądu jest w polskiej procedurze karnej zastosowanie środka zapobiegawczego w postaci tymczasowego aresztowania. Mary Wagner jest pozbawiona wolności już niemal od dwóch lat. W realiach polskiego systemu prawnego taka sytuacja jest nie do pomyślenia nie tylko z powodu niezwykle długiego okresu jej tymczasowego aresztowania, ale również ze względu na wagę czynu, o którego popełnienie pani Wagner jest oskarżona, czyli wtargnięcia na prywatną nieruchomość. Nie wyobrażam sobie sytuacji, aby w przypadku obywatela polskiego któremu zarzuca się podobny czyn, gdy nie istnieje groźba jego ucieczki czy też ukrywania się, sąd zdecydował się na zastosowanie tymczasowego aresztowania. Polska procedura karna umożliwia nawet sądowi odstąpienie od tymczasowego aresztowania w sprawach – mówiąc kolokwialnie – błahych. Przy czym podkreślam, że chodzi tutaj nie o sam wymiar kary grożący oskarżonej, ale zastosowane wobec niej środki tymczasowe w toku procesu, przed rozstrzygnięciem tego, czy w ogóle jest winna.

Metody działania Mary Wagner na terenie kliniki aborcyjnej były niezwykle delikatne i taktowne. Modliła się; rozmawiała z kobietami, które chcą dokonać aborcji; wręczała im kwiaty i informowała je, że są inne możliwości, od tej, jaką jest odebranie życia dziecku. Czy wobec aresztowania i tak długiego więzienia pani Wagner możemy stwierdzić, że mamy do czynienia z jawnym pogwałceniem przez sąd wolności do wyrażania poglądów?

marywagnerAbsolutnie nie do wyobrażenia jest nieuwzględnienie przez sąd tego, że Mary Wagner pokojowo protestowała przeciwko przeprowadzaniu w prywatnej klinice aborcyjnej zabiegów przerywania ciąży. Manifestowała przecież tym samym swój moralny sprzeciw wobec zabijania nienarodzonych jeszcze dzieci. I miała do tego absolutne prawo. W każdym społeczeństwie demokratycznym – a przecież takim wydaje się być społeczeństwo kanadyjskie – pokojowe manifestowanie własnych przekonań wpisuje się w wolność wyrażania poglądów, która jest fundamentem takiego społeczeństwa. Kanadyjska Karta Praw i Wolności z 1982 roku w art. 2 gwarantuje wolność słowa. Aborcja jest zagadnieniem, które wywołuje emocje. Dzisiaj chyba nikt nie ma wątpliwości, że życie ludzkie rozpoczyna się w momencie poczęcia, co potwierdzają naukowcy w zakresu medycyny. Warto przywołać chociażby opracowanie prof. Maureen L. Condica z Uniwersytetu Medycznego w Utah, która jednoznacznie potwierdza to stanowisko. Skoro tak, to prawnicy w sprawie Mary Wagner powinni sobie odpowiedzieć na pytanie czy miała ona prawo do manifestowania swoich przekonań w sprawie pozbawiania życia nienarodzonych ludzi? Oczywiście, że miała. To, że prawodawca kanadyjski nie zdecydował się na uregulowanie kwestii aborcji i może być ona przeprowadzana na żądanie, nie uprawnia nikogo do odmawiania obrońcom życia prawa do wyrażania swojej opinii na ten temat i dążenia do zmiany prawodawstwa w tym zakresie. Pamiętać należy, że protest Mary Wagner miał charakter pokojowy. Nie zakłócał tym samym działalności ani organów publicznych ani podmiotów prywatnych. Stąd powinien on zostać uznany za formę konstytucyjnie zagwarantowanej wolności wyrażania poglądów. W polskim prawie karnym, aby można było skazać kogoś za popełnienie przestępstwa, czyn sprawcy musi być nie tylko zabroniony przez ustawę pod groźbą kary w chwili jego popełnienia, ale w pierwszej kolejności musi być bezprawny. Tę bezprawność wyłącza np. korzystanie przez oskarżonego z praw i wolności konstytucyjnych.

Sąd odrzucił wniosek obrońcy Mary Wagner, który chciał powołać na świadków ekspertów-naukowców, którzy wypowiedzieliby się na temat początków życia i tym samym pozwolili dowolnie stwierdzić, że działała ona w stanie wyższej konieczności bezpośredniego zagrożenia życia ludzkiego. Jak Pan ocenia odmowną decyzję sądu?

Decyzja ta budzi wątpliwości, bowiem okoliczność, która miałaby zostać stwierdzona przez ekspertów ma wielkie znaczenie dla rozstrzygnięcia. Nie jestem specjalistą od kanadyjskiej procedury karnej, ale w przypadku polskich regulacji procesowych, sąd ma obowiązek dopuszczenia dowodu z opinii biegłych – a zapewne chodzi tutaj o występowanie ekspertów w takim charakterze – w przypadku, gdy rozstrzygnięcie wymaga zaczerpnięcia wiadomości specjalnych. Dla mnie osobiście jako praktyka, linia obrony przyjęta przez obrońcę Mary Wagner jest niezwykle ciekawa. Anglosaski system prawa ujmuje pojęcie stanu wyższej konieczności nieco szerzej niż polski kodeks karny. Większe znaczenie mają również przy wyrokowaniu zasady słuszności. Obrońca Charles Lugosi podniósł znakomity argument na korzyść oskarżonej. Działała ona w celu ratowania życia ludzkiego. Taki był jej cel i jej zachowanie powinno być potraktowane w taki właśnie sposób. Jednym z istotnych elementów wyłączenia bezprawności czynu z uwagi na stan wyższej konieczności jest proporcja dobra naruszonego czynem sprawcy a dobra ratowanego. Co do zasady dobro poświęcone nie powinno przedstawiać wartości znacznie wyższej od dobra ratowanego. W sytuacji Mary Wagner mamy sytuację, w której dobro ratowane, czyli życie człowieka, jest o wiele bardziej wartościowe od dobra naruszonego, czyli prawa własności nieruchomości. Stąd dziwi mnie decyzja sądu o oddaleniu wniosku dowodowego obrońcy oskarżonej.

O co może chodzić w tym absurdalnym procesie?

W całej sprawie pani Wagner trudno oprzeć się wrażeniu, że zarzut wtargnięcia i przebywania na terenie prywatnej posesji będącej własnością prywatnej kliniki aborcyjnej, jest formą pośredniego stosowania represji za poglądy jakie wyrażała oskarżona. Skoro nie można zabronić jej wyrażania określonych poglądów z uwagi na gwarancje konstytucyjne, to zarzucono jej popełnienie czynu, które co prawda nie dotyczy samej treści głoszonych przez nią treści, ale pozostaje w ścisłym związku ze sposobem, w jaki to czyniła. W przypadku skazania Mary Wagner dojdzie w zasadzie do skazania za akcję protestacyjną przed kliniką aborcyjną.

W Polsce także mamy wielu obrońców życia. Wystarczy wspomnieć Fundację Pro – Prawo do Życia i jej liczne akcje, m.in. pikiety przed szpitalami, w których dokonuje się aborcji. Czy w kraju na Wisłą możemy się obawiać podobnych procesów, do tego, jaki toczy się właśnie w Kanadzie?

profamiliapikietaPodobne działania faktycznie mają miejsce również w Polsce. Adwokaci i aplikanci adwokaccy Centrum Interwencji Procesowej Instytutu na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris są zaangażowani w obronę szeregu osób, które brały udział w zgromadzeniach mających na celu wyrażenie swojego sprzeciwu wobec aborcji czy też instytucjonalizacji związków osób tej samej płci. Policja w takich sprawach kieruje do sądów wnioski o ukaranie, w których uczestnikom zarzuca popełnienie wykroczeń nie dotyczących treści głoszonych podczas akcji protestacyjnych, ale innych jej elementów. Np. w zeszłym tygodniu odbyła się przez wrocławskim Sądem Rejonowym sprawa mężczyzny, któremu policja zarzuciła nielegalne używanie tuby pielgrzymkowej oraz zakłócanie porządku publicznego podczas zbierania podpisów pod petycją do premiera Donalda Tuska o wycofanie projektu ustawy o związkach partnerskich. Sprawa jest o tyle kuriozalna, że sama ustawa prawo ochrony środowiska dopuszcza stosowanie urządzeń nagłaśniających podczas legalnych zgromadzeń. Obwiniony miał prawo do wyrażania własnych poglądów w sprawie projektu ustawy o związkach partnerskich. A skoro tak, to absolutnie nie wolno go karać za sposób prezentowanych treści, jeśli nie przekraczają one społecznie akceptowalnych ram. To przecież jest podstawowym elementem konstytucyjnie zagwarantowanej wolności wyrażania poglądów, o której mowa w art. 54 polskiej ustawy zasadniczej.

Prawo wykorzystywane jest do tego, aby w sposób zawoalowany karać za wyrażanie poglądów, a takie pokazowe procesy jak Mary Wagner, czy przytoczony przez Pana przykład mają skutecznie zniechęcić do działania obrońców życia i strażników wartości. Wobec tego, jak – dziennikarze, publicyści, działacze społeczni, prawnicy, wszyscy ludzie dobrej woli – powinni już teraz reagować, aby za kilka lat nie było jeszcze gorzej?

To w głównej mierze na Państwa barkach, jako dziennikarzy, spoczywa zadanie informowania opinii publicznej o takich procesach wytaczanych obrońcom życia. Dopóki nie będzie oddźwięku w mediach, działania władz publicznych pozostaną niezauważone. Mam wrażenie, że organy władzy pozostają pod naciskiem pewnych grup, którym nie podoba się wyrażanie poglądów sprzecznych z ich wizją na świat. Żyjemy w społeczeństwie demokratycznym, w którym dyskusja jest immanentnym elementem jego funkcjonowania. Nie można blokować debaty publicznej stosując wobec jej uczestników sankcji, w szczególności sankcji karnej. Odnoszę wrażenie, że w ostatnich czasach takie działania są podejmowane wobec obrońców życia czy przeciwników związków homoseksualnych. Ostatnio podczas rozprawy jednego z uczestników protestu przeciwko projektowi ustawy o związkach partnerskich, jeden ze świadków, który zawiadomił funkcjonariuszy Policji o rzekomym wykroczeniu, stwierdził, iż był on świadkiem „nawoływania do nienawiści ze względu na orientację seksualną”. I to jest w najwyższym stopniu niepokojąca tendencja mająca na celu pozbawienie dużej części społeczeństwa prawa do zabierania głosu w kwestiach społecznych. Skoro organy władzy publicznej zaczynają podzielać tak skrajne opinie, to nie wróży to nic dobrego dla zwykłych ludzi, zaś dla prawników oznacza ręce pełne roboty. Na dziennikarzach, publicystach i działaczach społecznych spoczywa zadanie, aby było jej jak najmniej!

Dziękuję za rozmowę.

---

* Bartosz Lewandowski – członek Izby Adwokackiej w Warszawie, doktorant na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego, koordynator Centrum Interwencji Procesowej Instytutu na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris.

agnieszkapiwar1Agnieszka Piwar

Z reżyserem Grzegorzem Braunem rozmawia Agnieszka Piwar z Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

W Toronto trwa proces kanadyjskiej katoliczki więzionej za obronę życia poczętego, a Pan szykuje o tym film. Jak do tego doszło, że Grzegorz Braun zainteresował się sprawą Mary Wagner i przemierza Ocean, by kolejny raz uczestniczyć w jej sądowych bataliach?

Grzegorz Braun: Pierwszy raz widziałem ją w kanadyjskim sądzie przed kwartałem. Znalazłem się tam z pewnego – jak to się mówi po świecku – przypadku. Mianowicie na kolejne zaproszenie mieszkających tam rodaków miałem pokazać moje filmy w Toronto. Okazało się, że akurat w tym samym terminie i w tym samym mieście rusza proces Mary Wagner. Zobaczyłem stającą przed sądem drobną dziewczynę, lat trzydziestu kilku; ale kiedy widzimy ją w kajdankach – no bo tak rutynowo wprowadza się ją i wyprowadza z sali sądu – w otoczeniu o trzy numery większych policjantów i policjantek, no to robi ona wrażenie osoby nieletniej nieledwie. To była krótka rozprawa, poświęcona tylko kwestiom formalnym i ustaleniu dalszych terminów. Na koniec sędzia rutynowo zapytał podsądną, czy nie zechce mimo wszystko skorzystać z możliwości zwolnienia warunkowego – co oznacza w tym wypadku złożenie podpisu pod zobowiązaniem, że nie będzie robić tego, co czyniła do tej pory – a ona po raz kolejny grzecznie odmówiła i poszła w kajdankach do aresztu na następne miesiące. Trudno mi było oprzeć się wrażeniu, że oto właśnie odbywa się być może jeden z najważniejszych procesów naszej epoki.

Drugi raz znalazłem się wśród publiczności w sądzie prowincji Ontario kilkanaście dni temu – już z towarzyszącą mi ekipą, choć notabene samej rozprawy nie pozwolono nam filmować.

Co to jest za sprawa? I o czym właściwie będzie film?

Film będzie skromną relacją przypadku Mary Wagner – na nieco szerszym tle innych tego typu przypadków, w szerszym kontekście walki o ludzkie życie prowadzonej przez aktywistów i organizacje pro-life [za życiem] – i walki przeciwko ludzkiemu życiu prowadzonej przez przemysł aborcyjny i propagandę tzw. pro-choice [za wyborem].

marywagnerMary Wagner dopuściła się złamania prawa kanadyjskiego, ponieważ na terenie prywatnej kliniki aborcyjnej starała się prowadzić akcję informacyjną i – nie bójmy się użyć tego słowa – ewangelizacyjną. Jedno z drugim ma wiele wspólnego. Ewangelia to jest przecież informacja, to jest przecież Dobra Nowina, czyli dobry news. A zatem możemy to wszystko wspólnym mianownikiem akcji informacyjnej podkreślić.

Jak wygląda jej sposób działania?

Mary Wagner prowadzi swoją akcję w sposób szalenie taktowny, gustowny, nieinwazyjny i nieagresywny, broń Boże. Jej modus operandi to rozdawanie kwiatów i ulotek informacyjnych. Przede wszystkim modlitwa, no i dzielenie się informacją, że tzw. aborcja nie jest jedyną opcją i że łatwo znaleźć inne możliwości ułożenia sobie i poczętemu dziecku życia.

Dlaczego więc stanęła przed sądem?

Otóż Mary Wagner tak postępując weszła, nie po raz pierwszy zresztą, w konflikt z prawem kanadyjskim, ponieważ zachęcana przez personel placówki przemysłu aborcyjnego do opuszczenia tego miejsca, wezwania nie usłuchała i w związku z tym policja zaaresztowała ją. Jak wspomniałem, nie przyjmuje ona proponowanych warunków zwolnienia. W sierpniu miną dwa lata od jej aresztowania – ten czas izolacji dawno już przekroczył długość kary, na jaką mógłby opiewać wyrok, gdyby ostatecznie w tej sprawie zapadł. Więc z każdym dniem, z każdym tygodniem, z każdym miesiącem ta sytuacja jest coraz bardziej paradoksalna.

Z jakiego dokładnie paragrafu została postawiona w stan oskarżenia?

Naruszenie praw przysługujących właścicielowi nieruchomości. Popieram prawo własności i respektowanie tego prawa. Każdy właściciel ma dobre prawo nie życzyć sobie na swoim terenie kogo zechce. Podobnie jak analogicznie może zaprosić kogo uzna za stosowne. Ale jak tłumaczy to sądowi prowincji Ontario jej obrońca, dr Charles Lugosi – Mary Wagner działa w stanie wyższej konieczności. Mając bowiem wiedzę o tym, że w takich miejscach pozbawia się ludzi życia, stara się zrobić co może, żeby temu przeciwdziałać.

Jak wygląda linia obrony?

Dr Lugosi wygłaszając 13 maja wspaniałą mowę powołał się m.in. na przykład zaczerpnięty z precedensowego prawa anglosaskiego. Przypomniał mianowicie pewne zdarzenie, które miało miejsce jeszcze w XIX wieku, kiedy to grupa mężczyzn włamała się do cudzego domu, by uratować od zabójstwa żonę właściciela. Ci mężczyźni zostali uniewinnieni. Sąd doskonale zrozumiał i uznał wówczas stan wyższej konieczności. Dr Lugosi zwrócił również uwagę na pewien ciekawy aspekt, który ten przykład ujawnia i rysuje się dzięki temu interesująca analogia. Mianowicie w XIX wieku, kiedy to zdarzenie miało miejsce kobiety nie cieszyły się pełnią praw. Nie były podmiotami prawa, jak mężczyźni. Otóż – argumentuje Mary Wagner i jej prawnik – mamy właśnie do czynienia z analogiczną sytuacją. Ludzie, istoty ludzkie, osoby, które już są na tym świecie zrządzeniem Bożym, nie cieszą się pełnią praw – jak to się mówi – obywatelskich. Z mocy prawa nie przysługuje im prawo do obrony, ochrony życia i zdrowia. Tym niemniej są to ludzie. I nie może prawo stawać na drodze temu, kto – mając świadomość, że oto ktoś może właśnie stracić życie w okolicznościach drastycznych, okrutnych i nieludzkich – chciałby reagować. Prawo nie może przeszkodzić temu, kto chciałby spieszyć na ratunek takiemu bliźniemu, chociaż bardzo małemu i jeszcze nie mogącemu się upomnieć o swoje prawo własnym głosem.

Czego możemy się spodziewać w kolejnych odsłonach procesu?

Dr Charles Lugosi jest wybitnym prawnikiem i akademikiem. Obronił pracę naukową, która poświęcona była właśnie aspektom prawnym ochrony życia ludzkiego. W sprawie Mary Wagner chce on powołać przed sąd najwybitniejszych ekspertów ze Stanów Zjednoczonych. Tłumaczy bowiem, że nie może sąd podejmować decyzji nie wniknąwszy w samą istotę sprawy.

Aktualnie w Kanadzie nie obowiązuje żadne prawo aborcyjne. Nie ma żadnej ustawy. Status quo opiera się na definicji życia ludzkiego, prawnej definicji osoby ludzkiej, która to definicja, oparta na archaicznym światopoglądzie jest bardzo krótka i zwięzła: człowiekiem jest w Kanadzie ten kto się zdrowo urodził, a zatem technicznie, fizycznie opuści drogi rodne swojej matki. Tylko ten jest człowiekiem. Tylko temu zatem przysługuje prawo do obrony. Dr Lugosi w swojej mowie starał się zwrócić uwagę Wysokiemu Sądowi na fakt nienaukowości tej definicji. Jest to właśnie ten przypadek, w którym rzekomo nowoczesny system prawny odwołuje się do przesądów ugruntowanych w minionych stuleciach.

Pani prokurator Tracey Vogel argumentuje, że żadne szersze wywody i wnikanie w materię medyczną, biologiczną zupełnie nie są tutaj potrzebne, bo stan prawny jest oczywisty. Jest ewidentne, że Mary Wagner narusza prawa własności i prawa biznesowe, prawa do działania w sferze legalnej i w związku z tym sąd nie powinien mitrężyć czasu – tak argumentuje pani prokurator.

Sędzia Fergus O’Donnell ma ogłosić swoją decyzję przed 30 maja*. Jeśli sąd zgodzi się na wystąpienie ekspertów powołanych przez dr Lugosi, to ich zeznania usłyszymy już w połowie czerwca. Jeśli natomiast decyzja sądu będzie negatywna, to proces ten będzie zmierzał do szybkiego zakończenia w tej instancji. Obie strony nie wątpią, że sprawa ta i tak trafi do Sądu Najwyższego Kanady. A zatem trzeba powiedzieć, że Mary Wagner i jej adwokat już osiągnęli w tej sprawie bardzo wiele. Samo bowiem postawienie sprawy zagrożenia życia ludzkiego na takim szczeblu i to w tak niekonwencjonalny sposób jest poważnym osiągnięciem.

Twierdzi Pan, że może być to jeden z najważniejszych procesów naszej epoki. Czy zainteresowanie mediów to potwierdza?

Ten proces rozgrywa się gdzieś na marginesie. Wprawdzie publiczność szczelnie wypełniła salę, ale trzeba powiedzieć, że nie ma żadnego zainteresowania mediów głównego ścieku tą sprawą. Żadnej innej ekipy filmowej – po za tą, która mnie tam towarzyszyła – w okolicy sądu nie widziałem.

Ten brak zainteresowania mediów nie dziwi w aktualnym kontekście politycznym. Np. bardzo niedawno aktualny przewodniczący Liberalnej Partii Kanady Justin Trudeau, syn byłego premiera Kanady Pierre’a Trudeau – nota bene to wszystko, zdaje się, prominentna masoneria – publicznie stwierdził, że ktoś, kto by się nie opowiedział, za tak zwanym „prawem do wyboru” w tej dziedzinie, ten na pewno nie znajdzie się wśród kandydatów do parlamentu z list tej partii. Bardzo radykalne stwierdzenie.

Więc na sprawie Mary Wagner żadnych kamer, żadnych mikrofonów. Owszem spotkałem tam paru dziennikarzy, ale to są media pro life, a więc o bardzo wyraźnym profilu. I tylko tam możemy szukać informacji o Mary Wagner – polecam np. Life Site News (http://www.lifesitenews.com/). Prasa i telewizja głównego nurtu zainteresowały się jej osobą tylko wtedy, kiedy wraz z Lindą Gibbons została nagrodzona pewnego rodzaju honorowym wyróżnieniem, które w Kanadzie jest przyznawane w imieniu Królowej. Ktoś postarał się o to, aby takie wyróżnienie honorowe ją spotkało. I wtedy na moment sprawa weszła na wokandę w głównych mediach. Mianowicie, niektórzy uznali za stosowne podzielić się oburzeniem z tego tytułu, że oto kryminalistki właśnie są wyróżniane.

Kim jest Linda Gibbons?

To jest bardzo istotna postać – weteranka walki o prawa człowieka, także człowieka nienarodzonego. Użyję porównania: w moim filmie (jeśli szczęśliwie uda się go zrobić) Mary Wagner to jest główny protagonista – jak Luke Skywalker z „Gwiezdnych wojen” walczączy z Gwiazdą Śmierci. A wówczas Linda Gibbons to Obi-Wan Kenobi w tej historii - mistrz i mentor, który z dawien dawna stawia czoła systemowi.

Linda Gibbons jest zaangażowana w obronę dzieci nienarodzonych już od dziesięcioleci. Sama opowiada swoją historię i powołuje się na przypadek własnej aborcji, której poddała się jak mówi, jeszcze zanim się nawróciła. Sukcesywne docieranie do niej prawdy o tym czym jest aborcja, radykalnie uświadomiło jej, jak bardzo ta sprawa domaga się jej reakcji. I otóż uczestniczyła ona w takich działaniach przez lata. A w ciągu ostatnich dwudziestu lat, dokładnie od roku 1994 Linda Gibbons spędziła w więzieniach i aresztach dziesięć lat i cztery miesiące - !

Jakich zatem przestępstw dopuściła się Linda Gibbons, by z ostatnich dwudziestu lat ponad połowę spędzić za kratkami?

Naruszenie prawa własności; naruszenie cudzej przestrzeni, cudzej nieruchomości. A także podnoszono przed sądami takie argumenty, że otóż działalność proliferska psuje legalny biznes. W związku z tym rzecz nabiera charakteru szkodzenia w legalnej działalności gospodarczej. Tego typu to są zarzuty.

Otóż każdy kto choć przez moment zobaczy Mary Wagner oraz jej poprzedniczkę i towarzyszkę –już ostatnich latach tak się zdarzało, że spotykały się w tych samych ośrodkach odosobnienia – ten świetnie rozumie, że nie może być tutaj mowy o żadnych aktach przemocy. Są to osoby drobne i raczej same budzące instynkty opiekuńcze, niż lęk przed ewentualną agresją.

Czy wiadomo coś na temat samego pobytu Mary Wagner ośrodku karnym?

Pozostając w izolacji od świata zewnętrznego Mary Wagner pozytywnie wpływa na życie duchowe niektórych swoich współwięźniarek. Przejawia się to praktycznie większym zainteresowaniem możliwości korzystania z pomocy duszpasterskiej. Wiem to z pierwszej ręki, od spowiednika pracującego w tym więzieniu, do którego Mary zawsze przyprowadza większość ilość dziewczyn pragnących przystąpić do sakramentów. Warto o tym wspomnieć, aby zaznaczyć, że Mary Wagner nie jest osobą, która by specjalizowała się w tej jednej tylko dziedzinie.

A jak społeczeństwo kanadyjskie reaguje na jej działalność i sam proces?

Myślę, że przy ogólnej bierności jest rosnąca liczba ludzi świadomych tego z jakim procederem mają do czynienia. Wyraża się liczbami uczestników manifestacji za życiem. Taka manifestacja odbyła się niedawno w Ottawie. 9 maja przeszedł tam 17. ogólnokrajowy Marsz Życia, w którym wzięło udział kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Wiem też o tym, że w jednym z miast w pobliżu Toronto zlikwidowano tamtejszą klinikę aborcyjną. Przykład ten pokazuję, żeby mieć świadomość, że nic tutaj nie jest przesądzone. Dynamika tego procesu dziejowego nie jest bynajmniej jednokierunkowa i nie mamy tutaj do czynienia z beznadziejną walką z wiatrakami.

Dobra wiadomość do odnotowania na łamach polskiej prasy, że zgromadzona na sali sądowej publiczności w liczbie ok. 70 osób składała się – wedle mojej oceny – w co najmniej jednej czwartej z Polaków i osób ewidentnie polskiego pochodzenia. Mój znajomy dziennikarz z Toronto uważa, że niedoszacowaniem i według niego Polaków była tam co najmniej połowa. Dobrze to świadczy o naszych rodakach.

Wróćmy do filmu. Jakie wywiady udało się już zrealizować?

Z wszystkim kluczowymi dla tej sprawy osobami – poza samą Mary Wagner. Tak długo, jak długo pozostaje ona aresztantką bez wyroku – a nie skazanym więźniem – zgody na wywiad nie będzie. Staraliśmy się również o zgodę na rejestrację rozprawy – i tę formalną prośbę również załatwiono odmownie. W przeddzień z biura prawnego z Calgary, które występowało w moim imieniu, nadeszła informacja, że owszem możemy sfilmować salę sądu, ale pustą (sic!). Skwapliwie skorzystałem z tej możliwości – rzecz będzie może nawet jeszcze ciekawsza. W anglosaskim obyczaju prawnym z zasady nie dopuszcza się do sal sądowych obiektywów i mikrofonów. W związku z tym telewizje posługują się rysunkami. I z takiej możliwości skorzystałem – barwne szkice sporządził na użytek mojego filmu jeden z rysowników na co dzień współpracująych z tamtejszą telewizją. W ogóle wszystkie te restrykcje i ograniczenia pracy nad filmem ani nie popsują, ani nie zatrzymają – uczynią go tylko, mam nadzieję, jeszcze ciekawszym.

Kto podjął się produkcji i kiedy możemy spodziewać się premiery?

Film produkuje kol. Robert Kaczmarek, Film Open Group – mogę więc liczyć na wybitnych i sprawdzonych współpracowników i współtwórców. Poza tym jednak nie było by mowy o realizacji tego filmu bez nieocenionej pomocy rodaków w Kanadzie. Ich życzliwość, opieka i bardzo praktyczne zaangażowanie umożliwiły wyjazd mojej ekipy do Toronto. Mam nadzieję, że tego wysiłku nie zmarnujemy - i że przed końcem lata powstanie z tego film. To będzie film skromny, nieduży – tak właśnie adekwatny do sytuacji. Ale mam nadzieję, że jak w małej soczewce powiększającej zobaczymy przez tę sprawę szerszy obraz i sprawę większą. To jest właśnie sprawę zagrożenia ludzkiego życia przez współczesną antycywilizację. I dlatego sądzę, jak już wspominałem, że to być może jeden z najważniejszych procesów sądowych naszej epoki. Oby był to punkt zwrotny w tej historii - zawracający z drogi do piekła na ziemi.

Dziękuję za rozmowę.

* - Decyzję sądu poznaliśmy już 22 maja (http://www.lifesitenews.com/news/judge-turns-down-application-to-have-experts-testify-to-humanity-of-unborn) – jest ona odmowna: sąd nie zgadza się na powołanie jako świadków ekspertów-naukowców, którzy wypowiedzieliby się na temat początków życia i tym samym pozwolili dowodnie stwierdzić, że Mary Wagner działa w stanie wyższej konieczności bezpośredniego zagrożenia życia ludzkiego.

agnieszkapiwar1Agnieszka Piwar

Niezwykle druzgoczące przykłady, kiedy życie ludzkie staje się przedmiotem handlu przytoczył Nikolas Nikas, podczas wykładu wygłoszonego na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Prezes Bioethics Defense Fund - prawniczej organizacji podejmującej działania na rzecz prawa do życia i wolności sumienia w USA i na całym świecie - przebywał w Polsce w pierwszej połowie maja na zaproszenie Instytutu na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris.

Nikas jest znanym w USA i na świecie ekspertem w odniesieniu do takich zagadnień jak aborcja, prawa sumienia w służbie zdrowia, klonowanie i badania na ludzkich komórkach macierzystych, „asystowane” samobójstwo. Wykład w Krakowie dotyczył zapłodnienia in vitro i surogatek. Prawnik porównał te praktyki z czasami niewolnictwa w USA. Zauważył, że dziś Amerykanie wstydzą się tego, iż na karcie historii ich kraju zapisały się hańbiące praktyki handlu ludźmi o odmiennym kolorze skóry. Paradoksalnie, te same praktyki są jednak ponownie stosowane. Tym razem, przedmiotem handlu są dzieci w łonie surogatek i w próbówkach.

Prawo, nauka i medycyna, moralność i etyka

Prelegent przestrzegał, przed bezmyślnym korzystaniem z technologii. Zapewnił jednak, że mówiąc o bioetyce nie wypowiada się przeciwko medycynie czy osiągnięciom naukowym. By zobrazować czyhające na ludzkość niebezpieczeństwo posłużył się przykładem bomby atomowej. „Fizyka umożliwiła nam ich skonstruowanie, natomiast tylko moralność może nas powstrzymać przed jej użyciem. W związku z tym – jeżeli możemy coś zrobić, to czy powinniśmy?” - pytał prawnik.

nikolasnikasMówiąc o zapłodnieniu in vitro i ciąży zastępczej, Nikolas Nikas zaznaczył, że ważne jest, aby na wstępie potwierdzić sobie to, co nauka ma do powiedzenia na temat ludzkiego życia. „To nie jest kwestia filozofii, to nie należy do dziedziny teologii, żeby o tym decydować. Nauka, biologia wykazała ponad wszelką wątpliwość, że życie nowego organizmu ludzkiego zaczyna się tylko i wyłącznie w momencie połączenia komórki jajowej z plemnikiem” - wyjaśnił prelegent.

Gość Ordo Iuris, rozwijając temat współczesnego handlu życiem ludzkim, najpierw wyjaśnił czym jest sama procedura in vitro. Za pomocą komórek jajowych i plemników dochodzi do zapłodnienia i powstania embrionów, a więc mamy już do czynienia z nowym życiem ludzkim. Następnie lekarz dokonuje niezwykle dehumanizującą decyzję. Selektywnie wybiera embriony, które trafią do macicy. Te, które nie spełniły wymogów eugenicznych zostają zamrożone w laboratorium. W przypadku, kiedy już zdecydowano, że „lepszy embrion” może się urodzić zamieszcza się zapłodnionego człowieka albo w macicy matki, od której pochodziła komórka jajowa, albo w macicy matki zastępczej, czyli tzw. surogatki. W przypadku tej ostatniej uruchamia się cały sztab ludzi nadzorujący proces donoszenia ciąży. Procedura ta, to już branża, z którą wiąże się wielki biznes.

Pierwsza grupa ludzi, która bierze udział w tym całym przemyśle, to są tzw. brokerzy surogacji. Nikas porównał ich działania z agentami rynku nieruchomości. Ich zadaniem jest wyszukać, zareklamować i doprowadzić do spotkania dawców gamet, a potem wspomożenia matki - która chce mieć dziecko - w poszukiwaniu surogatki, która je donosi. Często bierze w tym udział również policja, której zadaniem jest sprawdzić - czy surogatka nie ma jakiś powiązań przestępczych, czy nie ma jakiś wcześniejszych dyskwalifikujących doświadczeń, czy jest to osoba, której można powierzyć dziecko i spore pieniądze. Nieodzowni przy tym są prawnicy, którzy pomogą podpisać umowę o surogacji. Potrzebni są także eksperci finansowi, gdyż procedura wynajęcia zastępczej matki wiąże się z transferem dużych sum pieniędzy. Często takie kontrakty zobowiązują surogatkę do regularnego uczestniczenia w spotkaniach grup wsparcia, bądź spotkań z odpowiednim konsultantem. Nikas zaznaczył, że w takim przypadku już z natury jest to ciąża wysokiego ryzyka, stąd potrzebna jest pomoc ginekologa, który będzie kontrolował czy ciąża prawidłowo się rozwija. Następną grupą biorącą udział w procederze, są kolejni lekarze, którzy zwykle dokonują tzw. redukcji zarodków lub w niektórych przypadkach przerwania ciąży. Często wiąże się to także z udziałem agentów ubezpieczeniowych, którzy będą w stanie podjąć działania na wypadek śmierci surogatki bądź nastąpienia różnych innych zdarzeń, np. niemożliwości donoszenia ciąży. W przypadkach, w których są wątpliwości natury prawnej, lub kiedy sprawy trafiają do sądów – a takich jest wiele – kolejną grupą są prawnicy specjalizujący się w prawie rodzinnym i sędziowie. Czasem dochodzą do tego jeszcze media.

Przy całym procederze wynajęcia zastępczych matek występuje bardzo wiele wątpliwości natury moralno-prawnej. Nikolas Nikas jako najważniejszą wskazał uczynienie kobiety i dzieci przedmiotem handlu. Matka nosząca czyjeś dziecko dostaje za to konkretne pieniądze, jej brzuch jest po prostu „do wynajęcia”. W celach finansowych zbierane są komórki jajowe. W Stanach Zjednoczonych powszechne są ogłoszenia typu: „zakupię komórki jajowe: wzrost, typ urody, poziom IQ”. W niektórych przydatkach zdarza się też finansowa zachęta dla dokonywania aborcji w celach eugenicznych – np. kiedy niespełnione są oczekiwane rezultaty dotyczące cech dziecka. Surogatka przed zapłodnieniem podpisuje konkretną umowę zrzeczenia się dziecka. Po jego urodzeniu, gdyby zmieniła zdanie i chciała je zatrzymać pojawiają się kolejne komplikacje, w tym dramat matki zastępczej, która emocjonalnie związała się noszonym przez dziewięć miesięcy dzieckiem.

Nikas potwierdził, że jeszcze za czasów jego młodości, kiedy zasiadał w uniwersyteckich ławach, żaden z tematów bioetycznych, takich jak klonowanie, in vitro, matki zastępcze - nie był w ogóle wyobrażalny. „Nikt o tym nie myślał, nikt się nad tym nie zastanawiał. Pomyślcie więc, za waszego życia, za kilkadziesiąt lat ile jeszcze nowych tematów może pojawić, ile zmian może nastąpić” - przestrzegał prawnik zwracając się do uczestników wykładu.

Za: http://ksd.media.pl/aktualnosci/2132-nikolas-nikas-kobiety-i-dzieci-staja-sie-przedmiotem-handlu

agnieszkapiwar1Agnieszka Piwar

„Po co nam polityka, skoro nie zmieniamy sumień. Trzeba zmienić serca i znaleźć wspólne wartości, które od wieków jednoczyły nas z sąsiadami” – powiedział dr Tomasz Teluk w rozmowie z Katolickim Stowarzyszeniem Dziennikarzy. Prezes Instytutu Globalizacji, wskazuje na ciekawą koncepcję, jako alternatywę po ewentualnym rozpadzie Unii Europejskiej. Miałaby to być budowa bloku niezawisłych państw, którego Polska będzie naturalnym liderem. Teluk zauważył, że istnieje tylko jedna linia podziału – na tych którzy wierzą w Boga, i którzy w Niego nie wierzą. „Podczas, gdy ci drudzy cierpią z nienawiści, my musimy ich kochać, dając temu wyraz przy każdej okazji” – podkreśla rozmówca KSD.

Trzeba znaleźć wspólne wartości, które od wieków jednoczyły nas z sąsiadami.

Z Tomaszem Telukiem, Prezesem Instytutu Globalizacji rozmawia Agnieszka Piwar z Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Za nami 10 lat w Unii Europejskiej. Co Polska zyskała na tym członkostwie, a ile straciła?

tomasztelukPolska umocniła swoją pozycję w trzydziestce najbogatszych państw świata. Lubimy często porównywać się do tych, którym się lepiej powodzi, ale fakt jest taki, że z perspektywy globalnej jesteśmy krezusami. Ponadto, mimo postępujących procesów laicyzacji, trwamy mocni w wierze. Świadczy o tym wzrost liczby Polaków przystępujących do komunii św. oraz to, że jesteśmy krajem, gdzie zmierza się do wyeliminowania aborcji czy jako jedno z niewielu państw świata, zbuntowaliśmy się przeciwko lewackiej ideologii gender. Niepokoi największy exodus Polaków w historii, coraz większy ucisk podatkowy przy rozroście biurokracji. Mnie natomiast najbardziej martwi to, jak bardzo jesteśmy podzieleni jako naród. Chciałoby się tutaj zacytować perykopę ze św. Mateusza: “Każde królestwo, wewnętrznie skłócone, pustoszeje. I żadne miasto ani dom, wewnętrznie skłócony, się nie ostoi” (Mt 12,25)

Czy podział ten wynika z naszych 'przywar narodowych', czy też może ktoś nad tym pracuje?

To jest nie istotne, kluczowym jest, abyśmy potrafili zjednoczyć się, aby odbić Europę barbarzyńcom, którzy się tam chwilowo zainstalowali. Trzeba przypomnieć o chrześcijańskich korzeniach nawet takiego projektu jak Unia Europejska. Jeden z jej ojców założycieli – Robert Schuman, był przecież przykładnym katolikiem, a w trakcie jest jego proces beatyfikacyjny. Także symbolika unijna – gwieździsta flaga ma katolickie inspiracje. Jak przyznał jej projektant Francuz Ars?ne Heitz, natchnienie dał mu fragment Apokalipsy św. Jana: „Potem wielki znak się ukazał na niebie: Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod jej stopami, a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu” (Ap 12,1). Dziś obywatelskim zadaniem jest odebranie sterów władzy wrogom cywilizacji, których symbolem stała się „Conchita Kiełbasa”.

Przed nami kolejne wybory do Parlamentu Europejskiego. Czy obecność polskich europosłów w Brukseli, zakładając, że mieliby dobrą wolę, daje nam w ogóle jakieś szanse na załatwianie korzystnych dla nas interesów, uwzględniających polską rację stanu?

Oczywiście, w Unii Europejskiej tworzone jest ponad 90 proc. prawa, które potem jest implementowane do prawa narodowego. To są kluczowe przepisy dla każdego kraju członkowskiego. Dlatego polscy posłowie mają do odegrania w Brukseli bardzo ważną rolę. Wielu z nich wywiązywało się znakomicie ze swojej roli – na przykład Konrad Szymański, monitorujący polską rację stanu w szczególności jeśli chodzi o bezpieczeństwo energetyczne. Niestety ten europoseł został odsunięty przez kierownictwo PiS i nie startuje w wyborach! Zamiast tego widzimy całą plejadę celebrytów, którzy nie idą do polityki dla dobra wspólnego, tylko są słupami, którymi będzie można dowolnie manipulować. Tacy ludzie nie tylko nie będą w stanie obronić naszych interesów narodowych, lecz skompromitują nasz kraj. Mam nadzieje, że wyborcy zrozumieją to w porę.

Czy jest jakaś realna alternatywa dla Polski? Jeśli nie Unia Europejska, to co?

Obecnie trudno mówić o realnej alternatywie, niemniej skoro coraz wyraźniej zarysowuje się podział Europy na Starą i Nową, mające odmienne interesy, Polska powinna budować blok niezawisłych państw od Estonii po Rumunię, którego jako najmocniejsze państwo jest naturalnym liderem. Blok ten, mógłby się stać alternatywą po ewentualnym rozpadzie Unii Europejskiej, na przykład wskutek wystąpienia z niej Wielkiej Brytanii, co może stać się już w przyszłym roku, lub kryzysu finansowego, który pogrążyłby kraje Starej Unii.

Trudno dostrzec wśród polityków, zarówno tych z koalicji, jak i z opozycji chęć dbania o polskie interesy. Czy wobec tego, jest to w ogóle możliwe?

Oczywiście, że tak. Kwestią zasadniczą jest pytanie, po co jesteś w polityce. Jeśli motywacją było działanie dla dobra wspólnego, dla rodaków, dla ojczyzny, to jeśli jesteś uczciwy, będziesz dbał o Polskę. Jeśli motywacją był pieniądz, będziesz oszukiwał i robił swoje interesy, także polityczne. Poziom zaufania do elit politycznych na poziomie 3 proc. mówi nam coś o obecnej klasie politycznej.

Skoro mamy obecnie taką, a nie inną klasę polityczną, to czy w tej sytuacji nie byłoby najlepszym rozwiązaniem budować integrację państw Europy Środkowo-Wschodniej poza polityką? I to na sprawdzonych już zasadach, bazujących na chrześcijańskich wartościach, a więc budowanie wspólnoty opartej na miłości. Przypomnę słowa z fragmentu aktu Unii Horodelskiej: „Nie dozna łaski zbawienia, kto się na Miłości nie oprze”. Przecież przymierze zawarte w Horodle między Polską a Litwą, to była wtedy potęga w Europie...

Słuszna uwaga! Po co nam polityka, skoro nie zmieniamy sumień. Trzeba zmienić serca i znaleźć wspólne wartości, które od wieków jednoczyły nas z sąsiadami. Tak naprawdę istnieje tylko jedna linia podziału między ludźmi biegnąca między tymi, którzy wierzą w Boga, a tymi, którzy w Niego nie wierzą. Podczas, gdy ci drudzy cierpią z nienawiści, my musimy ich kochać, dając temu wyraz przy każdej okazji. Jak wiele łączy ludzi po obu stronach granicy można przekonać się na przykład podczas podróży. Wzajemna życzliwość pozwala wówczas chociaż na moment zapomnieć o polityce.

Dziękuję za rozmowę.

Za: http://ksd.media.pl/aktualnosci/2121-prezes-instytutu-globalizacji-dla-ksd-trzeba-znalezc-wspolne-wartosci-ktore-od-wiekow-jednoczyly-nas-z-sasiadami

agnieszkapiwar1Agnieszka Piwar

Kiedy prawo staje się narzędziem wykorzystywanym do tego, aby realizować cele chorych ideologii, a politycy usłużne się temu podporządkowują - jedynym ratunkiem okazują się być obywatele zatroskani o przywrócenie tradycji i naturalnego porządku prawnego. Czy Polska stanie się przykładem dla Europy i reszty upadającego świata? Nasi rodacy coraz liczniej zwierają szeregi, dając przykład wielkiej mobilizacji w walce o obronę cywilizacji łacińskiej.

Niezwykle optymistycznymi przejawami są prężnie działające organizacje, stowarzyszenia i koalicje. Kolejną ich prezentację odsłoniła konferencja Akademii Rodziny pt. „Siła i słabość rodziny w Polsce i Europie”. Spotkanie w Gliwicach zorganizowały: Gliwicki Klub Frondy i Instytut Globalizacji, we współpracy z Kurią Diecezji Gliwickiej. W debacie, poprzedzonej Mszą św., udział wzięli: ks. prof. Paweł Bortkiewicz Tchr, dr Joanna Banasiuk - Ordo Iuris, Zbigniew Barciński - prezes Stowarzyszenia Pedagogów NATAN i Mariusz Dzierżawski z Fundacji Pro - Prawo do Życia. „Nikt za nas rodziny nie obroni!” - powiedział otwierając piątkowe spotkanie Marek Waniewski, jeden z organizatorów. Te słowa, jakby proroczo podsumowały dalsze wykłady konferencji, z których jasno wynikło, jak bardzo nasz własny los zależy od nas samych.

Jako pierwszy głos zabrał ks. Paweł Bortkiewicz, profesor teologii specjalizujący się w zakresie teologii moralnej. Chrystusowiec przybliżył słuchaczom historię zakwestionowania koncepcji natury prospołecznej człowieka. Inicjatorem był żyjący XVI wieku brytyjski filozof Thomas Hobbes. Zaproponował on scedowanie wszystkich naszych uprawnień na rzecz jakiejś instytucji nadrzędnej. Filozof nazwał ją Lewiatanem. Hobbes nie określił, czy ma to być jednostka, czy może to być jakaś zbiorowość, ale bardzo wyraźnie zasugerował, że właśnie tak należy oprzeć porządek naturalny. Ks. Borkiewicz wyjaśnił, że te idee, wzięte z przeszłości mają bardzo konkretne przełożenie do naszej współczesności. Prelegent zilustrował to na przykładach wstrząsających praktyk eugenicznych, takich jak np. przymusowe ubezpłodnienie. Metody te określił „aktami Lewiatana”.

Te i wiele innych przykładów pokazują jak idee, które krążą wokół nas, przechodzą na grunt praktyczny, docierają do naszej rzeczywistości, docierają do rzeczywistości prawnej i tutaj stają się bardzo niebezpieczne. - Dlatego powstał Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris, aby stawić czoła tym wszystkim wyzwaniom, z którymi muszą zmierzać się Polacy - wyjaśniła dr Joanna Banasik. Prelegentka mówiła m.in. konwencji Rady Europy ws. zapobiegania przeciwdziałania przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Jej zdaniem państwo polskie nie powinno ratyfikować tej konwencji, gdyż jest ona niezwykle niebezpieczna. „W swojej nazwie ma ona szczytne cele, natomiast w praktyce nie ma z nimi nic wspólnego. Tak naprawdę konwencja jest pewnym ideologicznym mechanizmem, który jest wykorzystywany przez grupy o wątpliwej proweniencji, do tego, żeby narzucać państwom członkowskim Rady Europy inżynierię społeczną, a w jej ramach dokonywać dekonstrukcji. Dekonstrukcji kultury, tradycji, zwyczajów w naszej polskiej kulturze prawnej, społecznej, osadzającej się na naturalnej tożsamości rodziny, małżeństwa, ochronie życia” - wyliczała przedstawicielka Ordo Iuris.

gliwicekonferencjaW jaki sposób powstrzymywać polityków przed wdrażaniem w życie szkodliwych aktów prawnych powstałych na bazie chorych ideologii? W tym celu powstała Koalicja Obywatelska DLA RODZINY. - Chodzi o to, żeby doprowadzić to tego, aby tak w Polsce, jak i w Unii Europejskiej zasadą wiodącą polityki była rodzina, a nie gender; innymi słowy chodzi nam o to, aby „family mainstreaming” zastąpiło „gender mainstreaming” - wyjaśnił inicjator Koalicji Zbigniew Barciński, prezes Stowarzyszenia Pedagogów NATAN. Najnowszym projektem jest kampania społeczna przed wyborami do Parlamentu Europejskiego: Rodzina – TAK! Gender – NIE!

- W ramach tej kampanii pytamy kandydatów jakie jest ich stanowisko w kwestii rodziny i gender. Zadajemy im bardzo konkretne pytania, wysyłamy im deklaracje z prośbą o podpisanie. W najbliższym czasie będziemy upubliczniać otrzymane odpowiedzi. Będziemy też upubliczniać głosowania kandydatów w sprawach rodziny jeśli są aktualnie posłami, albo europosłami – powiedział Barciński.

Koordynator projektu zapowiedział też, że wybory do europarlamentu to dopiero początek. „To jest oczywiście jeden z pierwszych kroków. Nastawiamy się na to, żeby potem także kontrolować działania tych, którzy już będą w PE, bo oni mają nas reprezentować! Chcielibyśmy doprowadzić również do tego, aby wyborcy uwzględniali tą tematykę także przy swoich kolejnych wyborach. Chcemy, aby we wszystkich wyborach: samorządowych, parlamentarnych i prezydenckich – rodzina była ważnym tematem wyborczym, a kandydaci wyjaśniali jakie jest ich stanowisko w tej sprawie”. Zbigniew Barciński zaznaczył, że niezwykle ważne jest tutaj zaangażowanie nie tylko kilkudziesięciu organizacji i stowarzyszeń wchodzących w skład Koalicji, ale też tych obywateli, którym na sercu leży dobro rodziny. Zachęca do aktywności, której przejawem mogą być chociażby telefony czy maile do polityków. „Im większa będzie presja nas obywateli, tym będzie lepiej. Jeśli ludzie będą coraz bardziej się tym interesować, kandydaci poczują nacisk i zrozumieją jak ważne jest to dla ich wyborców” - wyjaśnił Barciński, zachęcając do skorzystania z wzorów pism i przykładowych pytań znajdujących się na stronie internatowej Koalicji.

Czy zaangażowanie obywateli może przynieść realny sukces? Okazuje się, że jak najbardziej! Konkretny przykład podał Mariusz Dzierżawski. Prezes Fundacji Pro – Prawo do Życia przypomniał o aktywnym zaangażowaniu Amerykanów pod koniec lat siedemdziesiątych. „Po rewolucji seksualnej w Stanach Zjednoczonych, w wyniku reakcji normalnych ludzi zawiązała się koalicja Moral Majority (Moralna Większość). Ta koalicja zaangażowała się w kolejne wybory, w wyniku których Ronald Reagan został prezydentem, pomimo nienawiści prawie wszystkich amerykańskich mediów do tego polityka” - powiedział Dzierżawski. Jego znaniem w Polsce możemy ten sukces powtórzyć, jednak zaangażowanie nawet kilkudziesięciu organizacji to zdecydowanie za mało. „Muszą powstać centra obrony rodziny; centra przywracania moralności. W każdej szkole, w każdej parafii – żeby to było ognisko!”. Czy to jest w ogóle możliwe? Prezes Fundacji Pro, która zainicjowała kampanię „Stop pedofilii!” przypomniał, że 90 proc. Polaków deklaruje, że dla nich rodzina jest najważniejsza. Jednak brak zdecydowanego zaangażowania, to wynik tego, że większość z nas po prostu nie ma świadomości tego, co się dzieje. Dlatego, zdaniem Dzierżawskiego do ludzi musimy docierać w prosty sposób: „szajka pedofilii opanowała państwo i chcą zniszczyć wasze rodziny i wasze dzieci!” Prawdę trzeba pokazywać za pomocą jasnego języka i bez wchodzenia na kompromisy – zaznaczył działacz pro life i zachęcił słuchaczy konferencji, by to oni przekazywali prawdę dalej.

Za: http://ksd.media.pl/aktualnosci/2107-polacy-przykladem-dla-europy-w-walce-o-rodzine

agnieszkapiwar1Agnieszka Piwar: Jak ocenia Pan media w Polsce relacjonujące wydarzenia zapoczątkowane na kijowskim Majdanie, a których konsekwencje trwają do teraz?

Grzegorz Braun: Ciarki mnie przechodzą, kiedy naraz wszyscy zaczynają mówić jednym głosem - i media zależne od Adama Michnika, i media zależne od Adama Lipińskiego; kiedy nagle na podobną nutę zaczynają grać sprawozdawcy i komentatorzy Torunia, i Wiertniczej, a lider opozycji oklaskuje premiera – i odwrotnie – a wszystko to w ramach zjednoczonego frontu anty-putinowskiego. Funkcjonariusz zbrodniczej organizacji Włodzimierz Putin nie jest bohaterem mojego romansu – co, jakby się kto pytał, jasno wynika z moich filmów (np. „Defilada zwycięzców”, „Marsz wyzwolicieli”, „Transformacja – od Lenina do Putina”). Ale dostrzeganie inspiratorów wojny ukraińskiej tylko na Kremlu - to dowód poważnej wady wzroku. Kto przekonuje dziś Polaków, że tylko Rosja zagraża wolności narodów w naszej części świata – ten jest albo nie dość bystry, albo nie dość szczery. Warto dostrzegać aktywną rolę i interesy także innych imperiów – np. niemieckiego, które wszak od stu lat usiłuje w kolejnych podejściach realizować koncepcję „gospodarki wielkiego obszaru” w Mitteleuropie. Pilne geostrategiczne interesy imperium amerykańskiego splatają się tu również z tradycyjnymi aspiracjami „mocarstwa anonimowego”, którego agendy działają pod różnymi szyldami, np. Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Ten ostatni jest wszak w nieustannej potrzebie poszerzania swych terenów łowieckich, a raczej pasterskich – bo chodzi przecież o nowe stada owiec, które można będzie strzyc do gołej skóry.

Odbiorca mediów może czuć się mocno zdezorientowany. Czy jest jakaś recepta na to, by nie dać się omamić etatowym dezinformatorom, których nie brakuje zarówno z lewej jak i tzw. prawej strony?

grzegorzbraunhebdow2Był to, trzeba przyznać, fascynujący spektakl – to nagłe odwracanie się tylu różnych chorągiewek na wietrze historii. Te wszystkie Moniki-„Stokrotki”, Cioski i Michniki – ludzie, którzy zawsze etatowo zajmowali się dezinformowaniem i usypianiem opinii publicznej w sprawach wschodnich – teraz nagle zatroskani o bezpieczeństwo państwa i dostrzegający perfidię liderów post-sowieckiej Rosji. To oczywiście normalne - agentura wpływu musi teraz najgłośniej gardłować, żeby się uwiarygodnić na nowym etapie. Jedyna rada na to: starać się nie zapominać, skąd komu tutaj nogi wyrastają, kto kim był i co wygadywał na poprzednim etapie. Warto np. sprawdzić, kto w ramach spotkań tzw. Klubu Wałdajskiego bywał na daczy Putina [m.in. Adam Michnik]. Warto odświeżyć pamięć propagandy „pojednania” zaraz po zamachu smoleńskim i w dniach wizyty patriarchy Cyryla [TW KGB „Michajłow”]. Nie powtarzajmy starych błędów – takich jak te, które popełniały polskie rządy w Londynie od lata 1941 godząc się pod wpływem nacisków naszych aliantów na uproszczoną narrację, w której jedynym wrogiem cywilizowanego świata jest Hitler. Pewnie, że był – ale nie tylko on przecież. Zresztą nie przypuszczam, by niesnaski na linii Waszyngton-Moskwa miały potrwać dłużej. Amerykanie potrzebują przecież rosyjskiego zaangażowania po swojej stronie w przyszłej wojnie z Chinami. Przypuszczam więc, że Ukraina, to tylko sposób na zajęcie dogodniejszej pozycji negocjacyjnej. W przypuszczeniu tym umacnia mnie np. „Zbig” Brzeziński publicznie wyrażający rozczarowanie, że Ukraińcy za słabo się biją – podczas gdy w Waszyngtonie nikt nie ukrywa, że żadnego realnego zaangażowania w ten konflikt się nie przewiduje. Zresztą, nic dziwnego – skoro zaledwie co szósty Amerykanin orientuje się w ogóle, gdzie leży Ukraina. Może więc istotnie zależy niektórym na tym, by Rosjan zmiękczyć, by np. wymienić tego Putina (na jakiegoś innego „Putina”) – ale tak, czy inaczej nowa Jałta nastąpi szybciej, niż się spodziewają koleżanki i koledzy z „Gazety Polskiej”.

Do Polski przybyli nowi „goście” - spadochroniarze armii Stanów Zjednoczonych. Jak Pan odczytuje ich „wizytę”?

Jeszcze kilkanaście lat temu ucieszyłbym się pewnie jak dziecko. Ale dziś, po tym jak Biały Dom zdążył nas znów kilkakrotnie „wykorzystać i porzucić” – uwikłać nas na własny koszt w misje żandarmeryjne, po to, by ostatecznie w ramach „resetu” podać Moskalom i Prusakom na tacy – trudno o bezkrytyczny entuzjazm. Można oczywiście przyjąwszy za dobrą monetę deklaracje prezydentów liczyć na to, że to trwały zwrot w polityce amerykańskiej – i że dzięki temu będziemy mogli podnieść naszą armię na wyższy poziom. Ja jednak nie znajduję powodów, by z góry kategorycznie odrzucać hipotezę, że rzeczywiste cele obecności amerykańskiej w naszym rejonie na kolejnym etapie mogą okazać się nie całkiem tożsame z celami dziś deklarowanymi – że za parę lat okaże się, że Imperium Amerykańskie stoi tu na straży jakiejś całkiem innej, nie polskiej racji stanu.

W tej sytuacji dobrze byłoby mieć w Warszawie polski rząd, który nie sprzeda nas po raz kolejny „za garść dolarów” w jakichś Kiejkutach. Nawiasem mówiąc, taki prawdziwy rząd polski powinien na początek zaznaczyć swoje realistyczne stanowisko przez pilne przywrócenie wiz dla obywateli USA. Jak bardzo oburzający jest brak wzajemności w tej prostej, elementarnej kwestii, tego nie zrozumie nikt, kto nie został poddany procedurze transgranicznej przez amerykańskich dziarskich chłopców, których rutynowa opieszałość i jednoczesna arogancja mnie osobiście nasuwają wprost wspomnienia z dawnej żelaznej kurtyny.

Patrzmy zatem na konkrety: czy Amerykanie w najbliższym czasie przekażą nam jakiekolwiek warte zachodu technologie lotnicze i rakietowe? Czy znowu każą nam samemu za wszystko płacić, czy może jednak w końcu zainwestują tu jakieś kwoty – porównywalne bodaj tylko z drobną częścią tego, co rutynowo inwestują w Izrael, czy choćby Turcję - ? I niechże to będzie płatne z góry – a nie w jakiejś bliżej nie określonej przyszłości, w jakimś „off-secie”.

Do czego według Pana to wszystko zmierza?

Powtórzę po raz kolejny opinię, którą dzieliłem się publicznie już nie raz. Dla nas wszystkich – Polaków i Ukraińców, Litwinów i Rumunów, dla wszystkich mieszkańców międzymorza bałtycko-adriatycko-czarnomorskiego – przewidziany jest jeden wspólny scenariusz: kondominium rosyjsko-niemieckie pod żydowskim zarządem powierniczym.

Jest kilka czynników, które mogą ten scenariusz zmienić. Po pierwsze – w najgłębszym sensie i w najszerszym planie dziejowym – takim czynnikiem jest i będzie Tradycja katolicka. Jedynie trwanie przy Niej może przybliżyć realizację „dyrektywy fatimskiej”, tj. dokonanie się koniecznego dla uratowania świata nawrócenia Rosji.

Z innych czynników – w planie już bardziej praktycznym, geopolitycznym – które sprawiają, że sytuacja może nie rozwinąć się całkiem po myśli ww. „scenarzystów”, są oczywiście Chiny. To ich wejście do gry (m.in. 20 mln hektarów ziemi zakupionej podobno w ostatnich latach przez Pekin na Ukrainie) sprawia, że teraz już nic nie może się potoczyć dokładnie według sprawdzonych w XIX i XX wieku planów „wielkiej gry” mocarstw. Ale to temat na osobną rozmowę.

Pamiętam jak niespełna dwa lata temu, podczas Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej 2012 prezydent stolicy wydała zgodę na przemarsz rosyjskich kibiców ulicami Warszawy z racji przypadającego w dniu meczu Polska-Rosja święta narodowego Rosjan. Media i portale społecznościowe wykorzystały to do rozkręcenia spirali wrogości, by negatywnie nastawić jednych kibiców przeciw drugim. Ktoś z jednej strony rozpuścił informację, że nasi wschodni sąsiedzi mają nieść ze sobą symbole sowieckie, ktoś inny to podkręcał, itd... Trudno nie odnieść wrażenia, że decyzja Gronkiewicz-Waltz i rola mediów były przemyślane w konkretnym celu. W efekcie, w dniu meczu do Warszawy zjechały dzikie tłumy policji, którym sprezentowano „darmowe” ćwiczenia. Widziałam na własne oczy jak policja urządziła sobie w centrum stolicy testy operacyjne na wcześniej odpowiednio podkręconych i rozwścieczonych „buntownikach”, ale też zwykłych uczestnikach sportowej imprezy. Miałam wrażenie, że obserwuję jakąś „próbą generalną” przed czymś większym, czymś co ma dopiero nastąpić... W jaki sposób na przyszłość powinniśmy się bronić przed prowokacjami władzy, by nie dać im „pretekstu” do pacyfikowania pałką i kajdanami?

Podzielam te wrażenia – i chętnie dzielę się przy różnych okazjach przeświadczeniem, że władza zmierza do przeprowadzenia „kryzysu kontrolowanego”. Władza, która działa z obcego nadania, może wyłącznie licytować w dół – może już tylko wyprzedawać polskie interesy narodowe, za cenę łaskawego przyzwolenia na dalsze urzędowanie. Dając swoim mocodawcom rękojmię sprawnego pacyfikowania ew. sprzeciwu własnych obywateli, warszawskie władze (gminne i państwowe) najwyraźniej właśnie starają się zagwarantować sobie ciągłość, tj. zmaksymalizować szanse, że ją oficerowie prowadzący (ruscy, pruscy, izraelscy i inni) zostawią „na zimę”.

Przede wszystkim więc: nie należy przyjmować bitwy na polu upatrzonym przez przeciwnika. Nie należy też angażować się w działania amatorskie, nieprofesjonalne, improwizowane – w spontanicznej odpowiedzi na prowokacje władzy. A którędy droga do profesjonalizmu patriotycznego? To już na tych łamach kiedyś postulowałem: KOŚCIÓŁ – SZKOŁA – STRZELNICA.

Dziękuję za rozmowę.

*GRZEGORZ BRAUN, ur. 1967 - reżyser, publicysta, zdeklarowany monarchista; autor m.in. filmów dokumentalnych: „PLUSY DODATNIE, PLUSY UJEMNE”, „EUGENIKA – W IMIĘ POSTĘPU”, „TRANSFORMACJA – OD LENINA DO PUTINA” (najnowsza, trzecia część filmu dostępna na stronie producenta: www.ahaaa.pl).

Za: http://ksd.media.pl/aktualnosci/2097-grzegorz-braun-dla-ksd-dostrzeganie-inspiratorow-wojny-ukrainskiej-tylko-na-kremlu-to-dowod-powaznej-wady-wzroku

agnieszkapiwar1Agnieszka Piwar*

Niezwykle obiecującym efektem wywiadu** jakiego udzielił Katolickiemu Stowarzyszeniu Dziennikarzy Tomasz A. Żak, autor książki "Dom za żelazną kurtyną. Listy do Pani S.", był kontakt jaki nawiązało z nami przedstawicielstwo dyplomatyczne Republiki Białorusi w Polsce. Książka tego znanego polskiego twórcy teatru alternatywnego w zaskakujący sposób pięknie opowiada o polskich Kresach leżących dzisiaj w granicach państwa białoruskiego. Poproszono nas o pomoc w zorganizowaniu spotkania z Panem Żakiem, do czego doszło 28 kwietnia, a ja miałam przyjemność temu towarzyszyć.

bialorusspotkanieW rozmowie, która miała miejsce w ambasadzie białoruskiej w Warszawie stronę zapraszającą reprezentowali: Drugi Sekretarz, Aleksander Babienia i Dyrektor Centrum Kulturalnego Białorusi, Eduard Shvaiko. Gospodarzy interesowały m.in. motywacje autora, które towarzyszyły powstaniu książki. Podkreślali też jej piękną stronę edytorską. Konkluzją tego fragmentu rozmowy było stwierdzenie Żaka, że to pisanie, to tak naprawdę dopiero początek jego uczenia się Białorusi, także w kontekście jej historii związanej z Rzeczpospolitą (fot. od lewej: A. Babienia, T. Żak, E. Shvaiko).

Rozmowa o książce niepostrzeżenie przeszła na rozmowę o teatrze. Okazało się, że istnieje ogromna zbieżność poglądów na tę dziedzinę sztuki i przestrzeń jakie obie strony widzą jako możliwą do zagospodarowania we wzajemnej współpracy. Pojawiły się ciekawe pomysły. Dyplomaci z Białorusi opowiadali m.in. o cyklicznym festiwalu teatralnym w Grodnie oraz o swoich planach prezentacji twórczości słynnego XIX-wiecznego grafika Napoleona Ordy. Na sugestie stworzenia związanych z tym tematem działań teatralnych, dyrektor Teatru Nie Teraz zareagował pozytywnie, ale jednocześnie zaproponował coś jeszcze innego. Miałoby to być widowisko pasyjne, które zrealizowaliby artyści z Polski i Białorusi i które łączyłoby wspólną chrześcijańską duchowość obu sąsiadujących ze sobą narodów. Jak powiedział Tomasz Żak „projekt ten w swej warstwie treściowej zaczynałby się w tym miejscu, w którym klasyczne misterium Wielkanocne zwykło się kończyć. Mielibyśmy więc historię ludzi, którzy zabili Boga; opowieść o tych wszystkich, którzy grzesząc zabijają Go codziennie. Ale nade wszystko miałaby to być teatralna opowieść o wyrzutach sumienia, o winie, karze i odkupieniu, które jest przecież istotą śmierci i Zmartwychwstania Chrystusa”.

Wygląda na to, że prawdziwa kultura daje nam szansę nie tylko na otwartą rozmowę pozbawioną schematów i uprzedzeń, ale również otwiera drzwi do obiecującej współpracy białoruskich i polskich twórców.

* Autorka jest przewodniczącą Oddziału Warszawskiego Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.
** http://ksd.media.pl/aktualnosci/1997-jesli-nie-wrocimy-na-kresy-bedzie-ubywac-polski

agnieszkapiwar1Agnieszka Piwar*

Fotografie w tekście p. Władysław Czapski.

Na ten moment czekali 72 lata. W końcu upragniona chwila mogła się ziścić. 27 lutego AD 2014 odsłonięto Tablicę Wdzięczności Narodowi Irańskiemu za Pomoc Uchodźcom armii gen. Andersa. Umieszczono ją na skwerze przy Ogrodzie Krasińskich w Warszawie, w pobliżu pomnika upamiętniającego Bohaterów Bitwy o Monte Cassino. Uroczystość zgromadziła ocalonych Polaków, kombatantów, duchowieństwo z biskupem polowym WP Józefem Guzdkiem na czele, a także przedstawicieli polskich władz. Stronę irańską reprezentował personel misji dyplomatycznej, któremu przewodził Ambasador Iranu w Polsce Samad Ali Lakizadeh, przybyły wraz ze swoją rodziną. Na tą wyjątkową okazję prosto z Iranu przyjechał także burmistrz miasta Bandar-e Anzali, dawniej Pahlevi.

tablicadp1W 1942 r. Iran przyjął ponad 120 tysięcy Polaków ewakuowanych z Syberii na mocy porozumienia Sikorski-Majski. Byli to żołnierze oraz kobiety i dzieci, głównie sieroty i półsieroty. Polscy wychodźcy zostali rozlokowani w kilku irańskich miastach, głównie w Teheranie i Isfahanie, gdzie spotkali się z serdecznym i niezwykle gościnnym przyjęciem miejscowych władz i ludności. Wojskowi w niedługim czasie dołączyli do sił walczących w Europie, natomiast pozostałe osoby prawie do końca wojny przebywały w Iranie a następnie rozproszyły się po świecie. Do Polski powrócili nieliczni i to właśnie oni dopilnowali, by po kilkudziesięciu latach wyrazić Iranowi należytą wdzięczność.

tablicadp2Historia, która na zawsze połączyła losy Polaków i Irańczyków, przez lata była przemilczana w kraju nad Wisłą. O przywrócenie pamięci postarali się sami Ocaleni. I tak, z inicjatywy Władysława Czapskiego zawiązał się Komitet Organizacyjny Środowiska Ocalonych przez Naród Irański. W jego skład weszli także: Zofia Daniszewska, Maria Dutkiewicz, Maria Gordziejko, Andrzej Chendyński i Felicja Ławniczek-Szpak. Głównym celem wspólnego działania od początku stało się „upamiętnienie historii w postaci tablicy, która umieszczona w miejscu publicznym w Warszawie pozostanie trwałym świadectwem”.

Dzięki niezwykłej determinacji Przewodniczącego Komitetu cel ten został osiągnięty. Władysław Czapski w rozmowie z Katolickim Stowarzyszeniem Dziennikarzy przyznał, że doprowadzenie sprawy do szczęśliwego finału nie było proste, głównie ze względu na urzędnicze procedury. „Prawie 15 miesięcy biurokracji i 90 minut pracy fizycznej przy instalacji; ale czekało to 72 lata” – podsumował. Pytany o powód podjęcia trudu, by taką tablicę postawić, przyznał, że pomysł zrodził się podczas jego wizyt w Iranie w latach 2002 i 2012. To właśnie tam zobaczył jaką troską i opieką społeczeństwo Iranu otacza polskie groby (Od Redakcji: w "perskiej ziemi" spoczywa 3000 Polaków). W jednym z nim, w Teheranie spoczywa matka Pana Władysława. – Sama koncepcja powstała w samolocie, w drodze powrotnej z Iranu w 2012 roku. Wraz z grupą innych ocalonych zastanawialiśmy się jak można by było w miejscu publicznym wyrazić wdzięczność Narodowi Iranu za to, że przyjął na swoje terytorium 121 tys. Polaków, w tym 20 tysięcy dzieci. Tak zrodził się Komitet – wyjaśnił Czapski.

tablicadp3Rozmówca KSD dodał, że za czasów poprzedniej rzeczywistości nie wolno było o tej historii mówić. „Dziś też są pokrętne, rozmaite opinie. Ja nie mieszam się do polityki. Nie gloryfikuję jakiś innych wartości, poza moralno-etycznymi, że należy się mu [narodowi irańskiemu – przyp. red.] obowiązkowa wdzięczność, w miejscu publicznym, żeby każdy mógł odczytać, tak w języku polskim, jak i w języku perskim naszą wdzięczność za okazaną nam gościnę w 1942 roku” – podkreślił Czapski. Dodał, że otrzymał z różnych stron świata liczne telefony i wiadomości od Polaków, z którymi dzielił los na irańskiej ziemi. Gratulacje i słowa poparcia przyszły m.in. z Nowej Zelandii, Kanady, Ameryki, Australii, Anglii czy Francji. – Prosili oni o włączenie ich do intencji wyrażenia upamiętnia wdzięczności za pomoc jaką otrzymali od Iranu – wyjaśnił Władysław Czapski.

SAMSUNGPrzewodniczący Komitetu Organizacyjnego Środowiska Ocalonych przez Naród Irański przypomniał, że rok 2014 jest rokiem obchodów pięćset czterdziestej rocznicy nawiązania stosunków dyplomatycznych pomiędzy Iranem a Polską. „Ten Naród z Polskim Narodem ma setki lat stosunków dyplomatycznych. Nigdy względem siebie te państwa nie podniosły broni przeciwko sobie. Zawsze liczyli na współdziałanie. I chciałbym, żeby droga ta była upamiętniona” – wyjaśnił Ocalony. Podczas uroczystości w Warszawie powiedział: „Tą TABLICĄ chcieliśmy wyrazić naszą wdzięczność NARODOWI IRANU za ocalenie nas przed represjami i zagładą. Czekaliśmy długo – 72 lata, ale spełniło się wreszcie nasze marzenie, dziś oddajemy HOŁD NARODOWI IRANU i za udzieloną nam pomoc w 1942 – 1945.”

Tablicę pobłogosławili duchowni wyznań katolickiego, ewangelicko-augsburskiego i prawosławnego, wraz z nimi modlił się także przedstawiciel muzułmanów. Uwiecznione na tablicy słowa wdzięczności w języku polskim i perskim oddają następującą treść:

W HOŁDZIE NARODOWI IRAŃSKIEMU
NA KTÓREGO GOŚCINNEJ ZIEMI
ZNALAZŁO RATUNEK 121000 POLAKÓW
W TYM PRAWIE 20000 DZIECI

W 1942 ROKU IRAN PRZYJĄŁ
I OCALIŁ POLSKICH TUŁACZY
DEPORTOWANYCH W LATACH
1939-1941 PRZEZ NKWD Z KRESÓW
WSCHODNICH II RZECZYPOSPOLITEJ
W GŁĄB ZWIĄZKU SOWIECKIEGO

IRAŃSKA POMOC UCHRONIŁA POLAKÓW
PRZED REPRESJAMI ORAZ ŚMIERCIĄ
Z GŁODU I CHORÓB

WDZIĘCZNI URATOWANI
I ICH POTOMKOWIE
2013 ROK

Każdy z ocalałych ma odrębną historię; każda z nich niesie za sobą wielki dramat. Przymusowe wygnanie z rodzinnego domu na Kresach, zsyłka w nieludzkich warunkach, sowieckie łagry. Wielu nie przeżyło tej „podróży w nieznane”. W końcu, tysiące z nich, głodnych, chorych, wycieńczonych rozpoczęło kolejną tułaczkę. „Iran był dla nas rajem na ziemi” – tak po latach wspomina swoje dzieciństwo Władysław Czapski. Jednak jego historia i wspomnienia, podobnie jak tysięcy pozostałych Ocalonych, były zakazane w latach PRL. Zbyt mocno uwierały rządzącym. Historie Sybiraków przypominają bowiem o tym, jak okrutny los zgotowali naszym Rodakom komuniści, których pogrobowcy do dziś pełnią w Polsce kluczowe role.

tablicadp5Dzięki staraniom Komitetu Organizacyjnego Środowiska Ocalonych przez Naród Irański, sami Rodacy uczynili to, na co nie było stać przez kilkadziesiąt lat polskich władz. Nie mniej jednak, Władysław Czapski i jego znajomi swoim wyczynem doprowadzili do tego, że uroczystość odsłonięcia tablicy osiągnęła rangę niemal państwowej. Odbyło się to we współpracy z Urzędem do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych oraz MSZ. I tak, Ministerstwo Obrony Narodowej wystawiło wartę honorową przy odsłonięciu tablicy; obecni byli m.in. przedstawiciele Kancelarii Prezydenta, Senatu; złożono wieńce m.in. w imieniu władz Warszawy oraz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. I wreszcie, JE Ambasador Iranu w Polsce przybył wraz ze swoją rodziną i z całym personelem placówki, co podkreśliło niezwykły wydźwięk dyplomatyczny, jakże wymowny w roku obchodów upamiętniających nawiązanie stosunków pomiędzy naszymi państwami.

* Autorka należy do Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

agnieszkapiwar1Agnieszka Piwar* 

„Transformacja - od Lenina do Putina” Grzegorza Brauna to nie tylko rewelacyjna lekcja historii, ale przede wszystkim ukazanie tego, jak za pomocą rozmaitych technik manipulacji pogrywano milionami istnień ludzkich. Obraz ten nie jest historią zamkniętą, ponieważ – jak zauważył sam autor filmu – transformacja się nie kończy.

W piątek 21 lutego w warszawskim kinie Luna odbył się prasowy pokaz trzeciej części cyklu o transformacji, zatytułowanej „Nomenklatura, dezinformacja i kryzysy kontrolowane”. Dwie poprzednie części opowiadają o epoce „ojców założycieli” systemu sowieckiego: Lenina, Trockiego, Dzierżyńskiego i Stalina. Trzecia natomiast nawiązuje do czasów chruszczowszczyzny i breżniewszczyzny, pokazuje kulisy zdarzeń, które znamy jako węzłowe, zwrotne w historii Polski i świata: rok 1956, 1962 - kryzys kubański; 1968 - od polskiego Marca do sierpniowej inwazji na Czechosłowację. Cały projekt ma się zamknąć w pięciu częściach, ostatnie z nich opowiedzą o przełomie lat 80/90. i współczesności.

Grzegorz Braun przyznaje, że zajmuje się dziejami tzw. „transformacji ustrojowej”, by lepiej zrozumieć, kto i jak właściwie urządził mu życie. Reżyser wyjaśnił po projekcji, że jego film nie jest próbą encyklopedycznego zebrania pełnej wiedzy o historii XX wieku, ani nawet o samym Związku Sowieckim. „To jest tylko próba wypatrzenia w tych dziejach pewnych elementów powtarzalnych, pewnych stałych wariantów gry, stałych chwytów, które zostały przećwiczone także i na nas” - zaznaczył. Nie dziwi więc powszechny bojkot twórczości reżysera w mediach głównego nurtu. Nie dziwi też próba marginalizacji Brauna w środowiskach tzw. „prawicy”. Jego „Transformacja” jest bowiem jak antidotum na truciznę, którą zostaliśmy zarażeni także i my, Polacy. To obraz niezwykle niebezpieczny dla wciąż panującego układu, w którym jak się okazuje również i opozycja ma do odegrania z góry ustaloną przez reżim rolę.

transformacja3W trzeciej części cyklu „Transformacja - od Lenina do Putina”, podobnie jak w poprzednich mamy komentarze m.in. historyków, świadków historii i sowietologów. Wyjaśniają oni na czym polegały rozmaite ewolucje, które wykonywał system sowiecki, po to żeby przetrwać. Opowiadana historia, już sama w sobie jest na tyle mocna, że napięcie pojawia się siłą rzeczy. Dodatkowo wyobraźnię pobudzają stworzone specjalnie na potrzeby filmu animacje autorstwa Michała Czubaka, które stanowią niezwykle oryginalny komentarz do całości obrazu. „Nomenklatura, dezinformacja i kryzysy kontrolowane” przedstawia również sporo ciekawych, do tej pory nigdzie niepublikowanych dokumentów przywiezionych z archiwów białoruskich i ukraińskich. Z filmu dowiemy się m.in. na czym tak naprawdę polegała słynna destalinizacja Chruszczowa, oraz inne zabiegi, które pozwoliły sowietom utrzymać pełną kontrolę nad społeczeństwem. Dzieło Brauna opisuje metody systemu totalitarnego takie jak inwigilacja i dezinformacja. Nieodzowną rolę pełniło tutaj KGB, a celem było zachowanie sowietów przy władzy.

Trzeba zaznaczyć, że „Transformacja” jest produkcją całkowicie prywatną. A zatem, mamy do czynienia z dziełem wolnym i niezależnym, co dodatkowo podbija jego wartość. Żadna z telewizji nie wykazuje zainteresowania zamówieniem cyklu o transformacji ustrojowej, nie mniej jednak, fakt ten zdaje się nie martwić producenta Roberta Kaczmarka. Jak sam przyznał, oglądalność wszystkich stacji dramatycznie spada, zaś postęp techniczny pozwala już oglądać dostępne w Internecie filmy w bardzo dobrej jakości na normalnych odbiornikach.

Od niedawna produkcje Kaczmarka, w tym filmy Grzegorza Brauna można oglądać na specjalnie stworzonym w tym celu portalu http://www.ahaaa.pl. Za opłatą, na którą stać każdego – poznamy treści, których darmo szukać w podręcznikach do historii czy przekazach medialnych. Dodatkowo, każdy odbiorca przyczyni się w ten sposób do umożliwienia realizacji kolejnych produkcji.

Cykl „Transformacja - od Lenina do Putina” to nie tylko historia, którą skrzętnie próbują ukryć przed nami decydenci, opowiedziana w atrakcyjnej artystycznie formule. To przede wszystkim obraz pozwalający lepiej nam zrozumieć, o co tak naprawdę chodzi w systemie, w który zostaliśmy uwikłani. Dlatego też niezwykle ważne jest, aby ten film docierał do Polaków, ponieważ jeśli chcemy w końcu ruszyć do przodu, to musimy najpierw zrozumieć co nas zatrzymuje.

* Autorka należy do Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Na potrzebę wykupienia przez Naród Polski pasterzy Kościoła katolickiego zwrócił uwagę Grzegorz Braun. Reżyser, publicysta i dokumentalista w rozmowie Agnieszką Piwar z KSD przytoczył druzgoczące przykłady, w jaki sposób rządzące nami państwo – które na pewno nie jest państwem polskim – doprowadziło do pozbawienia Kościoła suwerenności. Braun wskazuje m.in. na uwikłanie Kościoła przez włączenie go w charakterze żyranta w tzw. transformację ustrojową ll. 80./90., a następnie umowy euro-kołchozowe, czyli system korumpowania elit znany jako tzw. dotacje europejskie; uwikłanie Kościoła w system antypolskiej i antykatolickiej edukacji wg kołłątajowsko-stalinowskiego systemu spod znaku Komisji Edukacji Narodowej; wreszcie -uwikłanie w system wyzysku fiskalnego przez wpisanie Kościoła katolickiego w PIT. Zdaniem Grzegorza Brauna to tragiczne i bardzo źle rokujące fakty. Jego zdaniem można ten tragiczny trend odwrócić realizując pozytywny program oparty o trzy ośrodki „pracy organicznej”: KOŚCIÓŁ, SZKOŁĘ i STRZELNICĘ.

Lata PRL. Cisiec - niewielka miejscowość na Żywiecczyźnie. Mieszkańcy pragną mieć swój kościół, a władze nie wyrażają zgody na budowę świątyni. Po wielu odmowach komunistów wierni z Ciśca pod przewodem ks. Władysława Nowobilskiego z pobliskiej Milówki podejmują dzieło budowy: wspólnymi siłami w ciągu 24 godzin, wbrew pogróżkom władz i pomimo prześladowań ze strony esbecji budują upragniony kościół, który stoi tam do dziś. Historia ta pokazuje, że z pomocą Bożej Opatrzności nie ma rzeczy niemożliwych. Czy postanowił Pan opowiedzieć losy mieszkańców Ciśca w formie filmu dokumentalnego, aby pokazać, że cuda naprawdę się dzieją i w ten sposób dodać otuchy Polakom?

Pięknie to Pani ujmuje – nic dodać, nić ująć – będę szczęśliwy, jeśli mój skromny film kogoś taką otuchą natchnie. Historia kościoła w Ciścu jest wyjątkowa także ze względu na swoją „filmowość”: obfituje w momenty wzruszające, nawet i zabawne, ale także bardzo dramatyczne, wręcz tragiczne – jak np. śmierć jednego z uczestników nielegalnej budowy z rąk tzw. „nieznanych sprawców”. Dzieje budowy kościoła w Ciścu bezwzględnie zasługują na rozpropagowanie – stara się to czynić niestrudzony ks. prałat Nowobilski. Przy okazji polecam jego piękną, skromną książeczkę: „On namaścił moje dłonie” – ten tytułowy „on” to bł. Karol Wojtyła, który jako abp krakowski udzielał ks. Nowobilskiemu święceń, a potem odegrał opatrznościową rolę w walce o cisiecki kościółek. Trudno doprawdy wymyślić ciekawszy scenariusz: przyszły Papież jako „deus ex machina” przesądzający o happy-endzie całej opowieści. Najpierw trzeba jednak film skończyć – to, co mogłem na zaproszenie KSD zaprezentować, to zaledwie próbka wstępnego montażu.

Jednak jak dotąd nie udało się dokończyć produkcji. Dlaczego?

Pozostało sporo pracy do wykonania – na przeszkodzie stoją tymczasem inne moje zobowiązania zawodowe, ale przede wszystkim brak dostatecznych środków. Projektów jest bez liku, a dobrych pomysłów i pobożnych życzeń jeszcze więcej. Natomiast możliwości realizacji tych projektów są bardzo mocno zredukowane i limitowane przez mało sprzyjające „okoliczności przyrody”. Być może prasa, media katolickie już na tyle stężały w jakieś koncerny, że może zechcą kiedyś zamówić taki film.

Innym problemem jest powszechny wśród naszych rodaków nawyk – ugruntowany przez dekady socjalistycznej propagandy –  że media, nauka i kultura, czyli wszystkie produkty sfery intelektualnej i duchowej mają być „darmowe”. A to nie stwarza perspektyw kontynuacji jakiejkolwiek działalności – poza, ma się rozumieć, paradygmatem etatystycznym, poza układem państwowych dotacji i instytucji, do partycypacji w którym niezbędne jest wykazanie się legitymacją lojalizmu wobec władzy, jaka by ona nie była. Ten fatalny stan rzeczy polska inteligencja przywykła uważać za jedną ze swych „zdobyczy” – nic to, że tracimy państwo, byle by nam władza dalej fundowała „obiady czwartkowe”; byle by dalej mieć etat w jakimś „Teatrze Narodowym”, czy zaczepić się na posadzie w jakichś „Łazienkach” aktualnego króla Stasia. To jest efekt  2,5 stulecia propagandy oświeceniowej, która doprowadziła do zetatyzowania nauki i kultury. Bo jak wiadomo w Komisji Edukacji Narodowej wszystko jest „darmowe”... –  tylko najpierw trzeba obrabować parę klasztorów, rozgrabić skarbce i roztrwonić księgozbiory, a potem legion urzędników zatrudnić... Nota bene: KEN to była pierwsza tak rozbudowana biurokracja w dziejach Polski. To doprawdy tragiczna ironia losu, że zafałszowaną pamięć tej instytucji – powołanej wszak do istnienia przez masonerię przede wszystkim jako narzędzie walki z Tradycją katolicką w Polsce – kultywują dziś także katoliccy publicyści, nauczyciele, ba, nawet duchowni. „Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy” – „żyjemy” na koszt podatnika na państwowych posadach, „my”, tj. zetatyzowana inteligencja, dla której Polska = Księstwo Warszawskie.

Podczas konferencji zorganizowanej przez Katolickie Stowarzyszenie Dziennikarzy w Hebdowie powiedział Pan, że jedyną instancją, która może coś zmienić na lepsze w tej szerokości geograficznej jest Kościół katolicki, ponieważ  jest z istoty i natury opatrznościowo cudownie reakcyjny. Czy może Pan szerzej wyjaśnić co miał na myśli?

Oczywiście Kościół katolicki pod każdą szerokością geograficzną jest generatorem cywilizacji – w każdych czasach uczy ludzi być relatywnie najbardziej wolnymi i solidarnymi, jak tylko to możliwe.

Kościół jest ze swej istoty ostoją „kontrrewolucji” – modlimy się wszak o nadejście „królestwa”, a nie, Boże broń, „ludowo-demokratycznej republiki niebieskiej”. Kościół nieustannie wzywa nas, owszem, do „rewolucji” – ale w naszym życiu wewnętrznym, nie społecznym. Każda rewolucja społeczna prędzej, czy później, dokonuje zamachu na suwerenność, a potem i sam byt Kościoła. Dlaczego? Ponieważ rewolucjoniści potrzebują zawsze „nowego człowieka” – muszą więc „starych” i niereformowalnych wyeliminować, a „nowych”, młodych po swojemu wychować. Usiłują stworzyć nową, sztuczną wspólnotę, opartą na ich kolektywistycznych ideologii – muszą więc wyrwać ludzi ze wspólnot naturalnych, przyrodzonych, na straży których stoi właśnie Kościół. Kościół jest piastunem rodzin i narodów – ci, którzy pragną zniszczyć rodzinę i naród muszą więc zneutralizować Kościół. Tak jest zawsze – i za czasów Jana Amosa Komeńskiego i Hugona Kołłątaja; i za Engelsa, i za Cohn-Bendita.

Pomijając tu na chwilę kwestie nadprzyrodzone, kwestie Bożych obietnic dotyczących Kościoła – i roboczo sprowadzając rzecz do czysto świeckiej i doczesnej pragmatyki: po prostu nie ma na ziemi żadnej innej organizacji, która miałaby taką niezależność. Fundamentem, marksowską „bazą” wszelkiej niezależności, jest oczywiście niezależność materialna. Dlatego zamachy na suwerenność Kościoła zawsze zaczynają się od zwykłej grabieży. Zawsze tak samo - i za Henryka VIII i za Bieruta - majątek Kościoła pozostaje wiecznie obiektem najpilniejszych zakusów i najpodlejszych napaści.

Aktualna „mądrość etapu” wyklucza pospolite rabunki na większa skalę – system działa na razie bardziej podstępnie, finezyjnie, posługując np. się klasyczną retoryką Judasza: iluż biednych możnaby nakarmić, gdyby klechy nie robijały się dobrymi samochodami itp. Niby nic nowego – przez 2000 lat był czas, żeby się przyzwyczaić – ale mimo wszystko wciąz jest wielu katolików, którzy tej judaszowej retoryce ulegają.

W wielu polskich miastach odbywają się liczne spotkania autorskie czy debaty, na które jest Pan zapraszany. Podczas dyskusji często powtarza Pan, że należy wykupić naszych pasterzy z niewoli. Wychodzi więc na to, że aby Kościół mógł wspierać Polaków, to Polacy najpierw muszą wykupić swoich księży - ?

grzegorzbraunhebdow1A owszem, wykupić naszych pasterzy „z niewoli babilońskiej” – to muszą przede wszystkim uczynić polscy patrioci, jeśli w ogóle chcą jeszcze Polski. Niezależność Kościoła została bowiem nadwątlona przede wszystkim przez systemowe uzależnienie ekonomiczne. W zbyt wielu parafiach pensje katechetów stanowią najważniejszą bodaj, stała pozycję w budżecie; w zbyt wielu diecezjach europejskie dotacje do gruntów, do remontów świątyń etc. stanowią lwią część stałych przychodów – to rodzi uzależnienia. Kto bierze pieniądze od władzy, ten – chciał nie chciał – będzie bodaj instynktownie moderować, jeśli nie wprost konformizować swoje opinie. I póki rzucamy na tacę symboliczną złotóweczkę – to się nie zmieni. Musimy sami zapewnić naszym pasterzom poczucie bezpieczeństwa – bowiem „godzien jest robotnik zapłaty swojej”. To nie jest żadna cudowna recepta do błyskawicznej realizacji – tego nie da się zrobić z dnia na dzień. Ale zrobić trzeba.

Zastanawiam się, czy łatwo będzie przekonać do tego naszych rodaków. Przecież każdego dnia jesteśmy świadkami ogromnych - i co gorsza bezkarnych - ataków na Kościół katolicki. Jakoś nie widać stanowczych reakcji Polaków na szykany wobec Kościoła. Jak to możliwe, że w kraju, w którym zdecydowana większość Narodu przyznaje się do wiary katolickiej dzieją się takie rzeczy?

Czarna propaganda antykatolicka odnosi niewątpliwie sukcesy. Polska inteligencja zlewicowała się, zsocjalizowała ze szczętem w ciągu ostatnich trzech stuleci – i nie ma się co dziwić, że czasem bezwiednie, nawet bez najgorszych intencji, wtóruje wrogom Kościoła. Tu właśnie rolę odegrać musi katolickie szkolnictwo. Dramatyczną pomyłką było likwidowanie salek katechetycznych przed 25. laty. Należało rozumieć, że wejście z katechezą do państwowych szkół jest potrzebne, owszem, jako konieczność chwili – ale że krótki, jak zawsze w dziejach, okres „odwilży” nie będzie trwał wiecznie. A tymczasem większość z nas – arcypasterzy nie wyłączając – uwierzyła chyba w propagandę „końca historii”. Tak samo, jak uwierzono w zapewnienia gen. Kiszczaka, że akta Departamentu IV MSW nigdy nie wypłyną – tak uwierzono w trwałość konkordatowego modus vivendi z demokratyczną władzą.

A czy była realna alternatywa?

Ja nie jestem takim mądralą, co się dzisiaj będzie wymądrzał, że może nie należało wchodzić z katechezą do szkół. Nie. Z całą pewnością należało. Ale należało rozumieć, że to jest tylko „pieriedyszka” w ciągle trwającej rewolucji światowej. To jest tylko krótki monet, kiedy śruba została poluzowana, została odkręcona. Wchodząc z katechezą do szkół należało równocześnie pracować nad tym, jak salki katechetyczne prowadzić do rangi szkółek, szkół a potem uczelni. Tymczasem zostały zamknięte na cztery spusty salki katechetyczne, które stanowiły jakąś bazę dla systemu edukacji ogólnopolską sieć, która mogła stanowić punkt wyjścia do pracy edukacyjnej. Po ćwierć wieku mamy taki stan, że w monopolistycznym systemie kołłątajowsko-stalinowskiej edukacji antykatolickiej i antypolskiej obecność Kościoła dopuszczona jest zaledwie warunkowo. I oczywiście jest to doskonałą okazją do nieustannych szyderstw i nieustannego rozliczania Kościoła, zaglądania księżom proboszczom do kieszeni właśnie pod tym pretekstem, że państwo wypłaca pensję katechetom. A zatem, sprawa katolicka i sprawa polska cierpi podwójnie z tego powodu.

Podwójnie?

Doraźny zysk przynosi długofalowe straty – cierpi prestiż Kościoła, a nadzieja na uratowanie Polski oddala się. Jeden Toruń wiosny nie uczyni. Podam smutny przykład z moich stron. Ćwierć wieku temu, ledwie Uniwersytet Wrocławski zdjął ze swojego szyldu imię swojego patrona Bolesława Bieruta, wówczas senat tej uczelni przegłosował, że NIE życzy sobie powrotu teologii w mury tej wyższej uczelni. Niestety ówczesny nasz arcypasterz zamiast „strząsnąć pył z sandałów”, niczym niezrażony nadal odgrywał rolę dyżurnego facecjonisty, żyranta regionalnego układu post-sowieckich i neo-kolonialnych grup interesów. I zamiast przystąpić do natychmiastowej, energicznej rozbudowy uczelni katolickiej - której zrąb stanowić mógł Papieski Fakultet Teologiczny na Ostrowie Tumskim we Wrocławiu - Kuria Archidiecezjalna przespała ponad 20 lat. W tym czasie postkomuniści i eurofederaści otwierali niezliczone szkoły prywatne, bynajmniej nie katolickie. I oto po latach - jakaż to żenada i jakiż brak poczucia własnej wartości, poczucia godności i urzędu i Kościoła, który się reprezentuje - kolejny arcypasterz podjął był kroki w celu wysondowania, czy przypadkiem Uniwersytet Wrocławski jednak łaskawie nie przyjąłby teologii u siebie. I minęło kolejnych parę zmarnowanych lat. Mam szczerą nadzieję, że teraz wreszcie, po kolejnej zmianie na stolicy arcybiskupiej, położony zostanie kres tej tragedii dziejowej. Bo tragedią jest fakt, że po 25 latach od końca PRL nie ma we Wrocławiu i na Dolnym Śląsku, katolickiego uniwersytetu. Proszę zobaczyć – zwłaszcza teraz, po tym jak daleko KUL zabrnął w autokompromitację – jakaż by to była potęga: Katolicki Uniwersytet Wrocławski. I ci żałośni durnie z U.Wr. - któremu powinno się tymczasem zasłużenie przywrócić sobie imię Bieruta - sami by przyszli do księdza Arcybiskupa prosić, żeby przyzwolił na otwarcie wydziału teologicznego...

Wspomniał Pan, że Kościół popada w głębszą zależność finansową od państwa. Na czym polega to pogłębienie?

Miniony rok 2013 jest prawdziwie czarną datą w dziejach Kościoła katolickiego w Polsce. Komisja delegowana przez Episkopat zasiadła do rozmów z ministrem Bonim – nb człowiekiem, który był donosicielem sowieckiej, polskojęzycznej bezpieki, czemu następnie wiele lat publicznie zpaprzeczał przyczyniając się do oczerniania ludzi, którzy tę prawdę ujawnili, a zatem przyzwoici ludzie panu Boniemu ręki nie powinni mu podawać, a co dopiero siadać z nim przy jednym stole. No ale przedstawiciele Episkopatu nie tylko siedli, ale i przychylili się do projektu wprowadzenia de facto ustanowienia „podatku kościelnego”, czyli wpisania Kościoła katolickiego w PIT. Dlaczego mówię, że to jest czarna data i tragiczny akt w dziejach polskiego Kościoła? Dlatego, że to oznacza, iż Kościół zostaje formalnie włączony w mechanizm opresji ekonomicznej, jakiej podlegają wszyscy Polacy. Kościół został włączony w charakterze żyranta do tego systemu kradzieży zuchwałej jaką niewątpliwie jest system wyzysku fiskalnego egzekwowany przez państwo post-PRL-owskie. Chodziło również o to, by uzyskać ze strony księży biskupów ostateczną akceptację rabunku, jakiego Kościół padł ofiarą kilkadziesiąt lat temu. I otóż uzyskano tę akceptację. Księża biskupi, w tym książęta Kościoła, zaakceptowali fakt, że zrabowana majętność w większości nigdy zostanie zwrócona - bo przecież to, co Kościołowi oddano, to jest nikła część tego majątku zrabowanego. A więc wrogowie Kościoła po pierwsze uzyskali pełne rozgrzeszenie z grabieży i paserstwa, a po wtóre  udało im się stworzyć wspaniałą okazję do dalszego zohydzania Kościoła, wobec zdezorientowanych wiernych. Z punktu widzenia wrogów Kościoła katolickiego trudno o coś lepszego.

Dlaczego?

Bo cóż może być bardziej obrzydliwszego niż formularze rocznego zeznania podatkowego - ? Perspektywa wpisywania w ten formularz Kościoła katolickiego, to jest rzecz fatalna – ale taka właśnie jest mądrość aktualnego etapu rewolucji światowej: najpierw trzeba Kościół wciągnąć na grząski grunt, aby potem do woli korzystać z okazji do inicjowania kolejnych kampanii antykatolickich. Prawdziwy majstersztyk – bo przecież w tym samym czasie udało się jeszcze przeprowadzić z wielkim sukcesem szereg kolejnych kampanii propagandowych czarnego pi-aru, których obiektem był Kościół. W ostatnich sezonach mogliśmy całymi miesiącami czytać i słuchać o tym, jak to się klechy nakradły, jak chciwie sięgają po zabytki „należące do narodu”, jakie to roszczenia mają. To przecież dla „resortowych dzieci” jest kwestia 15 minut, żeby znaleźć tuzin takich tematów – a teraz dostają do ręki kolejną pałkę na katoli: wpisanie Kościoła w PIT. Trzeba się modlić, by nasi pasterze zdołali wycofać się z tej pułapki, zanim będzie za późno.

Być może wyolbrzymia Pan niebezpieczeństwo - ? A może są inne uwarunkowania, których Pan z kolei nie dostrzega - ?

Może i wyolbrzymiam... Choć opieram się w moich diagnozach na empirii historycznej. Józefinizm nigdy, w żadnej postaci nie służył dobru Kościoła. A że działają i inne uwarunkowania – to jest rzecz pewna. Z jednej strony mamy wszak dziedzictwo sowieckiej bezpieki – wciąż nieopisane należycie, a częstokroć histerycznie negowane i wypierane w podświadomość. To niestety spora góra lodowa, której wierzchołki od czasu do czasu gdzieś zamajaczą – patrz: ostatnio np. casus abpa Bolonka.

A w okresie propagandy akcesyjnej do euro-kołchozu nastąpił szereg dalszych powikłań i uwikłań quasi korupcyjnych. Bo przecież to jest system korumpowania elit – te wszystkie gruszki na wierzbie, które euro-kołchoz obiecuje, by zapewnić sobie poparcie, a przynajmniej neutralność elit krajowych wobec projektu budowy ober-państwa, kolejnej wersji wieży Babel.

Tragicznym paradoksem jest to, że Kościół, który swą niezależność materialną, a zatem w ogóle jakąkolwiek niezależność, był w stanie zachować nawet w czasach działania państwa sowieckiego - traci ją i popada w głębszą zależność finansową od państwa teraz, kiedy moskiewskiego sowietu już nie ma. A dzieje się tak, ponieważ nasi pasterze, którzy jednak w znakomitej większości, nie dali się ani złudzić, ani złamać systemowi moskiewsko-sowieckiemu, dali się złudzić i omamić systemowi euro-sowieckiemu.

Po kolei. Co nazywa Pan systemem euro-sowieckim?

A jak mam nazywać system, który realizuje rewolucyjne pryncypia zarówno w gospodarce, czy urbanistyce (poprzez nakazowo-rozdzielczy system centralnego planowania), jak i w nauce, kulturze, w obyczajowości (poprzez ideologiczny dyktat polit-poprawności) - ? Przykłady? Nie potrzeba tu wozić drzewa do lasu – wszyscy członkowie KSD, a także czytelnicy tego portalu z pewnością znają znakomity i bardzo w porę (nareszcie!) list naszego Episkopatu sprzed paru tygodni. Otóż to jest system programowo bezbożny – jego architekci bardzo jasno stwierdzili, że miejsca dla Pana Boga w euro-kołchozowym życiu publicznym nie ma i nie będzie. Ja jestem rocznik 67. – trudno, żebym miał inne skojarzenia, niż z władzą sowiecką. Zresztą analogie są dalej idące i ściślejsze, niż się to z pozorów zdaje. Wszak w tym projekcie, w którym obwiązuje frazes demokratyczny, w istocie rządzi jakaś Rada Komisarzy - ludzie, których mandat wcale nie pochodzi z wyborów, tylko z mianowania przez Bóg wie jakie loże. Moskiewski zamordyzm i post-sowiecka agentura – owszem, to jest problem wielki i bynajmniej niesłabnący, ale mimo wszystko prostszy - nie nastręczający, jak się zdaje, poważniejszych trudności intelektualnych, ani rozterek duchowych. To kolejny smutny paradoks naszych dziejów, że jesteśmy dziś obiektem neokolonialnego wyzysku i ideologicznej agresji z Zachodu. I tego zagrożenia nie da się zażegnać, ani nawet właściwie rozpoznać, jeśli pozostaje się w paradygmacie demokratycznym. A z wyżej wspomnianych przyczyn jest to paradygmat obowiązujący w polskich elitach – katolickich hierarchów nie wyłączając.

Nie pierwszy raz krytycznie wyraża się Pan o hierarchii katolickiej - ?

grzegorzbraunhebdow2Nic podobnego. Nigdy nie krytykuję hierarchii jako takiej, bo ją bezwarunkowo szanuję – jako katolik w ogóle, a w indywidualnym szczególe także jako monarchista. Kościół jako jedyny i ostatni w tym zdemokratyzowanym, powierzchownie egalitarnym świecie, jest jeszcze ostoją hierarchiczności – więc i ostatnim bastionem normalności. Krytykować mogę, owszem, hierarchów – ale wyłącznie jako osoby publiczne, nigdy duchowne. Na krytykę zasługują zaś ci, którzy swój autorytet kapłański, ba, nawet autorytet Urzędu Nauczycielskiego, angażują w sprawy zgoła świeckie, jak np. sprawa agenturalnych powiązań z sowiecką czy inną bezpieką, albo z tą czy inną lożą. Przypadki takiej perfidii, niewątpliwie skutkujące zamętem wśród wiernych, niestety się zdarzały – i kiedy ktoś mnie o to grzecznie pyta, to po prostu dzielę się moją wiedzą i oceną.

Wracając do kwestii współczesnych uwikłań – trudno o nich mówić nie sięgając do korzeni tzw. transformacji ustrojowej. Wówczas to Kościół został wmanipulowany – nie bez zaangażowania właśnie sowieckiej i innej agentury w szeregach kleru, i świeckich - w rolę żyranta tej epokowej transakcji, którą ówczesny ambasador USA w Warszawie, Davies nazywał w swej tajnej korespondencji: „układ Jaruzelski-Geremek”. Polska była tej transakcji jedynie przedmiotem. Głównymi podmiotami byli zaś z jednej strony zbankrutowani Sowieci, a z drugiej - ich wierzyciele: Bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz Walutowy et consortes. Podobnie zostali wykorzystani ludzie Kościoła do podżyrowania – tj. uczestniczenia w zabezpieczeniu propagandowym - tych kolejnych układów, które doprowadziły do ostatecznej abdykacji władz warszawskich z suwerenności. I dziś, kiedy sprawy zaszły już bardzo daleko, trudno poważnym ludziom Kościoła przyznać, że wystąpili w charakterze przyzwoitki w towarzystwie, w którym w ogóle nie powinni bywać.

A tymczasem leninowski „NEP” dobiega końca, zmienia się mądrość kolejnego etapu, zaczyna się ponowne dokręcanie śruby – widać, że to wszystko była tylko „pieriedyszka”, niedługi okres, w którym wrogowie Kościoła zastosowali sprawdzoną taktykę: pokazali nieco więcej marchewki, a teraz chętnie i bez ogródek znów sięgają po kij. Ot, nie tak dawno mogliśmy np. przeczytać, że  jakieś feminazisktki już przystępują do rozliczania Kościoła z tego, czy realizował dyrektywy europejskie, które formalnie powinien realizować, skoro partycypuje systemie dotacji euro-kołchozowych.

Rozumiem, że w tej tragicznej sytuacji, jedynym ratunkiem jest to, co tak często Pan powtarza - aby „wykupić” duchownych?

Tak jest. Nie można się obrażać na fakty. A fakty są takie, że nasi pasterze nie są Marsjanami z kosmosu, nie są Aniołami z Nieba, tylko są z nas, z polskiego ludu. Chodzili do tych samych szkół, na te same komunistyczne i postkomunistyczne uczelnie. I w związku z tym ich horyzonty polityczne, ekonomiczne zakreślone są podobnie jak ogółu Polaków - po setkach lat obróbki, eksterminacji, ekspropriacji, mordów, rabunków, wyzysku, deprawacji. Nasi pasterze, jak wiadomo, wyszli z tego pogromu XX-wiecznego z wielkimi stratami, ale i w zankomitej większości przypadków z honorem. Kiedy mówię „straty”, to mam na myśli przede wszystkim straty biologiczne. To są ważne dane statystyczne, które warto zapamiętać, że Kościół katolicki w Polsce w czasie II wojny światowej poniósł największe wśród „cywilów” straty personale. Kler katolicki była to grupa zawodowa, z której najwięcej – zaraz po oficerach (sic!) - Niemcy, Sowieci, niestety także i Ukraińcy wymordowali. Zaraz po oficerach Wojska Polskiego, to właśnie księży, braci i sióstr zakonnych najwięcej straciliśmy. Co piąty ksiądz katolicki w Polsce nie przeżył wojny. Co trzeci był prześladowany, aresztowany. A przecież zagłada polskiego kleru nie zaczęło się w 39 roku, tylko ponad dwadzieścia lat wcześniej – nikt chyba dotąd nie zliczył wszystkich męczeńskich ofiar władzy sowieckiej wśród duchowieństwa.

Z czasów PRL, chwała Bogu, zachowały się niektóre dokumenty komunistycznego bezprawia – i dzięki temu możemy z naukową ścisłością stwierdzić, że zachowana była norma ewangeliczna: z dwunastu jeden zdradził. Oczywiście im wyżej w hierarchii, tym ta średnia gorzej się rysuje – ale i tak lepiej, niż w innych grupach, np. wśród profesury, czy innych zawodach zaufania publicznego. A przecież żadna inna grupa nie podlegała takiej presji, jak właśnie duchowieństwo katolickie. Tylko wstąpienie do stanu duchownego wiązało się z automatycznym założeniem tzw. teczki. Jest w tym piękne dla Kościoła świadectwo: komuniści traktowali kler jako „wroga” i sam zamiar wstąpienia do stanu duchownego kwalifikowali jako „zagrożenie”. A za założeniem teczki szły przecież konkretne „działania operacyjne” – od „zwykłej” inwigilacji, rozpracowywania przez podstawioną agenturę, przez „kombinacje operacyjne” z plotką, potwarzą, prowokacją jako podstawowymi narzędziami pracy SB i WSW; przez inne formy nękania, także fizycznego, aż po zatrzymania, aresztowania, więzienia, czy wreszcie bezpośrednie ataki i zamachy na zdrowie i życie. A mimo to, większość naszych pasterzy nie uległa i zachowała wierność. Ma przecież Kościół powszechny polskich męczenników – bezbronne i niewinne ofiary komunistycznych represji, z bł księdzem Jerzym na czele. Nie możemy w pełni zrozumieć ofiary ks. Jerzego, a także księży: Niedzielaka, Zycha, Suchowolca, wcześniej księdza Kotlarza, księdza biskupa Baraniaka i innych ofiar „nieznanych sprawców”, z biskupem Łukomskim i innymi ofiarami „niewyjaśnionych wypadków” – nie możemy ich dzielności i wierności należycie ocenić i docenić, jeśli nie zdamy sobie sprawy z realiów epoki. A do tych realiów należą smutne przypadki zdrajców i zaprzańców. Ale nie można oddać należnej chwały bohaterom, jeśli się udaje, że nie ma dezerterów. Gdyby nie zdarzały się sytuacje, w których niejeden stchórzy i zaprze się – to zimna krew i wierność przysiędze nie byłyby niczym nadzwyczajnym.

A zatem projekt „wykupienia” naszych pasterzy z niewoli, w którą popadli – to nie jest żadna ekstrawagancja myślowa, tylko oczywisty wniosek. Polacy i tak nigdy nie zdołają spłacić tego długu wdzięczności, jaką winni są swemu Kościołowi, który nie opuszczał ich w największej potrzebie i w najgorszych czasach.

Ale jak Polacy mają wykupić pasterzy, skoro sami w większości borykają się z biedą z racji panującego socjalizmu?

Celnie wskazuje Pani, w czym tkwi sedno sprawy. Tak, w Polsce nie ma wolności gospodarczej; w Polsce zaprowadzono kapitalizm dla wybranych. Kapitalizm, z którego pełnych owoców ma prawo korzystać tylko bezpieka i licencjonowani przez nią politycy, a nie normalni Polacy. Otóż ten stan rzeczy trzeba zmieniać. Każdy na taką skalę na jaką może. Z tej diagnozy sytuacji powinno dla każdego wynikać, że jeśli ktoś życzy dobrze Kościołowi katolickiemu i państwu polskiemu - to znaczy po prostu życzy dobrze samemu sobie: żeby przetrwał Kościół katolicki będący Polski piastunem i żeby przetrwała Polska bywająca czasem podporą Kościoła – każdy, kto tego chce, powinien rozumieć, że sprawa wolności gospodarczej jest kluczowa. A zatem każdy przytomny katolik powinien być szermierzem wolności gospodarczej. Nie może rozsądny, prawowierny Polak machać na to ręką i akceptować porządków socjalistycznych w Polsce. Czego zresztą częstokroć zdają się kompletnie nie rozumieć politycy mieniący się katolickimi, a o zgrozo także i pasterze, nawet i arcypasterze Kościoła katolickiego. Dlaczego przypuszczam, że w stopniu niedostatecznym pojmuje się wagę sprawy wolności gospodarczej w Polsce? Wnioskuję to m.in. z tego fatalnego symptomu, jakim jest wyżej wspomniany akt akceptacji „podatku kościelnego”.

Zanim jednak uporamy się z upiorem jakim jest euro-socjalizm może minąć wiele lat. Wynika to również z tego, że wspomniani przez Pana politycy mieniący się katolikami zdają się nie rozumieć do końca sedna problemu. Tymczasem sprawa ratowania Kościoła katolickiego wydaję się być pilna, wręcz pierwszorzędna. Jak więc możemy pomóc już dziś, za pomocą tych narzędzi, którymi biedny, borykający się z socjalizmem Naród na obecną chwilę dysponuje?

Nie ma co się łudzić: na warunkach dyktowanych przez demokratycznych fanatyków Polska ma prawo istnieć co najwyżej na zasadach rezerwatu indiańskiego, a Wiara katolicka ma być w niej dopuszczona na zasadzie etnograficznej ciekawostki. Nie zmienią tego „republikańskie” recepty na „Polskę – wielki projekt”, którymi egzaltuje się niestety część obozu patriotycznego. Potrzebna jest prawdziwa kontrrewolucja, a nie jakaś „kiereńszczyzna”.

Obecny trend może być odwrócony wyłącznie wtedy, gdy ludzie Kościoła przestaną ulegać postępackim przesądom, do których zaliczam: DEMOKRATYZM, ETATYZM, MODERNIZM, PACYFIZM i ABSTRAKCJONIZM geopolityczno-historyczny (którego powszechną odmianą jest JUDEOIDEALIZM). Te właśnie przesądy składają się na syndrom urojeniowo-uroszczeniowy, któremu gremialnie hołduje polska inteligencja.

Zamiast łudzić i mamić kolejne pokolenia tymi przesądami trzeba zabrać się poważnie za realizację programu: KOŚCIÓŁ, SZKOŁA, STRZELNICA – trzeba dbać o powrót i bezpieczeństwo katolickiej TRADYCJI (przez największe „T” pisanej), trzeba restytuować katolickie szkolnictwo i ćwiczyć patriotyczną kaligrafię (tj. sztukę celnego strzelania). Na szczęście jedno i drugie, i trzecie wielu zapobiegliwych ludzi już w Polsce czyni – czego np. Toruń dostarcza spektakularnych przykładów. Na szczęście nie wszyscy duszpasterze czekają na wykupienie z niewoli. Bo żeby spełnić ww. warunki, potrzebna jest jeszcze marksowska „baza”: MENNICA – czyli polskie pieniądze w polskiej kieszeni. Ale, chwała Bogu, duch księdza Wawrzyniaka, księdza Blizińskiego – wspaniałych duszpasterzy, a za razem wybitnych organizatorów, przedsiębiorców i społeczników – ten duch nie ginie. Obyśmy potrafili i obyśmy zdążyli na większą skalę ten wzorzec patriotyzmu wskrzesić.

Dziękuję za rozmowę.

Źródło: ksd.media.pl

GRZEGORZ BRAUN, ur. 1967 - reżyser, publicysta, zdeklarowany monarchista; autor m.in. filmów dokumentalnych: „PLUSY DODATNIE, PLUSY UJEMNE”, „EUGENIKA – W IMIĘ POSTĘPU”, „TRANSFORMACJA – OD LENINA DO PUTINA”.

agnieszkapiwar1Agnieszka Piwar*

Na potrzebę realizowania Idei Jagiellońskiej w Europie Środkowo-Wschodniej zwrócił uwagę ks. prof. Stanisław Koczwara, podczas uroczystego otwarcia wystawy „Unia Horodelska 1413-2013” w Bibliotece Uniwersyteckiej KUL w Lublinie. Ten jeden z najwybitniejszych na świecie teologów dziejów, z wykształcenia archeolog chrześcijański zauważył, że to Kościół – wychowawca narodów – powinien realizować tę ideę, ponieważ politycy nie są do tego zdolni, gdyż nie wychowali się na klasycznych wartościach.

Ks. Stanisław Koczwara, związany z Instytutem Teologicznym w Wilnie jest fundatorem tablicy  upamiętniającej historyczne przymierze Polski i Litwy. Jej uroczyste odsłonięcie i poświęcenie odbyło się 6 października 2013 r. w kościele pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Wilnie. Tablica znajduje się przy Ołtarzu Świętej Jadwigi Andegaweńskiej. Umieszczono na niej motto będące fragmentem z aktu Unii Horodelskiej, które brzmi: „Nie dozna łaski zbawienia, kto się na Miłości nie oprze”. To właśnie w Horodle oba kraje zobowiązały się do tworzenia wspólnoty zbudowanej na miłości – zwraca uwagę ks. Koczwara. Przymierze zawarte przed sześcioma wiekami dało fundament Idei Jagiellońskiej.

ksstanislawkoczwaraPodczas prelekcji w Lublinie historyk przypomniał, że Idea Jagiellońska dała naszej części Europy pokój. Podkreślił, że było to odzwierciedlenie – w życiu publicznym i prywatnym ludzi tu mieszkających – Chrystusa społecznego. „To jest idea nieśmiertelna. Jeśli nie Idea Jagiellońska, to co, tutaj w Europie Środkowo-Wschodniej?” – pytał ks. Koczwara. I przypomniał, że idea ta ze swoim oddziaływaniem oparta była o trzy Morza: Bałtyckie, Czarne i Adriatyckie. To była prawdziwa potęga!

Unia Horodelska została zawarta 2 października 1413 r. Potwierdzała wspólną politykę obu państw, wprowadziła instytucję odrębnego wielkiego księcia na Litwie wybieranego przez króla Królestwa Polskiego za radą i wiedzą bojarów litewskich oraz panów polskich, wspólne sejmy i zjazdy polsko-litewskie, urzędy województw i kasztelanów na Litwie, a litewską szlachtę katolicką, zrównała z polskimi rodami.

Podczas wykładu z Bibliotece KUL pt. „Unia Horodelska: polsko-litewska pieśń nad pieśniami” ks. prof. Stanisław Koczwara w kilku zdaniach nawiązał do głównej myśli unii. Przypomniał, że dzieło zjednoczenia dwu narodów oparte na chrześcijańskiej wierze zaledwie było poczęte. Oba kraje potrzeba było połączyć węzłem nierozerwalnym, na którym należało położyć węgły wspólnego życia. A tym węzłem była katolicka wiara – wyjaśnił Prelegent. „W tym celu przypuściła Polska Litwę do praw swych i swobód, do braterstwa serdecznego – podając jej rękę podnosząc do stanowiska wyższego naród litewski. I sam rozum polityczny wołał o przyjęcie tego co lepsze i wyższe. Uczyniono to rzeczywiście w oparciu o szlachtę. A jeśli idzie o nią, to mimo że od roku 1387 ochrzczeni Litwini zostali zrównani w prawach z Polakami, jednak ze względu na dominującą władzę wielkiego księcia bojarzy litewscy tylko z imienia byli szlachtą – byli rabami wielkiego księcia. I by to zmienić, obmyślono genialnie nadanie herbów polskich bojarom litewskim, aby ich uczynić równymi polskiej szlachcie, i by w ten sposób przemienić powoli stan narodu. I dla tego celu m. in. został naznaczony zjazd w Horodle nad Bugiem”.

polskailitwaKs. prof. Koczwara wyjaśnił dalej, że to co się tam dokonało to był – zwłaszcza ze strony polskiej – wielki krok i pierwsza w dziejach adopcja herbowa pozwalająca dwa odrębne narody o różnej kulturze, o różnym stopniu rozwoju połączyć braterstwem praw i swobód. „I nie zachowując nic z drogich sobie przywilejów szlachta polska przelewała je na nowych braci. Historia nie zna łagodniej a szybciej dopełnionego dzieła zjednoczenia dwóch narodów, nie tylko węzłami politycznymi, ale duchowym pobratymstwem, jednością obyczajów, myśli, całego wspólnego życia” - podkreślił teolog dziejów. Dlaczego tak łatwo przyszło do skutku do zjednoczenie? Odpowiedź jest bardzo prosta – wyjaśnił ks. Koczwara. „Polska stała wówczas na drodze postępu. Nikt w świecie nie oprze się wiodącemu go tą drogą” (Il. Polska i Litwa za panowania Władysława Jagiełły, za: Wikipedią).

Ks. Stanisław opowiedział także o planach związanych z wdrażaniem Idei Jagiellońskiej, których część jest już realizowania przez ludzi Kościoła w Wilnie oraz o marzeniach. Jednym z nich jest, aby król Polski Jadwiga Andegaweńska została Patronką Europy. Kolejnym, to wielkie zjednoczenie Słowian. „Ja przeżyłem uroczystości w Rzymie, w Bazylice św. Klemensa, gdzie Patroni Europy Święci Cyryl i Metody są pochowani. Tam zbiera się wtedy świat słowiański. Widać jaka to jest potęga; (...) wszyscy Słowianie. Tylko zagospodarować tych Słowian. Mój Boże, to może pójść... Myślę, że ona [Idea Jagiellońska] ma przyszłość, tylko trzeba ludzi Kościoła, a potem państwa, żeby ona była realizowana w praktyce. To takie marzenie, ale od marzeń się zaczyna...”.

horodlolwyWystawa „Unia Horodelska 1413-2013” otwarta została 6 lutego br. w Bibliotece Uniwersyteckiej KUL w Lublinie. Ekspozycję można zwiedzać do 15 kwietnia.  Ks. prof. Stanisław Koczwara podkreślił, że wystawa została zrealizowana dzięki oddolnym funduszom. „(...) Nie ma grosza na to. Gdyby to było o szlachcie jerozolimskiej, to podejrzewam, że wszystkie ministerstwa nieboszczki Unii Europejskiej by Wam dały gorsz – ale, że to o szlachcie polskiej i litewskiej, to po co?” - zauważył historyk. Po czym zwrócił się do darczyńców: „Może patetycznie to zabrzmi, ale powiedzcie sobie w sercu, że: Tobie Ojczyzno! A Ojczyźnie rachunku się nie wystawia. Pan Bóg, który to widzi w skrytości odda Wam to stokrotnie” (fot. Lwy na horodelskim rynku, za: Wikipedią).

Wykłady towarzyszące otwarciu wystawy mieli także: ks. Henryk Krukowski proboszcz z Horodła, który zrelacjonował obchody 600-lecia Unii Horodelskiej w swoim mieście; Dariusz Tuz z Towarzystwa Miłośników Ziemi Horodelskiej, który opowiedział o przygotowaniach do tych uroczystości oraz Dariusz Nadzieja z prelekcją pt.: „Kościół Ojców Franciszkanów w Wilnie jako sanktuarium św. Jadwigi królowej”.

* Autorka należy do Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.