Barbara Henke
Zdjęcia: Mirosław Boruta
Czy Belgia słusznie jest centrum Unii Europejskiej? Czy jest przykładem braterstwa i zgodności, integracji, konsolidacji w imię wspólnych, obopólnych korzyści gospodarczych i kulturowych? Czy rzeczywiście jest ona „sercem” Europy? Geograficznie rzecz ujmując, owszem. Jednak politycznie i ideologicznie, bynajmniej. Jest to państwo, którego rozwarstwienie kulturowe sięga samych jego początków i czyni je prawdopodobnie jednym z najmniej zintegrowanych wewnętrznie państw w Europie.
Belgia jest państwem bardzo młodym. Za datę jego powstania przyjmuje się rok 1830 i nie bez powodu kojarzy się ona Polakom z Powstaniem Listopadowym, bowiem Belgia jest kolejnym przykładem państwa, które niejako zawdzięcza swój byt Polsce. Należy cofnąć się wstecz do postanowień Kongresu Wiedeńskiego (1814-1815), a konkretnie do zasady legitymizmu – powrót do dynastii panujących w Europie przed Rewolucją Francuską i ustanowienie nienaruszalności ich władzy, jako tej która dana im jest od Boga.
Zasada ta, jak również zasady restauracji i równowagi sił, miały zapewnić Europie „ład i porządek”, nad którymi pieczę miało sprawować tzw. Święte Przymierze. Była to konfederacja państw europejskich, których władcy mieli za zadanie czuwać nad „porządkiem i ładem w Europie” i w razie działań narodowo-wyzwoleńczych w jednym z państw członkowskich, wspomóc militarnie władcę zagrożonego „nieładem” państwa w ugaszeniu rewolucji. Zapewne nikogo nie zdziwi fakt, że w tej organizacji prym wiodły: Austria, Rosja i Prusy, a sam akt ustanawiający Święte Przymierze podpisano z inicjatywy cara Rosji, Aleksandra I.
Tereny dzisiejszej Belgii, na mocy Kongresu Wiedeńskiego, wchodziły w skład Królestwa Niderlandów (połączenie terenów dzisiejszej Belgii i Holandii). Wcześniej tereny te należały kolejno do Państwa Franków, Francji i Niemiec, Burgundii, Austrii, Hiszpanii, Austrii i Francji. Były to więc tereny bardzo zróżnicowane kulturowo, jednak ludność posługiwała się w większości językiem francuskim i niemieckim. Już podczas panowania Hiszpanów – Habsburgów – na tych ziemiach zaczęła się kształtować w Belgach pewnego rodzaju świadomość narodowa, spowodowana najprawdopodobniej surowymi rządami tejże dynastii – nastąpiła konsolidacja przeciwko „wspólnemu wrogowi”(objawem tego był tzw. „Przewrót Brabancki”).
Zatem, gdy po Kongresie Wiedeńskim utworzono Królestwo Niderlandów, Belgowie zaoponowali, co zaowocowało w sierpniu 1830 roku rewolucją belgijską. W historii Europy wpisuje się ona w próby zachwiania porządku pokongresowego, tak samo jak powstanie listopadowe w Polsce. Był to również alarm dla Świętego Przymierza – obalono w Belgii króla Królestwa Niderlandów. Jednak żadne z państw, poza carem Rosji, nie zamierzało reagować. Car zbierał armię, chcąc przywrócić stary porządek w Belgii, jednak wtedy to właśnie w listopadzie 1830 roku wybuchło w Polsce powstanie listopadowe, co zmusiło go do „uporządkowania spraw” w jego najbliższym otoczeniu.
Tak więc to w przedziwny sposób toczą się losy Europy, kto wie co stałoby się gdyby powstanie w Polsce wybuchło pół roku później? Jednak „gdybanie” nie ma sensu. Tak jak już wcześniej wspominałam, istotne jest obecnie aby dawać świadectwo i przypominać, przypominać, że Polska jest ważna zarówno w przeszłości, jak i teraz.
Belgia, od początku była państwem, zamieszkiwanym przez różne nacje, które to połączyły się pod jednym sztandarem naprzeciw ciemiężcom i tyranom. Jednak w momencie, kiedy nie było już przeciw komu walczyć i trzeba było stworzyć struktury państwowe, pomiędzy nimi poczęły się tarcia. Nie były jednak one tak silne jak w czasach późniejszych. Belgia zbudowała swoją państwowość w duchu demokracji, jako monarchia konstytucyjna; językiem urzędowym, obowiązującym w całym kraju, był język francuski.
Do silnych podziałów pomiędzy terenami północnymi (Flandrią) oraz południowymi (Walonią), zaczęło dochodzić w XX w., na początku głównie na płaszczyźnie językowej i kulturowej, następnie także na płaszczyźnie gospodarczej – szczególnie po kryzysie gospodarczym w Walonii, w latach 60. Efektem tego w roku 1963 nastąpił formalny podział Belgii na 3 regiony: północną Flandrię, południową Walonię oraz Region Stołeczny Brukseli. Reforma ta, katalizowana była przez Flamandów, którzy chcieli niejako odciąć się ekonomicznie od pogrążonej w kryzysie Walonii.
Państwo podzielone jest więc nie tylko językowo ale również gospodarczo. Podczas gdy Walonia jest terenem kopalnianym i rolniczym, Flandria jest mocno zurbanizowana i oczywiście „wizytówką” tego regionu jest 2. w Europie, a 4. w świecie port w Antwerpii, która jest także największym na świecie centrum szlifowania diamentów.
Jakby tego było mało, we wschodniej Walonii, od 1984 roku istnieje trzecia wspólnota językowa – Wspólnota Niemieckojęzyczna Belgii, która pretenduje do miana czwartego regionu Belgii.
Od 1993 roku Belgia jest państwem federalnym. Władza w Belgii sprawowana jest na 5 poziomach: federalnym, wspólnotowym (wspólnoty językowe), regionalnym, prowincjonalnym oraz komunalnym (lokalnym, samorządowym).
Ostatnio, czyli 14 października, odbyły się w Belgii wybory samorządowe. Jak wyglądała Belgia przedwyborcza, a jak wygląda powyborcza?
Na pewno pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy gdy przyjechałam do Belgii w sierpniu, były różnokolorowe plakaty wyborcze. Każda partia ma swój własny „kolor”. Dostrzec w nich można podobieństwo do partii francuskich, bowiem „kolor” lewicy jest czerwony lub zbliżony do czerwonego, a prawicy niebieski.
W Walonii (będę się wzorowała na tym regionie, ponieważ w nim to właśnie żyję i na nim opieram tę część artykułu) występują 4 duże partie: MR (fr. Mouvement réformateur) – Ruch Reformatorski, partia liberalna, o charakterze prawicowym; cdH (fr. Centre démocrate humaniste) – Centrum Demokratyczno – Humanistyczne, partia o profilu chadeckim; PS (fr. Parti Socialiste) – Partia Socjalistyczna, oczywiście lewicowa o profilu socjaldemokratycznym oraz Ecolo (fr. Écologistes Confédérés pour l’organisation de luttes originales), należąca do Europejskiej Partii Zielonych.
W całej Belgii z list różnych partii, startowali także Polacy. Co więcej, w tym roku startowało ok. 20 Polaków – tak dużej ilości Polaków na listach belgijskich jeszcze nie było. Rzeczą, która najbardziej mnie zdziwiła, była możliwość głosowania w wyborach – legalni rezydenci z państw członkowskich Unii, także Polacy, będący w Belgii legalnie co najmniej 3 miesiące, mogą głosować w wyborach na tych samych prawach, co elektorzy pochodzenia belgijskiego.
PS to partia, która przed wyborami była najbardziej widoczna w regionie, w którym mieszkam. Ich plakaty dominowały w sferze publicznej, a organizowane przez nich akcje, takie jak wysyłanie w przeddzień wyborów listów zachęcających do głosowania na ich partię, adresowane imiennie do każdego mieszkańca „gminy”, zalewały strefę prywatną.
Chcąc więcej dowiedzieć się o kulturze politycznej i programach partii belgijskich, razem z moją znajomą Belgijką udałyśmy się na lokalną debatę przedwyborczą. Zgromadziła ona dużą liczbę widzów i odbywała się w eleganckim domu kultury. Reprezentanci 5 partii (oprócz wyżej wymienionych w tym roku po raz pierwszy w wyborach startował FDF (fr. Front Démocratique des Francophones) – Front Demokratyczny Frankofonów, po trzech z każdej partii, zostali podzieleni na 3 grupy, odpowiadające 3 tematom debaty: Działalność Socjalna, Kwestia Młodych i pracy oraz Mieszkania Socjalne.
Debata rozpoczęła się krótkim wprowadzeniem, następnie pierwszy stolik – Działalność Socjalna – otrzymywał pytania. Co ciekawe, na początku sprawdzono wiedzę ogólną kandydatów na ten temat. Przykładem tego może być pytanie: „Od ilu lat istnieje Restauracja X w mieście Auvelais?”
Ogólnie rzecz biorąc debata przebiegała zgodnie z planem i spokojnie, aż do trzeciego stolika (kwestia Mieszkań Socjalnych), przy którym to, jako przedstawiciel PS, siedział ówczesny (obecny, niestety, również) burmistrz: Jean-Charles Luperto (z pochodzenia Włoch). Nietrudno było zauważyć, że mężczyzna ten dominuje wśród kandydatów. Sam jego wygląd (dobrze skrojony garnitur, I-Pad zamiast notatnika, promienny uśmiech) oraz postawa (lekceważąca dla innych kandydatów, próba budowania porozumienia z widownią), dawały mu niejako moralną przewagę. Otrzymał także najwięcej głosu, co przecież nie powinno mieć miejsca podczas debaty. Dopiero później dowiedziałam się, że prowadzący debatę jest jego dobrym znajomym.
Partią, która wygrała w regionie, w którym mieszkam (Sambreville), jest oczywiście PS (ok. 49%, tym samym uzyskała ona większość absolutną), z p. Luperto na czele, który po raz drugi został burmistrzem. Jest on także Prezydentem Parlamentu Walonii. PS uzyskała przewagę w większości samorządów. Następnie plasowały się MR, cdH, Ecolo i FDF.
Widać więc wyraźnie, że nie tylko w Polsce jednopartyjność jest codziennością. Innym problemem Belgii, a w szczególności Walonii, jest działająca we Flandrii nacjonalistyczna partia flamandzka N–Va, pod przywództwem charyzmatycznego Barta de Wevera, która dąży do stopniowego uniezależniania się Flandrii od Walonii i w efekcie odłączenia się Flandrii jako samodzielnego podmiotu państwowego. Największe poparcie partia ta otrzymała w Antwerpii – najbogatszym mieście Belgii.
Czy Belgia rzeczywiście może być uznawana za „serce Europy”? Myślę że w pewien sposób tak. Bowiem jej wewnętrzna sytuacja odzwierciedla obecną sytuację w Europie: niestabilność gospodarcza i obyczajowa oraz rządy lewicy. Pojawia się także kwestia podziałów – podziały na poziomie państw są nieuniknione oraz warunkowane przez historię, która tworzy odrębność kulturową. Jednak podziały wewnątrz jednego państwa, tworzą chaos i grożą rozłamem, szczególnie zaś, gdy obywatele tego państwa zatracą poczucie przynależności narodowej. Tak niestety stało się w Belgii. Nie istnieje tutaj pojęcie patriotyzmu, nie ma spoiwa łączącego Flandrię z Walonią. Nie łączy ich ani język, ani gospodarka, ani kultura. Natomiast ich jedyną wspólną wartością jest historia. Jednak ta z kolei, nie jest dostatecznie długa.