Przeskocz do treści

Anna Maria Kowalska

Metod postępowania warszawskiej Rady Miasta wobec polskich dzierżawców lokali usługowych nie da się w żaden ludzki sposób wytłumaczyć. Informacja, która przed kilkoma dniami pojawiła się na portalu: www.niezalezna.pl/30750-kupcy-wyrzuceni-z-dnia-na-dzien  ludziom przyzwoitym nie mieści się w głowie. Wyobraźmy sobie sytuację księgarza (opisywaną na w/w portalu), który stworzył praktycznie swoje miejsce pracy, przez 19 lat prowadził księgarnię, i nagle, po podniesieniu czynszu o prawie 500 procent z dnia na dzień musi się wynosić, zostawiając za sobą kawał życia,  licząc straty, z otwartym pytaniem: „co dalej”? Dalej – wiadomo. Szok i niedowierzanie. Apatia. Oby nie rozpacz. A potem: bezrobocie, względnie tzw. „umowa śmieciowa”, albo wyjazd za granicę w charakterze płatnego niewolnika. A w tym czasie do Warszawy przylecą na czarodziejskim dywanie zagraniczni „global players” ze swoimi towarami, pomysłami i chęcią zysku. A ponieważ biznes sentymentami się nie kieruje, jestem niemal pewna, że nikt o jakąkolwiek rekompensatę dla ludzi takich, jak opisany wyżej księgarz – nie zadba. Warszawa to ma być miasto „europejskie”. A co z Polską, integralną częścią Europy? Tym jednym gestem symbolicznie potwierdzono specjalne, rajskie warunki dla zagranicznych kontrahentów, czy inwestorów – i beznadziejne dla zwykłych Polaków, mających pełne prawo do życia i pracy nad Wisłą. Czyli – Warszawa otwarta na Europę i świat, z wyłączeniem Polski i Polaków. Ci zawsze mieli i nadal mają pod górę. Także między „swymi”(?!). Taki los?!

Usunięci dochodzą swoich praw przed sądem. Niezależnie od tego, jaki będzie finał, z powyższego przykładu wynika ewidentnie, że sami dokładamy się do budowania Europy „dwóch prędkości”. Wpuszcza się do Polski kosztem polskich inicjatyw zagraniczny kapitał i usługi, przy jednoczesnym gromkim nawoływaniu do zakładania przez Polaków własnych, nowych „biznesów”. W dodatku w sytuacji, gdy coraz więcej polskich firm upada, i to przy wydatnej pomocy urzędników samorządowych i państwowych. Logiki tu nie ma, ale za to byczo jest! A jak się komuś nie podoba – droga wolna. Na zmywak.

Anna Maria Kowalska

Wciąż mam przed oczami twarze ludzi, widzianych w mediach, których dotknęły niedawne kataklizmy pogodowe. Część z Nich straciła dorobek całego życia. Doczekaliśmy się także samobójstwa młodego człowieka, dla którego utrata źródła dochodu oznaczała koniec marzeń o czymkolwiek.

I co? I nic. Informacje o samobójstwach, spowodowanych bankructwem, lub utratą pracy w zasadzie „przelatują” przez media jak meteor i są komentowane przez nielicznych, rzetelnych publicystów. Każda z tych sytuacji – to jednostkowy dramat, nie zaś „hurtowy”, „kolektywny” news, którego „przydatność” dla wywołania szumu medialnego ocenia się w kategoriach: „akceptuj” – „wykop”. Podobnie jest z obecnymi ofiarami kataklizmu. Owszem, jest Im udzielana pomoc, także finansowa, ale to wszystko – to zaledwie kropla w morzu potrzeb!

Niedawne tragedie uświadamiają, że każdy z nas może znaleźć się w podobnej sytuacji. Jak kruche jest nasze życie. Jak łatwo o utratę wszystkiego, co mamy. I jak często czyjeś wołanie o pomoc bywa lekceważone, bagatelizowane przez nas samych.

A może już nie umiemy współczuć? Może i sami, przygnieceni codziennością, zmęczeni nadmiarem akcji charytatywnych i „narzutów” finansowych, których często nie potrafimy udźwignąć – nawet nie próbujemy wczuć się w sytuację tych Pokrzywdzonych?

Za chwilę sprawa ucichnie. Uwagę mediów skupi coś innego. Tymczasem pomoc powinna być wytrwała i konsekwentna.

Zauważmy, ze z reguły pomagają najbiedniejsi, czyli Ci, którzy znają trudy życia. Często oddają ostatni grosz. A może w tę sprawę zaangażują się najbogatsi Polacy? Ci, którzy mają olbrzymie fortuny, mogą przecież – w sposób delikatny – „zaopiekować się” wybranymi przez Siebie, a dotkniętymi przez kataklizm rodzinami. Można przecież założyć dla Nich osobne konto, na które anonimowi Ofiarodawcy wpłacą pewne sumy, pozwalające tym Ludziom stanąć na nogi – bez oczekiwania na osobistą wdzięczność.

Szanowni Państwo z List Najbogatszych! – ta sytuacja to sprawdzian dla nas wszystkich. Jeśli myślicie o Polsce, jako o dobru wspólnym, jeśli zależy Wam na tym, by nie dochodziło do tragedii o podłożu ekonomicznym – po prostu pomóżcie. Z góry dziękujemy w imieniu Pokrzywdzonych!

Anna Maria Kowalska

Codzienność nas nie rozpieszcza, a wymagania pracodawców są coraz bardziej wyrafinowane. Po przejrzeniu maksymalnej liczby ofert studiów, zwłaszcza podyplomowych z wąską specjalizacją,  dającą ponoć tzw. „duże możliwości na rynku pracy”, dochodzę do wniosku, że idealny kandydat na Pracownika Przyszłości we Wszelakim Biznesie w pierwszym rzędzie:

A. powinien mówić niepoprawnie i nieskładnie po polsku i myśleć, jak mu każą. Musi być równie bełkotliwy jak ci, którzy mu doradzają i będą nim zarządzać. Najlepiej, żeby stosował pseudonaukowy język programowania neurolingwistycznego (NLP), którego można się nauczyć m.in. na rozmaitych „kursokonferencjach” (choć wystarczy poczytać mainstreamową prasę, by się z odmianą pisaną takowego języka zetknąć, i to niejednokrotnie). Wyróżnianie się kandydata, a zatem cechy takie, jak: rzeczywista wiedza, erudycja, kultura słowa mówionego, tradycyjna, przedtransformacyjna precyzja wypowiedzi, celność i logika wywodu sprawią, że doradca i pracodawca ze zgrozą  utrącą takiego kandydata w przedbiegach. Nikt nie chce mieć obok siebie człowieka lepiej wykształconego jak on sam, w dodatku myślącego w pełni niezależnie i krytycznie!

B. powinien znać się (na podobnym poziomie, jak reszta populacji) 😉 na: zarządzaniu zasobami ludzkimi, projektami, produkcją, oraz na marketingu produktów internetowych. Uprawiać tzw. „efektywny język biznesu”, głównie po to, aby „przewodzić („liderować”)”. Mówić wszystkimi językami obcymi świata, ze szczególnym uwzględnieniem języka angielskiego, niemieckiego i języka Państwa Środka. Jeśli są z tym problemy, a któż ich nie ma: mile widziany jakikolwiek „click language”. Zawszeć to nowy rynek zbytu, i to również na stuprocentowo światowym poziomie.

C. powinien efektownie (sic!) zarządzać oświatą. Być coachem i certyfikowanym trenerem. Wdrażać twardo, mimo czynnego i biernego oporu części środowiska związanego z oświatą nowoczesne a kontrowersyjne technologie nauczania, widząc w tym wyłącznie źródło korzyści dla człowieczych „wewnętrznych zasobów”.

D. powinien preferować filozoficzne podejście do gospodarki, cokolwiek to oznacza, powiązane z „holistycznym” widzeniem świata. A ostatecznie: znać dobrze licznych prezesów spółek, bądź innych, wysoko postawionych decydentów, poważnie zaś: być na „ty” z kierownikiem nadzoru i dyrektorem administracyjnym firmy, pożądanej jako miejsce zatrudnienia.

A jak już to wszystko, tak pieczołowicie klecone i podlane szamańskim sosem, prędzej, czy później  fiknie kozła – kandydat nie może popadać w popłoch. Specjaliści z powyższych „branż gospodarczych” zawsze – po utracie pracy – będą mogli bezpłatnie wziąć udział w specjalistycznych szkoleniach, przekwalifikowujących do bycia: bukieciarzem, pokojowcem w hotelu, operatorem walca drogowego, operatorem elektrowni polowej, wciągnika, wciągarki, wózka widłowego, piły mechanicznej do ścinki drzew. W szczególnie opornych przypadkach  zaleca się kształcenie w ramach operatorstwa sprężarek przewoźnych, bądź produkcji „gumianych” masek przeciwgazowych. Typ maski według uznania. Powodzenia!

Anna Maria Kowalska

ossolineum1To postępowało stopniowo, a robiło takie wrażenie, jakby Ossolineum skazywano na powolną, pewną śmierć. W warunkach gospodarki rynkowej po prostu miało nie zawracać głowy „postępowcom” i dla dobra przyszłych pokoleń jak najprędzej się „samozlikwidować”. Jeszcze niedawno z dumą opowiadało się studentom o lwowskich losach Zakładu Narodowego im. Ossolińskich (fot. exlibris wydawnictwa i gmach we Lwowie za Wikipedią), a pokolenia polonistów wychowywano na genialnych edycjach „Biblioteki Narodowej”.

Dziś kultura narodowa jest w pogardzie. Co tam Mickiewicz! „BN – ka” nie jest nikomu do niczego potrzebna. Młodzież nie czyta klasyki, młodzież zajmuje się „liberaturą”, wyrzućmy Ossolineum wraz z całą jego tradycją na śmietnik. O tym, że przez lata krakowski oddział Ossolineum był wydawcą dwumiesięcznika „Ruch Literacki”- zwyczajnie zapomniano.

ossolineum2Wedle Ministra Zdrojewskiego to, co się stało z Ossolineum to tylko „niefrasobliwość”, zatem żadne konsekwencje wobec kogokolwiek nie zostaną wyciągnięte. Przykro mi, ale głośnych zapewnień o ratowaniu wydawnictwa i kontynuacji serii wydawniczych nie jestem w stanie w tej sytuacji, mimo najszczerszych chęci traktować poważnie.

I tak będzie ze wszystkim. Cichutko, skromniutko, bez rozgłosu, za to z niezwykłą „troską” ogłosi się upadłość wszystkiego, „co Polskę stanowi”. A w tle wieczna zabawa, festiwale: „sportowe”, „kulturalne”, „edukacyjne”… Iluminacje, zabawy i „homagia” charakteryzowały powitanie zaborców. Tylko prawie nikt już dzisiaj o tym nie pamięta.

Anna Maria Kowalska

Jasio z uczelni wrócił bez ikry.
Spotkał go bowiem wypadek przykry.
Koledzy z katedr prowadzą blogi!
I jeden rzekł mu: „O Boże drogi!
Ty nie masz bloga? Jesteś naiwny,
Trochę dziecinny i nieaktywny!
Straszliwe wielce niedopatrzenie!
Skazujesz siebie na nieistnienie!

Nie ma cię w sieci? Nie idziesz w górę!
Napisz pamiętnik, czuj koniunkturę!”
Jak nie pamiętnik, to załóż stronę,
Na której wszystko jest wymienione.
I konferencje, i publikacje,
Adres, telefon, rekomendacje,
Stopnie, tytuły…„Po co?””Zobaczysz.
Nie ma cię w sieci – to nic nie znaczysz…..
A jak już będziesz – znaczna poprawa.
Sława i chwała, chwała i sława”!

Piszą tak właśnie. Się urodzili,
W szkołach bywali, tu, tam trafili,
Cenne nagrody otrzymywali,
Publikowali, publikowali,
Publikowali (robią to jeszcze),
W jakich ilościach! Przechodzą dreszcze,
A w ilu miejscach! Zdumienie bierze.
Niezwyciężeni, silni żołnierze
Sprawy prywatnej i jednostkowej.
Zawsze o sobie. W formie bojowej.

Są blogi inne. O polskich sprawach.
Świecie nauki, nowych ustawach,
Ale kolegom marzy się jedno:
(W sztafecie sławy zawzięcie biegną)
Pieniądze, prestiż i „panietego”……
Zatem – o sobie. Sam, swój, swojego.

Spytał kolegę  Jasio zdumiony:
„Nie bywasz aby sobą zmęczony?
Wszak informujesz o każdej zmianie,
Żeś dyrektorem jest, „sobiepanem”,
Czy kierownikiem jakichś projektów?
A jak używasz władz intelektu?
To sprawy ważne, ale mi powiedz,
Kim jesteś w świecie? Kim, jako człowiek?
Komu pomogłeś? Czy tylko temu,
Co cię popierał w ramach systemu?
Gdy szło o Polskę – zabrakło głosu.
Siedziałeś cicho, ofiaro losu.

Ja – praw do sławy sobie nie roszczę.
Tobie też radzę: kończ, wstydu oszczędź!

Idę. A ciebie zostawiam z ćwiekiem
W głowie: a jakim jesteś człowiekiem?
Znaczysz – czy służysz na stanowisku?
Stosujesz mobbing, formy nacisku?
Przemyśl to jeszcze. Czas jest po temu.
Dałeś się wkręcić w absurd systemu!”

Choć świat się zmienia: jedno niezmienne:
Jedno się zdaje dla świata cenne:
Moda znaczenia i panowania,
Licznych stanowisk chęć piastowania.
Władza, pieniądze, siła i sława…..

I gdzie tu miejsce dla „państwa prawa”?

Anna Maria Kowalska

W związku z liczoną w tysiącach falą zwolnień, która ogarnęła placówki oświatowe (właściwą skalę masowych wypowiedzeń poznamy dopiero jesienią), dowiadujemy się, że oto w ramach programu wsparcia ONyKS, oferowanego w Małopolsce zwalnianym, nauczyciele dowiedzą się m.in. „jak rozwijać własny biznes” – i otrzymają pomoc psychologiczną (za: (tś,PAP), Tysiące nauczycieli na bruk, Gazeta Polska Codziennie, poniedziałek, 2 lipca 2012).

Zaiste, pomoc psychologiczna (a może coś więcej?) jest potrzebna, ale w pierwszym rzędzie tym, którzy tą formę „wsparcia” wymyślili. Zresztą – nie tylko tą, jak się za chwilę okaże. W każdym normalnym, demokratycznym państwie istnieje podział ról społecznych, z uwagi na uzdolnienia, zdobyte wykształcenie i predyspozycje. Mówi się także o szczególnym powołaniu do niektórych zawodów.

I tak: z reguły nauczyciele zajmują się uczeniem dzieci i młodzieży, wykładowcy akademiccy – prowadzeniem badań naukowych i dydaktyką. Kucharze gotują. Fryzjerki czeszą. Hydraulicy też robią swoje i basta. Są także osoby o wielostronnych uzdolnieniach, a jakże. No, ale u nas już jakiś czas temu o tym zapomniano i teraz okazuje się, że wszyscy, o dziwo, nadajemy się (za jakie grzechy?) tylko do dwóch celów: albo do prowadzenia własnej działalności gospodarczej, albo do pracy w przedsiębiorstwie (przemysłowym, edukacyjnym, itp.). Ewolucja idzie dalej, i oto dzięki formom samorządowych działań wspierających dowiadujemy się, że wykształcenie kierunkowe kompletnie nie ma znaczenia! Czyli – do czego służy nauczyciel? Po zwolnieniu – do prowadzenia biznesu (o ile odkryje w sobie cechy biznesmena). Albo do wykonywania prac fizycznych, np. jako operator koparki (takie propozycje już też się zdarzają). Albo do pracy w żłobku, przepraszam, przedsiębiorstwie żłobkowym. Prezydent Wałbrzycha na tę okoliczność przewiduje powstanie trzech nowych placówek tego typu. Mało, że nauczyciel przeżywa traumę, rozbicie, spowodowane sytuacją, to jeszcze „wciska” się go natychmiast – niemal kompletnie bez przygotowania – w nieskoordynowane działania, które za chwilę, z racji braku przystosowania delikwenta do nowych, zmiennych warunków rynkowych mogą spowodować kolejną traumę i klęskę. Piękna perspektywa, nie ma co.

Skutki tych działań są więcej, niż opłakane, ale to, co jest, jeszcze urzędnikom nie wystarcza. Aktualnie korozja przeżera dno, na którym się znajdujemy. Dalej – już tylko przepaść, w którą musimy wpaść, bo innego wyjścia nikt z decydentów chyba nie przewidział. Wszystko się rozpada, a planu ratunkowego dla państwa jak nie było – tak nie ma.

Już widzę zwolnionego profesora, jak dzielnie zjeżdża do kopalni na szychtę, i sztygara, jak w tym czasie równie odważnie zastępuje go na uniwersytecie, na wydziale humanistycznym. Jakiż wtedy będzie boom, iluż to studentów będzie chciało od sztygara zaliczenie! A fizyk w żłobku! To dopiero  wywoła poruszenie! Może być jeszcze ciekawiej, w końcu i inne przykłady „modernizacji” idą z góry. A że absurdystów już od dawna nikt nie czyta…

Anna Maria Kowalska

Tak sobie myślę, że gdyby Witold Gombrowicz dożył dzisiejszych czasów, niewątpliwie protestowałby przeciw „kolektywizacji” sposobu myślenia i istnienia Polaków w szkolnych i uczelnianych „przedsiębiorstwach gospodarczych”. Można go lubić, albo nie lubić, ale jedno przyznać mu trzeba: był w działaniu i myśleniu „prywatny” i indywidualny aż do bólu. Ciekawam, czy młodzi nauczyciele opowiadają swoim uczniom choćby o tym, że autentyczność „ja” widział w proteście przeciw wszelkiej opresji wobec indywidualnego „ja”? Czy zagłębiają się w formy Gombrowiczowskiej metafizyki, czy czytają spory i polemiki krytyczne na ten temat? Czy też zadowalają się wyłącznie wyrywkowymi cytatami z Wikipedii, bądź przenicowanymi „ferdydurkicznymi” aluzjami i schematami? Schematami, przed którymi podobno nie ma ucieczki?

Pozostaję z nadzieją, że ta druga ewentualność nie zachodzi. I oby nigdy nie zachodziła.

Co jednak z indywidualizmem? Czy bycie indywidualistą w czasach współczesnych ma wartość? Czy ma wartość wędrówka pod prąd wszelkich z góry zadekretowanych założeń? Na przykład: czy znajdujemy sens w czytaniu książek, dzieł historycznych i literackich, na przekór ekspansji tzw. „kultury audiowizualnej”? Czy ma sens walka o szeroką i zarazem pogłębioną perspektywę oglądu świata, której żadne multimedia nie zapewnią?

Wątpię, by Gombrowicz patrzył dziś bezczynnie na ciągłe obniżanie się wartości czytelniczej literatury polskiej i powszechnej na korzyść tzw. „literatury wagonowej”. Czy istniałby dziś w naszej świadomości i pamięci, gdyby nie Jego twórcze zanurzenie w tekstach literackich? A może warto, choćby i z Wikipedii przypomnieć sobie to, co myślał i pisał o tzw. ”wielkiej literaturze”, którą odstawiliśmy na półkę, by karmić się….no właśnie, czym? A co wiemy o sposobie postrzegania świata przez Gombrowicza? Słyszeliśmy aby, m.in. o świecie, jako o pacjencie, karmionym „systemami, ideami, doktrynami” aż do niestrawności, której objawów trudno i dziś nie dostrzegać?

Drodzy Państwo, czas na konkluzję: bierzmy się za mądre czytanie spuścizny Gombrowicza w pełnym brzmieniu. Nieśpieszne, rozsądne, systematyczne i krytyczne, ma się rozumieć.

Anna Maria Kowalska

Jesteśmy niewolnikami, i to wielokrotnymi. Niewolnikami poniekąd na własne życzenie. Jakże inaczej nazwać np. upokarzające formy oficjalnego, tzw. „poszukiwania pracy”, którym podlega człowiek współczesny, a przeciw którym nikt się otwarcie nie buntuje? A jeśli bunt – to koncesjonowany, na zamówienie podmiotów, taki, żeby, broń Boże, nie urażał niczyich interesów, a podmioty uwiarygodnił. To beznadziejne wyczekiwanie na jakikolwiek sygnał z miejsca, gdzie się złożyło papiery, niemal bez wiary, że ktokolwiek się odezwie! A żyć coraz trudniej, a praca coraz droższa. Wniosek: nad Wisłą praca się „nie opłaca”?

A Polacy w majestacie tzw. „prawa” wyrażają na to zgodę, i jeszcze wyjeżdżają za granicę, realizując pragnienia podmiotów, którym to na rękę! To, wbrew pozorom, nie jest żadna „mobilność”, ale wymuszona konieczność. Z próżnego i Salomon nie naleje.

A jak się już Polska wyludni – przyjdą tacy z kapitałem – i ją zasiedlą. I uporządkują cały ten bałagan. Tyle, że po swojemu, nie po polsku.

Anna Maria Kowalska

Kilka dni temu wracałam do domu tramwajem. Wraz ze mną – grupa na oko gimnazjalnej młodzieży wraz z nauczycielką. Wszyscy, jak jeden mąż, z wyłączeniem „pani”, czujnie śledzącej zachowania podopiecznych, rozmawiali wyłącznie o…..elektronicznych gadżetach. Ci zaś, którzy o nich nie mówili – dzierżyli je w dłoniach, budząc stanem posiadania zachwyt i zazdrość kolegów.

Po chwili rozmowy niemal ucichły. Młodzież bez zbędnych wstępów zatopiła się w różnorakich aktywnościach. Chłopcy testowali nowego palmtopa, grając w jakąś grę. Ktoś podłączał do swego sprzętu gigantycznych rozmiarów słuchawki, by za chwilę, założywszy je na uszy, całkowicie odciąć się od świata. Młode panienki awanturowały się, bo jedna nie była w stanie odczytać informacji, przesłanej przez drugą drogą sms – ową. Jeszcze inni pilnie czytali otrzymane właśnie wiadomości.

Patrzyłam na to całe towarzystwo przez chwilę – i nagle pojęłam, co w tym wszystkim jest nie tak – i co najbardziej przeraża. Otóż – świat realny nie robił na tej młodzieży kompletnie żadnego wrażenia. Za oknem piękne słońce, mnóstwo kwitnących kwiatów, świeżość ścinanej, czerwcowej trawy, zapach lip – a wewnątrz tramwaju: kompletny „odlot”. Twarze, tracące wyraz. oczy, wlepione w mniejsze, lub większe monitory, czy jak tam zwał. Było w tym coś bardzo niebezpiecznego. Zbiorowa fascynacja, połączona z ogłupiającym uzależnieniem i przesadnym oddaniem temu „drugiemu”, wirtualnemu życiu. „Oni nie są już wolni” – pomyślałam. „A co z nami”?

Anna Maria Kowalska

Gdzie ostrza grani,
I wierchów wieże,
Śpią w skalnej niszy
Dzielni rycerze.

Czekają chwili,
Prośby, wezwania,
Aby nam pomóc
Do zmartwychwstania.

Wraz z nimi konie,
I giermków krocie,
Wiszą popręgi,
I siodła w złocie.

Obok –  aniołów Pańskich asysta,
A cisza wokół trwa. Wiekuista.

Lecz oni wstaną. I wstanie dzień.
Zamiast legendy – z rojeń i śnień

Zrodzi się wreszcie Prawości czas,
Kiedy pojmiemy: oni śpią…w nas.

Anna Maria Kowalska

Czy doświadczyli Państwo kiedyś skrzywdzenia przez kogokolwiek? Nie mam na myśli jakichś drobnostek, które jedynie urażają naszą ambicję. Myślę o sprawach bardzo serio. O odebraniu komuś sensu życia i dobrego imienia bez wysłuchania jego racji. O zadekretowaniu naszej „wrogości” wobec kogoś, mimo, że o wrogości w stosunku do krzywdzących Osób nikomu się nawet nie śni. O zastraszaniu, niszczeniu podjętych w dobrej wierze działań, poniżaniu, obmowie, intrygach, psuciu dobrych relacji z Innymi w imię własnej, wymiernej, także finansowej, czy prestiżowej korzyści. O pozbawieniu źródła dochodu.

Czasem bywa i tak, że trzeba dla jakiejś ważnej Sprawy rzucić na szalę wszystko. I liczyć się z tym, że zawsze znajdą się Tacy, którzy nas znienawidzą i zechcą zniszczyć, a my zostaniemy oszukani. Ale nie można Im odpłacać złem za zło. Czym innym są emocje, a czym innym przykazanie miłości bliźniego. Trzeba się za Nich modlić, tym usilniej, im większa jest krzywda. Odnoszę wrażenie, że jest tak, jakby sam Bóg oddawał krzywdzicieli krzywdzonym pod opiekę. Chrystus także przecież modlił się za swoich prześladowców i zalecał modlitwę za Nich. Jeśli nawet doświadczamy skutków Ich ówczesnej przewrotności – jak bardzo ciężko musi być Im, jeśli przyszły wyrzuty sumienia!

A jeśli nie? Jeśli sumienie niczego Im nie wyrzuca? Wtedy trzeba te wyrzuty sumienia dla Nich usilnie u Boga wypraszać.

Taka modlitwa nie jest wyrazem słabości. Ona jest wyrazem siły. Siły, jako daru Boga. Jako łaski. Pomyślcie Państwo, ile trzeba mieć sił, żeby nie pałać nienawiścią, ale życzyć dobrze tym, którzy nas prześladują. Nie można zgorzknieć i dać się pochłonąć temu, co czujemy! Nienawiść tylko niszczy, przede wszystkim nas samych. Tymczasem trzeba oddać wszystko Bogu i pokazać tym Ludziom, że mimo krzywdy nie dajemy się złamać i wciąż pozostajemy na drodze do Prawdy i Miłości. I wierzymy, że jak długo są z nami w drodze, tak długo mogą się zreflektować. To jedyne, co może Ich przemienić, a w konsekwencji przemieniać świat, w co mocno wierzę.

Anna Maria Kowalska

Kiedy się głębiej zastanowić – aktualny kryzys europejski jest „inżynierom dusz” bardzo na rękę. Z tej prostej przyczyny, że stan ciągłej niepewności i transformacji narodów i społeczeństw owocuje zwiększonym lękiem o przyszłość, przede wszystkim ekonomiczną. W Polsce obawa przed utratą źródeł dochodu (utrata pracy) sprawia, że skupiamy się bardziej nad doraźnym zabezpieczaniem podstaw naszej egzystencji niż nad tym, co się wokół nas dzieje. Duża część społeczeństwa polega wyłącznie na informacjach mediów głównego nurtu, nie przeprowadzając ich krytycznej analizy. W rezultacie, nie widząc wpływów nowych, nie tylko konsumpcjonistycznych ideologii, przenikających do mediów mainstreamowych i Internetu ulegamy propagandowym wzorcom zaplanowanej i wykreowanej przez kolejną mutację „inżynierów dusz” rzeczywistości. Wielu Polaków wyłączyło, istniejące od zawsze w polskiej tradycji kulturowej i narodowej krytyczne myślenie historyczne i oparte na nim mechanizmy obronne. Dzieje się tak, gdyż ciężar informowania o rzeczywistości rozłożył się między „stare” i nowe media, pogłębiając tym samym chaos semantyczny. Internet, tak często wykorzystywany przez młodzież spełnia aktualnie rolę „quasi – edukatora”, z którym młodzi liczą się często bardziej niż z rodziną (zwłaszcza pokoleniem dziadków), Kościołem i szkołą.  Duża część informacji, zawartych w Internecie ma niewiele wspólnego z prawdą! Proces  zakłamywania rzeczywistości pogłębia się z racji kryzysowej sytuacji w polskim szkolnictwie szczebla podstawowego i średniego, łącznie z wyższym. Szczególnie dotkliwa zdaje się pop – kulturyzacja i ideologizacja uniwersytetów, akademii i wyższych uczelni zawodowych, przebiegająca stopniowo, ale niezwykle skutecznie. Może ona mieć miejsce właśnie na owym ahistorycznym podłożu, ukształtowanym w dużej mierze przez mainstreamowe, nowe media i ich hybrydyczne „przybudówki”. W rezultacie także środowisko akademickie doświadcza „spętania” i skołowania, nie wiedząc, ku czemu się zwrócić.

Co powinniśmy zrobić, aby ochronić się przed ekspansją „nowego zniewolenia”? Podjąć, na szeroką skalę, działania edukacyjne, zmierzające ku wyjaśnianiu i rozumieniu zjawisk, manipulacji i prowokacji, z którymi aktualnie mamy do czynienia. Ocalać polską tradycję i kulturę narodową, w oparciu o prawdę historyczną, mówioną także w Internecie. Osobliwie dbać o chrześcijaństwo, jako fundament kultury europejskiej i polskiej, ale doceniać także kulturotwórczą rolę Kościoła Katolickiego dziś. Nie możemy pozwalać na to, by nasza wiara była deptana i poniżana, by lekceważono Krzyż i Dekalog, a tym samym myśl o grzeszności ludzkiej natury. Nie mogą także na to pozwalać ludzie niewierzący, ale szczerze pragnący kierować się uniwersalizmem Dziesięciorga Przykazań. To jest nasze, wspólne, aktualne Westerplatte – wymiar zadań, które wypada nam podjąć, w myśl sugestii, pozostawionej nam przez Jana Pawła II. Oby nikt z nas nie czuł się z tego zwolniony!

Anna Maria Kowalska

Przed miesiącem poznaliśmy wyniki rankingu polskich szkół wyższych „Rzeczpospolitej” i „Perspektyw”. Zwyciężył, jak wszyscy wiemy, Uniwersytet Jagielloński. Obszerne informacje na temat kryteriów tegorocznego rankingu zawiera majowy numer „Perspektyw” („Perspektywy 2012, nr 5). Czytamy w nim między innymi, że:

„Nasz ranking to (…) nie tylko narzędzie, które mądrze wykorzystane może posłużyć maturzystom i ich rodzicom. Ranking to także kompendium wiedzy o aktualnym stanie polskiego szkolnictwa wyższego – panoramiczne zdjęcie, wykonane tu i teraz, przedstawiające nasze uczelnie i ich ambicje z różnych, ale nieprzypadkowo dobranych perspektyw.

W ranking wpisana jest wizja uczelni idealnej – model, który co roku Kapituła Rankingu dopasowuje do zmieniającej się akademickiej, społecznej i gospodarczej rzeczywistości, kontekstu, w jakim uczelnie działają. Uczelnia idealna A.D. 2012 prowadzi badania na światowym poziomie, jest prężna, blisko powiązana z rynkiem pracy oraz gospodarką i stwarza studentom jak najlepsze warunki do studiowania. W duchu i w działaniu jest innowacyjna i międzynarodowa.

I w tym sensie ranking może być drogowskazem dla uczelni. Podpowiada im – opierając się na rozsądku członków Kapituły, wiedzy, płynącej z bieżącej analizy trendów w światowych rankingach oraz mądrości, zgromadzonej w ciągu trzynastu już lat doświadczeń, w którą stronę należałoby się w przyszłości profilować, jakie aspekty działalności rozwinąć, jakie wyznaczyć priorytety. Tak widziany ranking może stać się ważnym impulsem dla budowania kultury jakości na uczelni.

Zwłaszcza, że trudno znaleźć drugi, tak rozbudowany ranking na świecie! Wielość grup kryteriów, ich skład, rozkład procentowy wag, sposób doboru kryteriów, starania o wykorzystanie jak największej liczby „twardych” danych – są unikalne. I w wielu krajach służą za źródło inspiracji w tworzeniu nowych, narodowych rankingów. (…) Ranking to także mechanizm posiadający zdolność samouczenia się”.(Jakość w centrum uwagi, s.032 – 033).

„Mamo, jak pięknie! Tato, jak cudnie!”. Ale już w tym samym numerze „Perspektyw” znajdujemy swoistą „zachętę” do takiego „samouczenia się” dla osób, sprawdzających tegoroczne matury z języka polskiego. Cel bardzo szczytny: profilowanie sposobu myślenia egzaminatora i stwarzanie egzaminowanym, a zapewne niedługo przyszłym studentom idealnych warunków do bliżej nieokreślonej autoekspresji. W częściach „szkoleniowego” artykułu: „Czary, mary, co za piękna praca”, zatytułowanych: „Krótko i dobrze”, oraz „Zrozumieć maturzystę” Dariusz Chętkowski przedstawia swoje uwagi:

„Kolejne roczniki uczniów piszą coraz krótsze prace. Wszystkie subtelności, które dawni maturzyści oddaliby kilkudziesięcioma sążnistymi zdaniami, obecne pokolenie potrafi zsyntetyzować w jeden, krótki komunikat. Pięć takich komunikatów i uczeń jest przekonany, że zrealizował temat. Tak bowiem pisze pokolenie wychowane na internecie. Tymczasem egzamin maturalny z języka polskiego jest tak skonstruowany, że lubi dłużyzny. Jedna strona bardzo źle, pięć stron dobrze, dwie strony to znak, że temat nie został jeszcze wyczerpany. Czy egzaminatorzy są przygotowani do tego, by w krótkim tekście dostrzec, jak wiele maturzysta ma do powiedzenia? Nieraz klucz rozwiązań jest dłuższy niż wypracowanie maturalne. Dlatego krótkie prace trzeba umieć czytać. Tu sens sam nie idzie do głowy (…).

Pióro młodego człowieka wchodzi w temat jak w masło. Od razu w samą głębię zagadnienia. Uczeń nie potrzebuje wstępu. Dzisiaj panuje moda na zaczynanie od środka. To jest wzór wypowiedzi w internecie. Można, oczywiście, zmuszać dzieciaki do pisania wbrew temu, jak pisze cały świat z wyjątkiem kilku zramolałych osób, które akurat rządzą maturą. Można kazać uczniom odwracać oczy od monitora i pochylać się nad Orzeszkową czy Żeromskim. Tak, tam są wzorce pisania, o które nam chodzi: dłużyzny, które upodobali sobie nasi dziadowie. To jest pisanie z epoki przedkomputerowej, z galaktyki Gutenberga. Poloniści robią, co mogą, aby wymusić na uczniach długie prace. Jednak nie wszyscy ludzie młodzi ulegli temu praniu mózgów. Nie każda praca maturalna będzie więc rodzajem papki, do jakiej przyzwyczajeni są egzaminatorzy. Ta część maturzystów, co więcej czasu spędza w sieci, niż w szkole, napisze prace, które dla sprawdzających będą twardym orzechem do zgryzienia. (…) Zasady pisania, jakimi żywią się egzaminatorzy jakiś czas temu zostały wysadzone z posad niczym tama retencyjnego zbiornika. Nie wątpię, że matura z języka polskiego przepoczwarzy się prędzej czy później i dogoni współczesność. (…) Obawiam się, że dzika energia krótkich prac maturalnych jest nie do uchwycenia dla wielu egzaminatorów. Jestem pewien, że niejednego maturzysty wcale nie trzeba ciągnąć do góry, aby uzyskał wysoki wynik. Gdyby przyjrzeć się z należytą uwagą krótkiej pracy, może się okazać, że jest ona wręcz przeładowana treścią, tylko w jakimś piątym wymiarze. Egzaminatorzy, nie bądźcie tacy tradycyjni, spróbujcie wejść w ten wymiar. Hokus, pokus, czary mary i…co za piękna praca! Aż wstyd, że wcześniej tego nie widziałem”.(D. Chętkowski, Czary, mary – co za piękna praca, s. 006 – 007) ).

Przynajmniej wiemy, na czym w tym wypadku polega to dążenie do „ideału”. Na „ruszaniu z posad bryły świata” („Międzynarodówka”). Oraz na schlebianiu pop – kulturowym gustom młodzieży i dostrzeganiu „głębi” w ewidentnym niedouctwie. „Ramole”, którzy widzą całe wynikające z tego zło – albo się „elastycznie” przestawią, albo prędzej, czy później, zapewne z pomocą nowelizacji Kodeksu Pracy, czy kolejnego ministerialnego rozporządzenia trafią na śmietnik historii. A że nie znamy jeszcze nowej formuły egzaminu maturalnego z języka polskiego , który to egzamin jest przecież brany pod uwagę podczas przyjęcia na studia wyższe – aż strach się bać…

Anna Maria Kowalska

Świat wokół nas zurzędniczał do cna. Żyjemy w labiryncie wytycznych, planów, książeczek opłat, powiadomień, przypomnień, renegocjacji umów – i działania, narzucane przez szereg instytucji, których klientami jesteśmy warunkują nasz sposób istnienia. Przestaliśmy analizować i prześwietlać specyfikę podejmowanych mechanicznych czynności. Systemy w których zmuszeni jesteśmy egzystować niejako narzucają nam konieczność ciągłych zmian. Powoli stajemy się quasi – cyborgami, i nie ma w tym żadnej przesady. Od stopnia znajomości zbiurokratyzowanych procedur i tempa ich wdrożenia uzależnia się wszak stopień naszego profesjonalizmu w konkretnej instytucji. Nikt nie pyta, jaki jest faktyczny cel stosowania wszystkich nakazanych prawem procedur. Trzeba je znać i wdrażać – brzmi odpowiedź indagowanego przez nas w tej sprawie urzędnika. Nic to, że procedury niejednokrotnie wykluczają się wzajemnie. Naszą misją jest stały rozwój, lifelong learning – uczenie się przez całe życie. Czego? Ano – nowych, kafkowskich ścieżek załatwiania spraw, wypełniania formularzy, czy radzenia sobie z wnioskami o dotacje. Czyli przelewania z pustego w próżne. I to zarówno w formie elektronicznej, jak i papierowej. A precyzja wykonania gra tu główną rolę. Bez perfekcji i precyzji ani rusz.

Jeśli szukamy przyczyn bierności obywateli w zakresie działania na rzecz państwa, ale także wspólnot lokalnych – zwróćmy i na to uwagę. Obywatele po prostu nie mają na nic czasu! Są wykończeni „przepisomanią”. Boją się jutra. Między jedną kolejką a drugą, między jednym formularzem a drugim mija im życie. A do tego ten stres, czy aby wszystko zostało zapisane i wypełnione jak należy. Bo przecież dotacje mogą zostać cofnięte, pensja nie zostanie przelana na konto na czas, dofinansowanie wypoczynku świątecznego gdzieś się zapodzieje… I jeszcze dopilnowanie terminowości wykonania, odstanie w kolejce, złożenie serii podpisów we właściwych rubrykach, kliknięcie przepisową ilość razy… Bo inaczej upomną, albo zwolnią. A jeśli zwolnią: biuro pośrednictwa pracy, kolejne formularze, szkolenia….Odmowy… Czysty koszmar. „Zmodernizowane” błędne koło.

I tak przynajmniej do 67 roku życia, o ile uda nam się przetrwać. Ciągła „walka o oddech”. I kto nas w to wrobił?

Anna Maria Kowalska

W ramach festiwalu „pochylania się nad”, czas tym razem pochylić się nad wynikami testów kompetencyjnych szóstoklasistów. Rzekomo trudniejsze od tych z lat poprzednich, wypadły raczej blado. Przynajmniej tako rzecze Centralna Komisja Egzaminacyjna.  Najbardziej podobały mi się uwagi o tym, że dzieci świetnie poradziły sobie z przygotowaniem instrukcji sporządzenia napoju. To znaczy, że zadatki na barmanów już są! Brawo! Fatalnie jest natomiast z inteligencją słowną. Wygląda na to, że ubóstwo słownictwa powoduje m.in. nieumiejętność przepraszania, wyrażania współczucia, czy odmawiania komuś. Nareszcie! Tak właśnie miało być! Niedługo i tak wymrą nieliczni erudyci, radzący sobie z tymi trudnymi sztukami. I całe szczęście. Żyją za długo, trują, przepraszają, mówią „nie” i tylko zawracają głowę tym, którzy idą z postępem. Opóźnianie tego marszu to zawracanie Wisły kijem! Już zresztą zastąpili  tych niepoprawnych nudziarzy coraz popularniejsi koledzy enterowcy, a ci w wyniku przyspieszonej ewolucji zmienią się niebawem w braci cyfrowców. Jednopłciowych zresztą, tak oszczędniej. Multyplikacja, czyli rozmnażanie także przebiegać będzie drogą cyfrową, na multipleksach. I to obligatoryjnie. Mamy kryzys, tanie państwo na tym na pewno zarobi. Ale, jak znam życie, potomkowie archaicznego „społeczeństwa informacyjnego” liczby od cyfry już odróżniać nie będą. Łza się w oku kręci? Trudno, nie wolno płakać! „Chłopaki nie płaczą”. Trzeba nam i to zaakceptować. Taka to już nieuchronna dziejowa, pop – kulturowa konieczność. Taka karma. „Narodowa strategia spójności”!

Anna Maria Kowalska

Przed kilku laty miałam przyjemność opiekować się gościem zagranicznym spoza Europy, jednym ze znanych, także w Polsce, profesorów uniwersyteckich. W ramach Jego gościnnego pobytu w Polsce braliśmy udział w spotkaniach naukowych. Wśród nich był krakowski panel dyskusyjny (część szerszej, cyklicznej „europejskiej” konferencji filozoficznej), którym interesowaliśmy się szczególnie. Środowisko jego Organizatorów miało wprawdzie ideowo odległe, z naszego punktu widzenia nadmiernie liberalne zapatrywania, jednak po chwili zastanowienia podjęliśmy decyzję o wysłuchaniu opinii Panelistów i zabraniu głosu w dyskusji. Nie ukrywaliśmy, że jesteśmy ciekawi przemyśleń Gospodarzy. W końcu każdy, jak sądziliśmy,  ma prawo do wzięcia udziału w debacie i zaprezentowania własnych poglądów.

Tak się złożyło, że dzień przed panelem wiedliśmy w innej instytucji spory filozoficzne z naukowcem, który miał w owym spotkaniu uczestniczyć. Do dziś pamiętam ówczesne ożywienie naszego adwersarza i uczestników spotkania. Spór był autentyczny, oparty na konflikcie idei. Przykuwał zatem uwagę i skłaniał do rewizji własnych przemyśleń.

Następnego dnia o oznaczonej godzinie stawiliśmy się w strategicznym miejscu. Panel odbył się, a jakże, ale głosu zabrać nam nie pozwolono. Dopuszczono bodaj dwie Osoby, których wypowiedzi były raczej luźno związane z podejmowanym zagadnieniem. Niemożność podjęcia debaty, czy choćby zadania kilku ważnych pytań uzasadniano niesłychanym, niewyobrażalnym wprost zmęczeniem utytułowanych Panelistów. Patrzyliśmy na Nich z niedowierzaniem. Żaden się nie słaniał, nie mdlał, nie miał ataku wyrostka robaczkowego ani kłopotów z sercem. „Nasz” także nie. A przecież nikt nie protestował, a z decyzją natychmiast się pogodzono. Ostatnie słowo należało zatem do Organizatorów spotkania. I tak oto Profesor spoza Europy miał niepowtarzalną okazję doświadczyć specyfiki „europejskich” „norm”(?!) prowadzenia w tym, przecież liberalnym środowisku dyskusji na rzekomo „otwarte”(?!) tematy. Poglądy naszych adwersarzy w ostatecznym rozrachunku okazały się absolutnie dogmatyczne, nie do podważenia!

Do dziś zachodzimy w głowę – czego się bali? Wyjścia poza utarty schemat? Powiewu niezależnej myśli? Odsłonięcia drogi do prawdy, niekoniecznie zbieżnej z drogą, którą kroczą Oni? Obalenia autorytetu Instytucji i swoich Gości? Ale to przecież Osoby doskonale znane w środowisku, o ustalonej renomie, z erystyką za pan brat…

Jedno pewne: po tym, co się stało – najlepszej prasy za oceanem nie mają i mieć nie będą. A ten klasyczny „strzał w stopę” to już nie jest nasze zmartwienie. Na szczęście.

Anna Maria Kowalska

23 maja 2012 roku o godz. 13.30 w Audytorium Henryka Niewodniczańskiego Instytutu Fizyki UJ odbył się (w ramach seminarium astrofizycznego) wykład profesora Wiesława Biniendy (Akron, Ohio): „Computer Simulations of High Energy Impact Events” („Symulacje komputerowe zderzeń wysokoenergetycznych”).

Licznie zebrani słuchacze (naukowcy, doktoranci i studenci uczelni technicznych wraz z zaproszonymi gośćmi) mieli okazję zapoznać się z charakterem badań i szczegółowych analiz, prowadzonych przez profesora na rzecz rzetelnego wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej. Jak podkreśla Katarzyna Pawlak („Kolejni naukowcy potwierdzają wersję prof. Biniendy” Gazeta Polska Codziennie, piątek, 25 maja 2012) „wybitni naukowcy z polskich wyższych uczelni technicznych, którzy zapoznali się z badaniami prof. Wiesława Biniendy, dotyczącymi technicznych aspektów katastrofy smoleńskiej, wyrazili swoją aprobatę dla tych analiz i potwierdzają ich wiarygodność”. Komunikat, wydany przez zespół parlamentarny ds. wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza prezentuje oświadczenie przyjęte przez naukowców, doktorantów i studentów polskich uczelni technicznych po spotkaniu w Krakowie. Czytamy w nim m.in. iż badania profesora Biniendy „(…) przesądzają (…) w sposób ostateczny, iż gdyby skrzydło samolotu uderzyło w brzozę, to z pewnością przecięłoby ją nie naruszając zdolności nawigacyjnych samolotu. Oznacza to, że katastrofa ta nie mogła zostać spowodowana na skutek ułamania skrzydła samolotu przez brzozę”. (Treść oświadczenia za: www.niezalezna.pl/28877-polscy-naukowcy-aprobuja-badania-biniendy)

Anna Maria Kowalska

Trzeba nareszcie powiedzieć wprost – dyskusje o tematach zastępczych w Polsce nie mają najmniejszego sensu, a wręcz, jak zauważył to w dzisiejszej „Gazecie Polskiej Codziennie” („Wyroby dziennikarskopodobne”, poniedziałek, 21 maja 2012) Tomasz Terlikowski, niszczą dziennikarstwo. I dopóki nie wydobędziemy się z sideł politycznych i dziennikarskich prowokacji, dopóty będziemy egzystować w przestrzeni błędnego koła. Czas nie stoi w miejscu. Zamiast zająć się tym, co dziś możemy zrobić dla Polski – dywagujemy nad sprawami absolutnie oczywistymi, także moralnie, albo zajmujemy się medialnymi popisami polityków. Gdybyśmy pracowali dla Polski tak usilnie, jak dziś debatujemy o osobach publicznych, bylibyśmy już bardzo daleko. Ktoś kiedyś powiedział, że mali ludzie zajmują się osobami, wielcy – dążą do zwycięstwa wielkich idei. I należy sobie życzyć, żeby dziennikarstwo w Polsce trwało przy sprawach ideowych, nie wdając się w kłótnie w stylu przekupek na targu. Nie uchodzi.

Anna Maria Kowalska
 
Gerwazy nie miał szczęścia w miłosnych zapałach,
Ta i owa mu czarną polewkę podała,
Przeto schudł i postarzał. Wtem wpada Protazy,
Rękoma wymachuje i chrząka dwa razy:

„Ha, ha! Mój Gerwazeńku! Smutku tu po wręby!
A jam przybył dziś ciebie prosić w dziewosłęby!
Żenię się!””Czyś oszalał? Wszak krzyżyków nadto!
Ależ słuchaj! Z niewiastą piękną, niebogatą…
Cud mój i przeznaczenie! Wenera jak żywa!
Bój się Boga, Protazy! Myśl to niepoczciwa!
Cóż znowu, u kaduka! Taż to nie wypada!”
Gerwazy się rozsierdził i dalej powiada:
„Nie turbuj mię, kochany! Starym już i chory,
Jak i ty – przyjdzie do dom sprowadzać doktory,
Różnych medykamentów łykać całe góry,
Nie zabawy zażywać!” Poczem wstał, ponury,
Z miną zirytowaną: „jak szaleją ludzie!
Co mi tu waćpan prawisz o jakowymś cudzie…
Ile cud liczy wiosen?” „Będzie ze czterdzieści!”
„Bój się Boga, Protazy! Ileż w wieku treści!
Teraz ona całuje, urocza bogdanka,
Za chwilę znajdzie sobie młodszego kochanka,
Adonis ją podmówi, by odebrać życie
Tobie, na twój majątek zaś nastawać skrycie.
 
Popatrz wokół! Kraj cały w czyrakach i gruzach!
Rzeczpospolita ginie, a ty, jak ten luzak,
Łoszak bez cugli naprzód bryknąłeś radośnie…
Jakby urok zadała! Wyglądasz żałośnie!

Gdy Ojczyzna w potrzebie, czas Jej leczyć rany,
Nie z jakąś Afrodytą w ślubne ruszać tany.
Wylej sobie na głowę kubeł zimnej wody!
Już nie czas na amory! Już nie czas na gody!
Zapomniałeś obietnic? Niepomnyś przysięgi?
A jam myślił był zawsze, że umysł masz tęgi…
Konstytucyjej nowej budować struktury,
A nie folgować swojej zachciankom natury!”

Protazy już po chwili pojął, że pobłądził.
I że trafnie Gerwazy czyn jego osądził.
Siadł obok przyjaciela na niewielkim pieńku,
Pomrukując dziękczynnie: „Tak, mój Gerwazeńku!”

Anna Maria Kowalska

Bez przerwy praktycznie czytam narzekania, że oto pokolenie JPII już się „rozpadło w proch i pył”. Przy sposobności przytacza się badania naukowe dotyczące sfery religijnej tzw. pokolenia Y, a mające sugerować, że samo pokolenie JPII w gruncie rzeczy nie istnieje. Z lubością, udając neutralność, nawiązuje się także do „konfliktu posmoleńskiego” i rzekomo instrumentalnego wykorzystania Krzyża w tym szczególnym kontekście. Przewrotnie atakuje się także Księży, piętnujących zło, dziejące się na szczeblach władzy. Pytanie tylko: w jakim celu? I na ile gdybania o losie pokolenia są zgodne z rzeczywistością?

Pominę milczeniem prowokacyjne zaczepki. Odpowiadanie na nie uważam za bezcelowe. Tym bardziej, że są one kompletnym nieporozumieniem. A tego bardzo łatwo dowieść.

Dam tylko realny przykład działalności młodych i średnich pokoleń we własnej parafii. Spośród krakowskich parafii jest ona jedną z większych. Liczba młodzieży i dzieci, uczestniczących we Mszach św. i okazjonalnych nabożeństwach jest spora. Najwięcej mamy ministrantów i lektorów. Lektorzy są do posługi przy Ołtarzu Pańskim znakomicie przygotowani. Czytając Pismo Święte, starają się wczuwać w Jego rytm, także odpowiednio modulując głos. To sprawia, że przeżywanie spotkania z Bogiem w Jego Słowie ma szczególny wymiar. Wyjątkowo piękna jest z tej racji oprawa Niedzieli Palmowej. Młodzież angażuje się także w działania zespołów charytatywnych, pomaga Duszpasterzom podczas kolędy, czy nabożeństw pasyjnych. Dziewczęta z kolei tworzą scholę parafialną. Ich śpiew wzbogaca liturgię i także sprzyja rozwojowi duchowości w parafii. Wszystko to, co podkreślam, dzieje się spontanicznie, a ich przykład przyciąga następnych.

Zawsze głęboko przeżywam obecność dzieci w czasie Mszy św. roratnich, przed uroczystością Bożego Narodzenia. Godzina wczesnoporanna, a duża duża grupa dzieci z lampionami, w towarzystwie swoich Duszpasterzy z godnością kroczy w kierunku Ołtarza, na którym za chwilę sprawowana będzie Najświętsza Ofiara….W takiej chwili myślę z najwyższym szacunkiem o ich Rodzicach, o tym, że mimo trudu, związanego z poranną pobudką nie rezygnują z przyprowadzania swych pociech przed Ołtarz. I czuję, że właśnie w tych, odpowiedzialnych działaniach dorasta Pokolenie. W ciszy. Nie w zgiełku mediów, w bezpłodnych utyskiwaniach publicystów, w interpretacjach badań naukowych, czy w błyskach fleszy. Ono jest. Przetrwało. Wraz ze swymi dziećmi szuka Prawdy i Dobra. To jest zaczyn, z którego wyrośnie nowa Nadzieja dla Kościoła i dla Polski.

Anna Maria Kowalska

Jak informuje w dzisiejszej „Rzeczpospolitej” Jolanta Ojczyk: (Dzieci ubywa, nauczycieli nie. Rzeczpospolita, poniedziałek, 14 maja 2012, nr 111, s. 1; C 6) „dzieci nie przybywa i do szkół chodzi ich coraz mniej, ale liczba nauczycieli nie zmalała. Nie można dostosować liczby pedagogów do potrzeb edukacyjnych, bo Karta Nauczyciela zbyt mocno chroni ich miejsca pracy, utrudniając racjonalne zarządzanie kadrami w szkołach. Winni są również dyrektorzy szkół, którzy nie znają prawa i nie potrafią skutecznie zwalniać nauczycieli. Dowodzi tego orzecznictwo sądów”.

Co zatem można zrobić w tej sprawie? Ano, wzmocnić wiedzę dyrektorów szkół z zakresu prawa i przypomnieć, że istnieje słynny już art. 20 Ustawy z 26 stycznia 1982 r. Karta Nauczyciela (tekst jedn. DzU z 2006 r nr 97, poz. 647), przypominany w niniejszym artykule. Kierując się literą prawa „w razie likwidacji szkoły lub zmian organizacyjnych powodujących zmniejszenie liczby oddziałów oraz zmian planu nauczania uniemożliwiających dalsze zatrudnianie nauczyciela w pełnym wymiarze zajęć rozwiązuje się z nim stosunek pracy”.

Jak wspomina na swym blogu przywoływany przez Autorkę Dariusz Chętkowski, łódzki nauczyciel LO, wydziały edukacji niektórych miast organizują obowiązkowe szkolenia, w ramach których, cytuję za artykułem:  „dyrektorzy szkół kształcą się w sztuce zwalniania z pracy”. Na wręczenie wypowiedzeń mają czas, wedle Autorki, do końca maja.

Teraz już rozumiemy, co to znaczy skutecznie „zarządzać kadrami”. Już widzę dyrektorów na warsztatach z asertywności: władczych, twardych, nieugiętych, wręczających seryjne wypowiedzenia z powołaniem się na konkretny paragraf i bez mrugnięcia okiem. Przy okazji przybył nam nowy kierunek w sztuce współczesnej: „sztuka zwalniania z pracy”. Tylko co na to artyści i historycy sztuki?

Anna Maria Kowalska

I tak oto doczekaliśmy się nowoczesnych urządzeń w służbie ściągania maturalnego. Wystarczy podpiąć to „coś” do telefonu komórkowego… I efekt gotowy. To najlepszy dowód, jak bardzo jesteśmy bezradni wobec „udogodnień” technicznych, oddanych ludziom dalekim od przestrzegania norm moralnych i podstawowych zasad przyzwoitości.

Czas zatem, zamiast bezsilnie utyskiwać na dzisiejszą młodzież, zacząć od siebie. Wrócić do starych, sprawdzonych metod, które gwarantują osiąganie realnych celów edukacyjnych.

Zrehabilitujmy dochodzenie do wiedzy w pocie czoła. Oby nauka oznaczała wysiłek, pracę nad sobą, a nie, jak obecnie, zabawę – „radosne” „prześlizgiwanie” się po powierzchni rzeczy. Doceniajmy także walkę z własnym lenistwem, słabością.

Zacznijmy promować i nagradzać wymagających nauczycieli, wychowawców, doceniać nauczycieli akademickich, zwłaszcza takich, którzy stawiają oceny niedostateczne. To znak, że traktują swoich podopiecznych serio i autentycznie im na nich zależy. Wtedy w sposób naturalny wytworzy się zapoznana relacja: mistrz – uczeń. Im szybciej – tym lepiej.

Nie bójmy się nakazu! Uczeń powinien nauczyć się pewnych rzeczy także na pamięć! Z czego zbuduje na późniejszym etapie edukacji gmach własnej erudycji? Nie kształćmy pokoleń, niewolniczo przytroczonych do pecetów, laptopów, palmtopów, etc., bo technika bywa zawodna i lubi szwankować. I co wtedy? Czarna dziura? Dziecko nie doda dwóch do dwóch bez kalkulatora?

Służmy Prawdzie! Dajmy młodym szansę zapoznać się z faktami ale także z ich krytyczną oceną.. Uczmy kultury dyskusji. A o nas samych niech świadczy jedność słów, myśli i czynów. I z tego najczęściej „egzaminujmy” własne sumienia.

Czas także na rewizję samego pojęcia „wiedzy”. Niech to nie będzie (w zakresie szeroko pojętej humanistyki) konstrukt teoretyczny, wytwarzany w trudzie kolektywnym, z pomocą ideologii „politycznej poprawności”, ale zebranie obiektywnych danych, opatrzonych stosownymi komentarzami, które pozwalają na trzeźwą ocenę sytuacji i samodzielne wnioskowanie.

Tylko tyle – i aż tyle. Jest nad czym myśleć…

Anna Maria Kowalska

Mam doskonałe wiadomości! Już wiemy, na czym ma polegać w praktyce reforma szkolnictwa wyższego, przystosowująca je do rynku pracy! Mogliśmy to wywnioskować już dawno z wypowiedzi Pani Minister Barbary Kudryckiej, ale wczoraj rzecz dotarła do nas jeszcze bardziej jednoznacznie. W programie „Tomasz Lis na żywo” Prezes PZU Andrzej Klesyk stwierdził m.in., że młodzież w ramach studiów jest kształcona indywidualistycznie, a on chce osoby pracującej w grupie (i w pełni „posłusznej” „firmie” – uwaga moja – A.K.). A co zrobić, żeby taki efekt uzyskać? I tu głos Pana Prezesa zabrzmiał jak Dzwon Zygmunta. Otóż, jak twierdzi (cytuję za blogiem Prof. Bogusława Śliwerskiego, wpis z dnia 8.05.2012): „zbyt mało jest tu zagranicznych profesorów”! Muszą nam zatem pomóc obcokrajowcy! Dopiero Oni, jak rozumiem, zapewnią naszemu krajowi ów „twórczy dynamizm grupy”, określany tak przez pewnego Klasyka Literackiego. Czyli, co staje się coraz bardziej jednoznaczne: lekarstwem na całe zło będzie pełne otwarcie i zatrudnianie na uniwersytetach (i zapewne nie tylko) Osób obcego pochodzenia z zagranicznych instytucji naukowych, by z ulgą zaprowadzać porządek tam, gdzie aktualnie króluje wszechobecna anarchia i indywidualizm.

O planach zatrudniania obcokrajowców i uzyskiwaniu przez Nich uprawnień promotorskich wspominała w jednym z zeszłorocznych wywiadów prasowych Pani Minister (Nauka w unijnym lustrze. Z prof. Barbarą Kudrycką rozmawia Bronisław Tumiłowicz. „Przegląd” 2011, nr 31). Przy sposobności dotarło do nas nareszcie, o co chodzi w przypadku częściowej, a znaczącej likwidacji mianowania na wyższych uczelniach. Proste jak drut. Zwolni się niepokornego Polaka, a zatrudni obcokrajowca! A nawet kilku. A kto nie wierzy, niechaj spojrzy na interpelacje w Sejmie na przestrzeni ostatnich lat, uważnie poczyta dokumenty Ministerstwa, zarządzenia i statuty uczelniane i znowelizowaną Ustawę o Szkolnictwie Wyższym, a przede wszystkim weźmie pod lupę dokonującą się właśnie „internacjonalizację” studiów. Więcej nie trzeba. Analityka myślowa to jednak podstawa w każdej sytuacji.

Anna Maria Kowalska

Już po maturach z języka polskiego: podstawowej i rozszerzonej. Młodzież się cieszy, bo była „łatwizna”, mnie znacznie mniej do śmiechu. Planowałam napisanie dłuższego felietonu, ale po obejrzeniu arkuszy mam do powiedzenia tylko jedno:  śledząc „ewolucję” formuły egzaminu maturalnego z języka ojczystego na przestrzeni ostatnich lat, a zwłaszcza to, co funkcjonuje teraz, myślę, że dzisiejszym Młodym ekstremalnie trudno wcielać w czyn słowa Ojca Świętego o „wymaganiu od siebie, gdyby nawet inni od Nich nie wymagali”.

Anna Maria Kowalska

Jakie są granice polemiki, bądź interpretacji czyjejś wypowiedzi? Przyzwoitość nakazuje przed rozpoczęciem dialogu przeczytać cały artykuł Osoby, co do której sądów mam wątpliwości; zastanowić się nad celem jego napisania i intencjami, jakie Autorowi przyświecały, a następnie dopiero odnieść się merytorycznie do przedstawionych argumentów. Jeśli wypowiedź jest, np. częścią wywiadu – przed sformułowaniem własnej opinii, czy podjęciem dyskusji także z nim trzeba zapoznać się w całości. Co chyba oczywiste, konieczne jest także każdorazowe „danie poprawki” na sytuację, w ramach której dana wypowiedź została udzielona. Przecież fragment artykułu, konferencji prasowej, czy wywiadu, wyrwany z kontekstu może zostać zręcznie „wmanipulowany” w sensy, o jakich „recenzowanemu” Autorowi nawet się nie śniło…..

Powiedzą Państwo, że przypominam o oczywistościach. Ale przecież dopiero wówczas, gdy te podstawowe warunki zostaną spełnione, możemy spodziewać się na portalach internetowych i w prasie autentycznych dysput, podejmowania szczerego dialogu, ścierania się poglądów i stanowisk.

Przy braku zachowywania zasad etycznych i rozlicznych manipulacjach słownych „dyskusje” portalowe i prasowe zwyczajnie mijają się z celem. Są zbyt często odbiciem złej woli Dyskutantów, poszukiwaniem własnej racji, bądź agresywnym pokrzykiwaniem na „targowisku próżności”.